Najlepszy pożytek z wina…
…to oczywiście potraktowanie go jako składnika potraw. Oczywiście domyślacie się, że to zdanie nie mogło wyjść spod mojej ręki. Oczywiście , że napisała je kiedyś Barbara. I to w czasach gdy sama na wino patrzyła bez zbytniego apetytu (i znawstwa). Upłynęło wiele czasu i wiele włożyłem wysiłku by moja żona nie tylko odróżniała chianti od aglianico czy Bordeaux ale by rozsmakowała się w tych płynach. Doszło nawet do tego, że zastanawiam się czy nie był to błąd. Ponieważ za tamten zapał edukacyjny dziś muszę płacić żywą i niemałą gotówką.
Dalsza część dzisiejszego tekstu zainspirowana owych wyżej wspomnianym wyznaniem Basi jest już moja i całkiem smakowita. Zapewniam bowiem Państwa, że wino podnosi smak nawet najmniej atrakcyjnego mięsa. Na przykład wieprzowina w winie to przysmak nad przysmaki. Oto potrzebne ingrediencje: około 4o dag wieprzowiny bez kości i tłuszczu, pół szklanki wytrawnego czerwonego wina, sól i pieprz oraz pół łyżeczki ziarn kolendry. Wykonanie tej potrawy jest niezwykle proste: pokrojone w sporą kostkę lub plasterki mięso zalewamy w rondlu winem, solimy, posypujemy pieprzem i dusimy tak długo, aż stanie się zupełnie miękkie. Jeżeli wino nadmiernie wyparuje, podlewamy w miarę potrzeby wodą.
Podczas duszenia warto spróbować smak i jeśli to niezbędne – dodać pieprzu i soli. Potrawa ta jest bardzo aromatyczna i smakowita, najlepiej smakuje z frytkami i jakąkolwiek surówką. Radziłbym na przykład utartą na grubej tarce marchew z dodatkiem soku pomarańczowego.
A teraz druga potrawa z winem. Będzie to sos szodonowy, który towarzyszyć może pieczonym jabłkom lub obgotowanym gruszkom czy zwykłemu budyniowi waniliowemu, który „doprawimy” siekanymi orzechami włoskimi.
Sos szodonowy przygotowujemy następująco: 2 żółtka, 3 łyżki cukru, 2/3 szklanki białego lub czerwonego wytrawnego wina. Żółtka ubijamy, najlepiej przy pomocy ręcznego miksera na parze, dodajemy stopniowo mocno zagrzane wino. Sos w czasie ubijania zgętnieje i kiedy jest już dość zawiesisty – wówczas przyprawiamy kilkoma skrawkami cytrynowej skórki i podamy w sosjerce lekko tylko ostudzony. Jest wspaniały do zimnego jabłka, gruszki lub budyniu. Rzecz warta jest tej odrobiny trudu.
Komentarze
Z przykrością stwierdzam, że ja używam wina tylko do jednej potrawy – do bigosu.
Ale dlaczego z przykrością? Jeśli używać to tylko z radością!
Dlaczego jest napisane Bordeaux – dużą literą, nie jest to przecież tutaj nazwa miasta, tylko gatunek wina?
Osobiście używam wina przede wszystkim do marynat, którymi zresztą potem podlewam to, co w garze. Nie przy wszystkich mięsach pasują mi wina w potrawie – raczej przy tych „zapaszystych” czyli mających intensywny zapach własny, a więc dziczyzna, baranina, cynadry, niektóre ryby (lin, węgorz, sum) Zgadzam się z Alicją i Piotrem – największa wartość wina w kuchni polega na tym, że kucharz (ka) mogą sobie szklaneczkę wypić przy okazji.
Nigdy za dużo szacunku dla pieknego miasta i winiarskiego okręgu.
Panie Heniu przeciez to oczywista pomyłka autora. Niech się Pan niczego innego nie doszukuje lecz czerpie satysfakcję z przyłapania mnie na błędzie. Pozdrawiam.
Cicho jakoś dzisiaj na blogu, a ja mam dylemat następujący : Ania przychodzi dzisiaj znowu wieczorem. Mnie z wczorajszego obiadu zostało parę łyżek pieczarek i mam zamiar zjeść je dzisiaj z omletem w charakterze obiadu. Czym nakarmić potomkinię ? Zupy nie będę gotowała, bo wiadomo – ona nie zupowa i mało mięsna. Może by jej zrobić miseczkę zapiekanki z ziemniaków, pozostałych 3 pąków cykorii, sera? Mogę dorzucić kilka plastrów surowej szynki tylko czy jej nie szkoda paskudzić w zapiekance? Jest jeszcze w domu otwarty słój z lekko marynowana papryką kolorową w oliwie, cytrynie itp, jest groszek w puszce i słoik szparagów. Czekam na podpowiedzi.
Pyro, gdyby moj Tomasz mial pod reka opisane przez Ciebie skladniki, dodalby jeszcze kilka jajek i zrobil z tego wszystkiego kolejny omlet, taki ze wszystkim i na dodatek z majonezem jeszcze. Tylko, ze zjadlby go pewnie sam 🙂 , bo nie wiem, czy ktos jest w stanie zaakceptowac omlet z taka iloscia dodatkow i do tego mocno przyprawiony dziwna kombinacja ziol i przypraw. On to zreszta nazywa pizza jajowa.
Watek watrobkowy juz sie przeterminowal nieco, ale przypomnial mi, ze kiedys udalo sie zrobic prawdziwe austriackie knedle watrobczane do bulionu. Takie z mielonej watrobki, buleczki, jajka i natki pietruszki. Musze kiedys znow sprobowac, w ramach noworocznych postanowien…
meg-mag. – Twój Tomasz musi mieć strusi żołądek, Kotku. Nie, Ance omletu robić nie będę, bo będzxie wydziwiała, że ją na noc tuczę.
Pyro, z takich skladnikow przyrzadzilabym tortilie – ugotowane uprzednio ziemniaki nalezy pokroic i podsmazyc na patelni, mozna dodac cebulke, groszek i szparagi – odcedzic i dodac do ziemniakow, nastepnie zalac to wszystko roztrzepanymi jajkami i do piekarnika; na pare minut, przed podaniem mozna posypac serem.
A co do wina w kuchni – polecam wyprobowac duszona w winie wolowine. Najpierw podsmazam ze wszystkich stron, nastepnie zalewam czerwonym, wytrawnym winem (co najmniej dwie szklanki) dodaje pokrojone warzywa – marchewka, seler, cebulka, pietruszka, oczywiscie sol, pieprz i na dwie godziny do piekarnika srednio goracego, tj. jakies 150 stopni. Mieso mozna uprzednio w tym winie marynowac.
Pyro nie bój się córki, owiń cykorię szynką i zapiecz ja pod beszamelem. Możesz ale nie koniecznie dodać do tego resztki szparagów. A marynowaną paprykę daj na przekąskę. To wzmoże apetyt i nie będzie narzekań. Smacznego!
Fajne podpowiedzi. Dziękuję. Sama dostałam apetytu za cykorie a la Piotr i na tortilę a la Ela. Mam nadzieję, że i Młodsza przeżyje.
Pyro, jeszcze mozesz zrobic quiche z szynka i cykoria, ale to juz dosc pracochlonne…
Nie dodaję wina do żadnych potraw, bo mam w domu niepijącego alkoholika. Dobre strony tej sytuacji to więcej wina dla kucharki do wypicia. 🙂
….wina … ?
leży po stronie Leonardo. Majsterkował nad aparatami latającymi zamiast zająć się projektowaniem systemów chłodzących.
Również po ubiciu świnka dalej posiada cos w sobie, co nie pozwala mi być jej wielkim fanem.
Ale jeżeli już, to na dwie twarze potrzebuje 500g. Ta ilość przechodzi przez palce przyjaciela. Teraz by zaoszczędzić sobie i innym niemiłego widoku dłubania w zębach wycięte zastaje każde miejsce, które również po obróbce termicznej pozostaje twarde. Tu trzeba fingerspitzengefühl. Teraz do pocięcia w kostkę i przyrządzenie jest ok. 400g.
Z drobno pokrojoną papryką na sezamowy oleju podsmażam i delikatnie solę. Po 3min dodaje vinagrettu i pozostawiam z na słabym ogniu na 15min. To czas na ostateczne rozstrzygniecie, jaki będzie smak końcowy. W międzyczasie jest próbowanie, jak zawsze. Więcej octu czy soli, być może szczypta zukru, pieprz i parę kropel soja sosu. Jeśli idzie o ocet to trzeba powiedzieć ze balsamico wymagającą słodkość ma sam w sobie, podczas kiedy każdy inny jest bardziej kwaśny i dla wyważenia smaków przydaje się zukier lub syrop z imbiru.
Dozowanie to delikatna sprawa. Ile słodkiego harmonizuje z kwaśnym? Hmm, ja tego nie wiem. Albo polegam na smaku w danym dniu albo zostawiam takie, jakie jest. To tak jak z amatorem i zawodowcem. Pierwszy robi wg przepisu, ale profi /albo ten, który się za niego uważa/ ma swoje sposoby. Jest również inne rozwiązanie. I jest to nie najgorszy sposób, jeśli ma się ochotę na toto tak jak jędzą to inni. Oderwać u góry z lewej albo z prawej. Rach ciach ciach. Pach.
ryży o imieniu basmati jest dobrym dodatkiem. Ewentualnie pachnący. W dalszej kolejności inne.
Do świnki słodkokwaśne pasuje mi daleko lepiej od każdego innego produktu.
dobrego dnia
Panie Piotrze,
Idę wypróbować Pańską wieprzowinę.Do tej pory przywykłem co prawda do wołowiny w winie z gotowaną marchewką ale nigdy nie jest za późno na eksperymenty. Przyznam tylko, że kombinacja wina, wieprzowiny i frytek(!) wydaje się dość ryzykowna. No ale nic, spróbujemy.
Natomiast ingrediencje wymienione przez @Pyrę moga się przydać do dobrej przystawki: na liściach cykorii podajemy ser pleśniowy (np. Roquefort) posypany orzechami włoskimi i pokropiony oliwą z oliwek. Danie proste i pyszne, choć dla @Pyry już chyba za późno:-)
Podjęłam męską decyzję – ja jem omlet, Anka dostanie zamrożonych pierogów z kapustą, a jutro zrobię dla nas obydwóch tortillę wg Eli. Narobiła mi apetytu, więc zjemy coś takiego jutro obydwie. Niestety – na zapiekankę pod beszamelem, jak radził Piotr, zostało za mało cykorii – cóż to jest, trzy małe główki?
Arkadius – też lubię świnkę na słodko-kwaśno. Robię czasem z tym, że przedtem maceruję mięso w słodkiej wiśniówce i mące ziemnniaczanej. Dobrze wychodzi także mięso drobiowe tak przygotowane.
Może coś więcej o tych meg-magicznych „knedlach”?
No dobra, powiem jak to zrobić, żeby było dobre, choc wolę Was czytać, niźli o własnych sposobach gadać.
Świństwo w wersji BMW
Ani w kostkę, ani w w plasterki, tylko w plastry. Grube na paluch i wielkie jak dłoń małego murzynka. Po ucięciu odpowiedniej ilości porcji, które później mają wypełnić soba prawie całe dno dużej patelni lub rondla, należy mięsiznę umieścić w lodówie z zielem (takie brazowe kuleczki), bobkiem (taki listek), rozmarynem (takie igiełki) i rozgniecionym jałowcem (też kuleczki, tylko rozgniecione i czarno-fioletowe). Na to trzeba startą marchewkę, pióra cebuli i plasterki selera, a na to obficie czerwonego wina. Po odstaniu, powiedzmy, doby świństwo należy osuszyć i na b. gorący tłuszcz. W wersji „BMW-skórzana tapicerka” nalezy dodać kielonek czegoś mocniejszego, ale na Boga!, nie wódy! Idzie o to, że po odparowaniu „ducha” w potrawie zostaje smak, więc nie powinno byc to jakies polmosowe g*! Dodać trzeba jakiej śliwowicy, albo komplementarnej względem rozgniencionych kuleczek jałowcówki, która bedzie rozmiękczać kolageny. Świństwo nie jest takie ładne, jak krówstwo. Wymokło nam trochę, kolorek zsiniał, ale już widać marmurkową fakturę włókien mięsiwa, otoczoną lekko szklistymi teraz błonkami. Wrzucamy więc to na tłuszcz i powinno sie niby zrumienić, lecz ja wolę, gdy się… poprzypala. W taki charakterystyczny sposób, gdy tu jest mocno ciemne, a ówdzie ledwie złote. Znaczy to, że cały czas rząglujemy mięchem i przesuwamy ze środka patelni na bok, z jednoczesnym…, no, pełnen zestaw woltyżerki i pokaz pryskających gejzerów po całej kuchni. Gdyśmy już to podbarwili (czy mówiłem, że rzecz się dzieje na własnyręcznie wytopionym smalcu?), posyłamy promienny zaciśniętym szczękom Kierownictwa, zmniejszamy żar domowego ogniska i wlewamy połowę zalewy. Przyglądamy się, jak przez dziurkę w szklanej pokrywie buchają para i zapach, a po zredukowaniu podziwiamy drobinki ściętego białka, które pływa przy dnie pod cienką warstewką tłuszczu. Teraz (świństwo skurczyło się trochę) wrzucamy odcedzone marchew i cebulowe pierze. Plasterki (kto czytał uwaznie, wie że to seler) odkładamy. Patelnię przykrywamy i czekamy aż warzywa oddadzą część swej wilgoci. Gdy wszystko ładnie zmiękło, odkrywamy opatelnię i odoparowujemy. Tu gdzieś siedzi ten cud. Jesli temp. była ok. 100 st.C, to teraz wzrasta i „podgotowana” cebula się szkli, a marchewka tak brzydkawo żółci ale i wydziela taki fajny słodkawy zapach. Tu trzeba uważać, bo nie nalezy tego usmażyć, ale nie wolno też tak zostawić. Przewracamy więc, mieszamy, przysmażamy ale nie smażymy. Mięso nabiera wklesłości/ wypukłości, bo sciągają sie te różne błonki, a po oddaniu wody cebula i marchew trzymają kształt. Jak za długo, to potem 3 godziny trzeba rozgotowywać, a jak za krótko… Dobra, własne teorie. Warzywa i mięso się podsmażyły, więc wciskamy czosnek, a gdy buchnie zapachem, dolewamy resztę marynaty. Jeszcze zmniejszamy płomyczek i dusimy. Warzywa się częściowo rozpływają, a świństwo odzyskuje kształt (przynajmniej powinno). Gdy jest już prawie dotowe, to już dawno byli przygotowani, bo seler został podsmażony na maśle, odłożony, a patelnia dostaje łyżkę mąki i po spienieniu oddaje całość dużej patelni. Chlustamy winem i deglasujemy. BMW w opcji z tapicerką+GPS przewiduje jeszcze kielonek śliwowicy i zapałeczkę Mozna to z kminkiem, można z curry, a można z natką pietruszki, bo to samo w sobie jest dobre. Co w tym jeszcze lubię, to to, że ten „medalion” z wierzchu stawia opór, a w środku jest taki kruchy i delikatny. Jak mężczyzna…
Pyro – mam nadzieje, ze bedzie Wam smakowac! Tortilia to taki temat z wieloma wariacjami na bardzo szybki i prosty posilek, ktory pozwala „zagospodarowac” rozne resztki. Ja chetnie dodaje kolorowych warzyw – wczesniej podduszona cukinia, czerwona papryka, wyglada to bardzo wesolo i apetycznie.
oj o mnie bylo, to sie melduje, ten kruchutki w srodku i jakzez delikatny
zasliniony s.
Iżyk, Iżyk – Kierownictwo rozpuściło Cię jak rzemienny bicz! Teraz Pyra biedna musi sobie streścić Twój przepis, żeby go słabym, damskim rozumem pojąć. Zdolny nasz Sławuś, co? Żłapał od razu.
Pyro, mialo byc Zlopal?
Nie – miało być „złapał” czyli paniał albo inny podziw dla Twej bystrości umysłowej
Izykowe świństwo już w czytaniu jest jak galery, a co dopiero w robocie. Zdecyduj się chłopie – książkę piszesz, czy podajesz przepis?
Co do tortilli – skąd ta nazwa? Mnie się kojarzy z meksykańską tortillą, czyli plackiem podobnym do naleśnika, w który można zawinąć wszystko. Dobre latem – kupuję gotowe, zawijam w nie drobniej skrojoną sałatę, cebulę i pomidor w kostkę, kawałki kurczaka na zimno, kapka startego sera. Na upały w sam raz.
Tymczasem…po dwóch dniach deszczów i wczorajszym wiatrzysku śnieg spłynął i wyparował, ale do lata jeszcze z pół roku 🙁
Witajcie
Drugi dzień pracy w lesie i jakby ciało mniej bolało. Przycinanie, odrąbywanie i noszenie kloców. A nad głową tylko skrzeczące ptaszyska – jastrzębie? I tak jeszcze przez kilka dni. W domu garnek gęstego żuru czeka i wsiowe jaja gotowane na twardo. Nocą tak mnie bolały mięśnie, że zwlokłem się z łóżka, wykąpałem w wannie gorącej wody z solą. Potem polski film, który mnie rozbudził. Nazywa się „Symetria”. Rzecz jest o więzieniu ale odbiega od amerykańskich schematów dobijających mnie ostatnio w krajowych produkcjach. Naprawdę warto obejrzeć. O reżyserze pisali kiedyś, że ma problemy z równowagą psychiczną. Nie wiem czy ta pisanina była zabiegiem promocyjnym ale facet faktycznie potrafił wydobyć ostre i czyste tony z dramatu więziennego. Jakby odpłynął i uwolnił się z codziennego bleblania, jakby patrzył z wysoka na tutejsze realia. Fajny film – polecam. Wczoraj ze zmęczenia wpisałem się pod wtorkowym felietonem Piotra. Było o żurku drwala itp. Kto ciekaw niech zajrzy a dziś nie będę do tego wracał. Jutro z rana znów konszachty w sprawie nowej roboty a od południa siekierezada.
Pozdrawiam serdecznie
Wojtek – poszukam i wyślę Cilink do piosenki Liube „Rubiat ljes mużyki” Ja ją bardzo lubię, a Tobie może poprzawi samopoczucie.
Sławek, właśnie był pan z poczty kurierskiej. Dostałam ataku wesołości. Jak mi przejdzie, to pięknie podziękuję. Niech żyje wymiana międzynarodowa.
Alicjo – w Hiszpani taka potrawa na bazie ziemniakow i jajek to wlasnie tortilla, meksykanska to troche inna historia!
Niech Zyja Drwale
mnie ostrzegali, ze dowioza, wyraznie im wyszlo, ale czemu tak szybko?
Wracam ci ja sobie ze stolicy naszej helweckiej, sloneczko przyswieca, niebo blekitne, ptaszki cwierkaja bez pojecia, a tu piorun z jasnego nieba – paczka z Paryza 😯 W paczce biust wedzony, waluta wymienialna (na kalorie), smarowidla hipnotyzujace skore po nocach, co by rankiem sie sama w lustrze nie poznala…8O
Slawku kochany, Ty lepiej przestan nakrecac te spirale!
Ponieważ śniegu nie ma, mrozu też, trzeba się przewietrzyć, zapasy wina się skończyły, a tu winne przepisy serwują.
„Symetrię” oglądałam dosyć dawno, łatwe kino to nie jest.
Panie Piotrze,
Tu za niektóre opisy przyrządzania jedzenia to ordery należałoby dawać!
Iżykowi i Arkadiusowi naleźy się przynajmniej
Medalion Wieprzowy Pierwszej Klasy z Wstęgą (tagliatelle?) i Kaparami.
Iżyk,
Ty taki zapamiętały w pisaniu, że na akapity nie pomnisz. Weźże oddech co chwila i wstaw spację albo i karidżritern. Łatwiej się będzie czytać a i objętość większa (wierszówka).
Biję ukłony!!!!
Nic nie rozumiem. Czy w tym blogu za pisanie trzeba wplacac wierszówke.
Chyba zmienie adres.
Pan Lulek
Nie martw się Panie Lulku. Nasz szwedzki korespondent Andrzej Sz. załatwia fundusze z fundacji noblowskiej dla wybitnych smakoszy i pisarzy blogowych. A medale dla Arkadiusa i Iąyka są szykowane. Będą wręczane kawalerom jeśli Ci pojawią się we właściwym terminie na Kurpiach i nadstawią piersi.
Pyro Kochanie,
Ja jak za dlugo pracuje to tak mi sie robi… nie pila nic a chciala byla.
Buzka,
Lena
Aktualny komunikat z rubryki „wymiana towarowa, europejska” – słoik musztardy – moutarde a l’ ancienne, słoik foie gras de canard entier (od razu pytanie : co zastosować zamiast trufli do pasztetu sztrasburskiego), pudełko czekoladek wytrawnych i gadżet świąteczny.
Teraz będę łamała głowę czym uszczęśliwić Sławków – kaszanką czy chrzanem
Pyro, nie wydziwiaj, leberke w plasterek, na ciepla bulke, pociagnij zurawinka, albo innym dzemem i wchlon na zdrowko, trufle musza potaniec
Sławek – mowy nie ma. Pasztet upiekę pierwszy raz w życiu autentyczny. Pytanie brzmiało – czym zastąpić trufle. Czy mogą być prawdziwki?
NIE, istnieje swojego rodzaju erzatz, niestety nie wiem, czy dostepny w Polandlandzie, czarna oliwka, ktora troche polezala obok trufli i nalapala aromatu, Pyro, Ty sie nie upieraj, zjedz jak turystyczna, tak najlepiej
Knedle watrobczane: 1 bulka, moze byc starszawa, 25 dag watroby swinskiej, 1 jajko, peczek natki pietruszki, troche bulki tartej, sol, pieprz, troche smalcu.
Bulke pokroic w kostke i podpiec na patelni, na smalcu. Wystudzona przemielic (poprawnie brzmialoby: przepuscic przez maszynke, ale u mnie w domu mowilo sie niepoprawnie), dodac roztrzepane jajko, sol, pieprz i pietruszke posiekana. Dac temu polezec ze 2 godziny, potem dodac bulke tarta, tak, zeby nie bylo za suche. Gotowac kilkanascie minut w rosole, w zaleznosci od wielkosci knedli. Ja robilam malutkie, takie na jeden kes.
Teraz niech Pan Lulek zatwierdzi, czy zgodnie z austriacka sztuka 🙂 .
Pyro, posluchaj Slawka 🙂 Bedziesz miala najlepsze wrazenie smakowe. Fois gras lekko schlodzic. Do tego polslodkie wino muszkatowe albo Traminer, albo dobry Riesling, niebo w gebie 🙂
meg_mag, a co zrobic z watrobka?
Alicjo,
Moi przyjaciele robia hiszpanska wersje z jajek z posmazonymi ziemniakami i cebula, tzw torta. Wlosi nazywaja to frittata (sans kartofle), mozna wladowac warzywa jak szpinak, kale (???). pomidory papryka etc.
Tortilla to chyba ten mekzykanski flat bread z maki kukurydzianej…
Lubie wszystkie trzy. Jako milosniczka jajek szczegolnie torte i frittate.
To w sumie taka forma omletu zapiekanego troszke tez od gory…
Pyro, smacznego i uwazaj, latwo sie przyzwyczaic do foi gras…
pa,
a
Dzień dobry i wieczór niech będzie też pochwalony…..
Podejrzewam że meg_magową wątróbkę w tzw. międzyczasie, gdy ona tę bułkę czerstwą kroi, podsmaża, studzi, mieli, doprawia, z tartą miesza, pietruszką zieloną ozdabia, jajem skleja, leżakuje i gotuje…..
Więc wątróbkę ową cichcem podbiera Tomasz i na drugiej patelni niezauważony szybko w ulubiony sposób smaży………
Smacznego życzę!! 😉
meg_mag !
Zrobilas to tak jak omlet bez jajek. Skorupki tez wyrzucic.
Ja robie pasztety wedlug wlasnej metody. Kupuje kilka rodzajów watróbek i mies. Na przyklad zajac, wolowina, wieprzowina w proporcjach mieso i watróbka pól na pól. Chodzi o generalne proporcje. Gotuje w duzym garze z duze iloscia warzyw. Warzywa lepiej w stanie posiekanym na plasterki. Cebule i czosnak w calosci. Boczku troche, dobrze jesli wedzony. Kiedy mieso jest miekkie oddzielam od kosci i z dodatkowymi ziolami na przyklad papryka i granulat czosnku przepuszczam razem z zeschnieta bulka i proszkiem do pieczenia dwa razy przez „babuszka agregat”. Potem mieszam w duzej misce szklanej dodaje kilka jajek i troche maki krupczatki. Na dno formy teflonowej ukladam plasterki boczku lub wedzonej sloniny. Calasc polewam lekko olejam lub oliwa i wio do pieca. Okolo 150 stopni Celsjusza i okolo godzina pieczenia. Czasami polewam woda mineralna. Po ostudzeniu wylazi z brytfanny i koniec. Podaje z musztarda albo ketchupem i do picie wino. Wedlug mnie lepsze jest czerwone ale moze byc równiez biale, stolowe. Jesli serwowany na goraco, pieke w malych pojemniczkach jako gotowe porcje, do tego ziemniaki w najrózniejszej postaci, moga byc makarony i duzo salaty. Do pasztetów moim zdaniem salata jest obowiazkowa.
I to by bylo na tyle.
Pan Lulek
No nie…Panie Lulku to się robi tak:
Pasztet Piotra
4 ? 6 udek kurzych, 1 kg bardzo chudego boczku lub schabu karkowego, 2 suszone podgrzybki, duża cebula, 10 ziarenek czarnego pieprzu, 10 ziarenek ziela angielskiego, 1 kg wątróbki drobiowej, nieduży kawałek dziczyzny (zając, sarna lub dzik), kawałki !/4 kg kleistej cielęciny z golonki, majeranek, gałka muszkatołowa, sól, pieprz świeżo mielony, 5 jajek, 2 suche bułki z pszennej maki szymanowskiej.
Mięso (bez wątróbek) pokrojone w kawałki z cebulą i przyprawami gotować 4 godziny całkowicie przykryte wodą. Na ostatni kwadrans wrzucić bułki. Wątróbki poddusić na maśle by złapały kolor i nie były surowe. Wszystko dwukrotnie zmielić w maszynce z małym sitkiem. Dodać jajka, majeranek, sól, pieprz, gałkę muszkatołową (wszystko do smaku) i dokładnie wymieszać. Wkładać do brytfanek lub foremek jednorazowych wysłanych pergaminem lub wysypanych tartą bułką. Piec w piekarniku w 190 st C 60 ?75 min.
I ważne jest by wyrabiać toto jak ciasto. Długo, długo, napowietrzając, pamiętając też, że pieprz, gałak, majeranek odezwie się ze zdwojoną mocą po upieczeniu i wystudzeniu. Ale – jak pisał Brzechwa – żeby mięsa nie przepieprzyć…
A dziś na obiad dla Basi – szofera dziecięcego rozwożącego Zuzię tu i tam – zrobiłem dorsza zapiekanego na plastrach pomidorów posypanych solą, pieprzem, natką pietruszki i polawszy wszystko mieszaniną dobrej oliwy z Ligurii z maką oraz mieloną czerwoną papryka niezbyt ostrą. Do tego linguini oraz surówka z włoskiej kapusty, marchewki i odrobiny majonezu. No i oczywiście bardzo chłodne Orvieto Sanata Cristina z Toskanii z winnicy Antinori.
Na koniec wiadomość do Pyry: słuchaj rad Sławka i Nemo. No i odbieraj maile!
Jestem gotowa z druzgocącą krytyką „Rodaka”.
Oprawa graficzna – niczego sobie, więcej zdjęć by nie zawadziło. Przepisy i owszem, typowe, „nasze”. Wszystko jest co trzeba, pewnie zalewajkę można dorzucić do zup i na pewno z 10 innych zup, ale owocową to jednak powinno się zamieścić (wspomniana we wstępie do zup), skoro jest to zupa występująca tylko w kuchni polskiej.
Moja Mama robiła jak kompot z suszu i zabielała słodka śmietaną, dodawała zacierki. Warto wspomnieć o zupie jagodowej, zabielanej, bez zacierek, jadałam u Ciotki Jadwigi, ale nigdy nie robiłam.
Wszystkich przepisów nie przeczytałam, ale mam zagwozdkę do jednego, mianowicie do pierogów. Pierogi są tak typowo polskie, że niezręcznością jest umieścić osobno przepis na ciasto, a gdzieś tam farsze. Poza tym rozszerzyłabym nadzienie do pierogów o owoce (czereśnie, wiśnie, jagody, truskawki) oraz o nadzienie z kaszy gryczanej i grzybów, a także o nadzienie z kurek (przepyszne).
Pewnie istnieją jakieś nadzienia, o których ja nie wiem. To z kaszą gryczaną i grzybami (plus dyżurne sół, pieprz, cebulka podsmażona) jest chyba gdzieś z Pomorza, zagłębia uprawy kaszy gryczanej, a i zresztą przepis od Tereski „pomorskiej” dostałam, podobnie jak gołąbki z kaszą gryczaną, tartymi ziemniakami i grzybami.
Pasowałoby mi, żeby pierogi były wręcz osobnym działem, bo jeszcze mi się przypomniały pierogi z serem… i brak też pierogów z kapustą kiszoną i grzybami!!!
Może się czepiam, niech się inni recenzenci wypowiedzą. Ale jak jeszcze cos znajdę, to będę się czepiać!
P.S. Adwent ma 33 dni? Nie za dużo trochę? Liczba dni jest zmienna, Adwent może trwać najwyżej 28 dni, a najmniej bodaj 23. To tak względem wstępu, wydawało mi się, że to za dużo, 33 dni.
Z poważaniem,
Czepialska.
Faktycznie, ale zakrecona jestem! Przepraszam! Starsznie bylam glodna, jak to pisalam.
Na szczescie Tomasz nie lubi watrobki, wiec zostaje cala dla mnie 🙂 , oczywiscie, do knedli mielilam (surowa) ja razem z bulka, a potem jajko, pietruszka, itd.
Ale wstyd…
Alez pierogi z kapusta i grzybami oraz uszka to krol i krolowa pierogow!
panie Piotrze… Rozdzial pierogowy i rozszerzony o zupach konieczny…
Chdzi tez za mna tradycyjny goracy sztukamies z jarzynami (szczegolnie pory i marchewka) i sosem beszmelowym lub musztardowym do ugotowanych ziemniakow.
Zdaje sie, ze to bedzie nasz niedzielny obiad.
Koniec z moim jarskim styczniem…
ciao,
a
Alicjo,
może spróbujesz jeszcze pierogów z masą makową, szczególnie odsmażanych, i z jabłkami, tu przepis na farsz:
– 600 g jabłek
– 2 łyżki miodu
– 2 łyżki masła
– 2 żółtka
– 1 łyżka tartej bułki
– 50 g rodzynek (rodzynków?)
– 50 g fig
– olejek pomarańczowy
Jabłka obrać i zetrzeć na arce o dużych otworach, podsmażyć z miodem często mieszając. Wystudzić, dodać pozostałe składniki. Nadziewać pierogi, ugotować. Podawać ze śmietaną. Ja robiłam z kwaśnych jabłek.
Pozdrawiam, Teresa
Aniu Z.
Uszka są. Tylko właśnie cosik mi przymało o pierogach.
Zup jest sporo, ale jak na mozliwości polskiej kuchni w przedziale zup można jeszcze rozszerzyć.
Tereso,
te jabłka tak kapeczkę odparować?
Jo, jo. Ale tak żeby się ich forma (wiórki) nie rozleciała.
Na farsz do naleśników też się nadają. I do omletów. Do omletów robię jeszcze taki wynalazek:
– jabłka kroję w plastry i smażę na maśle (nie żałuję) bez niczego, ma być kwaśno, a jabłka rozgotowane (rozsmażone?) na pastę/krem
– wykładam je na połowę dużego omletu drugą połową przykrywając
– posypuję po wierzchu 1/2 łyżeczki cukru kryształu.
Można się delektować. Każdy kto próbował brał przepis…
Alicju.
Się pewnie autor bronił będzie sam (choć najlepiej, gdy broni sie samo dzieło), ale chyba zbyt dużo oczekujesz. No, faktycznie, 600-stronicowa Kuchnia polska” to to nie jest i raczej antologia, niż monografia. Zaintrygowany tekstem Czepialskiej sięgnąłem po książkę i sam jej wstęp rozstrzyga, wydaje mi się, wszystko. Te ledwie cztery akapity powodują, że spora część zarzutów idzie rykoszetem.
I ak. 1 zd.:
„Z dala od domu, rodziny i przyjaciół, w obcym, dopiero poznanym i oswajanym środowisku (…)”
II ak. 1 zd.:
„W dzisiejszych czasach (…) do Anglii, Szkocji, Irlandii czy nawet Stanów (…)”
III ak. 2 zd.:
„Prezentujemy książkę, którą można mieć ze sobą w walizce…” (…) „…zarazić swoich nowych przyjaciół i sąsiadów… (…)”
i wreszcie chyba najważniejszy fragment
IV ak. zd 2.:
„Ważne jest bowiem, by wiedzieć, skąd te potrawy się wzięły i komu je zawdzięczamy”
Ani Ty, ani ja, ani nikt z tu bywających (chyba) nie jest adresatem tej książki. Ty lepiej powiedz, czy Twoim zdaniem, ta sympatyczna dziewczyna z Irlandii (z fiskarsem od pizzy) lub jej chłopak powinni coś takiego kupić.
Dobranoc
P. S. Zupa owocowa… Brrr!!!
Iżykujesz, Iżyku.
Tu nie chodzi o to, zeby zaraz kobyłę na 600 stron, ale o uwagi, o jakie prosił Autor, by ewentualnie wnieść poprawki do drugiego wydania. Czy ja coś złego napisałam i Autor musi się bronić?! Po prostu drobna sugestia. O pozytywach się nie rozpisuję, bo to oczywista oczywistość. Ponieważ zupy to temat wiodący w polskiej kuchni, pare innych dodać by nie zawadziło. Z pierogami – wyjaśniłam.
Dziewczyna z Irlandii to Tereski z Pomorza córka i ma kuchnię polska w małym palcu, ale polecić znajomym z pewnością poleci, albo i dla nich zakupi odpowiednia wersje językową jako prezent.
P.S.
Ja nie lubie knedli i zasadniczo kluch, a juz zwłaszcza pierogów leniwych (ha!przepis na *to-to* jest!), ale innym nie odmawiam i nie mówię „brrrrr” ;P
Nocnym Markom (czy nie powinny być z małej litery?, bo nie wiem): http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2116.0 .
Bije godzina ranna !
Jak sie spi tak jak ja, to przegladanie Rodaka jest o dziwo wcale nie usypiajaca lektura. Ogladam sobie i mysle, ze jest to poczatek innej ksiazki która Barbara i Piotr napisza. Ksiazka kucharska jako zbiór recept tez jest dobra. Tyle, ze dla mnie kazda ksiazka jest do czytania. Gotuje wedlug mojego widzimisie bez stalego uzywania wagi czy innych pojemników. Albo mi sie uda albo troche mniej. Na pgól sie udaje a ostatnio to spraszam gosci, oni robia przeglad tego co jest w domu, jada ze mna na dodatkowe zakupy albo robia to co da sie zrobic. Czesto zreszta zabieramy sie w dalszy droge i problemem jest dokad, gdzie mozna znalezc dobre jedzenie. Zwyczaj ten pochodzi z mojej wegirskiej czesci rodziny gdzie czesto jedzie sie z goscmi na wspólne dobre jedzenie a rola gospodarza jest znalezc takie dobre miejsce. To samo zreszta robi moja niemiecka czesc, gdzie mój syn i synowa sa juz mistrzami lokali w Badenii Wirtembergii. Nie oznacza to bynajmiej, ze obyczaj gotowania w domu zaniknie. Jest to jednak zabawa w której najlepiej kiedy wszyscy uczestnicza. Chyba, ze sa specjalnosci przygotowywane przez gospodarzy albo któregos z gosci.
Wracajac jednak do ksiazki. Pomysl znakomity i bedzie sie poprawiala z kazdym wydaniem. Pytanie tylko czy tylko ksiazka kucharska jako zbiór recept, czy tez ksiazka o polskiej kuchni, przeplatana receptami jako przykladami dan. Moje zona która bardzo lubila polska kuchnie, tak jak ja lubie wegierska, zadawala zawsze mase pytan jak sie to robi w Polsce. Jakie sa obyczaje w zakresie gotowania. Jest jeszcze jedna uwaga. Ksiazka jest zbyt cienka. Jako prezent powinna ladnie dekorowac domowa biblioteke. Wtedy tytul i autorzy winni byc czytelni w poprzek. Optymalna grubosc okolo 3 centymetry. Papier gruby, ciezki.
Oczywiscie jest pytanie czy ksiazka jest jeszcze nosnikiem informacji. Któtko mówiac, co wziac z najnowoczesniejszych mediów i czy brac w ogóle.
Pozostaje oczywiscie problem wmontowania kalendarza czyli pór roku.
swiat. rodzinnych i towarzyskich okazji itp.
Sa tez inne metody typu jedno danie, jedna karta. Cos jak gdyby zespól poradników dla kazdego rodzaju potraw. Kupowane na raty, na przyklad droga wysylkowa i kompletowanie zbioru. Mam kilka takich wydawnictw skladajacych sie z kilku segregatorów kupowane przez kilka lat.
To tyle jako nawiazanie do temat Nocnego Marka a temat jak rzeka
Pan Lulek
Żeby sie jakie qui pro quo, Alicju, z tego nie uległo, bo nie jest wcale tak, że ja się z Tobą nie zgadzam i prawa do krytycznych uwag odmawiam. Chodzi mi o to, że krytyka, a literacka w szczgólności (a tylko polityczna ex definitione – nie) musi być rzetelna. Znaczy to, że trzeba założenia autora (do tego służa wstępy i posłowia) poznać i dopiero wtedy się odnieść. Puści Adamczewski uwagi mimo uszu, jesli recenzenci nie będa odnosić się do stawianych przez niego książeczce założeń.
Jeśli odbiorcą (zakałdam, żem pojął to Jego założenie) bedą wyjechane młodzianki (baczcie, że walizkę na okładce umieszcza), to trzeba dostosować formę do odbiorcy. Podobnie jak PanLukulLulek też wole sobie poczytać kawał interesującego tekstu, niźli dostać milion suchych przepisów, jednak spośród wyjechanych pewnie tylko promil (może dwa) nie brzydzi się czytaniem. Hę?
Dlaczego rynek pełen jest kolorowych broszurek? Bo młodzież woli dziś pismo obrazkowe. Dlaczego wszędzie skrót, instant i streszczenie? Bo to świat SMS-ów, pieprzonego sms-ów! No, poza całym sztafażem ukłonów dla kultury, tradycji i polskości, on to jednak musi przeciez sprzedać. Erudyta nie fakir, jeść musi.
Achżesz! Te słodkie knedlićki, klusićki, kopytyćki – takoż brrr! 😉