Laury pojechały na Kaszuby
Konkurs młodych adeptów kuchni miał wspaniałą scenerię. Warszawska restauracja „Forteca” mieszcząca się w zabudowaniach fortecznych w Parku Traugutta przy Zakroczymskiej jest zarówno bardzo obszerna jak i kameralna. I nie ma żadnej sprzeczności w tym opisie. Główna sala „Fortecy” spokojnie pomieściła zarówno kilkuset gości uczestniczących w targach produktów regionalnych, jak i około 30 stoisk producentów oferujących swoje chleby, miody, wędliny, wędzone ryby, oleje i – co dla mnie najważniejsze – wielkopolskie kozie sery. Zmieściła się też spora estrada, na której brylował krytyk kulinarny „Gazety Wyborczej” Maciej Nowak komentujących zarówno same targi jak i główny punkt imprezy czyli konkurs uczniów szkól gastronomicznych z całej Polski, który toczył się w kilku mniejszych, kameralnych salkach znajdujących się w głębi tej warownej budowli.
Na estradzie miał miejsce krwawy występ Artura Moroza, wybitnego szefa kuchni z Gdyni (restauracja „Bulaj” cieszy się dobrą renomą wśród smakoszy z całej Polski), który uczył jak w najprostszy i najlepszy sposób rozebrać tuszkę królika.
Po Arturze – dla odprężenia zemocjonowanej publiczności – na scenie pojawiła się Jagna Knittel ze swym zespołem dając koncert muzyki etnicznej.
W tym samym czasie 10 zespołów ze szkół gastronomicznych w Krakowie, Warszawie, Wałbrzychu, Słupsku, Zakopanem, Rumii, Kościelcu, Sierakowicach, Kłaninie i Przodkowie przygotowywało swoje przekąski, dania główne i desery prezentując je jurorom, wśród których przeważali szefowie kuchni (m.in. Jarosław Formela z „Koziej Górki”, Artur Moroz z „Bulaja”) ale byli także restauratorzy jak Agnieszka Kręglicka z Warszawy czy Piotr Michalski z Poznania oraz człowiek-orkiestra czyli kucharz, dziennikarz, specjalista serowar, bloger – Eugeniusz „Brzucho” Mientkiewicz. Trzygodzinna degustacja nie jest lekką robotą. Wprawdzie zjada się zaledwie po małym kęsie każdego dania ( a było tych dań 33) lecz trzeba należycie je zanalizować, by mieć pewność czy wykorzystano właściwe (zapowiedziane w konkursowych zgłoszeniach) produkty i czy w sposób należyty je przygotowano. Przy każdym z dań jurorzy odbywali krótkie rozmowy z przyszłymi mistrzami kuchni sprawdzając przy okazji ich znajomość tematu. Hasło konkursu zorganizowanego przez Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej przy współpracy warszawskiego Slow Food, brzmiało zaś tak : „Tradycyjne produkty – nowoczesna kuchnia polska”. Uczestnicy skomponowali więc przepisy z lokalnych produktów korzystając także z regionalnych tradycyjnych przepisów modyfikując je do współczesnych wymogów i gustu dzisiejszych smakoszy. Była więc w robocie gęsina, dzik, kaczka(też dzika), gołąb, śledzie, łososie bałtyckie, pstrągi, sery (m.in. oscypek) buraki, pory, kapusta, porzeczki, maliny i jabłka. Jedliśmy np. kwaśnicę, faszerowana szyjkę indyka, lody z drobiowej wątróbki (zdumiewająco dobre), kaszubską szpajzę czy proste drożdżowe ciasto.
Zwycięzcy z Przodkowa w składzie: Lucyna Grablowska nauczycielka, Agata Kaszuba i Grzegorz Miotk uczniowie odbierają gratulacje
Fot. Michał Groniowski
Pierwsze miejsce w konkursie zdobyła damsko-męska ekipa z Przodkowa na Kaszubach, otrzymując za ten sukces nagrodę w postaci możliwości przygotowania obiadu dla żony prezydenta Pani Anny Komorowskiej i jej gości. Ponadto zwycięzcy otrzymali nagrody pieniężne, sprzęt kuchenny dla szkoły i udział w trwających miesiąc praktykach w kuchni szefów – członków konkursowego jury. Praktyki otrzymali także zdobywcy drugiego i trzeciego miejsca czyli uczniowie ze szkół w Zakopanem oraz Słupsku. Wszyscy finaliści dostali dyplomy a także sprzęt kuchenny.
A to jeden z przepisów zwycięskiej ekipy:
Smażone piersi z gołębia z czekoladowym puree z soczewicy podane musem z kapusty włoskiej i koperku na gałązce koperku
300 g wędzonego boczku wieprzowego
Jałowiec, liść laurowy, czarny pieprz, rozmaryn, sól morska, brązowy cukier
4 piersi z dużych gołębi
3 łyżki masła kociewskiego
Przyprawy utłuc w moździerzu, natrzeć nimi oczyszczone piersi gołębi, odstawić do lodówki na 40 min. po czym podgrzewać w kąpieli o temp. 59 st. C (sous-vide) około 3 – 4 godzin. Ostudzić.
Odsmażyć na maśle od strony skóry. Na patelni skarmelizować brązowy cukier z tymiankiem i sola morską, ułożyć pokrojony w plasterki wędzony boczek i skarmelizować. Gołębia podawać na skarmelizowanym boczku.
Składniki: puree z soczewicy
400g soczewicy
1/3 szkl. prażonych orzeszków ziemnych
1 szkl. gorzkiego kakao
1 szkl syropu z mniszka
1 łyżeczka kawy espresso
1 laska wanilii
2-4 łyżeczki nalewki jarzębinowej
Mus z kapusty:
200g kapusty włoskiej
1 pęczek kopru z grubymi łodygami
Sól morska, pieprz, cukier, imbir
Kilka pomidorków
Orzechy uprażyć na suchej, teflonowej patelni. Przełożyć je do niewielkiego malaksera, miksować przez kilka minut do czasu gdy z orzechów wydobywać się będzie oleista substancja. Soczewicę ugotować i zmiksować. Dodać cukier, kakao, kawę, sól morską, miąższ laski wanilii i masę orzechową.
Zmiksować ponownie i dodać tyle nalewki by otrzymać gładką, wilgotną i gęstą masę.
Kapustę ugotować w małej ilości osolonej wody bez przykrycia. Zmiksować na gładką masę z dodatkiem soli, pieprzu, posiekanego kopru i imbiru.
Na talerzu obok mięsa gołębiego pokrojonego w plastry i ułożonego na karmelizowanym boczku, ułożyć mus z soczewicy, na nim położyć grubą gałązkę kopru, a na nią (za pomocą rękawa cukierniczego) wycisnąć mus z włoskiej kapusty. Udekorować pomidorkami.
Komentarze
Dzień dobry.
Impreza potrzebna i – jak wszyscy twierdzą – udana. To jedno; ale w odróżnieniu od poprzedniego konkursu, tym razem raczej Pyra nie skorzysta z przepisu zwycięskiej drużyny. Jest to bowiem danie z serii „festiwalowych” czyli takich, które mają zachwycić jury, nie konsumentów. Nawet jeżeli danie smaczne, to na tyle skomplikowane i wieloskładnikowe, że chyba nie warta skórka za wyprawkę. Co oczywiście nie znaczy, że konkursowo przyrządzone jadło nie znalazłoby amatorów w restauracji. Dodajmy, zamożnych amatorów.
Z braku piersi gołębich oraz syropu z mniszka dzisiaj na obiad przewidziana kaczka z jabłkami.Natomiast uprzejmie informuję,że gdyby ktoś chciał poczęstować mnie obiadem zaprezentowanym powyżej,
to z przyjemnością bym się zgodziła 🙂
Smacznego dnia dla wszystkich !
Ale pomysł na mus z kapusty jest ciekawy, niedrogi i do wykorzystania w codziennym gotowaniu. Kupuję 🙂
Danuśka, zapamiętam 🙂
Gdzie można kupić sól morską?
Witam.
Zuzanno – każda sól jest morska.
Zuzanno-sól morska jest teraz do kupienia w zasadzie wszędzie, w tym
również w wielu supermarketach.
http://www.twenga.pl/dir-Zywnosc-i-napoje,,Przyprawy-i-dodatki-do-potraw,Sol-morska
Dziękuję 🙂
Mam ochotę zrobić puree z soczewicy bo dodatek kakao i kawy jest intrygujący. Mus z kapusty też jest do skopiowania a przy tym prosty.
Przeczytałam wczorajsze wpisy a wśród nich nocny (0:52) nisi. Śmiałam się sama do siebie po tych „paluszkach co to nie trafiły w co trzeba” i „wódeczce czystej co duszy nie plami”. Nisiu, dzięki i prosimy o więcej 🙂
Krysiade, oczywiście każda sól jest pochodzenia morskiego ale Zuzannie chodziło chyba o to, że w mowie potocznej rozróżniamy sól kamienną i tę z morza.
Wszystko bardzo smaczne zapewne. Tylko ja nie mogę się przekonać do restauracji Bulaj, choć sam sporo się przyczyniłem do zwiększenia tam frekwencji zachwalając ją kilku znajomym o szerokim zacięciu towarzyskim w kręgach akadmicko uniwersyteckich i medycznych. Zachwalałem bardzo na podstawie doskonałych kotlecików jagnięcych i tortu bezowego z nieslodkim musem truskawkowym.
Jednak w okresie jesiennym, a szczególnie 11 listopada, Bulaj przyciąga gęsiną, która ma opinię doskonałej, choć wszyscy z osobna twierdzą, że byli nią bardzo zawiedzeni. Byc może ja od gęsiny wymagam czegoś innego niż ci, którym ona w Bulaju smakowała, choć osobiście takich nie znam. Przyznaję, że jadłem ją tam dwukrotnie, w obu przypadkach 11 listopada, gdy lokal trzeszczał w szwach. Może nadmiar wydawanych porcji sprawiał, że dania były takie sobie. Nawiasem mówiąc lepiej wypadały udka od piersi, które były suche i twardawe.
Druga pozycja menu, która mnie bardzo rozczarowała to mule. Moim zdaniem z surowca mrożonego i wcześniej wstępnie obrobionego. Mogę się mylić, ale bardzo przypominały to, co można przyrządzić z obgotowanych mrożonych muli nowozelandzkich dostępnych na naszym rynku. Sam jestem w stanie przyrządzić je lepiej. Nigdy jednak nie będą smakowały jak mule świeże dostępne w weekendy w wielu trójmiejskich restauracjach. Moim zdaniem najlepsze w Strefie Smaków Kuchnie Świata w Hotelu Nadmorskim.
W sumie jest to dla mnie wielka zagadka. Dlaczego w lokalu, w którym niektóre potrawy sa rzeczywiście doskonałe, podaje się także takie, które obniżają jego rangę.
Zwyciezcom tez gratuluje wyrazajac jednoczesnie ulge, ze w opisie przygotowan zwycieskiego menu nie wystepowal plynny azot, bez ktorego nie obylo by sie najprawdopodobniej w najlepszej restauracji swiata – tej z zeszlego tygodnia.
Dzien pochmurny ale dobry, bo wiosenny.
Zuzanno, to do przodu z ta kapuscianka. Jak juz opisalem, z ta receptura mozesz postepowac dosc dowolnie. Czosnek, pietrucha tez tam moze wystepowac, zapomnialem tylko o nich wspomniec. Hak w tym, ze ta dalsza propozycja na cala reszte dnia i tygodnia jest trudna do realizacji dla kogos, kto przewazajaca czesc dnia spedza poza domem. To sie tyczy z reszta wszystkich innych diet. Dzis np. jestem caly dzien przy biurku i oprocz owocu zabralem w sloiku dobra porcje kapuscianki (jest tu kuchenka i mikrofala) i nie ma sprawy, ale jak jestem w drodze caly dzien, jak np. w czwartek, to pozostaje tylko improwizacja, albo ew. skrupulatnie przemyslanna walowka na caly dzien. Ja wyzbywam sie tego stresu narzucajac sobie poza kapuscianka generalnie tylko surowe warzywa i owoce.
Jak to wytrzymac to inna sprawa. Pisalem w piatek, jak wylamalem sie poza granice dopuszczalnego w czwartek (proba oproznienia lodowki) i tegoz skutki na wadze. Dodam ze skrucha, ze w tenze piatek znowu slabosc mnie dopadla i dokonczylem wieczorem bombonierke (psia kosc, ja, co to nie potrzebuje slodyczy), co lezala od dwu tygodni i mnie po prostu wnerwiala. Skutek byl taki, ze mimo pragnienia za wszystkim mozliwym waga nie ruszyla z miejsca przez trzy dni, dopiero dzisiaj byla laskawa pokazac co innego.
Zapodac jednak moge, ze po siedmiu dniach dojmujacych tesknot mialem 4,25 kg mniej.
OK, bywalo lepiej, ale i tak niezle.
Alinko – wiem, że morską nazywa się sól z nadmorskich salin. Taką świeżo odparowaną. Ale dla mnie i „morska” i kamienna są takie same, Jedynie warzona jest paskudna i nadaje się tylko do posypywania chodników.
Jeszcze do ubiegłego tygodnia. Nisiu, nie posądzałem Cię o ambicje. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że chcesz pozostać dziennikarka ubierającą posiadany przebogaty materiał w formę powieści. Ale zauważyłem, że niewątpliwie stać Cię na więcej, bo to widać. Przecież nie tylko ja to zauważam. Ale, jeżeli nie chcesz próbować czegoś wielkiego, będę z przyjemnością czytał, to, co piszesz, jak to lubisz robić. Może rzeczywiście pisanie z przyjemnością jest lepsze od męki twórczej. My w kazdym razie jedziemy w czercu w Karkonosze. A nie sa mi obce, w pobliżu spędziłem dzieciństwo od 2-go do 18-go roku życia. Wielokrotnie przeszedłem grań główną, a w Białym Jarze z zimowiskiem harcerskim dałem się ponieść lawinie w pierwszych dniach 1957 roku. Twoja książka obudziła wiele wspomnień.
No wlasnie, sol.
Faktycznie Krysiade, Alino, kazda ona jakos morska, prawie jak w Radiu Erewan, ale nie kazda tej samej prowiniencji – bo moze byc przeciez i odpadowa. Inne tematy laskawie odunely te sprawe z naglowkow gazet, ale jesli wierzyc Wojewodzie Wielkopolskiemu lub szefowi Sanepidu: niema sprawy, bo nikt nie padl i tylko patrzec, jak prokuratura dolaczy do tej oceny.
Smacznego!
Nad Poznaniem niebo ciemne, pełne zachmurzenie i dość ciepło tam, gdzie osłonięte od wiatru, bo wiatr jest chłodny, nieprzyjemny. Swoją drogą ciekawe, czy dałoby się zrobić konkurs dla kucharzącej młodzieży z najprostszych potraw regionalnych albo „polskich” : tradycyjny krupniczek na dróbkach gęsich, zupy pomidorowa albo ogórkowa, sztufada albo pieczeń huzarska, zrazy bite, najprostszy kotlet schabowy z kapustą – po prostu elementarz i wtedy sprawdzić jak sobie młodzi z tym poradzili. Bo np z 5 podstawowych rodzajów grochówek, najczęstsza jest typu „ogólnowojskowa nr 1” – grochówki przecieranej z grzankami nie widziałam już od wieków (chyba, że we własnej kuchni) albo tej na ogonach wieprzowych albo takiej z pulpetami mięsnymi. Dopiero pierszorzędne wykonanie takich prostych, tradycyjnych potraw uprawniałoby do zabawy w musy warzywne z kakao i pastą orzechową.
Jam nie z soli
ani z roli
jeno z tego co mnie boli.
Ufff-mnie nie boli,
bo używam mało soli,
nie pracuje też na roli.
W ekran patrzę już
od rana i do woli,
i bloguję,jeśli tylko
czas pozwoli 🙂
Pyro- słyszałam,że uczniowie we francuskich szkołach kucharskich zaczynają naukę od usmażenia omleta.Niby prosta rzecz,a też można popsuć.
I o to chodzi, Danusiu. Te pozornie b.proste potrawy wcale takie łatwe w wykonaniu nie są; wymagają dobrych, świeżych produktów i troskliwego przyrządzenia, a zapamiętany i ceniony smak powoduje, że żadne cudeńka współczesnych czarowników patelni, nie może zatuszować niedoróbek i potknięć.
Pyro, Danuśko – całkowicie się z Wami zgadzam. Najlepsze i najzdrowsze jest proste chłopskie jedzenie, a nie takie z dużą ilością przypraw dla zabicia smaku składnika głównego.
Wybaczcie, ale ostatnio jakoś pod górkę mam do blogostanu.
Dzisiaj jednak zmobilizował mnie kalendarz. Niczym kamyczek dorzucam więc ku pamięci ostatni dokument Pana Lulka z herbem rodowym.
Dzień dobry!
spróbuję jeszcze raz, bo mi Łotr spłatał figla:
klepsydra
Jak to się oczekiwania mijają z ofertami. Pyra szuka grochówki przecieranej z grzankami, a Ukochana tylko taką potrafi. A ja marzę o ogólnowojskowej nr 1, byle z dużą ilością majeranku.
0 20.00 przewidziany toast za Pana Lulka.Wzniosę nalewką z czarnego bzu kupioną po całkiem,całkiem 🙂 miłej degustacji na sobotniej imprezie slow foodowej.
Stanisławie, ja MAM ambicje. Tyle że, jak sądzę, nasze pojęcia ambicji mocno się różnią. Przyjemnego pobytu w Karkonozach.
Alino – 😆
Na obiad zupa i drugie. Sytuacja powoli wraca do normy. Siostra wpadła w porze obiadowej. Dostała zupę a ja zjadłam drugie.
Dla porządku dodam, że restauracja ” Bulaj” funkcjonuje nie w Gdyni lecz w Sopocie.
Pepegor,
dzielnie się trzymasz tej dość restrykcyjnej diety. Takie małe odstępstwa wiele nie zaszkodzą, a pozwalają jakoś przetrwać. Ja na razie odstawiłam słodycze i pieczywo i staram się wybierać potrawy niskokaloryczne. Na razie sprawia mi to nawet przyjemność. Wprawdzie w sobotę byłam u znajomej na przyjęciu imieninowym, a w piątek czeka mnie kolejne, to zawsze przy takich okazjach na stole można znaleźć sałatki i jakieś delikatne potrawy. Nigdy nie oznajmiam towarzystwu, że akurat jestem na diecie.
widze, ze powoli klaruje sie sprawa polskiej kandydatury na nobla:
po tym jak masłowska odpadła w przedbiegach, na ostatnia prosta wychodza,
łeb w łeb,@blondyna i @nisia 🙂 .
Zastosowalam diete „GRAZYNY” /ktora sie nie pokazuje/ czyli same soki.
Dzisiaj jest 12 dzien. Chetnie popytalabym o to i owo…. Dieta jest rewelacyjna, pominawszy troche zamieszania z produkcja sokow. Ale czego sie nie robi dla poprawy samopoczucia, a to poprawilo sie wyraznie i efekty sa widoczne. Chetnie pobylabym na niej jeszcze tydzien, ale boje sie tak dlugo bez protein… ?
Glodu nie czuje i nie kusi mnie… . Rewelacja ! Polecam.
PaOLOre – Miś nam wszystko pokićkał, niebożę. Ja miałam notowanego 12-go, Marek upierał się przy 11-tym. Poprawiłam, poprawiła Alicja w kalendarzu, a dzisiaj okazuje się, że jednak 12-go. Tym sposobem opijmy tryznę dwa dni – Lulek byłby za.
Byku, jakby co – zapraszam Blog na duży bankiet z poważnym wyszynkiem!
Witam SzamPaństwo około mojego południa (czas zmieniony, godzina do przodka!).
Ja na ten bankiet chcę sie załapać tyż!
Stanisławie,
podobno każdego stać na więcej, jak mawiał mój stary belfer.
W sprawach sztuki bym się nie upierała – każdy artysta ma swoją wizję.
To nie sport, gdzie trener namawia – skacz wyżej, biegaj szybciej (no, tak mi się skojarzyło). Artysta nie potrzebuje trenera, wtedy mu najlepiej wychodzi. Trudno jest tworzyć sztukę (pisać, malować etc) na zamówienie, z tego najczęściej powstają gnioty.
Pytanie zasadnicze w sprawie Pana Lulka – to jednak dzisiaj? Bo jakby co, poprawiam.
Mona Lisa powstala na zamowienie tudziez Dama z Lasiczka, zeby wymienic tylko te najbardziej znane gnioty 🙂
Czytajac Vasariego dochodzi sie do wniosku, ze caly wloski Renesans powstal na zamowienie. Zeby tylko dac jeden przyklad… 🙂
Wychodzę z pracy , do poczty nie zaglądaj 🙂
Pod żadnym pozorem Antonino, obiecuję!
Pepegor,
co to znaczy „porcja ryżu” w siódmym dniu? Porcja, czyli ile gram?
Miodzio,
na czym polega „dieta Grażyny”?
Antonino,
ale ja muszę, czekam na bardzo pilną wiadomość 🙄
Na sobotnim jarmarku nabyłam jeszcze jedną ciekawą nalewkę-
„Na płatkach róży śmietankowa”.Delicje !!!
Myślę,że zasada przygotowania jest podobna do sławetnej
cytrynowej nalewki Pyry.Najpierw owoce i spirytus,a potem łagodzimy obyczaje dodatkiem mleka czy śmietanki.
Kiedy kosztuję takie wyśmienite produkcje,to dochodzę do wniosku,
że moje działania nalewkowe są jeszcze daleko w lesie:-(
Ale człowiek uczy się przez całe życie,więc nadal sporo przede mną 🙂
A ja zajrzalem ale nic nie bylo. Jak zawsze zreszta. W totka prawie wygralismy. Jak zmienie numer czy dwa moze sie okazac, ze jednak wygralismy cos. Milion moze albo cztery. Kiedys wygralem 13 milionow ale byl piatek to nie wzialem. Do tego czarny kot przelecial droge. Nie mnie ale jednak. Czekam.
Kiedys blogowy archeolog otworzyl jakies amfory czy inne wazony co je byl znalazl w czterech rogach komnaty i co? No wlasnie, same nieszczescia. Zmije kasaly, malaria zapanowala w obozie. Ktos wpadl do czego i cos zlamal. Sodoma i gomora. Nastapilo zacmienie slonca. Spod piasku zaczely wylazic kosciste szkielety. A nie, te szkielety to byly na filmie.
Piwo trzeba by zrobic wedle przepisu z grobowca sprzed 4 tys lat. „Nawarzyc piwa” nabralo by innego znaczenia. Przepisy sa. Do roboty. Na zjazd bedzie jak znalazl.
-Co Panstwo pili? Ktos zapyta.
-Piwo sprzed 4 tysiecy lat…
-? I dobre bylo?
– Znakomite 🙂
Zuzanno,
Grazyna w swoim komentarzu z 13 stcznia br. zamiescila te diete.Poszukaj prosze.
yyc,
a czy ktoś Leonardowi powiedział – te, Leo, stać cię na więcej! ?
Być może i powiedział, ale tego nie wiemy i raczej mało prawdopodobne.
O co mi chodziło w wypowiedzi Stanisława – „stać cię na więcej” sugeruje, że no, talent masz, ale go marnujesz, przyłóż się, a będzie lepiej. Tak JA to zrozumiałam. Wcale nie podejrzewam Stanisława o złe intencje, zaznaczam, tak mu sie powiedziało, i chociaż nie było to pod moim adresem, pomyślałam sobie to, co powyżej napisałam.
Wiem o co Ci chodzilo. Nie wiem dlaczego dziwi 🙂
Zuzanno,
a oto dieta:
Musisz podjąć decyzję ? że bardzo chcesz schudnąć bo?.
A ta moja szybka dieta ? to tylko i wyłącznie płyny ? lub jak wolisz ? soki.
Żadnego cukru ani soli.
Dzień zaczynasz szklanką wody mineralnej i sokiem z połowy cytryny.
W porze śniadania, obiadu i kolacji ? po trzy szklanki napoju- rożne według własnego pomysłu.
czyli ? soki z wszelkich możliwych surowych warzyw ? czyli seler, por, pomidor, burak, świeży i kiszony ogórek, kapusta ? to pierwsza szklanka- sok ze świeżych warzyw- ale w proporcjach 2/3 soku 1/3 szklanki wody mineralnej
druga szklanka ? to ciepły wywar ? sama woda ? z gotowanych warzyw ? różnych ( niesolonych) ? typu kalafior , brokuł, kabaczki, seler, por, pomidory, papryka, pietruszka itd..- zamiennie z czerwonym barszczem z samodzielnie ukiszonych buraczków
– trzecia szklanka ? sok owocowy ? też pół na pól z wodą ( owoce- jabłko, pomarańcz,arbuz, melon, grejpfrut itd..)
Między tymi sokami-posiłkami ? woda mineralna lub gorące napary z ziół aptecznych typu skrzyp, mięta, lipa, rumianek.Tych płynów bez ograniczeń.
Najtrudniejsza jest decyzja o podjęciu tej diety- potem wytrwanie kryzysu i zniechęcenia, który pojawia się mniej więcej trzeciego dnia.
A po tygodniu już widać w lustrze ? bladą i wychudzona twarz- że aż miło popatrzeć
No i jak potem chleb smakuje ? gdy skończysz dietę . Wiecie jak pachnie chleb ? A kal smakuje ?Nawet ten sklepowy ? To się nie da opisać ? to
Same pysznosci. I cera ladna.
Sprawdziłam pod świerczkami, jest tak:
http://alicja.dyns.cx/news/IMG_9234.JPG
Krokusy już też jakby gotowe, żeby lada tydzień kwitnąć. Wracam do zajęć.
….a propos Grażyninej diety ona sama napisała – potem wszystko wraca, bo jak się dorwiesz do tego chlebka i tak dalej…
no właśnie 😉
Po kazedej diecie wszystko wraca, a Grazyna naipsala, ze… „zarla”!
Ja uwazam, ze dopiero po tej sokowej, ktora nalezy traktowac jako oczyszczenie organizmu, nalezy przejsc na wlasciwa diete.
Na cześć Pana Lulka nalałam w kieliszek półwytrawnej wiśniówki z migdałami. Bardzo to smaczne i odpowiednio ekskluzywne, jak adresat dzisiaj wymaga.
https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/SwiateKo#slideshow/5719084342176702578
Na oczyszczenie organizmu najlepsze jest…. nic nie jesc i nie oddychac. Siedziec w domu a koniec – krystaliczny – przyjdzie wkrotce. Dodam ze bedziemy moze bledsi, moze chudsi moze bardziej nieziemscy. Za to zdrowi na amen 🙂
Ide naprawiac klimat. Dzisiaj oddycham co drugi oddech. Az milo w niebo spojrzec. Sam zacerowalem te diure ozonowa. Wlasnorecznie i bezoddechowo. Od razu nad Calgary sie zorze polarne pokazaly.
Te Laury to one tak same na te Kaszuby bez Wawrzyncow pojechaly. Nie baly sie w dobie.
Cieplo, slonecznie i wietrznie wiecznie trwac nie bedzie trzeba korzystac 🙂
Pijemy dzisiaj toast, wspominając Pana Lulka.
Starzy bywalcy znają, dla nowych od czasu do czasu podrzucam sznureczek doPanalulkowych wpisów-opowieści. Zbierałam Jego wpisy od pierwszego do ostatniego przez pierwszy rok, kiedy do nas na blog zawitał. Panalulkowe wpisy były znakomite i niepospolite. Kto nie czytał – proszę bardzo. Warto.
Nasz Wieśniak z Burgenlandii 😉
Gdziekolwiek jesteś, machanko do Ciebie, Panie Lulku!
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
[*] Za spokój duszy Pana Lulka.
Pod wpisem z dnia 27.02.2012 znalazłam nowy komentarz wpisany 02.03.2012:
„Ewa Przestrzelska
2 marca o godz. 20:08
Bardzo piękny wpis o oliwie z oliwek ? na dodatek tak cudownie uzasadniony historią o kolcu jeżowca w pięcie.
Jedni są zwolennikami olejów z regionu, w którym mieszkają, inni wynoszą na piedestał wyłącznie oliwę z oliwek. Ja myślę, że trzeba znaleźć złoty środek i korzystać po trochę z każdej z wersji olejowych, a raz na jakiś czas, wzbogacać posiłki o porządne masło.
Pozdrawiam,
Ewa”
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2012/02/27/moj-gaj-oliwny/#comments
Jeszcze raz światełko dla Pana Lulka: https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/SwiateKo#slideshow/5719084342176702578
Pamiętamy Pana Lulka.
Za Pana Lulka !
Myślę,że tam w niebie snuje nadal swoje opowieści…
Przeczytałam (dzięki, Alicjo) wpis Pana Lulka z 1 listopada 2007. Powązki, koniak.
Wypijam kieliszek ku pamięci.
…gdyby w Niebie (czy jakkolwiek to miejsce nazwiemy) był internet, Pan Lulek by po swojemu nam odpowiedział 🙂
I wypił kieliszeczek gruszkówki za nas. Tutaj Pan Lulek, Dorota z Sasiedztwa (która jako jedyna osoba miałam prawo mówic do Pana Lulka „Wuju”), oraz nasz ulubiony znawca serów – Brzucho 🙂
http://alicja.dyns.cx/news/Zjazd-2008/img_5427.jpg
Pan Lulek pisze:
2007-11-01 o godz. 09:26
Skoro Ty Piotrze o warszawskich cmentarzach to i ja napisze o pewnej moim zdaniem zabawnej historii z cmentarza na Powazkach. Rodzice mojej warszawskiej przyjaciolki, wowczas Pani swiezo rozwiedziona nie z wlasnej winy, na wydaniu, poprosila mnie kiedys o pomoc w doprowadzeniu do porzadku grobu jej rodzicow wlasnie na Powazkach. Pojechalismy dwa dni prze Wszystkimi Swietymi, odnalezlismy grob i zabralismy sie do roboty. Szorowalismy, pucowalismy az lsnil jak nowy. Zimno bylo ja jasne djabli. Padal snieg z deszczem i wial wiatr. Nagle przypomialem sobie, ze w samochodzie mam butelke koniaku i dyzurne kieliszki. Kieliszki te zawsze wozilem ze soba na wszelki wypadek gdybym pode droga mial ochote napic sie wody czy herbaty. Po pijanemu nie jezdze i nie jezdzilem.
Poczekaj mowie do pani, zaraz wracam. Wrocilem z butelka koniaku i czterema kieliszkami. Zrozumienie bylo natychmiastowe. Oczywista oczywistosc.
Postawilismy cztery kieliszki na nagrobku i wypilismy kilka kolejek za zycie doczesne i pozagrobowe. Samochod pozostal na miejscu i odwiozlem pania do domu taksowka.
Do Heleny napisze odrobine pozniej.
Pozdrowiena
Pan Lulek
Cały Pan Lulek, dzięki za wskazanie, gdzie , Alino 🙂
Alicjo – nie wiem gdzie, ale raczej nie w niebie. Lulek jak wiadomo lubił proste, chłopskie jadło (szampan i kawior) bez kobiety wcale nie chciał żyć, kochał godziny w saunie i łaźni tureckiej. No i słuchać nie chciał nikogo; najbardziej uparty osioł, to zniewieściały osobnik przy Lulku. Gdzie tam takiemu do nieba – umarłby z nudów.
Pyro,
potocznie „niebo”, czyli raj. I chyba nuuuuuda 😉
Ja tam dawno zapisałam się do piekła, a co! Przynajmniej na ogniu można coś zgrillować, upiec, usmażyć 🙂
Alicjo – czyli też przedkładasz dobre towarzystwo nad dobry klimat.
https://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum1203122257#5719133178474365058
Piję, piję i ja za Wuja Lulka, takich Wujów już nie ma i nie będzie 😥
Gruszkówką. Jeszcze mi się jej trochę ostało. Od zeszłego roku. Proszę, jak u mnie alkohol schodzi 😈
A gruszkówka jak najbardziej z Austrii. Ale nie z Burgenlandii, tylko z Tyrolu. W takim tempie, jak ja ją piję, to jeszcze mi na dwie-trzy rocznice starczy 😐
Dobry wieczor,
Za Pana Lulka czerwonym winem. ‚Rok w Burgulandii’ zarchiwizowany przez Alicje – dziekuje – przeczytalam z przyjemnoscia.
Miejmy nadzieje, ze gdziekolwiek jest, ma rownie dobra kordelke jak ta od Pyry :).
Doroto z S, – nie masz się czym chwalić. Ja mam jeszcze resztkę absyntu z I Zjazdu od Alicji i częstuję (oszczędnie) każdego blogowego gościa, który jest u Pyr po raz pierwszy. Zostało jeszcze w tej butelce ok 4 cm. Napitki Lulkowe – gruszkówka i śliwowica – niestety dawno „wyszli”.
Do jutra.
Pyruniu – ten „absynt” wściekle różowy? 😆
Dobranoc 🙂
Ten sam, Dorotko. Alicja miała jeszcze drugi w kolorze błękit odblaskowy.
Doroto z Sąsiedztwa,
wściekle różowy oni był, a drugi niebieskawo-zielony zawiozłam do mojego ulubionego Szwagra z Pomorza. A wściekle różowym piłam ze Sławkiem z Paryża brudzia, co to umawialiśmy się ho-ho, jak sie spotkamy, to wypijemy, a przedtem panie Sławku, Pani Alicjo.
Pamiętajcie, że ów absynt miał moc mniej więcej śliwowicy łąckiej. No, piekiełko w gębie.
http://alicja.dyns.cx/news/IMG_2532.JPG
Żeśmy się łajza minęli z Pyrą względem absyntu 🙂
Nie otwiera się. Ale ja go pamiętam… 🙂 Pyra mnie też częstowała 😆
http://www.youtube.com/watch?v=i-7NVnLLeRw
A mnie się udało, dzięki PaOLOre poznać Pana Lulka. Byliśmy u Niego z winem i kurczakiem w sosie przepysznym wyartyzowanym przez Anię!
Piję Jego pamięć
Dobranoc
Pare zdjęć z tej wizyty
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/PaOLOreIPanLulek?authkey=Gv1sRgCNuqtN_SvqH0QQ#
Piję pamięć Lulka, nie sosu, chociaż Aniowej prowieniencji.
Dzień dobry Wszystkim,
Nie miałem przyjemności poznać Pana Lulka osobiście, ale miałem ogromną przyjemność czytać Jego blogowe komentarze, dlatego dolączam do pijących za pamięć o Nim. Lampką czerwonego.
Powiadają, że ludzie tak długo żyją, jak długo o nich pamiętamy – Pan Lulek jest wśród nas i tak z pewnością pozostanie.
Wczoraj (niedziela) bardzo późnym wieczorem dotarłem na Long Island, a dzisiaj byłem już w pracy.
Pobyt w Polsce był wyjątkowo pracowity, rodzinne i osobiste sprawy pochłaniały szybko płynące godziny, nie było czasu na nic. Tym bardziej czas wyrwany na spotkanie w Intraco wspominam szczególnie – było bardzo miło. Poznałem następnych Blogowiczów – Barbarę i Nisię, a także sympatycznego męża Krysiade – Pawła.
Na spotkaniu został pobity następny rekord blogowych wyczynów. We wszystkich znanych mi minizjazdach uczestnicy przychodzą sami lub w towarzystwie najwyżej jednej osoby – Nowy w Intraco pojawił się grupą pięciorga osób. Obsługa musiała zupełnie zmienić meblowy wystrój sali, żeby nowoprzybyłych, a spóźnionych, jakoś ulokować. Ale wszystko skończyło się dobrze. Jedzonko pyszne, ludzie pałaszowali dużo, aż wreszcie doszło do naleśników przyrządzanych na zamówienie. Naleśników nie jadam, ostatni raz skosztowałem około 30 lub więcej lat temu. Tutaj nie mogłem się oprzeć i też spróbowałem, nawet zjadłem do końca, więc musiały być naprawdę dobre. Co ten Blog ze mnie zrobił? Nie mogę uwierzyć!
Po Inracozjeździe jeszcze wróciłem do załatwiania spraw, a w niedzielę w samolot i znowu lot nad Atlantykiem. Jak wspomniałem poprzednio leciałem Lufthansą, linią któą mogę polecić każdemu.
Wsiadłem w Warszawie, w samolocie obok mnie siedziały dwie kobiety. Po kilku zdaniach już wiedziałem – mieszkają w Ostrołęce, lecą do Nowego Jorku. Gdy zjawiła się stewardessa z napojami pomagam zamówić sok pomarańczowy, panie mówią tylko po polsku. Już po chwili pytam o pewnego znanego fotografa i ramiarza z Ostrołeki.
_”Och, panie, jest jeden taki. Jak łun, panie, zdjęcie wyrobi, to tak pięknie, ża aż trudno opisać. Taki ci, panie, łun zdolny, że nie wiem. A jak, panie, któś u niego cóś robi, to łun, panie, jeszcze w prezencie jedno zdjęcie daje. Taki ci łun, panie, jest ludzki człowiek.”
Za więcej ludzkich ludzi!
Dobranoc 🙂
dzień dobry …
udało się nam i poznaliśmy Pana Lulka … pewnie by się cieszył, że wspominamy Go z uśmiechem .. Panie Lulku pomachanko …
Nowy udany lot miałeś … 🙂 …. a Misia też znamy z tej ludzkiej dobrej strony … 🙂
Wszystkim Krystynom dużo zdrowia i spełnienia marzeń … 🙂
a dzisiaj też Patryka .. piwo trza wypić co go się nawarzył przez cały rok …;)
Patryka Irlandzkiego jest wszakoż 17 marca… w tym roku w sobotę – nawet (tylko) w londyńskim pubie może być fajnie…
Ludzki człowiek…Dziwne, co?
Dzień dobry.
Kryśkom życzenia złożę już pod dzisiejszym wpisem.
a no tak Patryk w sobotę … przepraszam za wprowadzenie w błąd …