Zgadnij co gotujemy? (41)
Przekroczyliśmy czterdziestkę. Mam na myśli liczbę zagadek podrzucanych Państwu do rozwiązania. Tym razem, ponieważ jestem jeszcze w nastroju urodzinowym, pytania będą dotyczyć wiekowych smakoszy.
Kto pierwszy przyśle na adres internet@polityka.com.pl trzy prawidłowe odpowiedzi, ten zostanie właścicielem „Męskiego gotowania” mojego autorstwa z autografem i dedykacją. Książkę wydała oficyna Prószyński i S-ka, a ja wydobyłem z szuflady jej ostatni egzemplarz.
No więc do dzieła:
1 – Przed ponad dwustu laty żył w Chinach wybitny poeta, który był też starostą powiatu Jangning (Nankin). Będąc na emeryturze napisał on fundamentalne dzieło kulinarne podsumowujące doświadczenia żywieniowe od XIV do XVIII wieku. Księga nazywa się „Jadłospis Ogrodów Sui”. A jak nazywa się autor?
2 – Jednym z największych łakomczuchów w XIX-wiecznej Warszawie był słynny malarz historyczny (rywal Matejki) i założyciel Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Ulubionym daniem artysty świńskie ucho gotowane z zielem angielskim. O kim mowa?
3 – Jeden z najwybitniejszych kompozytorów oper włoskich był też wybitnym smakoszem, autorem przepisów, organizatorem wytwornych przyjęć. Kilka dań słynnych w świecie smakoszy jest nazwanych jego nazwiskiem. Przez kilkanaście lat, gdy nie komponował oper dotknięty krytyką dziennikarzy, zajmował się głównie gotowaniem dla przyjaciół i żony Olimpii. Kto to?
Proszę się spieszyć. Inni mogą być szybsi! A ja czekam!
Komentarze
Dzień dobry o świcie moim.
Szykuje się upał, powiadają. Zobaczymy, przyda się dla moich pomidorów i nie tylko!
Trochę pózno (inni mogli być szybsi!), ale mimo wszystko pokusiłam się o odpowiedz na pytania – a nuż widelec nikt nie odpowiedział prawidłowo?
Miłego dnia wszystkim życzę!
Alicjo
Mam foty zdechlaka-sarniaka. Mogę poprosić o publikację? No i jeśli tak to jaki adres je przesłać, bo nie mogę się doczytać na Twojej stronie?
Pozdrawiam
Miłego dnia. Dzisiaj nie podejmuję rękawicy rzuconej przez Gospodarza, bo nie znam Chinczyka Panie Piotrze – podrzucam temat – chłodniki. Wszyscy znamy ich sporo, ale taka pora roku i może nasza diaspora nauczyła się na obczyźnie czegoś, co nawet w konserwatywnej Pyrlandii zasmakuje? Jak tak sobie Pana Lulkowym sposobem pomyślę, albo z Alicją podywaguję na temat pomidorów, to mogę sobie przypomnieć klasyczny chłodnik litewski i chłodnik pomidorowy i ogórkowy i chrzanowy i oczywiście owocowe i hiszpańskie gaspacho, ale pewnie jest ich mnóstwo. Więc może taki temat wymiany chłodnikowych talerzy? Tu mi się znowu przypomniała lubiana przez dzieciaki zupa NIC czysta i w wersji czekoladowej, a pewnie dużo więcej zapomniałam, niż te wymienione.
alicja@cogeco.ca
Przesyłaj chyżo!
Chińczyka znam, ale nie podaję, bo to po ogłoszeniu wyroku się powinno ukazać. Ma się te wtyki, nie od parady mam chińską synową! Formalnie to dopiero od piątku będzie, bo dotychczas żyją w grzechu, czyli „na wiaderku”, jak mawiała moja stara znajoma.
W chłodnikach nie jestem dobra, rzadko je robię, stanowczo za rzadko, bo przecież przy naszych upalnych i wilgotnych latach to ideał. Gazpacho oraz chłodnik z brokułów bardzo dobry – te dwie rzeczy.
Proste:
brokuły i 2-3 ziemniaki pokroić w kostkę, więcje brokułów niż ziemniaków. Zalać wodą tak, żeby aby-aby przykryć. Ugotować, w trakcie gotowania dodać łyżkę masła, sół, pieprz, ze 2-3 ząbki czosnku.
A, i odłożyć na bok kilka różyczek surowych brokułów do ozdoby! Schłodzić, zmiksować (powinna wyjść dośc gęsta zupa), potrzymać w lodówce ze 2 godziny lub więcej. Wylać na talerz, ozdobić rozdrobnionymi różyczkami brokułów, wylać ozdobny zawijas kwaśniej śmietany na każdy talerz (łyżka lub dwie).
http://alicja.homelinux.com/news/Osesek/
Nie wiedziałam, jak nazwać (zawsze można zmienić!), nie wszystkie zdjęcia są ostre, ale umieszczam wszystkie. Ha ! Ależ to ma wysokie nogi 🙂
Nie znałam chłodnika z brokułów. Widzisz? Już pomogłaś. O ile zrozumiałam, wydostojniejesz w końcu tygodnia w Tesciową (a raczej Świekrę – wolę to określenie na stanowisko matki męża) Czyżbyś szykowała się na wesele? To opisz potem. Nigdy nie znałam nikogo, kto by był na chińskim weselu. Opisuje ktoś co prawda na polonijnym blogu, ale to nie chińskie, kontynentalne, czerwono – złote, rozumiesz?
Dzięki Alicjo!
Dziękuję też Kasi, mojej sąsiadce, która wczoraj drżącymi z wrażenia dłońmi ( by nie stresować ) uwieczniała oseska.
Miłego dnia
Droga Pyro,
otóż sformalizują smarkate związek, ale impreza będzie pod koniec lipca – wszyscy chcą być, a jej rodzina jest duża i nie dało się zebrać ludzi na imprezę. Mało tego, młodzi zabronili nam (rodzicom) przybywać na samą ceremonię, tylko świadkowie i oni. Najpierw się burzyłam lekko pod nosem, ale w końcu machnęłam ręką – to ich dzień, niech robią, jak chcą. Lipcowa impreza będzie rodzinnym spotkaniem i okazja do poznania się, znamy tylko jednego z jej braci, a rodzina liczna, oj liczna! Babcia wiekowa, ciotki, wujkowie, o młodej rodzicach nie wspominając (Jennifer ma 2 braci). Tak, że w gruncie rzeczy nie będzie ani tradycyjnego ślubu, ani takiegoż wesela. Moja synowa jest praktyczna – nie lubi wydawać pieniędzy na rzeczy, które jej się wydają niezbyt istotne.
Mnie taka impreza rodzinna całkiem wystarczy.
Tak, że jest nadzieja, że wydostojnieję, możesz mnie nawet świekrą nazywać od piątku (chociaż ja akurat wolę teściową).
Wojtek,
jak będziesz miał więcej zdjęć, podrzuć, chętnie obejrzymy progres. I ten sznureczek oczywiście można rozpropagować, podać dzieciom, znajomym itd.
Alu. Ta teściowa to jeszcze jeden przykład uniformizacji naszego jężyka. Teść, teściowa to rodzice żony, świekrowie, to rodzice męża. I mnie osobiście jest żal, że pewne formy nazewnictwa rodzinnego zanikają nieodwołalnie. Zniknął już synowiec na rzecz bratanka ( a przecież synowiec to syn brata mężczyzny, a bratanek to syn brata kobiety) w naszych czasach zanika stryj na rzecz wujka o innych nazwach rodzinnych już i nie wspomnę. I to wcale nie upraszcza sytuacji, bo dawne nazwy od pierwszego kopa wskazywały na rodzaj powiązań rodzinnych, a współczesne wymagają omówień. No dobra. Bądź sobie teściową, eżeli wolisz. Wojtkowej osesek budzi najczulsze uczucia. Jest śliczny, bezradny i malutki. Rzeczywiście mamy w genach opiekę nad młodymi.
No i rację miała Alicja, że nie podpowiadała. Wygrała „Męskie gotowanie”. Grunt to rodzinne koneksje. Można dużo osiągnąć. A odpowiedzi są następujące;
1 Chińczyk to Yuan Mei
2 Polski malarz – Wojciech Gerson
3 Kompozytor łakomczuch – Gioacchino Rossini
Książka opatrzona dedykacją i autografem zmierza przez ocean. A kiedy doleci Bóg raczy wiedzieć. Ale za to życzliwe myśli i gratulację dotrą do zwyciężczyni w tej chwili. Miłej lektury i sukcesów w realizacji przepisów Alicjo.
Ha!
Dziekuję! Będzie męskie gotowanie! Już nie po raz pierwszy wczesne wstawanie (albo b. pózne spanie) mi się opłaciło książką!
Dzisiaj szparagi, jeszcze nie wiem, jak, zapiekane z szynka i serem juz mi nieco bokiem wyszły. Do obiadu daleko, coś wymyślę, idę się ogarnąć i popracować.
Ostatnio – przez burze, koty, psy, sarny i inne dziwy przyrody – zupełnie zapomniałem o sobie. Gotowałem byle co, głównie ciąłem nowalijki na sałatki i mam w końcu ochotę na coś gorącego. Więc dziś będzie zupa kalafiorowa na treściwym wywarze mięsno – jarzynowym zabielona ostro śmietaną. Na drugie na razie nie mam pomysłu. Jest środa, więc w ulubionym mięsnym sklepie dostawa świeżych produktów, będzie w czym wybierać i decyzję podejmę na miejscu. Wojtkowa ma imprezę, jakieś grillowanie skrzydełek z przyjaciółkami i wróci na rauszu ciemną nocą. Mam chatę tylko do swojej dyspozycji – czas na relaks! Puszczę sobie flamenco i potańcze z nożem wokół kuchennego stołu. Piwo, gary i swoboda bez kąśliwych komentarzy i krytycznych spojrzeń. Czas zadbać o siebie!
Pozdrawiam
Wojtku, zapomnij o swoich potrzebach, Twoj sarniak to teraz twoje dziecko. Przejales odpowiedzialnosc za jego zycie i teraz codziennie musisz go wazyc i raportowac, ile mu przybylo. Powinien przybierac dziennie minimum 90 gramow. Mleko musi byc zawsze swiezo zagrzane do 35-40°C, resztki uprzatac po nakarmieniu (co 2 godziny). Ziemia (najlepiej z kretowiska) musi tez byc swieza i lekko wilgotna. Nie zapominaj o delikatnym masowaniu dlonia brzuszka (bokow) i okolic odbytu(ciepla wilgotna szmatka). Sprawdz okolice pepowiny (bez odwracania go na grzbiet), czy nie goraca lub zainfekowana. Sprawdz delikatnie, czy ma kleszcze i pchly, jezeli tak, to usuwaj je sukcesywnie i tylko mechanicznie, zadnej chemii! Bedzie nam smutno, jesli maly straci chec do zycia.
Pozdrawiam
Alicjo,
Czy to Ty co sie udzielalas na blogu Profesora Bralczyka.
Jak to Ty to witam sasiadeczko.
Lena
Witam,
Alicji gratuluje nagrody :-D. Ja dopiero teraz przeczytalam pytania 🙁
A co tam, wymyslilam z glowy wlasny obiad.A bedzie dzisiaj salatka z trzech roznokolorowych papryk i sznycelki z poledwiczki a do tego smazone cwiartki z kartofli.Poniewaz dzisiaj cieplo to do obiadu bedzie jeszcze piwo zimniutkie!!!!!
Wojtku zwierzak piekny!Czy juz wiadomo,czy to jet ON,czy ONA?
Zazdroszcze CI takiego towarzystwa.Ja musze zadowolic sie dwunoznymi,niestety 😉
Pozdrawiam Lakomczuchow.Ana
Sto Lat, Sto Lat !
Na chinskim nie bylem ale na wietnamskim w okolicach Stuttgardu tak. Oni maja zdrowie miec tak liczne rodziny. Europejsko – amerykanska czesc byla malutka mniejszoscia na tej imprezie. Mlodzi zyli ze soba lat kilkanascie w roznych krajach az wreszcie rodziny doszly do wniosku, ze trzeba zrobic z tym porzadek. Impreza trwala tydzien. Dojezdzali, odjezdzali, wracali i balowali. Moja zona byla zobowiazana byc codziennie chociaz krotko bo byla kolezanka z pracy, z tego samego pokoju. Skonczylo sie na tym, ze i my otrzymalismy prezent slubny i zostalismy zobowiazani do pojscia w ich slady. Za kilka lat poszlismy. Ale to byla calkiem marniutka nowoczesna impreza.
Znowu odwleczono mnie od Manieczek ale, nawet bez pomoca IPN, zebralem troche materialow a wspomnienia z dawnych lat wrocily. Opisze to w osobnym wpisie do blogu.
Kiedy w Budapeszcie byl Michael Jekson, to przejscie graniczne na Swietym Krzyzu bylo zablokowane a kontrola taka, ze mrowka by sie nie przecisnela w zadna strone. Kiedy do Wiednia przylecial Putin to na przejsciu graniczny stal chybe tylko pies z kulawa noga a i jedzenie w restauracji bylo tylko takie sobie. Czgo wyjatkowo Wam nie polecam.
Pan Lulek
Nemo,
przesadzasz! I straszysz Wojtka. Wcale nie trzeba ważyć i wydziwiać – wystarczy, że zwierzątko na nogi już coraz śmielej staje i bardziej ochoczo je. Ze nie mleko prosto z lodówki, to Wojtkowa chyba na tyle o niemowlakach wie 🙂
Niedługo wyjdzie do ogrodu, przecież nie będą go trzymać cały czas w domu! U mnie uchowały się dwie sarny – i to Wam jeszcze dodam, krytykującym, że nie wolno brać do domu i tak dalej, że te sarny przyniósł do nas leśniczy. Jedna miala sparaliżowane zadnie nogi, druga byla z jakiegoś powodu porzucona przez matkę i też jej coś tam było. Leśnik obok potrzebującego pomocy zwierza też nie przejdzie mimo. To nie tak, jakby matce ktoś z „gniazda” zabierał przychówek.
Co do kleszczy – zgoda, tego świństwa od cholery i ciut teraz w Polsce, warto poiskać, bo i samemu można się dochować boreliozy, nie daj Boże. Ale bez paniki, na zdrowy rozsądek, a w razie draki jakiś weterynarz chyba w poblizu jest?
Co do weselicha chińskiego, byłam na bardzo wystawnym, ale takie ono chińskie było, jak ja jestem Japonka. Mieszane wesele, bo z jakichś powodów chłopcy polscy są tu rozrywani przez Chinki, znam 4 polsko-chińskie pary. Wesele, o którym wspominam, odbywało się w Museum of Civilisation w Ottawie, i to nie w jakiejś sali przyjęć , tylko w olbrzymim, imponującym hallu, całym przeszklonym, z widokiem na Ottawa River i Parliament Hill po drugiej stronie wody. Dużo by gadać.. a krótko, że marzeniem Chinki od Olka było prawdziwe wielkie, hamerykanskie wesele. Oboje pracowali na to 4 lata i oszczędzali, bo rodzice jedni i drudzy osiwieli w tempie przyspieszonym, słysząc plany przyszłej panny młodej. Uczestniczyło 76 osób, w tym parę osób z Chin i z Afryki Południowej. Trwało 8 godzin, wszystko co do minuty wyreżyserowane przez młodą, z di-dżejem i tak dalej, przemówieniami, przedstawieniami, filmami z dzieciństwa etc. Oczywiście cała obsługa kelnerska i barowa, szef kuchni wynajęty. Goście w prezencie mieli sobie zabrać ze stołu po pięknym kielichu do szampana (Krosno, w sklepie 20$).
Impreza była cacy, ale hamerykańska i już, tak jak życzyła sobie młoda. Jedzenie – trzy różne dania obiadowe do wyboru, mnóstwo różnych zakąsek i zimny bufet na koniec, bo impreza była długa. Picie – otwarty bar, do wyboru, do koloru.
Będę to długo wspominać, ale to było typowe zastaw się, a postaw się, i to młoda Chinka tak chciała. Można by śmiało za to chałupę kupić. Moja Chinka – wręcz przeciwnie, najchętniej by poleciała w dżinsach do tego ślubu („przecież to tylko formalność!”), ale jej mamuśka przy pomocy koleżanki wymusiły uroczysty strój. Będzie biała garsonka („przynajmniej przyda mi sie na inne imprezy!”), a ja pożyczyłam przyszłej synowej czerwone korale (coś pożyczonego na szczęście w tutejszej tradycji). I maja sobie zrobić formalne zdjęcie, żeby potem nie żałowali, że tak od dużego palca potraktowali ten dzień.
Tyle, wracam do ogrodu.
Nemo, pomidorki się świetnie rozwijają, a jak pogoda rzeczywiście będzie taka, jak zapowiadają na najbliższy tydzień, przyspieszenie będzie znaczne. Tak trzymać!
Obiecale, to napisze, o Manieczkach,
Takie pamietam. Zawsze byly Manieczki zwiazane z imieniem generala Jozefa Wybickiego i Mazurkiem Dabrowskiego.
Jadac na Targi Poznanskie albo a raczej zawsze wracajac z Targow trzebo bylo zawadzic o Manieczki. W dawnym kosciolku albo kaplicy byla restauracja. Wchodzac nalezalo umyc rece poniewaz podawane bez pytania o zdanie pieczone kury nalezalo jesc palcami. Kury byty tak duze, ze kelner pakowal pozostalosc, z reguly wiecej anizelo polowe zwierzecia, w folie aluminiowa i zabieralo sie to do domu. W Manieczkach bywal oczywiscie Pierwsza Sekretarz, mowie o szczeblu centralnym czyli najwyzszym. Przed odjazdem mozna bylo kupic doskonale wyroby miejscowe. Wedliny.
Potem byla zawierucha, wyjechalem z kraju i nie bylo mi danym bawic w Manieczkach. Kiedy znowu odzyskalem te mozliwosc i jezdzilem na Targi Poznanski zawsze wpadalem do Manieczek dla podratowania nadwatlonych sil. Po zjedzeniu oczywiscie nalezalo jeszcze raz obmyc klejace i pachnace pazury. Raz w polowie lat 90 – tych ubieglego stulecia zabralem mojego owczesnego szefa na wyzerke. On byl znanym smakoszem a zjedzenie calej szynki, nie tej najwiekszej oczywiscie ale zawsze, nie bylo niczym zadziwiajacym. Wyladowalismy w sezonie poza targowym robiac wypad z Warszawy. Szef umyl dlonie i zaczal rozladac sie za karta i zastawa. Po chwili bez uprzedzenia wyladowaly dwie kury. Pe jednej na leb. Nie bylo potrzeby wprowadzanie szefa w arkana techniki jedzenia. Nadjadlem swoja porcje a szef zalatwil sie ze swoja i wzial sie do mojego talerza. Dal rade. Srednio bylo jedna sztuka na glowe. Kelner kiedy przyszedl z ta folia aluminiowa to nawet nie byl w stanie znalezc wszystkich kosci. Te bardziej miekkie tez zniknely. Mial chlop zdrowie. Nawet nie odchorowal. tyle, ze ja musialem juz prowadzic samochod do Warszawy. Przepisu na te pysznosci nie jestem w stanie podac ale smak pamietam do dzisiaj. Sadze, ze pomimo zawieruch historii tradycja nie tylko Mazurka Dabrowskiego przetrwala do dzisiaj.
Znalazlem o Manieczkach wiele informacji w nastepujacy sposob. Wszedlem na Google.at , potem Google.pl a nastepnie ” PGR Manieczki”.
Pierwsza strona www. Wikipedia podaje na wstepie: 1368 -wlascicielem wsi byl Sedziwoj z Gleboczka. Dalej pelno danych. Nawet nie potrzeba IPN tylko pytanie czy oni maja do zlustrowania teczke z nazwiskiem Jozef Wybicki general.
Tyle o Manieczkach. Czas leci, Manieczki zostaja.
Pan Lulek
Nemo
Chęć do życia to on ma! Micha w której zostawiliśmy mu rano mleko była pusta, ziemia w miseczce poryta nosem (?)- jednym słowem odbija się zwierzę. Zamiast kocyków urządziłem mu legowisko w skrzynce pełnej świeżo zerwanej trawy. Dziwne jest jedno – od wczoraj, gdy popija mleko piszczy tak doniośle, że psy mu ujadaniem odpowiadają zza okien. Nie wiem co to może oznaczać – zakładam optymistycznie, że to oda do życia. Ważne, że ma apetyt i witalny jest. Jeśli zaś chodzi o to co żyło mu w sierści to szkoda mówić. Nigdy nie sądziłem, że może być tam taki bujny ekosystem pasożytniczy. Wojtkowa trochę porządku z tym zrobiła.
Ano
Nie wiem jakiej to jest płci. Dmuchaliśmy w kudły, żeby coś wypatrzyć ale guzik z tego. Wojtkowa mówi na niego jeleń ja zaś, że sarna.
Alicjo
Tak go właśnie traktuję – z troską ale bez przesady. No przecież to dziki zwierz, choć nie wygląda.
Pozdrawiam i wracam do gotowania kalafiorowej
Lunch hour…
No bo na zdrowy rozum, jak sarna w lesie wie, że jej osesek 90 gr dziennie przybywa, ha? 🙂
A serio, jedna z tych naszych upodobała sobie smalec (nie polecam, tylko opowiadam, jak było). Co mama do spiżarni i drzwi nie domknęła, to ona myk, po cichutku i podjadała sobie z kamiennego gara, zostawiając ślady ząbków. Tak miała i już, znalazła sobie przysmak, tym bardziej, że zakazany.
Kiedyś obrugana zostałam za to, że cos o dawaniu kotu mleka napisałam…
A powiedzielibyście to naszej kotce, która, gdy przychodziła pora wieczornego dojenia Minki, siadywała u drzwi i pilnowała swojej miseczki. I nie daj Boże, żeby przejść i nie nalać! Widocznie Kicia nie wiedziała, że koty powinny mieć wyrafinowane podniebienie.
Mleko to był jej wieczorny drink, cokolwiek by uczeni na ten temat nie mówili!
Idę sobie kromuchę na lunch. Niech żyją nowalijki, rukola już wystarczająco duża na podskubanie, i na pomidorka ją walnąć.
Panie Lulek, w googlach jest wszystko, a manieczek miałoby nie być?!
Bylo oczywistym, ze ten maly sarenek albo mala jelonka wystartuje przy takim dopingu calego blogu. Osobiscie pozostawilby caly siersciowy ekosystem w spokoju, tym bardziej, ze mnie nie dotyczy. Wracam z uporem do problematyki logo. Fotografia Gospodarza, jak to fotografia. Nadaje charakter blogowi i nic wiecej. Popatrzcie na blog Pani Paradowskiej. Ona wskazuje wlasciwy kierunek nie palcem tylko cala reka. I co. Jak czytam te wpisy to mi pchly zdychaja na lysej glowie, bo mam wrazenie, ze po tym blogu biegaja zboje z nozami w zebach i patrza kogo by tu upolowac. Co innego u Pana Adamczewskiego. Przepisy, wspomnienia gastronomiczne brzmia jak niebianska muzyka a ta jak wiadomo lagodzi obyczaje. Ci blogowicze, ktorzy pisuja w obydwu blogach pod tymi samymi haslami to jakby zupelnie rozni ludzie. Jesli chodzi o fotografie Gospodarza, to 4 letni syn sasiadow skomentowal ten przyrzad jaki trzyma Szef jako rodzaj rakiety z plastikowym naciegiem do gry w jakas gre w piasku. On jest teraz fachowcem bo niedawno wrocili z urlopu w Tunezji i obiecali, ze nigdy wiecej. Dlatego jestem zdania, ze nasz Gospodarz powinien otrzymyc wlasne logo przyjete przez blogowiczow przez aklamacje. Najlepiej cos zwiazane z uratowana sarenka lub jelonkiem. Tylko prosze bez glupich komentarz i z Gospodarz prosze nie robic jelenia.
Jutro oddam sie dzialalnosci politycznej poniewaz Towarzystwo Turystyki i Upiekszania Miasta zwolalo Walne Zgromadzenie ktore odbedzie sie w znanym lokalu ” Pod Bocianem „. Uhudler jako wyborcza kielbasa zapewniony bedzie w ilosciach nieograniczonych ale na indywidualny koszt uczestnikow. Dzisiej w banku odbywalo sie wplacanie skladek i datkow, kazde tradycyjnie w wysokosci 10 ?. W ten sposob bedzie od razu wiadomo ilu czlonkow liczy Towarzystwo. Listy uczestnikow nie przewiduje sie natomiast przemowienie burmistrza i powitanie gosci honorowych
Jak zauczestnicze, to sprawozdam.
Przy okazji, czy powinienem do konkursu Polityki zglosic antyslowo „zauczestniczenie” ?
To samo dotyczy okreslenia „zaurzedowanie sprawy”.
Pieknego wieczoru zycze
Pan Lulek
Wojtku, w tym poradniku mowia, ze jesli sarniak jest niespokojny i glosno piszczy, to jest bardzo glodny. Wazenie, tak wysmiewane, daje opiekunowi informacje i uspokojenie, jezeli zwierz przybiera na wadze. Zamiast trawy obloz go sianem, aby mial cieplo. Sarny nie jedza trawy, ale wyjadaja rosliny towarzyszace, jak koniczyna, mlecz, babka lancetowata. Nie pogardza tez liscmi malin, jezyn, drzew owocowych, leszczyny, wierzby, brzozy, klonu. Wieksze liscie pociac nozyczkami na odpowiednie kawaleczki. Moga byc tez liscie i platki rozy, drobniutko pokrojone jablko. Ale do momentu osiagniecia 2 kg glowne posilki to mleko, herbatka,ziemia. Zdrowe zwierzatko przy kazdym karmieniu powinno zrobic kupke, czarne miekkie perelki. Czy nie jest odwodnione widac po wilgotnym, wrecz mokrym nosku. Mam nadzieje, ze moich porad nie potraktujesz, jako pouczen i besserwisserstwa. Po prostu nie jest mi obojetny los tego zwierzatka i wszyscy chcemy, aby roslo i niepotrzebnie nie cierpialo.
Pozdrawiam serdecznie
Nemo,
teoria to teoria, a życie to życie. Wyobrażasz sobie wczesną wiosną sarnę dziabającą jabłuszko dla młodych?! I skąd te jabłuszka w lesie?! A nawet w sadach, kiedy jabłonie dopiero kwitną!!!
Czy Ty do każdego aspektu życia podchodzisz ze szkiełkiem, okiem, wagą, i nie daj Boże, mikroskopem?! Ja bardzo przepraszam, ale muszę się trochę usmiechnąć, bo dzieciństwo i młodość spędziłam wśród zwierząt. Na oko widać ze zdjęcia, że sarenka/jeleń waży więcej, niż 2 kg. Nie ma się co martwić, da sobie radę! Tym bardziej, że Wojtek mówi – ma zwierzatko ochotę do życia! Znaczy, nie jest chora i bynajmniej nie cierpi. Głosy które daje? Pewnie nie jest głodna, bo ją karmią – pewnie woła za matką. To jest instynktowne.
Powiadam – walnąć poradnikami w kąt, to nie to samo, co życie. W lesie nie ma poradników, jabłuszek wczesną wiosną, życie jest proste. U Wojtka życie sarny/jelonka też nie powinno być zbytnio skomplikowane, bo zwierz powinien sie szybko nauczyć, czego szukać w trawie. Koniczyny, mleczu i babki od groma w kazdej niepryskanej. Nie obraz się, Nemo, przecież wiem, ze masz dobre intencje – ja cytuję z empirii, nie z podręcznika, mam nadzieję, że mnie to tłumaczy 🙂
Dobry wieczor,
mozna nazwac jelonka Pietrek ku czci Gospodarza z ktorym zwierzatko pewnie dzieli dzien urodzin. Jesli to chlopiec…
Kudos dla Wojtka i Wojtkowej za wziecie na siebie pielegnacji zwierzaczka…
Czekam na dalsze wiesci…
Mam nadzieje, ze zwierzatko nie zstalo odrzucone przez mame z powodu jakiegos uposledzenia…
Czy widzial go jakis weterynarz, za wyjatkiem Nemo via cyberspace?
a.
Szanowny Panie Gospodarzu !
Zglaszam stanowczy protest przeciwko wysylce za Ocean, Dobr Narodowych w postaci ostatniego egzemplarza Panskiego Dziela. Jesli juz podejmie Pan te decyzje, pacta sum serwanta, to prosze natychmiast zamowic dodruk co najmniej jednego egzemlarza ktory pragnalbym nabyc droga kupna tak aby byla gwarancje, ze przynajmniej pozostanie na terenie Unii Europejskiej. Niezaleznie od tego skladam serdeczne gratulacje dla Alicji z okazjii wygrania kolejnego konkursu.
A tak przy okazjii. Ilu jest na swiecie urodzonych Antarktyjczykow.
( Antarktyka ).
Pieknego dnia
Pan Lulek
Już czwartek. Witam. Zwierzaczek rośnie, Alicja pewnie układa się do snu, Pan Lulek dywaguje, Ana zazdrości Wojtkowej sarniaczka, Gospodarz jest leciutko zdegustowany naszymi wymądrzaniami (się), cZyli wszystko w normie. Jacobsky u p. Szostkiewicza próbuje znaleźć wyjście dla powszechnej służby zdrowia, inni komentują hasło „wąs, a sprawa chłopska”, jednym słowem pięknie jest. QA ja, moi Drodzy, muszę podzielić się wrażeniami po przeczytaniu nieprawdopodobnej historii opisanej przez Matthew Bogdanosa (przy pomocy Williama Patrycka) „Złodzieje z Bagdadu” Co to ma wspólnego z blogiem łakomczuchów? Może to, że autor z pierwszego wcielenia był kelnerem, kucharzem, restauratorem w NY?A wcieleń miał sporo – książkę napisał w wieku 45 lat – i zdążył być w międzyczasie oficerem piechoty morskiej, prokuratorem okręgowym w NY, prokuratorem IAG, czynnym bokserem (bywa do dzisiaj), tancerzem klasycznym (już przestał), absolwentem filologii klasycznej i prawa, wreszcie dowódcą specjalnej , międzyagencyjnej grupy dochodzeniowej, która poszukiwała i odzyskiwała zagrabione w muzeum bagdadzkim dobra kultury starożytnej. Starczyłoby na kilka wcale nie zwyczajnych biografii. Dla mnie fascynujące było śledzić, jak każdy z tych fragmentów jego życiorysu odbijał się na jego mentalności, a są to ślady trwałe. Mój Boże kochany , facet, który taranuje w akcji własnym ciałem drzwi, strzela i bywa ostrzeliwany (AFganistan, Irak, Turkmenistan) robi to cytując klasyków. Bogdanos twierdzi, że jest z greckiej rodziny osiadłej w USA, ale źródłosłów jego nazwiska jest przecież słowiański, nieprawda? Tylko domieszką słowiańszczyzny można wytłumaczyć tę sporą dawkę szlaeństwa w jego życiorysie.