Koszerne czy trefne?
Bardzo rzadko pisuję o kuchni żydowskiej. Zwłaszcza koszernej. Nie jest to bowiem kuchnia przeze mnie faworyzowana. Czasem wspominam tylko pisząc o historii polskich dań, że wiele z nich to przepisy „wykradzione” z kuchni polskich Żydów. Fachowcem w tej dziedzinie jest Barbara, która przed paroma laty opracowała, rozszerzyła i poprzedziła wstępem o koszerności książkę Rebeki Wolff.
Dziś zabieram głos sprowokowany przez stację Kuchnia TV, która rozpoczęła emisję serii „Koszer macher” właśnie o tej kuchni. Polecając widowisko Kuchnia TV pisze:
Madonna pije wino z Kanny, Bono je sushi certyfikowane przez rabinów, Donald Trump umawia się na biznesowe lunche w jednej z koszernych restauracji na Manhatanie, Steven Spielberg, Kate Moss, Sasha Baron Cohen też jedzą koszernie. Koszerność stała się w wielu środowiskach modą i oznaką intelektualnych poszukiwań.
Jednym z prekursorów powrotu do tradycji przodków był Kirk Douglas, który prawie 20 lat temu, jako jeden z pierwszych celebrytów zrewidował swoje podejście do jedzenia. Paul Newman posunął się dalej i stworzył firmę produkującą koszerne wyroby spożywcze. Koszerność już dawno stała się wyznacznikiem stylu w Stanach Zjednoczonych. Również w Europie kuchnia koszerna święci triumfy, w Polsce jednak niewiele się o niej mówi, nie ma też restauracji koszernych…
Malka Kafka w swoim programie odkrywa przed widzami tajemnice kuchni koszernej.
Program Malki przybliża zjawisko kosheru, gospodyni zaprasza w podróż po żydowskim świecie ukazując jego różnorodność. W warszawskiej kuchni Malka przygotowuje swoje autorskie dania koszerne z dostępnych w Polsce produktów.
Malka Kafka jest Żydówką, jej mąż Izraelczykiem. Poznali się przez internet i zdecydowali wspólnie mieszkać w Warszawie. Prowadzą otwarty dom, przyjaciele często odwiedzają ich, by wspólnie biesiadować. Malka świetnie gotuje, posiada wiedzę na temat koszerności, judaizmu, świata żydowskiego i gotowania. W kwietniu 2010 roku Malka otworzyła „Tel Aviv” – pierwszą koszerną kawiarnię w Centrum Warszawy. Program „Koszer macher” jest emitowany na antenie Kuchni.tv w każdą sobotę, o godzinie 14:35
Właściwie trudno jest mówić o jednej kuchni żydowskiej, bo jest ich tyle ile społeczności żydowskich rozsianych po całym świecie – inna jest kuchnia Żydów polskich, a zupełnie inna Żydów indyjskich. Jedną z cech przepisów kuchni żydowskiej jest przestrzeganie podstawowych zasad koszerności – używania produktów z dozwolonych zwierząt, nie łączenia mleka i mięsa i zakazu spożywania krwi. Nie każda jednak restauracja oferująca kuchnię żydowską jest koszerna, wręcz przeciwnie – w Polsce prawie wszystkie są niekoszerne, bazują jedynie na tradycyjnych przepisach żydów aszkenazyjskich.
Koszerność wynika z religijnego podziału pokarmów na koszerne – czyste (dozwolone) i trefne – nieczyste (zakazane). Podział ten oparty jest na Biblii, na nakazach Pięcioksięgu Mojżesza (Tory) i późniejszych interpretacjach tych praw przez rabinów. Zasadności tego podziału należy również szukać w przestrzeganiu higieny w warunkach pustynno – tropikalnych. Oddzielanie poszczególnych produktów żywnościowych gwarantowało ochronę ich przed psuciem.
Kuchnia koszerna wyklucza użycie mięsa niektórych zwierząt, niektórych ryb i owadów, krwi oraz łączenia mięsa z mlekiem. Mięso musi pochodzić ze specjalnego, rytualnego uboju zwanego szechitą którego jednym z celów jest pozbawienie zwierzęcia życia w najmniej bolesny dla niego sposób.
Będzie karp po żydowsku
Z powodu wykorzystywania niektórych produktów regionalnych i podobieństw związanych z nakazami religijnymi kuchnia żydowska posiada wiele cech wspólnych z kuchnią arabską. Jednak w kuchni żydowskiej widoczne są także wpływy kuchni różnych narodów. Wiąże się to z rozproszeniem społeczności żydowskich na całym świecie i przejmowaniem przez nie cech lokalnych kuchni. Wiele dań powstawało przez adaptację miejscowych przepisów kulinarnych do nakazów religii mojżeszowej. Wiele potraw kuchni żydowskiej wpisało się na stałe do kuchni innych narodów. Dania, takie jak karp po żydowsku, chałka, strudel, sernik czy placki kartoflane figurujące w książkach polskich pochodzą właśnie z kuchni żydowskiej.
Komentarze
Jaka na dworze? Przejezdnie.
Za ten najmniej bolesny sposób to bym głowy nie dała. Natomiast chodzi o absolutnie doskonałe skrwawienie tuszy.
Mam książkę p.Basi i czasem do niej sięgam. Nie tylko potrawy nas łączą – ten wspomniany karp, babka ziemniaczana (kugel) gęsi pipek (szyja faszerowana) ale też przyswoiliśmy polszczyźnie słowa z kuchni żydowskiej – np cymes. Jak wiadomo kuchnia staropolska ( a dokładniej XIX wieczna) miała taki ciekawy rys : smak kwaśno – słodki z użyciem sporej ilości bakalii – to wpływ kuchni orientalnej, w tym i żydowskiej.
U mnie bigos dostanie dzisiaj ostatni szlif i wyląduje w słojach i pojemnikach czekając na czas konsumpcji. Dzisiaj też dopiero upiekę pasztety, bo wczoraj padłam jak kawka – 3 krotne mielenie 4 kg mięsa może wykończyć każdego.
Już tu chyba kiedyś o tym wspominałam, ale gęsim pipkiem nazywało się faszerowaną szyjkę tylko w Polsce centralnej, tj. w Kongresówce. W Galicji i na Kresach (czyli także w regionie pochodzenia mojej mamy) były to gęsie żołądki. W rodzinie robiło się to jeszcze w czasach mojego dzieciństwa, ale nigdy tego nie chciałam jeść. Podobnie zresztą jak szyjki, która i owszem, także na stole egzystowała, ale nazywano ją „heldzl mit hojt” – gardziołko ze skórą.
Właśnie, najważniejsze odpowiednie zawieszenie zwierzęcia z podciętym gardłem, aby cała krew wypłynęła. Ale tak samo robią wyznawcy islamu. Arabowie, Palestyńczycy, Berberowie podobnie dokonują uboju.
W Polsce o koszerne jedzenie bardzo trudno. W Trójmieście jeszcze parę lat temu było całkowicie niedostępne z wyjątkiem koszernych alkoholi. W Warszawie można było coś dostać przy Grzybowskiej w ośrodku żydowskim, ale więcej bywało tylko w okolicach Pezach.
Placki kartoflane i karp po żydosku, a także strudel, bardzo mi opdpowiadają. Ukochanej karp po żydosku podchodzi mniej, bo nie lubi łączenia ryb czy mięsa z bakaliami.
W samym Izraelu jest wiele restauracji, które nie przestrzegają koszerności. Mieszkałem kiedyś w koszernym hotelu. Byłem świadkiem awantury, gdy para gości do śniadania użyła czegoś z jedzenia przyniesionego ze sobą, które ewidentnie nie było koszerne. Awanturę wywołała kelnerka, ale ktoś z kierownictwa hotelu ją stanowczo uspokoił i przeprosił gości za jej zachowanie. Oczywiście nie chodziło o własne jedzenie, bo śniadanie i tak było w cenie.
Witam wszystkich bardzo serdecznie.
Stanisławie – znam przepis na rybę po żydowsku bez bakalii. Moja Mama dostała go od naszej znajomej Żydówki, co świadczy o jego dobrym pochodzeniu. Ryba jest bardzo smaczna i nie używa się żelatyny. Jeśli potrzebny to podam.
Dziękuję za przepis na mazurek królewski Piotrze. Jeszcze tylko małe pytanko: krateczka na wierzchu powstała przed pieczeniem czy też po?
Stara Żaba słusznie zwróciła uwagę. Z bezboleśnością też bym polemizowała. Skrwawienie tuszy – o to chodzi. O ile mnie pamięć nie myli, jednym, fachowym ruchem podrzynają zwierzęciu szyję. Bezbolesne?
I nie robi tego byle kto lecz specjalista (nazwy nie pomnę) oczywiście pod nadzorem rabina. Poczem w koszernych sklepach nabyć można wiadomą metodą mięsko certyfikowane przez rabina.
Podobnież przetwory owocowe, warzywne, wyroby spożywcze, a nawet mleko. Z certyfikatem rabinowskim, nie podrzynaniem gardła oczywista.
Jest w Melbourne, podobnie jak w innych większych miastach Australii, dzielnca, popularnie nazywana żydowską, bowiem jest tu największe skupisko Żydów.
Synagogi, sklepy, restauracjie i kawiarnie, a także punkty oferujące koszerne usługi itp.
Murowane, że na Balaclavie dostać można karpia i śledzie z beczki. Ogórki kwaszone, kapustę kiszoną na sposób europejski oraz duże ilości czosnku.
W piątek, po godzinie 17stej, ruch lokalny na ulicach maleje. Zaś w sobotę, przy odrobinie szczęścia, można ujrzeć obrazki jak cytowane z wiadomego utworu Wieszcza.
Wielowiekowa tradycja wpleciona w rytm XXI-szo wiecznego miasta i najnowszą technologię stanowi niezwykły obraz i przenosi w przeszłość. Oczywiście przy odrobinie wyobraźni popartej lekturą.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
O zasadnosci podzialu glowiono sie juz zawsze. O ile pewne zakazy wydawaly sie logiczne, zwlaszcza po uwzglednieniu warunkow bytowych tego pustynnego, koczowniczego ludu, o tyle niektore zakazy trudno bylo zrozumiec. Do dzis nurtuje wiec pytanie: Wynikaja te nakazy i zakazy z madrosci, czy tylko z czystej woli PB.
Zima, jak na nasze tu warunki, dosc konsekwentna. W nocy bylo minus 6, a snieg z przed 14 dni jeszcze w wiekszosci lezy. Slonce wdziera sie przez okno i razi w oczy. Musze opuscic zaluzje.
Z pozdrowieniami na weekend
pepegor
Zapomniałam podać:
http://www.eshel.com.au/profile.html
strona internetowa koszernej strony kulinarnej. I oczywiście pod nadzorem rabiego – „Under the Supervision of Rabbi …”
Tak oto tradycja przeplata się z technologią.
Echidna
z ciekawosci, co nie jest grzechem, wszedlem do lokalu majacego w nazwie koscher. jedzenie wygladalo na apetyczne i swieze w porownaniu ze szpitalnym.
co do smaku, to w pamieci pozostalo mi, ze wszystko bylo strasznie rozmoczone i smakowalo strasznie, za niczym. podobnie zreszta jak z niczym nie moge sobie uzmyslowic nazwiska madonny a grasuje ono po mediach od dobrego cwiercwiecza. nie jestem w stanie jej wylowic z tlumu. widocznie pozbawiona jest blasku podobnie jak jej jedzenie.
a teraz zejde do najbardziej przyziemnych tematow. naturalnie a capello ze je rozchadzam. i sluzy ku temu jak najbardziej obecna, fantastyczna aura. na wierzchu troche puchu, ponizej rolujace sie kamyczki a na dole zmarzniety beton. lepszych warunkow nie mozna sobie zyczyc.
Najpierw wczorajsze zaległości :
yyc – Nadworny Wędkarz nie zna różnicy w smakach między łososiem atlantyckim,a pacyficznym.Nie miał ich nigdy na haczyku,a tego z Pacyfiku nie miał też na talerzu.Po naszej stronie Atlantyku mamy dostęp do łososi atlantyckich,bałtyckich oraz hodowlanych norweskich.Właściwie to już
też dobry wynik 🙂 Połowy łososi to jedno z niespełnionych marzeń Osobistego.Może kiedyś się uda ?
Nowy- są dania wigilijne proste i szybkie w obsłudze oraz niekoniecznie
na 15 osób : śledzie,ryby z patelni lub z piekarnika,kapusta z grzybami,
że już nie wspomnę o barszczu z kartonika (mam nadzieję,że nikt się nie obrazi za ten kartonik),który być może jest do kupienia,gdzieś w jakims polskim sklepie.
A na jutrzejszy wieczór szukjemy się na mini-zjazd przedświąteczny.
Nie planujemy się umartwiać 😉 Jolinek też przybędzie.
Danuśko, miła wiadomość, za Jolinkiem bardzo się stęskniłam, brak mi Jej optymistycznych wpisów o poranku i nie tylko, tym bardziej się cieszę na jutrzejsze spotkanie!
Bardzo smakowicie wspominam pacyficzne łososie, mahi-mahi i inne rybki tam dostępne. Tam też nauczyłam się przyrządzać łososia, który nie ma prawa być dłużej na patelni jak pół minuty z każdej strony. Przyznaję, że dla mnie to było nieco za krótko, ale nigdy dłużej niż minutę. Mahi-mahi nie przyrządzałam, ale jeśli tylko była w karcie restauracji, wiadomo było, że ją zamówię. Ma rację YYC, że to taka mięsna ryba, pyszności!
O kuchni koszernej chętnie tu czytam, ciekawe…
Zwierzątko @9:54,
ten specjalista od uboju rytualnego nazywa się szochet.
Ryby po żydowsku, jaką przyrządzano u mnie w rodzinie, nigdy nie lubiłam. Mdła mi się jakaś wydawała. Dopiero polubiłam w wykonaniu pewnego bardzo kochanego starszego pana (kolegi rodziców z młodości;już niestety nie żyje 🙁 ), którego spotkałam w Izraelu, malarza, który w ramach swojej artystycznej duszy posiadał talenta kulinarne. On po prostu modyfikował przepisy, dodając egzotyczne przyprawy, kombinując tak ze składnikami, że oczywiście nie była to klasyczna ryba po żydowsku, miewała akcenty hinduskie lub chińskie, ale za to była przepyszna.
No to zakładamy Klub Wielbicieli Ryby Mahi-Mahi Spożywanej Pod Sosną Karaibską… KWRMMSPSK – fajny skrócik skądinąd…
Dziędobry na rubieży.
Nie mogłam się wczorajszego wieczoru odnieść do pomysłu wpakowania mojego łba w pilotkę, bo szlag trafił mój internet, na szczęście chwilowo. Pilotka! Ha,ha.
Co innego taka duża pomarańczowa lotnicza bania jak na zdjęciu, ale oni niechętnie wypożyczają.
Jeśli chodzi o hurtowość dań świątecznych (innych zresztą też), to chyba mistrzynią świata była moja mama. Podobno tato postanowił się z nią ożenić, kiedy na dwuosobową randkę u siebie w domku usmażyła dziewięć kotletów. Tatunio uznał, że panna Helenka wymaga opieki, inaczej będzie utrzymywać nie tylko siebie, ale całą rodzinę panny służebnej (miała takową jako pani nauczycielka wsiowa przedwojenna). Oczywiście, rzeczona panna służebna spokojnie utylizowała zarówno kotlety, jak i wszystko, co uznała w domu mojej mamuni za grzeszny nadmiar.
Na Wigilię mama robiła wspaniałe makowce. Nie wiadomo czemu wychodziło jej zawsze 11 sztuk. Mniej nie chciało. Kiedyś jednego w całości pożarł nasz piesek, mieszanka doga z bernardynem. Dostał lanie, ale nie wiedział dlaczego.
Te makowce to naprawdę było mistrzostwo świata…
No tak,mojej Babci zawsze wychodziły 3 wielkie blachy placka
drożdżowego z kruszonką i to tak,bez okazji.
Po prostu przy sobocie,po robocie !
Zresztą,co tu daleko szukać,mamy przecież na blogu specjalistkę od hurtowych dań i wypieków- naszą Żabę 😀
Danuśko, uściskaj Jolinka i weź przy okazji za łeb, znaczy za tę ząbkowaną grzywkę: niech wraca, bo smutno bez niej.
Czasem, kiedy robiłam Wigilię dla wielu osób, łaczyłam trochę kuchni polskiej i trochę żydowskiej. Otóż w czasach, kiedy karp był „załatwiany” , a w sklepach królowały dorsze, opracowałam sobie taki przepis :
Pulpety rybne w szarym sosie polskim :
kg filetów z dorsza „kostki”, 2 jajka gotowane na twardo, 4 żółtka i 2 białka, 2-3 łyżki śmietany – kremówki,sól, pieprz, szczypta cukru, zeszklona na maśle drobniutko siekana cebula, bułka tarta. Filety po rozmrożeniu drobniutko usiekać, jajka na twardo utrzeć na drobnych oczkach tarki, wlać 2 całe jaja i 2 żółtka, dodać cebulę, śmietanę, przyprawy, bułkę tartą. Wyrobić dobrze, potem toczyć kulki wielkości dużego orzecha włoskiego i gotować je na smaku warzywnym. Osobno zrobić sos szary (koniecznie z dodatkiem piernika, rodzynek, migdałów) co prawda będzie bez krwi rybiej, za to musi dostać więcej soku cytrynowego. Pulpety w salaterce skąpo polewamy sosem, reszta sosu w sosjerce.
Bardzo to smaczne i po posypaniu czymś zielonym – nawet dekoracyjne – białe kulki rybne w brunatnym sosie i ta zielenina na wierzchu.
Podziwiam naszą Żabę – wulkan energii i pracowitości. Z drugiej strony, pocieszam się jednak, że nie umiem pichcić, zwłaszcza łakoci wypiekać tak hurtowo, bo u mnie ile by się nie upiekło to tyle natychmiast zniknie i zawsze jest zdziwienie – już się skończyło? To kto to zjadł?
Nisiu, zdjęcie lotnicze – cudne 😀
Dziękuję za wczorajsze przywitanie. Dzień dobry Państwu!
Zapytałem wczoraj w kuchni, co z mazurkiem? Żona z trudem oderwała się od krzyżówki i spojrzała znacząco najpierw na mnie, potem na sufit, jeszcze raz na mnie i odpowiedziała – tańców ci się zachciewa?
Z tym gipsem? Żadnych przytupów nie będzie!
Niechętnie przyznałem jej rację. Kamienica nasza przedwojenna jest, ostatnio stiuki ze stropu się sypią, zwłaszcza od kiedy sąsiad z góry tak przytył, że jak chodzi po mieszkaniu to w naszym kredensie szkło dzwoni i strach o kieliszki. Jest jeszcze drugi sąsiad, obok, nawet fachowiec-sztukator, ale alkoholik. Już mu raz dałem zaliczkę, ale nie wiem kiedy przyjdzie. Strach pytać, bo depresyjny taki, że o cokolwiek zapytasz, a on zaraz o sznurze na strychu…
To może coś pomieszam? – zmieniłem temat. Lubię mieszać, najchętniej bigos.
Nie ma nic do mieszania – ucięła krótko. Idź sobie do twojego serialu, potem mi opowiesz, co nowego.
Serial to TEN blog. Odkąd go odkryłem, czytam jak tylko czas mi pozwala i jestem fanem Państwa i Pana Redaktora. Tyle ciekawych tematów i prywatnych historii z życia, ilustrowanych i z podkładem muzycznym. Odrywam się z trudem.
Mój trzeci sąsiad jada może nie koszernie, ale też szuka mięsa dobrze wykrwawionego. Mówi, że zwierzę musi być przy tym przytomne. Żadnego walenia obuchem w łeb. Krowę kładzie się na specjalną kołyskę, odwraca kopytami do góry i ciach.
Widuję go na siłowni.
http://www.youtube.com/watch?v=rTPK0hsttMQ
Mdłe czy malowane – A frish neshome gegebn mir di Mame…
Bardzo często sam nie wiem co mówię, ale zawsze się z tym zgadzam 🙂
mozesz wierzyc albo i nie garkomanie, ale bylem na dzisiejszy wpis przygotowany. wlasnie ten taneczny wystep, po wczorajszym kroku nie wyobrazam sobie dzis innego wystepu
😆
Ot i kolejny talent w osobie Garkomana nam się objawił. Coś jakby znajomego w tym stylu…?
Jolinka obowiązkowo za łeb i do szeregu. Warszawianki, przypilnujcie tego.
Miło piwitać Garkomana, wiem o czym piszesz, mieszkałam kiedyś w przedwojennej kamienicy… 😀 , choć sąsiadów miałam mniej barwnych. Sympatyczny wpis, no może poza tym końcowym akapitem. Scenka z siłowni – przednia, mniej miło jak pomyśleć, że sama mogłabym tego doświadczyć, brrr!
Jasna sprawa- Jolinka się uściśnie, a potem się przyciśnie !
Barbaro, powiem Ci, że kocham to śmieszne zdjęcie, bo robiłam wtedy reportaż życia i nalatałam się tymi wielkimi śmigłowcami do oporu. A jeszcze śmieszne jest, że tę fotkę robiłam po południu, a całą noc miałam migotanie przedsionków – nie wiedziałam, co to jest, bałam się, ale nie chciałam robić rabanu. Nad ranem mi przeszło, pospałam kilka godzin, a jak tylko zobaczyłam śmigłowce, wyzdrowiałam natychmiast i na dobre. Nie umiem przenosić tych fotek do pikasy – mam je gdzie indziej – ale mam też fajne zdjęcie jak wodujemy na Bałtyku tą krowiastą maszyną. Byłam w środku. Lataliśmy też nocą (widać było jednocześnie cztery latarnie morskie: w Dąbkach, Darłówku, Ustce i czymś tam jeszcze). Rzucaliśmy bomby (zwalczaliśmy okręty podwodne, których tam, oczywiście, nie było). Uwielbiam te wspomnienia. A kino wyszło bardzo dobrze. Dla mnie powodem do dumy było, że oni sami nas poprosili o zrobienie reportażu, bo rok wcześniej zrobiłam reportaż o ich ratownictwie i bardzo im się podobał.
Ach, kobiety blogowe: lotnicy morscy – to są dopiero wspaniali mężczyźni w swoich szalejących maszynach!
Dzień dobry 🙂
Wczorajszy brak sieci zaowocował wykonaniem przedświątecznego planu. Wiem już co zrobię i co trzeba kupić. Mam dyżurną listę dań i zakupów, czyli tego co jest święte świętych i musi być zawsze. Tu zmiany są subtelne i dotyczą jakości (keks Krystyny zamiast mojego, śledzie trochę inaczej).
Do tego dorzucam co roku coś nowego. Wszystko co może postać kupię jutro. Reszta w stosownym czasie. Latanie na ostatnią chwilę z obłędem w oku zarezerwowane dla córaska. Te ostatnie łowy, z ojcem przychylającym nieba i portfela 😉 , są u nas tradycją 😆
Nisiu- to zorganizuj jakiś zlot pomiędzy Darłówkiem,Dąbkami,Ustką
i czymś tam jeszcze :
my,czarownice blogowe na miotlach oraz
oni,lotnicy morscy w swych szalejących maszynach !
Tylko,żeby Osobistemu tymi maszynami ryb czasem nie wypłoszyli 😉
Chociaż na taki zlot to powinnam jechać bez Osobistego 😉
Jako, że całe niemal dorosłe życie spędziłam wśród lotników (tych z szalejących maszyn i tych latających z papierkami między sztabem, a kasynem) wyniosłam stamtąd święte przekonanie : odkąd nie ma ułanów, są myśliwcy; najmniej kłopotliwi mężczyźni, to matrosy; do prawdziwych mężczyzn można jeszcze zaliczyć pancerniaków (oj, żeby nie te żółte buty), tradycje „kolorowych wojsk” noszą podhalańczycy – reszta się nie liczy, chyba, że zwraca na siebie uwagę. Uprzedzam Amnesty Interantionale – ja nie na serio, ja tylko powtarzam, co mi podawali do wierzenia.
Delikatnie chcę przypomnieć, że ogromna większość z nas, raczej w wieku po poborowym (wojsko wcześnie przechodzi na emeryturę, szczególnie z tych romantycznych broni)
Serdecznie witam Garkomana, ktoremu nie brakuje poczucia humoru, tym lepiej 🙂
Danusko, milego jutrzejszego spotkania i usciski dla Jolinka.
Za chwilę koniec przerwy i do zajęć trzeba. To jeszcze anegdota :
był w M Świdwinie czy innym Mirosławcu znakomity dowódca pułku. Co roku nagrody, pierwsze miejsca we wszelakich konkursach itp. Zrobili go generałem i dowódcą dywizji. Nadal świetnie się sprawował – no, może ciut zachowawczo, ale dowodził nieźle. Awansował do dowództwa na stanowisko zastępcy d/operacyjnych. W efekcie czego był nadal najlepszym dowódcą pułku lotniczego w całej armii / złośliwe zdanie gen.Jaruzelskiego, zresztą plagiat ze zdania Stalina o gen Popławskim po Wale Pomorskim „był sierżantom, da sierżantom ostałsia” )
Haneczko 12:14, „ojciec przychylajacy nieba i portfela” (tuz przed swietami), skad ja to znam? 🙂
Nisiu – Wybacz, ale muszę oczywisty wniosek wyciągnąć 🙂
Oto on – Kapitan łodzi podwodnej który przez te bomby nabawił się migotania przedsionków, wyssał tę opowieść ze swego fińskiego palca. Jurek (matka pochodziła z Darłówka) twierdził, że w Bałtyku jest więcej łódzi niż śledzi – często powstają podwodne korki. Ubolewam; ja nie Pyra, ja zawsze serio, a gdybym był ułanem, napisałbym coś zupełnie innego – Nisiu, Tobie w każdym nakryciu głowy jest pięknie 🙂
Szechita z pewnością pobudza wyobraźnię, ale o mniej bolesnym uboju zwierząt nie słyszałem.
Placku, ach, Placku… 🙄
Nisiu, od takiej bombowej strony to Cię nie znałam, podziwiam 😀 . A jak znam Danuśkę to Ona taki zlot zorganizuje, nie byłaby sobą, jestem za!
Oddalam się w rejony kuchenne, przygotowania do pierniczków w toku 😀
Barbaro 😀
Krysiade- wysłałam Ci namiary na Nowego.Mam nadzieję,
że dotarły,bo jakieś dziwne komunikaty otrzymuję w sprawie
Twojego adresu mailowego.
Nowy, Twoje trawnikowe porady spoczywają w specjalnej szufladzie czekając, aż pan mąż dojrzeje do realizacji. Uczciwie przyznaję, że nie wiem, czy kiedykolwiek do tego dojdzie, bo Ty jesteś profesjonalista, a my dyletanci stosujący półśrodki, co kończy się ćwierćefektami 😉 Ale nie zanudzasz, co to to nie 😀
Danuśko, podejrzewam, że wszystkie ryby, które miały nieszczęście zapłynąć w pobliże śmigłowców Mi-14, dawno już umarły na galopujący zawał.
Zjazd z pilotami – fajny pomysł. Znaczy ten zlot: my na miotłach i oni na śmigłowcach…
Ja tylko z podwodniakami boję się bankietować – wykończą człowieka jak nic… Kiedyś mnie honorowali tacy dwaj – cud, że żyję, naprawdę. Oczywiście, uroczy panowie.
Nowy, czyżbyś zalecał koszenie trawnika przez dwieście lat co tydzień?…
No to jeszcze jedno wspomnienie z tego samego reportażu: byliśmy też w Gdyni na okręcie podwodnym. Moi bezczelni kolesie zakładali się, czy się zmieszczę we włazie niejakiego Cobena. Wleźć wlazłam, ale lekko nie było. Zapierałam się tyłkiem z jednej strony, a biustem i kolanami z drugiej. Kiedy zeszłam na dół, nikt się już nie śmiał… tam też dżentelmeny służą.
Ach, a gdybyście widzieli, czym się skończyła próba ubrania mnie w kombinezon lotniczy, taki ratunkowy, do pływania w zimnym morzu… A mówiłam, że nie ma w jednostce oficera z takim biustem. Dwóch panów komandorów siłą mnie z tego kombinezonu do połowy naciągniętego wyciągało. Siłom – o godności osobistej (mojej) zmilczę.
O, to już wiadomo gdzie te śledzie z beczki…! Nie ma! Helikopterowcy (taksiarzami w lotnictwie zwani) w pokazie dla telewizorni wybili do ostatniego ogona! Czyli – wszystkiemu winna Nisia!
Ba, czego się nie robi dla dobra reportażu …
E.
Nisiu, wbrew temu co na oko widać to panowie mimo braku biustu mają całkiem duży obwód klaty.
Ja parę zakładów już wygrałam, jeszcze będąc młodą Starą Zabą, ale wcale nie chudszą w biuście.
Ja od czasu posiadania męża pilota-instruktora wielu lotniczych specjalności (od akrobacji szybowcowej poczynając) podchodze do nich z pewną, powiedziałabym, nieśmiałością. Dobre i fajne chłopaki, byle nie w domu.
Pod wczorajszym tekstem Gospodarza – ale dzisiaj o 9.41 wpisała się jako ostatnia Iwona – nowa blogowiczka.
Iwono, musisz wiedzieć, że po godzinie 8.00 jest już nowy tekst i pod nim wpisujemy się. Nie wszyscy mają czas na doczytywanie wczorajszego i dlatego Twój wpis nie został zauważony. Ale nie zrażaj się tym . Pierwszy krok zrobiłaś, kolej na nastepne. 🙂
Nisia,
jak to nie masz, jak masz? O, proszę, na pysk!
http://alicja.homelinux.com/news/Wodowanie_od_pyska.JPG
Dzień dobry Szampaństwu, idę poczytać, bo na razie doczytałam do tego pyska.
Alicjo, niniejszym wybaczam Ci pilotkę!!!
Racja, wysłałam to kiedyś do Ciebie, a Ty umiesz!
No więc ja w środku, a pod nami rybki, które właśnie zdechły ze strachu…
Żabo, ich klata przy mojej klacie – kombinezon dokonał weryfikacji i już wiemy jak jest naprawdę.
Alino – kochana – dziękuję!!!
Właśnie przyszła poczta. Jestem wzruszona!
🙄
Witaj przy stole, Iwono.
Ja już przyzwyczaiłam swoich, że jem tyle, ile jem i już. Bardzo mi przeszkadzało to nękanie o zjedzenie więcej, niż mój żołądek chce, a już najbardziej wtedy, gdy jadę do Polski i mój żołądek budzi się dopiero w późnych godzinach popołudniowych, podwieczornych, można rzec. Zaczęłam być stanowcza, bo niczego tak nie znoszę, jak uczucia pełnego żołądka, o wypchanym nie wspominając. Jem do momentu, kiedy nie czuję już głodu, to wystarczy.
Teściowej i swoim wytłumacz, że masz tylko jeden żołądek, a dwie kolacje do obskoczenia 😉
A karpia czy w ogóle ryby w galarecie i na słodko…to ja nie bardzo.
Alina to jest taki całoroczny,dobry Duszek-Mikołaj 🙂
Swoimi przesyłami-niespodziankami wzruszyła już parę osób.
Nisiu,
jak nie pilotka, to może beretka z antenką? 😉
Do beretki mam awersję od czasów szkolnych, bo to było obowiązkowe nakrycie głowy, i jeszcze tarcza musiała być przyszyta 👿
A przecież i tak każdy w mojej wsi wiedział, kto chodzi do ogólniaka, kto do technikum, a kto do przedszkolanek 🙄
Nisiu – idealna jest polarowa przepaska na głowę dobrej firmy + ew. kaptur kurtki. Młoda tak chodzi i ja (jak mi się uda jej podkraść) Jedyna przy moich obecnych gabarytach rzecz, w której nie wyglądam, jak barbakan na nóżkach pod dachem naczółkowym. O, jeszcze duży szal nałożony na głowę i przerzucony pod kurtką jednym końcem na plecy.
Nisiu –
Polecam:
http://www.swistak.pl/a3439440,NOWA-CZAPKA-PILOTKA-CYKLISTOWKA-SKORA-OKAZJA.html#zdjecia
a jako dodatek ciekawą torebkę damską (jak żyję nie słyszałam o torebce męskiej) bądź też piękną damską torebkę skórzaną.
A co myślisz o Ładnam gorsecie damskim retro? Czyż nie piękny? Niezła idea – każda pani widzi co innego.
E.
A może:
http://www.youtube.com/watch?v=pIVz6US21AU&feature=related
Echidno, kratka powstała se skórek pomarańczowych smażonych w syropie oczywiście po wyjściu mazurka z piekarnika. W dodatku to co jest na zdjęciu (wczorajszym) to mazurek kajmakowy. To ja pochrzaniłem nazwy, bo mazurki to specjalność Basi. Dziś więc z przeprosinami podaję przepis na kajmakowy czyli ten ze zdjęcia. Przepraszam!
Mazurek kajmakowy
Na ciasto: kostka (20 dag) masła, półtorej szklanki mąki, pól szklanki cukru pudru, żółtko.
Na kajmak: półtorej szklanki cukru pudru, kostka (20 dag) masła, 200 g mleka w proszku, połowa torebki cukru waniliowego z prawdziwą wanilią lub łyżką cukru wanilinowego.
Do przybrania: bakalie.
1. Przesiekać mąkę z masłem i cukrem pudrem, zagnieść dłońmi ciasto dodając żółtko. Uformować kulę i włoży ciasto w foliowym woreczku do lodówki na pół godziny.
2. schłodzonym ciastem wylepić dwie tortownice o średnicy ok. 25-30 cm. i z ciasta uformować także wyższe brzegi. Upiec na złoto w temperaturze200 st C. (Uwaga! ciasto piecze się około 10 minut).
3. Przygotować kajmak: rozpuścić masło, dodać mleko w proszku, cukier puder oraz cukier waniliowy i 3 łyżki wrzącej wody. Zmiksować dokładnie. Gdyby kajmak był za gęsty dolać jeszcze trochę wody.
4. Rozłożyć kajmak na upieczonych spodach, wyrównać nożem lub łopatką do tortów. Przybrać mazurki bakaliami.
Smacznego Echidno.
Na mroźną zimę niekoniecznie lecz aż na trzy różne koazji …
http://www.youtube.com/watch?v=BtSGSnf_Arg&feature=related
E,
ERRATA:
okazje
Pyro, to ja mam „pancerniaka” 🙂
ma popękane bębenki w uszach od służby w czołgu 🙂
zdarzyło mi się kiedyś mieszkać na osiedlu z lotnikami
co do emertur wcześniejszych to jak ktoś chce na taką wcześniejszą to jest to tylko 40% ostatniej pensji
Dziękuję Piotrze.
Kaimkowy pójdzie na drugi ogień bo tak sobie wykombinowałam, że jak przy 12 żółtkach pozostanie mi 12 białek mogę dodatkowo sprokurować Pawłową. Akurat dostałam nowy przepis i należy wypróbować. A okres świąteczny wyjątkowo temu sprzyja.
Dzisiejsze kulinarne poczynania w kuchni zaowocowały plackiem cygańskim na obiad, pieczoną karkówką na świąteczne dni i flaczkami. Te ostatnie wymagają jeszcze niewielkiego szlifu smakowego. Lecz to już jutro.
Udając się na zasłużony odpoczynek życzę udanego weekend`u
Echidna
Ja chcę kapelusz angielski retro!
My tu sobie gadu-gadu, ja w szlafroku jeszcze (no co, dopiero 10:00!), a u mnie na piecu gotują się grzyby suszone i kapusta kiszona. Skoro jej tyle nakisiłam, a ciasta z uszek zostało sporo, to niech już zrobię te pierogi z kapustą i grzybami. Wczoraj jeszcze się zastanawiałam, czy mi się będzie chciało, ale dzisiaj już nie mam wyjścia, front robót jest ustalony.
Przed Wigilią prawie zawsze wydarzają mi się wypadki. Jednego razu włożyłam do piekarnika plastry jabłek, żeby mieć susz na kompot, uchyliłam piekarnik lekko i co chwila włączałam piekarnik i wyłaczałam. Do czasu, aż zadzwonił kumpel z Danii z życzeniami światecznymi. Zagadaliśmy się jak stare przekupy, aż dojrzałam, że w salonie wszystko zasnuwa się kłębami dymu. Spaliły mi się na węgiel. Mróz był siarczysty i wywietrzyć porządnie mieszkanie, samemu nie zamarzając, to była sztuka w takich warunkach.
Innego razu gotowałam grzyby do farszu uszkowego, wiadomo, trzeba tak do odparowania gotować – znowu się zaplotkowałam (może nawet tu, na blogu) i odparowało mi, owszem, oraz znacznie spaliło.
Właśnie gotuję grzyby i co chwila do nich zaglądam. Odparowywać nie muszę za bardzo, bo mogę resztki płynu wlać do kapusty, i tak bedę żenić jedno z drugim. O, ale kapustę też trzeba będzie ugotować do odparowania 🙄
Innym razem z zapałem ucierałam majonez, że rozpadła mi się nieduża, ale bardzo przydatna makutra od mojej mamy. Po prostu podzieliła się równiutko na dwa i już. Dodam, że wysłużona była, taka mniej-więcej 30-letnia.
Czego i ile narozbijałam – nie zliczę. Cały rok nic się nie dzieje, nie rozbija, nie przypala (z reguły), a przedświątecznie – jak na złość, wszystkie plagi egipskie 👿
Niedawno tak się zagadałam z Cichalem na skajpie, że spaliłam garnek – czy ja się już tutaj tym chwaliłam? Jak nie, to się chwalę.
Cichal, jesteś mi winien garnek!!! Taki 2-litrowy! Z grubym dnem! Dobrze, że było grube dno, bo cienkie zdążyłoby się przepalić na wylot 🙄
Co prawda odzyskałam ten garnek, szorując na wszystkie strony, ale on się nadaje teraz tylko do gotowania wody, względnie kompotu, bo raz przypalony – zawsze przypali wszystko, co się do przypalenia nadaje.
W tym roku nie przewiduję żadnych klęsk – bo przecież już spaliłam (prawie) ten garnek.
Przepraszam, a inżynieria od huku, czyli artyleria, to nie prawdziwe chłopy?! Mój porucznik w stanie spoczynku też przygłuchawy, marzeno 🙄
Albo udaje, że nie słyszy, jak mu wygodnie, bardzo możliwe!
Marzena – no to obie znamy środowisko.
Witaj Garkomanie. Powitanie nieco spóźnione ale jeździłem na wieś gdzie śnieżyca utrudnia widzenie. Przegapiłem więc Twój wczorajszy wpis.
A wiejskie jaja przydają się nie tylko na Wielkanoc. Wszelkie ciasta, makowce, i pasztety też wymagają świeżych jaj i to od kur wolnochodzących. Przywiozłem tyle ile trzeba. I już od jutra będę mógł jadać na śniadanie jajko w szklance z oliwą, sola i pieprzem.
Najlepsze nakrycie glowy to tiara albo kwiaty
http://www.polynesia.com/images/Multi-media-public-images/Tahiti-Village-Activities/Tahitian-dance-lesson.jpg
Witam serdecznie. 😀
Ja tylko na moment, żeby zapytać, czy znacie ten sklep ?
http://www.benedicite.pl/index.php?option=75&cat_id=11&limitstart=18&mode=2
Już zmykam, życzę miłego wieczoru i dobrej nocy. 😀
Zgago,
benedyktyni mają swoje sklepy w wielu miastach, w Gdyni także. Czy Twoje pytanie oznacza, że oczekujesz od nas opinii o ich wyrobach, czy też polecasz je, bo je dobrze znasz?
Alicjo,
kapustę kiszoną na pierogi obgotowuję tyle ile trzeba, a potem wykładam na durszlak , żeby odciekła. Tak samo robię z grzybami. Nie trzeba czekać, aż same odparują. Łatwiej je wtedy upilnować i nie przypalić garnków.
lubie tez wichajstra, niezabudke, wasisdasa i Krystyne 🙂
odparuje bez przypalania, jesli trzeba,
czesc Garkotluku,
Komedianci z Hollywoodu zainteresowali sie koszernym. Jak sie pracuje dla Metro-Goldwyn-Mayer to jak inaczej? Mnie martwi, ze teraz sie koszerne jedzenie rozniesie po swiecie i zostanie kolejnym symbolem imperializmu amerykanskiego 🙂
A nie mogli tak polubic pelmienow?
Inna biala tlusta i pyszna ryba to „chilean sea ba s s” (tak tutaj zwany). Rybka z glebin. Chyba ja szybko odlowili bo ceny nieludzkie sie zrobily (u mnie przynajmniej). Reprodukuje wolno i juz jej malo zostalo. Piekne baile jak snieg mieso. Szkoda.
Za oknem mrozik maly (-15C). Sniegu nieco dopadalo wiec bialo i slonecznie. Wymarzona pogoda na weekend.
niech bedzie i koszerne, byle sie roznioslo, nawet na chwale wszystkich imperializmow
Niby tak też można, Krystyno, ale ja jestem zazdrosna o wszystkie smaki, szkoda byłoby mi odlewać – tym razem wszystko przypilnowałam jak trzeba, odparowałam akuratnie. Grzyby posiekałam (sporo), podsmażyłam trochę, osobno sporą cebulę w kosteczkę, też podsmażyłam, potem do grzybów – i na to jeszcze kapustę. Wszystko razem posmażyłam chwilę, dopieprzyłam i gotowe, niech stygnie, a ja niech się napiję herbaty.
Wyszło mi tego wielka patelnia z czubem, można powiedzieć:
http://alicja.homelinux.com/news/img_5071.jpg
yyc_u jestem wlasnie przy przyswajaniu starych i nowych slowek w ramach planowanego planu a i planu b. tak mi skojarzylo sie, ze ty jeszcze aby nie umrzec przez weekend, to powinienes jeszcze pare godzin …bo claro que si, si no trabajas, no comes
Dzień dobry Wszystkim,
Bardzo ciekawy dzisiejszy wpis Gospodarza. W ostatnich dwóch latach miałem kilka razy okazję poznać smak żydowskiej kuchni w jej najbardziej oryginalnym, bo domowym wydaniu. Uważam, że jest świetna, oparta oczywiście na wołowinie, drobiu i rybach, a dobrze zrobiony cymes to naprawdę „cymes”. Palce lizać.
Przyjęta w Polsce chałka spotykana jest tu głównie w piątki, w czasie szabasowej kolacji, na której nie może też zabraknąć słodkiego wina z winogron concord (produkuje je m.in.firma Manischewitz). Pije się je w małych, srebrnych kieliszkach i ma ono znaczenie religine.
Przy kolacji szabasowej bardzo dużo uwagi poświęca się nie tylko potrawom, ale również całej oprawie z przygotowaniem stołu na czele, a godzina zapalenia świec jest określona co do minuty na każdy piątek roku i tego się przestrzega. Nie może też tam zabraknąć innych symboli – nakryć głowy, ksiąg itd.
Znalazłem zdjęcie stołu przygotowanego do piątkowej wieczerzy, chociaż w sumie niewiele się ono różni od każdego innego nakrycia. Pod serwetą wspomniana chałka. Szkoda, że nie mam potraw. http://picasaweb.google.com/takrzy/NakrycieStoU#slideshow/5478770657415201730
Jak zwykle – zagląda kto chce.
najlatwiej to upilnowac starego grzyba co obrazkow yyc_a z tahiti nie oglada 😆
Nowy tylko sie nie obraz, prosze.
osobiscie jesli moglbym wybierac, po moich doswiadczeniach, nie szabas lecz sabat mi milszy
rysiek,
Ja miałbym się obrazić? Nie obawiaj się 🙂
Wydawało mi się, że obie formy są poprawne i dopuszczalne.
Rysiek ty mi zadania zadajesz a ja w pracy i tlumaczen szukac nie bardzo mam czas teraz. Jezykow obcych poza polskim i w skromnym zakresie angielskim nie posiadam.
„claro que si, si no trabajas, no comes” w jezyku ludu pracujacego nad Wisla to….= …Za comesa moge robic ale to pewnie nie ten comes o ktorym mysle 🙂
A dziewczyny na Tahiti sa calkiem calkiem i maja prawdziwe kwiaty we wlosach w przeciwienstwie do Hawajek ktore maja we wlosach „made in china”.
I jeszcze wam powiem ze na Tahiti to maja kwiatek pod nazwa tiare tahiti o ktorym Rupert Brooke napisal piekny poemat. Sam kwiatek natomiast jest niepozorny, rosnie na drzewach i pachnie niebiansko. Endemiczny wiec tylko tam. I one te Tahitanki maja go (tego kwiatka) albo hibiskusy we wlosach i to na codzien a nie tylko na lotnisku. Musze wydlubac stare zdjecia. Jak sie do tego dolaczy zapach wypalanego kokosu na copre co sie dzieje niemal na wszystkich wyspach Pacyfiku to zapach Morz Poludniowych jest niesamowicie egzotyczny 🙂
kto nie pracuje ten nie je. yyc_u. tylko kulinarne zwroty zapodaje.
w tej chwili jestem przy
esposa – zona
esposas w liczbie mnogiej zony, ale rowniez kajdanki
natomiast esposar – zalozyc kajdanki
toc to juz prawie kryminal. moze lepiej zostac w berlinku 😉
Dialog na górze Synaj
Bóg – I pamiętaj, według zasady koszerności, nie gotuj nigdy cielęcia w mleku jego matki. To jest okrutne.
Mojżesz – Oooo! Więc mówisz, że nigdy nie powinniśmy jeść mięsa i mleka jednocześnie.
B – Nie. Mówię, nigdy nie gotuj cielęcia w mleku jego matki.
M – O, Panie, wybacz mi moją ignorancję! W rzeczywistości mówisz, że powinniśmy odczekać sześć godzin między zjedzeniem mięsa i mleka, aby nie spotkały się w naszym żołądku.
B -Nie. Mówię, nie gotuj cielęcia w mleku jego matki!!!
M – O, Panie! Proszę, nie strzel we mnie piorunem za moją głupotę! Już wiem, powinniśmy mieć osobne naczynia na mięso i osobne na mleko i jak się pomylimy, to powinniśmy to naczynie zakopać…
B – Ech, Mojżeszu, do diabła, rób co chcesz!
Garkomanie, może coś z tego i jest, ale analogicznych dialogów w sprawie różnych tradycji można ułożyć bez liku.
Nie zdążę wszystkiego dziś nawet przeczytać.
Przepis na rybę bez bakalii chętnie poznam.
Pipki z zasady kiepskie, ale z mistrzowskiego wykonania znakomite. W nadziewanych szyjkach gęsi sprawa w nadzieniu i w zapiekaniu. Jak każda drobiowa skórka, mogą być chrupiące i pyszne albo flakowate. Z żołądkami sprawa w dobrze usmażonej cebuli i w długim gotowaniu, a potem znowu w zapiekaniu. Inaczej mówiąc cała istota smaku w ciężkiej pracy a nie w doskonałym surowcu.
O dziewczynach z Tahiti nie będę się wypowiadał. Tyle wiem, co widzę na obrazach Gaugaina.
Kuchnia kosher może być bardzo różna w różnych częściach świata. Koszerny nie oznacza specyficznych potraw tylko czystość zarówno w formie jak i w treści. Możemy tylko powiedzieć, czego tam na pewno nie będzie, ale cała reszta może być.
teraz jestem przy p jak prostituta
u podnozy gory synaj lezy sharm el sheik. ostatnio pojawily sie tam w wodzie rekiny. maja juz na swoim koncie, rekiny oczywiscie, niejedna wieczerze. wieczorem glodny bylem niemozebnie i czytam przed knajpa menu.
zdaje sie ze ceny poruszyly mnie do tego stopnia, ze musialem je na glos czytac. z tylu dochodzi do mnie anielski glos: u mnie za full menu placisz piecdziesiat demark
a ja naprawde chcialem tylko cos zjesc. glodny nie bylem.
oj Stanislawie, po obrazach gauguina to juz mozna sobie znakomicie wyrobic zdanie odnosnie panienek.
🙂 ta rekina musiala byc kaszer, moze nawet dziewica
Danuśko – email doszedł bez problemu. Bardzo dziękuje.
Nowy – porą zapalenia świec szabatowych jest czas zachodu słońca. Doba według Biblii liczy się od zachodu do zachodu słońca. Już mam namiary na Ciebie, jak dojrzeję, to będę zawracać Ci głowę trawnikowo.
Witam Cię garkomanie. Ja też bardzo cenię sobie TEN SERIAL.
slawku, prosze nie podpuszczaj mnie, bym klepnal, czy sie najadlem, czy stracilem kalorie
Już wiem, czego nie zrobiłam – otóż nie przesmażyłam tej uduszonej kapusty na smalcu, tylko na oleju. To po co ja Jerzoru kazałam wczoraj smalec w polskim sklepie kupować?! I po raz kolejny wysłuchiwać, że jak będę opychać się chlebem ze smalcem, to szybko zejdę? A sam mi niedawno cytował jakiś artykuł, że smalec jest najzdrowszym tłuszczem z tłuszczów 🙄
Lepiąc te pierogi przypomniał mi się sen dzisiejszy.
Otóż śniło mi się, że byłam w porcie lotniczym w…Buenos Aires! Wnętrza niezwykle rozległe i wysokie, marmurowe schody, mnóstwo korytarzy i wszędzie wielkie kolumny z malachitu, jakieś stiuki, ściany z bogato malowanej w kwieciste wzory ceramiki 😯
Wygląd jak przepyszne (kulinarnie) pałace carów rosyjskich (nie byłam, ale sennie tak mi się kojarzyło), a kolumny to wiem skąd mi się wzięły w śnie, z albumu o ermitażu, tam ci malachitu od groma.
Idę ja po tych marmurowych schodach w dół, podziwiam kolumny, a tu PaOlOre mnie mija z jakąś blondyną krótkowłosą dość, rzuca „cześć” i pomyka dalej, ot tak, jakbyśmy mieli zwyczaj co piatek spotykać się w porcie lotniczym w Buenos Aires, normalka, nawet na pogawędkę nie ma się co zatrzymywać 🙄
Ludzie skądś przybywają, wybywają, a ja szukam tych cholernych drzwi – co wejdę w jakiś korytarz, okazuje się ślepy, a jest tych korytarzy niezliczona ilość. Obudziłam się z tego wszystkiego.
Czy to coś znaczy? No i skąd tam PaOlOre?! Co na to senniki?
slawku, nie daje mi to spokoju. czy ja naprawde wygladam na takiego, ktory za seks ma placic?
Wywaru pozostającego po ugotowaniu suszonych grzybów nigdy nie wylewam…można w nim namoczyć bułkę do różnych nadziewek, pasztetu, podlać pieczeń, której nada delikatnego smaku i aromatu.
Pewnie Ameryki nie odkryłam, ale tak na wszelki wypadek napisałam.
Wystrasza sie, pieniadze niepotrzebna 🙂
Ta pilotka do latania na wodzie tez?
Luuuudzie!
Kto mi znajdzie link do ikon, który Miś podaŁ? Tego samego dnia Nisia też podała, ale inny (to dla ułatwienia szukania, bo nie mogę ani rusz)
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Pora zachodu słońca, ale wydaje mi się, ze mają już być gwiazdy
bingo yyc_
dostalem pilotke w prezencie od Przyjaciela. a ja cenie sobie wysoko poziom umyslowy i artystyczny Przyjaciela
Trzeba robić takie miny, to się nie wystraszą. Przeciwnie wręcz. Pilotka zbędna, niech zostanie na tylnym siedzeniu czterokołowej maszyny 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_4684.jpg
oj zjadlo dalsza czesc
… odgadles znakomicie cel tego prezentu
Stara Zabo, wydaje mi sie, ze to bylo to:
http://ikony-moje.pl/
Żabo, to chyba to: http://ikony-moje.pl/page1.php
Ty wiesz Alicjo, ze ta panienka o przepieknym hiszpanskim imieniu, z gwiazda na przodzie, mloda i zgrabna, stanela mi dzis w lesie okoniem. dopiero jak ja jeden taki pchnal, od przodu, to ruszylem do tylu. trzeba kupic jej zimowe buty to sie bedzie lepiej prowadzila 😆
Dzień się kończy wraz z zachodem słońca, a gwiazdy nie muszą być.
Krysiade,
daj znać.
To, że doba zaczyna się w piątek, a kończy w sobotę o zachodzie itd. to oczywiście wiem. Mam również dostęp do różnych wydawnictw, broszur, periodyków i innych zaleceń i wiem, że czas palenia świec nie jest określany jako „zachód”. ale dokładną godziną, np. 17:53 i to nie jest wtedy 18:00, albo 17:45, to jest 17:53. Wiem również, że ludzie celebrujący piątkowe uroczystości, przynajmniej ci, z którymi mam styczność, starają się tych godzin przestrzegać.
W domu mam chyba pełny kalendarz, sprawdzę.
WandoTX,
jak jeszcze nie pytałam, to pytam – a Ty masz grzyby?! Bo jest jeszcze czas, żeby podesłać szybką pocztą! A to lekki pakunek.
Daj cynk!
Rysiek, potwierdzam, ze nie az tyle, pilotka stanowczo przychyla sie do mojej opinii, jeszcze tylko nie rozgryzlem 6061 PG, sadze, ze to tez moze byc argument
jeszcze tylko lezakowa alternatywa, tez nad oceanem. na wysepce sal.
co ja slysze? gwiazdy bez butow, od przodu?
to pewnie jakis berlinski szwindel 🙂 albo inny benc (tz) (z) (sz)
fajne, po europejsku sie mozna uwalic
… jedynie taki slawku, ze po zejsciu z roweru jestem padniety do cna. na zadne inne przyjemnosci sily brak. dzis byly biegowki w ruchu i sprawy maja sie zupelnie inaczej.
dobrego wieczoru,pomimo ze dla wielu jeszcze dzien trwa.
Sławek ostatnia miała 70 lat!
Co nie musi niczego przesądzać.
😆
jak bedziemy cos z dorotolem razem dzialali to masz zaproszenie
no przynajmniej z mojej strony
Luuuudzie! Wsadzę łeb pod koc.
Alicjo i Krystyno! A jak już odcedzicie kapuchę i grzybki, to trzeba oba wywary zmieszać, lekuchno zasmażyć, włożyć do środka trochę grzybów w paseczki… kurczę, chyba po drodze do tej Gdyni stanę jutro na obiad w moim ulubionym Słupsku, w ulubionym hotelu Zamkowym, dokąd przeniosła się dawna karczma słupska – i strzelę sobie taką poleweczkę-kwasóweczkę, kacówką zwaną.
Dzieki Alicjo! Mam i takze robie mieszane, wiec wiele nie trzeba.
A w ogole to daleko mi jeszcze do myslenia o pierogach. Nasze musza byc smazone w ostatniej chwili. Nie slyszalam, zeby ktos poza domem rodzinnym mego meza takie robil. No i swieteczny rozgardiasz zaczyna sie kiedy znajde historyczna, na wpol czyms zalana karteczke napisana reka tesciowej: maki wez ile ci potrzeba… o, juz na samo wspomnienie zaczyna sie i tradycyjnie nie wiem gdzie ta karteczka 🙂
Zebym ja tak w totolotka trafial.
Poki co zjadlem lunch za $8.44. A co za to mozna zjesc. Mozna zjesc cala miske makaronu ryzowego przygotowana przez sanitariuszki Vietkongu. Na nim zas rozne roznosci, ze sami swieci panscy nie wiedza co. Ba sam Stworca sie wyparl, ze takich rzeczy nie tworzyl. No ale zjadlem i dobre bylo. Czas popracowac nieco…
buenas noches
Śnieg pada horyzontalnie… Islandia, czy co?!
Wanda,
‚Mąki weź ile ci potrzeba” to chyba Pyra gładko przetłumaczy, bo gdzieś tam kiedyś – „ile mąka przyjmie” czy jakoś tak.
Zawierucha za oknem mnie lekuchno wkurza. Kto podesłał?!
tak tak Pyra, ale najpierw malzonka trzeba zapytac ile mu potrzeba bo to o to chodzi potem to sie juz gladko wode dolewa, drozdze wkrusza jak ta pierwsza potrzeba sie wyjasni 🙂
Nowy – chyba znalazłam. Świece zapala się 18 minut przed zachodem słońca.
buenas noches el ninio 🙂
Przydalby Ci sie wiaterek co?? albo raczej la ninia.. 🙂
Dobry wieczór!
Wróciliśmy właśnie z dobrego obiadu w greckiej restauracji Kręglickich. Na przystawkę halloumi i tzatziki, na główne danie talerz owoców morza (ryba w warzywach, krewetki, kalmary i ośmiornica z grilla). Powróciły greckie wspomnienia, tylko tego ciepłego wieczoru i wrednych cykad brak, a w kącie choinka stała.
WandaTX,
w ostatniej chwili to się robiło w Wigilie, jedno i drugie, ale wtedy w kuchni było kucharek sześć i podkuchenne. No, moze przesadziłam, ale robota szła biegiem, była Babcia, Mama, no i podkuchenne do czarnej roboty.
Teraz jadę na Wigilie do Toronto, zajeżdżam na podwieczór, czas siadać do stołu. Wszystko, na czym mi zależy – jak pisałam wcześniej – robię sama i zawożę gotowe, tylko do podgrzania, ewentualnie wrzucenia zamrożonych uszek na wrzątek. Muszę zrobić wcześniej i zamrozić – bo robię w ilościach (synowa uwielbia uszka), a nie lubię się rozdrabniać, jak juz, to na całość.
Synowej zawożę też ilości tych zamrożonych. Ona praktykowała u mnie przez ileś tam Wigilii, kiedy to razem lepiłyśmy, sama się za to nie weźmie, bo póki co, może liczyć na mnie.
A ja się wczoraj obżarłam nadzieniem uszkowym, grzybowym, czyli dość ciężkostrawnym, a potem mam pretensje, że Ermitaż mi się śni i kolumny malachitowe 🙄
p.s. Rysiek, pamietaj o „curva peligrosa”!
http://alicja.homelinux.com/news/M-03.jpg
W Karczmie Slupskiej biesiadowalem…no moze glownie piwko pilem ale to w czasch dawnych. Nie pamietam ktora to slupska bo mieli wtedy dwie popularne ale w jednej to sie siadalo przy barze na siodlach i byla taka westernowa. Cos dla Zaby. Moja bratowa byla ze Slupska i bywalem tam od czsu do czasu.
Wando i Asiu! Dzięki! O to mi własnie szło, jakoś nie mogłam trafić, przeleciałam miesiąć wpisów, widocznie zbyt pobieżnie. A Miś się gdzieś schował. Albo do gawry pod chójkę, albo pojechał na południe, bo cieplej.
Zięć miał dzisiaj wieczorem wyjechac do Poznania, ale nie zdążył. Jedzie jutro. Dzięki temu ja zdążyłam.
Pyro! Wawrzyniec ma dla Ciebie filtry do nalewek i małe coś, obiecane wcześniej.
Gaszę!
Dobranoc!
YYC, ja też przeważnie myliłam, która jest która, ale cuś mi się wydaje, że ta z siodłami to była Karczma pod Kluką.
Dobrze. To na pewno była Kluka. Kluki wisiały pod sufitem, siodła były przy bufecie i druga sala, taka dość obszerna. Chyba pierwsze miejsce – chronologicznie – w Peerelu, gdzie naprawdę dobrze karmili. Byłam wtedy dysponentką w bazie filmowej i operatorów do Słupska wysyłałam w ściśle pilnowanej kolejności. Goloneczka w piwie święciła tryumfy, polewki różne fajne i gruszka pięknej Heleny. Kluka była – i jest – na jakimś wylocie… chyba jednak nie na Gdańsk, a na Łebę. Karczma Słupska, późniejsza, była w centrum miasta na dreptaku, a jakiś czas temu przeniosła się do hotelu Zamkowego.
Oglądam prognozy pogody i zaczynam się nie na żarty cykać – jechać w śnieżycę, gołoledź i praktycznie na noc…
No, nie wiem.
Małgosiu, jak robiłaś swoje halloumi? Nabyłam i zamierzam nakarmić gości we wtorek. Owinęłaś w boczek, czy w szynkę? Mam serrano, chyba się nada. Coś tam jeszcze dawałaś? Dooobre było.
Nisiu,
nie jedź!!!
No właśnie. Mam pietra.
To na razie idę lulu.
Buziaczki dla Łasuchów Czuwających.
Kluka tak jest. Fajnie tam bylo i zawsze konieczna wizyta podczas pobytu w Slupsku. Wypady do Ustki tez wspominam z radoscia. Ustka slyszlem teraz slicznie zrobiona. Moj brat tam czesto zajezdza ja nie bylem oj dawno dawniutko. Przez te siodla taka westernowa mi sie wydawala. Niestety jedzonka nie pamietam az tak dobrze ale pamietam ze rzeczywiscie uchodzila za najlepsza. Stare dobre czasy 🙂
Z ta pogoda sie tez zaczynam martwic bo zona w poniedzialek przed swietami leci tutaj a tu sniezyce i odpukac sie porobia jakies spoznienia a do swiat tuz tuz. No moze sie uspokoi jeszcze 10 dni.
Pozdrowionka
Dzień dobry 🙂
Do roboty dojechałam. Mam wątpliwości, czy uda mi się wrócić w pielesze 🙁 Bardzo zawzięcie sypie i dmucha 🙁
Nisiu, nie jedź. Przy takiej pogodzie to tylko ci co muszą.
Pada deszcz, śnieg z dachu obsuwa się lawinowo. Aż się boję zadzwonić i zapytać, czy Ola z Pawłem jadą po konia. Na głównych szosach pewnie będzie czarno a tutaj może do wieczora też się do czarnego roztopi. Strach się bać, jak mawia Wujek Leszek.
Sylwia pojechała odwieźć Wawrzyna do autobusu, jak wróci sprawozda stan dróg.
Stary rabin wychodzi powoli z nowojorskiej synagogi, gdy nagły podmuch zimowego wiatru porywa mu kapelusz. Staruszek nie ma szansy na dogonienie go, ale młody człowiek po drugiej stronie ulicy zauważa sytuację, rzuca się w pościg i przynosi rabinowi jego nakrycie głowy. Rabin kładzie mu dłoń na ramieniu i mówi:
„Nie byłbym w stanie dogonić mego kapelusza. Dziękuję ci bardzo. Niech cię Bóg błogosławi”.
Młody człowiek myśli sobie: „Zostałem pobłogosławiony przez rabina, może będę miał dziś szczęście?” i udaje się na tor wyścigowy.
W pierwszej gonitwie widzi, że za konia imieniem Stetson płacą 20:1. Stawia 50 dolarów i koń wygrywa!
W drugiej gonitwie za Fedorę płacą 30:1. Stawia wszystko na tego konia i wygrywa. Potem startują jeszcze Borsalino i Sombrero…
Kiedy w końcu wieczorem wraca do domu, żona pyta, gdzie się podziewał tak długo. Opowiada więc, że został pobłogosławiony przez rabina, któremu uratował kapelusz i że był na wyścigach i stawiał na konie o imionach kojarzących się z kapeluszem i te konie wygrywały!
„Gdzie pieniądze?”- pyta w końcu żona.
„Przegrałem w dziewiątej gonitwie. Postawiłem wszystkie na konia imieniem Chateau i on przegrał”.
„Ech ty głupku! Chateau to budynek, kapelusz jest Chapeau!”
„To i tak nie ma znaczenia. Wygrała jakaś japońska klacz imieniem Yarmulka”.
Nisiu, wczoraj to halloumi mi podali 🙂 ale robiłam też kiedyś sama owijając kawałeczki sera boczkiem i smażąc na patelni grillowej z odrobiną oliwy z chili.
Małgoś, no właśnie pamiętam, że dobre było. Zrobię gościom!
Dziędobry na rubieży.
Cykor zwyciężył. Samej pogody bym się może i nie przestraszyła, ale walnął mi kręgosłup i jestem deczko kulawa, w jakiejś nieprzewidzianej sytuacji – karambolowatej czy cuś (ludzie jeżdżą bardzo różnie) byłabym ugotowana jak jajeczko na miętko.
Odwołałam wyjazd. Dzięki Wam za troskę, Troskliwe Misie, Haneczko, Nowy…
Dzien dobry,
Odpoczywaj Nisiu bo przeciez jutro swietujesz 🙂
Dobrze, ze posluchalas dobrych rad. Po co ryzykowac skoro nie musialas.
A tutaj chlodno, wilgotno i nieprzyjemnie. Poziom wody w Yonne, ktora przeplywa niedaleko, na szczescie opada a przedwczoraj jeszcze zalewala nabrzeze.
A tu sympatyczny glos z kraju echidny i troche poezji…
http://www.youtube.com/watch?v=ADm41Aw3LXo
buenos dias
z tego co widac to ponownie dwudziestotysiecznej bandzie urzedasow balujacej w cancunie na koszt ludu pracujacego, nie udalo sie powstrzymac ocieplenia klimatu. nie za sto metrow, lecz tuz za rogiem jest curva peligrosa 😆
Nirrod_ku malutka prosba:
pozdrow malpy w moim imieniu. bylo nie bylo, ale czuje sie z nimi na wiele sposobow powiazany. niech beda grzeczne. w przeciwnym wypadku czeka je przyspieszona ewolucja
chcial nie chcial, buen dia
Alino, myślałam wczoraj o Tobie ciepło w sklepiku z winami… kupiłam sobie jakieś dwie flaszutki z Twojego regionu, białą i czerwoną, już ze świątecznym przeznaczeniem.
Kupiłam też – bo była, jak w dawnych czasach! – włoską mąkę pizzową. Nie macie jakiegoś patentowanego przepisu na ciasto do pizzy? Bo pomysłów na wierzch mam wiele, a ciasta nigdy nie robiłam sama…
tak tak, Niusiu
kucharzenie nie jest takie latwe, jesli ma cos rozsadnego z tego wyjsc
Pozdrawiam Autora i Komentatorów
Chyba nikt nie wspomniał jeszcze o najnowszej i prawdziwie koszernej restauracji w Warszawie: SHLOMO’S.
http://www.shlomos.pl/
Racja, Rysiu. To jak zrobić to ciacho z prawdziwej włoskiej mąki???
Zapadła niezręczna cisza.
Pewnie wszyscy obiadują.
Pizza będzie jutro, dziś żołądki kurczacze w sosie chrzanowym. Jakiś krupczyk z wywaru.
Nisiu,
kilka lub kilkanascie dni temu pokazywałem nasze rodzinne robienie pizzy. Też z prawdziwej włoskiej mąki pizzowej przywiezionej z Paestum. Możesz sięgnąć do tego tekstu. Ale dla ułatwienia dam Ci ten przepis:
Ciasto na pizzę
30 g świeżych drożdży, 125 ml ciepłej wody, 50 dag mąki , 1/2 łyżeczki soli, mąka do posypywania, oliwa z oliwek
Drożdże rozpuścić w małej miseczce w niedużej ilości letniej wody, dodać 2 – 3 łyżki mąki i wymieszać. Przykryć ściereczką i odstawić na 30 minut w ciepłe miejsce dla wyrośnięcia. Resztę mąki przesiać na stolnicę, dodać wyrośnięte drożdże, posolić i wyrabiać dolewając po trosze wodę. Ciasto winno być bardzo elastyczne. Po kwadransie ciasto podzielić na cztery kawałki, posypać mąką i pod przykryciem odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Po 2 godzinach ciasto rozgnieść rękami lub rozwałkować na posypanej mąką stolnicy, tworząc placki pół centymetrowej grubości. Blachę do pieczenia nasmarować oliwą i położyć na niej pizzę. Na wierzchu posmarowanym przecierem pomidorowym ułożyć ulubione składniki i piec w 280 st. C
Smacznego!
U mnie deszcz na ten śnieg i jest +6C 😯
A ja się dziwię, dlaczego mnie w kościach łupie 🙄
A tu wam przy okazji sąsiedztwa (Fannie Flagg przerabialiśmy w zaprzyjaźnionej Budzie) podam podawany chyba kiedys przepis:
Wypróbowane przeze mnie. Tylko trochę szkoda, Owczarku, że wpis kapeczkę nie o tej najodpowiedniejszej porze roku. W październiku czy listopadzie, zależy, gdzie jeszcze w ogródkach utrzymają się na krzakach zielone pomidory. Ale kto ciekawy, niech na przyszłość zapisze:
Nieduże, twarde zielone pomidory pokroić w dość grube plastry (deczko mniej, niz pół centymetra). Obtoczyć w mące, wrzucić na patelnię z rozgrzanym olejem, smażyć bardzo krótko z obu stron. Jeść prawie natychmiast po wyciągnięciu na talerz, posolić, popieprzyć wedle uznania.
Z moją kumą Leolą robiłyśmy kombinację z malutkimi plackami ziemniaczanymi, jedna smażyła placki (maciupkie, z jednej łyżki zupnej, chrupiące koniecznie!), druga zielone pomidory.
Do jednego i drugiego był elegantny sos, otóż w gęstej kwaśnej śmietanie z dwoma, trzema roztartymi ząbkami czosnku malutkie krewetki, takie zakupione w supermarkecie, rozmrożone, bez ogonków i skorupek. Sos wymyśliłam osobiście i muszę powiedzieć, że zrobił on furorę tu i ówdzie, a przynajmniej od Atlanty (Georgia, USA) po Kingston, Ontario 😉
p.s.Krewetek nie rozcierać!!! Mają być w całosci.
Pospiewac od rana o jedzonku tez milo 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=-4o86juvMEE
z tekstem jakby chial sobie ktos pospiewacm
A tu jakby sobie ktos chcial „looknac” o czym spiewali 🙂
http://www.google.ca/images?hl=en&source=hp&q=jambalaya&btnG=Google+Search&aq=f&aqi=&aql=&oq=&gs_rfai=&oi=image_result_group&sa=X
5115 – symetrycznie
Ola z Pawłem (od Oli, naturalnie) jadą. Sylwii koleżanka miała stłuczke w Szczecinie – w nią wjechali, na drogach brrrr… Deszcz pada i pada.
Upiekłam ciasto typu puchatka, ale dałam o połowę więcej mąki, bo owoce były z wecka – śliwki i jabłka. Wyszło całkiem dobrze, tylko nieco suchsze. Do jutra by odwilgło, ale czy doleży?
O, właśnie dojechali i przyczepą i nawet wjechali sami na podwórze!
Czujnie mieli łańcuchy 😉
Pracujemy na dwa kompy. Kazdy na swojego.
Pan Lulek
Pan Lulek w stereo i w kolorze 🙂
Piotrze, wielkie dzięki. Jażem gapa, przeoczyłam poprzednią pizzę, a właściwie nie tyle gapam, co sklerozam, bo wszystko czytam, a potem zapominam.
Mąka pizzowa była w Piotrze i Pawle, oczywiście. Fajny sklepik. Przysmaczki mają. Ilości i rodzaje serów po prostu mnie wbiły w ziemię. Tym razem kupiłam sobie halloumi i zrobię Małgosiową metodą oraz limburskiego śmierdziela, do którego upiekę chleb żytni na zakwasie. Jeśli potem przestanę się zjawiać na blogu – będziecie wiedzieli, dlaczego.
YYC, od Twojej dżambalai można dostać galopującego oczopląsu!!!
Po pracy na sushi co sobie bede zalowal. Pogoda typowa slonce, minusy male. Preria w prawo, gory w lewo. USA na dol. Bialo wszedzie. Co to bedzie. Ptaszki za oknem nakarmione. Wiewiora wyczynia cuda, zeby do karmnika sie dostac i na jednej tylnej nodze zwisajac przednimi przytrzymuje karmnik zawieszony na cienkiej galezi i sie syci slonecznikiem. Druga tylna noga wisi niedbale w powietrzu i wyglada to wszystko jak zywcem z Disneya.
Na lunch ide tu (powtorka z rozrywki):
http://picasaweb.google.com/Slawek.yyc/Sushi#slideshow/5413153676296853586
Dla tych ktorzy nie lubia sushi niech tylko estetyka podania pozostanie 🙂
U mnie dzisiaj na obiad były giczki jagnięce pieczone ,do tego modra kapusta z wiśniami ( z mrożonki,bez pestek ) i jeszcze zupa grzybowa na reszcie rosołu .Grzyby po ugotowaniu trochę zmiksowałam ,dodałam kapkę kremówki i uznałam,że inne ulubione dodatki (np.łazanki) są już zbędne zwłaszcza,że był jeszcze rogal świetomarciński.Nasycona ,ze spokojem mogę poczytać.
He, he. Te dzambolaje to chyba wszyscy spiewali 🙂
Ale te louizianskie jedzonko, ostre, cajun (nomen omen nazwa sie wywodzi z Kanady) jest pychotka. Biorac pod uwage ktos lubi ostrawe. Zreszta pewnie nieostre tez maja. Niestety u mnie tylko tylko co w jakiejs knajpce mozna ale na ile orginalne jeden chef kuchni wie 🙂
Byliśmy wczoraj na Mahattanie. Ulice udekorowane. Armia Zbawienia dzwoni i zbiera kasę.Tłum niemożliwy. Kolorowe wystawy. Monstrualna choinka w Rockefeller Center. Kolejne oświadczyny na lodowisku (nie zdejmowałem, bo zrobił to Nowy) Kiermasz na dworcu. Ziiiimno! Zwiewaliśmy do nas na wieś na zupę dyniową z wanilią i pieczonego catfish’a (sum/ sumik?) nadelikatniejszej ryby na świecie! Na deser ciasto drożdżowe własnej roboty. Kto chce, ogląda. Zdjęcia niestety nie takie jak Nowego, ale talent nie taki a i aparacik nieduży…
http://picasaweb.google.com/cichal05/OkoliceSwiatNYC2010?authkey=Gv1sRgCMvpqYy956S7DQ#
Jes, siur. Yambalaja, po naszemu wiadomo, to świetne jednogarnkowe jedzenie.
Potrzebny podgotowany ryż, a na to się rzuca owoce morza (może być inny miąs), no i koniecznie dla ostrości kilka kropli tobasco sosu. Bez tego nie ma dżambajai. Owszem, to bardzo ostre (sos), ale nie o ostrość chodzi, o smak przede wszystkim, bo tobasco można dodać tyle, ile sie chce. Cztery krople, albo ze dwadzieścia (to ja).
Nawiązując do kanadyjskich nici, tak jest. Akadianie (kejdżans) tam poleźli na południe do Luizjany, no i tak im zasmakowało, że zostali. Resztę można wygooglać, kto ciekawy.
Ooooo…. 🙂
Senkju za zdjęcia, Cichal!
Witajcie,
Cichalu – kokietujesz z tymi zdjęciami 😉
A Witek postanowił dzisiaj zaeksperymentować kulinarnie. Do litewskich kamionkowych naczyń (na czenaki) powkładał warstwami: ziemniaki pokrojone w plasterki, kiełabasę, boczek, cebulę, odrobinę marchewki, pietruszki dla złagodzenia smaku, doprawił solą, pieprzem i węgierską papryczką i paroma innymi ingrediencjami znanymi tylko sobie. Po wsadził na godzinę do piekarnika. Była to spora modyfikacja małopolskich „pieczonych” (znanych również jako pieczonki). Dooobre było 🙂
Witajcie,
A Witek postanowił dzisiaj zaeksperymentować kulinarnie. Do litewskich kamionkowych naczyń (na czenaki) powkładał warstwami: ziemniaki pokrojone w plasterki, kiełabasę, boczek, cebulę, odrobinę marchewki, pietruszki dla złagodzenia smaku, doprawił solą, pieprzem i węgierską papryczką i paroma innymi ingrediencjami znanymi tylko sobie. Po wsadził na godzinę do piekarnika. Była to spora modyfikacja małopolskich „pieczonych” (znanych również jako pieczonki). Dooobre było 🙂
Lubię zjeść czasami sushi. Mogłabym nawet często, ale , niestety, w Polsce cały czas jest to droga potrawa. Nie wiadomo właściwie dlaczego, bo cena składników tego nie uzasadnia. Może chodzi o snobizm.Nie wiem…
Cichalu,
piękny ten wielki świat, ale na wsi też jest bardzo ładnie, prawda ? I jaki spokój. Bardzo ciekawe zdjęcia. Zapewne zupa dyniowa i ciasto to Twoja zasługa. Czy Ewa ma dostęp do kuchni , czy przebywa tylko na pokojach ? 🙂
Ewa,
mój kolega ze Śląska Górnego robił podobnie coś, co nazywał „pieczone”.
Ziemniaki w plastry, kiełbasa, boczek, cebula, pieprz i sól, ale to wszystko w żelaznym, solidnym „przedwojennym kociołku, wstawionym do dziury po ognisku palącym się ileś tam godzin, i jeszcze ileś tam godzin ta dziura ogniskowa była ciepła. I to tak sobie dochodziło.
Polega na jego opowieściach, bo nigdy nam się nie udało zrobić powtórki z rozrywki. Ale mina, z jaką to (wielokrotnie) opowiadał – bezcenna 🙂
Alicjo,
Bo to było na bazie tych pieczonych. W normalnych warunkach pieczone robi się od wiosny do jesieni, przy ognisku z dużą ilością gości.
Zimą należy sobie radzić inaczej 😉
Kociołek też mamy – chyba powojenny, ale ze 40 lat będzie sobie liczył…
Są dwie metody pieczenia: jedna opisana przez twojego kolegę, a drugą stosujemy my. Przed rozpaleniem ogniska stawiasz bokiem 2 cegły, dookoła okładasz je drewnem stawiasz gar i rozpalasz ognisko. Gar musi byś szczelnie zamknięty. Teraz można dostać w Intermarche żeliwne kociołki z zamykaną hermetycznie pokrywą (na śruby), my na starą modłę kładziemy na wierzch potrawy liść kapusty a na to darń. Ciąg dalszy je w opowieściach kolegi 😉
Miało być: „Ciąg dalszy JAK w opowieściach kolegi”
Prośba do osób mających doświadczenia z jagnięciną/ Małgosia, Gostuś, Pyra i pewnie inni także/ : na święta upiekę udziec jagnięcy. Przepisy i rady już od Was otrzymałam i zastosuję. Ale jakie dodatki są odpowiednie do tego mięsa ? Nie chodzi mi o ziemniaki itp. bo w tego w czasie świąt u mnie nie ma, ale o jakąś jarzynkę, żurawiny, ewentualnie śliwki czy gruszki w occie. I czy jagnięcinę należy jeść tylko na ciepło, czy dobra jest też na zimno ? Trochę naiwne te moje pytania, ale nigdy do tej pory nie jadłam tego mięsa. To będzie debiut; mam nadzieje, że udany.
Krystyno,
sushi to ja mogę zrobić (i robiłam w Polsce) i Ty też. Drogie to nie jest, tylko trzeba mieć dostęp do bardzo świeżych owoców morza. Ryż, taki twardawy, ale nie zawsze. No i wtedy (z 10 lat temu) nie mogłam dostać w Polsce tych morskich wodorostów, one nie są konieczne, bo nie do każdego rodzaju sushi potrzebne, ale przywiozłam ze sobą z Kanady. Teraz pewnie można dostać bez problemów.
Zgadzam się z Tobą jak najbardziej – snobizm, bo nic od tych 10 lat się nie poprawiło cenowo. Tutaj zresztą też…
Sushi to jest świetna przegryzka, takie coś na ząb w międzyczasie.
Krystyno,
jak dla mnie, buraczki pasujż do jagnięciny, zarówno z chrzanem, jak też inaczej, jakkolwiek. Z chrzanem bardziej 😉
Nisiu, YYC, Słupsk kulinarny znam z autopsji, wiec uzupełnię Wasze wspomnienia.
Po Karczmie Słupskiej nie pozostało już nic. Restauracja „Anna d’Croy”, która mieści się w zamku nie ma z Karczmą nic wspólnego. Śmiem twierdzic, że karmią tam przyzwoicie, chociaż wcale nie rewelacyjnie. Opieram się na wrażeniach z 2007 r.
Na szczęście istnieje jeszcze „Karczma pod Kluką” (w trakcie, a może już po rozbudowie). Lokalizacja: przy wylocie z miasta na Łebę.
Wspomniany deser gruszkowy ma (miał ?) nazwę: „gruszka po słowińsku”. Dobry!
PS
Gwoli ścisłości: w Dąbkach latarni morskiej nie ma. Okręt, o którym wspomina Nisia należał prawdopodobnie do klasy Kobben.
@zet:
gruszka slupska jest nie tylko slowianska, ale i koszerna…
szalom!
Melduję posłusznie, że odbyło się bardzo miłe spotkanie przedświąteczne u Bliklego. W menu były i bliny z kawiorem, pierożki z łososiem i krewetki, zagryzione potem różnymi ciastkami a popite różowym winem i herbatą. Oj jak się fajnie gadało 😀
Krystyno,
Buraczki doskonale pasują do jagnięciny. Świetne są też pieczone ziemniaki i warzywa (pietruszka, seler, marchew). Ziemniaki można podgotować 8-9 minut a potem „wytytłać” np w gęsim smalcu, pokrojone ale surowe warzywa też, a potem wrzucić to piekarnika. Przy czym ziemniaki potrzebują trochę więcej czasu.
Na zimno jagnięcina np z chrzanem też jest pyszna.
@krystyna:
do jagniecia –
fasola szparagowa, pieczarki(grzyby w ogole),
no i wszelkie marynaty,
albo i salata w ostrym sosie
(czosnku nie zapomniec!).
Paweł z Olą inauguruja spanie w kancelarii. Wczoraj kupiłyśmy – Sylwia kupowała a ja wirtualnie sekundowałam – narożnik do tejże. Jakoś umknęło Sylwii, ze on jest bardzo duży. W planach był mebel o długości ca 2 metry, miała się jeszcze na tej ścianie zmieścić szafka od Pyry a nawet lodówka. I co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz! Narożnik ma 3,20 metra. Może się lodówka zmieści o szafce należy zapomnieć. Dobrze, ze chociaż drzwi od łazienki się otwierają. A gdzie szafa? Szafa ma 1,40 a 0,6 m. Miała stać przy ściance koło drzwi od łazienki i trochę wystawać, bo ta ścianka ma tylko 1,2. Ale wtedy nie było naroznika w planach. Nic to. Pomyślę o tym jutro.
Gaszę!!!
Z koniem chcą wyjechać przed siódmą rano. Oszaleli?
Zecie, pewnie masz rację z tym Kobbenem, ja to słyszałam tylko fonetycznie. Jeśli to ten, co ma za ciasny właz (i bardzo przyjemną załogę), to owszem, zgadza się.
Zmartwiłeś mnie tą Karczmą! Jakiś czas temu była w Zamkowym, ale ja już dawno przez Słupsk nie przejeżdżałam.
Co do latarni, to proszę bardzo, w Dąbkach może nie być. Jakieś cztery świeciły, bo byliśmy dość wysoko. Nie chce mi się sprawdzać, które…
Latarni ostatnio naoglądałam się w Bretanii – mają ich tam jak naplute.
Taki kociołek, jak tu opisujecie smacznie, robi nasz zaprzyjaźniony ratownik karkonoski. W użyciu jest patent z darnią. W środku są kartofle, buraki, boćwina, jakieś rośliny, boczek, kiełbasa i kapusta. Godzinę stoi w żywym ogniu (a my się krzepimy czym ta mamy), potem następuje otwarcie i wszyscy rzucają się wyrywać sobie z łap przypieczki ziemniaczane i skórki od boczku… A buraki – zaskakująco smakowite!
To jeszcze Wam powiem, że jajecznica usmażona dziś na „Słonince-Miodzio” od Łapota, w towarzystwie pomidorków koktajlowych i dymki (wszystko pięknie przyrumienione) – była znakomita. Jajeczka sklepowe, ale zerówki. Nie wiem, czy można im wierzyć…
Ta słoninka -zupełnie jak przed wojną – przysmaża się w kruchutkie skwareczki. Nie pali się i nie strzela po kuchni.
Barbaro! Bardzo proszę o przepis na te ciasteczka! Poemat!!!
Nisiu, a ja zamówiłam ‚spyrko dymiono’ 🙂
powrócona od Bliklego dodam za Małgosią, że było baaardzo sympatycznie, smacznie i nastrojowo! Trakt Królewski rozjarzony światełkami, zaśnieżony i jak zwykle pełen uroku. Jolinka uściskałyśmy serdecznie, także w imieniu szanownego Blogowiska 😀
No i mozna uznać, że kolejny mini-zlot blogowy przeszedł do historii, ale juz zaczęłyśmy się przymierzać do następnego, w nowym roku 😀 , a później to już z górki i będzie wiosna!!!
Bardzo dziękuję za wspólnie spędzony uroczy wieczór.
Barbaro – ciasteczka nieposklejane i przepyszne. Przepis proszę!
kod 5225 też symetrycznie jak u Żaby
Małgosiu, ja już próbowałam tę słoninkę, fantastyczną kiełbasę „swoją” i i „brawusia z komóry” – cokolwiek by to było, a jest kruchą wędzonką cudnej urody. W lodówce czeka jeszcze „kark bucny” i „bocuś bacowski”. Na święta też trochę pozamawiałam. To może leżeć. Pan Łapot, który dzwoni do klientów i się troszczy, mówił, że najlepiej powiesić. Ale kto dziś ma taką kuchnię, żeby w niej wieszać wędzonki?
Brawusia ugotowałam kilka plastrów w żurku. Nio, nio.
A o jakich to ciasteczkach piszecie tak smacznie???
Małgosiu, jak mi miło 🙂 robiłam je wg przepisu bardzo sympatycznej, blogującej dziewczyny imieniem Agnieszka, z przyjemnością podam linka, bo warto tam zaglądać. Dużo dobrych przepisów, ale też ciekawych rzeczy do poczytania i oglądania – super zdjęcia.
http://www.kuchnianadatlantykiem.com/search/label/Ciasteczka%20-%20kruche
Pierniczki robiłam zgodnie z przepisem, tylko lukier mój firmowy 😀
Nisiu, brawusia zamówiłam na święta. A wieszać to całkiem nie mam gdzie 🙁
A kto ma?
Kochani, jeszcze mam jedno nieśmiałe pytanie. Kto się zna na piernikach? Zrobiłam ciasto i według instrukcji wpakowałam w zimne miejsce na miesiąc. Minęły jakieś dwa tygodnie i ono jest jak beton. Ono tak ma??? Czy będę je musiała rozkruszać młotem pneumatycznym, czy zmięknie?
…a trzeba ich poszukać w tym dziale (kruchce ciasteczka), nazywają się „Christmas sale” .
Krysiade – 😀
O, tam jest sporo fajnych ciasteczek. Te z ajerkoniakiem też mi się podobają, tylko musiałabym wymiksować ajerkoniak, bo nie przepadam.
Chyba zrobię te pierniczki…
…oczywiście one się tak nie nazywają, tylko pieczone były na Christmas sale (gwoli ścisłości) 😀
Na mój dusiu! Jesce pare minut i bedzie ponad tydzień od imienin Poni Basi… a jo jesce zyceń z okazji tyk imienin nie złozyłek! No to wartko składom! I to jak najpikniejse! Wprowdzie z tyźniowym opóźnieniem, ale lepse opóźnienie tyźniowe niz ponad-tyźniowe 😀
kociolek prosto z ogniska 🙂
http://picasaweb.google.com/Slawek.yyc/Kociolek?authkey=Gv1sRgCM6_uNahn5rV4gE#slideshow/5549565026174671538
Owczarku nie przejmuj się. Właśnie skończyła się u nas trzecia Barbórkowa kolacja. Czyli koniec imienin własnie nastąpił. Jesteś ze swoimi życzeniami całkiem w porę. Dobrte słowa można ludziom darować w każdym czasie. Basia Ci dziękuje serdecznie.
Ufff! Cyli jednak zdązyłek! 😀
Dobrej nocki i… smacnyk snów dlo syćkik! 😀
„słoninka miodzio”, co to za chwilę się od niej umrze, a jeszcze gorszy smalec ze skwarkami, z tejże słoninki wytopiony 🙄
Ciekawe, kto to ze smakiem zjadał dzisiaj… te skwareczki na pierogach…wczoraj także samo…
http://alicja.homelinux.com/news/img_5077.jpg
A tu, na prawo od mojej ręki i monitora komputra, na korkowej deseczce, mam spisane i przyklejone różne ważne rzeczy.
http://alicja.homelinux.com/news/img_5078.jpg
Nooo, bardzo przyjemnie te pierożki wyglądają, bardzo.
Ze słoninki-miodzia już się prawie smalec nie wytapia, ona się zeskwarcza szybko. Jest w takiej posypce paprykowo-miodowo-kminkowo-niewiemjakiej. CHRUPIE jak sto lat temu.
Powiedz Jerzoru, że warto czasem umrzeć.
Nisia,
znasz Jerzora trochę. Wszystko zeżre w ilościach, ale co się nagada (że niezdrowe), to na rozgrzeszenie swoje chyba 🙄
Te pierogi ze skwareczkami to jego, tak ze trzy razy na talerz…
A czy ja wymawiam?!
Jedz człowieku, bo to dobre, a nie tam jakieś fast-food. 🙄
Samam robiłam, wiem, co tam wsadziłam, o!
Alicjo, jak przyjedziesz w przyszłym roku, to ja Ci zapewnię małą wyżereczkę łapocią… Jerzoru też.
Napisałaś niedawno, że jeśli pierogi szybko się nie zamrożą, to pękają. Pewnie dlatego pękają mi te, które się mroziły nie w lodówce, tylko na mrozie, a tu nie Kanada, mróz był byle jaki i musiałam poprawiać w zamrażalniku. Pękają, ścierwa.
Spać pójdę chyba.
Dobranoc, Łasuchy Nocne.
3366 <— a ta piosenka mi sie przypomniała w związku z podróżą ostatnią do Skandynawii….
http://www.youtube.com/watch?v=YVbhHdo_IM4
No to proszę wysłać do mnie zapotrzebowanie na mrozy. I tak był tylko jeden dzień. I dobrze!
http://www.youtube.com/watch?v=PnKxmL37YFc
…to tak… dla duszy i serca. Jednego. Tak mi zeszło i nie wiem, kiedy się skończy, u mnie dopiero wieczór.
http://www.youtube.com/watch?v=IJmg5_ROsJE&NR=1
Dwa razy wysłałem, zjadło. Trudno, nic ważnego.
Dobranoc. 🙂
Do trzech razy sztuka jak mawiaja 🙂
Melduję uprzejmie, że w piątek najostatniejszy (10.12.2010) pomiędzy 20.40 a 23.59 spreparowałam uszek sztuk 218 (czas liczony łącznie z posprzątaniem, policzeniem i 12-minutową rozmową z Siostrzyczką w trakcie). Uszki one zostali zjedzone wczoraj na przedwigilijnym spotkaniu w domu opieki* – do stołu siadło 25 osób.
Barszcz ze sklepu – odkąd w zeszłym roku Dyrygencja (wedle której wypasionego przepisu od 16 lat kiszę sok buraczany) stwierdziła, że przeszła na kartony firmy x, tak są dobre — stwierdziłam, że mogę czasem zejść z wysokiego konia i ja… zwłaszcza w takim hurtowym kontekście… 😎
Ale na Sylwestra oczywiście zakiszę… coby z wprawy nei wyjść ;D
Dobrze, dość klepania. Albo robienie, albo gadanie o robieniu… 😉
😀 😀 😀
___
*jednego z trzech ‚dobrych dzieł’, w jakich staram się udzielać… nie wliczając chóru, harcerzy i pewnej zacnej organizacji górskiej — spotkań przedświątecznych co niemiara, jeśli jeszcze wliczyć pracowe i wolno-towarzyskie 😀
„…mąki tyle, ile zabierze ciasto…” — to jest zwrot kanoniczny
(nie wiem, czy na pewno koszerny, ale przyjmuję, że nie trefny 😉 ) 😀
zeżarł, dwukrotnie, Łotr jeden i nawet nie wiadomo czemu!
Może później się uspokoi?
Raz, dwa, trzy – testing, testing
http://www.youtube.com/watch?v=mP2iZjefvss
na rozpoczecie dnia..
http://www.youtube.com/watch?v=JW5UEW2kYvc
A capello – Meldunek przyjęty – Wyrazy uznania, poza tym, według pani Gessler, 8.72 uszka na osobę to ilość optymalna 🙂
Łotr już zatrzymuje, tylko nieco zniekształca.
Łabędź niemy
Good time…
http://www.youtube.com/watch?v=PSROm-vgVRk
Test trzeci – W przyszłym tygodniu łotr nie przepuści „bunga bunga”, a tym samym doprowadzi do upadku premiera państwa w kształcie buta.
Arrivederci, Silvio. Koniec testów.
Teraz łotr nie przepuszcza mnie 👿
Uparciuch 👿
Placek zablokowal 🙂
I zepsul internet. Od jutra wracamy do listow.
http://www.youtube.com/watch?v=N8BPcNUQy-0
Żaba błysnęła kolejnym talentem i dobrym sercem, Pyra tylko dobrym sercem, a Młodsza dostała na tzw ryj! A było tak: przyjechał żabiny Laurencjusz i przywiózł prezent – wielkie, ciepłe rękawiczki wełniane, robione w norweski wzór gwiaździsty. Cudo zupełne bez jednego szwu, zrobione równiutko, precyzyjnie, że niech się maszyny schowają. Zrobić nie umiem ale ocenić tak, bo moja Janeczka całą okupację dorabiała sobie dziergając „dla ludzi”, a Babka Waleria robiła skarpety z zamkniętymi oczami, po ciemku. Jakoś tych talentów nie odziedziczyłam. Zaraz mi w oczach stanęła Młodsza na zimowych przystankach i mówię : patrz, Żaba przysłała. Dziecko dostało z miejsca małpiego rozumu „Jezu, jakie śliczne! Jakie ciepłe! Dzwoń zaraz; podziękuj i zapytaj jeszcze o czaplę z pomponem”. Dzwonię, mówię co i jak, oddaję słuchawkę Młodszej, a Żaba, że to dla Mamy kiedy idzie z psem nie dla niej i w ogóle, co to za porządki. Młoda się sumitowała i twardo negocjowała czapkę. Stanęło na tym, że kupi wełnę, a Żaba zrobi po Nowym Roku.
Żabo miła, nioe wołniujsia! Ona mi w zamian kupi ciepłe, miękkie rękawiczki. Nie takie piękne ale przydatne do trzymania smyczy.
Nisiu, 100 lat zdrowia, szczęścia, 100 napisanych książek, 100 rejsów po morzach i oceanach na wszelkich „Darach”, katamaranach, jachtach, łodziach [nawodnych i podwodnych 😉 ], życzę Ci z całego starego serducha. 😆 😆
Po raz szósty, kawałkami
W międzyczasie wyrzuciłam jedno s, chociaż Plackowi przeszło. Z czego wniosek, że Placek wyłącznie odblokowuje 😀
No to następny.
Dzień dobry 🙂
Pani Gesler coś nie lubię…
Placku, oby.
Witam, wróciłam ze spaceru z czworonogami, pada z lekka coś mokrego, na chodnikach brejowata ciapa, ciepło, bezwietrznie 🙂
Martwię się brakiem wieści od Danuśki, która zazwyczaj po spotkaniach blogowych wyprzedzała nas swoimi relacjami, a tu cisza. Danuśko, czyżbyś jeszcze odsypiała 😀 ?
Żabo, jestem pełna uznania i podziwu dla kolejnego, ujawnionego talentu, doprawdy jesteś niezwykła!
Nisi zdrowie wypiję o stosownej porze wyliczając przy okazji życznia od „a” (absolutnie) do „z” (zaszantowana)
Ostatni nie chce przejść, podzielę bardziej 👿
Za poduszczeniem pracowej koleżanki wykonałam wczoraj na dzisiaj:
potraktowane dyżurnymi plastry karkówki wytarzałam w mieszaninie sosu chińskiego i słodko-kwaśnego (gotowce ze słoików – kto chce, może się gorszyć 😉 ).
Ułożyłam przekładając suszonymi śliwkami i morelami, upiekłam. Panu mężowi smakowało bardzo, ale kurczakiem 😯
Urodziny, urodziny, chyba powinniśmy częściej zaglądać do naszego kalendarza, wygląda na to, że dzisiaj obchody będą podwójne – nieco spóźnione – MałgosiW i dzisiejsze – Nisi 😀
A więc, miłe Panie – sto lat – wszystkiego najlepszego, zdrówka wybornego i duuużo powodów do radości!
Zdrowie Nisi!!!
(o mojej piątej nad ranem, łyczkiem soku buraczanego, sami chcielibyście taki!).
O Nisi wspomina w politykowym internetowym wydaniu Hubert Klimko-Dobrzaniecki, literat z odzysku niejako, bo swego czasu na banicji w Islandii. Sam się skazał i na dobre mu to wyszło, powrót chyba też?
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1511108,1,kawiarnia-literacka.read
Idę dospać. A toast o godnej porze będzie, żadnym tam sokiem, tylko winem czerwonem.
Barbaro,
masz rację. Żeśmy nie zajrzeli do kalendarza, a pod ręką przecież jest 🙄
MałgosiuW, wszystkiego! Tu na toasty…, kielichy nadstawić…a ja tradycyjnie idę dospać 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Charles_Heidsieck
Jubilatkom – radości!
Nisiu i Małgosiu bądźcie kochane przez przyjaciół a macie przecież ich całkiem sporą gromadkę, do której i my należymy. Ściskamy więc Was serdecznie!
Ha, więc i za Małgosię W wypijemy wieczorkiem. A jest czym – są wina czerwone, australijskie i hiszpańskie w domu, świetny likier orzechowy (koprodukcja Żaba – Pyra) co to się udał, jak rzadko i zupełnie dobre nalewki owocowe : wiśniówka, smorodinówka i jeżynówka. Ja się żegnam do jutra, a w uroczysty alkoholizm będę popadała wieczorową porą.
Bardzo pięknie dziękuję za życzenia.
Nisiu, dla Ciebie najserdeczniejsze STO LAT, dużo zdrowia, dobrego humoru i weny twórczej. Wszystkiego najlepszego!
Jubilatkom – zdrowia !
Gdybym miał talent, utkałbym Wam piękne arras…., nie, te utkną – gobeliny – Nisiu , Małgosiu, życzę Wam szczęścia, jak morze głębokie, jak niebo niebieskie, uszek do syta, złotych pomidorów, cromesquis de volaille, świeżych, pachnących banknotów i niezapomnianych doznań.
Sciskam barszo serdecznie Nasza Kochana Nisie Jubiltke !!!
Wczoraj ucalowalysmy urodzinowo Malgosie.
A teraz Wam powiem,ze siedze i prawie placze nad klawiatura-
Osobisty przegrywal dzisiaj rano zdjecia z aparatu,co by zamiescic
fotoreportaz z naszego wczorajszego spotkania i nie wiem,co i kiedy
nacisnal nie tak,ale wszystkie zdjecia PRZEPADLY 🙁 🙁 🙁
Jest mi bardzo przykro,tym bardziej,ze byly bardzo udane i naprawde
dobrze na nich wyszlysmy. I nie ma,wsiakly !!!
Ten wieczor zostanie zatem tylko w naszych milych wspomnieniach,
a blogowisko naszych dan i naszych pieknych usmiechow nie pooglada 🙁
Barbaro- pierniczki zjedzone,pyszne.
Krysiade przyszla na spotkanie z wielka skarpeta, z ktorej wyciagalysmy
prezenty niespodzianki- male,kolorowe zwierzatka z plynem do
kapieli.Ja wyciagnelam niebieska mysz,idealnie pasujaca do kolorow
mojej lazienki.
Barabaro-wczoraj wieczorem z powodu oblezenia komputera (corka i
kolezanka) nie mialam mozliwosci nadac mojego sprawozdania.
Dzisiaj wstalam wyjatkowo pozno,a potem jeszcze ta historia ze zdjeciami,
ktora sciela mnie z nog.
Acha- nastepny mini-zjazd w styczniu,Krysiade zaprosila nas na
wegetrianskie sushi 🙂
nie Barabaro,ale Barbaro
i oczywiscie wegetarianskie…
W tym specjalnym dniu i na pocieszenia serc, dobra wiadomość – po tuzinie sufganiotów na osobę. Od koszernych pączków się nie tyje 🙂
Moje ulubione zdjęcia to zdjęcia styczniowe.
Po jednym, tych jest mniej.
Nie wiem dlaczego, ale przed chwilą przypomniałem sobie, że zawsze marzyłem o kucyku, ale trefną pamięć mam, pewnie zawsze marzyłem o ciepłym, długim szaliku w kucyki. Ach, tętnienie wełnianych kopyt…(łez sztuk 1).
Pozdrawiam wszystkich z kulinarnym akcentem: Libe is vi puter, ziz gut tzu broyt! Oraz skladam serdeczne zyczenia urodzinowe dla Malgosi i Nisi, wraz z piosenka w aktualnym temacie!
http://www.youtube.com/watch?v=mwb1PnLcchw
Może przejdzie?
Koń, z lekkimi oporami przy załadunku, pojechał o 08:15.
Ja zasiadłam do dziergania kolejnej pary rękawiczek, tym razem dla mojej Mamy pod choinkę. Jeszcze parę par mam w planie, jako prezenty.
Jakoś przez kilkanaście lat takie rękawice nie były w modzie, raczej wręcz de mode i zaniechalam robienia ich, w ogóle robót na drutach. A tu się okazuje, ze jednak są zmarznięci i chętni.
Proszę bardzo, przy takiej pogodzie i takiej nodze pozostaje mi siedzenie i dzierganie. 🙁
Od razu zaznaczam, że Alicja dzierga artystycznie a ja rzemieślniczo. 🙂
Za zdrowie (nieustające) solenizantek wypiję dzisiaj o stosownej porze kielicha do dna!
Placku, a może szalik z kucyka?
Żabciu, takie de mody nosiłabym na sznurku, żeby za nic nie zgubić 🙂
Witaj Tambylko 🙂
Chleba z masłem, dla Wszystkich.
Koszerna stołówka, Warszawa, Twarda 6. Julia, Małgorzata. Kuchnia Glatt Koszer 🙂
Żeby protestant smakoszom stołówkę polecał, i to o 6:42 rano…ale tam śniadania też przyrządzają, a ja muszę się zdrzemnąć 🙂
Żabo – Twe pytanie to esencja wszystkich moich marzeń.
Danuśko, dobrze, że jesteś! Zdjęć szkoda, bo pamiątka, ale nie przejmuj się, nadrobimy 😀
Żabo, Ty się nie kryguj, artystka jesteś, żeby taką rękawicę, nie dość, że z wzorkiem, to jeszcze bez ani jednego szwu!!! Bardzo bym tak chciała, ale moje umiejętności kończą się na szaliku 🙁
Pozdrowienia i najlepsze zyczenia dla Nisi i Malgosi, toast wieczorem a na razie wielki Mistrz Charles, ktorego lubicie, mam nadzieje 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=qMIZ6X0YJwU
Zdrowia życzę Jubilatkom, Nisi i Małgosi!
Dziękuję, dziękuję, jak to miło włączyć się do sieci i poczuć się otoczoną siecią życzliwości! Małgosiu, najlepszego, jesteśmy najwyraźniej blogową drużyną Strzelecką…
Szampanika nadpiłam już o północku – Wawrzek wrócił z pracy z kwiatkami dla mamuni, a Michalinka podarowała mi zestaw początkującego skrablisty – rżnęliśmy w tego skrabla do drugiej w nocy przy produkcji niejakiego pana Charlesa de Cazanove z Reims.
Cudna rzecz: jak kupowałam tego szampana w PiP, pani ekspedientka usiłowała mnie przekonać, że to podróbka. Ja jej mówię, że jak jest z Szampanii i ma napisane „szampan”, to jest szampan. A ona mi, że ją szkolili, ze to podróbka, Moet prawdziwy, a to nie…
Wasze zdrowie, Blogowi Przyjaciele – niebawem chlapnę sobie na cześć życzliwych i miłych Ludzi!
Nieśmiałe pytanko: co to jest cromesquis de volaille??? Rozumiem, że Placek mi dobrze życzy – ale CZEGO???
Nawiasem: łabądek jest przepięknej urody… kuchennej.
Małgosiu i Nisiu,
przyjmijcie ode mnie najlepsze życzenia urodzinowe – dużo zdrowia i wielu przyjaciół !
Nisiu,
Ty powinnaś dostać jakiś rabat od firmy pana Łapota, bo przysporzyłaś jej sporo klientów i to zadowolonych.
Przy okazji mam do ciebie pytanie. Wspominałaś niedawno, że czerwony barszcz w kartoniku firmy Krakus jest bardzo dobry, tylko że coś chyba jeszcze do niego dodajesz – właśnie , co ? Już go kupiłam,bo mam zamiar uprościć sobie troche przygotowania świąteczne.
Krystyno, uważam, że propagując pana Łapota, robię dobrze ludzkości, bo on naprawdę ma to jedzenie pierwsza klasa. Jestem czuła na tym punkcie, bo już się zaczynam czuć jak fabryka chemiczna.
Ale barszczu robić mi się nie chce…
Krakus lepszy od Horteksu, bo konkretniejszy, bardziej buraczany. Dokładam koniecznie wywar z grzybów, dość sporo. Na wydaniu – jak mawiała moja mama – czosnek. Można dosolić i dopieprzyć jeśli się chce, trzeba próbować. Uszka. Zielone. Pycha. Smacznego!
No i zero roboty dla pani domu, hehe.
I dzięki za życzenia!
Nisiu,
ja napisałam o Twoich zasługach dla firmy Łapot całkiem serio,bez żadnych uszczypliwości. Ludzie chcą wiedzieć, gdzie można kupić naprawdę dobre wyroby i ten blog jest dobrym miejscem na wymianę takich informacji. A rabacik całkiem słusznie by Ci się należał. 🙂
A zatem sprawa barszczu czerwonego przesądzona – w tym roku będzie gotowy .
Krysiu i Nisiu, ja preferuję barszczyk tej drugiej firmy, taki z jabłuszkiem, rozsmakowałam sie w nim tak, że często gości na naszym stole, bez żadnych dodatków. Ale to oczywiście rzecz gustu. Kiedyś zakwaszałam buraki, dosmaczałam dokładając sobie dodatkowego kuchennego zamętu, którego i tak, szczególnie przed świętami, jest dość 🙂
Dzieki Placek:)))
i zycze Ci, a takze wszystkim Milosnikom kulinariow, zeby w zyciu Waszym nigdy nie zabraklo tego dodatku do chleba z maslem, bez ktorego jedzonko, chociazby jak najbardziej koszerne, smakuje niezbyt wysmienicie :))))
Małgosiu i Nisiu – serdeczności 🙂
Nisiu,
Cromesquis, sądząc po nazwie, kurczacze wygląda tak:
http://katsoura.free.fr/base-de-restauration/cromesquis.jpg
Barbaro,
na razie kupiłam Krakusa, następnym razem wypróbuję Hortex.
Aco do tych ciasteczek z blogu Agnieszki – czy chodzi o te kruche ciasteczka i ajerkoniakiem , czy o inne ?
Składniki też niczego sobie:
http://www.mondegourmet.com/index.php/Cromesquis-de-volaille-au-jambon-italien.html
Zmykam, bo za 6 minut mam korki 😉
Barbaro, ja ten zamęt robię raz do roku i w dodatku lubię, bo skupiam się na barszczu i uszkach (oraz pierogach).
A na resztę roku – może być z kartonika albo ze słoiczka jakiejś firmy 🙂
Co mi nie bardzo podchodzi, to zupa burakowa zakwaszana octem (bo i tak bywa) i podawana jako barszcz. Ocet w mojej kuchni ma małe wzięcie w ogóle, chyba, że chodzi o marynaty (mniam-mniam!) i rolmopsy.
Rolmopsy….mmmmmm….No, to też muszę zrobić!
Tematu pogody nie poruszam – nie chcecie wiedzieć, zapewniam was. Ja też nie chcę wiedzieć i dlatego siedzę w tak zwanym wewnętrznym pokoju, gdzie nie ma bezpośredniego okna na wygląd i ogląd.
Uprzejmie o pomoc proszę. Znalazłem w sklepie grzybki bez nazwy. Łączę zdjęcie. Obok z nazwą, ale nic o nich nie wiem. I zagadka przyrodnicza. Na jeziorku w mojej okolicy już jest cienki lód. Gdzieniegdzie tworzą się koła niezamarznięte. Na zbliżeniu widać jakby gejzerek, żródełko? Rozmieszczone dość regularnie. Czy to naturalne czy sztuczne? Jeziorko należy do systemu zbiorników wody pitnej. Mamy na blogu jakiegoś hydrologa albo lożkę?
http://picasaweb.google.com/cichal05/Grzyby?authkey=Gv1sRgCMm02LnH-cSDXA#
Ojej… wiedziałam, że o czymś zapomnę. Uważam się (a co!) za ekspertkę nawet na arenie międzynarodowej, jeśli chodzi o robienie na drutach. Najtrudniejsze do robienia są rękawiczki (nieważne, czy „całe”, czy pięciopalczaste), oraz skarpety.
Większą odzież można jakoś wykombinować, ale przy rękawiczkach i skarpetach trzeba pewnej wprawy. I samozaparcia. Ja bym wolała kombinować arrasy, niż rękawiczki 🙄
Dopisuję się do frakcji „Barszczyk z Krakusa”.
Oczywiście zawartość kartonika należy – wzorem Nisi – uszlachetnić dodając wywar z suszonych grzybów (+samego grzybka) i czosnek. Moja żona robi jeszcze jakieś dodatkowe „kombinacje” ze świeżym burakiem. Muszę ją podpytać.
Czy stronnictwo „Barszczyk z Hortexu” (BzH) będziemy traktować jako sojuszników, czy (konstruktywną) opozycję?
Cichalu, moim zdaniem te grzybki z lewej (takie splątane) to boczniaki. A te drugie shiitake. I jedne, i drugie są bardzo smaczne. A można z nimi robić wszystko to samo co z naszymi podgrzybkami, prawdziwkami i innymi czyli smażyć, dusić itp.
Zet,
może zręczniej byłoby – zwolenników BzH? No bo nie ma się przeciwko komu okopywać, my tu wszyscy sojusznicy!
Ja gotuję coś tam na kościach (wołowe czy wieprzowe, nieważne, kurczacze nie za bardzo jednak), do tego dyżurne warzywa, marchewa, pietrucha, seler, cebula, por, jak się napatoczy, listek bobkowy, ziele. Jak to się dobrze pogotuje, to odcedzam. Warzywa zajadam osobno, bo lubię, na szczęście nie widzę tu konkurentów, bo nie rozgłaszam, ze są warzywka do zjedzenia 😉
Do czystego wlewam tę moją kiszonkę, już bez gotowania, bo straci na smaku.
Kiszonka ukiszona jest z czosnkiem i ten smak jest znakomity. A czosnek z tej kiszonki – ha!
Cichal,
Ty wcinaj te grzyby i się nie zastanawiaj, Chińczyki nie dość, że trzymają się mocno, to na grzybach się znają. I dlatego trzymają się mocno 😉
Małgosiu , Nisiu, ściskam Was serdecznie i życzę nieustającej pogody ducha.
Krystyno, nie, tych nie piekłam, choć wyglądają obiecująco. Jak już wejdziesz na blog Agnieszki spróbuj ścieżki przez archiwum bloga – data wpisu o „tych” pierniczkach jest 13 grudnia 2006 r, tytuł wpisu: Pierniczki na „Christmas sale”. Albo spróbuj przez etykiety, tuż pod archiwum bloga: ciasteczka kruche, ten przepis jest chyba ostatni w tej serii. Cierpliwości 🙂
Halo, frakcje barszczykowe 🙂 już chciałam się uprzeć przy swoim, ale co mi tam, następnym razem kupię ten zachwalany przez Was i wtedy pogadamy 😀
Lata całe używałam Hortexu, też bardzo dobry, tylko delikatniejszy i słodszy z powodu jabcia. Krakuski wytrawniejszy i buraczkowszy. Trafiłam na niego przypadkiem (zabrakło tamtego) i zostałam. Uszlachetnianie grzybami i czosnkiem niezbędne w obu przypadkach.
Cichalu,
Jerzor się wypowiedział w sprawie. Jak myślisz, gdzie idą ścieki? No chyba, ze jest tam miejska-wiejska kanalizacja…
Aaa, jeszcze barszczowo. Jeśli trzeba dokwasić, to ja tylko cytrynką.
Alicjo. to jest reservoir (woda pitna) nawet nie wolno łódkować. Uzdatnianie jest 10 mil dalej. Za grzybkoobjaśnienie wszystkim dziękuję. Bedą jedzone. Odezwała sie nawet na mailu Ania z Montrealu. Podczytuje, gośćmi się opiekuje a nie napisze! A jak jest w NY to nie odezwie się! A ja, durny, myślałem, że nas lubi…
Nisiu, czy mozesz podac jeszcze raz adres firmy Pana Lapot?
Gdzies zanotowalam ale teraz nie moge odnalezc. Dziekuje. Moze zdaze sie jeszcze zalapac przed swietami a jak nie, to bedzie na po swietach, tez sie je 🙂
Nisiu – ozdobo naszego blogu przyjmij najlepsze życzenia długiego,radosnego i spełnionego życia.
Cichalku – na moje oko to są boczniaki i shiitake. Tych drugich nigdy nie używałam w takiej postaci, natomiast z boczniaki robię jako flaczki. Pycha.
U mnie grudzień obfity urodzinowo … 11 synowa , 13 mama 82 lata i 18 syn.
Skończyłam właśnie tort urodzinowy dla mamy..biszkopt, co prawda wyrósł trochę krzywo , ale ogólny efekt bardzo przyzwoity .
W piekarniku dochodzi właśnie kaczka z jabłkami w glazurze z konfitury wiśniowej…a jak pachnie.
Małgosiu, Nisiu,
dołączam się do życzeń – wszystkiego najlepszego. Strzelajcie zawsze celnie i konsumujcie tego efekty! STO LAT!!!!
Alino: http://www.lap-pol.pl/
Ja się ostatnio zajadam tą słoninką – w sensie skwarków do jajecznicy na przykład. Albo pierogów. Moja kardiolożka albo by mnie zabiła, albo sama padła ze zgrozy. Dużo tego nie jem, ale jednak…
Krysiude, nie zawstydzaj mnie do czerwoności! Dzieki!
Nisiu, dzekuje 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=qTfSP7ljcVE
Nisiu,
lekarzy należy omijać z daleka. Już oni Ci powiedzą, na co umrzesz.
Won, niech sami umierają ze strachu, na co umrą 👿
Jerzor tu się z sentencją napatoczył (nie wiem, co czytał, pił, zajadał) – proszę pani, życie to jest jeden wielki syf 🙄
Se rzucił (sentencję) i poszedł, kombinuje, żeby pobiegać. A niech się katuje, jak lubi!
Ja na kanapkę, z książeczką.
Oraz z kromuchą z wędzona makrelą.
Nisiu, wspominalas o Mlodzio Slonince. To o niej Pan Lapot pisze, zachecajac do kupna: „Jest jak dobra polska zona. Pikantna, namietna z wieczora, slodka z rana”. 🙂
Wędzona makrela – bardzo dobra baza do pasty. Można dodać jajeczko na twardo, żółty serek, cebulę albo szczypior, pietruszkę i majonez pół na pół ze śmietaną, żeby było lżejsze. Albo keczupik. Można zrobić awanturkę z białym twarożkiem i cebulką + sos.
Samo się je.
I chyba zdrowe…
Poeta pan Łapot… A te poemata to nie producenci przypadkiem układają?
http://www.lap-pol.pl/firm-pol-1188889662-Smaki-Malopolski.html
Alino, chyba to jednak na Podhalu jakiś poetyczny Baca opowiada te głodne kawałki. Ja sobie obejrzałam pana Łapota, on współpracuje z małymi wytwórniami na Podhalu i na Podkarpaciu, tam się ludzie starają o jakieś ambitne certyfikaty slowfoodowe. Ktoś mi dziś opowiadał o facecie z Podkarpacia, który dostarcza drzewa czereśniowego wędzarniom. Już wiem, zaprzyjaźniony fotografer, co se jeździ po Polsce, Oczywiście, sprzedałam mu Łapota i tak się zgadało.
Nisiu, zerknij w pocztę.
Cuś podobnego, wyłączona była. Zerkłam i odpisałam.
Jestem gapa. Zaczęłam robić pizzę Piotrową na wczesną kolację i przeoczyłam drobny fakcik, że ona lubi se porosnąć dwie godzinki. No to będzie na późniejszą kolację.
Dużo wychodzi i rośnie. Czy po wyrośnięciu można ją wsadzić do lodówki na jutro??? Kto wie? Wy wiecie!
już dwa razy pisałam dla Krystyny (pytanie z wczoraj) z czym podać jagnię .I dwa razy mi wcięło. Teraz na próbę, krótko – z fasolką szparagową .Jak przejdzie – napiszę jak zrobić tę fasolkę.
tez mi pytani
koszerne czy trefne?
ale nie mnie na nie odpowiedzi udzielac
jako przyjaznie ustosunkowny do sasiada, chcialem raz umiescic znak mesusa w drzwiach. powiedziano mi ze jest to niemozliwe, dla niewierzacych zydow
czy naprawde tak jest, ze nie wolno sie sympatyzowac?
i czy z pasibrzuchami tez nie?
gostuś,
przeszło 😉
Nadawaj fasolkę. Chociaż ja obstaję przy buraczkach z chrzanem. Ale fasolkę pod każdym względem i każdą. Co mi przypomniało, żeby namoczyć jaśka.
Spryskałam się perfumą pod tytułem „Być może”. Kultowa ci ona była swego czasu. Teraz rozumiem, dlaczego chłopcy z tamtych lat ruinowali sie na „Soir de Paris” dla swoich dziewczyn 🙄
A nikt nie wymyślił dla panów lepszej wody po goleniu, jak „Derby”. Wzięły i wsiąkły gdzieś…wie ktoś, gdzie? Królestwo za flakonik „Derby”!
nadałam i nic ?
Alino, muszę Cie niestety zmartwić w sprawie pana Łapota. Dostałam takiego maila
„Dlatego tych wszystkich którzy czekają na ostatnią chwilę, chcielibyśmy poinformować że we wtorek już nie przyjmujemy zamówień. Zamówień międzynarodowych też już nie przyjmujemy.”
Alicjo, mówisz i masz:
http://www.sklep.synteza.com.pl/?iProduct=2&p=productsMore&sName=derby
Gostuś,
pewnie tam się wkradło jakieś trefne słowo, którego łotrpress nie toleruje i automatycznie odrzuca. Jedno z podpadniętych jest takie, które zawiera (specjalnie piszę rozstrzelaniowo) a s s , oraz jakieś rózne kombinacje.
Szkoda, że łotr nie pisze do nadawcy, o jakie słowo mu biega.
po raz piąty wysłałam
widocznie fasolka (ale przez jedno s ) jest podejrzana.
Barbaro! 🙂
Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby pogooglać, bo Derby zniknęło z półek w latach 70-tych, tyle pamietam. I pamiętam też inną buteleczkę. Ciekawam, czy zapach ten sam – tamten był naprawdę świetny.
Poszukam przy pierwszej bytności w Kraju.
Tymczasem idę wywietrzyć te „Być może” z siebie 🙄
przy piątej próbie komunikat:
Wykryto identyczny komentarz, wygląda na to, że się powtarzasz!
Za zdrowie Nisi! Sto lat!
I Małgosi! Przebijam – dwieście!
Gostuś,
nie męcz się teraz z tą fasolką. Napiszesz przy okazji. Do świąt jeszcze sporo czasu, więc może się uda.
Barbaro,
znalazłam ten przepis. Rzeczywiście był głęboko schowany. Że też Ty go wynalazłaś …
Eska,
czy ta kaczka z glazurą z konfitur wiśniowych to wypróbowany przepis ? Mam swoje konfitury, bardzo dobre, ale stoją sobie niewykorzytane. Chodzi mi o to, czy kaczka nie jest wówczas zbyt słodka. Planuję upiec same piersi i udka. Aha, Ty pewnie swoją kaczkę. Czy te kaczki hodowane w gospodarstwach wiejskich nie są zbyt tłuste ? Kiedyś miały bardzo dużo tłuszczu, ale może to się zmieniło.Pytam, bo mogłabym kupić wiejską kaczkę od pani, która przywozi mi jajka, ale obawiam się, że więcej na niej tłuszczu niż mięsa.
Drogi WordPress – powtarzam się,bo w międzyczasie zmądrzałam i skopiowałam 5 tekst.
Panna Marple podniesie mnie na duchu.
Nisiu, to mam nadzieję, że pobijesz rekord Matuzalema. Zdrowie!
MałgosiW i Nisi wszystkiego najlepszego kielichem grzańca przypijam.
Dalej tak trzymać!
Poczytam resztę.
Nie znalazłam dobrego nagrania tej piosenki… szkoda.
To dla dzisiejszych jubilatek 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=pDxsOhBd_cg&feature=related
Małgosiu, Nisiu – wielu dobrości, które tylko czekają, żeby Wam zrobić przyjemność 🙂 Wasze zdrowie nalewką Ryby 🙂
Gostuś, z łotrem walczyłam rano, kawałkami nadawałam. Trefne było ż a r o o d p o r n e 😯
Malgosiu, dziekuje za informacje. Trudno, zamowie po swietach.
Solenizantkom wszystkiego dobrego 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=EbZDsqfl2YM
Nisiu, Małgosiu,
teraz godnym trunkiem – Wasze ZDROWIE!
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=3cnSbVjojzM
Cichal,
te shitake używam chętnie w zupach typu, rosołek klarowny i jako główny wsad te grzyby. Zapoznałem się z tym w chińskich restauracjach.
Z tym jeziorem moze być tak, że głebiej dodawają powietrza lub nawet czystego tlenu, żeby wspierać biologiczne czyszczenie wody.
A w lodówce: Krakus.
Jubilatki miłe – Wasze zdrowie!
Alicjo, jak ja lubię tę piosenkę!
Ja nie tylko tę piosenkę, Barbaro ale duet Danuta R. i Bogdan C. i wszystkie ich piosenki. Radosne duo takie.
Jerzor poszedł do garażu po swoje rowery – na czas zimy odstawia je do suchej i w miarę ciepłej piwnicy. Doszedł był do wniosku, że sezon definitywnie się skończył i niech rowery nie marzną.
Jest dopiero parę minut po 15-tej, a ciemno, że hej. Nic to. Nie takie my ze szwagrem… już kolejny rok! Za jakieś 10 dni zacznie jaśnieć.
Pizza wyrosła, upiekła się i zjadła.
Piotrze – pyszne to ciasto. Pewnie jakaś zasługa oryginalnej mąki, ale nie wiem jaka.
Przesadziliśmy z ilością. Trochę nam zostało, mam nadzieję, że da się odgrzać w opiekaczu…
Dobry wieczor,
Solenizantkom wszystkiego dobrego, zdrowia i pogody ducha!
Haneczko chyba masz rację.Wysłałam do Ciebie pytanie skąd wiesz co łotr nie przepuszcza i użyłam słowo zakazane .Jak nie przeszło,przed chwilą, zorientowałam się,że użyłaś to słowo ze spacją. A swoją drogą jak wpadłaś na to,że ja wpisywałam ż a r o o d p o r n y ?
Gostuś, ćwiczyliśmy te słowa parę miesięcy temu 😀
Nisiu!
Żyj nam, lat 100,
Jak rybka w H2O.
A gdyby życie było
Dla Cię jak macocha,
Utop swe troski w C2H5OH
Stare, ale zdrowe!
jagnięcina dla Krystyny :z udźca wyjąć kość.Zamarynować mięso (szpikować czosnkiem+rozmaryn+tymianek )W miejsce kości włożyć cebulę przysmażoną na maśle ,sformować jak baleron, obwiązać i do pieca.
Pod koniec pieczenia dodać czerwonego wina (około pół szklanki na 2 kg mięsa).
Fasolkę szparagową ( żółtą lub zieloną albo mamut ) włożyć do zakazanego naczynia ż a r o o d p o r n e g o , na to boczuś lub szynka ( ok.10 dkg) i polać sosem z pieczenia zmieszanym ze śmietaną i jak ktoś lubi pastą pomidorową.Zapiekać.Potem na fasolkę włożyć plastry jagnięcia i wydawać.
Gostuś…
kardynalny błąd w Twoim przepisie na tę jagnięcinę. Otóż powinna być butelka czerwonego. Pół szklanki do pieczeni, reszta dla kucharza 😉
W tym żaro to chyba chodzi o od… tę tam *orność „roll”
Gostuś, rozumiałabym gdyby wsadziło mnie do paki za użycie gotowców, ale za ż 😯
Sprawdziłam. Chodzi o od tę tam. „Rność”.
A to ci ten łotr taki przeciw niewinnym słowom 🙄
Sam nie zje i drugiemu nie da.
O, proszę… to nie przeszło.
http://alicja.homelinux.com/news/Parno..jpg
😉
Owszem, Gostuś, żaro, byle nie z tym tam dalej, od – p o r n – ego.
Zgroza, jak nas tu pilnuje łotrek 🙄
My już za stare na takie numery!
Żaroodparne 💡
Ciekawość, co Żaba wrzucała, że ją wykopywało?
Haneczko,
parne to parne, a nie te tam z „o” 🙂
Żabo,
daj Zn, czymżeś Ty się łotrowi podłożyła. I nawrzucała. Ciekawość – pierwszy stopień do. Jedni mówią, że piekła, inni, że wiedzy. Mnie tam za jedno, pytam z ciekawości.
żaroodparne
…spróbujcie zmienić te parne na wiadome…:rol:
W żadnym zlepku słów nie przejdzie.
Ha, Cichalu, jakie piękne i treściwe poemko! Zachowam jeśli pozwolisz i będę serwować moim przyjaciołom.
Aktualnie w Gdyni, gdzie mnie nie ma, trwa moje przyjęcie urodzinowe. Z ostatniego telefonu wynikało, ze kongregacja rumowa zamierza z moją pomocą poetycką zmienić jedną zwrotkę hymnu, o tym Czarnieckim, co to do Poznania. Tylko oni chcą się rzucać w morze w okolicy Danii, na koniach z Janowa Podlaskiego. Będą musieli mi jeszcze wyjaśnić szczegóły, bo nie wszystko złapałam.
Chyba szkoda, że mnie tam nie ma.
Jakąś ukraińską gorzałę wytrąbili i przeszli na rum.
Krysiu , jutro napiszę o kaczkach ,bo cos łotr świruje.
Nie przejdzie, bo w WordPress w każdym żarze jedno tylko widzi – p o r n – parnografiję. Takie już czasy.
Dobrej nocy 🙂
Jezusie Maryjo (plamy są na obrusie, trza je prać…), na koniach z Janowa w duńskie morze?! A co z Hamletem? Otrzeźwiał i czeka? No dobra…miała czekać ta od tkania, i tkać do utraty tchu te giezło czy co tam, ale co by Hamletowi zaszkodziło hamletyzować?
Nisiu,
żałuj, że Cię tam nie ma!
Ponografija po czasie mija. Że też nas, dorosłych, taki łotr chce (u)pilnować. Niech się wali, czyli odpieprzy (kulinarnie), lub nawet odchrzani.
Wystarczy wyrzucić jedną literkę ze słowa (chyba…)
..w międzyczasie Ofelia poszła do klasztoru.
I bądź tu mądra.
Moje własne dziecko orżnęło mnie w skrabla – przy reszcie szampana z Szampanii, cydrze z Normandii i białym winie z Bordeaux. Przez chwilę miałam straszne podejrzenie, że mylę Burgundię z Bordeaux, ale nie, burgunda też mam. Alino, pozdrófffko!
Hamleta zapisze się do kongregacji (oby żyła wiecznie) i będzie dobrze. Alicjo, nie takie książęta my ze szwagrem!
A jutro – i w Gdyni, i w Szczecinie – będzie zapewne tak:
Rozkaż, niech lokaj do łóżka przyniesie
reńskiego wina i wody sodowej.
Ty byś nie wzgardził mini, o Kserksesie,
bo ani puchar mrożony w śniegowej
wazie, ni czyste źródło w suchym lesie,
ani Burgundu napój rubinowy
do pracy, boju tyle sił nie doda,
co reńskie wino i sodowa woda.
Mój ulubiony kawałek z Byrona. Lorda. Cytowałam z pamięci wdzięcznej.
Popatrzcie:
Taki kawał lorda,
a jednak moczymorda.
Moje.
NIMI!!!
Nie mam zdrowia do Łotra!
Pewna szant miłośniczka mieszkająca Szczecine
na maszt zwykła się piąć po drabinie,
siedząc na topie
łypała okiem,
czy statek do portu zawinie
oczywiście ma być: …mieszkająca w Szczecinie…
Nisiu, Małgosiu
Jak zwykle spóźniony, ale tym samym przedłużający ważne uroczystości blogowe wypijam wasze zdrowie czerwonym winem. 🙂
Małgosia pewna, prawdopodobnie z Warszawy,
Na blogu kulinarnym pisując, nabierała wprawy,
Piekąc gęś, kaczkę, cielęcinę,
jagnię i wołowinę,
coraz to nowe stosowała przyprawy
Nowy, pal, ja odpadam!
Dobranoc!
Żabo, nie mam co palić, bo mi zjada. Łotr chce być świętszy od papieża.
Dobranoc więc Wszystkim. 🙂
A
S
S
Zagrałem mu na nosie. Do jutra 🙂
Cała prawda i tylko prawda o Karolinie Kafka Obecnie po przefarbowaniu się na żydówkę i przyjęcie pseudonimu Malka Kafka..
Karolina Urodziła się w Gdyni w grudniu 1970 Z ojca Henryka Kafki wyznania katolickiego i matki Grażyny Rabe wyznania katolickiego. Jak reszta rodziny uczęszczała do kościoła Katolickiego w Gdyni na ulicy Tatrzańskiej Była chrzczona ,przyjęta do komunii i bierzmowana.
Jak widać z tego dopełniła wszystkich wymagań kościoła katolickiego. Za mąż nie wyszła bo żaden facet nie mógł wytrzymać z kimś tak egzaltowanym i ciężkim w pożyciu. Matka jej Grażyna
kiedy była dzieckiem latała do kościoła .Chodziła z młodszą siostrą Ewą w procesjach kościelnych
Karolina będąc w szkole średniej wstąpiła do świadków Jehowy,ale miało to ten skutek że odbiło się to na jej psychice [przepowiednie końca świata i inne straszenie] Następnie wzięła się za wiarę Japończyków . Była bardziej Japońska jak Japończycy. Ukończyła studia psychologiczne w Poznaniu i na tych studiach poznała grupę żydów studiujących razem z nią .Pomału żydostwo ją opętało. Podjęła pracę w Warszawie i tam na całego wpadła w sieci żydowskiej grupy nacisku .Teraz o dziadku ze strony matki na którego Karolina Malka się powołuje,że niby ma żydowskie korzenie .Ojciec mój i Grażyny która wsiąkła w środowisko żydowskie i przyjęła pseudonim Estera
Władysław Rabe urodzony w Kaliszu w 1908 roku pochodził z rodziny mieszczańskiej. Ojciec jego a mój dziadek był wyznania ewangelickiego . Jego cała rodzina a dzieciaków miał 9cioro było ewangelikami. Wszystko to jest udokumentowane i posiadamy odnośne dokumenty .Obecnie po zmianach historycznych i terytorialnych część rodziny przeszła na katolicyzm reszta pozostała ewangelikami. Nazwisko Rabe to po Niemiecku Kruk .Badania genealogiczne przeprowadzone przez moją kuzynkę ,dowodzą że ród wywodzi się z dawnych terenów Miśni obecnie Niemcy ,skąd przybyli moi przodkowie i osiedli w Prusach. Był to ród podzielony narodowościowo. Część pozostała przy krzyżakach a część przy koronie Polskiej. Żadnej wzmianki nie ma jakoby ktokolwiek był żydem Jeden z przodków był nawet biskupem i jest pochowany w kościele w Starym Targu niedaleko Sztumu .W czasie ostatniej wojny część rodziny ze względu na nazwisko i pochodzenie przyjęła folks listę .Jedna z ciotek Margareta była nadzorczynią w obozie Ravensbruick i została skazana na wieloletnie więzienie W roku 1959 wyszła z więzienia i zamieszkała w NRD gdzie zmarła. Teraz na stronie Witajcie w Tel Aviv Cafe+Deli Karolina vel Malka opisuje siebie jako żydówkę Aszkenazyjską Jest to wredne KŁAMSTWO i Uwłacza mnie i mojej rodzinie która nie chce mieć nic wspólnego z tym przeklętym fałszywym narodem.. Niech sobie będzie malowaną żydówką a raczej polką wyznania żydowskiej religii
AMEN