Uliczkę znam w Barcelonie…

… śpiewała wieki temu Hanka Ordonówna. A ja teraz dośpiewam chwałę tego pięknego miasta do końca. W pierwszym odcinku relacji będzie sporo zdjęć i wrażenia ogólne. A w kolejne dni zajmę się szczegółami, które poznawałem dogłębnie (aż do żołądka) podczas degustacji win (wspaniałe!), serów (zdumiewające ilości gatunków), oliw (wypiłem chyba całą baryłkę) i wędlin (jamon serrano z czarnych świnek czyli pata negra).

DSCN0578.JPG

Mieszkałem przy ulicy o wdzięcznej nazwie de Gracia w pobliżu  obu kamienic zaprojektowanych przez Antonio Gaudiego. Domy te za każdym razem gdy je oglądam wprawiają mnie w stan radosny. A to ze względu na fakt, że nie muszę w nich mieszkać. Któż by chciał mieszkać w domu zwiedzanym przez tysiące turystów. Czasem takiego można np. znaleźć pod łóżkiem lub w szafie.

DSCN0577.JPG
Krótki spacer w stronę morza zawsze dla mnie kończył się na słynnej ulicy Las Ramblas przy hali targowej Boqueria. Dalej nie warto chodzić, bo morze jest nadal błękitne, knajpy stoją gdzie stały, zwariowani artyści po drodze pokazują swoje sztuki lub zamierają w nieprawdopodobnych pozach i pozwalają się fotografować (za opłatą) – czyli wszystko jak zawsze.

DSCN0570.JPG

Tymczasem w hali targowej mimo pozorów stałości, bo tu same sery, a tam znowu ryby, nieco dalej owoce i łakocie, pełno stoisk z jamon serrano i chorizo, nawet barki: morski, mięsny, z łakociami stoją niby bez zmian w tych samych miejscach ale jednak to tu toczy się życie.

DSCN0585.JPG
Popatrzcie na zdjęcia: te krwisto czerwone ryby, kraby i diabelskie kopytka smakujące morską wodą, z której wysysa się różowego robala o smaku lepszym niż ostryga; cóż może bardziej cieszyć łakomczucha. Spędziłem więc w Boquerii sporo czasu. I przywiozłem suszoną szynkę typu pata negra czyli z czarnej świnki; sobrassada de Mallorka czyli ni to kiełbasa ni to kiszka ale pyszna i papryczna; fabada asturiana czyli wszystkie składniki niezbędne do pysznego dania z fasoli, trzech rodzajów kiełbasy, słoniny, kawałka dojrzewającej szynki i przypraw; no i na koniec coś najlepszego – pół kilograma homarców  i owe „diabelskie kopytka”, które (patrzycie na nie na półmisku) nazwie na pewno Nemo, bo nie zanotowałem hiszpańskiej ich nazwy na targu. A w dodatku zjedliśmy je na kolację po przylocie, bo były prosto z targu i nie chciały czekać zbyt długo. A z białym płynem z winnicy Jean Leon smakowały znakomicie.

DSCN0581.JPG
Alimentaria czyli barcelońskie targi żywności to impreza gigantyczna. Trwa wiele dni, wystawców są setki, transakcji jeszcze więcej. Wszystkiego obejrzeć, a tym bardziej spróbować się nie da. Na dodatek wszyscy kuszą swoimi degustacjami, lunchami, kolacjami. Nawet nie próbowałem sam poruszać się po tej gastronomicznej mapie. Korzystałem z tego, że byłem gościem ambasadora Hiszpanii w Warszawie i moja przewodniczką była pani Krystyna Franaszczuk (Hiszpanie łamią sobie język na tym nazwisku) analityk rynku znająca wspaniale język, obyczaje i stosunki panujące na Półwyspie Iberyjskim i dawałem prowadzić się za rękę na wybrane imprezy. Uczestniczyłem więc w degustacji serów (a jest ich tu ponad 100, z których wypróbowałem 14), win (liczby nikt nie zna ale ja wypróbował 13), szynek i oliw. O każdym z tych delikatesów opowiem bardziej szczegółowo później.

DSCN0580.JPG
Dziś – jak wspomniałem – tylko wstęp do podróży po hiszpańskich smakach. Muszę bowiem uporządkować notatki, obejrzeć mapy, przypomnieć sobie nocne wędrówki po uliczkach starej Barcelony i… wypić to co przywiozłem za zdrowie tych, którzy mnie gościli.

DSCN0575.JPG
No to do jutra!