Karnawał tuż, tuż…(odc. 2)
Państwu już dziękujemy!
Ulubionym żartem wybitnego aktora i satyryka Andrzeja Zaorskiego jest po kilku godzinach udanego przyjęcia głośne wygłoszenie następującej kwestii: „A u Kowalskich też byli goście ale już poszli”. Ale i on zdanie to wypowiadział nie we własnym domu, a wśród zaproszonych byli tylko najbliżsi przyjaciele. Albowiem zasygnalizowanie przez gospodarzy, że są znużeni gośćmi i myślą o zakończeniu przyjęcia jest w najwyższym stopniu niestosowne. Gospodarze muszą liczyć się z tym, że goście dobrze się czując zechcą posiedzieć dłużej. Znaczy to, iż przyjęcie było udane. Natomiast goście muszą zdawać sobie sprawę z tego, że każda przyjemność ma swój kres. Nie wypada oczywiście wstawać od stołu po deserze i od razu sięgać po palto lub czapkę. Kawę, herbatę czy kończące przyjęcie drinki można pić nie siedząc już wokół stołu tylko przenosząc się w inne miejsce, rozmawiając w małych grupkach. I to jest moment, w którym można (ale nie koniecznie trzeba) podziękować, pożegnać się z gospodarzami oraz ogólnie z pozostałymi gośćmi i wyjść starając się nie czynić nadmiernego zamieszania tym faktem. Pozostali goście na ogół zainspirowani pierwszym wyjściem też zbierają się do pożegnania. Jeśli gospodarze chcą mogą gości zatrzymywać, byle nie nadgorliwie i nie natrętnie. Udane przyjęcie nie powinno trwać dłużej niż trzy-cztery godziny. Po tym czasie na ogół i goście, i gospodarze są znużeni. A trzeba pamiętać, że zapraszający będą jeszcze musieli doprowadzić dom do ładu.
Przed laty pierwsza wizyta nie mogła trwać dłużej niż kwadrans. Dziś ta etykieta już nie obowiązuje. To przepis martwy.
Kłopotliwi goście
Zdarzają się przypadki, na ogół całkowicie niespodziewanie, tzw. kłopotliwych gości. Mam na myśli gości, którym mocno zaszumiały w głowie trunki. Czasem dotyczy to kogoś mało nam znanego, a czasem kogoś blisko zaprzyjaźnionego. W tym drugim przypadku sprawa jest łatwiejsza – przyjaciela możemy poprosić, by przeszedł wraz z nami do sąsiedniego pokoju pod pozorem jakiejś ważnej sprawy. Tam, w zależności od stopnia zażyłości, możemy mu nawet dać reprymendę, lub poprosić by chwilę odpoczął na osobności. Wobec osoby mało znanej taka interwencja jest absolutnie niedopuszczalna. Trzeba to znieść ze spokojem, nie dolewając kłopotliwemu gościowi już alkoholu i, pamiętając ten incydent, więcej nie zapraszać. I uwaga: gospodarz, który musi przez całe przyjęcie być absolutnie przytomny i czujny winien wcześniej zauważyć wpływ trunków na poszczególnych gości i widząc zagrożenie nie dolewać czekając aż nadmiar alkoholu wyparuje ze słabszych głów.
Zmiana dekoracji
Podczas przyjęcia często trzeba zmieniać zastawę. Nigdy nie należy tego robić gdy którykolwiek z gości jeszcze je swoje danie. Nie wolno popędzać w żadnym przypadku. Trzeba cierpliwie czekać aż wszyscy skończą i wówczas gospodarze wymieniają talerze na nowe, stosowne do szykowanego dania. Zabieramy także zużyte sztućce. Jeśli nastąpi zmiana wina ( z białego na czerwone lub odwrotnie) trzeba także zmienić kieliszki. Nie powinno się pić różnych win w tych samych kieliszkach. To nie elegancko i psuje smak nowego wina. W szke bowiem zatrzymuje się aromat i smak pierwszego trunku. Uwaga: pomoc gości przy zmianie dekoracji na stole jest w zasadzie niedopuszczalna. Wyjątek stanowią tylko naprawdę najbliżsi przyjaciele bądź rodzina i to wówczas gdy przyjęcie jest w tzw. wąskim gronie. W innym przypadku goście nie powinni proponować swojej pomocy i winni unikać wchodzenia do kuchni, co może deprymować gospodarzy.
Ale plama!
Obrus, nawet ten najpiękniejszy i najdroższy, wyłożony na stół jest z góry skazany na plamy. I każda gospodyni o tym wie. Mój ukochany ( i drogi, bo koronkowy a ręcznie robiony) obrus przywieziony z wyspy Burano leżącej na weneckiej lagunie też po każdym przyjęciu trafia do pralni. Taki jest los tej tkaniny i gospodarza. Nie należy więc zżymać się gdy ktoś potrąci kieliszek z winem (to bardzo częste) tylko uspokajając zdeprymowanego gościa przykryć plamę serwetka w tym samym kolorze i spokojnie jeść dalej. W tym miejscu przytoczę ulubioną anegdotę, która pokaże jak nie należy reagować: „Otóż podczas przyjęcia honorowy gość (szef pana domu) rozlewa czerwone wino na obrus i bardzo się sumituje. Pani domu z nieszczerym uśmiechem i zaciśniętymi ustami zapewnia go, że to drobiazg nie wart uwagi. Wprawdzie obrus jest pamiątką rodzinną ale przecież jest pralnia. Po chwili także gospodarz plami ukochany obrus winem. I wówczas pani domu wypala bez namysłu: i ciebie też niech szlag trafi!”
Komentarze
Droga Pyro
Najserdeczniejsze życzenia urodzinowe z Ostrołęki przesyła Miś2
Żyj zdrowo, jedz wykwintnie, pij z umiarem i niech te papierosy trafi szlag…
Pyro kochana,
niech Ci zdrowie dopisuje, a warząchew niech Ci służy! 🙂
Ściskam urodzinowo
paOlOre
Kochana Pyro,
Wszystkiego dobrego!!!!!
Lena
Bezcenne uwagi, bo niby to wszystko wiemy, pamiętamy , ale i tak szlag nas może trafić kiedy gość zwala na podłogę kryształowy kieliszek od kompletu albo dziwi się gdzie kupiliśmy takie kwaśne wino… Sama mam za sobą przykre wspomnienie zwalenia na podłogę tacy pełnej szklanek w domu mojego Wuja, a było to w czasach, kiedy zakup szklanek należał do szczególnych wyczynów logistycznych. Pyra zaś zbiła ich dwa tuziny!!! I ta nieszczęśliwa mina Wujostwa prześladuje mnie do dzisiaj i wspomnienie, że odtąd nie dopuszczano mnie do pomocy w kuchni pod żadnym pozorem. Szklanki zresztą odkupiłam – reputacji niuestety nie.Jeżeli zaś chodzi o gości „w stanie wskazującym”, to najlepszy ich opis i klasyfikację spotkałam w „Zielu na kraterze” Wańkowicza i zgadzam się z jego wnioskami w pełni./ Rzeczywiście – najgorszy jest pijak niedopity Będzie taki siedział i plótł androny póki jest cokolwiek w płynie (choćby w braku czegoś innego woda we flakonie z kwiatkami), będzie się domagał dalszego goszczenia , bo przecież „trzeźwy jak świnia”, druga czy trzecia w nocy nie grają roli; przeciwnie – właśnie wtedy najlepsze pomysły, największa swada i najwięcej spraw do obgadania. O Boziu, Booziu – nie można nie zaprosić, bo na codzień to najlepszy kumpel i dusza człowiek, nie można zaprosić oddzielnie, bo to znana dusza towarzystwa, a zaprosić – migrena trzydniówka, jak w banku. Bywają również rozrywkowi gospodarze : Meissner wspomina, jak zameldował się do służby na pierwszym przydziale do eskadry myśliwców. Jak raz pułk się przebazował na lotnisko polowe i dowódca mieszkał na kwaterze u chłopa. Podporucznik był obowiązany złożyć wodzowi wizytę. No więc przyszedł. Pułkownik kazał ordynansowi nakryć do stołu – w rezultacie na stole stanęła litrowa butelka jakiejś mętnej gorzały i słój z kiszonymi ogórkami. Gospodarz nalał po szklance czy kubku, a niewprawiony podporucznik wypił. Sięgnął po ogórka, bo nic innego nie było. Zakąsił. Gospodarz nalał znowu i scena się powtórzyła. Kiedy nieszczęsny kandydat na asa sięgnął do słoja po raz trzeci, dostał mocno po łapie : „Taż że ja Pana Porucznika na wódkę prosił, nie na obiad”. Usłyszał oburzony głos szefa. I było to ostatnie, co w ogóle usłyszał tego dnia. Słaba jakaś ta młódź, wyrzekał pułkownik ponoć.
Witajcie poświątecznie!
Nie wiem, co się tu działo przez ostatnie dni, bo odcięło mię było od sieci.
Gdy zmniejszy się ta kupa, co ją na głowie mam 😉 wczytam się, a może i wpiszę znowu. Skoro już jestem przy mikrofonie, to zeznam, że Rodaków pobrałem w liczbie dostatecznej, by podbić Austrię. Dla Pana Lulka egzemplarze osobiście przez Piotra Gospodarza wpisem opatrzone do Wiednia powiozę, swoją Nauczkę też.
Dziękuję serdecznie, Piotrze, za dzisiejszą prezentację Redakcji i obiecuję rewanż w Wiedniu.
Misiu2! Zdrowyś już?! Odbiór!
Znalam dom, w ktorym gdy goscie sie zasiedzieli, Gospodarz dawal znak slowami: No, to idziemy spac, bo goscie juz chca isc do dimu…
Vat do rozliczenia a ja całkiem zapomniałem. Na szczęście niewiele pisania , ale długa kolejka w urzędzie. Zaraz się wybieram.
Do stolicy chyba nie dotrę bo jutro doroczne święto: ksiądz po kolędzie i trzeba będzie kurpiowskim zwyczajem zdjąc folię z dywanów i odkurzyć sztuczne kwiaty.
Ze zdrowiem moim jest tak : Jak siedzę w cieple kaszel znika jak wyjdę na pole, w gardle skrobie jak skrobało 🙁
Szanowna Pyro,
proszę przyjąć najlepsze życzenia urodzinowe od czytelnika.
P.S.
Utrata reputacji z powodu dwóch tuzinów szklanek – to były czasy…
Dziś już takich reputacji nie ma….
😉
Pyreczko! Najlepsze zyczenia Urodzinowe! Zyj mi zdrowo i szczesliwie!
Ha! Pyra właśnie została samiutka na gospodarstwie. Ryba z mężem wsiadła właśnie do taksówki, Ania dzwoniła ze słonecznego przed południem Zakopanego.
Nie wiem Misiu czemu nakazałeś mi umiar w piciu. Co, jak co, aleć jest to jedyny nałóg, który mi nigdy nie groził. Ja jestem gawędziarz alkoholowy (bywaja jeszcze gawędziarze seksualni i wędkarze-teoretycy). Moją normalną dawką jest 25 g mocniejszego alkoholu i nieco ponad pół kieliszka wina. Tyljko w sylwestra i na balach czy weselach gospodarze specjalnie dla Pyry chowają gdzieś dodatkową butelkę wytrawnych bąbelków. Bardzo lubię.
Pyro,
na Twoje Urodziny masz wolna chate i jeszcze komputer do wylacznej dyspozycji, czegoz chciec wiecej! 🙂 Najlepsze zyczenia zdrowia i dobrego startu w nowy rok zycia!
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Congratulations/photo#5148682512002657122
Za pół godziny, ci z nas, którzy mogą wypić toast za Pyrę, niech to proszę zrobią.
Ja z serca dziękuję za wszyjtkie miłe słowa i życzenia. Też wypiję, a co?
Pyro wstrzymałem oddech i przełykanie. Ostatni kielich z pysznym winem Gigondas z winnicy pana Chapoutier z roku 2002 wychylimy z Basią za kwadrans (każde swój kielich oczywiście). A myslimy o Tobie ciepło nie tylko w dzień urodzin.
Wszystkiego najlepszego śle Urodzinowo kochanej Pyrze hortensja spelniając toast za Jej zdrowie.
Znaczy, o moim południu?!
No to zdrowie!
Szanowna Pyro!
Najlepsze życzenia Urodzinowe! 🙂
Pijemy lampkę wina: Na zdrowie i wszystkiego dobrego!
Przez Ciebie „ożywieni”: Melchior W. oraz Janusz M.
Dołączam się do życzeń
KoJaK M.
Pyro Droga,
Kieliszek napełniony chilijskim merlotem i …. wszystkiego co najlepsze i najsmaczniejsze!!!1,
Toast spełniony. 🙂
Droga Pyro- przyjmij serdeczne zyczenia Zdrowia i Szczescia 🙂
Ten dzien jest dla mnie szczegolny,bo i moja mama tez obchodzi urodziny.
Nalewam,wiec kolejna lampke na ZDROWIE!!!
Ana
Jak toastowac, to czyms doskonalym, a to specjalnie zachomikowalem i duzym kielichem popijajac i delektujac sie.
Zyczen nie powtarzam, bo to bym powiedzial i tak byloby zbyt malo.
No to jeszcze raz
Pan Lulek
Pyro Droga, czemu wczesniej nie podalas godziny? trudno, najwyzej mnie sponiewiera, pije nieustajaco za Twoje, przeciez za Twoje nie moze mi zaszkodzic, ogorkow wprawdzie nie mam, ale w koncu na obiad tez nikt nie zapraszal:)
Też wypiłam toast za Mamę Any i za siebie doskonałym winem niewiadomej marki. Dostałyśmy je w prezencie od kuzyna, który lato spędził w Czarnogórze, przywiózł antałek nie wiadomo czego. Naprawdę świetne.
Ja wypiłam za Pyre Pyrową wiśniówką. O oznaczonej porze i nieco pozniej, ale to nic nie szkodzi, wzmacnia moc zyczeń.
U mnie śnieg wali na potęgę, zapowiadane deszcze ledwie co się omsknęły i tyle ich widział. I dobrze, bo jak ma padać, to niech kuż śnieg – a padaja takie wielkie płatki!
Zdrowie naszej Pyry po raz pierwszy!
Alicjo, podeslij troche sniegu, bo u mnie tylko mroz i sucho, po drugiej stronie gor nawet zagrozenie pozarowe, takie suche lasy w okolicach Locarno 🙁 Wyzej w gorach jest oczywiscie snieg, ale stary i zmarzniety na beton.
Co do wypraszania zasiedzialych gosci, to moj polski szwagier ma niezawodny sposob: znika na chwile i pojawia sie w pizamie i ze szczoteczka do zebow proszac, by goscie zgasili swiatlo wychodzac… Moja znajoma goralka z sasiedniej doliny pyta gosci: chcecie herbaty, zanim pojdziecie?
nemo,
daję ile chcesz, ale transport własny 🙂
Wygląda pieknie, ale… ale właśnie nadszedł zapowiadany deszcz. Temperatura około zera. Troche spłynie, niestety 🙁
U mnie (co do gości) Pan J. idzie spać nader ostentacyjnie, a goście i tak wiedzą, że ja z nimi do rana będę siedzieć, jeśli taka ich wola.
Co kraj, to obyczaj, co dom, to dopiero ale obyczajna nieobyczajność!
Wracajac do wpisu Gospodarza.Nie cierpie rowniez gosci-pomocnikow!!!
Zawadzaja tylko i psuja szyki.Sama,jak jestem u kogosc,czuje sie „pelna gembom”gosciem i nie wstaje!!
A ze pomaganie moze byc grozne,przekonala sie na wlasnej skorze moja kolezanka.
Razu pewnego,byla na wystawnym obiedzie.Jej kolezanka swietowala rocznice slubu.Obiad podano na pieknej porcelanie.Kiedys zakupionej w Niemczech,czy Austrii!!Ania chciala pomoc i po jedzeniu zebrala talerze,stawiajac jeden na drugi.Nie zauwazyla,ze miedzy nimi zostala mala lyzeczka.Uniosla te piramide i pognala do kichni.Pech chcial,ze potknela sie o prog i cala piramida runela na podloge!!!!
Atmosfera przerodzila sie w atmosferke,bo Gospodarze nie potrafili zachowac zimnej krwi 😉 Nie padly niestety slowa „ach to drobiazg”.
Dla Ani (akurat imienniczka) byla to droga kolacja.Nawet bardzo droga,bo jak sie okazalo,kupujac nowy serwis, zaplacila setki dolarow!!
No to pora wzniesc kolejny toast-robie oko do Pyry 😉 🙂
Mó brat mówił:
„Ja ściągam portki, ty kobito chodź spać, a wy goście róbcie, co uważacie”
Dzęki Misiu, że przypomniałeś.
Kruca, płacił, nie płacił, ale deklarację VAT przeca trzeba złożyć!
Pyro!
Wszystkiego najlepszego.
Najlepszy sposób na ociągających się gości dał w „Europa da się lubić” Paolo Cozza: Najpierw zacznij zmywać, później zejdź do nich przebrany w pidżamę, a jak to nie pomoże, to znieś piżamy i dla gości.
Ana, trudno mówić o drobiazgu.
Ja mam ślubną (prawdziwą, cienką) porcelanę w kobaltowy delikatny wzór. Ostała się, wyłożona w drewnianym kredensie, prawie w całości, bo używam jej tylko przy uroczystych okazjach. Ma już blisko 40 lat. Ostatnio napisałam do producenta, czy nie ma może gdzieś ukrytych zapasów.
Wyobrażasz sobie, jak bym się czuła, gdyby ktoś mi go zbił?
Jeżeli mnie się takie nieszczęście zdarzy – trudno.
Poza tym pomaganie w sprzątaniu garów i zmywaniu jest równie bezsensowne, jak zmienianie obuwia. Niektórzy są tacy beznadziejni, że zdejmują wizytowe obuwie i chodzą na bosaka.
Koszmar! 🙁
No, to zdrowie moich Gości Blogowych – dziękuję wszystkim.
Antek jak zwykle spóźniony na wszelkie blogowe toasty, uczczenia solenizanckie, jubileuszowe i pozostałe okazjonalne wypitki.
Pyro !
Zyczę Ci stu ciepłych, słonecznych, radosnych, pełnych miłych niespodzianek i w zdrowiu spędzonych lat !!
A w sercu ciągle miej maj!! 🙂
Bylam kiedys na przyjeciu gwiazdkowym zorganizowanym przez jednego z naszych wiceszefow, ktory ledwie ten awans dostal. I chcial abysmy sie pod jego dacghem „integrowali” – jak to ujal. Bylo okolo 40 osob, jedzenia nie bylo – kiedy zjawilysmy sie z E. wszystkie miniaturowe kanapeczki byly juz pochloniete, zostaly tylko orzeszki i garnek podgrzanego czerwonego sikacza z cukrem i przyprawami korzennymi. Wszyscy desperacko trzymali sie swego kieliszka.
I wtedu wlasnie stalo sie.
Ktos potracil nasza maszynistke (w erze przedkomputerowej) Ele S. i ona wychlusnela tegoz sikacza na jasniutki kremowy dywan. Na sam srodek. Przez dwie godziny ta biedna kobieta siedziala nad plama i wcierala w nia sol, polykajac lzy, przepraszajac i tlumaczac sie, ze zostala popchnieta w tloku do orzeszkow. Poniewaz nie mielismy z kolegami o czym ze soba rozmwiac (najchetniej porozmawialinysmy o Gospodarzach, ktorzy sprosili gosci do czorta na kuliczkach, ale nie dali im jesc) siedzielimy wokol Eli i ja pocieszalismy.
Przypomnialam sobie, ze mam w zamrazalniku duzy gar bigosu, a w lodowce calutka upieczona ges, a takze kilka butelek wina, zaczelam wiec chodzic po ludziach i cichutko im szeptac, ze my zaraz wyjdziemy, bierzemy taksowke i mozemy zabrac jeszcze ze trzy osoby, reszta ma moj adres,samochody, czekamy u mnie, rozmrazajac bigos w piekarniku wraz z gesia.
Pol godziny po naszym wyladowaniu w domu, zaczeli naplywac pozostali goscie – w sumie ok. 20 osob. Ela, biedactwo, nie przyjechala, gdyz chyba uznala, ze tego wieczoru ma troche dosc zabawy.
Bawilismy sie doskonale wspominajac „poczestunek”, Plame po Sikaczu, sam sikacz, ktory byl absolutnie ohydny i orzeszki.
W dlugie zimowe wieczory lubimy z E wspominac tamto przyjecie. Sygnalem do wspomnien jest zdanie: a pamietasz jak Ela wylala grzane wino na kremowy dywan chez DD?
Heleno!! Czytałaś rozmowę z Wandą Rapaczyńską?
Była na papierze w świątecznym Dużym Formacie.
Teraz jest tu:
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4787865.html
Przyznam, nie znałem jej historii….
Słuchajcie – jak czerwone wino sie rozleje, nalezy polać białym, jak jest pod ręka. U mnie rzadko, ale raz było i sie sprawdzilo. A poza tym kremowych dywanów i porcelan na tamten świat nie zabierzemy, a nasi spadkobiercy i tak przemeblują (co gorsza sprzedadzą, wyniosą, rozdadzą, wywalą do śmieci!!!) nasze skarby, to o co my sie tu…
Zdrowie Pyry nieustające, popijam przyniesione przez J. d’abruzzo sangiovese.
Radujmy się 🙂
Owszem, Antek. Zwrocila mi na nia uwage Tereska Stachurska. Wanda wspomina tam pobyt Helenki Luczywo w NYCity w 1977 r.. kiedy Helenka mieszkala u nas, w domu moich rodzicow. I to ona mnie wlasnie zawiozla do New Haven na pierwsze spotkanie z Wanda, ktora byla jeszcze przy mezu. Spotkanie bylo u Jasia i Ireny Grossow, naradzalismy sie w sprawie zbiorki pieniedzy na KOR. Janek napisal wtedy genialny tekst do NYTimesa, w ktorym wytlumaczyl amerykanskiemu establishmentowi dlaczego w interesach Ameryki jest wspieranie ruchow demokratycznych w Polsce i innych krajach Ukladu Warszawskiego. Potem wdzialam sie z Wanda jeszcze pare razy. Ale nigdy nie widzialam jej w Polsce, choc z Helenka spotykalysmy sie i w Londynie i w Warszawie (raz udalo jej sie wyrwac mnie z lap bezpieki, kiedy pollegalnie i under false pretences przyjechalam do Polski, kiedys opowiadalam chyba te historie). Teraz kontakt mi sie urwal z jedna i druga, choc zdarza mi sie poslac krotki liscik do HL, jesli cos mi sie szczegolnie podobalo z tego co robi lub mowi.
Alicjo!!
Nasze dzieci już czynią ustalenia , co i kto? Tylko ciekawe , kiedy???
Pewne rzeczy juz zamówione!! :-))
A ja ciamkam sobie w ramach letnich wspomnień kieliszek wiśniówki.
Jej premiera odbyła się w święta. Dobra jest!
Tylko karafka jakaś bez banderoli!!! Bez hologramu!!
Pirat jakiś pewnie!!
Ale nośnik był orginalny, z banderolą. 😉
Jak już Helena zaczęła plotki o przyjęciach służbowych, to i ja trzy grosze dołożę W instytucji, w której pracowałam, układ był taki, że na parterze był teatr muzyczny (czyli operetka), na I-szym piętrze nasZ klub WL, przy czym pod salą konferencyjną (a od czasu do czasu balową) była widownia i scena. W efekcie w dni balowe orkiestra na piętrze mogła do 22.00 grać rzadko i cicho, a i tak ze dwa trzy razy przylatywał do góry inspicjent grożąc nam prasą , telewizją i prokuratorem, bo zagłuszamy przedstawienie. Między wizytami inspicjenta przy moim, służbowym stole nieodmiennie zjawiał się jakiś ober-ważny i groził mi „dywanikiem”, naganą, wyrzuceniem z roboty, bo ON przyszedł się bawić z MAŁŻONKĄ, a moja orkiesatra go lekceważy. Normalka. W antraktach aktorzy, tancerze i inni artyści wpadali do bufetu na szybką wódeczkę albo jajko w majonezie.
Między innymi był młody maszynista z ogromnymi ambicjami do „bycia artystą), który na dodatek bardzo chciał być artystką. Tranwestyta nosił się po damsku, miał imponującą platynowo-blond plerezę, wyrazisty makijaż, ładnie kręcił kuprem. Mówili mu „Lala”. Po którymś przedstawieniu Lala przyszedł na kolację. Grupa samotnych panów „na delegacji” trochę cierpiała spędzając wieczór bez damskiego towarzystwa. To jeden, to drugi podsuwał się do Lali, obcałowywał mocną (co tu kryć) dłoń z czerwonymi pazurami i widać snuł intrygi o zagarnięciu „damy” na kilka godzin dla siebie. Nagle przy stoliku zmaterializował się Jurek – inspicjent z dość gwałtowną interwencją „Rychu, zastawiłeś Staremu samochód. Idź zaraz, bo powiedział, że cię do męskiej szatni przeniesie”. Co to się dZiało – połowa panów w sali zwijała się ze smiechu, a połowa zgrzytając zębami wychodziła czym prędzej ścicgana kpinami pozostałych. Tęgi moczymorda znany mi z pracy prawie do rana wypłakiwał się „na mym łonie” do końca imprezy „Jezu, a ja …syna w rękę pocałowałem. Jezu, muszę się napić” Panowie wystosowali petycję do mojego szefa, aby Lali zakazać wchodzenia do klubu. Bezskutecznie.
Alicjo! Przeciez napisalam, ze byl jedynie czerwony ohydny sikacz, w dodatku z cukrem, przyprawami i goracy. Sola tez mozna wywabiac plamy po czerwonym. Po tamtej nie zostalo sladu, procz naszych z E. wspomnien.
Zagadka: dlaczego wielu ludzi uwaza, ze ze wstretnego wina mozna zrobic dobre, jesli sie go poslodzi i podgrzeje?
A ja czytając tę rozmowę pomyślałem o Tobie.
Ale nie, jak piszesz, ja jeden. To chyba dobrze? 🙂
O 22.45 na TVN jest dokument o tamtych czasach pt „Dworzec Gdański”….
Więc, co rzadko mi się zdarza, popatrzę w telewizor.
Idę więc.
Jest jedno dobre zastosowanie do zlego wina: zamarynowac w nim mieso na szaszlyki. To sie da!
Ktos kiedys chwalil ten dokument, choc mam niedobre przeczucia, ze mogla w nim uczestniczyc ta upiorna krowa – Golda T.
To ja chwaliłam ten dokument Heleno. Nie za wierność czasom opisywanym, a za potężny ładunek emocji i za to, że obudził we mnie okropne poczucie winy. I nie ważne, czy zasłużone.
o ile pamiętam nie ma tam Goldy T. A rozmowy w filmie prowadzi Teresa Torańska, dokument Heleno naprawde wart obejrzenia, choć oczywiście dla Ciebie to bardziej bolesne…
a wrcając do gości Moj dziedek mawiał „Gość w dom- Bóg w dom, gośc z domu – dwa bogi w domu”, choc oczywiście gości lubił…
A teraz już dobranoc i smacznych snów
Panie Piotrze!
Oglądałem przed chwilą swoje ulubione „Kryminalne zagadki”, tym razem Nowego Jorku i rzecz się działa w ekskluzywnej restauracji, gdzie ludzie potrafili zostawić i 10.000 dolarów. Otóż tam podawano żywe ośmiornice do połykania (tylko trzeba było je dobrze zwinąć), żywe stonogi, sos z os itp. Czy to jest szaleństwo, czy ja nie znam się na prawdziwej kuchni, czy to jest wymyślone na potrzeby scenariusza filmowego? Ale jest to w końcu film kryminalno – śledczy, a nie kulinarny. Słyszałem, że Amerykanie lubią pić zmiksowane żywe dżdżownice (najlepsze są tuż po zrobieniu), ale żywe ośmiornice?
Tolin, serduszko Ty Moje. PRZESETAN Z TYMI DZDZOWNICAMI!
Wy sobie juz podsypiacie zdrowo, a ja jeszcze mogę zdrowie nieustające Pyry wypić, bo gdzie tam do północy – a mówiłam, że są benefity mieszkania po tej stronie Wielkiej Kałuży!
Co niniejszym czynię (chlup – i w sercu ciagle maj!!!)
I nawiązując do zeena: jak to, że dziś prawdziwych reputacji już nie ma?! No, tylko jedną szklankę stłukłam, ale jednak!
Heleno z 22:43
Zadna zagadka. Proste jak świński ogon, z przeproszeniem. Tak zwany grzaniec! Wtedy nie szło o dobre wino, bo go nie było (albo nie było nas stać), tylko o jakie takie procenty i żeby jakoś przyjemnie nam to wchodzilo. Grzaniec to była sztuka, wielka sztuka! No ale prawda, że z grzańcem nie łaziliśmy po kremowych dywanach 🙂
Zazwyczaj po górach i pagórach.
Torlinie,
a cóż Ty biedactwo w telewizji oglądasz? Nie zdrowiej byłoby popatrzeć na gołe panienki?! Idę wziąć krople żołądkowe….
Dzień dobry. Brrr jak ciemno. Niebo nawet jeszcze nie poszarzało. Piję sobie kawę, czytam ostatnie wczorajsze komentarze i moja ciekawość została ukarana za sprawą Torlina. Zlituj się Waćpan. Nie wiem, czy i ta kawa mi nie zaszkodzi.
Torlin, Torlin, Ty popraw się 🙂 Już tu Arkadius pokazywał raz koreańskie gęby pełne kończyn, głaszczek i odnóży. U mnie śedzi pół wiadra jeszcze niedojedzone, a Ty „kulinarnymi zagadkami NY”…
Alicju. Pozdrawiaj Swojego bo to wielkiej zacności człowiek być musi. Dzięki niemu wiem, żem nie bydlęć, tylko przy okupacyjnych gościach konwenans mam tam, gdzie go posiadam.
Zresztą cały temat mnie marszczy. Kto z Was zaprasza swojego szefa do domu i pomyśli o nim, że jest Gościem Honorowym? Stommę trzebaby zapytać, ale ów obyczaj jest pewnie jakiejś dworskiej proweniencji, gdy wokół stołu czeladź latała, a potem Państwo szło jaśnie spać, a kuchty i lokajczyki ze szmatami śmigali. Dziś służby nie ma, a bon-tonowy uzus widać nadal zmusza ludzi do znoszenia przy własnym stole ludzi nam, daj boże żeby tylko obojętnych. Urządzacie przyjęcia z okazji awansu? Wiem, że to tylko przykład, ale czy faktycznie istnieje jakaś powinność, żeby cos przyjemego przekształcać w sztywne i nieszczere widowisko? Meczarnią jest również bycie na takim jublu gościem, gdy widzisz swojego przyjaciela w gorsecie sztuczności jak dyga przed „faukspasami” „gościa honoru” i gasi wyimaginowane przystołowe pożary (he, cisną się wspomnienia). Albo inny jubel, gdzie gospodarze sie przy nas treścią i formą zaspakajali… Ochy, achy i nobles obliż, a mnie po głowie chodziła dykteryjka o Diogenesie z Synopy, który podczas uczty epatowany gustem, stylem, smakiem i klasą gospodarza, napluł mu na gebę, mówiąc, że nie może znalaźć do slunięcia odpowiedniego miejsca.
Zresztą (już kończę) co Wy wogóle wiecie o gościach, amatorzy… 😉
Np. ten permisywnie hodowany bachor – zupełnie nie winny, że ma matkę idiotkę… Albo ten nuworysz z jego „chcem” i „rozumię”, albo ta lejdi zupełnie szczerze zdumiona, że kierownictwo nie ogląda „M jak miłość”… 🙂 (nie mam nic przeciwko „Mjm”, tylko te zdziwione brwi aż na potylicy)
Ludzie są bardzo różni, lecz generalnie to są na poziomie. Poziom wymusza… cena! Ci, którzy ja przeskoczą zazwyczaj sa juz na poziomie.
Iżyku, coś mi się zdaje, ze probujesz dokonac trudnej akrobacji: miec fajnych gosci na poziomie i znosic ich za odpowiednio wysoką opłatą. Każdy by tak chciał 🙂 Panienka świadcząca określone usługi też ma nadzieję, że od pewnego poziomu cen klienci będą lepiej domyci…
Jako to?! To nie są?! 🙂
Albo mamy, Kapitanie farta, albo to naprawdę działa. Tak kazała nam koleżanka od turyzmu, co w tym biznasie siedzi i wszystkie rozumy pożarła. Na razie wszystko się sprawdza, a gościowie są w przytłaczająco przeważającej większości bardzo fajni. Nie bedę się mądrzył ale cena wydaje się być jednym z bramkarzy.