Zgadnij co gotujemy?
W tym tygodniu nagrodą w quizie jest taka sama książka, jak ta, którą wygrała poprzednim razem Stara Żaba. To album Artura Tabora „Kathmandu”. Tym razem jednak pytania nie będą dotyczyć Nepalu lecz innych okolic.
Oto pytania:
1) Kuchnia Chin jest bardzo różnorodna, który region słynie z potraw tak ostrych, że wręcz trudnych do zaakceptowania przez Europejczyka?
2) Skąd się wzięła nazwa słynnego chińskiego dania podawanego w ulicznych barach – dandan mian (makaron dandan)?
3) W jakim kraju przysmakiem są gąsienice jedwabnika?
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres internet@polityka.com.pl
Jak zwykle kto pierwszy ten lepszy. Trzy prawidłowe odpowiedzi umożliwią wysłanie nagrody. Czekam na nie i żegnam do następnego quizu!
Komentarze
Dzień dobry Blogowisku,
Wpadam jak po ogień, ponieważ w dzikim pędzie na rubieżach jestem i zaraz mnie wyciągną stąd, więc muszę jeszcze krawat zawiązać, natomiast chciałem się podzielić ostatnim przepisem pracowicie spisanym przez Kotecka, znajdującego się, o zgrozo, blisko tysiąc mil stąd. Internet to jednak magiczne narzędzie jest, słowo daję.
Tacos z chili con carne
Opis uczty sobotniej postaram się wrzucić wieczorem, o ile uda mi się wrócić o jakiejś ludzkiej porze. Gwarancji nie ma, jednakowoż.
Miłego dnia wszystkim życzę!
Dzień dobry.
Książka łakomym kąskiem, ale nie gram. Nie znam się na tyle na jedzeniu jedwabników, aby zabierać głos. Mówiąc nawiasem czytałam zadanie dziiejsze i kanapka z szynką utkwiła mi w gardle w połowie kęsa. Wiem, że kuchnia chińska, to jedna z tzw. „wielkich kuchni” wiem i nawet w to wierzę, ale jeść wolę potrawy prowincjonalnej, eklektycznej i trochę nijakiej kuchni polskiej albo rosyjskiej, albo francuskiej, albo nawet niemieckiej
Gąsienice są na pewno przysmakiem. Najlepiej pieczone z imbirem, oliwą, czosnkiem i sosem sojowym. Ale świetnie się sprawdzają jako herbata. Oczywiście dla matorów.
Ale o kraju, gdzie się jada gąsienice jedwabnika, na razie zapomnijmy i wróćmy do Chin. Restauracja Pekin przy Senatorskiej reklamuje się jako najstarsza chińska restauracja w Warszawie, a nawet w Polsce. Działają od roku 1993. Tymczasem restaurację Szanghaj pamiętam jeszcze z lat 50-tych i to bliżej ich połowy niż końca. Prawda, że od 1977 roku zmieniła się forma własności. Stała się własnością spółdzielni, do której należy jeszcze m.in. Kuźnia Królewska w Wilanowie. Na pewno poziom gastronomiczny nie jest teraz najwyższy. Najwyższy był na początku – w tamtych zgrzebnych czasach. Ale jest ciągłość. Wtedy i teraz można zamówić legendarną niegdyś kaczkę po seczuańsku. Legendarną ze względu na wyjątkową ostrość. Teraz ostrych potraw można w różnych miejscach znaleźć dużo. Ale wtedy jadło się u nas raczej mdławo. Mieliśmy chrzan i musztardę, można było dostać ostrą paprykę. Ale dawało się tego mikroskopijne ilości. Więcej przypraw używały osoby, które zdołały je poznać w świecie.
Dzień dobry w słoneczny poranek 🙂
Gąsienic jedwabnika nie próbowałam i jakoś nie czuję wielkiego apetytu na ten przysmak. Natomiast warszawską restaurację Szanghaj, podobnie jak Stanisław, pamiętam od bardzo, bardzo dawna.
Witam wszystkich słonecznie.
Zawsze ogromnie rozśmieszają mnie przepisy (tu gąsienice jedwabnika) w których jest mnóstwo wyrazistych przypraw. Wygląda to jakby miały służyć do zabicia smaku składnika podstawowego.
Życzę radosnego i smacznego dnia.
Nowy – nie wiem czy to przeczytasz. Mijamy się na blogu, Ty piszesz ja śpię.Chcę powiedzieć, że bardzo brakowało Ciebie w sobotę. Mam nadzieję, że następnym razem będziemy w komplecie. Pozdrawiam.
Piękny album „Kathmandu” jedzie do Gdyni. Wygrał bowiem Stanisław. Gratulacje! A odpowiedzi są następujące:
1 Syczuan;
2 Słowo dan znaczy nosić na nosidle, a uliczni handlarze nosili kociołki z makaronem na bambusowych nosidłach;
3 Oczywiście w Chinach.
Następny quiz za tydzień. Nagroda jeszcze nieznana.
Stanisławie gratulacje. Twoje wiedza jest imponująca. Szczerze podziwiam.
Gratulacje dla Stanisława 🙂 brawo!
Chodzi mi po głowie powiedzenie – mnogość przypraw stosujesz, defektu potraw nie czujesz.
Stanisławie – gratulacje 😀
Zdaje sie, ze Tow. Przyjazni Polsko-Chinskiej bylo wlasnie na Senatorskiej i pamietam jak tam kilka razy jadlem swietne jedzenie, lepsze od tego w „Szanghaju”. Nie wiem jednak, ktory lokal powstal wczesniej. Za to przedwczoraj szukajac w stolicy czegos innego niz suszi lub spaghetti trafilem na ul Foksal na „Lwowska Kamande”. Bylo milo, sandacz (czy to danie kresowe?) byl bardzo dobry, a nastroj tworzyly piosenki lwowskie, choc nie tylko, bo rozne „ulice Gnojne” tez lecialy z glosnika. W kazdym razie nie za glosno. Dzien wczesniej jadlem w „Trylogii” w Hotelu Sobieski gdzie glosna muzyka techno (sic!) zupelnie odbierala apetyt.
P.S.
Jesli dobrze pamietam to w tym budynku gdzie jest „Lwowska Kamanda” bylo kiedys TPPR. Chichot historii.
ROMek
Restauracja lwowska na Foksal rzeczywiście bardzo smaczna i klimatyczna
http://www.kamandalwowska.pl/
I masz rację- historia tego miejsca mocno przewrotna.
A bezpośrednią poprzedniczką kuchni lwowskiej w tym miejscu była restauarcja rybna.Stąd może ten sandacz 😉
Serdeczne gratulacje dla Stanisława – dzisiejszego zwycięzcy.
Esko – całkowicie się z Tobą zgadzam.
Nowy-dzięki za dobry adres z winami.Poślę tam mojego Osobistego
Sommeliera 🙂
Zdecydowanie wolę być jedwabna zewnętrznie 😉
Gratulacje Stanisławie 🙂 Mam nadzieję, że zdasz relację z ewentualnej konsumpcji robalków…
Ano na Sentorskiej. Latali tam ludziska z dawno już pewnie zapomninymi menażkami – trzy garnuszki aluminiowe z pokrywką, połączone pałąkiem z uchwytem. Na miejscu też można było się posilić. Smacznie, dość tanio i egzotycznie jak na uwczesne polskie (warszawskie) warunki.
Ponoć pomysłodawczynią była pani (żona urzędnika Konsulatu w Pekinie). Pomysł zrodził się w jej ślicznej główce po powrocie z pacówki. Tak mi przynajmniej mówiła.
Stanis;awie – gratulacje.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Gratulacje dla Stanisława 🙂
Haneczka wróciła do formy 🙂
Alino 🙂 dzisiaj zrobię wreszcie prawdziwy obiad 🙂
zapewne z jedwabistym sosem …
A wiesz Danuśka, że jednak nie. Poczekam, aż mi się wyobraźnia uspokoi 😕
Zupelnie inny temat. Corka, jako prezentu z Polski zazyczyla sobie miodu pitnego. Na Swieta dalem jej i jej chlopakowi zestaw trzech miodow (trojniak, dwojniak i poltorak) kazdy po 250 ml kupiony na Okeciu. Bardzo im smakowaly, ale choc poltorak jest teoretycznie najlepszej jakosci, bo najlepiej wyklarowany to woleli dwojniak bo gestszy i jakos bardziej taki tradycyjny („sredniowieczny”). Czy Gospodarz lub blogowicze moga mi polecic ktorys ze swoich ulubionych miodow jesli takowe pijaja? Uwazam, ze w sezonie zimowym miod pitny podany do piernika swietnie rozgrzewa i poprawia nastroj.
Zauwazylem, ze ten blog zapelnil sie ludzmi z Toronto i okolic. Mam dla was dobra wiadomosc. Na lotnisku w Paryzu wzialem numer pisma „Voyages d’affaires” z Toronto na okladce i dlugim (15 stron!)entuzjastycznym artykulem o tym, ze to miasto wyroslo na jedna z najfajniejszych metropolii swiata pelne energii, sztuki, muzeow i swietnych restauracji. Rowniez LOT-owski lutowy „Kalejdoskop” zamiescil artykul o Toronto.
ROMek – bardzo tradycyjny jest „Kasztelański” (czas nie ma tu nic do rzeczy; miód dojrzewa od roku do 2 lat, a potem już się nie zmienia – nawet po wielu latach). Doskonałe są miody trapistów (w tym maliniak). Też używałam na preenty do Francji – sprawdza się do starych, ostrych serów. Nemo ma namiary na niewielką pasiekę i przetwórnię. Pisała, że lepszego miodu nie piła – jak się pokaże na blogu, to może dostaniesz adres.
ROMek’u, wydaje mi się, że niezłym znawcą miodów pitnych jest Gospodarz blogu, chociaż sugerowane przez niego połączenie: miód pitny + ser Bursztyn, mnie nie zachwyciło.
Półtorak, dwójniak, trójniak… Ba! Zależy kiedy, zależy do czego, zależy jakiego producenta.
Wrodzone skąpstwo skłoniło mnie ostatnimi czasy do zakupu 0,75 butelki trójniaka „Piastuna” (ok. 12 PLN). Przestrzegam, nie kupujcie! Chyba, że dla wrogów.
Może poniższy link okaże Ci się pomocny:
http://miodypitne.info.pl/
Ach, ta moja głowa. Nie o miodach chciałem.
Mam pytanie do „Towarzystwa Torońskiego”. Czy znacie sieć restauracji „Swiss Chalet”?
Ciekawi mnie Wasza opinia o serwowanych tam żeberkach z rusztu.
Przyznam się Wam, na ich wspomnienie, ślinka mi już cieknie.
Dla ROMka 🙂
http://www.polskadobrzesmakuje.pl/odcinek-miody.php
Zet,
?Swiss Chalet? ?, widze, ze udalo Ci sie, ja nigdy nie mialam szczescia to tej sieci. „The Pump” robi wspaniale, mamy juz dwie w „naszej wsi” (zajrzyj tu do nas koniecznie). Jak bedziesz w okolicy to podam boskie miejsca, a to stad, ze moj ukochany braciszek uwielbia One czyli te zeberka. W ubieglym roku mielismy festiwal zeberek..to bys zaszalal!
Buziaki,
Echidno,
Mialam takowe menazki z ktorymi biegalam do szpitala jak ktos z rodziny byl chory, a pamietasz banki na mleko???
Leno,
czy nie mylisz baniek z kankami? Mleko nosiło sie w kankach a bańki stawiało się w celach leczniczych 🙄
Stanisławie,
gratulacje i szapobasy dla Twojej erudycji 🙂
Kanki i kany do mleka to poznański regionalizm, używany również na Ziemi Lubuskiej 😉
Bańkę można napełnić mlekiem, powiesić na choince, pożyczyć na wieczne nieoddanie, postawić na plecach, nabić na niej guza i dostać w szkole albo nadmuchać przez słomkę i puścić nosem 😉
U Was Jotko – na zachodzie kanki, a u nas – na wschodzie bańki. Ale mimo to udaje nam się porozumieć!
Dziekuje za porady i linki dot. miodow pitnych.
Szanghaj pamietam. Bedac w Warszawie czasem sie tam zachodzilo. Wolowina z selerami najbardziej utkwila mi w glowie. Tow. Polsko-Chinskie tez pamietam z dobrego i innego wtedy jedzenia. Ciekawe jak by to teraz wszystko smakowalo kiedy autentyczni chinczycy robia jedzenie z autentycznych produktow. Wtedy chyba musieli jakies zastepcze uzywac tu czy tam. Czesto robie chinszczyzne w domu albo wariacje na tematy chinskie.
Za to wczoraj pyszna foccacia umaczana w oliwce z ziolami i na to plaster suszonego (sundried) pomidora albo czarnych oliwek (kalamata) – PYCHA. O innych rzeczach nawet nie wspomne. Wino miejscowe ktore sa coraz lepsze a nawet bardzo dobre.
„Bottle Shock” film warty obejrzenia jesli jeszcze ktos nie widzial.
ROMek a co z tatarem na ktorego, pisales miales isc? Ty lepiej powiedz jak sie jada na pustyni podczas haly?
Taka mniej wiecej
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/archive/4/43/20090417104222!Focaccia-erbe-olive.jpg
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/archive/4/43/20090417104222!Focaccia-erbe-olive.jpg
No to nie bedzie foccacii 🙂
Przed chwilą spojrzałem na listonosza tak, że uciekł, a przecież chciałem go tylko uścisnąć, ozłocić i miłość wyznać. Lena wychwala tę wieś, a to dżungla pełna dziczyzny, ale żeberkarnia w Port Credit to rzeczywiście przyjemne miejsce. Swiss Chalet nie ma tylu odmian martini (pierszy z brzegu przykład), a i rzeka, przystań i zakochane łososie na wycignięcie ręki. Zaproszę tam listonosza, gdy oswoję go orzechami.
W kance nosiłam mleko u babci na Podkarpaciu, czyli w bywszej Galicji. I na Dolnym Śląsku, gdzie się urodziłam i do szkół chodziłam. Poznanianką to ja jestem z importu 😉
Mam pytanie do polonistów. Na czym polega różnica pomiędzy słowami skraść i ukraść?
W obu przypadkach chodzi przecież o kradzież 🙄
w, zapomniałem „w”, dobrze, że nie napisałem „piersi”. Gdy myślę o żeberkach, prędzej czy później…właściwie nawet wtedy gdy nie myślę o żeberkach, mniejsza o to.
Są tacy którzy mają sobie skrę bożą, stąd „skraść”, skrząca się skra na Odrze, egipski skrabeusz, skrabanda, co region to inna skra.
Skra kaspijska – kawior. Muszę dogonić listonosza, skrzę się.
Tak skrawiec skraje… 🙄
Przed dokonaniem kradzieży należy się skradać ukradkiem 😎
Skraść można całusa, ukraść – pomysł 😉
To są niuanse, Jotko.
Nemo – Dziękuję za pomoc i zrozumienie w tej trudnej dla mnie chwili. Nie żartuję, poważnie.
😯
Witam Szampanstwo.
Jotka, u mnie na Dolnym Slasku byly i sa banki (n z kreseczka) na mleko, bywaly tez kanki i pewnie bywaja. Banki (te z kreseczka) tak jakby z przewaga. Dolny Slask wiadomo – zapelniony ludem z importu, glownie wschodniego.
Do mnie tez zapukal byl wlasnie listonosz, rzucil cos przed prog z hukiem, zanim zdazylam otworzyc. Paczuszka z napisem „Fragile”, a on tym prasnal o podest 😯 i slusznie zrobil, ze uciekl.
W srodku cienkie plytki skal 🙄
Placek,
Na Port Credit jest teraz tyle wspanialych miejsc! , zrobila sie z tego miejsca ekskluzywna bardzo dzielnica. Jak chcesz dobre zebereczka, to musisz spedzic w knajpeczkach ponad tydzien, moze Twoja watroba da rade, ja moge raz na jakis czas w lecie dlaczego nie. Dam Ci znac gdy zrobia „dni zeberek” w mojej wsi (tanioooooo).
Buziaki,
Bez niuansów herbata to suche liście, bez niuansów wszystko jest beżowe i smakuje jak tektura.
Hong Kong – Bardzo drogi hotel, bardzo droga restauracja, czyli nuda i obłęd. Na szczęście szeem kuchni jest chiński Profesor Kleks, jego niuanse są piękne, on jest piękny, nie dlatego, że jest pierwszym Chińczykiem „godnym” trzech gwiazdek organizacji o nazwie M, ale dlatego, że po utracie żony postanowił gotować tylko w domu, dla syna i córki, prać, prasować, itepe itede. Chodzący Niuans, a sama kuchnia subtelna, delikatna, prawdziwie chińska, prawdziwie francuska, prawdziwie polska. Prawdziwa, autentyczna bo człowieczek prawdziwy.
O, jakie apetyczne niuanse 🙂 Tylko ten ryż mnie zastanowił. 200 dolarów za półmisek? 😯
Za miseczkę, ale to resztki ryżu bez plastiku, ten jest organiczny, symfoniczny, wielozbożowy, w małżowym sosie, a i dolary inne, to zaledwie 25 naszych, ryż tani jak barszcz 🙂
Boję się sprawdzać czy mają tam chiński barszcz i ile sobie za ten barszcz życzą.
Być może autorem zdjęć jest mitoman który, zamiast dziennikiem, cenami się nieszczerzy, a może to Wojciech F. chce zaimponować Danielowi P., a może fotograaf upił się tanią chińską wódką przemysoną pod podrobionym garniturem Hieronim Boss i się po prosstu rąbnąl. Wszystko jest możliwe.
Menuet
Dostałyśmy prezent i to podwójny – sąsiedzi, którzy w ciągu roku będą się wyprowadzali, podarowali nam 2 obrazki, których nie chcą zabrać (nie konweniują – jak powiada p. Marysia) i których nie chce żadne z ich dzieci. Nam się podobają; do tego, co Młodsza zrobiła z dużego pokoju będą pasowały. Obrazki to malowane na czarnym jedwabiu albo bawełnie (nie poznać) kompozycje kwiatowe – same główki rozwiniętych pąków i płatków bez gałązek, czy liści – chyba tempera. Całość pod szkłem w prostych, solidnych, dębowych ramkach 40×40 cm. Obrazki sprzed II wojny pochodzą z domu rodzinnego sąsiadki. I tak mnie to męczy – ja kiedyś, gdzieś coś takiego widywałam… GdzieZ? Kiedy? U kogo? Poczekam, a przyjedzie Haneczka i rzuci fachowym wzrokiem.
Wybredni goście mówią overrated
1,5 gwiazdki, najwyżej 🙄
overrated
Oj, radość. Przerwa w konferencji, dowiedziałem się, że wygrałem. Pięknie dziękuję za gratulacje.
Sandacz był daniem kresowym w pewnym sensie, podobnie np. szczupak w galarecie. Były piękne jeziora, a w nich te właśnie ryby królowały.
Pyro,
u mnie w domu były takie poniemieckie makatki. Jedną niechcący podpaliłam chodząc wokół choinki z płonącą świeczką, którą zapalałam inne świeczki na drzewku. Kiedy tak ze wzniesioną ręką rozglądałam się w mroku za świeczkami, nagle coś zaskwierczało na ścianie, pod którą stałam, błysnął płomień, coś się szybko zwinęło, aby spłynąć majestatycznie i leciutko jak czarny motyl na podłogę 😯 Kiedy spojrzałam na ścianę, miejsce po makatce było puste 🙄
Stanisławie – Spóźnione gratulacje 🙂
Nemo – Gwiazdy są zawsze subiektywne, nawet w wojsku kapitan kapitanowi nierówny 🙂
Stanisławowi – gratulacje!
Dzisiaj cały dzień prawie normalnoroboczy, przywieżli siano. Wylazłam z domu i dopilnowywałam rozładunku – czyli stałam z boku i patrzyłam. Siano z tego samego miejsca co dwa lata temu i kierowca też ten sam, chociaz z innej juz firmy. Upierdliwy tak samo. Dobrze, że sucho.
Potem kursowałam pomiędzy Świdwinem a Połczynem, pogoda przepiękna, czyżby szło ku wiosnie?
Teraz będę nadal dziergać kolejne skarpety, tym razem dla siebie. Ostatnio robiłam dla Sylwii. To z tej zakupionej w Drawsku włóczki. Jeszcze troche jej zostanie…
Dokupię nowej…
Robiąc na drutach słucham TOK fm, archiwalnie, bo przez komputer a nie radio. Wygodnie, bo można kilka razy posluchać tego samego.
e99e !!!
Za zdrowie wędrowca na szlaku!!!!!
O, mój komputer pokazuje dziesięć minut wcześniej, no, dziewięć. Coś się mu pozajączkowało, czy to blogowy zegar się spóźnia?
Żabo – ile schudłaś na tych parówkach? Brr…
Chodziłam z kanką 🙂
Nie wiem czy schudlam, ale nie utyłam. Ja jak nie pracuję i się nie ruszam to tyję w szybkim tempie, więc to, ze nie utyłam od kiedy jest Sylwia, jest dużym sukcesem
Żabo ! jaką piękną masz stronę swoich Żabich Błot. Dawno tam nie zaglądałam, a tu taka miła niespodzianka. Gratuluję.
Krysiade – ta stona Żabich, to prezent dla Żaby od PaOLOre i Echidny – jedno w Wiedniu, drugie w Australii. Zdolne dzieciaki.
Pyro – to jest dowód na wspaniałość i wyjątkowość tego blogu, który w tak wyjątkowy sposób zbliża ludzi. To jest w nim piękne.
Krysiade – to prawda. I zauważ – ludzie, którzy lubią jedzenie (wszystko jedno czy warzywa, czy kabanosy) to są ludzie najczęściej pogodni i życzliwi; ceniący sobie proste radości : grono przyjaciół, szklankę wina, muzykę, dobrą książkę, kwiaty na łące. Ludzie „żółciowi” rzadko tutaj zaglądają.
a ja tylko przypominam, że jutro jest tłusty czwartek 😀
Jeśli w Chinach przysmakiem były i są gąsiennice jedwabnika, to skąd u nich w takim razie jedwab?
Taki wybór : ponad kilometr cennej jedwabnej nici czy jedno mlaśnięcie językiem? Mało to racjonalne by zjadać wytwórcę tak cennego surowca,
mało jest innych robaczków?
Gąsiennica jedwabnika w ostatniej fazie wzrostu oplata się kokonem by tam się spokojnie przepoczwarzyć w motyla.
Tu wkracza sprytny człowiek i by nie dopuścić do takiej przemiany zabija poczwarkę omotaną w kokonie i ma dwa w jednym :
cenny, nieuszkodzony kokon i martwą już poczwarkę.
Z kokonu człowiek rozciągnie nić, z nici uprzędzie przędzę z przędzy utka tkaninę, z tkaniny uszyje co kto chce i lubi: suknię, marynarkę lub majtki. Z martwej poczwarki człowiek zrobi sobie smaczne mniam-mniam, nie zmarnuje się cenne białko, to rozumiem.
Zjadać gąsiennice jedwabnika tak mniej więcej jak zajadać się filetami z bieługi.
Czy skraść można coś niematerialnego a ukraść coś materialnego? A może chodzi o niepoliczalne i policzalne? 🙄
Byłyśmy z koleżankami na „Czarnym łabędziu”. A wcześniej na „treningu umysłu”. Film wart obejrzenia.
…bo Chinczyki zjadaja gasiennice, a jedwab podrabiaja 😯
Jedwab (material i ubiory z niego) nalezy prac w letniej wodzie z odrobina szamponu, potem plukac w zimniej, przy czym ostatnie plukanie w zimnej wodzie z przygarscia soli (najpierw dobrze rozpuscic te sol w malej ilosci cieplej wody i dodac do michy zimnej wody). Nie wyciskac, powiesic na wieszaku, niech obcieka i sie suszy. Przepis wziety od Chinki, ona uzywala jakichs plynow do prania, ja uwazam, ze nic tak nie pierze dzianin i delikatnych tkanin, jak najzwyklejszy, moze byc nawet najtanszy szampon.
Wloczki jedwabne (prawie zawsze mieszanki z welna) nalezy prac w szamponie, juz nie plukac w soli. Podobno plukanka solna wzmacnia jedwab, a poza tym material przyjemnie chrzesci (e z ogonkiem, s z kreseczka).
Wychodzi na to, ze posolic jedwabnika – i otrzymamy chrzaszcza 😯
Ciekawe, czy taki tez brzmi w trzcinie.
Tak mi sie przypomnialo. Ide sprawdzic, jak tam moje jedwabniki w garze.
Pyro – i niech tak zostanie.
Życzę wszystkim dobrej nocy i kolorowych snów.
Nowy – jeśli się pojawisz – przeczytaj mój wpis z 9.36.
Dobranoc.
p.adamczewski pisze: 2011-03-02 o godz. 09:46
[…..]
3 Oczywiście w Chinach.
Z calym szacunkiem dla PT Gospdarza: Jak juz parokrotnie zeznawalem, pare lat mieszkalem w Korei. Tak jak w Paryzu wszedzie mozna dostac pieczone kasztany w torebeczce w ksztalcie rozka, tak i w Seulu i calej Korei mozna dostac larwy jedwabnika doslownie na kazdym rogu tez w torebeczce w ksztalcie rozka. Niniejszym wiec kwestionuje Chiny jako jedyna odpowiedz.
W Kambodzy czyli teraz chyba Kampuczy tez widzialem ten specjal na ulicy sprzedawany obok pieczonych tarantul. Pycha.
Re jak sie ugotuje wszystkie larwy, skad sie bierze jedwab? Pewnie z plastyku???
Kiedy jemy sznycelek, befsztyczek lub schabik czy zastanawiamy sie skad sie wezmie nastepne cielatko, nastepny wolek czy nastepny prosiaczek?
Surowa nitke jedwabna otrzymuje sie z kokonu ktory sie GOTUJE w wodzie – inaczej nitka nie odklei sie. Wprawna przadka (nigdy nie widzialem przadkarza) lapie niteczke i nawija na kolowrotek. Na koniec pozostaje nadzionko kokonu w rosole. Juz pisano o nacjach ktore jedza WSZYSTKO! Zapach owej zupy przyprawia 99,99% wycieczki o mdlosci. Ja sprobowalem to z czysto kronikarskiego obowiazku – czegos takiego nie sprobuje na rogu Marszalkowskiej i Hozej czy Wilczej (juz dokladnie nie pamietam gdzie jest Szanghaj)
Thailand: „The worms inside the cocoons provide a tasty snack for village children who stand and keep an eye open for the juiciest ones as they emerge from the cauldron. In poor villages silkworms provide an important source of protein for children and adults. To make a delicious dish the worms are ground to form a paste and mixed with chilli, garlic, salt and shallots, or they are roasted in banana leaves with herbs and spices. Any surplus worms are bartered in the village or sold in a local market.”
Krysiade,
oczywiście przeczytałem, dzięki za ciepłe słówko. Życzę sobie by ten „następny raz” ziścił się jak najszybciej. 🙂
Pietrek,
zazdroszczę Ci trochę tych koreańskich, egzotycznych doświadczeń, chociaż będąc na Twoim miejscu z pewnością nigdy bym się nie odważył spróbować takich specjałów. Mam znajomych (młodzi Polacy), którzy od kilku lat mieszkają w Korei, latem odwiedzają Stany. Opowiadają różne arcyciekawe rzeczy, np., nie odbiegając od spraw kulinarnych – psie mięso oraz kawałki pociętej, żywej ośmornicy też podobno zaliczyli. Podziwiam.
To, że ludzie odżywiają się różnymi owadami nie jest nowowścią, tyle, że co kraj to obyczaj. Kiedyś zamieszczałem tutaj zdjęcia meksykańskich prażonych świerszczy. Czym się różni jedzenie tych gatunków? Pewnie niewiele. Dla mnie nie do spróbowania, dla innych ważne źródło białka i innych składników.
Dobranoc 🙂
fefe <—taki kod 😯
Nowy juz poszedl spac, a ja dopiero skonczylam robote. Lampka wina na dobranoc, o, wiadomo, nieprzepisowo, ale wedlug moich przepisow owszem, wczesniej mialam okazje tylko lyka do larw na talerzu obiadowym.
Klepalismy juz sto razy tutaj – rozne ludzie jedza rzeczy, zalezy od kultury, ale tez i od ciekawosci. Ja zazwyczaj przelamuje sie (patrz – zywe ostrygi, i wizja bankructwa, bo mi posmakowaly!), ciekawa jestem, czego bym nie tknela. Aha – juz wiem, wiciowce, czyli wszelkie weze i wegorze odpadaja. Tak mam – ale kto wie, czy bym nie tknela, gdybym byla zagrozona smiercia glodowa.
Psiakosc, mialo byc niby ku wiosnie, a tymczasem coraz zimniej 🙄
Ide poodpisywac na listy.
Dobranoc!