W poszukiwaniu patrona bazaru
Ładna historia. Ja, warszawiak z dziada pradziada (jeden z pradziadków pojawił się tu w czasach Księstwa Warszawskiego, a drugi – ten ze strony ojca – w sto lat później gdy przegrał majątek w karty) nie wiem o którego ze słynnej rodziny Szembeków tu chodzi i muszę sięgać do encyklopedii i książek o historii mojego miasta. Ale prawdę mówiąc na tym polega urok tej roboty czyli dziennikarstwa. Czasem długo trzeba się pogrzebać w księgozbiorach, poczytać przy okazji o nieznanych wydarzeniach i ludziach, znaleźć arcyciekawe wątki do późniejszego wykorzystania, by wreszcie trafić na właściwy trop i podać to Państwu na pięknym półmisku.
Rodzina Szembeków w encyklopedii jest bogato reprezentowana: oto Jan Sebastian (data urodzenia nieznana zm. W 1731 r.) referendarz koronny, podkomorzy, w końcu kanclerz, stronnik Augusta II, rzecznik reformy gospodarczej kraju, twórca wielkości rodu Szembeków. Piękna nota, którą psuje jednak dopisek – jurgieltnik Rosji. To na pewno nie jego imieniem nazwano plac na Pradze.
Zakupy z bazaru Szembeka zajmują sporo miejsca
Jan Włodzimierz (1881 – 1945) dyplomata w międzywojennym dwudziestoleciu, ambasador w Brukseli, Budapeszcie i Bukareszcie, wreszcie wiceminister Spraw Zagranicznych. Powojenny emigrant dokonał żywota w Portugalii. Nie on.
Teraz Krzysztof Antoni (1667-1748) też referendarz koronny, biskup inflancki, poznański i włocławski, arcybiskup gnieźnieński, stronnik Augusta II oraz Stanisława Leszczyńskiego. Też nie pasuje ten życiorys do patrona placu.
Kolejny z rodu Stanisław (1650-1721) również biskup włocławski i arcybiskup gnieźnieński, bliski współpracownik Augusta II, uratował przed Szwedami klejnoty koronne i archiwum wywożąc je najpierw na Śląsk a potem na Morawy. To też nie ten, którego szukam.
Jest jeszcze Piotr (1788-1866) generał napoleoński, powstaniec listopadowy i gubernator wojskowy Warszawy. Mawiano o nim: „Wierz Szembekowi, Szembek nie zdradzi”. I to właśnie o niego tu chodzi. Jego imię figuruje nad praskim placem i na budynku hali targowej na bazarze znanym warszawiakom jako bazar Szembeka.
Boczek i pierwsza krzyżowa są nad wyraz apetyczne
Właśnie wróciliśmy z tego bazaru. Sobotni dzień bowiem choć chłodny to nie dżdżysty, nadawał się do bazarowych wędrówek. A wyprawa za Wisłę (od nas z Mokotowa prosto jak strzelił mostem Siekierkowskim, Fieldorfa, przeciąć Ostrobramską i już jesteśmy na miejscu) szybka, łatwa i przynosząca korzyści.
Nie tylko przyjemność z łażenia po bardzo obficie zaopatrzonym bazarze i hali ale i poważne oszczędności na zakupach. Tu np. poledwica wołowa kosztuje 55 zł za kilogram, gdy w sąsiadującym z naszym domem sklepie przy Puławskiej skacze aż do 90 zł. Pierwsza krzyżowa ( patrzcie jaka piękna na zdjęciu) za 18,50 zł a na Mokotowie 30 procent drożej. I tak ze wszystkim. A na dodatek w hali targowej pachnie pięknie pieczonymi na rożnie kurczętami (nie wiem jak smakują, bo byłem po obfitym śniadaniu, skosztuję przy kolejnej wyprawie), świeżym, gorącym pieczywem, przy stoiskach rybnych wędzonymi i świeżymi węgorzami oraz ich morskimi krewniakami. Stoiska owocowe i warzywne uginają się od towaru i wabią oko wszystkimi kolorami. Są zioła w pęczkach i w doniczkach, są paczki sałat i wszelkiej innej zieleniny. Parę rodzajów kapusty kiszonej na wszelkie sposoby. Są jaja od kur wolnochodzących, mleko od krowy i prawdziwy biały twaróg. Słowem raj dla smakoszy.
Zrobiliśmy niemałe zakupy: paczkę rukoli z listkami botwiny i zielonej sałaty, kiełki różnego rodzaju ( do białego serka na śniadanie), doniczkę rozmarynu wielkości sporego kaktusa, pomarańcze na sok śniadaniowy, mandarynki do wieczornego pogryzania, wspaniałe jabłka na szarlotkę i apfelstrudel, trzy gatunki chleba – z pestkami, suszonymi pomidorami i razowy, kapustę kiszoną z marchewką i czerwoną czyli modrą, paprykę, czosnek, młode malutkie kartofelki, wspaniały bundz (oczywiście prawdziwy z mleka owczego), masło z bloku, kawał pierwszej krzyżowej i boczek do pieczenia (niemal bez tłuszczu) a także przepyszny półgęsek wędzony na przekąskę.
Zresztą co ja będę ględził. Popatrzcie na zdjęcia. A wszystko to kosztowało równo dwieście złotych. Tyle Basia wzięła do portfela a na bukiet tulipanów wybierała już ostatnie groszaki. Dobrze będziemy wspominać generała Piotra Sz.
Komentarze
Dzień dobry. Witam wszystkich, a szczególnie nowego Czytelnika – blogowicza (czkę?) podpisującą się mianem Puchała. Zawsze lepiej, kiedy nas więcej O obfitości bazarowej już kiedyś pisaliśmy zachwycając się np rynkami w dni targowe. Bazary wielkomiejskie są nieco inne ale jakże kolorowe. Zakupy Basi i Piotra imponujące. A pamiętacie zdjęcia Sławka z lokalnego jarmarku? A Arkadiusa i Doroty z Sąsiędztwa? Takie obrazki budzą we mnie jakieś atawistyczne ciągoty – ej, wsiadłby człek na wielbłada i wyruszył z karawaną na szlak po te owoce, przyprawy, dobroci przeróżne albo chociaż z kupiecką karawana na następny jarmark, bazar, rynek…Póki co, robię na iobiad to, czego nie lubi Ania Z – czyli smażę krokiety z jajek. Od wczoraj została mi miseczka surówki więc obiad szybki i smaczny (my lubimy).
Za dziesięć dni jak dobrze pójdzie zdam relację z włoskich bazarów. Są bardzo kolorowe , z mnóstwem owoców morza, warzyw których u nas nie miżna kupić oczywiście serów i win .
Teraz mam rajze fiber i budzę się w nocy po kilka razy . Na wycieczkę mam pieniądze na zakupy jeszcze nie 🙁
Codziennie nowe zdjęcie
http://kulikowski.aminus3.com/
Przy cofaniu tekst znika w niebycie.
Otóż nieśmiało zwróciłam uwagę, aby we wczorajszym przepisie skasować „0” w podanej ilości masła . Nic innego tylko czarci pazur ono zero wstawił i z ilości 75 g zrobił 750. A co, jeżeli ktoś z kuchnią nieobyty potraktuje tekst Mistrza z najwyższym zaufaniem? Mistrzom się to wszak należy.
To ja jeszcze a propos wczorajszego: na życzenie Pana Lulka taniec z miotłą specjalnie dla Tuśki:
http://www.youtube.com/watch?v=LD8HDta7Z_4
(trzeba poczekać, aż Czarnoksiążnik sobie pójdzie i Myszka zostanie sama) 🙂
Marku to ile Ty masz lat i kiedy zacząłeś fotografować?!
Bazary – wspaniała rzecz, chociaż muszę się przyznać, że dla mnie zakupy na nich stanowią problem, a to z racji niezwykłej obfitości towarów. Żadne „listy zakupów” nie sprawdzają się.
To, że p. Barbara płaciła za zakupy – w porządku, ale żeby musiała sama sobie kwiaty kupować i to za ostatnie grosze, to…hm…
Smakowitego dnia życzę. 🙂
Bazar Szembeka nieodłącznie wiąże sie z moim dzieciństwem. Mieszkałam wtedy na Szaserów i 2 razy w tygodniu wędrowałam tam z moja babcią po zakupy(nie lubiłam tego okropnie). Wtedy (lata 60-te) przyjeżdżali tam chłopi furmankami i babcia miała jakichś swoich ulubionych. Ale ja bardziej byłam zainteresowana pewnym sklepem spożywczym na Grochowskiej , na rogu Zamienieckiej, gdzie sprzedawali różne lizaki! Jakoś tak śmiesznie początek mojego życia wiązał się ulicami ciekawych jednostek wojskowych. Wspomniane wcześniej Szaserów, póżniej mieszkałam na Kirasjerów, do szkoły chodziłam na Grenadierów, a szkoła nosiła imię Pułków Piechoty Dzieci Warszawy. Ot taki zbieg okoliczności.
Also, to nie tak było. Basia kupowała kwiaty nie sobie, tylko do domu czyli nam. A kwiaty dla niej kupuje bardzo często i to bez okazji. Np. na wczorajszą kolację oprócz porkoltu na stole stanął piekny bukiet róż. I tak jest parę razy w miesiącu. Bez okazji a dla lepszego humoru Basi. No i mojego tyż!
Nadrabiam zaległość z dnia wczorajszego, przeczytałem i nie mogę się powstrzymać od naklepania. Oto toto:
dzisiejszość pokazuje, że nie tylko w dziedzinie cukiernictwa, nastąpiła inwazja eurobiurokratów na euroczłowieka. To towarzystwo wzajemnej adoracji urzędujące pod szyldem EU od czasu do czasu wypuszcza bąka. Mimo ze jest to bąk sierota, to i tak ma taką moc, ze czujemy jego smak na naszym podniebieniu. Dobrze pamiętam jak w poprzednim wieku eurolegaliści z Brukseli próbowali urządzać kulinarny padół w EU na swój smak. Nie udało się im to tylko dlatego, że zjednoczył się stan smakoszy naturalnego sera krowiego. Długi czas aktywizowano się i z jednej i z drugiej strony. Koniecznie chciano dobrać się nam do żołądka i pozbawić nas przyjemności nieludzkiego traktowania go barbarzyńskimi podobno serami, które w procesie technologicznym nie poddawane są większej temperaturze niż 40°C /camembert i brie + itd/.
Kto za tym stał, już nie pamiętam?
W każdym razie, co jakiś czas eubiurokraci próbują euroczłowieka na siłę odżywiać tandetnymi produktami koncernów angloamerykańskich.
Dzieciaki wszystko uważają za pyszne, co słodkie. Pewnie dlatego, ze ich organy nie są jeszcze w stanie wychwycić jakości od przyjemności. Ale eurobiurokraci wiedzą lepiej jak bachorom ma smakować wyrób czekoladopodobny. Potrafią nawet określić to matematycznie i pozmieniać squadniki na zastępcze > dziesięciokrotnie tańsze.
Kto za tym stoi, że Nemo z drżąca duszą na ramieniu wywozi rocznie z Helvecji całe walizy gorzkiej słodyczy? /Wiem, ale nie powiem. W dzisiejszych czasach negatywna reklama jest tez reklamą. Przed paroma dniami ten słodki koncern przewijał się i tutaj./
To dzięki ofiarności Nemo, euroludziki są w stanie posmakować prawdziwej czekolady.
Lobbyści tytoniowi w EU starali się ponad miarę by narzekania na koncerny tytoniowe nie przynosiły skutków. Euroludziki nie odpuściły i efektem tego w wielu cywilizowanych krajach EU można poruszać się po knajpach, gdzie brak jest mało estetycznego, niekulinarnego i niezdrowego śmierdzącego dymu z papierosów.
Nadzieja w tym, że z fast foodem będzie podobnie i zejdzie z czasem do podziemia.
A oprócz tego, to wszystko w porządku u mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale to tylko tak, jakby się ktoś pytał to jadę w południe na wzmorie.
No, dobrze, usprawiedliwienie przyjęte. 😀
P.S. Niech szlag trafi te kody!
Arku, krore wzmorie? ze sledziem, czy z rekinem?
zreszta wsio rawno, zabierz mnie
Gdy wprowadzili stan wojenny miałem dziewiętnaście 🙂 Zdjęcia zacząłem robić cztery lata później. Zenitem czarno-białe, koreks powiększalnik kuweta nie to co teraz…
Arkadiusu, dzieki za zauwazenie moich zaslug w dziedzinie czekoladowej kontrabandy 😉 Wlasnie radio podalo, ze dzieki miedzy innymi mojej dzialalnosci, spozycie czekolady w Helwecji wynioslo w ubieglym roku 12,3 kg na obywatela, a produkcja osiagnela rekordowe 181 000 ton!
Ja tez chce nad morze…
Do Arkadiusa eurosceptycznego!
Zauważ no tylko, Arku, że podobnie jak UE próbujesz bliźnich ustawić po swojemu i takim np jak Wojtek, Sławek,Pyra ostatnie azylum człowieczeństwa odbierasz. Nic nie mam przeciwko temu, że ktoś nie pali i wokół siebie nie toleruje, ale ustawianie wszystkich pod swój strój, to dziękuję, postoję, znajdę sobie knajpkę, w której poczuję się u siebie.
Święte słowa, Pyro, święte słowa!
Droga Pyro, jestem ostatni, który mógłby być Eusceptykiem, ostatnio jak jechałem na wzmorie, a było to pierwszy raz w tym roku dotarło do mnie pierwszy raz, ze tu /w PL/ jest już tez EU. Jechało się durch. Wiesz co to znaczy? Po tylu latach czekania, stania i okazywanie. Aż mi się powiedziało o k / to nie jest skrót anglojęzyczny/ nareszcie!
Kto szuka ten znajdzie. I to jest najpiękniejsze ze można dokonać wyboru. U góry chodziło mi o to ze nie wszystko złoto co się świeci. Kto sięgnie pamięcią w tył, ten pamięta, ze nowe kraje starające się o przyjęcie do EU gotowe były zgodzić się na dolewanie do koniaku wódki z ziemniaków byle tylko być przyjętym.
Slawku & Nemo i kto jeszcze? wskakujcie do samolota i o 3ciej odbieram na Teglu. Dalszy scenariusz jest już znany. Jeśli się nie wyrobicie, na zająca możecie mieć moją bude nad wzmoriem. O tej porze są żniwa śledziowe. Ja w tym czasie zmieniam revir na cieplejszy wzoceaniczny.
Co do przyszłego tygodnia waruje tutaj, tyle tylko, że nie wiem czy na dworcu czy na lotnisku mam czekać? Ale o tym nastukam na maila.
dzień dobry w południe
Panie Piotrze, dziękuję za wczorajszy przepis na czulent
robię go po swojemu, czyli ze składników które lubię
ale uświadomił mi Pan „bondowsko”, że jednak wstrząsać a nie mieszać
wsadzam więc w gar tłuszcz, cebulę, obrumieniam wołowinę
dodaję fasolki (oba gatunki, różniące się wielkością)
często daję również ziemniaki w sporą kostkę (nie zamiennie)
domieszuję pęczaku i podlewam rosołem (jeśli mam, a na ogół mam)
i cieszę się wreszcie elektrycznym piekarnikiem
czyli pod przykryciem doprowadzam do temperatury ok 180st
a potem włączając/wyłączając co pół godziny czy nawet rzadziej
utrzymuję przez 4-6 godzin temperaturę ok 100 stopni z hakiem
tak posilony czulentem, a właściwie zapakowany po dziurki
bo sam wystartowałem do spożycia
mogłem już stawić czoła Faktom o 19tej
:::
Panie Piotrze!
bundz owczy o tej porze roku?!
niemożliwe!
nie ma mleka, nie ma bundzu
a owieczki nie dają już mleka od października
bryndza (choć mrożona) może być
oscypek wysuszony, aż ociekający tłuszczem i owszem
ale bundz teraz to bajer
co nie znaczy, że i z krowiego nie da się zrobić czegoś ala w podobie
i też pysznego
:::
Iżyku
przyglądając się Twojemu problemowi z ziemniakami
i wiedząc jak trudno gonić za utraconym smakiem
(źle to brzmi „utracony”, niech będzie zagubiony, choć tak ładnie Proustowsko brzmi)
powiedziałbym tak, nadzienie, przyprawy OK
dajesz to co lubisz
jedna rzecz mnie zastanawia
co masz na myśli pisząc „blanszowanie”
bo przy ziemniakach ten zabieg nie ma zastosowania
nic tu nie pomoże uwolnienie powietrza z warzywa
i zachowanie jego jędrności co jest celem blanszowania
więc sądzę, że chodzi bardziej o podgotowanie
aby skrócić proces technologiczny czyli owo zapiekanie
ale w tym przypadku, to raczej wychodzi na gorsze
może już lepiej ugotować ziemniaki do końca
pozwolić się skrobi rozkleić, czyli przynajmniej pół godziny schłodzenia
(owa tajemnica chrupiących po wierzchu i miękkich w środku frytek)
a dopiero na zimnych wykonać zabieg drążenia, nadziewania itd
:::
psia kość
mam nadzieję, że to moje wymądrzanie Cię nie zrazi
a jednak przybliży do hołubionego w pamięci smaku.
:::
uff
bez kodu nie chciało pójść
dobrze że funkcja „wstecz” lepiej ode mnie pamięta co pisałem
Pod koniec XV wieku nastąpił okres polonizacji Niemców zamieszkałych w Polsce i wtedy Schoenbeck zmienił nazwisko na Szembek.
Nie przypuszczalem, ze Piotr tak pieknie pochodzi !
Co za przeszlosc. Najpierw przegrany w karty majatek a teraz wznowienie tradycji Czwartkowych Obiadów. One chyba byly w Lazienkach ale moze tez byc na Zamku Królewskim. Kucharzenie to przeciez nic innego jak Wielka Chemia. Skoro chemia. to Moscice. Dalej to Ignacy Moscicki. Prezydent Polski i prograsm sanacji. Chyba pora pomyslec nad kandydatura kolejnego Panujacego lub Panujacej w Polsce. Chodzi o to, zeby nie rzadzic, tylko panowac.
Bylem przy pieknej pogodzie na Wegrzech. Kupilem troche polskich produktów. Niema granic to i produkty rozchodza sie po calej Europie. Nawet z polskimi napisami.
W któryms z kolejnych wpisów dobrze byloby gdyby Piotr uraczyl nas dwoma tematami.
Po pierwsze co podawac przy okazjech karcianych w domowych pieleszach.
Po drugie na zasadzie gotuj sie. Przepis na baranine po królewsku na czwartkowe okazje.
Dla Doroty z sasiedztwa piekne dzieki za muzyke do tanca z miotla. Firma w której zamówilem miotle w drodze wysylki obiecala dotrzymanie terminu. W najgorszym przypadku wysla psi zaprzeg z prosba o cos na wzmocnienie dla piesków i pocztyliona po dostarczeniu przesylki.
Pan Lulek
Mieszkalam w W-wie na Iganskiej, a wiec o rzut beretem od Szembeka.
Do tej pory lubie zakupy na tym targu. Wypuszczamy sie tam z Mama, gdy wpadam z wizyta, choc tez mamy mily bazarek pod domem przy Iganskiej.
Zwroccie uwage na ladny kosciol przy tym placu.
Nieopodal tez byla bitwa pod Olszynka Grochowska gdzie o ile pamietam 17 tys Polakow i Rosjan zginelo w walce na bagnety.
Tak sobie slucham tego linku pani Doroty i zdaje sobie sprawe, ze kreskowki z mojego dziecinstwa zawieraly sporo muzyki klasycznej. Cyrulik sewilski do konca zycia bedzie mi sie kojarzyl z krolikiem Bugsem uciekajacym przed Elmerem.
http://www.youtube.com/watch?v=STlXBJJaDIE
Arkadius. Rodzina nikogo w tym miasteczku kolo essaouiry nie zna.
Najpierw szczególny rodzaj pozdrowień dla koda i jego tfu!, tfu!, tfurcy!!!
Brzucho 🙂
No pewnie, że podgotowuję i dlatego blanszuję było z cudzysłowem. Wygodniej mi surowego (sztywnego) kartofelka zoperować i jelit pozbawić, niż w ugotowanym robić odwierty. Sękju, w każdym razie, za ensłer. Ale pomyślę, jeszcze pomyślę, bo w kuchni, jak w urzędzie, liczy się przede wszystkim doświadczenie. Można coś robić 40 lat i wciąż źle 😉
P.S. Trzeba powiedzieć wordpresowi, żeby… Eee, co im tam gadać!
Nirrod 14:34: tego było dużo więcej niż się człowiek spodziewał! U Disneya, w Bugsie, a nawet w Smerfach… 🙂
Panie Piotrze!
Właśnie skończyłem pokaźną porcję drobiowych wątróbek z jabłkiem, a tu listonosz!
„Rok na stole” dotrał do mnie w trybie ekspresowym!
Jeszcze raz dziękuję! 🙂
a.j
Piotrze, zawalony duperela bedac, nie mialem okazji popatrzec z bliska na zakupy, teraz wlozylem pod lupe i jakos boczku nie widze, nie zebym sie czepial, ale tulipany tez poszly w dalsza dal, pozaobiektywna, jakis taki niedosyt, a gdzie brokuly?
Izyku, podpieram, to hilurg decyduje, uwagi Brzuszka tez mile przyswoilem
a propos Brzuchmoowcy, teksty mocno celne, niestety na tym tle, co go nie nazwe, wyjatkowo slabo widzialne
trzydniowy sledz mocno mi zaimponowal, chlopaki twardziele
Brzuszku, ze tak sobie pozwole, daj inne telko plz
obiecuję poprawę
:o)
Sławku, przyjrzyj się dokładnie. Co leży zwinięte w rulonik obok pierwszej krzyżowej? I to na obydwu zdjęciach. To jest boczek przeznaczony na roladę pieczona z ziołami. Teraz jest go znacznie mniej, bo był tu nasz wnuk Kuba. Niektóre zakupy zostały poza kadrem, bo Basia nie wyjęła ich z czerwonej torby. Człek nie panuje nad wszystkim!
aaa…
i dziękuję za nową ksywkę
widzę, że się już przyjęła
podoba mi się bardzo
:::
na tym moim blogu, na zdjęciach..
..ja, to ten w białej czapeczce
więc widać, że ksywka adekwatna
to tak teraz boczek wyglada?
dla nie to byl material na osso bucco ( moglem nieco podupic pisownie )
z tulipanem i tak mam klopot, sugerujesz, ze byl w torbie? biedactwo, nie chcialbym wygladac, tak jak on po wyjeciu z,
ok, sie przestaje czepiac, chce nad morze, stad moja nieskapensowana wredota
cieplosci
Brzuchomoowca się poprawił !!! Czarne na białym łatwiej czytać, ale tak jakby smutniej.
Slawku, gratuluje sily przebicia 😉 Moze to „Brzuszku” tak zadzialalo? Bo jak ja (pierwsza z tego blogu!) publicznie pochwalilam tresc, ale skrytykowalam forme (tlo), to byly tylko obiecanki 🙁 A jak Slawek podrapal po „brzuszku”, to prosze, jak pojasnialo 😯
zadziałało – nie zadziałało :o)
i tak wolę Iżykowe „Brzucho”
ale wiedz droga Nemo
że od pierwszej Twojej uwagi rozważałem zmianę
tylo ja kurka wodna lubię pomarańczowy
no i fakt ..smutniej się zrobiło
wiadomo …blues
:::
i tak najwżniejsze, abym coś nowego napisał
Drogi Brzucho, rozumiem Twoj dylemat, ale czytelnosc strony jest dla wielu potencjalnych czytelnikow pierwszym kryterium zainteresowania blogiem 🙂 Mozesz miec piekny pomaranczowy blog i samemu go czytac 🙁 Jeszcze gorsze sa male jasnoszare literki na bialym tle, jak do niedawna na stronie „Polityki” 🙁
W kazdym razie dzieki, ze sie przemogles 🙂
Pozdrawiam serdecznie
PS. Skoro tak lubisz pomaranczowy, to pomaluj tak te niebieska ramke od gory i z boku 🙂 Niebieski, choc go bardzo lubie, kojarzy mi sie raczej z lazienka lub gabinetem mojego dentysty, niz z kuchnia sybyryty 🙁
Albo powieksz literki tekstu, wtedy tlo moze byc (jasno)pomaranczowe 🙂
Ja bym sobie dała z pomarańczem spokój. Mój znajomy kiedyś miał szare literki na różowym tle, to dopiero był odpał! I jeszcze mi wmawiał, że przecież pikne takie! Czarne na białym – przynajmniej oczy sie nie męczą i nie zniechęca czytelnika kolor. A przyjaznym dla oczu kolorem jest zieleń. Mimo wszystko z tłem zielonym bym nie kombinowała, chyba, że bardzo jaśniutki i czarno na nim. Ramki – to co innego. Mogą być ciemne, anwet powinny.
U mnie nadal pada. Komu, komu?!
Transport własny.
Jasiek po bretońsku-nie-z-Bretanii. I wystarczy.
ach, można przyzwyczaić się do czytania w każdym jednym kolorze. Tyle tylko ze trwa to zbyt wiele. Czynimy to w niekolorach: czarnym i białym, od ponad 550 laty, kiedy to, ten z dobrej góry w Moguncji, niedaleko KoJaka otworzył pierwszy zakład drukarski. Nasze przyzwyczajenia i nawyki, a może niechęć do nowego i nieznanego odstraszają nas od inności. W pewnym wieku wręcz ludziska boją się nowości. `Brzucho…` nie poddawaj się tak łatwo. Idzie o zawartość nie o etykietę. Młodzi tez potrafią czytać i jeśli czytają, to toto nie przeszkadza.
A może warto pomyśleć o dwóch wersjach. Jak zlądują na planetę zielone ludziki z sąsiedztwa /kosmicznego/ to poczytają i w pomarańczach. Dać możliwość wyboru, a może jeszcze lepiej, mieć możliwość wyboru. To jest pikne.
Można się nie poddawać. Ja też. Szerokim łukiem omijam strony, przy których czytaniu bolą mnie oczy.
Popatrzcie, ile takiego badziewia jest w sieci. Nie jest to tylko moja opinia, jak cię coś szczypie w oczy, to omijasz. Bez wzgledu na zawartość. Ja przynajmniej nie mam cierpliwości i mówię bye-bye.
Podobnie ze stronami naładowanymi dzwonkami, gwizdkami, małpkami na palmach, flash-em i tak dalej, co zazwyczaj otwiera sie w nieskończoność. Przerost formy nad treścią przeszkadza.
Dziękuję Panu Piotrowi i Pyrze za miłe słowa.
Wyjaśnienie – Puchala to zbitka od Pucha – moje imię z dzieciństwa oraz Ala – czyli zdrobnienie od prawdziwego imienia.
Czy komentarze należy pisać z polskimi znakami czy bez, bo różne bywają w tej kwestii ustalenia?
Witam w mglisty sobotni poranek. Włączę się jeszcze we wcziorajszą, barwną dyskusję. Swego czasu „Polityka” szukając nowych środków wyrazu zafundowała sobie kilka stron drukowanych na tle fotografii. Nawet to było optycznie ładne, ale, np dla Pyry nieczytelne. Podniosłam raban pod niebiosa wydzwaniając z protestami do redakcji. Agumentowałam, że tekst jest do czytania, nie do oglądania. Niechętnie przyznali mi rację. W sieci są strony „Natonial geografic” i nie zaglądam tam nigdy mimo, że sam miesięcznik czytuję często, a to dlatego, że publikowany jest z pomarańcziowym drukiem (raczej subtelnym) na czarnym tle. Nie dla mnie.
Kto ma polskie literki ten ich używa. Ale wielu z nas mieszka bardzo daleko i tam jeszcze polski alfabet (te nasze ą i ę i ś ź) są nieosiągalne więc piszą po zagranicznemu. A w tej sprawie pełny luz. Już nauczylismy się ich czytać.
Pyro
W NG chyba się poprawili bo teksty drukują brązowe na żółtym tle 🙂 Dla mnie również jest koszmarem, gdy ktoś zamiesza biały tekst na czarnym tle.
Dzięki Marku za moralne wsparcie w mojej wojnie z kolorowymi drukami (albo tłem) Ja jestem człowiekiem SŁOWA nie OBRAZKÓW. Co dzisiaj będzie na blogowych stołach? U Pyr drobiowe wątróbki z cebulą. Dzisiaj bez jabłek, bo nie mam odpowiedniej odmiany. Nadają się zaś wyłącznie jabłka winne (np boscopy) , jabłka odmian słodkich są po uduszeniu – nomem omen – pyrowate. Do tego ryż będzie i surówka. Na jutro przeznaczyłam biusty kurze panierowane, a przedtem marynowane w ziołach.
A ja – mimo okresu postu – dopuszczę się dziś niewątpliwego obżarstwa. Najpierw zebranie klubu piwnego, gdzie będzie nostalgicznie ale napewno obficie. Kuchnia bałkańska ( a w takim własnie lokalu zasiadamy co miesiąc) kusi wspaniałymi rybami (labrak), owocami morza (faszerowane kalmary) i mięsami (olbrzymie pljeskawice). No i piwo. Teraz rozsmakowaliśmy się w weissbierach.
A wieczorem idziemy z Basią na kolację do drugiej Basi (koleżanka ze Żmichowskiej), która i pisze (głównie o kuchni francuskiej) i gotuje jak natchniona. A jej mąż Bogdan ma najatrakcyjniejszą piwniczkę winną w Warszawie.
No i jak tu pościć?!
Ponieważ, Piotrze, Tobie okresowe dogadzanie podniebieniu nie grozi dodatkowymi kiligramami w okolicach paska, to jedz spokojnie i smacznie. Okazji do postów i tak w życiu miewamy sporo. A jeszcze uczta w sympatycznym, zaprzyjaźnionym gronie. Masz pełną dyspensę od nas wszystkich.
ależ zamieszanie wywołał kolor mojego bloga!
obiecuję, że i tak tego tak nie zostawię
a co do koloru, to czuję się w czarnej dziurze
bo ostatnio nic nie napisałem
a o to przecież głównie chodzi
:::
wybrałem się z kolegą po fachu
szefującym w podolsztyńskim hotelu na piwo
(kolega Adam kosztował Staroprameny, ja Ciechany i Obołony)
no i gadaliśmy o kondycji tutejszej gastronomi
nie powiem jak podsumowaliśmy naszych pracodawców
bo to się nie nadaje do upublicznienia
konkluzja jest taka, że:
lokale robią się coraz ładniejsze
klientela coraz lepsza, czyli wyrobiona
kucharzy nie ma, bo wszyscy wyjechali
a właściciele są zieleni jak pasztetowa
kompletnie nie mają pojęcia o kuchni
dla nich smak to nazwa w menu
nie do pojęcia, że wynika z produktu i umiejętności
panuje powszechny wirus Aro-Knorr
:::
kończę, bo nie ma co dołować tak pięknego weekendu
Ja się też teraz objadam. Wróciłam z pracy i śniadam, prawie bez zahamowań. Prawie- bo kulą być nie chcę…
Pan ma Post, Panie Gospodarzu.
U mnie wojskowych zdjęć ciąg dalszy . Zdjęcie zrobiłem podczas wizyty w Krakowie 11 listopada.
http://kulikowski.aminus3.com/
Pytałaś, Pyro, co dziś na blogowych stołach.
Na obiad pyszny żurek z grzybami, jest od wczoraj. Wieczorem pieczone faszerowane ziemniaki i piwo. Jutro- jeszcze nie wiemy. Ja jem poza domem ( czytajcie:pracuję ) a D. mówi, ze się jeszcze nie zastanawiała co sobie zrobi.
Ważna wiadomość dla Arkadiusa: od niedzieli ścisły post będzie przestrzegany!
Uff, ale pokarmili !
Sasiedzi mieszkaja na stale w Wiedniu, pani jest przedszkolanka a pan na zasluzonej. Zaprosili mnie na obiad. Telefon byl wczoraj z prosba, zebym niczego w domu nie przygotowywal. Zbiórka o !/2 12. Taki to obyczaj pisania godzin. Zameldowalem sie z krazkiem sera Camemdert z Bawarii i sloiczkiem ogródkowych przypraw. Przyprawy robie w sposób nastepujacy. Biore woreczek soli od Slawka. Morskiej soli oczywiscie i najrózniejsze ziola ogródkowe jak nac pietruchy, szalwie, rozmarynek, rózne tymianki i co tam jeszcze znajde. Calosc umyta w zimnej wodzie siekam nozem i mieszam z sola. Przepuszczam przez babuszka agregat i upycham w malych sloiczkach typu twist. Odstawiam do lodówki, a potem uzywam jako sól do gotowania. Przez cala zime i oczywiscie rozdaje znajomym. Zachowuje zapach az do nastepnego lata.
Jedzenie bylo typowe dla Poludniowej Burgenlandii. Gulasz z knedlami. Gulasz robil sasiad. Trzy dni, optymalny czas gotowania ale ze slodka papryka. Knedle na nieco odmienny sposób. Srednio duze o srednicy okolo 5 centymetrów. Tuz po ugotowaniu na plaskiej porcelanopwej misce do piekarnika dla uzyskania po wierzchu brazowego koloru. Do tego marynowane korniszony wlasnej roboty.
Na deser czarna kawa i reszta paczków od srody. Paczki jeszcze jadalne ale juz nie to co swieze.
Po poludniu jedziemy we czwórke do naszej przyjacólki w domu spokojnej starosci dowiedziec sie nowin z okolicy. Mieszkancy tego domu naleza do ludzi najlepiej poinformowanych.
Ot taka towarzyska gielda informacji
Pan Lulek
A u mnie dzisiaj odsmazone na masle wczorajsze ziemniaki ( tak tak b lubie choc mowie, ze nie lubie rzeczy gotowanych dwukrotnie) i sadzone jajko.
Do tego salata.
Ciagle pada snieg wiec na kilka godzin ide pobiegac na nartach.
Dzisiaj dzien BEZ ZAKUPOW…
a
Wątróbki drobiowe z jabłkiem (wg.Pyry Młodszej), były wczoraj. 🙂
A dzisiaj i jutro kurczak pieczony po mojemu; w rękawie, zaprawiony mieszaniną oliwy, sosu sojowego, imbiru, papryki i czosnku. Do niego sałtka z kapusty pekińskiej, słodkiej cebuli, kukurydzy z puszki i wędzonych śliwek, sklejonymi majonezem z jogurtem! O! 🙂
a.j
A ja musze przekopac cala lodowke by cos znalezc i zmajstrowac jakis obiad. Ja nic nie powiem, ale PADA tym bialym z nieba…szufla juz mi sie sni po nocach…RATUNKU!
Pada. Tak na świeżo to nawet niezle wygląda, zwłaszcza dla tych, co nie muszą odśnieżać, ale duuuuuużo tego!
Jaśka niebretońskiego zostało sporo, do tego sałata, a czym będziemy popijać, to się jeszcze zobaczy. Na razie jajka na bekonie polskim 🙂
Tuska trzymaj sie.
Ekspedycja ratunkowa w drodze. Obiecali przyjechac z miotla w dniu 14 lutego. Podobno miotla, szczególnie nowa, jest najlepszym sposobem na wszystko.
Za godzine ruszam do teatru. Beda dawac „Skandal warzywny w Urzedie gminnym”. Jak zwykle przed rozpoczeciem spektaklu daja dla kazdego widza po kielichu miejscowej gorzaly na rozruch wyobrazni. Jak jest z aktorami, jeszcze nie wiem. Przezyje, sprawozdam.
No to randka z Melpomena
Pan Lulek
A my niestety, idziemy potowarzyszyć naszej nieco dalszej sąsiadce w Ostatniej Drodze.
Zebyście nie myśleli, że kontyngent kanadyjski żałuje Wam zimy, podsyłam w imieniu moim , Tuśki i Ani Z.
Z doniesień prasowych wiem, że Tuśka ma kapkę więcej. Ale i u mnie nie jest mało, wręcz zbywa. Do zobaczenia pózniej.
http://alicja.homelinux.com/news/09.Luty.2008/
Program do edycji Pana Lulkowej książki zainstalowany. Zdjęcia przygotowane .Teksty trzeba tylko napisać. Z tym może być największy problem . Napiszę po przyjeździe… A może ktoś pomoże?
P.S. Jerza gimnastyka to codziennie odśnieżyć to co widać na fot.3, kapke z tyłu do kompostera i „drewutni”, no i naprzeciwko u Franka drugie tyle.
Drodzy kulinariusze, Panie Piotrze.
Dziś zupełnie przypadkowo dokonałem odkrycia które obala od dawna panoszący się tu mit oraz (co gorsza) w zupełnie innym świetle stawia wyniki jednego z konkursów z serii „Zgadnij co gotujemy”.
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=16#comments
Zdarzyło mi się to przy okazji poszukiwania źródłosłowu wyrazu „legumina”. Dodam do tego, że język francuski znam jedynie ze słyszenia co nie umniejsza wartości mego odkrycia a wręcz przeciwnie.
Ale do rzeczy:
W książce autorstwa Ginette Mathiot pod tytułem „Je sais cuisiner” („Ja twoja kuzynka” ?) w rozdziale „Les légumes secs” znalazłem przepis nr 1256. Oto składniki:
500 g fasoli
200 g cebuli
4 dl bulionu
ząbek czosnku
60 g masła
30 g mąki
50 g pasty pomidorowej
Fasolę gotuje się w wodzie z bouquet garni a pozostałych skłądników robi się dość gęsty sos. Następnie łączy się sos z fasolą w jedno danie, podaje się i zjada ze smakiem.
A teraz U W A G A !
Przepis nazywa się w języku oryginału:
Harricots secs ? la bretonne czyli po naszemu no? jak?
Tu prosiłbym Sławka, nemo lub kogokolwiek innego o wyprowadzenie mnie z błędu albo o przyznanie mi tytułu Obalacza Kulinarnych Mitów Panoszących Się Na Tym Blogu.
P.S.
Na odwrocie okładki książka (ISBN 2-226-04936-3) opatrzona jest nagłówkiem:
„Le grand classique de la cuisine francaise” (przy czym tp ostatnie „c” opatrzone jest odpowiednim ogonkiem)
P.S.
Co to jest ta „legumina” i dlaczego?
P.S.
Póki co jestem z siebie bardzo zadowolony.
WordPress oczywiście zniekształcił oryginalną pisownię którą starałem się ze wszelkich sił wiernie przekazać. Niech więc będzie:
Harricots secs a la bretonne
Chętnie bym pomógł Andrzeju, ale jest to zbyt skomplikowane dla mnie. Jadam znacznie prostsze potrawy. Czuje się po nich wspaniale. One tez, tyle tyko, ze one już głosu nie mają. /załącznik 1/
załącznik 2 > moja tutejsza nie plazmowa, nie LCD tylko organiczna TV
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/Arkadius/photo#5165033812994670722
Legumina ma kilka znaczen. Obok deseru (nie wiem dlaczego) oznacza tez bialko zapasowe (albumina) wystepujace w roslinach straczkowych tak jak kazeina w mleku. Rolnicy mowiac o uprawie legumin maja na mysli lubin, fasole, groch itp.
Andrzeju, Ty nasz Sherlocku 🙂 Masz racje! Z tym, ze polska fasolka po bretonsku jest z boczkiem, kielbasa lub innymi resztkami z minionego tygodnia i w takiej wersji Bretonczycy raczej jej nie znaja 🙁
PS. Legumes po francusku to rosliny straczkowe, a secs to suche, suszone, w odroznieniu od swiezych
nemo,
Ja pamiętam jedynie fasolkę po bretońsku w barach mlecznych. Ilości boczków, kiełbas – choć nie resztek – były tam chyba znikome….
nemo,
„legumina” o którą mi chodzi była podawana chyba na deser !!
Je sais cuisiner = umiem gotowac (znam sie na gotowaniu).
Andrzeju, tlumaczysz jak moja siostra przed laty:
solowiej pajot = cala wies spiewa 😉
Andrzeju,
legumina na deser, to rodzaj budyniu lub kisielu. W mojej starej „Kuchni polskiej” jest przepis na legumine z jablek upieczonych, przetartych, zmieszanych z zelatyna i piana z bialek. w zasadzie taki mus jablkowy. Przyznam, ze w dziecinstwie fascynowalo mnie okreslenie „legumina” w literaturze. Kojarzylo mi sie z jakims niezwykle wykwintnym deserem. U mnie w domu nie podawano legumin tylko zwyczajne desery 🙁
Gratulacje, znakomita praca z detectywistyki kulinarnej, Panie Andrzeju.
Siegnelam do mojej Madame E. Saint- Ange i znalazlam tam przepis na subtelniejsza (ach ci Francuzi) swiezo zerwana biala fasole (lipiec, sierpien) w sosie pomidorowym pod nazwa Haricots Blanc Frais a la Mode de Bordeaux… Faktem jest, co slusznie zauwaza Alicja, ze nie ma i w Panskim i w tym przepisie ani bekonu ani pysznej kielbaski.
Polska fasolka po bretonsku chyba najbardziej bliska duchowo jest francuskiemu cassoulet (choc bez kaczki i baranich kielbasek).
Fasolka po bretonsku w Barze Praha w Jerozolimskich byla ulubionym daniem mojego szwagra. Serwowano ja na mokrych talerzach ulozonych w wielkie stosy i z aluminiowymi pogietymi sztuccami.
Ja zawsze bralam tluczone ziemniaki, gotowana marchewke i sadzone jajko.
a
Aniu Z. !
W Barze Praha lub Zodiaku podawano na talerzu, po uprzednim zważeniu, fe no me nal nego dorsza !!!! 🙂 Taki obtaczany w mącę, smażony w jakimś przepracowanym oleju. Z dodatkiem surówki z czerwonej kapusty i świeżym chlebem dawał kompozycję nie do odtworzenia !! To były najsmaczniejsze dorsze w naszym, z Antkową życiu….. Ale to lata temu było. 😉
Ale ja wpadłem do Was z informacją o tym czego sobie dzisiaj nie kupiłem.
Nie napiszę co zjadłem, wypiłem i kupiłem. Nie!!!
Napiszę czego nie kupiłem.
Nie kupiłem czereśni!!!
Przypominam, w Polsce jest luty ( dziewiąty), a na straganie na bazarze przy Hali Banacha ( takie cóś ja PanaPiotrowy Plac Szembeka) były czereśnie!!!!! W dwóch smakach : jeden z Australii, drugi z Chile. Jeden za 150, drugi za 70. Złotych za kilogram!!!!!! 😯
Nie kupiłem. Twardy jestem. A tak je lubię, kupię kilo i zjem.
Poczekam do lipca.
Dla zagranicy aktualne kury walut :
$ austalijski…….2,2360 zł
$ kanadyjski……2.4956 zł
$ USA…………….2,5230 zł
Euro………………3,6551 zł
Frank helwecki…2,2871 zł
Sz. korona………0,3883 zł
Policzcie sobie po ile te czereśnie…. 🙂
A na deser krótki pokaz slajdów.
http://picasaweb.google.pl/antekglina/VERA
Miłego Wam wieczoru!!!
Wróciliśmy. Po drodze nakupiłam przypraw i różności za 30$. W skład różności wchodzą
-orzeszki piniowe 43.00$/kg
-suszone żurawiny PYSZNE!) 20.50$/kg
-suszone na słońcu tomaty 21.00/kg
-pieprz zielony, biały, różowy 34.00/kg
-suszone morele 6.00/kg
A poza tym różne tam normalne listki bobkowe, oregany, ziela i tak dalej – na wagę, ze szczelnych pojemników. Zeżarłam już sporą garść żurawin i chyba będę sama przed sobą schować orzeszki.
W sklepie „rzucili” polędwiczki wieprzowe po 5.49/kg .
Srednio raz na kwartał jest taka obniżka, bo normalnie polędwiczki chodzą po 15$/kg. Kupiłam kilogram na „zaś”.
U mnie „legums” to znaczy rośliny strączkowe, a jaśka miałam wyjątkowo niebretońskiego, bo choć w sosie pomidorowym, to i z kiełbasą *góralską* podsmażaną na polskim boczku. Często robię tylko w sosie pomidorowym ubogaconym różnymi przyprawami, ale bez zagęszczania mąką. Może być łyżka gęstej, kwaśnej śmietany.
Andrzeju,
odtąd szerzymy chwałę fasolki po bretońsku – przyznam się, że ja powtarzałam za wszystkimi, bo jak raz napisałam, że fasolka po bretońsku, to mnie „naprostowali”. A ja jak papuga. Niech żyje fasolka po bretońsku!!!
Andrzeju, pod inspiracja tez pokopalem po adresach, jak sie kopie, sie dokpie, oto rezultat:
http://www.recettes-de-france.com/recette-haricots-blancs-bretonne_c14_r1469.html
Twuj cytat chyba da sie przelozyc na : sucha fasola po bretonsku,
przyznam, ze slysze po raz pierwszy
Antek proponuje kury przeliczyc na czeresnie, mam klopot z kursem:)
Słuchajcie, my tu gadu-gadu, a Szwedzi stygną. Tymczasem ucieka nam okazja do celebracji, bo o tej porze kto będzie robił pizzę?! Ja mam jaśka…
http://kuchnia.gazeta.pl/kuchnia/1,54047,4912709.html
?Le grand classique de la cuisine francaise?
Widzę, że beze mnie znów z tłumaczeniami ani rusz?
Legrand to bardzo wielkie nazwisko we Francji jest. Miszel taki jest, Miszel Legrand. muzyk. Wielkie nazwisko, wielka klasa. No, facet z klasą, jednym słowem. Klasa-klasą, ale żeby dla rodzonej kuzynki „ty franco!” powiedzieć, to już nie za bardzo tak wypada…
Chyba, że tam jaka fleksja jest i oboczność? Wtedy może, że on od tej kuzynki złapał, czy jak? Uwaga A.Szysza o „odpowiednim ogonku”, to że ten-tego, tak? Jak od kuzynki, to już na pewno oboczność. Oboczność liberaliz i i lybertyniz, jak cała ta francja i ełuropa i w nocy zadzwonie do radia do torunia do rozmowów niedkokończonych i powiem. A Ty, Sławek-uciekaj!
Na dobranoc przepis jeszcze podam z ostatniej strony książki „Smak Mazur”, co ją przez Brzucho sobie nabyłem. 🙂 Nie jest skomplikowany, jak i nie jest specjalnie skomplikowana dusza Mazura i wspak też. Oto on:
„Jałowcówka ze śliwką
składniki:
wódka jałowcowa
śliwki suszone
wykałaczki
Sposób przyrządzenia
Kupić jałowcówkę lub przygotować nalewkę na jałowcu. Na jednym talerzu ułożyć sliwki, na drugim wykałaczki. Wykałaczką nadziać śliwkę, włożyć ją do ust i „spłukać” jałowcówką. Pestkę wypluć, wykałaczkę złamać”
I oni chcą muzeum wypędzonych..?
ale jestem los
ze zacytuje: dokpie ( swoja sciezka ladnie wyszlo ), ale juz ten Twuj, fuj, pojde moczyc slownik
Alicjo,
czy uzywasz czabru do fasolki i jak sie toto po angielsku nazywa?
dziekuje!
Kochani, legumes to nie rośliny strączkowe, ale po prostu warzywa, legumes secs – warzywa suszone. Z tą kuzynką fajne – wychodzi na to, że wszyscy tu zajmujemy się życiem rodzinnym 😆
Izyku, juz jestem uciekly, w izmia, izmiaty i inne kumkwiaty, zeby nie cucic pokrzywizn, szczegoly zalatwie z ginem, co wlasnie z lampy mi wylazi prowokujac,
oboczna fleksja zabija mi klina, moze jalowcowa da rade?
na wszelki wypadek splukam zlamana wykalaczka
ps, masz jeszcze miejsca na koniec sierpnia?
moze nam sie uda pokpic z codziennosci w osmiorgu ocz? z ewentylnym przychowkiem?
Prof. Bralczyk sie by nadal
legumes secs ( nic z seksem, ale moze zmylic ), to po mojemu warzywa suche, wiec sila rzeczy wyschle same z sie np. groch, fasola itp., suszone, to tak, jakby z musu, przeciez wszystko da sie wysuszyc, taka marchewka z pietruszka w torebce knorra tez woddee oddally, ale jednak bez swej woli, czy zasluzyly na ten sam przymiotnik biedaczki bezwolne?
antku, te czeresnie za 60 moich dolarow za kiloram to dosc radykalna cela. Tyle kosztuje stek z wolowiny kobe (nieduzy, krowy kobe sa chowane arystokratycznie z masazem wlacznie), ale zwykla chilijska czeresnia vulgaris?
Kucharko (ze sie wtrace skoro Alicja sie nie odzywa). czaber to savory, czesto tu uzywany (Kanada), znakomity do gotowania rzeczonej fasoli.
slawek
Ja czsem znajduję u siebie w lodówce wysuszona marchewkę albo
i pietruszkę!! I nie nazywam ich legumes secs, nie wkładam do torebki, tylko wypieprzam do kompostu. Te biedaczki bezwodne.
strączkowy seks?? warzywny seks? jakoś nie widzę pozycji dla pora i marchewki….a seler i pietruszka?
Gbyby mogły to mielibyśmy 2 w 1. porchewke i seruszkę.
Kucharko!!
Summer Savory – Satureja hortensis – Cząber
Polecany do potraw z fasoli, grochu i innych straczkowych. mozna do zup jarzynowych, kapuśniaku, tłustych mięs ( swinka i baranek ).
Pasuje do tymianku i majranku 🙂
A jak gotujesz zalewajkę ….koniecznie!! Zalewajka go kocha!
Tylko skąd u Ciebie odpowiedni materiał na zalewajkę… 🙁
Przepraszam że ja odpowiadam.
Antek też na A jak Alicja.
Warzywa to VEGETABLES i tak się u mnie mówi. Mówi się też „produce”, to jest dział rozszerzony o owoce.
Legumes – to wszystko straczkowe. I ja zostaję przy swoim, bo inaczej mnie nie zrodumieja, jeśli zapytam w sklepie, gdzie alejka z legumes 🙂
Cząber – nazwy angielskiej nie znam, bo zawsze wiosną kupuję doniczkę z łacińską nazwą „satureia hortensis” i nie rzuciła mi się w oko angielska nazwa, a znam łacińską od lat.
Hoduję tylko latem, dodaję do miąs i przeróżnych potraw, gdzie wspomaganie trawienia jest dobrze widziane, czyli do fasolowych i kapustnych też.
Nie mam juz miejsca na doniczki na parapertach 🙁
Iżyku!
Mam w domu wykałaczki, jałowiec i czystą de luxe żoładkową gorzką.
Spróbuję zaraz sposobu!!!
Zamiast śliwek dam rodzynki. Eleganciej, pluć nie trzeba!!!
Kto degustacji ciekaw, niech wpadnie!! 🙂
…a faktycznie, rzuciła mi się w oczy savory! Tylko w międzyczasie WordPress nakrzyczał na mnie dwa razy, że kod nie ten (chociaż swoim już przyjętym zwyczajem wpisałam przed napisaniem komentarza), a potem wrzasnął, że za często wpisuję komentarze 😯
Ostatni przed 22:06 wpisałam godzinę wcześniej 🙁
Z tego wszystkiego zapomniałam Antka naprostować, że mówi się „MARIANKU” 😉
I że tydzień temu czereśnie z Chile (bardzo dobre w smaku zresztą) chodziły tutaj na ogonkach 6.00$/kg.
W jednym sklepie były lepsze partie, w innym gorsze, a jednym tańsze, w innym ciut droższe (nie widziałam droższych niż 9.00$/kg). W „No Frills” moim przednie – za 6.))/kg. (już się zbyły).
Czyli w przeliczeniu, to te Twoje czereśnie jakaś granda – na głowy poupadali?!
Alicjo!
Na wsi, moja sąsiadka, pani Maliszewska mówi majranku!!!
U Cię, w K. mów sobie Marianku!!
Tylko Ci chłopy w głowie! 😉
Ps. Polskie pomidory były po 30zł, zagraniczne po 8zł.
A wyglądały tak samo.
Czereśni takich, po 6 Twoich, to bym sobie kupił!
A jak się udzielasz na (ilu?) blogach to wrzeszczy!!! 😉
ladnie ploszycie cena czeresni, jutro z rana sprawdze, tydzien temu spotkalem peruwianskie zjadlem dwie i nie kupilem, bo mnie nie przekonaly ceny nie spamietalem, tom razom sie przyloze
Antku uprzedziles mnie myslalem o Marcelu ( marchewka i célerie )
nie widzsz pozycji dla pora? ona juz w samej nazwie tkwi: pory wystarczy zdjac
Ja zostanę przy marianku, z oczywistych względów 😉
Na blogu udzielam się jednym !!!
W porywach na trzech, tzn. ten i dwa „sąsiednie”, ale nawet ich dzisiaj jeszcze nie włączyłam!
No więc właśnie. Niby tu z tego Chile troche bliżej, ale bez przesadyzmu, taka różnica w cenie?! A już te z aussielandu to granda do kwadratu!!! Ciekawe, co Echidna na to, bo ja … 😯 😯 😯
Alicjo, a akurat byłoby dla Sekretarza coś do roboty… 😆
No i w ogóle zapraszam, bo dziś się gra międzynarodowo, folkowo i egzotycznie 😀
No tak, tylko Was z oczu spuścić, a już kuzynka z Mariankiem bez porów? Alicjo, dobrze, że ten cząber hodujesz w doniczce. Paskudztwo sieje się na potęgę. Ja , swego czasu, wsiałam w ogrodzie 1, mb rządek cząbru. Następnego roku miałam zacząbrzony ogród na amen. Dobrze przynajmniej, że to to nie ma dużego systemu korzeniowego i dość łatwo rośliny wyrwać, jednak roboty miałam sporo. Używam w zasadzie tylko do fasoli i baraniny. Do grochu nie, bo mi grochówka jak fasolowa smakuje, a to jednak coś innego. Wczoraj upiekłam małe ciasto czekoladowe z wiśniami, z połowy zwykłej proporcji i jak zwykle, kiedy czegoś niedużo, zostało zeżarte migiem i na dzisiaj nic do przegryzienia nie ma a że w ogóle w lodówce zrobiło się pustawo (w planie jutrzejszym mycie lodówki więc zapasów nie robiłam) w razie potrzeby sięgnę po kulę lodów bakaliowych z zamrażalnika, dam z ubitym kremem i malinami z zalewy.
W miejscowosci odrobine wiekszej jak nasza wies ma byc otrarty nocny lokal „Czerwona Papryka”. Miejscowe Towarzysto Dobrych Obyczajów jest zdecydowanie przeciwne. W sklad tego Towarzystwa wchodza zony Burmistrza, Viceburmistrza i Czlonka rady gminnej miejscowego lekarza. Wlascicielka otwieranego lokalu byla w mlodosci przyjaciólka elity wladz miejscowych i poniektórych radnych gminy. Anonimowymi listami do kazdego z trzech panów usiluje ona zapobiec protestowi miejscowej obyczajówki. W calosc wplatuje sie mloda, poczatkujaca dziennikarka miejscowej gazety. Oczywisci grzechy mlodosci trzech panów zostaja ujawnione a do tego okazuje sie , ze panie czlonkinie Towarzystwa Obyczajowego tez legitymuja sie niezla gama wspomnien i aktualnych grzechów.
Dwie godzina wesolej zabawy a w przerwie bufet zorganizowany przez przyjaciólke Ksiedza Proboszcz i jej mame. Obecny Ojciec Duchowny nie zaszczycil premiery. Poprzedni siedzial w pierwszym rzedzie, zasmiewal sie i bil brawo. No tak ale on jest juz na emeryturze.
Podobno gdzies na swiecie jest zima, pada snieg i wieje wiatr.
Gdzie, ja sie pytam
Pan Lulek
Przed chwilą pożarło mi wpis. Kod był wpiosany prawidłowo. Sprawdziłam przed wysłaniem. Najpierw dłuuuuugo trwało wysyłanie, potem ukazała się biała karta i finis.
W dłuższym wpisie proponowałam aby pt Blog pokusił się o zbiorowe autorstwo podobnej, a przecież unikalnej komedii z naszych wspomnień i obserwacji pochodzących. Na dowcipy poporzednio zamieszczone już nie mam cierpliwości.
Dzień dobry.
U mnie do świtu jeszcze, a tu takie sprawy.
Panie Lulku, przecież wczoraj dokumentowałam zime u mnie, a Pan nadal wątpi. Mówiła Tuśka, mówiła Ania Z. ? A ja nawet sfotografowałam. Dzisiaj na pewno więcej tego białego, bo wczoraj cały dzień padało, w nocy pewnie też, a teraz nawet nie spozieram w okno.
http://alicja.homelinux.com/news/09.Luty.2008/
Antek wczoraj o czereśniach, a ja tymczasem czytałem w książce o wiśniach. Konkretnie o zupie z nich. Przytoczę parę zdań w moim tłumaczeniu z niemieckiego:
>> Ugotowałem zupę z wiśni. Byłem po niej pełen, aż do góry. Prawdę powiedziawszy, długo to nie trwało. Matczyna wiśniówka smakuje znacznie lepiej. Potem źle spałem, musiałem parę razy w nocy wychodzić na ogród. To najgrubsze było akurat takie jak woda. Mimo wszystko podczas tych nocnych spacerów mogłem popatrzeć na gwiaździsty nieboskłon. Tu i tam spadają na rosyjskie lasy meteoryty. <<
Takiego zapisu w pamiętniku poczynił latem 41ego roku jeden z przymusowych wędrowców.
u mnie wiosna, lata sie na bosaka po plazy
Dla wszystkich stęsknionych za prawdziwą zimą
http://shokrani.aminus3.com/image/2008-01-31.html
Wczoraj na obiad u sasiadów byly knedle, opiekane.
Pomyslalem, ze nie jestem gorszy i tez spróbuje. Bez przepisu tylko z glowy. Wyciagnalem z lodówki wszystkie niedojedzone rzeczy. Na pierwszy ogien poszla tarchonia gotowana z duza iloscie warzyw. Dalej rosti, to sa takie ziemniaki krojone w paski do odgrzewania. Nic nie trzeba dodawac, tluszcz jest w srodku. Jakies ugotowane warzywa. Wymieszalem wszystko akuratnie dodajac dwa jajka i odrobine proszku do pieczenia. Calosc przepuscilem przez agregat babuszki. Dodalem make typu krupczatka i wygniotlem na stolnicy az zaczelo odchodzic od reki i walka. Oczywiscie, skoro juz wiosna to i byly swieze ziola z ogródka. Formuje sie kulki o sredncy okolo 5 centymetrów. W tym czasie zagotowalem 5 litrowy garnek wody. Knedle nalezy otaczac w mace i odstawic na godzine zeby dojrzaly.
W tym czasie przyszedl syn sasiadki, 20 latek Daniel. Kiedys uczylem go matematyki w gimnazjum. Nauka polegala na tym, ze wyszukiwalem dla niego zyciorysy matematyków stosownie do przerabianego materialu. Bardzo szybko doszedl chlopak do wniosku, ze ci matematycy to byli calkiem fajni ludzie i polubil matematyke. Wkrótce byl o wiele lepszy ode mnie a potem prymusem z matematyki w klasie. Móglby mi udzielac korepetycji. Przyjazn pozostala i po maturze. Po ukonczeniu zastepczej sluzby wojskowej jako sanitariusz, wybiera sie do Wiednia na studia. Jakas opieka socjalna czy cos takiego. Czasami wpada na pogawedki, albo jak ma jakis problem z którym nie potrafi sobie poradzic. Co jest, pytam. Mama akurat klóci sie z aktualnym przyjacielem. Od kilku miesiecy chca i nie moga sie rozstac. Wpadlem do ciebie mówi na przechowanie. Moze zjesz obiad pytam. Co masz, zasadnicze pytanie. Beda knedle i pieczona kaszanka. Po slasku nazywa to sie blunze, o ile dobrza pamietam. Dobra jest. Knedle zaczely wyplywac na powierzchnie wody, znaczy ugotowane. Posmarowalem plaska brytfanne olejem slonecznikowym, i ulozylem knedle zostawiajac puste miejsce w srodku. Do nagrzanego do 2oo stopni piekarnika. Kilkanascie minut i kiedy zaczely sie rumienic wlazylem dwie kielbaski w te wolne miejsce. Kiedy zaczelo skwierczyc wyciagnalem z piekarnika i rozlozylem na taleze. Kazdy dostal swieza papryke. W calosci. Mlodosc ma jednak wieksze mozliwosci. Wrabal cztery knedle, ja tylko dwa i wytarl bulka brytfanne. No tak, ale jak sie ma 20 lat i dwa metry wzrostu, to i nic dziwnego. Do popicia byla herbatka ziolowa i herbatniczki.
Zaczelismy plotkowac i w pewnym momencie mówie. Nie zapominaj Daniel, ze niedlugo a moze i juz teraz, bedziesz jakiejs Bogu Ducha winniej dziewczynie opowiadal, jak to wspaniale gotowala twoja mama a i sasiad tez byl nie od rzeczy.
Nagle on pyta. Co zrobic jesli znajde taka która nie gotuje.
Sa trzy mozliwosci mówie, ja stary lis.
Po pierwsze, mozesz znalezc inna dziewczyne. Metoda radykalna ale czasem bolesna, a nawet wrecz nie do zniesienia.
Po drugie, mozesz próbowac nauczyc ja gotowania. Wymaga wiele cierpliwosci i tylko czasami bywa skuteczna.
Po trzecie, zacznij sam gotowac. Po pewnym czasie zobaczysz jaka to przyjemnosc. Tyle, ze ta metoda moze byc niebezpieczna dla tej dziewczyny, bo moze sie znalezc inna, która zakocha sie w twoich umiejetnosciach.
Daniel wysluchal i zareplikowal. A moze by tak przejsc na mahometanizm i ulozyc sobie zycie z obydwiema ?
Mlodziez zawsze szukala nowych dróg w zyciu. I na tym polega postep
Pan Lulek
Pięknie fotografują w tym Iranie (to trochę pendant do mojego poprzedniego wpisu). I ta pani podesłana przez Marka wczoraj, i ten… Niektóre jego zdjęcia mi trochę w typie wrażliwości (zwłaszcza na detale krajobrazowe i na ptaszydła) przypominają naszego PAK-a 🙂
tarchonia > co toto takiego?
Było tu niedawno – taki specjalny makaron ulubiony przez Pana Lulka 🙂
arkadius !
Kiedy Turcy szli na Europe, miedzy innymi zawlekli ze soba kilka nienajgorszych rzeczy. Po pierwsze laznie tureckie. Jest to miejsce spotkan dla panów. Piekna laznie turecka zachowala sie w Budapeszcie. Odziewa sie cos w rodzaju fartuszka, która oslanie przednia czesc meskiej pieknosci. Od tylu jest pelen dostep swiezego powietrza. Jest to laznia parowa. Temperatura wysoka ale nie to co sauna gdzie moze byc ponad 100 stopni Celsjusza.
Druga wazna rzecza jest tarchonia. Jest to rodzaj makaronu w formie malych kuleczek o srednicy okolo 3 milimetrów. Kiedys robiono to recznie. Teraz maszynowo albo przy pomocy specjalnego oprzyrzadowania. Makaron ten jest suszony w sloncu lub w cieniu. Wtedy sa rózne smaki. Gotuje sie w wodzie z niewielkim dodatkiem oliwy. Trzeba tak gotowac aby woda wygotowala sie a kuleczki byly juz miekkie. Jak nie zapomne to przywioze na Zjazd do popróbowania albo tylko pokazania a potem Barbara i Piotr jesli beda cierpliwi moga sobie trenowac. Pisalem kiedys, ze najlepsza tarchonie produkuje fabryka w miastczku Üröm kolo Budapesztu.
Tarchonie serwuje sie do mies, ryb albo do wszystkiego co podpowie fantazja. Turcy nie znali jeszcze ryzu.
Chyba te dwie rzeczy z okresu ich pobytuw Europie warte sa wzmianki. Nic dziwnego, ze ludziska pytaja sie a po co nam ta Turcja w Unii Europejskiej.
Ja sie nie zajmuje polityka, ja tylko pytam.
Pan Lulek
Oni te fartuszki to teraz na niewieście główki zakładają.
arkadius !
Jestes nie do podrobienia. Gratulacje.
Pan Lulek
Kochani Wy moi,
Ja juz na lapkach, tego bialego jest troche, ale da sie poruszac. Widze, ze swiety Piotr wysluchal mojego biadolenia i dal mi jeden wolny dzien. Z tej uciechy maszeruje w sklepy, rzuce okiem na ceny czeresni (60 zlociszy???) i zapodam pozniej.
Tuska
ja wlasnie w sprawie tych czeresni, wrocilem z targu i sprawozdaje: sa z Chile smakowo srednie, ale b. ladne chodza po 8,95 euro za kg, pani na straganie mowi, ze mocno potanialy, bo jeszcze 10 dni temu staly po 18, niech se same jedza, poczekam do czerwca
Panie Sławku
Pan to masz oko , Jana Marię wypatrzeć na małym zdjęciu …
Idę do roboty bo wyjazd we wtorek a robota leży. Po tygodniu poszukiwań znalazłem dokumenty. W torbie foto w tajnej kieszeni.
No to może pojadę 🙂
Panie Marku,
ja do Ciebie maila machnę za godzinę czy jakos tak, nie przegap przed wyjazdem, bo widzę, żeś zabiegany, a chciałabym o czymś tego tam…
Tymczasem idę mężu robić jajecznicę na resztkach boczku, bo chłopina wybiera się biegać 😯
Widocznie niektórym mało odśnieżania.
Witam Was w nastroju kawowym – bo to i przerwa w pracy na ten szlachetny trunek i kod dzisiejszy zalatuje naparem kawowym: „cafa” jest. A co!
antku – azem sie zakrztusila wyzej wspomnianym napojem gdym przeczytala o tych czeresniach z Australii. Dyc to lgarstwo pierwszej wody. (A moze chwyt reklamowy?) Niejednokrotnie wspominalam o brakach pewnych owocow na tymze kontynencie. Scislej mowiac, czesciowych brakach, choc takich na przyklad poziomek to nie uswiadczysz. Wracajac zas do czeresni – nie ten klimat by zakladac super-hiper planatacje. Takie co to oplaca sie wysylac zbiory za morza i oceany. Za sucho. Ze o wieloletniej suszy nie wspomne.
Nie oznacza to jednak iz sadow „czeresniowych” w Australii nie ma. Sa ino na malutka skale i nazwa sad nie bardzo odpowiada temu co znamy z polskich sciezek. Na takie planacje mozna sie wybrac i zebrac samemu owoce. Wtedy rzecz jasna placi sie mniej niz w sklepie. No i trzeba wiedziec dokladnie kiedy i gdzie. Kiedy – bo sezon jest bardzo krotki, gdzie – bo jest ich niewiele. Plantacji.
Coby nie byc goloslowna podaje link do Cherry Growers of Australia z tabelka sezonu.
http://www.cherries.org.au/3637950/victorian-cherry-association-cherry-season-mat.htm
A ze nie chce patrzec przez pryzmat wlasnych jedynie doswiadczen i wysnutych z nich wnioskow, skontaktowalam sie w tej sprawie z sekretarzem ww organizacji (Mr. Tony Allen). Byl nie mniej zdziwiony niz ja. Szczegoly ma przeslac do mnie via Email. Wowczas zdokumentowane wiesci „zapodam” na blogu. Lecz to juz po moim powrocie z wywczasow.
Alicjo – „ni ma problima”. Napisze w tej sprawie z domu.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
PS – cafa nie chce dzialac, skopiowalam na obcego osmego pasazera Nostromo
Witam!
Alem sobie poczytala na poczatek tygodnia 🙂 .
U nas wczoraj krolowaly pieczarki podsmazone na masle, z cebulka. Tomasz jadl do mieska (kotlet panierowany) a ja do placuszkow z kaszy gryczanej (ugotowana kasza, wystudzona, wymieszana z jajkiem i tartym zoltym serem, smazone na oleju). Kazdy byl zadowolony, a placuszkow nawet zostalo do pojadania na zimno na dzis.
Milego tygodnia wszystkim zycze!
Panie Marku – do zobaczenia 🙂 !