Obok dróżki czerwienią się…

 

… poziomki! Zebraliśmy je skrzętnie i wystarczyło na pyszny deser dla nas dwojga. Pachniały nadzwyczajnie i smakowały też wspaniale. Nasze zdumienie zaś stąd, że jeszcze w ubiegłym roku ich nie było. Najwyraźniej same się wysiały, dobrze im jest w naszym lesie więc  obrodziły. Teraz będziemy pilnować, by nikt ich nie wyplewił. Może rozrosną się tak jak konwalie, których jest coraz więcej i już obeszły dom niemal dookoła. Albo będzie ich takie mnóstwo jak prawdziwków i maślaków, które co roku zapełniają nasze kosze bez konieczności wychodzenia poza obręb naszego płotu. I to jest podstawowa frajda z mieszkania na wsi.

Wkrótce będą warzywa z pola naszych sąsiadów, które mamy prawo podbierać do woli, potem kukurydza (i nie przeszkadza nam fakt, że musimy się nią dzielić z sąsiedzkimi krowami), jeszcze później ziemniaki a cały czas biegamy do kurnika po jajka od zaprzyjaźnionych kur wolnochodzących. Dokarmiamy je systematycznie i odpędzamy lisy, których namnożyło się bez liku. Od wielu już lat nie kupujemy jajek w sklepie, bo nikt by ich nie chciał jeść. Te z sąsiedztwa mają pięknej barwy żółtko, pachną świeżością i smakują w każdej postaci. Na surowo też.

Ponieważ nasi sąsiedzi mają gospodarstwo mleczne (kilkanaście krów a z cielętami to chyba ponad dwadzieścia) to i mleko mamy prawdziwe. Z tego mleka robimy pyszny twaróg. Lepszy niż wszystkie kupne. No i zsiadłe mleko. Nastawione w glinianym garnku w piwnicy, po dwóch dniach jest chłodne i tak zsiadłe, że można je kroić nożem. Do tego młode kartofle z roztopionym masłem i drobno posiekanym koperkiem. Och piękne jest wiejskie życie.

Po takim wiejskim posiłku łatwo się pracuje. Zwłaszcza, że naszą pracownią jest przeszklona weranda, gdzie szczebiot ptaków zagłusza stukot klawiatury laptopów.

No to do roboty!

PS.

Po wczorajszej dyskusji i dzisiejszych wpisach oraz po rozmowach z redakcyjnych podjąłem (dośc bolesną dla dziennikarza z wieloletnim stażem) decyzję o usuwaniu z blogu komentarzy ordynarnych czy chamskich, wyraźnie obrażających innych uczestnikow blogu, rozmyślnie drażniących i starajacych się o wywołanie awantury.

Blog jest – jak to podkreślają nawet starajacy się o jego rozbicie – salonem. Moim salonem. A do swojego domu nie wpuszczam gości niewychowanych. Tak będzie i tu. I to ja sam będę decydował kto może a kto nie zasiąść z nami przy stole.

Uczestnictwo w blogu nie jest przymusowe. Komu się nie podoba tutejsza atmosfera i tematyka, to niech nas omija z daleka.

Muszę przyznać, że podjęcie takiej decyzji sporo mnie kosztowało. Ale nie widzę powodu, bym musiał utrzymywać znajomość z ludźmi złymi.

Nie chcę też by uciekali stąd ludzie sympatyczni i zaprzyjaźnieni. Tylko z takimi chce się biesiadować.