Kłopoty z gotówką
Jeden z najbogatszych ludzi świata – Georg Soros, który wsławił się sprzedaniem brytyjskich funtów za sumę 10 miliardów dolarów, co spowodowało, że w ciągu jednej nocy z 15 na 16 września 1992 roku zarobił na czysto kolejne 2 miliardy, ponieważ rząd brytyjski ogłosił dewaluację waluty – czasem przeżywa poważne rozterki spowodowane nadmiarem gotówki. Oto przykład: gdy pięćdziesięcioletni wówczas milioner żenił się – po raz drugi – z 28 letnią Susan Weber podczas ceremonii ślubnej doszło do kłopotliwego incydentu. Pan młody mający wygłosić formułkę, że pragnie oddać swe wszystkie dobra doczesne żonie zbladł i zamilkł. Jego syn zaś stojąc na wprost ojca wykonał dłonią gest symbolizujący podrzynanie gardła. Przerażony magnat rzucił rozpaczliwe spojrzenie na swego adwokata. Ten – na szczęście dla wszystkich, a zwłaszcza panny młodej – uspokoił Sorosa: mów co trzeba, to i tak nie ma żadnego znaczenia. Pan młody jednak na wszelki wypadek zmodyfikował formułę ślubną o zdanie dodane po węgiersku: „Z uwzględnieniem wcześniejszych zobowiązań wobec mych spadkobierców”. I uroczystość uratowano. Potem już tylko jedzono i pito.
I to obficie. Następnego dnia nikt już nie pamiętał wstydliwego incydentu z oficjalnej uroczystości. Wszyscy natomiast dokładnie pamiętali roczniki i marki win. A były to wina najwspanialsze. A w każdym razie najdroższe: Chateau Petrus, Mouton Rothschild, Chateau Margaux, Sauternes.
Wśród przekąsek królowały ostrygi z Bouzigue, małże św. Jakuba, irański kawior, drobne pieczone ptaszki – ortolany i drozdy.
A danie główne było tyle imponujące ile przypominające, że ojczyzną pana „młodego” są Węgry – podano pieczonego dzika. Na dodatek miał on w brzuchu (także upieczonego) zająca. A co było w zającu kroniki milczą.
Byście nie czuli się rozczarowani podam mój przepis na pieczeń z dzika. Robię ją od wielkiego dzwonu i zawsze wzbudza podziw. No i oczywiście jest pyszna.
Pieczeń z dzika w sosie wiśniowym
Udziec dzika ok. 2 kg., 6 dag smalcu, 1 cebula, 1 łyżka mąki, sól
Sos: 1 łyżka konfitur wiśniowych, szczypta cynamonu, cukier, sól
Marynata: Butelka czerwonego wytrawnego wina, 3 łyżki oliwy, sok z jednej cytryny, 2 cebule, po 10 ziaren pieprzu i ziela angielskiego, 20 ziaren jałowca, 3 goździki, 1 liść laurowy, odrobina startego imbiru i skórki cytrynowej, 10 suszonych śliwek.
Mięso umyć i włożyć do kamionkowego garnka. Zalać wrzącą marynatą przygotowaną z wina, oliwy, soku cytrynowego, przypraw, pokrojonej cebuli i śliwek. Przykryć i odstawić w chłodne miejsce na 2 – 3 dni. Po tym czasie mięso osączyć, posolić i obsmażyć na smalcu ze wszystkich stron aż się zarumieni. Włożyć do brytfanny, wlać tłuszcz ze smażenia, dodać świeżo pokrojoną cebulę oraz śliwki z marynaty. Brytfannę przykryć i piec po 25 min. na każde pół kg mięsa w temperaturze 180 st. C. W czasie pieczenia polewać zachowaną marynatą, Pod koniec pieczenia oprószyć mąką i przyrumienić w odkrytej brytfannie. Do powstałego w czasie pieczenia sosu dodać resztkę marynaty, konfiturę wiśniową, cynamon, cukier i sól. Zagotować, przetrzeć przez sito, podgrzać i polać pieczeń.
Komentarze
Piotr rozpczyna nowa kampanie !
Dziczyzna, czyli miedzy innymi odstrzal jeleni. A my nie gorsi. Jak sie mieszka na peryferiach swiata to sie ma i zyje zgodnie z rytmami natury.
Podaje w tlumaczeniu tresc ulotki ktora dzisaj wyladowala w mojej poczcie.
TYGODNIE DZICZYZNY
31 pazdziernik do 18 listopada
Kazdy czwartek do soboty
nastepujece specjalnosci
DZIK
JELEN
SARNA
KOZIOL
Dalej adres, nazwa lokalu. Wies po sasiedzku. Kroacka. Od pokolen mieszkaja tu Kroaci i wszelkie napisy sa dwujezyczne. Miejscowy Pan doktor pochwalil mi sie, ze zwiedzal w Krakowie Kosciol Mariacki a wycieczke austriackich studentow powital piekna niemczyzna arcybiskup Karol Wojtyla. W poczekalni do dzisiaj wisi przywieziony z tej wycieczki krucyfiks.
Przepis Piotrze, brzmi zachecajaco. Ja jednak za tydzien pojade do tego Gasthausu i poprobuje ich specjalnosci.
A potem natychmias sprawozdam
Pan Lulek
BARDZO MI SIĘ TA KAMPANIA PODOBA, a Chorwaci – nasze braci! Dziczyzna jest…, jest… Powiem jak Oktawian August do rzymskiego senatu, gdy zdarzało mu sie podczas przemowy zakałapućkać – „Słów mi w tym miejscu nie staje, Czcigodni Ojcowie. Wszystko, co mógłbym powiedzieć, nie jest w stanie oddać głębii moich uczuć”. Dziczyzna z szeroko rozpostartymi skrzydłami majestatycznie i swobodnie szybuje gdzieś po wyżynach, po nieboskłonie i firmamencie przeogromnej boskiej kuchni, a te wszystkie inne nieloty męcza się na dole. Dziczyzna, nawet schrzaniona, lepsza jest od tych rąbanek, półtusz i połci nawet nie wiadomo czego (chyba, że rzczywiście schrzaniona).
Ja do przepisu dodałbym więcej cebuli i seler, odjął cukier, zamienił konfitury wiśniowe na np. żurawinę po nalewce, ale to nie mój przepis, a jest ich poza tym cała książka telefoniczna. Ważne, co komu smakuje. aha, jeszcze kazałbym zaopatrzyć się pieczeniarzom w termometr, bo to lepsze niźli liczenie minut na kilogram dzika.
I jeszcze bym, żeby p. Piotr poszedł wreszcie z kamerą do kuchni, bo video „parady” się lekko już przykurzyły. Czy nie uważacie, że Gospodarz powinien tam częściej bywać?! 😉
Nowe video powstają. Lada chwila będzie emisja. Chcemy tylko zgromadzić trochę zapasów, by kolejne robić bez pośpiechu i nie w nerwach, że się spóźnimy.
A w przepisach przecież każdy może zmieniać co chce. Na tym polega urok kuchni, że daje ona możliwości zrealizowania każdego szaleństwa. I liczy się tylko rezultat czyli zadowolenie stołownikówlub… ich pomstowanie na szefa kuchni.
Panie Piotrze.
Mam bardzo (wbrew pozorom) poważne pytanie. Jak Pan sobie radzi z… komplementami? Pochwała motywuje, ale i usypia. Pochwała jest przesadna, ale i „się należy”. Pochwała jest standardem, ale i tremuje „na jutro”, itd. Myślę Szanowni Kucharzacy, że wiecie o co i Was pytam?
Cicho dzisiaj jakoś.
Dojechalem do Pawla zgodnie z planem co do sekundy o 10.00
Obawialem sie o podroz przez Polske , ale bylo wyjatkowo luzno na drogach. Rano po 7 biegalem po Wiedniu i robilem zdjecia. Bylo troche slonca .
Dojechalem do Pawla zgodnie z planem co do sekundy o 10.00
Obawialem sie o podroz przez Polske , ale bylo wyjatkowo luzno na drogach. Rano po 7 biegalem po Wiedniu i robilem zdjecia. Bylo troche slonca .
Wiśnie w occie (według Tereski)
1kg. wydrylowanych wiśni
1 szklanka wody
4 szklanki cukru
3/4 szklanki 10% octu
Z wody, octu i cukru zagotować syrop. Ostudzić.
Wiśnie umieścić w szklanym naczyniu, zalać letnim syropem, zostawić na noc.
Następnego dnia zlać syrop, podgrzać nieco, znowu letnim zalać wiśnie na dobę.
Następnego dnia wisnie razem z syropem podgrzewać na małym ogniu aż do zagotowania, gorące nakładać do słoików, pasteryzować.
Powyższy przepis podaję za Tereską (dobrze jest mieć męża-myśliwego!), u której rzeczone wiśnie towarzyszyły znakomitemu pasztetowi z dzika. Te wiśnie nadają się do miąs przeróżnych i powiem Wam, że wygrywają z żurawiną w cuglach.
Kto ma wiśnie (Miś 2!) niech ten przepis koniecznie zanotuje i wypróbuje w przyszłym roku!
Najlepszym i szczerym komplementem jest prośba o dokładkę. Wszelkie słowne pocghwały traktuję jako standardowe zachowanie ludzi dobrze wychowanych. Natomiast komplementy natarczywie powtarzane wzbudzają podejrzliwość.
W swojej wielkiej zarozumiałości twierdzę, ze sam wiem kiedy danie sknociłem a kiedy mi wyszło nadzwyczajnie. Najlepszym domowym krytykiem jest Basia i wnuczęta. Naprawdę mają świetnie wyrobiony smak i duże doświadczenie z potrawami różnych narodów. A dzieci naogół są prawdomówne. Jeszcze nie nauczyły się komplementowania niezasłużonego. Niesmaczne to niesmaczne i już. Tyle tylko, ze przy obcym stole staraja się tego nie demonstrować. A u dziadka wolno podziekować za danie, które nie przypadło do gustu.
A w dodatlu mnie pochwały motywuja znacznie bardziej niż znane powiedzenie: „kochany przyjacielu będę szczery aż do bólu” i dalej jazda po delikwencie z dużą przyjemnością dokuczania.
Mis 2 !
Witam na ziemi austriackiej! Do jutra jeszcze troche czasu. Czy mam zaczac budowac brame tryumfalna ze znanym napisem jak na powitanie Najjasniejszego Pana?
Jezus Maria Jozef. Przyjechal Mis a nie Jozef.
Tam na Wegrzech pelne pogotowie. Szykuja sie do wyboru ryby z Balatonu albo befsztyki ze stepowych krow wegierskich. Na jutro beda gotowe.
Dla mnie wegierskie piwo no i Gundel Palatschinken, czyli nalesniki z czekolada.
Szerokiej drogi
Pan Lulek
Tak na serio to napoiszę wieczorem, bo wtedy będę miała maszynę dla siebie. Teraz tylko pozdrowienia dla wszystkich i podziękowania dla Iżyka.
Pan Lulek przebiera nogami – spokojnie, Panie Lulku, dojadą! Co tam brama tryumfalna, czerwony chodniczek i orkiestra powitalna wystarczy 🙂
Pochwały to nic, łyka się lekko, ale najgorzej, jak chwalą człowieka przed czasem przy towarzystwie, które zeszło na obiad – o, Alicja świetne zrazy robi!
I wtedy zawsze się coś spieprzy albo zsoli, albo przypali. No, nie zawsze, ale bywa, bywa.
Nie zapeszać przedwczesnymi pochwałami! A potem prosić o dokładkę 🙂
Izyk !
Sadze, ze Piotr otrzymuje od nas tez za swoje od czasu do czasu. Kiedys pamietam wniosl na mnie skarge na pierwsza strone Web Polityki za to ze niechcacy minalem sie z prawda i cos wpisalem w Jego blogu. No coz romnie pomyslalem, wybitnym ludziom to sie tez przytrafia.
Zeby ten blog na to zezwolil, to napisalbym jak moj tesc spowodowal zakonczenie II Wojny Swiatowej a potem zostal znanym wegierskim kucharzem we francuskiej rodzinie profesorskiej w Paryzu. Na to jednak trzebaby miec zgode najwyzszej wladzy blogu.
W oczekiwaniu pozostaje
Pan Lulek
Panie Lulek, pisz Pan o teściu, nie oglądając się na pozwolenia 🙂
Również pozostaję w oczekiwaniu, na opowieść, oczywiście.
Witam wszystkich w ten dżdżysty dzień. Anegdota Gospodarza nieco go (dzień, oczywiście) rozjaśniła. 😀
Co do dziczyzny, to mam bardzo skromne doświadczenia w konsumpcji, a w przygotowywaniu żadnych i pewnie tak zostanie. Przepis na wiśnie zanotowany – koleżanka ma na działce, niech się wykaże w przyszłym roku.
Misiowi 2 i PaOlOrowi szczęśliwej podróży, a wszystkim trzem Panom niezapomnianego, wspaniałego weekendu życzę.
Lulku Panie,
co Ty wyplatasz? Jakie pozwolenie? Wal Pan śmiało o teściu i wszystkich innych. Ja – w swoim czasie – prosiłem tylko, by tu nie przenosić obyczajów z blogów politycznych czyli obelg, wyzwisk, krytyki ad personam itp.
Wszystko inne dozwolone a nawet mile widziane. Wszelkie poglądy i opinie (nawet na temat befsztyka) sprzeczne z opiniami gospodarza blogu są dopuszczalne, aby nie powiedzieć potrzebne.
I chyba już nie muszę na ten temat zabierać głosu, bo taki obyczj już się tu przyjął i utrwalił.
No to co z tym teściem?
Ooooooooo…, właśnie Alicjo 🙂
Ta poprzeczka, co zawsze pół metra pod brzuchem, a tym razem koń się potknął i dziobem pół parkuru poprzestawiał. Wtedy trzeba głośno pierwszemu na siebie krzyczeć, że nie wyszło. To krytykantów onieśmiela, a nawet, zaczynają sie doszukiwać smaku. Jeśli kucharz jeszcze w autokrytyce wydziwia, zrobi ustami karpika, zarosieją mu wielkie oczy (pod stołem trzeba uszczypnąć się w …, co kto tam pod stołem ma), to po chwili będą chwalić.
„Kot próżności lubi być głaskany…”, jak rzekł… nie pamiętam, ale pewnie też kucharz.
Panie Lulku.
Pan przecież anonsuje opowieść o znanym madziarskim kuchmistrzu we francuskiej familli wykształciuchów, no to jakiej zgody tu jeszcze trzeba?
Oj taka sarenka macerowana w winie i upieczona… Tutaj na dziczyzne szans wieklich nie mam, ale jak tylko pojawie sie w Poznaniu, to sklep splodzielni Las znowu zarobi.Witam wszystkich popoludniowa pora. 4,5h do weekendu.
A dzis na obiad/kolacje mussaka z jagniecina.
Zaczynam z grubej rury.
Historycy do dzisiaj nie sa zgodni kiedy naprawde zakonczyla sie Druga Wojna Swietowa w Europie. Na ogol podawane sa dwie daty. Jedni podaja dzien 8 a drudzy 9 maja 1945. Co do roku wszyscy sa zgodni. Pozwole sobie zatem uzupelnic te dane nie o daty ale o fakt z mojej rodzinnej historii. Ja wiecie zapewne, moj tesc ukonczyl juz 93 lata i ma sie znakomicie. Z postury i sposobu ubierania sie coraz bardziej przypomina mieszczanina z poczatkow XX stulecia. Coraz bardziej jest produktem naddunajskiej monarchii. Nie zawsze jednak tak bywalo. Po wybuchu II Wojny Swiatowej ( dalej w skrocie: wojna ). Wegrzy przeniesli czesc Budapesztenskiego Uniwersytetu do miasta ktore dzisiaj znajduje sie na terenie Rumunii i nosilo wtedy imie Hermannstadt. Ostatni rok studiow fakultetu prawa odbyl tesc w tym przeniesionym uniwersytecie. Nota bene przenosiny fakultetow i calych uczelni z miasta do miasta, to nie tylko wegierska specjalnosc. Ale o tym potem. Po zakonczeniu studiow i otrzymani dyplomu formatu, na oko 100 X 80 centymetrow, mlody absolwent zostal skierowany na stanowisko notariusza miejskiego do miasta Senta. Dzisiejsza Kroacja. Okazuje sie, ze wtedy tez istnial system planowego kierowania absolwentow na okreslone stanowiska i miejsca pracy. Tamze zawarl zwiazek z moja aktualna tesciowa. Rownolatki. Po krotkim czasie jako zdecydowanie dobrze zapowiadajacy sie urzednik panstwowy otrzymal posade burmistrza w okolicy Budapesztu. Tam teraz znajduje sie miedzynarodowe lotnisko. Podczas wojny nikt sie w wybory nie bawil i byla to calkowicie recznie sterowana demokracja. Do dzisiaj tesc jest zdania, ze cala zabawa w wybory to jedno wielkie nieporozumienie a i tak czesto do wladzy ( Czytaj koryta ) dostaja sie przypadkowi ludzie. Wtedy to co innego, wystarczylo byc dobrze urodzonym lub ustosunkowanym. Jaki on byl trudno powiedziec. Po ukonczeniu studiow poza wegierskim, znal jezyki slowacki, francuski i niemiecki. Rozpiastowal ten urzad na siedem fajerek nie zapominajac zatrudnic moja tesciowa jako sekretarke. Mlodzi panstwo poza sluzbowym mieszkaniem mieli zreszta drugie prywatne w Budapeszcie.
Front wschodni zblizal sie jednak wielkimi skokami i tesc, w dniu 23 grudnia 1944 roku, zostal powolany do armii. Sluzyl w cytadeli w Budapeszcie jako tlumacz podsluchowiec w podziemiach gory Gelerta. Broni nie widzial na oczy bo taka nie byla jemu potrzebna dla obrony ojczyzny. Front zblizal sie nieublaganie i nastapil rozkaz ewakuacji. Kazdy z tych sluzacych w podziemiach zostal uzbrojony. Uzbrojenie stanowily trzy granaty reczne. Wedlug mnie typu „cytrynka” uzywane podczas Warszawskiego Powstania. Skad znam, opowiem przy innej okazji. Tesc, czlowiek praktyczny, schowal te granaty do chlebaka i z innymi obroncami ulegl wycofywaniu. Wycofywanie odbywalo sie wegierska metoda czyli bardzo skutecznie. Tu zrobie drobny wtret. Zdaniem mojego tescia, ktory do dzisiaj uwaza sie za eksperta w sprawach wojennych zolnierze wegierscy nigdy na przestrzeni ich historii nie uciekali z pola walki, tylko wycofywali sie celem wciagnieci przeciwnika w pulapke. Tak bylo na przyklad w bitwie pod Grunwaldem, gdzie rycerze wegierscy wciagneli w pulapke krzyzakow ale potem jako jedni z pierwszych zameldowali sie na uczcie zwycieskiej. Byly i inne przyklady o ktorych chwilowo nie bede wspominal. Tesc zatem wycofywal sie tak skutecznie, ze nie mial okazji uzycia wspomnianych recznych granatow. Oddzialy wegierskie wyladowaly w okolicach Stuttgardu. Tesc caly czas przy granatach. Francuzi i Amerykanie nie umieli sie dogadac z wojownikami strony przeciwnej, ktorzy w ogole nie rwali sie do walki ale do kuchni, tak. Zaczeto szukac kogos kto mowi po angielsku lub francusku. I to byl los na loterii wygrany przez mojego tescia. Znal francuski na tyle, ze byl w stanie dogadac sie z Marokanczykiem, ktory dowodzil czarnoskorymi zolnierzami pod francuska flaga. Dogadali sie, ze Wegrzy musza najpierw zlozyc bron. Tu rowniez maly wtret. Wegielscy zolnierz nie poddaja sie do niewoli ani nie kapituluja, oni tylko skladaja bron. I to nie przed byle kim. Tesc zazadal zeby to byl Amerykanin. Byl taki na skladzie i on stanal na czele przyjmujacych uzbrojenie. Pierwczy w kolejce byl jako znajacy jezyk tesc. Ten Amerykanin pochodzil z okolic Nowego Orleanu i przypadkowo tez znal francuski. Komisja, czy jak nazwac te gremium byla kilkoosobowa w tym pisarz i kwatermistrz, ktory od reki dawal skierowanie do odpowiedniego baraku. Stanal zatem tesc rzed komsja i wyjal z chlebaka swoje trzy granaty. Zwyciezcy zobaczyli granaty i nagle uciekli na leb na szyje. Pierwszy byl ten dwumetrowy Amerykaniec. Za nim reszta. Tesc stal przed tym stolem jak glupi, odczekal swoje i wyszedl na korytarz. W jego koncu stali ci wojacy, bladzi spoceni a ten Francuz zapytal. A gdzie te granaty. Na stole leza odpowiedzial tesc zgodnie z prawda. No i chwala Bogu. Saperzy do rozminowanie beda za chwile. Przybyli saperzy, zabrali niebezpieczne narzedzia i wysadzili w powietrze na sasiedniej posesji. Komisja rozbrojeniowa wznowila praca tym razem z uczestnictwem tescia jako tlumaczem. Dalej szlo nadzwyczaj sprawnie, bo zaden z zolnierzy nie mial kawalka uzbrojenia. Gdzies sie zawieruszylo podcza manewrow odwrotowych. Tesc byl boharerem dnia ktory w imieniu armii wegierskiej zlozyl uzbrojenie. W nagrode zostal zamianowany zastepca komendanto obozu jenieckiego. Po kilku dniach wezwano go do wysokiego zwycieskiego dowodztwa i kazano przetlumaczyc z jezyka angielskiego i francuskiego, obydwa podobno jednobrzmiace, akt kapitulacji armii wegierskiej i zakonczenie przez nia dzialan wojennych w Europie. Tesc przetlumaczyl na wegierski i podpisal dokument. Do dzisiaj jak sie on i ja orientujemy, dokument ten nie zostal opublikowany. Moze sie zagubil a moze nie mial tak wielkiego znaczenia. Faktem jednak jest, ze w Europie nikt inny tylko moj tesc zakonczyl dzialania wojenne w koncu maja 1945 roku.
Teraz troche sie zmeczylem przygodami tescia ale jestem na najlepszej drodze do jego stanowiska sluzbowego we francuskiej profesorskiej rodzinie w Paryzu. Uchylam rabka tajemnicy. To byl pofesor Sorbony lekarz kardiolog. cdn
Pan Lulek
Ciag dalszy nastepuje.
Kariera tescia jako vice komendanta obozu jenieckiego rozwijala sie pomyslnie. Ten Amerykaniec byl szefem i odpowiadal za caloksztalt. Tesc zrobil siebie odpowiedzialnym za sprawy sportu, zaopatrzenia i wyzywienia. W mlodosci gral w Trenczynie, to takie miasto na Slowacji, w pilke nozna i zorganizowal druzyne pilkarska. Sam gral na laczniku. Na kuchni nie znal sie zupelnie ale zaopatrzenie i kuchnia jakos pasowaly do siebie. Z racji znajomosci francuskiego nauczyl sie francuskich nazw roznych produktow spozywczych. Kucharzami byli Wegrzy ale dostawy robili Francuzi. Potem Amerykanie. Nauczyl sie mniej wiecej jakie produkty sa potrzebne aby bylo co do garnka wlozyc. Potem byla wielka akcja zwalniania z obozow jenieckich z mozliwoscia pozostania w krajach zachodnich. W Niemczech byla bieda. Z Francji zameldowal sie ktos poszukujacy kucharza. Zglosil sie tesc. Przyjeli i wyslali go do Paryza. Dostal prace kucharza w rodzinie profesora, lekarza kardiologa. Ten profesor cos tam wykladal na Sorbonie.
No i stanal tesc przy kuchni. W rodzinie byla tez Pani profesorowa i szescioro dzieci. Pierwsza rzecza bylo zorganizowanie pomocnika ktory potrafilby gotowac. Znalazl sie taki z Lotaryngii. Prawie Francuz. Prace podzielili w ten sposob, ze tesc robil zakupy zgodnie z lista ktora przygotowywal pomocnik. Potem ten pomocnik gotowal a tesc przyprawial na wegierski sposob to znaczy dosypywal duzo papryki. Wszystko jedno co, z wyjatkiem deserow, bylo robione na wegierski sposob. Czasami tylko, kiedy gospodarze spodziewali sie gosci, pani domu prosila, zeby dzisiaj nie bylo tak bardzo po wegiersku. I bylo wedlug zasady mniej papryki mniej wegierszczyzny. Potem przyjechala do Paryza moja tesciowa, potem byla w drodze Georgetta a oni postanowili wrocic do Budapesztu. Jadajac na Wegrzech przekonalem sie, ze nie daj Panie Boze powiedziec obsludze, zeby kucharz zrobil cos wegierskiego wedlug wlasnego smaku. Bedzie piekielnie slone i prawie nie do jedzenia od nadmiaru papryki. A tak najlepiej to jest gotowac z niewielka iloscia soli, papryki i pieprzu a kazdy z biesiadnikow winien sobie sam doprawiac wedlug wlasnego smaku.
Ciekaw jestem jak to bedzie jutro.
Zelazno nerwny
Pan Lulek
Jak wszystko wolno pisać, to mnie też. Pisze Pan, Panie Piotrze „W swojej wielkiej zarozumiałości twierdzę, ze sam wiem, kiedy danie sknociłem”. Ja też, ale moja zarozumiałość została kiedyś ukarana (w moich myślach, w moim osądzie).
My mieszkaliśmy na piętrze, teściowie na parterze. W miarę duże przyjęcie na dole, ja zobowiązuję się zrobić zupę i trzy rodzaje ciasta. Robię te ciasta oczywiście na górze odpowiednio wcześniej, bo nie lubię robić na ostatnią chwilę. Po przekrojeniu jednego widzę Himalaistyczny Zakalec. Na gwałt robię szybkie ciasto, aby były trzy, schodzę z zupą i słodkościami na dół, trochę przygotowania do stołu, oczekiwanie na gości, idę ja sobie na górę i……
W kuchni stoi moja teściowa ze szwagierką, odłamują sobie to ciasto, połowy już nie ma, a moja szwagierka widząc mnie z uśmiechem mówi; „Jacek, wspaniałe to ciasto”.