Wojskowa biesiada

Znalazłem stare zeszyty z czasów tzw. Studium Wojskowego. Ci którzy studiowali w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wiedzą co to za monstrum. Studium Wojskowe przy UW kształciło militarnie zbieraninę ze Szkoły Teatralnej, ASP i Uniwerku. Na moim roku i w mojej kompanii byli m.in. Marek i Wacek – słynny duet pianistów, Marcin Król – obecnie filozof i dziekan, Andrzej Zaorski – aktor i paru innych teraz wybitnych panów. Ale wówczas nie były to wielkie postaci lecz wielcy prześmiewcy i – jak dziś mówią jajcarze.

Wśród wspomnianych notatek znalazłem też fragmenty wspomnień oficera, które wtedy czytaliśmy dla rozrywki.

Każdy kto służył w wojsku wie, że kuchnia wojskowa charakteryzuje się wyjątkową prostotą, by nie rzec – przaśnością. Razowiec, śledzie, kasza – były przez lata podstawowymi daniami kuchni zmilitaryzowanej. Były jednak i inne dania niedostępne zwykłym oficerom, że o szeregowcach już nie wspomnę. Oto jak historyk wojskowości, emerytowany generał, opisuje te nieznane większości kulinarne rozkosze służby z czasów PRL: ” Marszałek [ Rokossowski – przyp. P.Ad.] zajął trzy pokoje na dole, ja z Kłykowem dwa pokoje na górze. Ale śniadania, obiady i kolacje jadaliśmy razem.

Personel obsługujący nas składał się z pięciu osób: kucharki, dwóch kelnerek, sprzątaczki i lekarza. Wszystkie panie (sprzątaczka również) były żonami oficerów, jako element najpewniejszy. Lekarz, oczywiście wojskowy, pilnował, żeby marszałka nie otruto, próbował każdego dnia w drodze z kuchni do stołowego pokoju; skoro nie padł – wnoszono je na stół. Jak u faraona Egiptu na pisanym przez Prusa śniadaniu. ”
Po śniadaniu generalicja i oficerowie udawali się na poligon. Tam zaś stały trzy namioty: ” Jeden dla gości zagranicznych, gdzie na stołach piętrzyły się kanapki z kawiorem, łososiem i wszelaką wędliną, kawa herbata i różnego rodzaju napoje orzeźwiające – wszystko oczywiście  bezpłatnie; drugi dla radzieckich generałów, podobnie zaopatrzony lecz za pieniądze; trzeci – dla tłumu oficerów, już bez kawioru i łososia, gdzie tłok panował taki, że niewielu docierało do bufetu.”

Jak sądzę, drodzy Czytelnicy, większość z nas nie dopchała by się do bufetu na tym radzieckim poligonie pod Lwowem. Raczej cieszmy się, że nas tam nie było. Zróbmy więc sobie najlepszą z militarnych potraw – grochówkę!

A kto nie potrafi może skorzystać z mnożących się jak grzyby po deszczu przydrożnych jadłodajni pod namiotami obwieszczających kierowcom: ZAPRASZAMY NA WOJSKOWĄ GROCHÓWKĘ! A pierwszy taki lokal powstał przed laty za Wyszkowem w drodze do Ostrowi Mazowieckiej. I zaprasza do dziś!