Żurnaliści – obżartuchy
Nie będzie to tekst, w którym potępię obżarstwo moich kolegów po piórze. Wprost przeciwnie – opisując np. wyprawy do knajp dziennikarzy sprzed lat staram się jakoś usprawiedliwić własne łakomstwo i miłość do wszelkiego typu lokali. A w dodatku mamy wszyscy w perspektywie nieodległej przecież wyprawę do Kórnika i okolic, którą organizuje Pyra pod pozorem nawiązywania znajomości, przyjaźni i zwiedzania pięknych zakątków Polski. A prawda jest taka: każdy powód jest dobry jeśli spotykamy się przy dobrze zastawionym stole i z miłymi ludźmi. A z doniesień Pyry można wysnuć wniosek, że posiłki nie będą marginesem tylko naszego zlotu. Już o tym myślę intensywnie. Tymczasem zaś podsuwam Wam scenkę ze starej, XIX-wiecznej Warszawy.
Skromne bibki redakcyjne pismaków z „Kuriera Warszawskiego” składały się z serdelków i świeżych bułeczek. Czasem odwiedzano sąsiadujące z „Kurierem” drugorzędne restauracje, „a ryba, kawałek mięsa i dwa kieliszki wina na osobę zadawalniały wymagania nieprzyzwyczajonej do zbytków drużyny dziennikarskiej” – czytamy w księdze jubileuszowej „Kuriera Warszawskiego” spenetrowanej przez Beatę Mellerową, historyka kuchni i współautorkę „W kuchni babci i wnuczki”, którą co jakiś czas możecie wygrać.
W miarę jak „Kurier” przynosił większe dochody wydawcom przez zwiększenie liczby nakładu, przyjęcia były już okazalsze. W latach 80 (XIX stulecia oczywiście – przyp. PAd.) coraz częściej odbywały się one w pierwszorzędnej restauracji Antoniego Stępkowskiego przy ul. Wierzbowej.
Liczono się w „Kurierze” z każdą kopiejką przy codziennych wydatkach. No… chyba że chodziło o codzienne wypady szefa, redaktora Dmuszewskiego, do Loursa na poranną kawę, bądź wieczorem do knajpy pani Karczewskiej, gdzie naczelny zakąszając zdobywał cenne wiadomości z miasta.
Dziś okolice Wierzbowej to prawdziwe zagłębie gastronomiczne. Knajpki chińskie, polskie, francuskie, japońskie i wszelkiej innej maści są tu w wielkiej obfitości. A gdy już człek się dobrze obje, to powinien zakończyć rundę po lokalach w sklepie winiarskim, który tu często i bez żenady polecam. Kto tam wejdzie – ten z pustymi rekami nie wyjdzie. Bez względu na zasobność portfela. W świątyni Marka Kondrata bowiem są wina dla każdego i za każdą cenę. To znaczy i tanie, i drogie. A kiepskich tu po prostu nie ma.
Dla spokoju dziennikarskiego sumienia dodam: wkrótce odbędziemy wycieczkę do kilku innych sklepów winiarskich, byście mieli pełną panoramę tego cudownego rynku.
Komentarze
Ciekaw jestem gdzie stołuje się Piotr Semka 🙂
Misiu 2
Nie wiem gdzie się stołuje ale wiem jak to robi. Mam okazję w III Programie w sobotnie ranki ( „śniadanie w III” ) słuchać jego mlaskania, stękania i ględzeniam z pełnymi ustami itp. Mikrofony są bezlitosne, a facet tak pewny siebie, że traci kontrolę nad odruchami. Nigella Lawson to on na pewno nie jest – zarówno w treści jak i formie. Odstręcza od śniadania – co najwyżej mam ochotę na szybkiego browara dla rozluźnienia spiętego tym programem żołądka.
Pozdrawiam
Eee tam, zaraz „obzarciuchy”. Sa po prostu smakoszami. Zdarza im sie, ze zjedza dwa croissanty na sniadanie, zamiast jednego, ale, ze pojdzie ktory gleboka noca sprawdzic lodowke. Ale to nie powod, zeby ich zaraz obrazac i wypominac….
Dziennikarskie śniadanka, obiadki i „podkurki” na nocnych dyżurach redakcyjnych -ileż takich smakowitych obrazków jest w naszej literaturze, wspomnieniach, anegdotach. Szczególnie pełno tego u Makuszyńskiego, KADENA-bANDROWSKIEGO, nOWACZYŃSKIEGO. Rankami to raczej nie były restauracje, a tzw handelki, czyli pokoje śniadaniowe przy sklepach delikatesowych. Zwykle każda ze specjalności miała swoją ulubioną norkę śniadaniową gdzie zbierała się palestra, lekarze, żurnaliści, bankowcy. Pięknie o tym pisze Helena Duninówna. Imprezki te były typowo męskie, ale panowie czasem gościli żonę (nawet z progeniturą) i wtedy całe towarzystwo stawało na rzęsach, aby pokazać się domowej kurateli z najlepszej strony. Obiady, kolacje i „podkurki” to , oczywiście, zuprłnie inna bajka i inny rodzaj lokalu, przy czym w czasie „podkurków” restauracje znowu zamieniano na lokale o wiele niższej klasy, najczęściej na dość podejrzane knajpy dla wozaków, nocnych stróżów itp. Te nocne wizyty były szczególnie cenione przez reporterów miejskich, bowiem omawiała w nich publika wszelakie zbrodnie, występki i plotki. Kopalnia wiadomości. Oprócz panów, bywały tam panie lekkiej konduity ale niezbyt wysokich lotów.
Ech, napiszę do Was znowu po obiedzie, bo teraz jestem wypychana od maszyny. Pa.
Dzień dobry!
Z bardzo wczesnego bladego świtu: doskonale opisuje Konwicki stolik w kawiarni „Czytelnika” bodajże, a także różne „podstoliki” („Pamiętam, że było gorąco” – tytuł książki-wywiadu-rzeki). A i Kisiel w swoich dziennikach. Mogę sie mylić z nazwą kawiarni, ale Konwickiego mam w sypialni na półce podręcznej i nie chcę teraz rejwachu robić (niech człowiek dośpi!), ale tak mi się zdaje, że to był Czytelnik, kawiarnia-instytucja.
No to i ja idę dospać, 4:33 tutaj!
Na Stolik Konwickiego w Czytelniku juz sie nie zalapalam, bo kiedy wolno juz mi bylo legalnie wjezdzac do Polski, Pan Tadek juz sie obrazil i wyprowadzil ze stolowki Czytelnika, zas kiedy przekraczalam granice Polski nielegalnie, nie moglam sie tam pokazywac.
Do stolika doprowadzila mnie stala bywalczyni Janeczka Borowicz, wydawczyni Czytelnika i przyjaciolka rodzicow E, a teraz i moja. Ale o obzarciuchostwie w Czytelniku nie mozna mowic. Panuje tam zgrzebna, domowa, bardzo dobra kuchnia, z zestawem zachwycajacych surowek, przyrazdzanych przez bardzo mile i kulturalne panie kucharki.
Resztki Stolika Konwickiego jednak sie zachowaly i siadal przy nich czesto Holoubek (z ktorym stoczylam ostra dyskusje o stnadardach dziennikarstwa), Marek Nowakowski, legendarna Pani Szymanska.
A ja polecam z czystym sumieniem „ziemiaki chili ala Marialka”, które właśnie wrąbałam na obiad, a które znakomicie pasowałyby do letniej kolacji z maślanką, albo zimnym piwem i michą sałaty.
Marialka podawała przepis tak : surowqe ziemniaki obraze skropić oilejem, posypać ze wszystkich stron chili i solą i upiec na blasze w piekarniku ( w połówkach, a jak b.duże, to w ćwiartkach). W czasie peczenia co najmniej raz przewrócić, żeby się ze wszystkich stron zrumieniły. Ja nieco przepis zmodyfikowałam, bo chciałam mieć grubszą skorupkę. W tym clu na talerzu zrobiłam suchą panierkę – mąkę razową, chili i sól morską. Każdą połówkę ziemniaka najpierw ubzyngowiałam na oleju już naszykowanym na blasze, a potem panierowałam w mące z sołlą i chili. Piekłam ok 45 min najpierw w 200 stopniach, potem w 150 z termoobiegiem. Mniejsze już jadłyśmy, a duże jeszcze siedziały w piecu ( na ćwiartki nie cięłam). Doszły akurat na czas. Pycha. Polecam.
Odświeżyłam sobie opowieści Konwickiego o „Stoliku” – faktycznie, tam zaledwie kilka zdań o kulinariach „Czytelnika” i o herbacie, niemniej jednak smakowicie napisane. Kisiel to przynajmniej wódkę tam wypijał, a nie herbatę!
Mam słabość do Konwickiego, więc więc zeskanowałam te osiem stroniczek o stoliku. W książce Stolik wspominany bywał częściej, ale tu jest zasadnicza opowieść.
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Stolik/
Nie wiem, co na obiad – jeszcze śniadania nie zdążyłam zjeść! W sumie pełna lodówka po długim weekendzie, nie ma się co palić do gotowania. Sałatę, o!
Pyro,
ja jeszcze siekam drobno czosnek, ze dwa ząbki, do tego kapkę rozmarynu i tymianku świeżego na sieczkę, reszta jak wyżej. A do tego mizeria! Oj, idę ja jakąś kromuchę sobie…
To ja Wam zdradze przepis na ziemniaki po „mojemu”:
Ziemniaki umyc, nie obierac. Pokroic wzdluz na cwiartki lub osemki, jesli ziemniak okragly a nie podlugowaty. W misce lub duzej salaterce wymieszac 5 lyzek oliwy z oliwek, 1-2 lyzeczki soli, 2-3 wycisniete przez praske zabki czosnku, lyzeczke ziol prowansalskich, swiezy rozmaryn w calych lub pocietych nozyczkami igielkach. Pokrojone ziemniaki wrzucic do tej mieszanki, dobrze wymieszac lyzka lub reka, rozlozyc na blasze. Piec w gornej polowie piekarnika 220°C, 20 minut. Powinny byc rumiane ze wszystkich stron i z wierzchu chrupiace, a w srodku kremowomiekkie. Nie odwracac, nie mieszac, tylko obserwowac, czy sie nie za bardzo przypiekly.Sprawdzic widelcem, czy miekkie w srodku. Podawac do czego sie chce. Przypieczone igielki rozmarynu, to szczegolny rarytas.
Pracowalam przez dwa lata w dziale porad tygodnika Przyjaciolka (84-86), obok Czytelnika…
Przepyszne kanapki z pasta jajeczna…
Wielu znakomitych bywalcow, ale ja ich nie znalam ani oni mnie…
a
Też nie obieram ziemniaków, bo skórka dodaje czegoś ekstra. A rozmaryny wyhodowałam dwa, bo jak bez tego żyć. Niech się rozwijają! O dziwo, ten starszy kwitnie bez przerwy już ponad rok. Nadrozwinięty czy co?!
albo ulan, albo mutant
Misiu2 i Slawku,
Coscie sie do mnie przyczepili ? W Sekwanie dziala na pokulacje a tu – na charakter (wyjasnialem Nemo 25 czerwca o 18.03 i 22.20 w Smakosz polityczny)… Szalona roznica. Temat podtrzymal Putin, bo wyciagnal 40-o calowego pregowatego okonia na lodce Busha, obstawa musiala ich odczepiac, bo sie zapeteletali w kamienie, ale zgodnie przyznali, ze zwierze wypuszczono – tacy eleganccy. Co im zalezy, na kolacje mieli homary… A medykamenty truja tez w chinskich rzekach, a jakze. Chyba stanie import setek tysiecy ton ryb do US nafaszerowanych antybiotykami.
O malo do lez sie nie wzruszylem czytajac o „Czytelniku”. Czy to bylo przy Wiejskiej, miedzy pl.Trzech Krzyzy i Sejmem ? Obok byla spoldzielnia Tlunacz, a troche dalej (Ujazdowskie przy pl. Trzech Krzyzy) knajpa dla dziennikarzy, gdzie moglem sobie poogladac pp.Dygata i Jedrusik. To chyba tam byla slynna wymiana zachwytow miedzy Jedrusik i Niemenem. W raczej upadlem stanie zagladala tez Lazuka. Podziwialem Lopka i Sempole w Europejskiej w niedzielne przedpoludnia, Hanuszkiewicza i Skarzanke w Kuzni, a ze s.p. Kofta zglebialem analize w Zielonej Gesi vis a vis SGPiS. Petal sie szczeniak po miescie, nikt by z nim nie rozmawial, to chociaz podsluchal. Nostalgia az skreca. Sw.pamieci red. Henryk Chadzynski, serdeczny przyjaciel i mentor niejednokrotnie, „obslugiwal” sasiedni MHZ i tez mielismy stoliczek w Tlumaczu, do przejrzenia tekstow, a przy tym kaszanki, kielbaski itp na domowe potrzeby, bo czasy byly mizerne.
Gdzie jest ta Wierzbowa ?! Raz, ze kolo Senatorskiej potem, ze kolo Wiejskiej – moze ktos pomoc ?
Wypalony po powstaniu budynek z szyldem Kurier Warszawski pamietam na Tamce, na polnocnej stronie, tuz przy Koperniku – czy pamiec mnie nie zawodzi ?
Znowu wspominki, a mialo byc o zurnalistach obzartuchach. Jak to jeden drugiego…
http://alicja.homelinux.com/news/img_0957.jpg
To jest dopiero ale obżartuch! Nic sobie nie robił z tego, że siedzieliśmy po obiedzie i głośno rozprawialiśmy – mieliśmy mu orzeszki rzucać, a skoro nie rzucamy, sam po nie sięgnął, wskakując na stół po Jerza nodze. Siedzieliśmy przy stole z pięć godzin, a ten (i dwa inne) niezmordowanie przybiegał i się domagał. Zabierał i myk, do jakichś sobie tylko znanych schowków, bo przecież nie mógłby tego zjeść, nawet gdyby chciał.
Poszedł worek orzechów i jakieś resztki z przedwczorajszego, a do tego czereśnie i truskawki – z czereśni najbardziej lubi pestki. Zbierał je nawet po nas.
Wierzbowa jest przy Teatrze Wielkim. Z jego zachodniej strony czyli inaczej mówiąc od strony Ogrodu Saskiego. A „Czytelnik” był i jest przy Wiejskiej 14 rzeczywiście miezy Pl. Trzech Krzyży a Sejmem. W latach 1775 do 1980 pracowałem w zlikwidowanej później „Kulturze” i Pani Janeczka z Czytelnika wszystkich nas trzymała przy życiu swoimi kanapkami i bardzo przyzwoitymi obiadkami. O trunkach nie zapominając. Część kolegów więcej czasu spędzało u niej na dole niż u mnie na górze. A ja jako niewolnik sekretariatu pisma siedziałem jak na szpilkach,bom wiedział, że tam jedzą, piją i przede wszystkim GADAJĄ Czasem udawało mi się zbiec do tej sutereny i choć chwilę posiedzieć wśród tuzów literatury, teatru i kina. Wtedy jeszcze istniał stolik Konwickiego, a dziennikarze „Kultury” bez narażania się na pogonienie mogli siadać obok. A niektórzy jak Głowacki, Kapuściński czy Mętrak byli dopuszczani jeszcze bliżej czyli do samego stolika. Niedawno w „Polityce” usiłowaliśmy odtworzyć tamten stolik i atmosferę. Przyszedł Głowacki, Komwicki i Holoubek. Skrót ich rozmowy drukowaliśmy. Wzbudził sporo sensacji, ale to już było nie to, nie „Czytelnik”. Znać było, że to dyskusja na potrzeby tygodnika.
Ale tę butelkę świecącą pustkami to też ON osuszył? I co to było?
G.Okoniu,
proszę, rozszerz ten wątek Kaliny z Niemenem 🙂
Lazukę spotkałam 3 lata temu w samolocie z Warszawy do Toronto. Oczywiście w stanie mocno wskazującym, ale był szalenie sympatyczny i nawet sensownie rozmowny. Leciał na chałturę do Kanady, pół samolotu mu życzyło – Bogdan, trzymaj się!
To chipmunk. Nie, osuszaliśmy to ze znajomymi (cono sur trocornal, chile), zwierz się chciał dobrać, ale do tego to juz nie dopuszczę – orzeszki, proszę bardzo, ale od wina wara!
P.S. A Lazuka nam odśpiewał : „tylko razem z wami!”
wiesz Okon jak jest, nie majac dostepu do stolikow, wtracam niby smieszne dygresje, zeby zaistniec, nie miej zalu:)
Panie Piotrze, bardzo dziekuje. Na Senatorskiej, obok, bylo towarzystwo przyjazni polsko-chinskiej z restauracja „Boze sie pozal”. Pamietam. Pozniej, w strone Grobu Zolnierza, otworzono kawiarnie-bar, nie pamietam nazwy. A do Czytelnika schodzilo sie po kilku schodkach, ciasno tam bylo jak diabli. Tam „lunchowala” moja przyszla zona z „psiapsiolkami”, to przyjezdzalem. „Psiapsioly” zrobily potem wielka kariere na ekranach. A bidne to bylo, jak mysz koscielna. Ciezko bylo przezyc aktorom w latach siedemdziesiatych. Wazne, ze teraz jest im dobrze, choc pamietaja. Nie moge tam pojechac, bo bym ugrzazl i nie wrocil. Dziekuje jeszcze raz za pomoc we wspominkach.
Slaweczku kochany, a wtracaj ile dusza zapragnie, im paskudniej, im czesciej – tym lepiej ! Tylko zwierzeta nie maja poczucia humoru.
Alicjo,
Podobno sie zdziwila: o k..wa, ale Jezus ! A on: o Jezu, ale k..wa !
Nie widzialem, nie wiem. Krazylo po miescie jako anekdotka.
Ja wiedziałem ,że jednego życia nie starczy aby zgłębić wszystkie tajniki gotowania. Ale jak się żyje tyle lat co Pan Piotr i pracuje 205 lat w jednej firmie to tylko pogratulować 🙂 🙂 🙂
No normalnie się nauczyłem obróbki tynkarskiej okien. Wyszło tak równo i gładko ,że sam się zdziwiłem żem taki zdolny . Teraz pójdę w ślady Tatusia i nauczę się tynkowania ścian. Potem roboty ciesielskie i dekarskie. A jak się nauczę wbijać gwoździe to pojadę za ocean domy budować 🙂
Zna Pan Janke Borowicz?!!! No jestem jak w domu.
Jej maz Fredek zmarl niedawno. Nie mozemy z E. Go odzalowac.
Janeczka jest ukochana.
Ha!
Misiu2,
bo jak się człowiek uprze, to sie nauczy. Znam z autopsji. Moja koleżanka powiada „a firmy nie mogłaś zamówić?!”. A mogłam. Ale po co, jak sama potrafię.
Za oceanem to się gwozdzie takim elektrycznym czymsik szast-prast wbija 🙂
Także samo śrubki wkręca. Wbijać gwozdzie młotkiem?! Bardzo prosto, ale trzeba wiedzieć, jak walnąć, precyzja, precyzja!!
Tynki – suche tynki, tzw. drywall, wiem, że w Polsce też są. Trwałe to nie jest – kilkadziesiąt lat. A może i jest trwałe, tylko jak kiedyś w małym przedpokoiku obracałam rurą od odkurzacza i walnęłam w ścianę, to dziura się zrobiła 🙂
Przyznaję, że niechcący walnęłam mocno, no ale żeby dziura w ścianie?!
Zawiesiłam obrazek i nikt nie zagląda, co pod spodem. I dobrze!