Otwarcie sezonu
O urlopie już zapomniałem, jeszcze wspominam kórnickie spotkanie, bo to było dla nas wielkie wydarzenie. Ale wracam do rytmu stałej pracy: redakcja, restauracja, relacja. No i oczywiście szereg innych zajęć. A jeśli ktoś z Was chce zrobić karierę i zarobić pieniądze, to niech szybkim krokiem zmierza do emerytury. Wtedy to sypią się propozycje jak z rękawa i człek nie nadąża ze wszystkim. (Ciekawe jak to długo potrwa?!)
Równocześnie nie można zapominać o życiu towarzyskim i zaniedbywać przyjaciół, którzy przez czas naszej nieobecności zdążyli zatęsknić za spotkaniami przy naszym stole. Choć może trochę i za naszym towarzystwem.
Do pierwszego wieczoru przygotowywaliśmy się bardzo starannie. Wymyśliliśmy menu jeszcze naszym gościom nieznane. A i wina były oryginalne, bo nieobecne na polskim rynku. Opiszę i pokażę tę kolację, trochę z wrodzonego mi samochwalstwa, lecz także i dla podpowiedzi. Dania bowiem wyszły świetnie i cieszyłbym się, gdybyście je wzięli do swego repertuaru.
Zaczęliśmy od przekąski rybnej, którą stanowiła pasta czy raczej mus z łososia gotowanego w jarzynach i wędzonego (pół na pół). Mięso ryby zostało podrobione widelcem i dokładnie ze sobą wymieszane. Do tego doszło masło (niezbyt wiele) i 36 proc. śmietanka (też umiarkowanie – tyle, by mus nie był suchy). Oczywiście sól morska, trochę świeżo zmielonego pieprzu i na wierzch puszeczka (nieduża) czerwonego kawioru.
Salaterka spędziła noc w lodówce. Świeże, gorące bułeczki z ziarenkami (różnymi) i również świeżo utarty chrzan były zaostrzającym dodatkiem. A wino to przywiezione z Abruzzo białe Pecorino z winnicy San Lorenzo – leciutkie, pachnące cytrusami i komponujące się z rybo-kawiorem wspaniale.
Drugą przekąską były (też abruzzjańskie) wędliny: suche i twarde, ale aromatyczne, pikantne i zaostrzające wprost apetyt salsicce di fegato, saggicciotto oraz nieco „słodsza” fegato dolce. Do wędlin zmiana wina – na stół wniosłem Montepulciano d’Abruzzo z apelacji Farnese. To jedno z najbardziej mi smakujących win czerwonych z południa Włoch – piekny kolor, bogaty bukiet i długo utrzymujący się smak na języku.
W czasie gdy jedliśmy przekąski, gawędząc trochę o polityce (ale krótko) i o przyjaciołach z blogu, czyli Zjeździe w Kórniku (trzy razy dłużej, bo temat ciekawszy), w piekarniku w temperaturze 200 st. C piekły się świeże sole. Kupiłem całe rybki w skórze (tylko wypatroszone), przeznaczając po jednej na każdego gościa (było nas tylko sześcioro), wykonałem po raz pierwszy świeżo zdobyty przepis. Kucharz z restauracji da Vittorio w Pescarze podał nam tak zrobioną rybę na pożegnalną kolację, a potem dołożył (na moją prośbę) i przepis.
Świeże sole bywają i w Polsce. Trzeba tylko wybrać rybki średniej wielkości, by stanowiły właśnie jednoosobowe porcje. Taką solę należy dokładnie wyszorować pod bieżącą wodą, odciąć łepek, posolić z obu stron i posypać lekko świeżo zmielonym pieprzem, ułożyć w brytfannie, której dno pokryte jest doskonałą oliwą i obficie posypać kaparami, posiekanymi czarnymi oliwkami (bez pestek) i połówkami małych ozdobnych pomidorków. Po pół godzinie w piekarniku sola zamienia się w poemat. I do tego oczywiście znowu białe Pecorino.
Polenta to pyszny dodatek, także do pieczonej soli
Na deser był świeżutki placek drożdżowy ze śliwkami, a na zakończenie dwa sery: znany blogowiczom opisany i pokazany przeze mnie St. Marcelin i jeszcze pyszniejszy, bardziej aromatyczny (superdelikates) St. Felicien. Do serów powinienem wyciągnąć (bo mam) słodkiego wino z Południowej Afryki o wdzięcznej nazwie Vin de Constance z apelacji Klein Constantia, ale goście odmówili uważając, że nie trafią do domów.
Wieczór trwał 5 godzin i wszyscy uznaliśmy, że nie był to czas zmarnowany.
Sezon otwarty!
Komentarze
Piotr otworzył sezon jesiennych biesiad towarzyskich jak zwykle: smacznie i elegancko, a ja dzisiaj zamykam sezon „letnich” obiadów domowych. Będą ziemniaczki z zielonym koperkiem, fasolka szparagowa i krokiety z jajek, a na deser świeże truskawki. Przeczytałam wczorajsze wpisy wieczorne i omal mnie szlag nie trafił z zazdrości o te opieńki Iżyka. Czy Wy wiecie, że ja ani razu nie jadłam w tym roku leśnych grzybów jeżeli pominąć kurki? Ania nie ma czasu nie tylko nazbierać grzybów ale nawet kupić na targu (u nas nie ma placów ani bazarków – są targi na targowiskach albo na rynkach). Śnią mi się rydze z patelni, potrawka z maślaków i duszone w sosie własnym małe, twarde podgrzybki. Marzę o zapiekance z gzrybów mieszanych i pasztecie grzybnym w ziemniaczanej skorupce. Nic z tego – grzybów u nnie w domu niet.
Jestem pełna podziwu dla Pana Lulka za wspaniale odegraną rolę gospodarza na włoiściach. Też czekam na gości – Alicja z Jerzorem byli się łaskawi zapowiedzieć na pożegnalną ucztę polską. Będą u mnie w poniedziałek albo wtorek i menu jest już dokładnie obmyślone, produkty zgromadzone, a sprawozdanie zamieszczę na blogu. Prosto z Poznania pojadą już do Berlina, skąd odlecą do swojego gniazda nad brzegami Ontario. A koty, moi Drodzy? Koty to ja bardzo szanuję za ich osobność, wdzięk i przyjazne mruczenie.
Pyro,
Mnie Kiciusia, która docenia na wiele sposobów to że ją szanuję jeszcze i co nieco nauczyła. Może zdarzy się sposobność, żeby opowiedzieć. Tymczasem podziwiam rybę – solę z wpisu Gospodarza. Będę ją polecać, czyli poślę znajomym internautom linki. Mam nadzieję, żę to nie grzech.
Pozdrawiam Gospodarza i Blogowiczów, Teresa
To niemal otwarcie Sezamu a nie sezonu!
W jakiej temperaturze piecze pan rybę w piekarniku przez te pół godziny?
Ależ smakowite to przyjęcie p. Piotra! Ja o swojej kolacji na powitanie Alicji i Jerzora już pisałam – dzięki mojej Kici wylądowała razem z obrusem na podłodze. Właściwie to jadali u mnie w domu tylko śniadania, reszta posiłków w mieście, a wieczorem już tylko pogaduchy, wino i jakieś tam przegryzki.
Wyjechali wczoraj ok. południa, wrócą jutro nie wiadomo kiedy.
Zaraz biorę się za lepienie pierogów z gotowanym mięsem. Na jutro planuję cannelloni ze szpinakiem, ale to zależy od pory przybycia gości.
Smakowitego dnia wszystkim życzę.
A, jeszcze pytanie do Gospodarza – w jakich proporcjach łosoś gotowany i wędzony? Po równo?
Dzięki za uwagi. Łosoś pół na pół, a temperatura w piekarniku 200 st. C. Zaraz naniosę poprawkę w blogu.
Też myślę o otwarciu sezonu jesiennego. Zupa z dyni i tarta z porami byłyby chyba najlepsze dla D. Pory uwielbia pod każdą postacią.
Wczoraj przyniosła do domu ekologiczne jajka od kur chodzących swobodnie- szykuje się zatem uczta jajeczna. Wiodąc mieszczański żywot jadamy, niestety, te z chowu klatkowego. A tu proszę, trochę poszukiwań i taki smakołyk!
Pyszna ta opisana kolacja- właśnie skończyłam sniadanie i… na nowo jestem głodna. Litości!
Ja tez jutro otwieram sezon jesienny. Przyjezdza z drugiejgo konca miasta tabor – na obiad. Sa cukrzycy, sa kobiety (jedna!) ciezarne, sa dzieci. Jeszcze u mnie nie jedli kurczaka po zanzibarsku. wiec moze to, a moze fura pielmieni ze sklepu, a dla cukrzyka losos. Reszte zobaczmy.
Jak zawsze nie sposob sie dowiedziec ile dokladnie osob przychodzi. Moze 5, a moze 16. Wiec nie wiem ile tych kur zarzanac. POnadto nie mam kotla, a gdybym rozpalila ognisko na podworku, sasiedzi mogliby krecic nosem. Wiec moze beda gotowane pielmienie w kilku garnkach. Wiadroo salaty. Sok z marchwi dla dzieci. Genialna chalwa z rosyjskiego sklepui lody „plombiry”. WSzyscy pija herbate. Nikt nie pije alkoholu (procz mnie). Wszyscu pala (teoretycznie procz mnie) , kobiet w ciazy nie wylaczajac.
Trzymajcie kciuki.
Heleno – toż ta uczta cygańska zapowiada się szampańsko. Trochę Ci zazdroszczę, a trochę się otrzasam ze strachu. Jak to? Nie wiadomo ile osób choćby w przybliżeniu będzie? A co, jeżeli zostaniesz z wiadrem pielmieni w lodówce? A gdzie masz kozę, która by niepotrzebną sałatę zjadła?
Heleno,
Z tym taborem to prawda. Gdzieś tak na początku lat osiemdziesiątych mieliśmy grać na weselu (!!) w położonym w centrum Sztokholmu i wynajętym na ten cel na niedzielę lokalu którego atrakcją był otwierany dach nad parkietem.
Pytamy się – ile tych gości ma być?
– Najbliższa rodzina
– No ale tak mniej więcei ile?
– Dwieście, góra trzysta osób.
Przyszło ponad sześcset. Kelnerki wściekłe, bo jedzenia zabrakło. Tudzież talerzy, sztućców i czego tam jeszcze.
Na scenie młodzi mężczyźni popisywali się chętnie siłą swojego głosu. Dzieci bawiły się przez cały wieczór tym dachem a to otwierając go – a to zamykając. Jedna pani spędziła cały wieczór obdzwaniając i zapraszając wszystkich znajomych. Było pysznie!
Widziałem nawet szczęśliwych Cyganów.
Andrzeju, czy wiesz skad pochodzi powiedzenie „Widzialem ( a wlasciwie „napotkalem”) szczesliwych Cyganow”?
Jest to z piesni, napisanej w 1942 roku w Auschwitz:
Dzelem, dzielem lungone dromenca
Metikalem bachtale Rromenca…
A po polsku w tlumaczeniu Adama Bartosza z Tarnowa brzmi tak:
Wedrowalem dlugimi drogami
Napotkalem szczesliwych Cyganow.
Hej, Cyganie, gdze wy wedrujecie?
Dokad, glodni, zawedrowac chcecie?
Mialem dzieci, mialem wielu bliskich
Przyszli Niemcy, zabili ich wszystkich,
Zabili nam chlopcow i dziewczeta,
Zabili tez male niemowleta…
Kiedy dochodzi d tego iejsca, spiewane w jezyku romanez, ja juz na ogol jestem w potoku lez. Zw;aszcza kiedy spiewaja moj przyjaciel z Tarnowa Adam Andrasz i jego matka, Pani Marysia, ktora jako dziecko przyzla romska Zaglade i byla swiadkiem powieszenia na drzewie matki i ciotki.
Kiedy Adam i Marysia zaczynaja spiewac, wszyscy placzemy.
Dzis „Dzelem, dzielem” (albo Gelem, gelem) jest romskim hymnem narodowym i ma bodaj 4 zwrotki.
Nie wiedziałem.
Dla mnie to tytuł filmu Aleksandra Petroviča z lat chyba wczesnych siedemdziesiątych.
„Spotkałem” a nie „widziałem” oczywiście.
Nie wiedziałam Heleno. Nie wiedziałam. I o wielu jeszcze historiach niec nie wiem. Pamiętajmy ale jednak patrzmy w przyszłość. Historii nie zmienimy, na przyszłość lepszą możemy, jako ludzie, zapracować.
Dla mnie też to był film
Tytul filmu byl nawiazaniem do tej wybitnej piesni, z bardzo przejmujaca i nielatwa muzyka.
Na tym weselu w Sztokholmie wyglądali mi na szczęśliwych…
Szkoda, że nie pamiętam co tam podawano do jedzenia ale wydaje mi się, że jedzenie nie było chyba najważniejsze.
Szanowny Gospodarzu,
Opis przygotowania soli wygląda smakowicie tylko na moje oko różni się od efektu pokazanego na zdjęciu. Oprócz wymienionych kaparów, oliwek, pomidorków i pieprzu na rybkach pojawia się jakiś biały sos, o którym Gospodarz milczy. A to może właśnie w tym sosie cała tajemnica końcowego sukcesu? Może i to warto skorygować na blogu?
Mialiśmy Romów w maju przez chyba 2 tygodnie, bo cały tabor zjechał do wsi gdzieś z Pyrlandii. Tabor to mercedesy, volvo i inne wozy kolorowe. Oczywiście, że najpszut się zawahałem, bo mamy naszych. W kółko udowadniali i w oczka zaglądali, az wreszcie rzekłem: Panie Tomaszu. NIE CHCĘ, żeby Pan myslał, że ja myślę tak, jak myślę, że Pan mysli, że ja moge mysleć, JAK NIE ŻYCZĘ sobie, żeby jakiś cymbał z Ohio myslał o mnie tak, jak ja myslę, że On może sobie o mnie myśleć. Zawiłe może lekko ale ma oddać relatywizm kulturowy, który przecie sam b. zawiły jest. Dzwonili, że w listopadzie chcą przyjechać.
Pyra
O tych grzybach (laboratoryjnej próbc)e to się może pomysli. na stronie jest adres mailowy. prosze tam wklepać adres pocztowy
Moi Drodzy, czyscie zauwazyli na jaki temat najdluzej toczono rozmowy przy PanaPiotrowym stole?
Jedzonko – apetyczne – ale – obrus! Wspanialy! Mam nieco podobny, haftowany przez moja Babcie. I musze sie przyznac, nie uzywam prawie wcale. A juz na pewno nie do posilkow. Szkoda mi – nie, to nie skapstwo, raczej sentyment.
Panie Piotrze – czy moze byc inna ryba? A lososia „traktuje” w mikserze, reszta skladnikow podobna i wychodzi cos w rodzaju musu-pianki. Tez dobrze chlodze i podaje z kawiorem. A zem ewenement w sztuce serwowania win wszelakich, do takiego entree przekladam szampana nad biale wino. Pasuja mi babelki do rozowego lososiowego puchu. Podobnie jak – „O zgrozo” zapewnie zakrzykniecie – do sledzia w smietanie i z jabkiem.
Pozdrawiam
Echidna (Ekscentryczna?)
Po ośmiu godzinach prawie nieustannej jazdy autobusami i tramwajami wróciłem z przepięknej naszej Stolicy. Dziewczyny biegnące o 7 rano do pracy coraz ładniejsze. Szczęśliwie ominąłem poranne korki i o 8,15 mogłem zameldować się w Wesołej. potem szybki powrót na Królewską i Mazowiecką i jazda do domu . Pogoda cudna chciałoby się zostać na obiad i zajść do Kuźni Smaku. Może kiedyś
Pozdrowienia dla Lulka
Ps.
Wstałem po trzeciej 🙁
Tak, dzis tabory to czesto najnowsze marki samochodow. No i dobrze.
Jak powiedzial mi kiedys w wywiadzie wybitny romski profesor z Teksasu, Ian Hancock:
„Kiedy bialy czlowiek zamienil konia na samochod, to byl to „postep”. Ale kiedy Rom zamienil konia na samochod to byla to „ach, jaka szkoda!”.
Ciesze sie, ze pare lat temu dane mi bylo wedrowac „prawdziwym” taborem – konie, bryczki i barwne karawany, spac pod golym niebem (kiedy nie lalo) lub w namiocie rodzinnym. Traktowano mnie jak siostre i pozwalano obierac ziemniaki w polowej kuchni. Dostep do przyrzdzania jedzenia jest bardzo utrudniony dla gadziow, poniewaz wszystko musi byc starannie myte w czterech wodach, zachowana surowa higiena, a kobiety w czasoie meisiaczki lub po pologu wogole nie moga sie zblizac do jedzenia. Zawsze kiedy spotykam sie z Romami, nakladam dluga spodnice, jak nakazuje romanipen, romski obyczaj. Niby ja, gadzi, nie musze, ale jest to bardzo doceniane, ze szanuje obyczaj. Moja „kumpanija” nawet nie wie, ze chodze na codzien w dzinsach. Byliby bardzo zdumieni.
Glupio pisac po tym wpisie Heleny. Ja tylko bylem podczas wojny w Warszawie na Ochocie. Tylko slyszalem krzyki mordowanych na Nalewkach i widzialem jak sasiedzi chowali po piwnicach obcych ludzi. Potem tylko bylo Powstanie Warszawskie i na Imielinku widac bylo pozary i tez krzyki a dziewczyny oddawaly sie wegierskim zolnierzon za pestki.
O tym ostatnim dowiedzialem sie o wiele pozniej od nie o wiele starszej ode mnie ktora te pestki dostawala.
Zycie jednak idzie dalej. Czasami jest brutalne a czasami smieszne. Tak bylo dzisiaj. Wrocilem z wycieczki na Wegry i spotkalem sasiada z mama. Sasiad ma cztery lata a mama odpowiednio wiecej. Pisalem wam, ze po urlopie w Tunisie, tatus dal noge z taka jedna pania. Obydwoje, syn i mama mieli niewyrazne miny. Co jest pytam, jak sasiad sasiadow. Pani powiedziala, ze musi jechac do lekarza i niebardzo wie co zrobic z malym Pascalem. Niech zostanie ze mna, mowie. Pobawi sie w ogrodku. I w tym momencie olsnienie. nemo podarowali mi cale pudelko swiezutkich gorskich jagod. U nas jagody dawno minely a oni jeszcze mieli. Poprosilem pania mame Pascala, zeby kupila kwasna smietane, to zrobimy sobie deser i pokazalem owoce. Smietana znalazla sie blyskawicznie, dala druga sasiadka ktora przypadkowo przyjechala do domu na obiad. No i mielismy my mezczyzni dla siebie cale popoludnie. Rabalismy na deser te jagody ze smietany nie zostawiajac nawet swiadka kleski. Chlopak zapytal, czy ta maszyna co stala pod domem to tych ktorzy przywiezli jagody. Oczywiscie, komplementowal auto bo sam jezdzi z mama takim sobie BMW 750. Ale gdzie jemu rownac sie z taka terenowa. Plotkowalismy o ty i owym i stwierdzilem, ze ta malutka mlodziez ma jak najbardzie powazne zyciowe problemy. Kiedy jego tata dal noge, on postanowil znalezc mamie nowego pana. Wreszcie znalazl. Okazalo sie jednak, ze to nie jest ten model.
Teraz znowu jest w poszukiwaniach. Nagle wypalil. Ty bys byl calkiem dobry dla mamy i dla mnie. A pochwili dodal, tyle, ze jestes za stary. Wapno sie klania i tyle.
Jutro bedzie rozdawana kielbasa wyborcza. Spozyje, doniose, oddaja klucze mieszkaniowe w nowym domu.
Ostatni, czwarty dom na osiedlu planuja jako obiekt wielopokoleniowy i wielorodzinny
Na dzis nie oczekujacy dalszych wizyt
Pan Lulek
Ale jak się robi „placek cygańsk” nie pokazali, bo nie zanją żadnego szczególnego placka, cio byłby jakiś cygański.
Zderzenie kultur odbywa się zawsze tam, gdzie się zderzający najmnie spodziewają. Majstrując przy płocie odpowiadałem na „dziecięco-cygańskie” pytania bujającej na huśtawce małej „thjaore” (???), o ziołowym imieniu Melissa
-Prosze pana, a to jest pana ten pies?
-Tak, to mój pies.
-A prosze pana, to pana dom?
-Tak, to mój dom.
-A to pana ten płot?
-Tak, to mój płot.
Widać, że dialog dziecka z dorosłym nie prowadzi do niczego prócz podtrzymywania samego dialogu, więc zajęty wkrętarką odpowiadam coraz bardziej z automatu, gdy nagle pada:
-A tamta pani, prosze pana, to pana kobieta?
… I tu się poczułem zażenowany… Ech, te kultury. U nas nie do pomyslenia. Dobrze, że „kierowniczka tego ośrodku” nie słyszała, gdy po chwili gardłowym głosem wychrypiałem:
-Tak, to moja kobieta.
Przez moment poczułem się jak.., jak… szejk?
Pozdrawiam
Cygański rosół, to rozół z kury, którą kupuje się 1) żywą 2) na wsi, ale co mieszczuchy wiedzą o rosole…
Nie wiem Iżyku czy placek cygański, to jest ten placek, który mój Tato kazał co najmniej raz w roku Mamie smażyć. W każdym bądź razie mojego Taty placek cygański, to placek kartoflany, smażony na wielkiej patelni (jeden wielki) z ciasta dość mocno pieprznego, z wtarta do środka suchą kiełbasą (tarło się ją na tarce jarzynowej, tej najgrubszej) i wreszcie wylany na warstwę świeżych skwarek, które się zapiekały w ziemniaczanym cieście. Co się nie przylepiło do placka z jednej strony, to miało szansę przypiec sie po odwróceniu , Zdjęty z patelni placek był dzielony na części (jak pizza) i jedzony z gęstą, kwaśną śmietaną. Nikt mojemu Ojcu nie mówił, że to niezdrowe. Smakowało wszystkim.
Czy moge skopiowac i umiescic tu moj artykulik o miejscu kobiety w romskiej spolecznosci?
Pyra
A widzisz, MADAME, taką technikę to ja pierwszy raz w życiu, bo zxawsze to placki z sosem, plince itp. Ciekawe i pomyslę.
Czy pasztet grzybny w ziemniaczanej skorupce to pierogi, czy tez coś, co mnie zaskoczy? Mile zaskoczy?
No to do domu.
To już ostatni mój wtręt w temacie Iżykowego rosołu z kury:
Większą część mojego życia spędziłem w kraju w którym je się śledzie z borówkami, łosie i łososie w najbardziej nieprawdopodobnym towarzystwie, gdzie w dzień świętojański naród podryguje gęsiego wokół:
http://en.wikipedia.org/wiki/Maypole
wbitego w ziemię, suto przyozdobionego pala o nazwie kojarzącej sie z minionym kilka tygodni wcześniej miesiącem.
Na dodatek wyśpiewując piosenkę o małych zabawnych żabkach co nie maja ogonków ani uszek. Zderzenia kultur nie są mi więc obce.
W kraju tym nie ma oficjalnego języka urzędowego (choć za granicą uważa się zań język szwedzki) istnieje jednak pięć oficjalnych (od 1999 roku) języków mniejszościowych:
– Samski (wszystkie odmiany)
– Fiński
– Tornedalfiński
– Romani chib (wszystkie odmiany)
– Jiddisch
P.S.
Na obiad dziś będą resztki grochówki na golonce ugotowanej przez mego młodszego syna przed wyjazdem w świat. Z musztardą.
P.S.
Mój syn wyjechał w świat bez musztardy. Z musztardą będzie grochówka.
Iżyk – pasztet z grzybów w ziemniakach piecze się w otwieranych (jak tortownica) formach pasztetowych. Można zresztą i w tortownicy byle nie za wielkiej. Po wysmarowaniu formy tłuszczem i wysypaniu bułeczką spód i boki wylepia się ciastem z gotowanych ziemniaków jak na krokiety – ziemniaki, jajko, sól, mąka) a dziurę w środku wypełnia gęstą potrawką z grzybów, wymieszaną z 2-3 łyżkami bułki tartej, śmietanką z rozbełtanymi jajkami – jak do zapiekanek0 Na wierzch znowu warstwa ciasta . Zapiekać, póki ciasto się pieknie nie zrumieni. Tak teraz pomyślała, że najlepsza byłaby forma z kominkiem w środku i bokiem tortownicy. Upiekłoby się szybciej i równiej i łatwo byłoby wyjąć. Ja mam formę pasztetową.
Heleno, niepotrzebnie Pani pyta. Oczywiście proszę wkopiować swój tekst.
Dzieki, oto artykulik, niedrukowany sprzed dwoch lat:
Romki:
Nasze Carmen nie tańczą na stole
Królowa Tarnowa. Tak ją nazywam w myślach, kiedy idziemy ulicą. A raczej kiedy ja drepczę obok niej, a ona kroczy z wysoko uniesioną głową, nie dotykając krawężnika i schodów rąbkiem długiej czarnej spódnicy . Wita sklepikarzy, upomina niesforne dzieci, pozdrawia sąsiadów.
Wielka cygańska dama, Maria Andraszowa. Wszyscy ja tu znają. Jej zdjęcia zdobią ściany miejscowego Muzeum Etnograficznego.
Kiedy wojna wybuchła, miała pięć lat. Może trochę mniej, może trochę więcej, któż to pamięta, a papiery się nie uchowały. Ojca zastrzelili, matkę do drzewa uwiązali, oblali benzyną i żywcem spalili. Ciotkę też. Zakonnice wzięły na wychowanie, nauczyły ją tam czytać-pisać. Po wojnie zgłosili się Cyganie i zabrali z klasztoru. Mówili, że są rodziną, ale kto to wie.
Jak miała piętnaście lat, poślubiła Fredka. Też miał piętnaście lat, też sierotka z Poraimos, romskiej Zagłady. Ale jaki to tam ślub! Tylko z nazwy i z obrządku – ręce im związali chustą w przegubach, formułkę wypowiedzieli i niczego nie stosownego nie było przez parę lat, tylko narzeczeństwo. Adaś przyszedł na świat dopiero jak miała już dwadzieścia jeden lat.
A jak skończyła trzydzieści dziewięć, to owdowiała. Ot tak, raz, dwa i po człowieku… I nigdy więcej na żadnego mężczyznę nie spojrzała. Fredka zdjęcia są na ścianach i przy łóżku. – Wielka miłość, mówi cichutko Królowa, wielka miłość… Zaparzę ci herbatę po romanez – z pokrajanym jabłkiem.
Kiedy siedzimy w jej schludnej, zdobnej w kwiatki i motyle kuchni, Maria Andraszowa opowiada o miejscu kobiety w romskim porządku rzeczy:
– Kobieta powinna być ozdobą domu i przykładem dla dzieci. Bo ona je wydała na świat i od niej zależy, jak się te pączki rozwiną. Nie może wymusić na nich, żeby robiły jak ona chce, ale może dać przykład.
Kobieta musi być skromna, i wszystko co ma być przykryte, powinna mieć schowane. Musi budzić ciekawość w oczach otoczenia i u męża – zawsze uśmiechnęta, bez fochów, stale pogodna, choćby i przez łzy. Bo jeśli się pozwoli, tak jak w dzisiejszych czasach, że kobiecie wszystko wolno, a mąż musi i dziećmi sie zająć, i ugotować, i uprać, to od czego ona jest? Żona musi być służebnicą. Tak było z dawien dawna, jeszcze za Chrystusa… I u nas tak zostało. Nie może być tak, że się kłóci z mężem, albo się upija.
Dzieci u nas to nasz cały majątek, skarb Boży – od dawien dawna jak kobieta nie miała dzieci, to znaczy, że nie była nic warta. Bo takiego kwiata to pół świata. I w Piśmie Świętym jest napisane, że jabłonkę co daje jabłka, to każdy chroni. A taką co owoców nie daje, to się ścina.
***
Z całego romanipenu – systemu i kodeksu wielowiekowych romskich tradycji i obyczajów – ten właśnie, dotyczący miejsca kobiety w społecznosci, jest najtrudniejszy do przyjęcia, a właściwie, mówiąc szczerze, w ogóle nie do przyjęcia. Romanipen jest tym, co pozwoliło ocalić odrębność, tożsamość. Nakazy, zakazy i zwyczaje regulują życie od kolebki do grobu, ale w różnym stopniu w różnych grupach – surowiej lub łagodniej. Przypominam sobie rozmowę z moją przyjaciółką Zosią, która, podobnie jak pani Maria, należy do najbardziej ortodoksyjnej grupy cygańskiej – Polska Roma.
– Przyznasz chyba, że istnieje jedna, ostateczna broń kobiety, niedostępna waszym mężczyznom, perorowalam w liberalnym uniesieniu. – Możesz mu przed nosem machnąć spódnica i wtedy on jest skalany! Wygardzony, jak to nazywasz. Bo kobieta ma władzę skalania. I taki skalany, wygardzony facet musi dopiero zasłuzyć na przebaczenie i tylko ty możesz to skalanie cofnąć!
– Wybij to sobie z glowy – ucięła krótko. -Tego nie wolno robić ani w złości, ani z zemsty.
– Ale w ostateczności W skrajnej sytuacji – nie poddawałam się.
– A wybij to sobie z glowy! – uparcie powtarzała Zosia. Odnosiłam wrażenie, że chce się przeżegnać, odganiając moje diabelskie podszepty.
I jeszcze coś pamiętam: jak opowiadałam znajomemu historię Cyganki Carmen. – Ależ to głupoty! – żachnął się zgorszony. – Nasze Carmen nie tańczą na stole.
***
– Może nadto demonizujemy nierówność w relacjach mężczyzn i kobiet – mowi Adam Bartosz, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Tarnowie, jednej z nielicznych w świecie stałych ekspozycji poświęconych historii i kulturze Romów. ? Chcemy, żeby ideał równości za wszelką cenę zapanował wszędzie. A u Romów obowiązuje inna hierarchia spraw i kobieta w społeczności romskiej pewnie nie czuje się gorsza, mniej doceniana czy mniej równa wobec mężczyzny, no, chyba, że jakaś bardziej wykształcona Romka. Tu panuje po prostu inny podział ról. Mężczyzna dominuje, kobieta się podporządkowuje. Kobieta powinna zarobić na zycie….
– A mężczyzna nie powinien?
– Też, ale inaczej…. Istnieje pewna subtelna różnica… Mężczyzna pozyskuje, by tak rzec, duże pieniądze. Za to okazjonalnie. Kobieta natomiast powinna zapewnić utrzymanie. Kiedyś znaczyło to wyżebrać, powróżyć, zdobyć strawę na dziś. Mężczyzna ma zadbać o konia, o dom, o bezpieczeństwo taboru. A zdobycie chleba powszedniego spoczywa na barkach kobiet. Jest to ciężka rola, jaką większość Romek znosi z pokorą, godnoscią i – tak! – z dumą.
***
Nicoleta Bitu – szukaj! Google wynajduje trzysta dokumentów z podświetlonym imieniem i nazwiskiem – konferencje, sympozja, referaty, artykuły, raporty, przemówienia i dyskusje, głównie na temat roli kobiet wewnątrz społeczności romskiej. Nawet z pobieżnego przeglądu pierwszych dziesięciu dokumentów w internecie można się zorientować, że w środowisku romskich kobiet, a przynajmniej działaczek, mówi się o tej nierówności pełnym głosem, stawia się żądania i postulaty, prowadzi się szkolenia, zakłada sieć komunikacji internetowej. Są to Romki nie tylko z Rumunii, jak Nicoleta Bitu, ale także z Kosowa i Słowacji, Węgier i Bułgarii. Widać, że słabo u nich z pokorą.
Kiedy staję w progu u pani Bitu (mieszka w Warszawie z mężem Nicolae Gheorghe, wybitnym intelektualista romskim i dzialaczem) czeka mnie pierwszy szok. W odróżnieniu od wszystkich moich romskich koleżanek, Nicoleta jest ubrana w dżinsy. To ja, gadzi, przychodzac do romksiego domu jestem przebrana za Cyganke z operetki – w długą falbaniastą spodnicę (z szacunku dla romanipenu) i kolczyki z korali wielkości kurzego jaja. Kiedy odnotowuję na głos rażącą niesymetryczność naszych strojów, Nicoleta wybucha śmiechem:
– Ubieram sie tradycyjnie tylko wtedy, kiedy odwiedzam starszyznę. Na co dzień jednak chodzę tak, jak mnie widzisz. Bo nie istnieje jakiś jeden sposób na romskość. Realia w pokomunistycznej Europie są odmienne od tego, co czyta się w książkach o cygańszczyźnie. Wysiłki podjęte za komuny na rzecz integracji Romów przyniosly pewne osiągniecia – wielu z nas nie odgradza się już od gadziów, niektórzy zdobyli wykształcenie. Ja sama wyrastałam w niezbyt tradycyjnym domu – ojciec miał już wyższe wykształcenie, należę więc w rodzinie do drugiego pokolenia z dyplomem. Nie jestem z tego powodu mniej romska niż kobiety przestrzegające wszystkich nakazów romanipenu. Nie wolno zapominać, że specficzne warunki, odmienne doświadczenia historyczne i presje wywierane na Romów, różnie te społeczności romskie ukształtowały. I mówienie, że ” dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” jest, delikatnie mówiac, bałamutne. Wszyscy jesteśmy prawdziwi, wszystkie jesteśmy prawdziwe – mówi Nicoleta Bitu.
W całej postkomunistycznej Europie zdecydowaną większość Romów studiujących na wyższych uczelniach stanowią dziś kobiety. W Polsce wywodzą się one przeważnie z najuboższej, ale i najbardziej zintegrowanej i najmniej ortodoksyjnej kulturowo grupy Bergitka, osiedlonej przymusowo jeszcze bodaj za cesarzowej Marii Teresy. Fakt, że ta właśnie grupa romska jest znacznie bardziej zintegrowana ze społeczeceństwem niż pozostałe, może tłumaczyć, dlaczego na studia idzie częściej młodzież bergicka. Ale dlaczego niemal wyłącznie są to dziewczęta?
Ważnym powodem, uważa Nicoleta Bitu, jest fakt , że w romskiej tradycji właśnie na kobietach spoczywa cały ciężar przekazywania dziedzictwa kultury – muszą zachować strój, nauczyć dzieci języka romani i w wielu razach wpoić córkom wszystkie róznice wynikające z pozycji meżczyzny i kobiety.
– Kobieta jako żona i synowa skazana jest na rolę ofiary, ale kiedy zostaje teściową, narzuca tę rolę własnej synowej.
– Jest to więc rodzaj buntu kobiet?
– Nie aż tak rewolucyjny, jak bym sobie tego życzyła – śmieje się Nicoleta – ale jest to nasz łagodny, kobiecy sposób osiągania zmian. Wykształcenie dla niektorych z nas przestaje być zagrożeniem utraty tożsamości i… dziewictwa. Dziewictwo w naszej kulturze ma wielką wartość.
– Tak było w twoim domu?
– Tak było… Moja matka miała obsesję na punkcie dziewictwa i ja za to zapłaciłam … różnymi dramatami… Nikt nie zamierzał mnie uczyć, jak zapobiegać ciąży, nikt mi nie dał podstawowej wiedzy o seksie. W wieku dwudziestu lat byłam taka naiwna, by nie powiedzieć głupia…. nie wiedziałam jak się naprawdę szanuje ciało, jak chroni się je przed chorobami. O „tych rzeczach” nikt ci po prostu niczego nie mówi.
Wszystko, co potem w życiu robiłam, całe moje działania na rzecz poprawienia statusu kobiet wewnątrz naszych społeczności, miały swój początek w tym, że moja mama miała fioła na punkcie dziewictwa…
***
– Od pojawienia się pierwszej miesiączki dziewczyna musi byc pilnowana i w zasadzie nie może nigdzie wychodzić sama, bez opieki ojca, brata, kuzyna. To jest legitymacja jej przyzwoitości. Tak się dzieje w najbardziej ortodoksyjnych grupach Romów. Jest to więc moment, kiedy wiele dziewcząt rzuca szkołę, jeśli nie ma ich kto odprowadzać – opowiada Adam Bartosz.
– Niektorzy wykształceni romscy ojcowie mają z tym nie lada dylemat: czy skazać córkę na to, że będzie sie o niej źle mówiło – bo to budzi podejrzenie o niemoralne prowadzenie sie, czy też machnąć ręką i pozwolić córce wyjechać na studia. Ale zaczyna się tu dziać coś niezwykłego. Wystarczy przejrzeć listę studentów i absolwentów wyższych uczelni krakowskich, by okazalo się, że wśród prawie trzydziestu nazwisk, mamy tylko dwóch chłopaków! I to jest fenomenalne – bo oto dziewczyny, świadome swego upośledzenia społecznego, garną się do nauki, do wiedzy znacznie bardziej niż chłópcy! Ale jednocześnie dostrzegam jedno smutne zjawisko. Znam te młode kobiety, prawie wszystkie zrzeszone w organizacji Romano Xarango (romski dzwonek szkolny). Liczą po dwadzieścia parę lat i nie mają romskich partnerów, swoich chłopców. Bo ich rówieśnice już dawno mają dzieci, a rowieśnicy są żonaci! Dziewczyny z grupy bergickiej, te bardziej zasymilowane, bardziej wyemancypowane, w podobnej sytuacji znajdują partnerów spoza własnej społeczności. Pozwala im na to złagodzona tradycja romanipenu, ale jak sobie znajdą życiowych partnerów kobiety z grupy tradycyjnej? Tego nie wiemy, bo one są pierwsze. Będą romską elitą, ale czy nie za cenę osobistego szczęścia? Martwię się o nie, o to jak potoczy się ich dalsze życie.
***
Jedną z tej przyszłej elity romskiej jest Anna Mirga. Trudno sobie wyorazić aby tej prześlicznej dziwiętnastoletniej studentce Uniwrsytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek groziło staropanieństwo. Ania wywodzi się zresztą z tej wyemacypowanej grupy, Bergitka Roma, jej babcia była niepiśmienną wróżką, ale ojciec jest wybitnym uczonym, autorem wielu książek i publikacji naukowych.
I Ania też chodzi w dżinsach!
– Niektóre z moich koleżanek popadają w konflikt ze społecznością – przyznaje. – Mają krótkie włósy, noszą spodnie, a co najważniejsze chodzą na studia.Starszyzna postrzega to jako sporą wadę charakteru. Ale i to się zmienia. Moim zdaniem bycie Cyganem, cygańskość musi się dzisiaj zmienić. To, kim był Rom kiedyś, jest dziś anachronizmem. Przecież mu już nie podróżujemy, nie chodzimy po wsiach, nie wróżymy, nie zajmujemy sie wieloma typowo cygańskimi zajęciami, więc wszystkie wyobrażenia na nasz temat też muszą ulec zmianie. Chcielibyśmy, żeby na miejsce starych, zużytych do cna stereotypów przyszedł nowy wizerunek Roma. Cyganie mają bogatą i przepiękną kulturę, są pracowici, honorowi, badzo ważne są wśrod nas więzy rodzinne, szacunek dla starszych. To są cechy warte podkreślania i wciąż wśrod nas żywe.
Dzieki, oto artykulik, niedrukowany sprzed dwoch lat:
Romki:
Nasze Carmen nie tańczą na stole
Królowa Tarnowa. Tak ją nazywam w myślach, kiedy idziemy ulicą. A raczej kiedy ja drepczę obok niej, a ona kroczy z wysoko uniesioną głową, nie dotykając krawężnika i schodów rąbkiem długiej czarnej spódnicy . Wita sklepikarzy, upomina niesforne dzieci, pozdrawia sąsiadów.
Wielka cygańska dama, Maria Andraszowa. Wszyscy ja tu znają. Jej zdjęcia zdobią ściany miejscowego Muzeum Etnograficznego.
Kiedy wojna wybuchła, miała pięć lat. Może trochę mniej, może trochę więcej, któż to pamięta, a papiery się nie uchowały. Ojca zastrzelili, matkę do drzewa uwiązali, oblali benzyną i żywcem spalili. Ciotkę też. Zakonnice wzięły na wychowanie, nauczyły ją tam czytać-pisać. Po wojnie zgłosili się Cyganie i zabrali z klasztoru. Mówili, że są rodziną, ale kto to wie.
Jak miała piętnaście lat, poślubiła Fredka. Też miał piętnaście lat, też sierotka z Poraimos, romskiej Zagłady. Ale jaki to tam ślub! Tylko z nazwy i z obrządku – ręce im związali chustą w przegubach, formułkę wypowiedzieli i niczego nie stosownego nie było przez parę lat, tylko narzeczeństwo. Adaś przyszedł na świat dopiero jak miała już dwadzieścia jeden lat.
A jak skończyła trzydzieści dziewięć, to owdowiała. Ot tak, raz, dwa i po człowieku… I nigdy więcej na żadnego mężczyznę nie spojrzała. Fredka zdjęcia są na ścianach i przy łóżku. – Wielka miłość, mówi cichutko Królowa, wielka miłość… Zaparzę ci herbatę po romanez – z pokrajanym jabłkiem.
Kiedy siedzimy w jej schludnej, zdobnej w kwiatki i motyle kuchni, Maria Andraszowa opowiada o miejscu kobiety w romskim porządku rzeczy:
– Kobieta powinna być ozdobą domu i przykładem dla dzieci. Bo ona je wydała na świat i od niej zależy, jak się te pączki rozwiną. Nie może wymusić na nich, żeby robiły jak ona chce, ale może dać przykład.
Kobieta musi być skromna, i wszystko co ma być przykryte, powinna mieć schowane. Musi budzić ciekawość w oczach otoczenia i u męża – zawsze uśmiechnęta, bez fochów, stale pogodna, choćby i przez łzy. Bo jeśli się pozwoli, tak jak w dzisiejszych czasach, że kobiecie wszystko wolno, a mąż musi i dziećmi sie zająć, i ugotować, i uprać, to od czego ona jest? Żona musi być służebnicą. Tak było z dawien dawna, jeszcze za Chrystusa… I u nas tak zostało. Nie może być tak, że się kłóci z mężem, albo się upija.
Dzieci u nas to nasz cały majątek, skarb Boży – od dawien dawna jak kobieta nie miała dzieci, to znaczy, że nie była nic warta. Bo takiego kwiata to pół świata. I w Piśmie Świętym jest napisane, że jabłonkę co daje jabłka, to każdy chroni. A taką co owoców nie daje, to się ścina.
***
Z całego romanipenu – systemu i kodeksu wielowiekowych romskich tradycji i obyczajów – ten właśnie, dotyczący miejsca kobiety w społecznosci, jest najtrudniejszy do przyjęcia, a właściwie, mówiąc szczerze, w ogóle nie do przyjęcia. Romanipen jest tym, co pozwoliło ocalić odrębność, tożsamość. Nakazy, zakazy i zwyczaje regulują życie od kolebki do grobu, ale w różnym stopniu w różnych grupach – surowiej lub łagodniej. Przypominam sobie rozmowę z moją przyjaciółką Zosią, która, podobnie jak pani Maria, należy do najbardziej ortodoksyjnej grupy cygańskiej – Polska Roma.
– Przyznasz chyba, że istnieje jedna, ostateczna broń kobiety, niedostępna waszym mężczyznom, perorowalam w liberalnym uniesieniu. – Możesz mu przed nosem machnąć spódnica i wtedy on jest skalany! Wygardzony, jak to nazywasz. Bo kobieta ma władzę skalania. I taki skalany, wygardzony facet musi dopiero zasłuzyć na przebaczenie i tylko ty możesz to skalanie cofnąć!
– Wybij to sobie z glowy – ucięła krótko. -Tego nie wolno robić ani w złości, ani z zemsty.
– Ale w ostateczności W skrajnej sytuacji – nie poddawałam się.
– A wybij to sobie z glowy! – uparcie powtarzała Zosia. Odnosiłam wrażenie, że chce się przeżegnać, odganiając moje diabelskie podszepty.
I jeszcze coś pamiętam: jak opowiadałam znajomemu historię Cyganki Carmen. – Ależ to głupoty! – żachnął się zgorszony. – Nasze Carmen nie tańczą na stole.
***
– Może nadto demonizujemy nierówność w relacjach mężczyzn i kobiet – mowi Adam Bartosz, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Tarnowie, jednej z nielicznych w świecie stałych ekspozycji poświęconych historii i kulturze Romów. ? Chcemy, żeby ideał równości za wszelką cenę zapanował wszędzie. A u Romów obowiązuje inna hierarchia spraw i kobieta w społeczności romskiej pewnie nie czuje się gorsza, mniej doceniana czy mniej równa wobec mężczyzny, no, chyba, że jakaś bardziej wykształcona Romka. Tu panuje po prostu inny podział ról. Mężczyzna dominuje, kobieta się podporządkowuje. Kobieta powinna zarobić na zycie….
– A mężczyzna nie powinien?
– Też, ale inaczej…. Istnieje pewna subtelna różnica… Mężczyzna pozyskuje, by tak rzec, duże pieniądze. Za to okazjonalnie. Kobieta natomiast powinna zapewnić utrzymanie. Kiedyś znaczyło to wyżebrać, powróżyć, zdobyć strawę na dziś. Mężczyzna ma zadbać o konia, o dom, o bezpieczeństwo taboru. A zdobycie chleba powszedniego spoczywa na barkach kobiet. Jest to ciężka rola, jaką większość Romek znosi z pokorą, godnoscią i – tak! – z dumą.
***
Nicoleta Bitu – szukaj! Google wynajduje trzysta dokumentów z podświetlonym imieniem i nazwiskiem – konferencje, sympozja, referaty, artykuły, raporty, przemówienia i dyskusje, głównie na temat roli kobiet wewnątrz społeczności romskiej. Nawet z pobieżnego przeglądu pierwszych dziesięciu dokumentów w internecie można się zorientować, że w środowisku romskich kobiet, a przynajmniej działaczek, mówi się o tej nierówności pełnym głosem, stawia się żądania i postulaty, prowadzi się szkolenia, zakłada sieć komunikacji internetowej. Są to Romki nie tylko z Rumunii, jak Nicoleta Bitu, ale także z Kosowa i Słowacji, Węgier i Bułgarii. Widać, że słabo u nich z pokorą.
Kiedy staję w progu u pani Bitu (mieszka w Warszawie z mężem Nicolae Gheorghe, wybitnym intelektualista romskim i dzialaczem) czeka mnie pierwszy szok. W odróżnieniu od wszystkich moich romskich koleżanek, Nicoleta jest ubrana w dżinsy. To ja, gadzi, przychodzac do romksiego domu jestem przebrana za Cyganke z operetki – w długą falbaniastą spodnicę (z szacunku dla romanipenu) i kolczyki z korali wielkości kurzego jaja. Kiedy odnotowuję na głos rażącą niesymetryczność naszych strojów, Nicoleta wybucha śmiechem:
– Ubieram sie tradycyjnie tylko wtedy, kiedy odwiedzam starszyznę. Na co dzień jednak chodzę tak, jak mnie widzisz. Bo nie istnieje jakiś jeden sposób na romskość. Realia w pokomunistycznej Europie są odmienne od tego, co czyta się w książkach o cygańszczyźnie. Wysiłki podjęte za komuny na rzecz integracji Romów przyniosly pewne osiągniecia – wielu z nas nie odgradza się już od gadziów, niektórzy zdobyli wykształcenie. Ja sama wyrastałam w niezbyt tradycyjnym domu – ojciec miał już wyższe wykształcenie, należę więc w rodzinie do drugiego pokolenia z dyplomem. Nie jestem z tego powodu mniej romska niż kobiety przestrzegające wszystkich nakazów romanipenu. Nie wolno zapominać, że specficzne warunki, odmienne doświadczenia historyczne i presje wywierane na Romów, różnie te społeczności romskie ukształtowały. I mówienie, że ” dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” jest, delikatnie mówiac, bałamutne. Wszyscy jesteśmy prawdziwi, wszystkie jesteśmy prawdziwe – mówi Nicoleta Bitu.
W całej postkomunistycznej Europie zdecydowaną większość Romów studiujących na wyższych uczelniach stanowią dziś kobiety. W Polsce wywodzą się one przeważnie z najuboższej, ale i najbardziej zintegrowanej i najmniej ortodoksyjnej kulturowo grupy Bergitka, osiedlonej przymusowo jeszcze bodaj za cesarzowej Marii Teresy. Fakt, że ta właśnie grupa romska jest znacznie bardziej zintegrowana ze społeczeceństwem niż pozostałe, może tłumaczyć, dlaczego na studia idzie częściej młodzież bergicka. Ale dlaczego niemal wyłącznie są to dziewczęta?
Ważnym powodem, uważa Nicoleta Bitu, jest fakt , że w romskiej tradycji właśnie na kobietach spoczywa cały ciężar przekazywania dziedzictwa kultury – muszą zachować strój, nauczyć dzieci języka romani i w wielu razach wpoić córkom wszystkie róznice wynikające z pozycji meżczyzny i kobiety.
– Kobieta jako żona i synowa skazana jest na rolę ofiary, ale kiedy zostaje teściową, narzuca tę rolę własnej synowej.
– Jest to więc rodzaj buntu kobiet?
– Nie aż tak rewolucyjny, jak bym sobie tego życzyła – śmieje się Nicoleta – ale jest to nasz łagodny, kobiecy sposób osiągania zmian. Wykształcenie dla niektorych z nas przestaje być zagrożeniem utraty tożsamości i… dziewictwa. Dziewictwo w naszej kulturze ma wielką wartość.
– Tak było w twoim domu?
– Tak było… Moja matka miała obsesję na punkcie dziewictwa i ja za to zapłaciłam … różnymi dramatami… Nikt nie zamierzał mnie uczyć, jak zapobiegać ciąży, nikt mi nie dał podstawowej wiedzy o seksie. W wieku dwudziestu lat byłam taka naiwna, by nie powiedzieć głupia…. nie wiedziałam jak się naprawdę szanuje ciało, jak chroni się je przed chorobami. O „tych rzeczach” nikt ci po prostu niczego nie mówi.
Wszystko, co potem w życiu robiłam, całe moje działania na rzecz poprawienia statusu kobiet wewnątrz naszych społeczności, miały swój początek w tym, że moja mama miała fioła na punkcie dziewictwa…
***
– Od pojawienia się pierwszej miesiączki dziewczyna musi byc pilnowana i w zasadzie nie może nigdzie wychodzić sama, bez opieki ojca, brata, kuzyna. To jest legitymacja jej przyzwoitości. Tak się dzieje w najbardziej ortodoksyjnych grupach Romów. Jest to więc moment, kiedy wiele dziewcząt rzuca szkołę, jeśli nie ma ich kto odprowadzać – opowiada Adam Bartosz.
– Niektorzy wykształceni romscy ojcowie mają z tym nie lada dylemat: czy skazać córkę na to, że będzie sie o niej źle mówiło – bo to budzi podejrzenie o niemoralne prowadzenie sie, czy też machnąć ręką i pozwolić córce wyjechać na studia. Ale zaczyna się tu dziać coś niezwykłego. Wystarczy przejrzeć listę studentów i absolwentów wyższych uczelni krakowskich, by okazalo się, że wśród prawie trzydziestu nazwisk, mamy tylko dwóch chłopaków! I to jest fenomenalne – bo oto dziewczyny, świadome swego upośledzenia społecznego, garną się do nauki, do wiedzy znacznie bardziej niż chłópcy! Ale jednocześnie dostrzegam jedno smutne zjawisko. Znam te młode kobiety, prawie wszystkie zrzeszone w organizacji Romano Xarango (romski dzwonek szkolny). Liczą po dwadzieścia parę lat i nie mają romskich partnerów, swoich chłopców. Bo ich rówieśnice już dawno mają dzieci, a rowieśnicy są żonaci! Dziewczyny z grupy bergickiej, te bardziej zasymilowane, bardziej wyemancypowane, w podobnej sytuacji znajdują partnerów spoza własnej społeczności. Pozwala im na to złagodzona tradycja romanipenu, ale jak sobie znajdą życiowych partnerów kobiety z grupy tradycyjnej? Tego nie wiemy, bo one są pierwsze. Będą romską elitą, ale czy nie za cenę osobistego szczęścia? Martwię się o nie, o to jak potoczy się ich dalsze życie.
***
Jedną z tej przyszłej elity romskiej jest Anna Mirga. Trudno sobie wyorazić aby tej prześlicznej dziwiętnastoletniej studentce Uniwrsytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek groziło staropanieństwo. Ania wywodzi się zresztą z tej wyemacypowanej grupy, Bergitka Roma, jej babcia była niepiśmienną wróżką, ale ojciec jest wybitnym uczonym, autorem wielu książek i publikacji naukowych.
I Ania też chodzi w dżinsach!
– Niektóre z moich koleżanek popadają w konflikt ze społecznością – przyznaje. – Mają krótkie włósy, noszą spodnie, a co najważniejsze chodzą na studia.Starszyzna postrzega to jako sporą wadę charakteru. Ale i to się zmienia. Moim zdaniem bycie Cyganem, cygańskość musi się dzisiaj zmienić. To, kim był Rom kiedyś, jest dziś anachronizmem. Przecież mu już nie podróżujemy, nie chodzimy po wsiach, nie wróżymy, nie zajmujemy sie wieloma typowo cygańskimi zajęciami, więc wszystkie wyobrażenia na nasz temat też muszą ulec zmianie. Chcielibyśmy, żeby na miejsce starych, zużytych do cna stereotypów przyszedł nowy wizerunek Roma. Cyganie mają bogatą i przepiękną kulturę, są pracowici, honorowi, badzo ważne są wśrod nas więzy rodzinne, szacunek dla starszych. To są cechy warte podkreślania i wciąż wśrod nas żywe.
Dzieki, oto artykulik, niedrukowany sprzed dwoch lat:
Romki:
Nasze Carmen nie tańczą na stole
Królowa Tarnowa. Tak ją nazywam w myślach, kiedy idziemy ulicą. A raczej kiedy ja drepczę obok niej, a ona kroczy z wysoko uniesioną głową, nie dotykając krawężnika i schodów rąbkiem długiej czarnej spódnicy . Wita sklepikarzy, upomina niesforne dzieci, pozdrawia sąsiadów.
Wielka cygańska dama, Maria Andraszowa. Wszyscy ja tu znają. Jej zdjęcia zdobią ściany miejscowego Muzeum Etnograficznego.
Kiedy wojna wybuchła, miała pięć lat. Może trochę mniej, może trochę więcej, któż to pamięta, a papiery się nie uchowały. Ojca zastrzelili, matkę do drzewa uwiązali, oblali benzyną i żywcem spalili. Ciotkę też. Zakonnice wzięły na wychowanie, nauczyły ją tam czytać-pisać. Po wojnie zgłosili się Cyganie i zabrali z klasztoru. Mówili, że są rodziną, ale kto to wie.
Jak miała piętnaście lat, poślubiła Fredka. Też miał piętnaście lat, też sierotka z Poraimos, romskiej Zagłady. Ale jaki to tam ślub! Tylko z nazwy i z obrządku – ręce im związali chustą w przegubach, formułkę wypowiedzieli i niczego nie stosownego nie było przez parę lat, tylko narzeczeństwo. Adaś przyszedł na świat dopiero jak miała już dwadzieścia jeden lat.
A jak skończyła trzydzieści dziewięć, to owdowiała. Ot tak, raz, dwa i po człowieku… I nigdy więcej na żadnego mężczyznę nie spojrzała. Fredka zdjęcia są na ścianach i przy łóżku. – Wielka miłość, mówi cichutko Królowa, wielka miłość… Zaparzę ci herbatę po romanez – z pokrajanym jabłkiem.
Kiedy siedzimy w jej schludnej, zdobnej w kwiatki i motyle kuchni, Maria Andraszowa opowiada o miejscu kobiety w romskim porządku rzeczy:
– Kobieta powinna być ozdobą domu i przykładem dla dzieci. Bo ona je wydała na świat i od niej zależy, jak się te pączki rozwiną. Nie może wymusić na nich, żeby robiły jak ona chce, ale może dać przykład.
Kobieta musi być skromna, i wszystko co ma być przykryte, powinna mieć schowane. Musi budzić ciekawość w oczach otoczenia i u męża – zawsze uśmiechnęta, bez fochów, stale pogodna, choćby i przez łzy. Bo jeśli się pozwoli, tak jak w dzisiejszych czasach, że kobiecie wszystko wolno, a mąż musi i dziećmi sie zająć, i ugotować, i uprać, to od czego ona jest? Żona musi być służebnicą. Tak było z dawien dawna, jeszcze za Chrystusa… I u nas tak zostało. Nie może być tak, że się kłóci z mężem, albo się upija.
Dzieci u nas to nasz cały majątek, skarb Boży – od dawien dawna jak kobieta nie miała dzieci, to znaczy, że nie była nic warta. Bo takiego kwiata to pół świata. I w Piśmie Świętym jest napisane, że jabłonkę co daje jabłka, to każdy chroni. A taką co owoców nie daje, to się ścina.
***
Z całego romanipenu – systemu i kodeksu wielowiekowych romskich tradycji i obyczajów – ten właśnie, dotyczący miejsca kobiety w społecznosci, jest najtrudniejszy do przyjęcia, a właściwie, mówiąc szczerze, w ogóle nie do przyjęcia. Romanipen jest tym, co pozwoliło ocalić odrębność, tożsamość. Nakazy, zakazy i zwyczaje regulują życie od kolebki do grobu, ale w różnym stopniu w różnych grupach – surowiej lub łagodniej. Przypominam sobie rozmowę z moją przyjaciółką Zosią, która, podobnie jak pani Maria, należy do najbardziej ortodoksyjnej grupy cygańskiej – Polska Roma.
– Przyznasz chyba, że istnieje jedna, ostateczna broń kobiety, niedostępna waszym mężczyznom, perorowalam w liberalnym uniesieniu. – Możesz mu przed nosem machnąć spódnica i wtedy on jest skalany! Wygardzony, jak to nazywasz. Bo kobieta ma władzę skalania. I taki skalany, wygardzony facet musi dopiero zasłuzyć na przebaczenie i tylko ty możesz to skalanie cofnąć!
– Wybij to sobie z glowy – ucięła krótko. -Tego nie wolno robić ani w złości, ani z zemsty.
– Ale w ostateczności W skrajnej sytuacji – nie poddawałam się.
– A wybij to sobie z glowy! – uparcie powtarzała Zosia. Odnosiłam wrażenie, że chce się przeżegnać, odganiając moje diabelskie podszepty.
I jeszcze coś pamiętam: jak opowiadałam znajomemu historię Cyganki Carmen. – Ależ to głupoty! – żachnął się zgorszony. – Nasze Carmen nie tańczą na stole.
***
– Może nadto demonizujemy nierówność w relacjach mężczyzn i kobiet – mowi Adam Bartosz, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Tarnowie, jednej z nielicznych w świecie stałych ekspozycji poświęconych historii i kulturze Romów. ? Chcemy, żeby ideał równości za wszelką cenę zapanował wszędzie. A u Romów obowiązuje inna hierarchia spraw i kobieta w społeczności romskiej pewnie nie czuje się gorsza, mniej doceniana czy mniej równa wobec mężczyzny, no, chyba, że jakaś bardziej wykształcona Romka. Tu panuje po prostu inny podział ról. Mężczyzna dominuje, kobieta się podporządkowuje. Kobieta powinna zarobić na zycie….
– A mężczyzna nie powinien?
– Też, ale inaczej…. Istnieje pewna subtelna różnica… Mężczyzna pozyskuje, by tak rzec, duże pieniądze. Za to okazjonalnie. Kobieta natomiast powinna zapewnić utrzymanie. Kiedyś znaczyło to wyżebrać, powróżyć, zdobyć strawę na dziś. Mężczyzna ma zadbać o konia, o dom, o bezpieczeństwo taboru. A zdobycie chleba powszedniego spoczywa na barkach kobiet. Jest to ciężka rola, jaką większość Romek znosi z pokorą, godnoscią i – tak! – z dumą.
***
Nicoleta Bitu – szukaj! Google wynajduje trzysta dokumentów z podświetlonym imieniem i nazwiskiem – konferencje, sympozja, referaty, artykuły, raporty, przemówienia i dyskusje, głównie na temat roli kobiet wewnątrz społeczności romskiej. Nawet z pobieżnego przeglądu pierwszych dziesięciu dokumentów w internecie można się zorientować, że w środowisku romskich kobiet, a przynajmniej działaczek, mówi się o tej nierówności pełnym głosem, stawia się żądania i postulaty, prowadzi się szkolenia, zakłada sieć komunikacji internetowej. Są to Romki nie tylko z Rumunii, jak Nicoleta Bitu, ale także z Kosowa i Słowacji, Węgier i Bułgarii. Widać, że słabo u nich z pokorą.
Kiedy staję w progu u pani Bitu (mieszka w Warszawie z mężem Nicolae Gheorghe, wybitnym intelektualista romskim i dzialaczem) czeka mnie pierwszy szok. W odróżnieniu od wszystkich moich romskich koleżanek, Nicoleta jest ubrana w dżinsy. To ja, gadzi, przychodzac do romksiego domu jestem przebrana za Cyganke z operetki – w długą falbaniastą spodnicę (z szacunku dla romanipenu) i kolczyki z korali wielkości kurzego jaja. Kiedy odnotowuję na głos rażącą niesymetryczność naszych strojów, Nicoleta wybucha śmiechem:
– Ubieram sie tradycyjnie tylko wtedy, kiedy odwiedzam starszyznę. Na co dzień jednak chodzę tak, jak mnie widzisz. Bo nie istnieje jakiś jeden sposób na romskość. Realia w pokomunistycznej Europie są odmienne od tego, co czyta się w książkach o cygańszczyźnie. Wysiłki podjęte za komuny na rzecz integracji Romów przyniosly pewne osiągniecia – wielu z nas nie odgradza się już od gadziów, niektórzy zdobyli wykształcenie. Ja sama wyrastałam w niezbyt tradycyjnym domu – ojciec miał już wyższe wykształcenie, należę więc w rodzinie do drugiego pokolenia z dyplomem. Nie jestem z tego powodu mniej romska niż kobiety przestrzegające wszystkich nakazów romanipenu. Nie wolno zapominać, że specficzne warunki, odmienne doświadczenia historyczne i presje wywierane na Romów, różnie te społeczności romskie ukształtowały. I mówienie, że ” dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” jest, delikatnie mówiac, bałamutne. Wszyscy jesteśmy prawdziwi, wszystkie jesteśmy prawdziwe – mówi Nicoleta Bitu.
W całej postkomunistycznej Europie zdecydowaną większość Romów studiujących na wyższych uczelniach stanowią dziś kobiety. W Polsce wywodzą się one przeważnie z najuboższej, ale i najbardziej zintegrowanej i najmniej ortodoksyjnej kulturowo grupy Bergitka, osiedlonej przymusowo jeszcze bodaj za cesarzowej Marii Teresy. Fakt, że ta właśnie grupa romska jest znacznie bardziej zintegrowana ze społeczeceństwem niż pozostałe, może tłumaczyć, dlaczego na studia idzie częściej młodzież bergicka. Ale dlaczego niemal wyłącznie są to dziewczęta?
Ważnym powodem, uważa Nicoleta Bitu, jest fakt , że w romskiej tradycji właśnie na kobietach spoczywa cały ciężar przekazywania dziedzictwa kultury – muszą zachować strój, nauczyć dzieci języka romani i w wielu razach wpoić córkom wszystkie róznice wynikające z pozycji meżczyzny i kobiety.
– Kobieta jako żona i synowa skazana jest na rolę ofiary, ale kiedy zostaje teściową, narzuca tę rolę własnej synowej.
– Jest to więc rodzaj buntu kobiet?
– Nie aż tak rewolucyjny, jak bym sobie tego życzyła – śmieje się Nicoleta – ale jest to nasz łagodny, kobiecy sposób osiągania zmian. Wykształcenie dla niektorych z nas przestaje być zagrożeniem utraty tożsamości i… dziewictwa. Dziewictwo w naszej kulturze ma wielką wartość.
– Tak było w twoim domu?
– Tak było… Moja matka miała obsesję na punkcie dziewictwa i ja za to zapłaciłam … różnymi dramatami… Nikt nie zamierzał mnie uczyć, jak zapobiegać ciąży, nikt mi nie dał podstawowej wiedzy o seksie. W wieku dwudziestu lat byłam taka naiwna, by nie powiedzieć głupia…. nie wiedziałam jak się naprawdę szanuje ciało, jak chroni się je przed chorobami. O „tych rzeczach” nikt ci po prostu niczego nie mówi.
Wszystko, co potem w życiu robiłam, całe moje działania na rzecz poprawienia statusu kobiet wewnątrz naszych społeczności, miały swój początek w tym, że moja mama miała fioła na punkcie dziewictwa…
***
– Od pojawienia się pierwszej miesiączki dziewczyna musi byc pilnowana i w zasadzie nie może nigdzie wychodzić sama, bez opieki ojca, brata, kuzyna. To jest legitymacja jej przyzwoitości. Tak się dzieje w najbardziej ortodoksyjnych grupach Romów. Jest to więc moment, kiedy wiele dziewcząt rzuca szkołę, jeśli nie ma ich kto odprowadzać – opowiada Adam Bartosz.
– Niektorzy wykształceni romscy ojcowie mają z tym nie lada dylemat: czy skazać córkę na to, że będzie sie o niej źle mówiło – bo to budzi podejrzenie o niemoralne prowadzenie sie, czy też machnąć ręką i pozwolić córce wyjechać na studia. Ale zaczyna się tu dziać coś niezwykłego. Wystarczy przejrzeć listę studentów i absolwentów wyższych uczelni krakowskich, by okazalo się, że wśród prawie trzydziestu nazwisk, mamy tylko dwóch chłopaków! I to jest fenomenalne – bo oto dziewczyny, świadome swego upośledzenia społecznego, garną się do nauki, do wiedzy znacznie bardziej niż chłópcy! Ale jednocześnie dostrzegam jedno smutne zjawisko. Znam te młode kobiety, prawie wszystkie zrzeszone w organizacji Romano Xarango (romski dzwonek szkolny). Liczą po dwadzieścia parę lat i nie mają romskich partnerów, swoich chłopców. Bo ich rówieśnice już dawno mają dzieci, a rowieśnicy są żonaci! Dziewczyny z grupy bergickiej, te bardziej zasymilowane, bardziej wyemancypowane, w podobnej sytuacji znajdują partnerów spoza własnej społeczności. Pozwala im na to złagodzona tradycja romanipenu, ale jak sobie znajdą życiowych partnerów kobiety z grupy tradycyjnej? Tego nie wiemy, bo one są pierwsze. Będą romską elitą, ale czy nie za cenę osobistego szczęścia? Martwię się o nie, o to jak potoczy się ich dalsze życie.
***
Jedną z tej przyszłej elity romskiej jest Anna Mirga. Trudno sobie wyorazić aby tej prześlicznej dziwiętnastoletniej studentce Uniwrsytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek groziło staropanieństwo. Ania wywodzi się zresztą z tej wyemacypowanej grupy, Bergitka Roma, jej babcia była niepiśmienną wróżką, ale ojciec jest wybitnym uczonym, autorem wielu książek i publikacji naukowych.
I Ania też chodzi w dżinsach!
– Niektóre z moich koleżanek popadają w konflikt ze społecznością – przyznaje. – Mają krótkie włósy, noszą spodnie, a co najważniejsze chodzą na studia.Starszyzna postrzega to jako sporą wadę charakteru. Ale i to się zmienia. Moim zdaniem bycie Cyganem, cygańskość musi się dzisiaj zmienić. To, kim był Rom kiedyś, jest dziś anachronizmem. Przecież mu już nie podróżujemy, nie chodzimy po wsiach, nie wróżymy, nie zajmujemy sie wieloma typowo cygańskimi zajęciami, więc wszystkie wyobrażenia na nasz temat też muszą ulec zmianie. Chcielibyśmy, żeby na miejsce starych, zużytych do cna stereotypów przyszedł nowy wizerunek Roma. Cyganie mają bogatą i przepiękną kulturę, są pracowici, honorowi, badzo ważne są wśrod nas więzy rodzinne, szacunek dla starszych. To są cechy warte podkreślania i wciąż wśrod nas żywe.
Sorry, za powtorzenie. Ale wydawalo mi sie, ze sie nie skopiowalo.
Myślę, ze może być inna ryba. Sam zrobiłem tak flądry i były bardzo smaczne. Może być tez turbot. Powinny to byc ryby tego gatunku. Są płaskie i mają gruba skórę. Chronią mięso przed nadmiarem temperatury i oddają swój smak oraz aromat morza. A sole leżały brzuchami do góry. Dlatego wyglądały tak jak by były pokryte jasnym sosem. A jedyny płyn w brytfannie to oliwa. Ale za to najlepsza jaka przywiozłem czyli Ponentino Raineri.
Heleno
Chyba pod wpływem naszej wczorajszej wymiany zdań o kotach śniłaś mi się nocą. Muszę przyznać, że był to sen proroczy w kontekście Twojej romskiej imprezy o której wczoraj nie miałem pojęcia. Śniło mi się, że w kraju napięcia silne były, dyktatura, czołgi na ulicach, granice pozamykane. Myśmy się ukradkiem spotkali i powiedziałaś :”Wojtuś trzeba wiać, bo nic tu nas dobrego nie spotka”. Więc zacząłem kombinować i wpadło mi do głowy, że uciekniemy przez góry do Słowacji i dalej na Rumunię. No i nie wiem czemu mieliśmy się przedostać przez Karpaty do przełomu Dunaju i spłynąć do morza rzeką. Więc w jakiejś ponurej szopie w górach zacząłem budować łódź, która poruszała się drogą za pomocą trzech kół rowerowych przytwierdzonych do kadłuba i poruszanych przez system przekładni i łańcuchów . To całe urządzenie napędzałem pedałując jak na rowerze w wysokiej sterówce. W przypadku wodowania przerzutki rowerowe pozwalały uruchomić śrubę – też napędzaną pedałami. Ty byłaś sternikiem, miałaś z mapą siedzieć na rufie i podawać mi kierunki. Natomiast w wodzie miałaś do dypozycji ster drewniany. Przed ucieczką ustaliliśmy, że przebieramy się tak by nie budzić podejrzeń. Ja z racji pedałowania łodzią-rowerem założyłem strój kolarski: takie gacie błyszczące do kolan, koszulkę odblaskową i kask. Ty ubrana byłaś jak na wiosenną wycieczkę – błękitna powiewna sukienka, włosy przepasane wiankiem z kwiatów. No i ruszyliśmy w drogę. Przed nami strażnica z naszej strony pusta a po drugiej tłum Słowaków wiwatuje. Witali nas jak bohaterów, jak tych gości co balonami z NRD na zachód uciekali. No i zaczęła się droga przez Karpaty. Zatrzymywaliśmy się w jakiś podłych gościńcach, w których Romowie i Huculi w baranich czapkach nas gościli. Żarcia pełno, śliwowica się strumieniami lała, muzyka grała – jednym słowem ciągła balanga głównie z Twoim udziałem. No muszę przyznać, że miałaś powodzenie i byłaś duszą towarzystwa. Tańczyłaś jak prawdziwa cygańska artystka. A ja w kącie kluchy jadłem z sosem i nawet się napić śliwowicy nie mogłem, bo się bałem, że zasnę i łodzio-rower ukradną. I tak dzień w dzień. W końcu się kłócić zaczęliśmy, bo Ty zasypiałas zmęczona po imprezach i nie pilnowałaś mapy a ja drogę bez przerwy gubiłem i pedałowałem na próżno. A byłem coraz bardziej tym pedałowaniem po górach zmęczony. Pewnego dnia mówisz do mnie: Coś mi się wydaje, że za przełęczą już Dunaj. Sprawdzamy mapę – faktycznie w dole Dunaj płynie. Więc mówię: „Helenko, rozpędzę łódź na drodzę i rzucimy się w przpaść na której dnie rzeka przebija się przez góry. Trzymaj się mocno i pilnuj steru!” No i z impetem wpadliśmy do koryta rzeki. A tam wodospady, wodogrzmoty, wiry. Ciebie fala zalewa, krzyczysz, że łódź nie sterowna, że się potopimy. Ja te cholerne przerzutki przełączam, pedałuje ale śruba nie ma napędu. Śmierć zajrzała nam w oczy. Ale nagle łódź drgnęła, sruba zamruczała i poczułem, że płyniemy gdzie chcemy. Ty zadowolona za sterem, ja z radością pedałuję jak na niedzielnej wycieczce i nagle wypłynęliśmy na spokojne wody. Rzeka się coraz szerzej rozlewała a my tylko morza wypatrywaliśmy. Wtedy się obudziłem. Długo leżałem starając się zapamiętać sen bo fajny był – przygodowy i kolorowy na dokładkę. Jeszcze sobie nocą podjadłem śledzia, poczytałem nową Politykę i spokojnie przespałem do rana. A dziś się snem z Tobą i Przyjaciółmi dzielę.
Pozdrawiam
Wielki Sen! Musisz go, Wojtku kiedys wykorzystac w pisaniu!
Wielki Sen! Musisz go, Wojtku kiedys wykorzystac w pisaniu!
Oj, Wojtuś Wojtuś. Tobie się chyba długi metraż prezyśnił. Przeciętny człowiek ma sny jak mozaika poszczególnych kadrów filmowych i dodatkowo z róznych filmów te kadry i po obudzeniu bledną, rozwiewają się… Takie nowelki co najwyżej i rzadko bardzo logicznie spójne. A Ty – proszę -tylko Ci dźwiękowca zabrakło i tej panienki, która krzyczy „klaps”. Tak Ci zanucę, jak jednemu z moich Muzyków
„Leć, leć, leć Sokole
poczekamy tu, na dole…”
Heleno, skąd ta dwoistość. Aby się tylko Pani goście nie podwoili, bo moze byc tłoczno.
Heleno
Ja kolekcjonuję sny. Co bez sennych historii można napisać sensownego?
Pyro
Najważniejszy jest pierwszy moment przebudzenia. Wtedy dobrze się pamięta sen. Więc trzeba go wtedy odtworzyć i zapamiętać – nawet zapisać. Warto się kilkanaście minut poprzewracać z boku na bok i myśleć o śnie. Ale masz rację, że z każdą chwilą po przebudzeniu fabuła senna się rwie i rozmywa. Ale z kolei nastrój zostaje na cały dzień.
Pozdrawiam
Mozecie sobie mowic co chcecie ale ja gleboko wierze w sny. We snie wszystko jest bardziej prawdziwe jak na jawie. No i zawsze spelnia sie, tylko trzeba sen dobrze zapamietac i zrozumiec. Stad bierze sie moja znajomosc mozliwosci zakonczenia wojen i wszelkich bijatyk w Ziemi Swietej. Beze mnie i mojego sposobu, zadne wysilki nie przyniosa skutku. Drugim waznym snem byla przebudowa mojego samochodu na model Nazareti, egzemplarz numer 2. Samochod byl na Zjezdzie a potem bezplatnie doprowadzony do porzadku w stosownym warsztacie.
Jesli chcecie to moga wam napisac skad wziely sie obie historie ale do tego niezbedne jest zezwolenie Piotra na opublikowanie w jego blogu tych dwu informacji. Za pozniejsze skutki nie bede ponosil odpowiedzialnosci. Ja tylko napisze a wy mozecie wierzyc lub nie. To samo dotyczy innych.
Ponadto, dzisiaj mialo miejsce oblewanie cokola pomnika noszacego tytul:
„Przedmiot Pozadania”. Cokol jest poskladany z granitowych kraweznikow i ma wyswokosc nieco ponad metr. Na wierzchu jest betonowa plyta a na niej bedzie ustawione to dzielo. Dzielo jest chwilowo na wystawie w Wiedniu i juz jakis zloczynca usilowal je odkupic ale ja mam zagwarantowane prawo pierwokupu i dokonalem stosownej przedplaty.
Po stu latach, jak bede w potrzebie sprzedam za dziesieciokrotnie wyzsza cene. Obiekt bedzie przymocowany specjalnym klejem silikonowym do plyty nosnej zeby nie padl pastwa zlodziei albo zazdrosnych kolekcjonerow. Wykonanie, odlew w brazie, waga okolo 50 kilogramow.
Po odslonieciu, ktore bedzie mialo miejsce w przyszlym tygodniu zostanie bezplatnie udostepnione szerokiej publicznosci i mam nadziej, ze jako pierwszy zrobi serwis fotogtraficzny Mis – 2 ktory przyjedzie w stosownym czasie ze swoja zlota kamera. W ceremonii odsloniecia wezmie udzial autorka, mloda znakomicie zapowiadajaca sie rzezbiarka, tegoroczna absolwentka Akademii Sztuk Pieknych w Wiedniu.Oprawe muzyczna zapewni zespol prowadzony przez jej przyjaciela, Irlandczyka z pochodzenia. Oni graja jakas zupelnie zwariowana muzyke. Sadze jednak ze Pani Dorota z Sasiedztwa gdyby ich posluchala to bilaby brawo nawet uszami. Bic brawo uszami. ( all right reserved )
Co zas dotycza snow, wyglada na to, ze Wojtek z Przytoka zna sie na rzeczy. Tak jak Pyra na pierzynach. Nie mowiac o jadle.
Przyjemnego wieczoru
Pan Lulek
Tu sie z Wojtkiem zgadzam,najgorsze co moze byc dla snu
to po przbudzeniu spojzec w okno,prysnie jak banka mydlana.
pozdrawim.MZ
http://fotyslawek.blogspot.com/
wlasnie sie ucze wysylac foty, darujcie ewentualne buble
Slawek – Ciemnosc!, ciemnosc !! Widze ciemnosc !
Nieeeee!!! Sa trzy piekne, kolorowe foty.
Zdolnys facet.
Prosze o wiecej !!
Bardzo ładne zdjęcia. Dziękuję, Sławku!
Slawek,
A gdzie Pan Lulek z Pierzyna – szlagier Kornika !
Sławku widzę ,że z twoją komputeryzacją to tak jak uwiększości z nas . Lepiej późno niż wcale.
O matko znowu mnie upublicznią. A jak Alicja wróci do domu i swojego ukochanego komputera to dopiero będzie pokaz…
Idę do sąsiadów a jak wrócę to zadzwoń ( po 21)
22 3825002
Chciałbym zobaczyć jak działa połączenie. Z USA świetnie, z Austrią trochę nie bardzo 🙁
Ha a ja patrzac na jesien za oknem, wracam obiadowo do wiosny, a wlasciwie poczatku lata – knedle z truskawkami i kwasna smietana. Dobranoc wszystkim. 😀
Misiu, co Ty chrzanisz ? Jakie „z USA swietnie” ? Przeciez dzis nie dzwoniles.
Gelem, gelem:
http://pl.youtube.com/watch?v=JOdDB6YAeu4
Wędrujący boso po Ameryce Południowej podróżnik-redaktor Wojciech Cejrowski nadaje swe relacje w Trzecim Programie PR. W jednej z ostatnich ,nadanej gdzieś znad Amazonki opowiadał o ( zapamiętałem fonetycznie ) sewicze – jest to surowa ryba pokrojona w kawałki, zamarynowana sokiem z limonki. Na to pokrojona cebula , po wierzchu chlapnięte jakimś ostrym sosem. Je się łyżką razem z sosem. Ponoć dobre. Tak opowiadał bosy.
Opowiadał że peruwiańska biedota w ten sposób zajada małe, pokrojone z ościami rybki.
Sprawdziłem w necie. Nazywa sie to -ceviche- ładnie napisała o tej potrawie pani AgnieszkaKręglicka.
http://kuchnia.gazeta.pl/kuchnia/2029020,54042,1186702.html
Czy może któreś z Was ma jakieś własne z sewicze doświadczenia.
Mam ochotę tego spróbować.
Może ugoszcze kiedyś gości ? 😉
mt7,
Jakie gelem gelem ? Na you tube nic nie ma.
Jest tylko trzeba trochę poczekać.
Tu trochę mniej przerażająca wersja:
http://pl.youtube.com/watch?v=w3Nt5cDStJg
Nie, Marysiu. Gelem gelem to jest to, najpiekniejszy dka mnie ze wszystkich narodowych hymnow, czasami nazywany takze „Opre, Rroma”
http://pl.youtube.com/watch?v=fGqbIsj5SfU
Misiu
Napisz jakich to używasz tajemniczych urządzeń do łączności telefonicznej ?
Masz numer z Warszawy i Ostrołęki. Nie działało , taraz działa.
Co to za system ?
Pozdrawiam !
http://www.actio.pl
Używam bramki Linksys i podłączonych do niej dwóch zwykłych telefonów . Bramka jest podłączona do internetu poprzez switch i router. Komputer może być wyłączony, godzina do USA kosztuje 3 zł Po Uni i Polsce dzwoni się za 9 groszy za minutę. Nie ma abonamentu ani innych dodatkowych opłat . Numer można mieć z dowolnej strefy numeracyjnej. Jeśli masz ochotę to możesz mieć numer z Londynu czy Nowego Jorku. Przy szybkim łączu działa bez problemów. Miałem spory problem z Routerem bo walnął piorun spaliło dwa porty i coś jesze . Teraz mam nowy i działa
Heleno,
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawe co jest pod tymi ukladnymi relacjami, ktore bralas. Dla europejczyka to piaty wymiar. Od biedy mozna by porownac z dziesieciokrotnie ponad miare ozaglowana lodzia na silnym wietrze. Zroznicowanie emocjonalne i skrajnosci, do samounicestwienia, wykluczaja jakiekolwiek zrozumienie czy interpretacje. Bardzo solidny, Twoj reportaz dotknal tylko „lakieru” ochronnego dla przetrwania w spoleczenstwie, ale nie w spolecznosci.
http://fotyslawek.blogspot.com/
drugie podejscie
aj, ta gangrena po cztery sztuki mi wysyla, jak sie przespie, moze cos wymysle, dobrej nocy i dnia
Slawek, prosze nie dodawac mi lat na fotografiach. Przynajmniej nie na fotografii z Rogalina. Chyba ten stary trotel siedzacy przy stole pomiedzy Mariala i Dorota, to nie Pan Lulek. Troche jak gdyby podobny.
Pierzyna na Zjezdzie byla nie do ogladania gdyz znajdowala sie w bagazniku samochodziku Nazareti. Obecnie jest do zwiedzania pod moim adresem. W nocy wylacznie dla pan z mozliwoscia dokonania ocen organoleptycznych.
Jak dobrze pojdzie, w dniu 13 pazdziernika wspomniana pierzyna udaje sie w towarzystwie dwu poduszek w podroz krajoznawcza do Niemiec w okolice Esslingen. Jedna z poduszek ma afganskie pochodzenie ale zostala zakupiona w Moskwie jeszcze przed wysylka do Afganistanu. Ze strony mojej niemieckiej czesci mojej rodziny zapowiedziala sie kuzynka z Hamburga. Mam nadzieje, ze nie mieszka w dzielnicy San Pauli. Jesli zas tak, to jakie to ma we wspolczesnych czasach znaczenie. Przeciez w tej dzielnicy debiutowali Beatlesi.
Jesli zas mowimy o dzielnicach roznych miast, to w Amsterdamie jest dzielnica ktora nazywa sie Katendreck. W centrum starego portu. Statki, tylko te mniejsze, cumowaly w ten sposob, ze dzioby wystawaly na nabrzeze. Tak bylo dawniej, jak jest teraz trzeba by zobaczyc. W uliczkach tej dzielnic znajdowaly sie nieprywatne domy a panie swiadczyly wiadome uslugi dla wyposzczonej braci marynarskiej. Miejsca pracy posiadaly od strony ulicy wielkie okna wystawowe. W kazdym oknie siedziala elegancka pani w negligee, czesto robiac na drutach lub szydelkujac i oczekiwala na nastepnego pana spragnionego amorow. Ciekawe bylo, ze kazda siedziala na tylu poduszkach ilu klientow obsluzyla w danym dniu. Na gornych pietrach byly piekne balkony i kwitly wspaniale kwiaty, jak to w Holandii. Pewnie dlatego kwitly tak wspaniale, ze rosly na Katen Drecku.
Moj syn i cala niemiecka czesc rodziny sa cali w nerwach. Podobno zamowila sie jakas kuzynka z Hamburga zeby zapoznac sie z ta pierzyna. Sadze, ze ona nie mieszka w dzielnic San Pauli. Jesli jednak tak, to w miom wieku co to za roznica. Przeciez w tej dzielnicy debiutowali kiedys Beatlesi.
Kotka Muli zalatwila sobie opieka na cale dwa tygonie w postaci sasiadki, tej od strazaka, nadsikawkowego. Nie wiem przypadkiem czy ta sasiadka nie bedzie rozczarowana nieobecnoscia pierzyny.
A tak przy okazji. Mize by tej pierzynie dac jakies imie. Tylko jakie.
Pan Lulek
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/KulinariaIOkolice
pokonalem maszyne, uf, nawet pierzyna sie zalapala
trzeci raz chce sie wpisac i mnie lyka, zly jakis taki sie zrobilem z tego tytulu,
nawymyslalem na pol strony i mi po prostu zal, ot technologia,
Powitać wszystkich.
Patrząc na zdjęcia Sławka zastanawiam się czy nie zagłosować na PiS. Bo jak wprowadzą cenzurę prewencyjną to zniknę z albumu i nikt mnie nie będzie oglądał .
Ale zostanę chyba na wieki bo Sławek używa francuskiego gugla. A tak daleko długie rączki Wielkiego Brata nie sięgają.
Trza będzie pogadać z jakimś hakerem coby wlazł na stronę i gumką myszką wyczyścił
Do Antka: jadałem ceviche w Chile i robiłem je potem w Polsce. Ale zdecydowanie bez cebuli. I wybierałem z ryb – łososia. Nie wiem więc jak by się sprawdziły ryby słodkowodne. Tylko cieniutko pokrojona ryba z sokiem i drobinkami cytryny. Potrawa powinna dobre parę godzin poleżeć w lodówce. Jest świetna.
Sławek,
nie mogę wyjść z podziwu: wykonałeś fotę, na której jesteś wraz ze sprzętem – czy to jakiś nowy patent na samowyzwalacz? 😉
Patrząc na ten urobek żal mi trochę, że odpuściłem sobie Rogalin. No, ale byłem jednak uzależniony od kierowcy, czasu i odległości do pokonania. Czułem się nieobecny usprawiedliwiony.
Lulku,
nie przejmuj się tym starym trottlem na zdjęciach, przecież on jest jak Starsi Panowie Dwaj (a w sercu ciągle maj) i nad niejednym młodzieniaszkiem ma przewagę (nie tylko) w postaci pierzyny. A tak BTW: dostałeś już odpowiedź w sprawie wizy na Antarktydę? 😉 No i koniecznie skronikuj w postaci dokumentu pisanego swoją słynną (mittlerweile) podróż służbową z Trójmiasta do stolicy – omal mi łez w Kórniku z jej powodu nie zbrakło.
Misu 2,
następnym razem polecam wenecką maskę karnawałową. W połączeniu z peruką z pewnością uniemożliwi późniejszą identyfikację na podstępnie pstrykanych zdjęciach 😉
Jeśli chodzi o telefon, to numery SIP oraz SkypeIn (nie wiem, której technologii używasz) rzeczywiście nie z każdej innej sieci dają się wybierać. Jest to nie tyle problem techniczny, co brak (strategiczny?) odpowiednich umów.
Pawle
Ja mam kompleks jak większość fotografujących, nie lubię być fotografowany. A pomysł z peruką do rozważenia bo póki co to te środki na porost…
Telefon działa ,obdzwoniłem znajomych, niekiedy tylko w czasie największej używalności internetu spada jakość . Może się poprawi gdy będziemy z sąsiadem mieli łącze 6mb bo przy 512kilo bywają problemy. Korzystam z technologii Voip sip i nie zdarzyło się abym do kogoś się nie dodzwonił.
Do Heleny:
mój pierwszy podany adres, to była właśnie ta pieśń z obrazami z eksterminacji Romów w tle. Żeby tam wejść trzeba było potwierdzić, że się jest osobą dorosłą.
Nie wiedziałam, czy ten blog jest dobrym miejscem na taką prezentację.
To co podałaś, jest wersją bardziej sentymentalną.
Dzięki, nie wiedziałam, że jest taka pieśń, z takim rodowodem.
Pozdrówka! 🙂
Teraz dopiero mogłem (niestety) przeczytać „Helleński” tekst (esej?) i trudno z czymkolwiek tu polemizować. Blog p. Adamczewskiego nie jest zapewne najlepszym miejscem do tego typu dysput, ale skoro jusz…
Cisną się na język same banały: że różnorodnośc kulturowa jest ciekawsza, niż cocakolonizacja planety przez jedną kulturę, że tradycja to norma nie odwołująca się do niczego, prócz siebie samej (Tak ma być! Dlaczego? Dlatego, że zawsze tak było i już!) i że nośnikiem tejże zawsze są… khm… ci najprostsi. Romowie jeszcze trwają m. in. dzięki temu, że:
-nie uczą swych dzieci czytać, co Pani na to?
-żyją w gettach, tyle że ruchomych.
-mają własny język
Za 40 lat nie będzie Romów, bo:
-puszczą dzieci do szkół, bo dalej tak się nie da
-osiądą ze wzgl. na pracę (tu lub ówdzie)
-wymrą do cna te dwa pokolenia pamiętające ognisko nad jeziorem
Najlepszy chyba passus w Pani eseju, to wypowiedź A. Bartosza
„…kobieta w społeczności romskiej pewnie nie czuje się gorsza, mniej doceniana czy mniej równa wobec mężczyzny, no, chyba, że jakaś bardziej wykształcona Romka”. Pamiętam, jak mądrzyłem się kiedyś, że pańszczyźniany chłop nie odczuwał wcale swej niewoli, bo była codziennością. „Tak -odpowiedziano mi- dopóki ktoś nie nauczył go czytać”
Oczywiście, że Romowie przetrwają, tylko że Cyganów już nie bedzie…