Rzym leży bliżej niż nam się wydaje
Jeśli jest piękny, słoneczny dzień, bez względu na porę roku, warto wybrać się na taką wycieczkę. Zaledwie 170 kilometrów na północny wschód od Warszawy leżą Kiermusy. To mała wieś w sąsiedztwie Tykocina. W Tykocinie można obejrzeć remontowany zabytkowy rynek, kościół i synagogę. W Kiermusach zaś w każdą pierwszą niedzielę miesiąca odbywa się jeden z większych w Polsce jarmarków staroci. Przyjeżdżają tu handlarze zza wschodniej granicy a także kupcy z różnych stron Polski przywożąc swoje skarby, by je korzystnie sprzedać.
Mój ulubiony motyw konny na talerzach z angielskiej wytwórni fajansu
Na leśnym parkingu można zobaczyć auta z rejestracją z całego niemal kraju. To kolekcjonerzy starych mebli, porcelany, fajansu, lamp, militariów i „durnostojek” wszelkiej maści. Wędrując między straganami można znaleźć także smakołyki litewskie: prawdziwy kindziuk, chleb wileński czy ziołowe nalewki a także podlaskie miody, kurpiowskie fafernuchy, olbrzymie sękacze, sery zagrodowe, wśród których tym razem królowały kozie.
Mimo słońca, po godzinie wędrówek w labiryncie stoisk i namiotów, wzdłuż płotów zamienionych w galerie najwspanialszego kiczowatego malarstwa, obok ostoi żubrów patrzących bez sympatii na wałęsających się hałaśliwych ludzi, zmarzliśmy i zgłodnieliśmy tak, że postanowiliśmy zasiąść za stołem. Po drugiej stronie ulicy, zaledwie kilkadziesiąt metrów od targowiska, przycupnęły drewniane zabudowania tzw. Rzeczpospolitej Kiermusińskiej. Mieszczą się w nich pokoje do wynajęcia na wakacje oraz – dla zgłodniałych – Karczma „Rzym”. I tu właśnie wylądowaliśmy wczesnym popołudniem.
Deska wędlin, pasztet oraz chrzan, ćwikła i żurawina na gorąco
Trzy wielkie sale umeblowane typowymi stołami, ławami i stołkami, ustrojone podlaskimi malowidłami i wiejskim sprzętem wypełnione były po brzegi. Okazało się, że w dni targowe należy rezerwować miejsca. Nam udało się trafić na moment, gdy zwolniony stolik jeszcze nie został zajęty przez kolejnych gości. Zasiedliśmy więc szybciutko i zamówiliśmy coś do picia. Zanim na stół wpłynął dzban świeżo zrobionego podpiwku, dostaliśmy po kieliszku nalewki pigwowej. Łyk pigwówki postawił wszystkich na nogi. Podpiwek zaś odświeżył zaschnięte gardła i mogliśmy wreszcie zamawiać dania. Spierając się o to kto co zamówi pogryzaliśmy pasztet i wędliny (produkcji szefa kuchni) z chrzanem i ćwikłą.
Żeberka z kaszą gryczaną
Widząc jak gigantyczne porcje dostają nasi sąsiedzi poprosiliśmy o dwie zupy zamkowe rozlane do czterech glinianych garnuszków. I tak było tego stanowczo za dużo. Zupa przypominająca kartoflankę zawierała spore pulpety z mielonego mięsa, kluski przypominające łazanki i żółty ser, który rozpuścił się całkowicie i ciągnął jak makaron. Smak zupy zdominowany był curry. Wstęp więc był wielce udany.
Na drugie danie zamówiliśmy polędwiczki wieprzowe pod beszamelem, indyka w papilotach oraz żeberka w musztardzie. Do tego zestaw surówek czyli marchew zmieszana z selerem, kiszona kapusta, ogórki i sałata w śmietanie.
Z deserów zrezygnowaliśmy bojąc się że nie damy im rady. Zakończyliśmy więc obiad espresso. I tu miłe zaskoczenie. Nie tylko, że kawa był dobra bo gorąca, aromatyczna, pokryta beżową pianką czyli crema ale podano do niej po szklaneczce lodowatej czystej wody. Jak „Rzym” to Rzym!
Komentarze
ta wycieczka warta by pojechać tam … lubię łazić po takich targach .. muszę namówić syna lub córcię na taki wyjazd ..
Dzień dobry.
Jaka szkoda, że to tak daleko od Pyrlandii. Pasjami lubię takie targowiska, zgrabnie przemykam odwrócona plecami do jeleni na rykowisku i dziewic o zachodzie słońca, resztę akceptuję z dobrodziejstwem inwentarza. Jedyne co mi grozi, to wydanie ostatniego grosza na jakieś, kolejne skorupy. Równie smakowity jest opis posiłku, a szczególnie owej deski wędlin litewskich. Tylko, jak rozumiem, miejscowość jest malutka, impreza targowa raz w miesiącu, a z czego ta knajpa żyje przez pozostałe 28 dni? Bo w to, że żywią się tam miejscowi, to ja nie bardzo wierzę.
Barbaro i Danuśka my z Małgosią się w sobotę 10 marca wybieramy na spotkanie z Piotrem i Brzuchem … może z nami się wybierzecie? .. kto jeszcze chętny? …
„Rzym” jest o kwadrans jazdy autem od Białegostoku. A słynie z doskonałej kuchni więc ma wielu gości. W lecie, a właściwie od wiosny, jest też tu sporo letników i gości kilkudniowych. Zajrzyj Jolinku pod Kiermusy.com to zobaczysz wszystko co tam jest. Warto.
Tykocin, tutaj chyba wstrętny zdrajca Bogusław Radziwiłł próbował przy pomocy byłego księdza cnotliwą Oleńkę doprowadzić do zguby. Jeśli już zboczyłem na literaturę, wspomnę, że czytam „Matkę wszystkich lalek” Nisi. Nie zajechałem zbyt daleko, bo tak podczytuję po kilkanascie minut w nielicznych wolnych chwilach. Początkowo wydawało się, że to jedno z tych czytadeł, jakie tworzyli masowo Fleszarowa Muskat, Joanna Chmielewska (z zagadką) czy Waldemar Łysiak. O ile dwie pierwsze panie specjalnie mi nie przeszkadzają, to wspomniany pan działał na mnie jak płachta na byka wymądrzając się ponad miarę i co chwila odkrywając jakąś Amerykę.
Po paru kontaktach z książką stwierdziłem, że nie jest to tylko czytadło, ale także rzecz, która traktuje o kwestiach dających do myślenia. Kwestiach zwykle z rozmysłem omijanych, gdyż nie wpływają one komfortowo na samopoczucie. Lebensborn został rozpracowany dość szczegółowo, ale niewiele mamy książek, które problem poruszają. Kilkadziesiąt lat temu czytałem popularną książeczkę poświęconą tej jednej z najczarniejszych kart nazizmu. W serialu „Polskie drogi” jeden z bohaterów – Kuraś – wykupuje pasażerów z pociągu wiozącego do Reichu dzieci z Zamojszczyzny. Może niedokładnie to pamiętam, ale coś takiego tam było. Kilka razy media donosiły o dotarciu do zagubionej tożsamości przez dojrzałych mężczyzn w Niemczech. Ale w sumie nie natrafiłem na zbyt wiele. Prawda, że nie specjalnie szukałem, bo dla mnie też to temat niezbyt komfortowy w kontaktach. Tylko te tematy, które się raczej omija, bardzo poruszają i wciągają. Pamietam swoją niechęć do planu wizyty w Buchenwaldzie i wielkie wrażenia, jakie ta wizyta wywarła. Bardzo się cieszę, że mnie ta wizyta nie ominęła.
Historia Elżbietki – Leischen wciąga bardzo i kontrastuje z lekko opowiadaną historią Claire, która to historia też pełna jest dramatyzmu. Pod pewnymi względami zaczyna mi perzypominać inną książkę wydaną przez to samo wydawnictwo i też otrzymaną przeze mnie za prawidłowe odpowiedzi, a mianowicie Łakę umarłych Marcina Pilisa. Wydawnictwo SOL współnależy do autorki. Książka Nisi jest, jak dotąd, sprawniejsza literacko. To są moje pierwsze wrażenia, nie wiem jeszcze, co będzie dalej, choć można się tego i owego domyślić. Cieszę się, że wziąłem udział w konkursie i tę książkę wygrałem. Nie jest to może kamień milowy w historii literatury, ale też nie rości takich pretensji. Jest za to pozycją, która zalecam do przeczytania, mimo, że jeszcze mam daleko do końca. Zaraz zostanie mi wytknięte, że podoba mi się coś, czego nie przeczytałem, ale nawet, jeśli będę miał jakieś uzasadnione uwagi krytyczne do dalszego ciągu, na pewno nie przekreśli to wartości, które już mogłem zauważyć. Są one zauważalne bez wysiłku.
Może niezręcznie się wyraziłem. Kamieni milowych w historii naszej literatury mieliśmy w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat kilka, może kilkanaście. Wartościowych pozycji kilkadziesiąt.
Piotrze dziękuję .. zajrzę wieczorem bo teraz muszę wybyć z domu …
Stanisławie bardzo wyważona recenzja i zachęcająca do przeczytania książki …
A, Stanisławie – piszesz o czymś, co ja w pisarstwie Nisi nazywam pazurem reportera. U niej zawsze prócz opowiastki obyczajowej jest PROBLEM – dzieci porzuconych, niechcianych, kobiet wybijających się na niepodległość, rodziców z Altzheimerem, rodzicielstwa wspomaganego = i wiele, wiele innych. I (na dobro to zapisuję) bohaterowie nie są jednoznaczni i zawsze nieźle osadzeni w historii. Ta ostatnia książka, którą teraz czytasz, mnie osobiście podobała się mniej, chociaż napisana jest sprawnie i zgrabnie, a to dlatego, że przypomina „dziewiarstwo artystyczne” Alicji – gęsto od splotów, węzełków i kolorów – płaszczom wełnianym wychodzi to na dobre, w materii literackiej gęstość wątków tworzy warstwę mitologizującą. Jeszcze raz mówię – to dobrze napisana historia ale za gęsta, za dużo na tych stronicach. Nisia mówi, że jest z pracy kontenta, książka ma wielkie powodzenie, a ja wydziwiam tylko dlatego, że lubię jej autorkę.
Pyro, czy to przypadkowo Alicja Ci się skojarzyła? Mnie Alicja od razu przychodziła na myśl, gdy czytałem o robótkach Claire. Ale to chyba jedyna zbieżność w tych dwóch osobach. Mnie osobiście nadmiar bogactwa nie przeszkadza. Chętnie czytam o bretońskich cypelkach, wysepkach i domkach. Przypomina się francuskie wybrzeże bretońskie rzeczywiście malownicze choć nie zawsze pogodne. To urocze otoczenie, w jakim żyje Claire, bardzo kontrastuje z historią Elżbiety. Podejrzewam, że znajdzie się ona prędzej czy później (raczej prędzej) w Karkonoszach, gdzie też jest pięknie, ale do tego jeszcze nie mogę się odnieść. W każdym razie na pewno poruszanie poważnych problemów sprawia, że czytadło staje się czymś godnym polecenia. Na razie może miałbym trochę drobnych obiekcji do spraw męsko-damskich. Ale znalezienie złotego środka pomiędzy harlequinem a Anną Kareniną nie jest sprawą łatwą. Jednak historia Ewy i Wicka wydaje mi się nazbyt uproszczona. Nie wierzę, że przez tyle lat nie było ani jednego momentu czułości ze strony Ewy pomimo pojawienia się córki. Chyba że i druga córka była nie z tego ojca. Nie chodzi mi o czułość w chwilach obcowania tylko o momenty tkliwości na widok drugiej osoby. Ale takie pogłębienie psychologiczne postaci uwikłanych w trudne sprawy tworzy właśnie kamienie milowe, więc teraz raczej marudzę niż recenzuję.
Jeszcze o Ile-de-Sein, gdzie dorastała Claire. Miejsce bardzo pasujące do naszego Stołu. Odpływy bretońskie są na tyle poważne, że pomiędzy skałami i kamieniami można znaleźć mnóstwo smakołyków. Kraby, mule, zagapione rybki, a czasem i poważniejsze znaleziska.
Karczma „Rzym” prawdziwa, ta z „Pani Twardowskiej”, mieści się w Suchej Beskidzkiej.
Stanisławie – Alicja nie przypadkowa; Nisia odnosi się do niej w dedykacjach – podziękowaniach. A Ewa z lekka przypomina Różę, bohaterkę „Cudzoziemki” Kuncewiczowej, chociaż jest znacznie chłodniejsza i znacznie mniej skomplikowana.
Jolinku- ostatnio w moim skromnym i cichym żywocie sporo dosyć dużo się dzieje.Czasem nawet zresztą mnie to trochę przerasta.
Chętnie spotkałabym się na kolejnym slow foodowym spotkaniu i trochę przy okazji skołatane nerwy ukoiła w Waszym miłym towarzystwie :-)Mam nadzieję,że mi się to uda.Dam znać w piątek.
Dobrze,że przypomniałaś o rzeżusze.Zawsze sieję przed Wielkanocą albo i wcześniej.Kromka świeżego chleba z masłem i rzeżuchą toż to sama przyjemność i samo zdrowie.
U braci Francuzów rzeżucha jest zieleniną podawaną tradycyjnie do… (Żabo-proszę,wybacz łaskawie) końskich befsztyków.
Dzień dobry. 😀
Czwartek i piątek były „czarnymi dniami” dla mojej sieci. 🙁 To sobie wybyłam z chałupy i weekend spędziłam z kotkami mojej Siostrzenicy. 😀
A’ propos kotów – czytaliście ? :
http://wyborcza.pl/1,123455,11276978,Czy_e_booki_zjedza_kota_.html
U mnie słońce świeci wręcz obłędnie – wiosna idzie. 😆 To ja pójdę teraz jej poszukać. Miłego dnia Wam życzę. 😀
Jolinku (spod poprzedniego wpisu),
właśnie pływanie to jest TO i takie widoki, jak się wlezie na marsa po tych sznureczkach w lewym dolnym rogu 😉
Maszty Daru (wszystkie trzy, jak fregacie przystało) mają prawie 50m. wysokości, ja zaledwie na mars weszłam, to jest 20 metrów mniej więcej, a jeszcze dwie sostały (może zaliczę 😉 ).
Mój anioł stróż (samej by mnie nie puścili) Artur, zapytał wtedy – no to…idziemy wyżej? Odpoczniemy chwileczkę i dalej!
A ja na to – nie odpoczywajmy, tylko schodźmy na dół, bo jak odpocznę, to się zacznę zastanawiać, jak tu zejść 🙄
Schodzenie jest znacznie gorsze, niż wchodzenie.
Ale powiem wam, że młodzież na Darze śmiga po wantach w tę i z powrotem z taką łatwością, jakby się na żaglowcu urodzili.
Mnie to zajęło trochę czasu, plus negocjacje z Arturem już pod marsem (spora przewieszka) – to ja już wracam…
A Artur – no jak to, jak już tutaj, to zaliczenie marsa konieczne! Wziął mnie psychologicznie kopnął, że tak powiem. Za co jestem mu serdecznie wdzięczna, bo wlazłam i zlazłam.
Teraz mogę się pokusić na wyższą platformę, bo już wiem, oschozi, ale to przezycie było niesamowite. Weźcie pod uwagę, że łajba trochę się kołysała wśród fal 😉
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/GrotNaDMLipiec2011#slideshow/5639357423340951746
Dzień dobry Szampaństwu o moim wczesnym poranku 🙂
No to daję całego marsa, fotografie Moniki plus jedna moja z marsa, jak już wlazłam.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/GrotNaDMLipiec2011#slideshow/5633890817547686450
O, i artykuł, który przydałby się nam pod poprzednim wpisem Gospodarza.
http://odwazsie.gazeta.pl/odwagi/56,97221,11218050,Oszukac_glod.html
Idę dospać.
Chodzenie po maszcie nie jest łatwe. Wydaje się łatwe, wszak są drabinki. Ale spróbujcie wejść na komin fabryczny albo na bardzo wysoką suwnicę. Tam są drabinki metalowe w osłonach co parę metrów, które dodają otuchy choć bezpieczeństwa nie zwiększają. Drabinki z liny same w sobie dają mniej pewności. A teraz wyobraźcie sobie, że ten komi fabryczny kiwa się tam i z powrotem, nie koniecznie całkiem regularnie. Inna zabawa na maleńkich jednostkach, gdzie nie ma drabinek. Tam się z zasady nie wspina tylko wjeżdża na deseczce podczepionej do fału albo czegoś zastępczego. Niby nic takiego, tylko potrzeba takiego wjeżdżania na ogół pojawia się w trudnych warunkach – przy silnym wietrze albo sztormie. Gdy miałem 20 lat, coś takiego stanowiło niebywałą frajdę porównywalną tylko z balastowaniem na końcu bomu wypuszczonego za burtę pod kątem 90 stopni przy schodzeniu z mielizny. Oczywiście skuteczne balastowanie sprawiało, że bom znajdował się pod wodą. Mimo wszystko nie umywa się to wszystko do przeciągania pod kilem. Tego nigdy nie zaznałem i nie żałuję.
Dziewczątka warszawskie, o której się spotykacie w sobotę? Bo ja przyjeżdżam na koncercik!
Stanisławie, w każdym moim „czytadle”, jak zauważyła Pyra (Pyro, dzięki!), są poruszane poważne problemy. Nie ma obowiązku pisać o poważnych rzeczach bez dystansu.
Jeśli chodzi o Ewę i Vincenta, to historia może i jest uproszczona, ale dość dokładnie przeniesiona z rzeczywistości.
Nisiu, to się zaczyna o 11. Całość trwa do 16-tej, ale do tej pory to ja nie wytrwam. Zajrzyj proszę do poczty, wyślę Ci program.
Tak napisałem, że czytadło na pierwszy rzut oka, a potem zdecydowanie coś więcej. Jako reportażysta na pewno wiesz, co widzisz. Może więc ta historia jest prawdziwa w szczegółach, ale czy jesteś tego pewna? Taka oschłość jest niezmiernie rzadka u osoby, która w innych sprawach okazywała wrażliwość. Ale człowiek uczy się całe życie.
Dziś na obiad zupa i drugie. Zostało sporo zupy.
Cosik mi się widzi,że chodzenie po żaglowych masztach nie byłoby moim ulubionym zajęciem 🙁 Natomiast chodzenie po knajpach i próbowanie nowych potraw to zajęcie całkiem,całkiem.Nareszcie trafiliśmy wczoraj do „Piątej Ćwiartki”.Piszę nareszcie,bo przymiarek było już kilka.
No cóż wrażenia,że się mądrze wyrażę,ambiwalentne.
Surowny,wręcz lodowaty wystrój,gdzie jedyną ozdobą jest ceglane sklepienie,to trochę nie nasze klimaty.Owszem miejsce pięknie położone i historyczne:
http://www.zamek-krolewski.pl/?page=1082
Ale trochę ciepełka,by się przydało.Nie mówię by iść śladami barokowego przepychu Pani Magdy G,ale jednak….
Ok,dobra! Do restauracji chodzi się jednak głównie jeść,a nie
podziwiać pomysły dekoratorów wnętrz.Zamówiliśmy :
-fła grasy-tragiczne nie były,ale dlaczego pływały w morzu tłuszczu tego nie wiadomo ?
-grasicę z figami- pychota !
-naleśniki z móżdżkiem cielęcym- też nam smakowały.Naleśniki usmażone na chrupko,a farsz świetnie doprawiony
-zupę z soczewicy-porcja jak dla drwala,ale szkoda,że nie zmiksowana
-udko kacze z żurawiną-suche i za słone,na dododatek w towarzystwie niczym nie doprawionej soczewicy.Kompletne fiasko.
-kalmary z pesto-owszem,owszem
-kotlet jagnięcy- brawo,rozpływał się w ustach !
Na desery nikt siły nie miał.
Dzisiaj w domu obiad niespodzianka-gotuje Latorośl 😀
Nisiu- kierownikiem sobotniej wyprawy jest chyba Jolinek 😉
Małgosiu, to cudnie, dopadnę Was gdzieś po drodze.
Stanisławie, życie wymyśla takie historie, ze nie ośmieliłabym się ich opisać, bo by ludzie powiedzieli, że nieprawdopodobne.
Tykocin i okolice warto odwiedzić. Jest tam sporo wartościowych zabytków, a także taka ciekawostka jak olbrzymie gniazdo bocianie przy cmentarzu. Oprócz bocianów mieszka tam mnóstwo wróbli. http://www.tykocin.fora.pl/tykocin-na-fotografii,4/cmentarz,288.html
To tak w związku z nadchodzacą wiosną. Weekend spędziłam nad morzem, a konkretnie w Ustce: pogoda cesarska, spokój, cisza/ choć oczywiście nie na plaży, gdzie morze szumi głośno/, z dala od katastrof i wszelkich sporów. W ” Korsarzu” przy promenadzie kawa nie byłaby zła, gdyby była gorąca. Mają tam źle ustawiony ekspres, ale była to wizyta jednorazowa, więc nie zgłaszaliśmy uwag. Spróbowałam tam też absyntu – ciekawy smak i piękny kolor. Można wypić raz na jakiś czas. O wiele bardziej smakowała mi nalewka pigwowa, domowej produkcji naszych gospodarzy.
Po drodze wypatrywałam oznak wiosny. Widziałam klucz jakichś ptaków, pewnie gęsi. Ozimina się zieleni, kwitną bazie. To już przedwiośnie.
Nisiu-a koncercik w Filharmonii ?
Danuśko, dostałam program i napisałam Małgosi, ze będziemy telefoniczne. Sugeruję obiadek jakiś wspólny slowfoodowy…
Co do fuagrasów, mam taką teorię, że szefa nie było w pobliżu. W Krakowie jadłam fantastycznego fuagrasa jakiś czas temu, a przez drzwi widać było pana Adama Chrząstowskiego. Na Szantach bedąc, tez poleciałam do tej Ancory kurcgalopkiem i zamówiłam wymarzone danie: pływało w czymś tam, nie było tak idealnie usmażone i konfitura z suszonych moreli dominowała nad wszystkim. Szefa nie było widać.
Ale i tak było miło: stłukłam im wazon (oczywiście niechcący, nie to żebym rzucała nim w kucharza z powodu fuagrasów) i złego słowa mi nie powiedzieli.
Łajza szaleje. Danuśko, w Filharmonii. Paleczny gra Piąty Koncert Beethovena. Muszę się naładować.
Nisiu- to widzę,że nie ma żadnych wymówek.
Muszę się zmobilizować i być obowiązkowo 😀
Dzien dobry,
Haneczko,
Odsas i jego druzyna wywalczyli final pucharu!
Zaczelo sie srednio, jako ze dwa pierwsze mecze w grupie przegrali, ale potem w chlopakow moc wstapila i wygrali trzy kolejne.
Z grupy wyszli drudzy, a potem cwiercfinal wygrali, polfinal rowniez.
W finale zremisowali z Rochford 4:4 (blogowy chrzesniak popisal sie przylozeniem) wiec tytul wspolny.
Pogoda byla pod psem (wiatr, chronologicznie: mzawka, deszcz, ulewa). Nie pamietam, abym w doroslym zyciu byla tak mokra i ublocona) :).
Jolly, gratulacje dla Młodego!
Malgosiu,
dziekuje :)!
Stanisławie,
jak miałam 20 lat, to nie miałam takich możliwości, żeby sobie po grot-masztach hasać, ani mi się o tym nie śniło nawet.
A tenże, na który wlazłam, jest od jakieś dwie dychy z hakiem młodszy ode mnie (1982). Satysfakcja jak cholera!
Poza tym na morzu fala trochę buja, więc emocji dla neptyka sporo, ale grunt – to się zmobilizować i skupić nad tym, co się chce zrobić. Jak już powiedziałam „a”, to nie wycofałam się, nawet o tym nie pomyślałam, tylko skupiłam się na tym, co przede mną. To dopiero potem tak lekutko się podpisuje fotografie. Jak zeszliśmy, Artur ściągał ze mnie sprzęt, ja prawie nie byłam w stanie na nogach ustać, tak byłam rozdygotana. Napięcie opadło, stoję na pokładzie, a nogi jak galareta, ręce nie potrafią nic odpiąć, rozplątać…
Teraz już wiem, co i jak 🙂
Uładziłam nieco mieszkanie, wróciłam z psich trawników i wiosna, nie wiosna, zziębłam okropnie. A tu dodatkowe atrakcje – w budynku handlowo – usługowym na osiedlu otwierano dzisiaj ciucholand ale nie taki na wagę, a wyłącznie markowe ciuchy z drugiej ręki (w tym torebki cud piękności) i kobiety z połowy Poznania dały wierny pokaz historyczny pod hasłem „coś rzucili”. Młoda chciała, żebym poszła po torebkę, którą przez okno wczoraj oglądała ale jeszcze mi życie miłe; nie wejdę w tłum rozżartych megier za Chiny ludowe. Wracam do domu, a na dole przed wejściem mały tłumek policjantów i otwarty pojazd tychże, dokumenty, telefony, takie rzeczy. Eadek koniecznie chciał się przywitać i nawet głaska zarobił, a ja nie dopytywałam co to się w bloku zdarzyło. Dowiem się jutro, w sklepiku.
Gruba Krysko , u mnie dzis na obiad tylko zupa i to z torebki .Jak sobie poczytam bloga to mi wystarczy zamiast obiadu . Alicijo jakże wielkim wyczynem musiało być dla ciebie wejście na ten tam grot maszt , jeżeli od paru miesięcy to nieustannie wspominasz , przy okazji lub bez . Pozdrawiam blogowisko
Alicjo! Jestem z Ciebie dumny, bo jakby nie było czuję się jak ojciec chrzesny Twoich dokonań żeglarskich!
Stanisławie. Jazda na krzesełku bosmańskim wymaga pomocy conajmniej jednej osoby, żeby pracowała na kabestanie. Ja często żeglowałem samotnie i zamontowałem tzw stepsy, stopnie przymocowane do masztu. Mogłem sam dokonywać napraw na topie masztu. Adrenalina też była, bo maszt wysoki na 18 metrów zataczał dziwne figury. Szczególnie jak była fala albo przepływał beztroski motorówkarz.
Jak się ma 20 lat, to nie jedno ryzykowne działanie nas wabi ale kiedy półwiecze dość dawno za nami, młodzieńczy zachwyt Alicji wydaje mi się czarujący i znacznie głębiej przeżywany. Cichalu – możesz być dumny z córki chrzestnej.
Dzisiaj był dzień telefonów – zadzwonił Nowy, potem Eska i Haneczka, a wszystkie rozmowy wiosenne bardzo. U Eski żuraw – zwiadowca był 22 stycznia, a 25-go stycznia stado żurawi gniazdujących było już w komplecie. Rano śpiewają już skowronki i różne inne objawy wiosny są od dwóch tygodni widoczne dla każdego mieszkańca Żabich Błot i sąsiedztwa
Fanko, witam przy stole 🙂
Pyra to dobrze podsumowała – jak się ma 20 lat, to takie rzeczy robi się mimochodem i potem nawet zapomina, ale jak prawie 6 dych dyszy na karku… to już coś, i być może jeszcze wejdę wyżej, jak Bozia da, ale ten raz, pierwszy raz, będę zawsze wspominać.
(Starsi ludzie to do siebie mają, że się powtarzają!)
Chrzestny,
jak tam u was na południu? U mnie dzisiaj rano było -15C 🙁
Nawet ptaszyszysko, które rozdziera się od 2-3 tygodni około 5 rano (sygnał, że wiosna za rogiem), zamknęło dzisiaj dziób.
Soczewica – wydaje mi się, że niezbyt doceniana w kuchni.
Ja lubię soczewicę ugotować w osolonej wodzie i na sucho, bez niczego, na ciepło czy zimno zajadać garściami.
Zawsze mam soczewicę w zapasach fasolo-grochowych, właśnie wyrzuciłam na wierzch, żeby coś z nią podziałać – mam łuskaną, więc idealnie nadaje się na kotlety a la mielone. I do tego salsa zamiast sosu pomidorowego, surówka z kapusty kiszonej, mam jeszcze kolorowe papryki i zieloną rzymską. Obiad gotowy 🙂
Mrożone pierogi, ot co.
A poza tym nabyłam jakieś dziwne podkładki do nadgarstków, śmiesznie się z nimi pisze, ale niewyklucone, że się nauczę i nawet polubi.e. O właśnie, na razie jak nie poprawiam, to tak wygląda. Słoniocy, słoniowy pom.
zrobi e wiele żeby mmnie głupie nadgarstki nie r ąnały. Ale to cwane urządzenie jest chyba dla dłuhopalcych.
Dzisiejszy wpis przypomniał mi Tykocin i wspaniałą tamtejszą kuchnię
Co roku w pierwszy tydzień maja ląduję w Białowieży i stamtąd penetruję okolicę. Jeden dzień poświęcam na Tykocin. W tym roku muszę wpisać do kalendarza Rzym 😎
Bezczeszczenie Oleńki
„Karczma Rzym” jest też w Suchej Bezkidzkiej. Dobrze wam sie kojarzy, to jest ta słynna Karczma Rzym (się nazywa), co to jedzą, pija, lulki pałą itd.
Stylowa pod każdym względem, „pająki” kolorowe z powały zwisają, drewniany wystrój i tak dalej. Byłam tam lat temu ze dwie dziesiątki – dziecko mi się struło żurkiem z białą kiełbasą i jajeczkiem. Doba w podróży z głowy 🙄
„…Przysiąż jej wierność, szacunek i
posłuszeństwo bez granic –
złamiesz choć jeden warunek –
cała umowa na nic”.
A to się czarcik przestraszył…! Bardzo lubię Panią Twardowską i kilka innych ballad: tę o Budrysach i tę o Wojewodzie. Mówię, że mnie zawsze ściąga w stronę kabaretu.
Nisiu – pokaż to nabyte ustrojstwo, pewnie i mnie się coś takiego przyda i jakieś masażery, bo nie mam możliwości latać po rehabilitacjach, a na domowe wizyty rehabilitantów, to mnie nie stać.
http://www.abis.pl/index.php?marka=&kod1=97f9180a_&kodkat=h&kodkat2=h06&kodkat3=
Pyro, to podkładka pod mysz. Jest tego więcej, pooglądaj.
Jolly, cała sterta gratulacji i kolejna za try 😀 Mokro i błoto? To mieliście rugby z bonusem 😆
http://www.abis.pl/index.php?marka=&kod1=97f9183a_&kodkat=h&kodkat2=h06&kodkat3=
A to pod nadgarstki przed klawiaturą. Chyba będzie z tego pożytek, jak się przyzwyczaję.
Haneczko – Wyborcza obszczekuje Twojego Szefa. Widać wypadł spod parasola. Wygląda na to, że odetchniecie.
Który to, ten obszczekiwany?
Gazeta PL – Poznań – Kontrola NIK w Muzeum w Gnieźnie
Alicja – NIK i tak się nie dokopał nawet połowy, bo to nie są przekręty tylko głupota codzienna.
Dobranoc
Dobranoc.
Nisiu, pozdrawiam Twoje nadgarstki!
Placku, bzzzzzzz,zzzzzz…
Krzesna! Trzymoj sie!
Cichalu, moje nadgarstki machają Ci przyjaźnie łapkami.
Dzien dobry,
Bardzo wczesny poranek zapowiadajacy kolejny piekny dzien. Czas uplywa na zalatwianiu spraw rodzinnych, nie zawsze milych, ale koniecznych.
Podczytalem do tylu wczorajsze. Ksiazke Nisi, o ktorej mowa, przeczytalem „jednym tchem”. Co prawda Kapuscinski pisal, ze woli ksiazki, ktore sie czyta dlugo, zastanawiajac sie nad kazdym opisywanym watkiem, ale ja przy tej ksiazce Nisi mialem inne zdanie. Z kazda strona wcigala mnie ona coraz bardziej oplatajac zrecznie manewrowana historia bohaterow moje myslace wnetrze. Nisia jak wszechstronny malarz przechodzac sie po nadmoskich skalach i gorskich sciezkach zauwaza to, o co niemal kazdy z nas ociera sie codziennie, tylko nie zwraca na to zbytniej uwagi – zwykle i niezwykle ludzkie historie, drobne i wielkie sprawy, ktore pod Jej piorem staja sie tak bardzo zauwazalne.
Nisia – dzieki!
Jako nastepna kupilem „rybe” – skoro byla konkursowa nagroda, to pewnie Nisia tez ja poleca.
Niezmarnowanego i pieknego dnia (nie wroci sie!) Wszystkim zycze. 🙂
dzień dobry …
Nowy piękna pogoda na pewno sprzyja załatwianiu spraw … 🙂
a nam się szykuje fajna sobota .. spotkania przy żarciu .. zakupy regionalnych produktów .. pogaduszki wiosenne … 🙂
Jolly ale macie emocje sportowe .. gratulacje dla przystojniaka … 🙂
Nisiu chyba tam puchniesz z zadowolenia .. tyle miłych słów, że chyba zaczniesz nową książkę .. pytałam już kiedyś czy na targach książki będziesz w maju? … są jakieś plany? …
Krysiude jak zdrowie? … może też się z nami spotkasz w sobotę? …. będzie można kupić sporo produktów prosto „od chłopa” ….