Książka o ludziach, którzy jedzą WSZYSTKO!

Przeczytałem kolejną fascynującą książkę  o Chinach. I choć nosi ona w tytule zwrot „pamiętnik kulinarny”, to nie jest to książka kucharska. To relacja z odważnego zanurzenia się Angielki w oceanie chińskiego  społeczeństwa. A że  najlepiej ludzi i ich kulturę, historię oraz obyczaje poznaje się zaglądając im do garnków i na talerze, to i Fuchsię Dunlop pognało w tę stronę. W dodatku było to spełnienie jej marzeń z dzieciństwa. Pisze więc autorka na pierwszych stronach książki: „Od matki przejęłam zwyczaj odgadywania składników i sposobów przygotowania potraw w restauracjach, doszukiwania się śladów ziół i przypraw oraz drobiazgowej analizy jedzenia, które mi podawano. Już w wieku dwunastu łat chciałam zostać kucharzem. Taśmociąg mojej edukacji zabierał mnie jednak coraz to dalej i dalej od jedzenia.(…) Dopiero w Chinach, tysiące kilometrów od domu i niemal całkowicie odcięta od własnej przeszłości, miałam możliwość robić to, co naprawdę chciałam. W końcu mogłam przyznać przed samą sobą, że nie jestem analitykiem społeczno-ekonomicznym, właściwie nawet nie jestem dziennikarzem, tylko kucharzem. Najbardziej sobą czułam się w kuchni, gdy kroiłam warzywa, miesiłam ciasto lub przyprawiałam zupę. Dzieciństwo spędziłam w Oksfordzie, studiowałam w Cambridge, a podczas pracy w Londynie opierałam się na uniwersyteckim wykształ?ceniu, które określało mnie wobec innych ludzi. W Chinach nic z tego nie było ważne.”

Panna Dunlop po studiach pracowała w Dziale Nasłuchu BBC. Dzięki temu też odbyła pierwszą podróż do Chin, zaczynając znajomość z tym krajem od Hongkongu. Tam też zetknęła się z prawdziwą kuchnią Kraju Środka. Nie przychodziło jej to wcale łatwo. O zetknięciu się mieszkańca Europy z odmiennościami chińskiego jadłospisu pisze ona tak: „Jako podróżniczce nie przychodziło mi łatwo całkowite przystosowanie się do obcej kuchni. To, co jemy, jest zasadniczym elementem naszej jaźni i postrzegania samego siebie. Pielęgnowanie na obczyźnie naszych rodzimych tradycji i obyczajów nie jest błahostką, lecz głęboko zakorzenionym sposobem chronienia się przed nieznanym. Zanim wyruszymy w podróż, szczepimy się, aby ustrzec nasze organizmy przed chorobami czyhającymi na nas za granicą. Podobnie znane potrawy są tarczą, która ma nas osłonić przed innymi kulturami. Brytyjscy kolonialiści żyjący w Azji na przełomie XIX i XX wieku nie przebierali się co wieczór do kolacji i nie pili wyrafinowanych koktajli po prostu dla rozrywki. Wiedzieli, że postępując w ten sposób, nie narażą się na ryzyko utraty swej tożsamości, jak zdarzało się to angielskim oryginałom, którzy bez opamiętania zanurzali się w tubylczej kulturze, by ostatecznie zatracić w niej swoje ja.”

Mimo takich opinii o poddawaniu się obcym kulinarnym wpływom i groźbie utracenia swej europejskiej tożsamości Fuchsia Dunlop zanurzyła się w odmęty chińszczyzny bez reszty. Szybko porzuciła wykłady i uniwersyteckie spotkania, a ruszyła na podbój miejscowych bazarów, barowych budek i podejrzanych restauracyjek. Odbyła też z grupą koleżanek i kolegów z Polski, Rosji, Włoch, Niemiec ale i samotnie też, szereg podróży autobusami, rowerami, łodziami także po zakamarkach lecz nie stolicy Syczuanu, gdzie mieszkała, lecz odległych rejonów tego wielkiego państwa. I to właśnie dzięki tej odwadze i nadzwyczajnej ciekawości mogła napisać tę książkę. A jest to dzieło fascynujące i wciągające czytelnika bez reszty. Kilkaset stron czyta się jednym ciągiem. Odrywając się od lektury tylko na chwile, w których czytelnik musi zaspokoić nękający głód wywołany opisem gotowanych na parze kurzych łapek z czarną sfermentowaną soją i chili lub gotowanej głowy królika.

Jak łatwo się domyślić autorka nie jest już dziennikarką BBC World Service lecz wybitną krytyczką kulinarną i słynną kuchmistrzynią. Jako pierwsza z Europejczyków skończyła ona Syczuańską Akademię Sztuki Kulinarnej. Swą wiedzą na temat Chin i ich kuchni dzieli się z czytelnikami „Financial Times” oraz nami -smakoszami i miłośnikami książek. (Dalsze cytaty jeszcze będą w późniejszym terminie.)