Opowieści literackie
W moim archiwum jest sporo anegdot o słynnych ludziach – pisarzach, wojskowych, uczonych, medykach, malarzach – a łączy ich wszystkich miłość do jadła. Czasem, gdy jestem markotny, podczytuję sobie te historyjki i humor wraca. Chcę sprawdzić czy to tylko w moim przypadku tak działają pełne smaku anegdoty, czy też działają i na innych.
Zwłaszcza tych o podobnych zainteresowaniach.
Przedstawiam więc dziś Państwu dwóch wybitnych Francuzów. Obaj zasłużyli się literaturze i kuchni ( a raczej stolowi). S?il vous plait!
Nędzarz i dyplomata
Franciszek-Rene de Chateaubriand po kilkuletniej emigracji w Ameryce Północnej wrócił do Francji, by szybko z niej uciekać ponownie. Tym razem wicehrabia przebył tylko Kanał i zamieszkał w Londynie. Tu nękany biedą dosłownie przymierał głodem. Wiele czasu spędzał z innym Bretończykiem – Franciszkiem Józefem Hingant de la Tremblais, także mającym ambicje literackie. Obaj arystokraci – nędzarze w pogodne dni udawali się za miasto gdzie kładli się wśród pól i wspominali piękne dni spędzone w rodzinnych zamkach w Bretanii. Potem wracali do Londynu. Obiadów nie jadali. Kolacje naogół w podłych garkuchniach za pół szylinga. Bywały okresy, w których ich jedynym pożywieniem była woda z cukrem i okruchy chleba. Żuli trawę i… papier z ich niepotrzebnych nikomu arcydzieł. Słabszy psychicznie Franciszek Józef nie wytrzymał tych mąk i popełnił samobójstwo wbijając sobie w pierś ostry sztylet. Chateaubriand przetrzymał ten okres.
Los się odwrócił i po latach wicehrabia wrócił do Londynu jako ambasador. Natychmiast wydał wystawną kolację w pięknym pałacu przy Portlad Place. Na przyjęcie zaprosił londyńską elitę roku 1822. Tak ów wieczór opisał Jean d’Ormesson: ” Ambasador austriacki wzniósł kielich tokaju za zdrowie wielkiego człowieka:< Jesteśmy szczęśliwi i dumni, mając cię, panie, wśród nas >. Lady Fitzroy, Mrs Arbuthnot, piękna pani Lafon, panna Leverd, nawet zawsze drwiąca księżna Lieven nie widziały nikogo prócz Czarodzieja przebranego za dyplomatę. Zastawa porcelanowa i złota lśniły całym blaskiem i wielki Montmirel (kucharz Chateaubrianda – przyp. P.Ad.), niemal tak sławny jak on sam, wynalazca befsztyka chateaubriand i puddingu diplomate, raz jeszcze prześcignął sam siebie. Zagubiony w swych marzeniach, pogrążony we wspomnieniach, ambasador Francji nikogo już nie słuchał. Powtarzał sobie niestrudzenie, że ćwierć wieku wcześniej, przemieniony w złoto sam tylko deser z tej wspanoiałej kolacji byłby aż nadto wystarczył dla pohamowania jego rozpaczy i zapobieżenia samobójstwu Higanta. O przeznaczenie! O losie! ”
Montaigne ominął Kraków
„Piszę mą książkę dla niewielu ludzi i na niewiele lat” – zanotował Montaigne tuż przed śmiercią. I była to najwspanialsza pomyłka w dziejach literatury twierdzi Hen, wspaniały biograf wspaniałego pisarza. Autor „Prób” był rycerzem ziemi perigordzkiej, burmistrzem Bordeaux, ziemianinem, sędzią i przedewszystkim pisarzem. Jego „Dziennik podróży do Wloch przez Szwajcarię i Niemcy” pisany wyłąćznie na użytek własny i małżonki jest lekturą fantastyczną. Dzięki niemu poznajemy obyczaje różnych nacji, wielu warstw społecznych i ludzi wielu zawodów. Pana Michała do podróży ciągnęła potrzeba poszukiwania inności. Wahał się podobno czy nie wybrać się do Polski, do Krakowa. Wybrał Italię ze względu na swoje kamienie nerkowe i kąpiele zdrowotne, które miał zażywać we Włoszech. Wyruszyli 2 czerwca 1580 roku.
Dla bezpieczeństwa zabrał ze sobą na wędrówkę kilkunastu krewnych – osiłków: swego młodszego o 27 lat brata Bertranda-Charlesa, świeżo owdowiałego szwagra pana de Cazalis, kuzyna i przyjaciela pana Charlesa d’Estissac, który przyprowadził ze sobą pana Du Hautoy. Ten ostatni był jedynym nie-gaskończykiem w tej grupie.
Młodzieńcy mieli otrzeć się w świecie,nabrać manier i nabyć mądrości. A którz lepiej mógłby im patronować jak nie autor esejów „O wychowaniu dzieci” i „O miłości ojców do dzieci”. Jednak lekcje umiarkowania jakie daje w „Próbach” Montaigne nie odnoszą skutku. Bertrand w Rzymie pobierając lekcje szermierki sekundując komuś w pojedynku zabija najpierw sekundanta przeciwnej strony, a potem przeciwnika swego partnera. Z więzienia Michał wyciąga brata dzięki poręczeniu króla Francji.
Sporo miejsca w „Dzienniku” poświęcono jadłu. Michał narzeka, że mięso jest w Niemczech i we Włoszech zbyt wysmażone (sam uwielbia krwiste befsztyki), raki gorsze niż krewetki i tylko ślimaki tłustsze niż perigordzkie.Ulubioną potrawą filozofa były też ostrygi. Wzdychał do nich jeszcze na łożu śmierci. Wiedział co dobre.
Komentarze
Szanowny Gospodarzu !
Gratuluje pieknego pomyslu. Ilustracje tez znakomite. Glod jest jak wiadomo najlepszym kucharzem. U nas jest dzisiaj swieto, Himmelfart.Wniebowstapienie. Z tej okazji odbywa sie jarmark. Miejscowosc ma statut, Marktgemeinde, czyli gmina ktora ma prawa ale i obowiazki kilka razy w roku urzadzac jarmarki. Ulica Dolna Glowna jest zamknieta dla ruchu samochodowego i na ulicy stoja stragany. Roznosci mozna kupic, nawet sznurowadla, co w brew pozorom nie jest takie latwe. Buty tak, nawet ze sznurowadlami ale sznurowadla osobno trudno. Zreszta nie sa wcale takie tanie i trzeba dobrze zastanowic sie, czy nie taniej byloby kupic nowe buty. Stare pakuje sie do specjalnych torebek ktore zbiera potem Czerwony Krzyz. Wczoraj byl dzien dla ciala czyli wyzerka w knajpie na przejsciu granicznym. Dzisiaj dzien dla ducha i rozmyslanie o czyms co przeczytalem w jednym blogowym wpisie. Ktos napisal, ze aby miec prawo powieszenia obrazu, nie swojego, w muzeum trzeba miec ukonczona Akademie Sztuk Pieknych. Pewnie chodzi o to aby nie tylko wiedziec jak ale rowniez i co wieszac. Nieglupie. Idac dalej tym tropem pomyslalem sobie, prawo do spiewania powinni miec rowniez wylacznie absolwenci Konserwatoriow w klasie spiewu. Oczywiscie powinni oni byc przelustrowani aby spiewali wylacznie oczekiwane teksty i nie uzywali pewnych znajdujacych sie na indeksie panstwowym melodii. Sluchac spiewu mieliby prawo wylacznie absolwenci co najmniej liceow muzycznych. Dyskusyjna jest sprawa koscielnych szkolek niedzielnych ale jest to wylacznie sprawa uzupelnienia konkordatu.
Wracajac jednak do dnia wczorajszego. Informuje, ze znakomita potrawa na deser sa tak zwane z wegierska Gundel Palatshinken. Sa to nalesniki z masa kasztanowa polane sosem czekoladowym i przypudrowane cukrem pudrem. Do tego na talerzu plasterek pomaranczy orez jakies pieknie pachnca galazka zielska ktorego nazwy nie pamietam. Je sie to nozem i widelcem a do tego najbardziej smakuje malutka kawa espresso. Niektorzy pijaja z mlekiem. Na jarmarku dzisiejczym beda podsmazane kielbaski tak zwane Debreziner z duza iloscia papryki i czosnku albo biale bawarskie parowki. Prosze nie zapominac, ze swego czasu Burgenlandie otrzymala we wianie bawarska ksiezniczka Gizela wychodzac za maz za wegierskiego krola Stefona. Wskutek tego malzenstwa on zostal swietym a nam zostaly bawarskie biale parowki.
Wesolego Swieta
Pan Lulek
Ach, jakie świetne opisy; i te z biblioteczki Gospodarza i te Panalulkowe. A w Poznaniu buro, szaro, zimno. Nie postarał się św. Piotr, a przecież zaczęły się Juvenalia. To , czego bardzo mi brakuje w zabawie dzisiejszych żaków, to brak parady ulicznej. Hej, łezka się w oku kręci przy wspominaniu… Pamiętam, jak na fali jeszcze paździenikowej odwilży tłum studentów skandował „Niechaj władza popamięta, że szanować trza studenta”, a na trybunie honorowej I sekretarz KW PZPR odmachiwał tłumowi kluczem do bram miasta z łaskawym uśmiechem. Nie wiedział, biedak, jak zareagować. Pamiętam też z późnych lat 50-tych dziewczynę, która zdobyła grand prix za kostium – była wysoka, smukła, ubrana w zestaw czarnych, wąskich spódnic (jedna spełniała rolę podstawową, druga rolę „góry”, w drucianych okularkach, z wysoko upiętymi włosami, a przez cały tył osoby ciągnął się napis olejną, białą farbą „Ostatnia Dziefica” (to F konieczne), inny kostium, który utkwił mi w pamięci w latach już 60-tych,l też damski, składał się z przodu z fragmentu podartego prześcieradła z napisem „kryzys w Polsce”, z tyłu z błyszczącej, jedwabnej szmaty w złoty rzucik i napisem „kryzys w USA”. Osoba niosła mini-transparent „Masz wybór”. Oczywiście były zespoły, kabarety, tańce, piwko i wino i w ogóle hulaj dusza, a ja najwspanialej wspominam przaśne, PRL-owskie parówki z musztardą i kiepską bułką obficie wtedy „rzucone” na stragany. A może to tylko młodość dodawała smaku?
U mnie dzis tez swieto – Auffahrt (Wniebowstapienie), Himmelfahrt (Wniebowziecie) jest 15 sierpnia i jest tu swietem nieobowiazujacym. Co kraj to obyczaj. A wiec jest swieto, ale mi markotno, bo zimno i deszcz leje i zadnego jarmarku na widoku… Czytam anegdoty Gospodarza, ale ta o Chateaubriandzie raczej przygnebiajaca, ta o krewkich Gaskonczykach troche weselsza, dziekuje.
Panie Lulek, palaczynki, nalesniki, sznurowadla, a gdzie obiecane pluskwy i karaluchy?
U mnie dzis na obiad nalesniki z goracymi truskawkami, bo tak zimno brrr… Truskawki w cwiartkach (mniejsze cale) wrzucam na bardzo krotko na cukier podsmazony na masle, mieszam az rozwina aromat i puszcza nieco soku, ale nie straca koloru i konsystencji i zawijam w gorace nalesniki, na to kulka lodow waniliowych i galazka miety lub melisy.
Pozdrawiam i rowniez zycze wesolego swieta
U mnie też ponuro, z nisko płynących, burych chmur siąpi deszcz. Wczoraj, po pracy, obezwładniła mnie senność. Wstałem o 23(!), trochę czytałem i nagle poczułem głód tak dojmujący, że o dalszym spaniu nie było już mowy. Więc koło drugiej zabrałem się do przygotowywania kolacji: sałatka z pomidorów z cebulą, sałatka z ogórków, rzodkiewki i szczypioru zakwaszona odbrobiną cytryny, pęto wiejskiej kiełbasy i razowiec. Do tego sok z grapefruita. Potem wyrzuty sumienia-przecież miałem nie nażerać się nocami i zbijać cholesterol. Kompletny brak charakteru! Więc dla uspokojenia sumienia tabletka i do łóżka. Nad ranem piękne, romansowe sny wyparły wyrzuty sumienia i wstałem, mimo szarówki za oknem w optymistycznym nastroju. Sny ustawiają mnie psychicznie na cały dzień. Byle je tylko pielęgnować w głowie i zapamiętać.
Pozdrawiam i miłego…
A u mnie dzisiaj na obiad wątróbki drobiowe. Może by tak szaszłyki wątróbkowe na szpadkach? Wątróbka przekładana krążkami cebuli, pasterkiem świeżego boczku i papryką?m A może wątróbki panierowane sezamem i potem rzucone na ryż po hiszpańsku? Albo jeszcze inaczej – pomyślę.
Z tym Wniebowzieciem i Wniebowstapieniem to, za przepropszeniem ja kogo, nieustajacy cyrk.
Pracowalam w redakcji w ktorej mielismy kolege, redaktora od spraw religii wszelkich. I co roku bylo to samo. Ktos z newsroomie mylil Wniebowziecie z Wniebowstapieniem (albo odwrotnie) i Wojtek dostawal amoku. Biegal po redakcji, lapal wszystkich za guziki i opowiadal jaka kolejna zbrodnie popelnil red X nazywajac W-nie W-ciem (albop odwrotnie). I tak dwa razy do roku przez cwierc wieku!
Gratulowalam sobie zawsze, ze nie mam nic wspolnego z newsroomem i odpowiadam jedynie za to aby nie pomylic Bozego Narodzenia z Wielkanoca. Chociaz i z tym zdarzaly sie pewne problemy. Kiedys przetlumaczylam jakis komentarz „okolicznosciowy” (dotyczacy zreszta s Wielkanocy w trwajacym stanie wojennym w Polsce), konczacy sie zdaniem:
„I tak Wielkanoc przypomina nam, ze nawet Wielkie Zlo moze w sobie nieswc zalazek Dobrego”.
Przetlumaczylam i oddalam kolezance do nagrania. Siedze nazajutrz w domu i slucham. I slysze:
„I tak Wielkanoc przypomoina nam, ze nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo!”.
Rzucilam talerzem o sciane.
Z tym Wniebowzieciem i Wniebowstapieniem to, za przepropszeniem ja kogo, nieustajacy cyrk.
Pracowalam w redakcji w ktorej mielismy kolege, redaktora od spraw religii wszelkich. I co roku bylo to samo. Ktos z newsroomie mylil Wniebowziecie z Wniebowstapieniem (albo odwrotnie) i Wojtek dostawal amoku. Biegal po redakcji, lapal wszystkich za guziki i opowiadal jaka kolejna zbrodnie popelnil red X nazywajac W-nie W-ciem (albop odwrotnie). I tak dwa razy do roku przez cwierc wieku!
Gratulowalam sobie zawsze, ze nie mam nic wspolnego z newsroomem i odpowiadam jedynie za to aby nie pomylic Bozego Narodzenia z Wielkanoca. Chociaz i z tym zdarzaly sie pewne problemy. Kiedys przetlumaczylam jakis komentarz „okolicznosciowy” (dotyczacy zreszta s Wielkanocy w trwajacym stanie wojennym w Polsce), konczacy sie zdaniem:
„I tak Wielkanoc przypomina nam, ze nawet Wielkie Zlo moze w sobie nieswc zalazek Dobrego”.
Przetlumaczylam i oddalam kolezance do nagrania. Siedze nazajutrz w domu i slucham. I slysze:
„I tak Wielkanoc przypomoina nam, ze nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo!”.
Rzucilam talerzem o sciane.
Cos po kosztownej reperacji mojego komputra, wpisy sa wrzucane ze stachanowskim zapalem.
Pyro, ja w plebiscycie na danie watrokowe zawsze zaglosuje na siekane watrobki po zydowsku:
Obsmazyc z cebula. Wyrzucic kota z kuchni. Ugotowac 2 jajka na twardo. Zmielic watrobki na gladka mase, wystawic kora za drzwi , dadac sol, pieprz i wymieszac z polowa posiekanych jajek, reszta posypac z wierzchu. Przybrac jeszcze pietruszka. Zawolac kota. Podzielic sie sprawoiedliwie.
Heleno a czemu kota karmisz smażoną wątróbką? Z moich doświadczeń (trzy koty)wynika, że najlepiej im dogodzić surową wątróbką. Oczywiście podzieloną sprawiedliwie!
Ja lubię wątróbkę drobiową panierowaną w tartej bułce – moja Babcia tak robiła i ja też. Spróbuję kiedyś po żydowsku, nigdy nie jadłam. To się je na ciepło?
Mam dzisiaj polędwiczki wieprzowe – będę wdzięczna za podpowiedź, jak je przyrządzić.
No i padł kolejny mit, mianowicie ten, że obfite posiłki w nocy powodują koszmary senne i inne nieprzyjemności. Wojtek pojadł niezdrowo i jak dobrze mu to zrobiło! Tak trzymać!
Wątróbkę po żydowsku je się na zimno. Przynajmniej u mnie w domu. A polędwiczki wieprzowe robię tak: obficie polewam sokiem z cytryny, doprawiam sola i pieprzem, marynuję w chłodzie ze dwie godziny. Potem piekę na oliwie 20-30 minut i polewam jogurtem lub śmietaną z dodatkiem kaparów i jeszcze odrobiny pieprzu.
Watrobke po zydowsku je sie na zimno, z chlebem i korniszonem.
Tak, koty wola watrobke surowa, ale zawiera ona za duzo witaminy A, ktorej nadmiar kotom nie sluzy. I np. koty zyjace dziko w portach rybackich i odzywiajace sie swiezymi rybami, bardzo nie lubia byc dotykane. Ich skora jest bardzo wrazliwa z powodu przedawkowania witamina A.
Sa jeszcze jakies powody dla ktorych moj wterynarz az sie wstrzasnal, kiedy zapytalam czy moge chorego M. karmic watrobka – myslal, ze chce mu dawac surowa. Natomiast po zydowsku jest OK, byle nie za czesto.
A proposd: jak wnuczeta sie rozwijaja? Czy juz biegaja po podlodze?
Proponuje poledwiczki nadziewane morelami.
W poledwiczkach zrobic wzdluz otwor (przy pomocy trzonka od drewnianej lyzki), ale nie na wylot. Do otworu wlozyc miekkie suszone morele, do pelna. W miseczce wymieszac kilka lyzek sosu sojowego (najlepiej Kikkoman) z 2 lyzeczkami miodu i zamarynowac poledwiczki na pol godziny. Wyjac z marynaty, obsmazyc ladnie na rozgrzanym oleju arachidowym, podlac marynata i poddusic chwile. Podawac z ryzem i salata.
Muszę się przyznać ,że od dziecka odkąd pamiętam mogłem zjeść wszystko z wyjątkiem nerek i smażonej wątróbki. Nie mogę . Ja wiem ,że zdrowo i dużo witamin ale ten zapach …
Also
Jako tradycjonalista preferuję polędwiczki wieprzowe duszone we własnym sosie. Osmażyć i do garnka by się udusiły z cebulą i czym tam jeszcze lubisz. Można je wcześniej marynować przez kilka godzin w ulubionej zalewie. Z sosem też różne wariacje są możliwe-np doprawić sosem sojowym lub grzybami suszonymi. Choć polędwiczki w sosie grzybowym to raczej na jesień – zimę. Kiedyś Gospodarz podał mi przepis na polędwiczki w sosie pieprzowym – pyszne!
Heleno, zawartosc witaminy A nie zmienia sie w procesie smazenia, a tluszcz zwieksza jej przyswajalnosc. Surowa watrobka dziala na koty przeczyszczajaco, a gotowana zapierajaco. Podobno 150g watrobki na kota/tydzien to maximum, potem juz hiperwitaminoza i degeneracja aparatu ruchowego. Moje koty dostaja duszona na maselku, bo za surowa nie przepadaja, ale bez soli! Podobno nie nalezy dawac kotom nerek i to w zadnej postaci.
Dziękuję serdecznie za polędwiczkowe przepisy.
Wstyd mi okropnie za pytanie o wątróbkę – odpowiedź jest oczywista, ale mój mózg jeszcze nie doszedł do siebie po nieprzespanej nocy. Dziękuję za wyrozumiałość.
Drogi nemo !
W moim kalendarzu stoi jak wol Christi Himmelfahrt. W slowniku wniebowstapienie. Jak byk. Wiebowziecie jest 15 sierpnia. W niektorych krajach wielkie swieto. Pozostanmy na razie przy wniebowstapieniu jak dzisiaj w radiowym kazaniu mowil kardynal Schöenbrunn, ze jest to swieto po Wielkiej Nocy.
Jarmark juz sie konczy tradycyjnie trwa do poludnia. Byc na jarmarku i czegos zbednego nie kupic to jak byc w Rzymie i papieza nie widziec. Kupilem sobie lopate. Zabytkowa, drewniana, nadawalaby sie do kladzenia rozumu do glowy, odgarniania sniegu albo wiania ziarna zboza lub kukurydzy. Potem wpadli znajomi na kawe i troche plotkowalismy. Komplementowano mnie bo slyszeli przypadkowo jak targowalem sie ze sprzedawca o cene lopaty. Zaczal od ceny 12 ? a skonczyl na 8. Bardzo im sie to podobalo. Teraz mam niepotrzebna ale dobrze kupiona ponad stuletnia drewniana lopate ktora stoi pod dachem na tarasie. Za zarobione pieniadze zafundowalem sobie kielbase z reki z bulka i piwem.
Co sie tyczy pluskiew i karaluchow historia jest nastepujaca. W jednym z wpisow blogowych przeczytalem, ze jakas Pani miala do czynienia z pluskwami w Paryzu. Zastanowilo mnie to. Zawsze sadzilem, ze pluskwy zasiedlaja kule ziemska na wschod od Bugu. Az po Kamczatke i Wladywostok. Ot taka specyfika krajowa. Ale w Paryzu. Nagle przyszlo olsnienie. Oczywiscie po wojnach i przegranej Napoleona wlasnie w Paryzu stacjonowaly wojska rosyjskie. Przeciez z tamtych czasow wywodzi sie umiejetnosc otwierania butelek szampana przy pomocy szabli. Ciach w korek i butelka otwarta. Car Aleksander wycofal sie potem z Paryza i zainstalowal w Wiedniu na slynnym kongresie. Wojska sie wycofaly ale pluskwy pozostaly i te ktore te pania tak gnebily to pozostalosci tych napoleonskich, chociaz mozliwe, ze drugi rzut osiedlil sie w Paryzu na poczatku XX stulecia emigrujac z bialogwardzistami po rewolucji. W Niemczech z pluskwami w zauwazalnej liczbie nie spotkalem sie. Niezaleznia od tego po ktorej stronie Laby.
Co zas tyczy sie karaluchow, moi przyjaciele, tez ze wschodu, az do Wladywostoku powiedzieli mi, ze w hotelu gdzie sa karaluchy niema pluskiew. Karaluchy przepadaja za jajami pluskwimi i zzeraja je. Po pewnym czasie pluskiew juz niema. Na Syberii we wsiach kiedy buduja dom, na ogol drewniany, pomagaje wszyscy sasiedzi. Potem odbywa sie wspolne swietowanie a sasiedzi przynosza do nowej siedziby pudelko zywych karaluchow ktore momentalnie rozbiegaja sie i obejmuje nowa siedzibe we wladanie. Karaluchy sa nieslychanie czystymi insektami. Zeby dobrze sie czuly w domu musza miec dostep do czystej wody a jedzenie, okruchy wszelkiego rodzaju, musi byc swieze. Kiedykolwiek bylem na wschod od Bugu, pierwsza moja reakcja bylo sprawdzenie, czy w pokoju jest karaluch. W niektorych hotelach, mam wrazenie, niektore egzemplarze po kilku pobytach rozpoznawaly mnie i bez strachu pokazywaly sie po moim wejsciu. Jest oczywiscie kwestia wyboru co lepiej miec w pokoju, pluskwy czy karaluchy. Karaluchy nie gryzly i nie ladowaly w nocy do lozka z sufitu.
Rzecz ostatnia dotyczy naszeg Gospodarza. Jego rubryka ma tendencje do powolnego uciekania w polityke. Malymi krokami jak w ostatnim wpisie. Pisarze, dyplomaci, Polityka jako papier do jedzenia itp. Drze na mysl jak gospodarz zacznie publikowac przepisy na pieczone kaczki nadziewane pomaranczami, jablkami albo nie daj Panie Boze czyms innym, ze nie wspomne suszonymi sliwkami.
Do nastepnego czytania w weekend. A propos nie wiedzielem, ze Pyra jest poznanianka. Znakomita, troche ciezka kuchnia
Pan Lulek
Heleno ale mnie wystraszyłaś swym pytaniem o wnuczęta zanim skojarzyłem o co chodzi. Pierwsza myśl była o córci, która właśnie ze Szkocji wróciła!
Nie kocięta ale kocię, bo niestety weterynarz musiał zrobić swoje. Gdy popatrzył na oczy kotka wyprowadziła się z mojego pokoju, przeniosła go w pysku do wolnej psiej budy i tam się nim zajmuje. Miły jest i ciekawy świata. Wzrusza głównie Wojtkową, która nosi go w kieszeni pracując w ogrodzie. Ja mam nadzieję, że będzie łowny jak jego matka, bo czego jak czego, ale jesienią to na wsi myszy dostatek i uciekają przed mrozami do domów.
Jedno sprostowanie do pięknej opowiastki Pana Lulka: szablą szampana otwiera się obcinając nie korek lecz szyjkę u nasady. I dziś – wzorem dawnych rosyjskich oficerów – są spece od tej czynności. Występowałem w ubiegłym roku w „Rozmowach w toku” w TVN. Prowadzi je Ewa Drzyzga a ja czasem występuję jako ekspert kulinarny. Był tam mistrz kelnerski i nauczyciel młodzieży kandydującej do zawodu, który jednym cięciem szabli obcinał szyjkę butli szampana. To było wspaniałe widowisko. A czynność powtórzył chyba trzykrotnie czyli to była umiejętność a nie przypadek. A szampan był równie doskonały jak mistrz.
Heleno
Oczywiście gdy kociak otworzył oczy(rozejrzał się pierwszy raz) a nie weterynarz popatrzył na kotka. Nonsensy piszę.
Panie Lulek, w Paryzu po wojskach carskich oprocz pluskiew zostaly jeszcze bistra, ktorych nazwa wywodzi sie ponoc z poganiania obslugi przez panow oficerow slowami: „bistro, bistro” znaczy szybko,”galopem”.
Doswiadczenie z pluskwami mam z Serbii, podczas noclegu we wsi nad Dunajem. Byl to najwiekszy horror w calej podrozy od zrodel do delty tej rzeki. Zapach tych insektow pozostaje w pamieci na cale zycie. Karaluchow tam nie bylo.
Ta drewniana lopata moze byc do wkladania chleba do pieca.
Helwecki Auffahrt to oczywiscie Christi Himmelfahrt, czyli Wniebowstapienie, to takie jezykowe niuanse. Tutaj to najdluzsze swieto w roku, bo az 4 dni sa wolne, rowniez w szkolach, i juz w srode rozpoczyna sie exodus na poludnie. Przed 17-kilometrowym tunelem sw. Gottharda tworzy sie wielokilometrowy korek, wszyscy chca do Ticino (Lugano, Locarno) albo i do Wloch. Pozniej, w niedziele, stoja w wielokilometrowym korku w kierunku polnocnym.
A tu dalej leje…
PS. do Pana Lulka. Mnie sie zdarza mowic na Wielkanoc – Weihnachten, bo i tu i tu jest -noc 🙂
Heleno,
twoj przepis jest znakomity, znam go, ale cebulka i watrobka smazone sa na gesim smalcu.
Gdyby nie to, ze juz jestem spozniona do pracy wzielabym sie za przyrzadzenie natychmiast.
Do tego swieza baguette…
ciao,
a
Przyznaje sie do wszystkich grzechow. Jesli napisalem, ze obcinano korki, to nieprawda. Obcinano szyjki od butelek. Pewnie dlatego, ze nie widzialem obcinania szyjek, natomiast widzialem obcinanie korkow tyle, ze plastykowych od Sovjetskoje Szampanskoje. Roznica ogromna.
Nemo Wielkanoc to Ostern. Wszystko pomylilem. W oczach robi sie ciemno. Co do „bistro” to slysze to po raz pierwszy. Przypominam sobie tylko inne zawolanie ” pobystrej bieri salo „. Z bistrem niema to nic wspolnego to bylo zawolanie zolnierzy bratniej armii kiedy dokonywali inspekcji ludnosci cywilnej na wsiach. Babcia opowiadala po wojnie jak jeszcze zyla. Z tego czasu w Burgenlandii zachowalo sie zawolanie:
” zabrali, zabrali „. Lopata nie jest do wkladania chleba do pieca. Taka do wkladania chleba jest calkiem plaska i cienka. Moja natomiest jest podobna do szufli. Fachowiec ktory ja dzisiaj widzial i rozpoznal jako rzecz, potwierdzil. Poza tym ona jest z lipowego dzewa zbyt delikatnego aby je wkladac do pieca. Co do twoich przygod w Serbii moze sie zgadzac chyba zreszta napewno. Przeciez Wolkonski z Anny Kareniny tez poszedl na wojne do Serbii walczyc dla odmiany z Turkami. Moze zabral ze soba te pluskwy a one do dzis zostaly.
Na wszelki wypadek nie zabieraj ze soba karaluchow. Twierdzenia niektorych smakoszow, ze dobra whisky ma zapach pluskiew sa conieco oryginalne.
Przedluzonego weekendu zycze ale nie w okolicach tunelu Gottharda
Pan Lulek
Och, Moi Drodzy , spłakałam się ze śmiechu czytając karaluchowo – plauskwiane historyjki. Mój stosunek do wszelkich stawonogów jest zgoła nietolerancyjny i jeżeli rację ma mój ksiądz proboszcz, a racji nie miał mój towarzysz sekretarz i jeżeli jest piekło i Pyra tam trafi, to :
1. będą tam pająki, pluskwy itp
2. będzie tam księgową i w 200 stronicowym zestawieniu będzie musiała szukać brakujących 2 groszy.
Gorszej wieczności nie umiem sobie wyobrazić.
Nie umiem się ustosunkować co do „zapachu pluskiew”, ponieważ tam, gdzie mnie pogryzły (Paryż) pani gospodyni przeurocza miała tak zagracony antykami (pięknymi, przyznaję) dom, że zapach był równie antyczny, a może właśnie pluskwiany? Ewa nie meblowała swojego domu antykami, ona je skupowała i gromadziła, przecisnąć się tam było trudno.
Pytanie do Gospodarza – jak to jest z tą szablą i szampanem, bo nie bardzo umiem sobie wyobrazić, butelka stoi na stole i ciach, ucina się jej szyjkę?
Jak to wygląda pod względem technicznym?
Opowieści jak zwykle dramatyczne, tu ostry sztylet, tam pojedynki i morderstwo.
Pyro, w moim piekle będą węże oraz zgubione oczka w bardzo wzorzystych sweterkach (dylemat: spruć i od nowa, czy znalezć zgubę?).
Droga Pyro !
Pan Bog jest litosciwy i jeszcze nie dopuscil tego zlego zeby nie mogl dopuscic jeszcze gorszego. Bedac tak niewatpliwie wspaniala kucharka nie masz najmniejszych szans na pobyt w piekle. Wyobrazic sobie moge natomiast niebianskie pyzy od Pyry. O ile ja wiem to na tamtym swiecie w ogole niema ksiegowosci, bilansow nie wykonuje sie a jest tylko system biezacego ksiegowania po czym wszystkie podkladki ulegaja likwidacji. Stad bieze sie ostatnio problem ocieplenia klimatu poniewaz zbyt wiele podkladek nie tylko ksiegowych ulega spopieleniu i tylko Duch Swiety jest w stanie je zreaktywowac. Dlatego nagle znajduja sie dawno zaginione dokumenty.
Przyjemnego przedluzonego weekendu zyczy wciaz czekajacy na oplacona prenumerate Polityki
Pan Lulek
Alicjo. Ja też ten popis kelnerski widziałam. Przyznaję, że przeczy to wszelkim prawom fizyki – przecież ta butelka powinna eksplodować ! A nie eksploduje. Widziałam.
Panie Piotrze,
Wracam ci ja z pracy, a tu na stole leży miła niespodzianka z dedykacją pt. „Polskie posty” autorstwa p. Barbary. Przyznam szczerze iż nie do końca wiem z jakiej okazji. Co prawda brałam udział w poprzednim konkursie i dość wcześnie wysłałam odpowiedzi, ale jako zwycięzca został podany p. Dariusz z Bełchatowa. Mam nadzieję że p. Dariusz nie został omyłkowo pokrzywdzony…
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Bez obawy. Obdarowani zostaliście Państwo oboje. Miłej lektury i smacznej realizacji książkowych przepisow.
Panie Lulek, przedluzony weekend mam ja, Pyra to chyba ma caly czas wakacje 🙂
Tak w tym dniu swiatecznym i przy nalesnikach naszlo mnie wspomnienie usilowania sprobowania slynnych palatschinek w jeszcze slynniejszej kawiarni Slavia w Pradze (naprzeciwko teatru). W miedzynarodowym towarzystwie, w tym jeden dziennikarz BBC, udalismy sie do rzeczonej kawiarni. Wsrod oczekujacych na wolny stolik gosci fertyczne kelnerki z tacami torowaly sobie droge krzyczac „Z drogi, tu sie pracuje!” Kiedy wreszcie zasiedlismy do stolika przybiegl pierwszy kelner z karta napitkow, drugi kelner z karta dan i trzeci, aby przyjac zamowienie. Po 10 minutach przyszedl czwarty i powiedzial, ze palatschinki „wyszly”, nie ma kto zrobic ciasta. Nasza niesmiala propozycja, ze jak sa jajka, mleko i maka, to moze my…? zostala zbyta uniesieniem brwi i wynioslym „no” w nienagannej angielszczyznie. Tak wiec nie wiem, jak smakuja te nalesniki, ale wiem, ze w Pradze stopa bezrobocia jest bardzo niska. Przypomnial mi sie wtedy stary dowcip o budowie socjalizmu, kiedy robotnik biegajacy z taczkami na pytanie, dlaczego taczki sa puste, odrzekl zdyszany: „Panie, tu taki zapieprz, ze nie ma kiedy zaladowac!”
No tak, ale powiedzcie mi, czy ta butelka stoi na stole, czy ktoś ją trzyma? O to mi biega.
Panie Lulek, pocieszył mnie Pan z tymi zaświatami. Piekła nie ma, powiadasz Pan?
A propos prenumeraty, siostra kiedyś opłacała prenumeratę dla mnie w Polsce i regularnie przychodziły numery przez wiele lat, teraz można to chyba internetowo zrobić?U nas można kupić w polskim sklepie, nowy (środowy chyba) numer pojawia się już w czwartek przy dostawie świeżego chleba i wędlin z Toronto. Coś dla ciała, coś dla ducha!
I jeszcze coś względem karaluchów – to samo robią tutaj Hindusi, para karaluchów na nowe mieszkanie, a przynajmniej taki krąży mit. Wielkie blokowiska w Toronto są zakaraluszone (to już nie mit) i może mit służy temu, by wytłumaczyć zjawisko?
I ściemniasz z tą czystością karaluchów, Panie Lulek, one najchętniej żyją w kanałach ściekowych, kochają łazienki i kuchnie, w których wilgotno, a i w kuchni odpadki jedzenia. Karaluchy przenoszą różne paskudne choroby, a rozmnażają się biegiem. Ja w każdym razie trzymałabym się od nich z daleka. Miłego długiego weekendu wszystkim obchodzącym Swięto po tamtej stronie Wielkiej Kałuży!
O cholera, dopiero doczytałem się o opóźnionej prenumeracie. Jutro zrobię kipisz w dziale prenumeraty. Jeśli się nie poprawi to proszę o informacje. Prenumerate Polityka zleca Poczcie Polskiej. I potem powinna to kontrolować. Przepraszam.
Butelkę szampana trzyma się w lewej ręce, lekko pochyloną „od się”.
Szablę w ręce prawej i szybkim ruchem uderza w szyjkę tuż pod korkiem, też „od się” co powoduje otwarcie butelki bez potrzeby usuwania korka.
Oraz stratę pewnej ilości szampana który wylewa się na podłogę ku uciesze zebranego towarzystwa. Niemal jak po wygranych zawodach samochodowych.
P.S.
Jak kto lubi to moźna butelkę wziąć w rękę prawą a szable w lewą. Ważne jedynie aby nie brać obu przedmiotów w tą samą rękę bo wówczas trudno jest się zamachnąć i nic z tego nie wyjdzie.
Witajcie,
usmialam sie z opowiesci Pana Lulka.Mysle,jednak ze nie zapalam miloscia do karaluchow 🙁
U nas tez swieto Wniebowstapienia i tradycyjnie sa w naszym miescie organizowane dni wyrobow glinianych.Przyjezdzaja artysci z wielu krajow.Sa demonstracje i nawet mozna „wykrecic” wlasny wazon,czy inna rzecz z gliny.Jest wystawa i konkurs na najladniejsze dzielo.
W ostatnia srode rozpoczeto nasz „Montrmartre”,czyli rynek staroci i kuriozow.Bardzo sympatyczna impreza.Ja tez wzorem Pana Lulka staram sie cene „zbic”,chociaz nie zawsze sie udaje!
A wiec,czas polowan na cud-statocie otwarty……..
Pozdrawiam.
Ana
Panie Lulek, nie dawala mi ta szufla spokoju, a przeciez juz na poczatku stwierdziles, ze moze byc do wiania zboza. Jezeli tak wyglada, jak tutaj, to jest to Worfelschaufel i musisz jeszcze sprawic sobie cep do kompletu 🙂
http://mek.oszk.hu/02700/02791/html/61.html
Sorry, mialo byc Worfschaufel albo Worfel – wiejaczka.
Nota bene cep to po wegiersku cs?p, ciekawe, kto od kogo przejal?
csep mialo byc, z akcentem nad e.
nemo,
wialnia, nie wiejaczka, jak już tak z Panem Lulkiem idziecie w szczegóły 🙂
Alicjo, wialnia to maszyna, a szufla to wiejaczka. Jak juz sie wtracasz w rozmowy fachowcow, to sprawdzaj 🙂