Zgadnij co gotujemy?
Obiecana książka Błażeja Brzostka „PRL na widelcu” czeka na nowego właściciela. To książka niedawno omawiana, bo zaledwie dwa dni temu. Na rynku zdążyła jednak szybko znaleźć wielbicieli. Mam nadzieję, że – tak jak mnie – i wam będzie się podobać. Albo chociaż wzbudzi zainteresowanie. Ponieważ pytania będą – jak zwykle u nas – trzymać się epoki, o której mówi dzieło, to w szranki pewnie staną ci, którzy te czasy dobrze pamiętają. Powodzenia!
1.Instytucją emblematyczną dla PRL, gdzie można było nawet smacznie i niedrogo zjeść były… ?
2.W tamtych czasach były w Warszawie dwie słynne kawiarnie, w których można było zawsze spotkać Słonimskiego, Konwickiego, Holoubka, Głowackiego. Wymień choć jedną z nich …
3. Największy sklep samoobsługowy w PRL otwarto w 1962 roku; jak się nazywał?
Zawodnicy już pognali do komputerów. Odpowiedzi wysyłają zapewne na znany sobie adres czyli: internet@polityka.com.pl O przyznaniu nagrody rozstrzygnie czas i komisja w składzie jednoosobowym. Czyli wszystko po staremu!
Komentarze
dzień dobry .. 🙂
czas nie przestawiony to zagadki wcześniej ..:)
Żabo trzymaj się dzielnie i wytrzymaj trochę bez roboty … 🙂
haneczko .. 🙁
Nowy miłego pobytu w domu … 🙂
dla zainteresowanych …
w Auchan jest nowość czyli „masło klarowane” w kubełkach po 500 g za 13,99 PLN z firmy „mlekovita”…
Dzień dobry, Jolinku!
Zamówiłam budzenie… Pół godziny za późno 🙄
W ramach akcji „Nie okradaj śpiącego Rodaka” nie wysłałem odpowiedzi.
Nowa akcja nazywa się „Życie bez Brzostka”.
Więcej takich szlachetnych? 🙄
W czasach PRL-u frajer – Zapomniałem, że wszyscy wiedzieliśmy, że zegar się śpieszy 🙂
Wszyscy wiedzieli, ale nie wszyscy uwierzyli 🙄
Dzień dobry – jednak przegapiłam. Trudno, jak kto głupi od rana czyta blog Migalskiego, to niech się nie dziwi, że czas mu uciekł. A kiedy znowu doczekam się SPAtiFu? Jejku jej, pluj sobie teraz w brodę, kobieto!
Życie bez nadmiaru książek jest prostsze – np. odkurzać nie trzeba… 🙄
O! Dopiero teraz zorientowałam się że zegar nie jest przestawiony 😉
Nemo – nawiązując do wczorajszych wpisów – gratuluję i lekko zazdraszczam niedzielnych spacerów, mieszczańskich winnic no i pięknych zdjęć. 🙂
Luźne to jest mgliste skojarzenie… 😉
Wciąż te same panienki w Spatifie
b>I z muzyczką… 😉
Wciąż te same… Brzmi to bardzo dobrze. Znaczy śmietanka towarzyska nie zmienia panienek jak rękawiczki. A panienki przychodzące same nie staczają się i nie ma wśród nich rotacji. Zastanawiam się, jaka może być tego przyczyna.
Altruizm ?
😀
Dzięki a Cappello – nie ma to jak Sikorowski od rana. Może przeboleję ten widelec z jadłem z PRL-u? A może Gospodarz jeszcze w jedną środę da mi drugą szansę? A może i nie. W końcu ja te wszystkie osobliwości przećwiczyłam na własnym talerzu.
Słyszałem o ćwiczeniach w kuchni, ale żeby na talerzu ?
Placku, Kochanie – no jakże? Na widelcu?
Pyro – Musimy wygrać encyklopedię 🙂
Holoubek w pracy
Na dowód owych ćwiczeń zostały mi i w książkach i w pamięci potrawy „erzatzowe, które rodzina gotowała w I i II światówkę oraz w okresie „braków w zaopatrzeniu”. Oto remanent:
– „ślepe ryby” – czyli zabielana kartoflanka udająca zupę rybną;
-„fałszywy zając”, czyli klops ze zmielonych kawałków kiepskiego mięsa,
– sok pomarańczowy – z marchwi i skórek od kubańskich (albo wietnamskich?) pomarańczy,
– piernik z marchwi i sztucznego miodu,
– tort migdałowy z czarnej fasoli,
– tort migdałowy z ziemniaków,
– babka piaskowa na oleju (w roli rodzynek drobno krojone suszone śliwki)
– kiełbasa surowa polska do smarowania chleba – zmielony i przyprawiony boczek wędzony
konfitura z zielonych pomidorów a’la figi do ciasta
Było tego więcej, ale tyle przypomniałam sobie na teraz.
Ale czy one ersatzowe, Pyro? Tu chyba głównie chodzi o to, czy bierzemy świat, ograniczenia jego takimi, jakie są w danym momencie historii ogólnej, historii rodziny, czy szukamy substytutów „luksusu”, „elegancji”, „rafinady”…
Teraz też niektórzy robią homara z marchwii i inne dania podobne do Twoich: niektórzy, bo tańsze*; inni, bo zdrowe, oryginalne, ekscentryczne, ekologicznie.
Tyle, że gdy nasze mamy i babcie często (słusznie) narzekały, jaka to je niesprawiedliwość spotyka (te wieczne braki, kolejki, ‚organizowanie’ wszystkiego) — znani mi ‚frugalowcy’ starają się na ogół trzymać głowy wysoko; nawet czerpać z pomysłowego odmawiania sobie, oszczędzania powód do dumy i tzw. wyższej samooceny…
Btw, niektóre ‚pospolite’ produkty, tanie i dostępne za PRLu, teraz kosztują troszkę… – choćby taka fasola… 😀
___
*gdy masz jeden dochód, czwórkę małych dzieci, niepewność dodatkowych zleceń – musisz mieć bufor przyszłych rat na pół roku do przodu… i ogólny bufor rodzinny — dlatego mantra takich rodzin często przypomina trójczłonową moją: „prosto-zdrowo-kolorowo; tanio-zdrowo-kolorowo; smacznie-zdrowo-kolorowo” – ‚kolorowo’ to też ciekawie, innowacyjnie, eksperymentatorsko… 😀
To prawda a Cappello – niektóre z tych potraw były smaczne; to raczej efekt psychologiczny, bo były „przymusowe” – albo gotowałaś tak, jak Ci produkty dostępne pozwalały, albo dzieci piernika na święta nie miały. Prawda też, że dorsze, śledzie, sery (jakie były, takie były) były b. tanie. Boczek wędzony też za bezcen – dzisiaj w cenie średniej szynki
Przypominam jeszcze wyrób czekoladopodobny. Nie tylko w sklepach bywał, gdy czekolady ani ani, czy też równolegle. Robiliśmy coś takiego w domu z mleka w proszku, kakao i masła lub wyrobu masłopodobnego. Oczywiście tylko wtedy, gdy prawdziwej czekolady nie było w ogóle.
Pamiętam, że moja mama też raz ugotowała taki sok z marchwi i odrobiny pomarańczy. A ciocia robiła cukierki z preparowanego ryżu i roztopionych irysów. I cukierki z płatków owsianych. 🙂
Tez przegapilam a pytania proste, najpierw wstalam na styk z 9-ta a potem musiala poprzestawiac rzeczy w mieszkaniu, gdyz przchodzi facet od ogrzewania i musi miec dojscie do instalacji.
Czy tylko ja mam wrażenie, że w wielu wspomnieniach PRL redukuje się do lat osiemdziesiątych, czasów octu na półkach i komitetów kolejkowych… Nie mieszkam w Polsce od maja 1980 i nie załapałam się na wyroby czekoladopodobne etc. Jeździłam jednak co roku z wizytami, dostawałam kartki na mięso, cukier i papierosy 😯 , Osobisty też, za to musieliśmy dokonywać przymusowej wymiany walut 🙄
Z wcześniejszego PRL pamiętam znakomite czekolady wedlowskie, „prawdziwe” wędliny, dobry chleb, węgierskie tokaje, bary mleczne z bułkami z masłem i wielkim kubkiem kakao wczesnym rankiem, w drodze na obóz wędrowny…
Czekolady wedlowskie były znakomite, dużo lepsze od obecnych i od obecnych czekolad renomowanych firm. Bez trudu można dostać i teraz czekolady znakomite lecz bardzo drogie. Ale i drogie bywają czekolady Milka, które może są i smaczne, ale wyraźnie można wyczuć składniki zastępcze. To samo u Lindta. Wszystkie drogie, ale dopiero te jeszcze 2 razy droższe to prawdziwa czekolada.
Chyba biurokraci w Brukseli stworzyli wzorzec czekolady odbiegający znacznie od definicji podawanej przez mojego Wuja, który przed wojną pracował w Wilnie w wytwórni słodkości i choć nie brał udziału w procesie produkcyjnym, wiedział o recepturach wszystko. Pierwsze primo – żadnego tłuszczu poza kakaowym i żadnego ziarna poddanego wcześniej zabiegom odchudzającym.
… i pyszne batoniki, dostepne dla kieszeni dziecka, i prince polo i Pepsi oraz chateaubriand w Ambasadorze, obowiazkowo z jajkiem sadzonym na wierzchu coby sie klient najadl do rozpuku, i czekolada pitna w kawiarence u Wedla, i kupy pysznych ciastek tortowych na wynos w Szwajcrskiej, i kawiarnia Nowy Swiat, i kabarety polityczne po nocach i wspolne czytanie ksiazek spod lady albo ze szmuglu i ze strefy podaj dalej.
A ja sam robilam sobie pyszne, chrupiace ciastka kruche, przepuszczane przez maszynke do mielenia miesa i te ciastka przeroznych firm, co mamy tutaj w sklepach, nie umywaja sie do nich.
Moja pamięć lat siedemdziesiątych ogranicza się do kilku detali: cukier kosztował 10.50 zł, nie mylić z PLN! (i zaczynało go czasem brakować). Raz stałam przed świętami po rodzynki i bardzo duszno było (czemu ci duzi ludzie muszą się tak pchać?!), chleb przywozili punktualnie, czasem mniej, niż sklepowa zamówiła (ale Mama najczęściej piekła, więc nie ekscytowaliśmy się skandalem podbierania/wrogiego przejmowania przez wcześniejsze pkty GS bochenków ‚należnych’ naszej wiosce tak, jak inni)…
Delicje nas za bardzo nie interesowały (trójka, potem czwórka dzieci, budowa domu…), ale na ryby przywożone przez Tatę z „centrali rybnej” czekaliśmy wszyscy z wytęsknieniem 😀
A, w teczce zazwyczaj było też 10 dag (dkg 😉 ) cukierków w szarej tutce – lubiliśmy wszystkie wersje słodyczy… niektóre bardziej 😀
Nb, zdokumentowane rok temu zaczątki Muzeum PRLu w Nowej Hucie (przy okazji oglądania tamże filmu „Rewers” oraz reżysera tudzież aktorek jego (panel)). Dokumentacja też zaczątkowa – trzeba się będzie tam znów ‚kopnąć’ i porządniej popstrykać 🙂
…i czlowiek szczesliwy z wiankiem papieru toaletowego na szyji a jeszcze szczesliwszy i dumniejszy, jak mu go rodzina z Hameryki kolorowy i pachnacy przyslala, opürowadzalo sie gosci z tej okazji po laziece.
Stanislawie, akurat co jak co, ale czekolada w Brukseli jest pyszna i biurokraci (przynajmniej ci ktorych ja znam) swietnie sie na niej znaja 🙂
Nemo – przecież piszemy o tanich i dostępnych towarach. Niektóre były świetne. Tyle, że okresowo naprawdę (nie tylko w latach 80-tych) brakowało a to masła, a to lepszego mięsa, a to tego, czy owego. Nawet w latach Gomułkowskiej obfitości jedzenia ( papryka z importu a’ 6 zł, brzoskwinie – 24, zł i winogrona też) I z czekoladami masz rację, a „Goplana” robiła najlepsze marcepanki świata w gorzkiej czekoladzie. I obfitość ryb była – tylko to wszystko „z doskoku” – jak „rzucili”. Jedno jest pewne – żywność nie musiała być droga, jeżeli ja wychowywałam troje dzieci, pensję miałam „oświatową”, mąż też zarabiał niewiele, a z pomocą ogrodu i 8 kur, braków jakoś specjalnych nie odczuwałam i zakup tokaju czy czekolady, stosu tygodników i ksiązek kilku, nie stanowił dla mnie czegoś specjalnie trudnego. Dzieci korzystały z kolonii i obozów, jeździliśmy na wczasy, oszczędzaliśmy na mieszkanie. Życie, jak życie – bez luksusów, ale i bez dramatycznych braków.
ilez mozna to samo walkowac?
nach vorne sehen und nicht nach hinten denken
Nigdy nie jadłam Milki 😯
Najbliższa wedlowskiej jest czekolada Cailler. Emil Wedel (syn Karola Ernesta W.) nauczył się produkcji dobrej czekolady w Szwajcarii, a w prezencie ślubnym otrzymał od ojca własną fabrykę…
Konkurs zakończony. Pierwsza prawidłowe odpowiedzi przysłała Magdalena D. (Proszę o adres pocztowy – p.adamczewski@polityka.com.pl) Gratulacje! A prawidłowe odpowiedzi to:
1 Bary mleczne;
2 Kawiarnia PIW przy Foksal i Czytelnik przy Wiejskiej;
3 Supersam (który ostatnio odżył ku mojej radości w innym miejscu Warszawy).
Prawidłowych odpowiedzi było wiele ale książkę mam już tylko jedną. Za tydzień zamiast książki będzie wspaniały fartuch kucharski.
Stanisławie, biurokraci brukselscy mogą mieć gusty spaczone na modłę brytyjską (jak dla mnie, produkty Cadbury są niejadalne); niektóre belgijskie też smakują podobnie „ulipkowato”.
Za to powszechnie-dostępne francuskie Vendome (my kupowaliśmy w Auchan) były – 14 lat temu dobrą value for money
Pod koniec lat 80-tych Wedla zdobywała w Kielcach mama koleżanki. Dla celów naszych wypraw tatrzańskich. Jedna gorzka starczała dwóm studentkom na 3 dni (przed-podejściowo i szczytowo), chyba, że zapas był pokaźniejszy – wówczas dzieliłyśmy tabliczkę na połowę, nie trzy części, jak zazwyczaj.
Zaopatrzenie było różne w różnych częściach Polski. Ze wschodu jeździło się na polowania do Krakowa; niezadowoleni Krakowianie wyprawiali się na Śląsk (podjęłyśmy z koleżanką akademikową kilka takich wypraw 😀 ).
nach vorne sehen und nicht nach hinten denken
radość z teraźniejszości, nie-obawianie się przyszłości dostają bogatszy kontekst, lepsze umocowanie. jesteśmy całością (i synchronicznie, i diachronicznie), czy tego chcemy, czy nie… 😀
Rysiek się nudzi w sanatorium 😉
Gratulacje dla Magdaleny D!
Zawalczymy o fartuch 😉
Nie chcę fartucha. Nienawidzę fartuchów. W razie ostatecznej konieczności motam sobie w pasie dużą ścierke kuchenną . Głupia sprawa, bo ja jestem z tych, co to się zawsze czymś umażą…
zaden tam kur. toz to oboz kondycyjny dla wyczynowcow. teraz chwila w wbieganiu na 40 pietro. wczoraj zaliczylem 35 :cryl:
w nagrode bede mogl popluskac sie w blotku 😆
Pyro,
ja też nigdy fartucha nie używam, bo nie mam takiego, który by mi się podobał 🙁 Chciałabym mieć taki prawdziwy, najlepiej granatowy 😎 Dla Osobistego albo gości pomagających przy gotowaniu.
…Tak, granatowy, albo granatowo-białe pionowe paski, albo nawet szachownica a la Gary Rhodes… klasyka — hop, hop!… może realowi darczyńcy usłyszą 🙄 😀
Zestaw fartuchowo-ściereczkowo-łapkowy mam jeden – prezent parapetówkowy, czyli było-nie-było, używany już od 11 lat 😀
Ten fartuch jest właśnie granatowy i męski rozmiar. Bardzo odpowiedni dla kucharza z brodą!
rysku to trzeba bylo wziac sprzet i skakac z dachu
Adrenalina rośnie, a tu jeszcze cały tydzień… 🙄
Maszeruję w przyszłość – zapuszczam brodę. Precz z Gomułkowską obfitością jedzenia, precz z chateaubriand, precz z nienawiścią do fartuchów.
A capello – Przyjmij namiastkę ersatzu fartucha w paski .
OK, czarny w paseczki też by mógł być 😉
Mam już taki fartuch od Kurta Schoellera. Biurokraci brukselscy może i znają się na czekoladzie, ale czekolady w czekoladzie coraz mniej i chyba ma rację a cappella, że to psucie idzie na wzór brytyjczyków. Jako dziecku angielska, bardzo gruba czekolada smakowała znakomicie, ale rodzice nazywali ją mydlaną. Francuskie bywają bardzo dobre, ale i w Belgii poza kiepskimi można dostać i bardzo dobre. Znakomita była Côte d’Or. Nie wiem, czy mój smak się zmienił, czy Côte d’Or się popsuła, ale, choć nadal dobra, nie wydaje mi się już tak doskonała. Ale, choć podobno produkowana w Belgii, należy do firmy niemieckiej z Halle.
Czekoladki belgijskie są wspaniałe, ale tylko kilku firm. Poważam z firm, które pamiętam, Godivę i Leonidasa.
Stanisławie,
a jadłeś od Neuhausa?
polecam
Przyszłość – Amedei – Chuao. Nie Szwajcarzy, Włosi 🙂
Brat z siostrą. Nikt ich jeszcze nie przejął.
A ja się żegnam na dzisiaj. Może uda mi się wieczorkiem wpaść na blogowisko.
Dzięki, Nie-Namiastkowy Placku! 😀
Btw, panowie, jakie super air-bags prezentuje sobą „tamta” prezenterka!
(zawsze się chętnie dzielę prezentami… 🙄 😐 )
bb44 – jakie w tym przesłanie, jeszcze nie doszedłem, bo mnóstwo możliwości.
Neuhaus – byłem w sklepie w Galerie de la Reine, ale nie próbowałem, może błąd. Ale u Godivy piękne dziewczę zanurzało truskawki w płynnej czekoladzie i układało w pudełeczku.
Ale wiem, dlaczego Nemo Neuhausa poleca. To rodzina szwajcarska, chociaż od 150 lat w Belgii. Teraz raczej na całym świecie.
Amedei to firma młodziutka, w niektórych krajach uznana by była za niepełnoletnią. Sukcesy podobno wenezuelskiej plantacji zawdzięczają. Mają ją na wyłączność, a lepszego ziarna podobno nie ma. Ale to mit. Najlepszy surowiec to dopiero pierwszy krok do sukcesu. Trzeba jeszcze umieć go właściwie użyć.
swietna rada dorotolu 😆
w przyszlosci jak bedzie koniecznosc leczenia sie na glowe, wykorzystam ten tip.
na razie lece dalej. jestem juz na 28 i jest 😎 owato
Wyjazdy za granicę SZKODZĄ.
Zdrowie psychiczne wysiada człowiekowi po powrocie. Idzie się do sklepu i mówi Kartofle poproszę. Sprzedaca podaje. Samemu czasem się wybiera. I człowieka trafia za każdym razem … .
Czy w Polsce kartofle , ziemniaki , pyry, grule muszą być BRUDNE . Uwalanae w ziemi . Pakowane do worków prosto na polu. Ja się pytam czy nie ma w naszym kraju przepisów zmuszających hurtowych sprzedawców do ich mycia i sortowanie? . HACAP w Mleczarni, HACAP w przemyśle mięsnym . HACAP przy pakowaniu i produkcji wszystkiego . Tylko kartofle uwalane w gównie i piachu. Polska tradycja 🙁
Jak mówię, że wszędzie sprzedaje się myte ziemniaki , to patrzą na mnie jak na idiotę . Czy ja jestem idiotą?
Dziędobry na rubieży.
Cieszę się, że piszecie o czekoladzie to, co piszecie, bo ja też miałam wrażenie nieodparte, że się spsuła, ale pomyślałam sobie, że to może sugestia, młode lata itd. Wydaje mi się, że nawet moja ukochana Wawelowa Danusia zmieniła się na gorsze.
Cieszę się też, że ktoś pamięta okresy peerelowych dostatków. Już nie mogę słuchać bredni, że cały Peerel to był jeden szary barak obozowy z kolejkami i octem. Pamiętam piękne i kolorowe okresy, pamiętam też lata cienizny, tylko trzeba trzymać jakieś proporcje, mocium panie.
Kobiety, pamiętacie kiecki z naszej Dany? Były prześliczne. Kiedyś pani IOrena Dziedzic zamówiła sobie chyba czterdzieści kompletów do prowadzenia Tele-Echa i zapomniała o takim drobiazgu jak zapłacenie. Dziennikarze to wydłubali, ale Dana nie chciała robić afer, bo uznała, że awantury nie służą, a popularna Dziedziczka w ich kieckach to reklama. A były to czasy przedreklamowe!
Z patentów na domowe ersatze pamiętam „earl greya” robionego z herbaty czarnej Asam z dodatkiem kolendry.
Irena, oszywiście.
Niemyte kartofle zostawiają ślady na ubraniu 🙄
Uwaga! Zawiera sceny drastyczne 🙄
Danusia ??? Ja to się zmieniam tylko na lepsze 😉
Misiu- niemyte ziemniaki więcej ważą !
Ale w moich okolicach kupuję ziemniaki umyte i nie mam powodów
do narzekań.
Misiu sa nie tylko brudne z wierzchu ale jeszcze i czarne w srodku, wiec polowe trzeba wyrzucic.
Pragnac byc ekologicznie poprawna pojechalam na rowerku do miasta no i mam…wyrznelam sie na lisciach padajac na lewe kolano , wielokrotnie juz kontuzjowane i na zebra a jeszcze upadajac podciagnelam sobie reke pod te zebra wiec jak walnelo w okolice serca to mnie sie zrobilo ciemno pod oczami i tylko ze wstydu przed ludzmi powloklam sie z tym rowerkiem, ekologicznym pojazdem dalej….
Doroto,
dziś w radio jeden doktor med. powiedział, że ruch na świeżym powietrzu to najlepsza profilaktyka antyprzeziębieniowa 😎 Aby nie nabawić się kataru należy jesienią trzymać dystans (na odległość wyciągniętego ramienia) do współplemieńców pociągających nosem i kaszlących, a to jest szczególnie trudne w środkach masowej komunikacji. Ponadto – myć i dezynfekować ręce i nie gmerać nimi przy twarzy, bo wirusy (ponad 200 odmian) przeziębieniowe żyją na skórze rąk do 2 godzin. Lepiej się przenoszą przez dotyk niż drogą kropelkową przez kichanie.
Profilaktycznie dobra jest sauna lub kąpiele przemienne, sport na świeżym powietrzu, witaminy D i E (starsi) oraz C dla osób długo eksponowanych na niskie temperatury.
Witamina C nie pomaga w trakcie leczenia, ale brana profilaktycznie wspomaga organizm w utrzymaniu lepszej kondycji. Dawka 0,5-1 g dziennie. Polecał też dbać o poziom magnezu – 300 mg na dzień.
Jak już czujemy, że nas coś bierze (drapanie w gardle, swędzenie w nosie) – dawka cynku 10 mg co 2 godziny skutecznie przerywa rozwój infekcji. Brać nie dłużej niż przez 24 h.
Nemo dzieki, po takim przy takim rabnieciu na matke ziemie to wszystkie wirusy napewno wykatapultowaly ze mnie
Dorotol 🙁
Dorotol, współczuję szczerze.
A ziemniaki polskie to ciekawostka sama w sobie. Ponoć potęgą największą w UE jesteśmy. Ale od 1998 roku produkcja u nas spadła mniej więcej o połowę, a z 12-13 mln ton, które produkujemy, ponad połowa to ziemniaki pastewne i przemysłowe. Francja, produkująca na poziomie 60% naszej produkcji, produkuje ciut więcej ziemniaków konsumpcyjnych niż my. Ale ich konsumpcyjne dzielą się na ileś tam grup, np. sałatkowe, frytkowe i td. A u nas w większości uniwersalne badziewie czarne w środku. Nie mówię o ziemniakach przywiezionych od zaprzyjaźnionego pana Franka. Mówię o tym, co na rynku dostępne.
Danusia to wielkie rozczarowanie. Ileż się tego w kinie zjadło kiedyś, a takie było pyszne. Nie wiem, czy po wznowieniu receptura nie jest ta sama, czy na tle ówczesnych frykasów Danusia była taka pyszna. Ale pierroty i bajeczne Wedla chyba się nie zmieniły
Stanislawie – koniecznie musisz sprobowac Neuhausa! Leonidas przy Neuhausie to jak ubogi krewny.
Neuhaus moze i Szwajcar, ale tutaj expaci to norma 🙂
Na pewno spróbuję. Nie wiem, kiedy będe w Brukseli. Myslę, że najwcześniej będzie to przy okazji podróży do Anglii, która mgliście planujemy w ciągu najbliższego dwulecia. Po przez internet zamawiał nie będę. To nie to samo, co degustacja na miejscu. Oby tylko nie było żadnych koszmarnych bud na Rynku.
Bruksela należy do nielicznych stolic europejskich, w których można jakoś zaparkować.
Neuhausa nie próbowałam,ale odnotowałam,że należy !
Natomiast zostałam czekoladowo dopieszczona w niedzielę
przez moich mini zjazdowych gości.
Alina przywiozła ręcznie robione pyszoty od czekoladnika z Burgundii,
a Jolinek znakomite czekoladki z porządnego źródła 🙂
Dorotol mimo swojego wypadku, nie straciła humoru i tak dowcipnie opisała swój upadek, że mimo poczucia grozy sytuacji uśmiałam się do łez. Brzydko to z mojej strony, ale sama kiedyś przeżyłam coś podobnego. I było mi ” straszno i śmieszno „. Mam nadzieję, że nic poważnego się Dorotolowi nie stało.
Wspomniana przez Pyrę pasta z mielonego boczku bardzo mi kiedyś smakowała na drugie śniadanie w stołówce pracowniczej. I pewnie dziś także, tylko że nie chce mi się samej jej przygotowywać. A jakie dobre były kruche ciastka przekręcane przez maszynkę do mielenia mięsa.
U mnie na wsi też można kupić tylko ziemniaki z ziemią. Widać , że to chyba powszechny zwyczaj w małych miejscowościach. Staram się więc kupować je przy okazji zakupów w mieście.
Nemo, zanotowałam sobie profilaktycznie rady pana doktora. Dziś hartowałam się przy ostatnich pracach ogródkowych. Nawet słońce wyjrzało, ale silny wiatr przywiał deszczowe chmury.
Ręcznie robione czekoladki można kupić bez trudu i w cukierniach Sowy i w Domu Czekolady, ale ceny są tak wysokie, że od razu przechodzi apetyt na słodycze. Ale zawsze można zrobić komuś elegancki prezencik.
Eeee, co Wy tak o tych polskich ziemniakach? To chyba w małych sklepach. W większych, typu mój dzielnicowy Real albo Piotr i Paweł, że nie wspomnę o gigantach w rodzaju Auchana, pyraski są umyte i nawet jako tako oznaczone – własnie jako „obiadowe”, „grillowe”, „sałatkowe”. Ja bym wolała, żeby podawali po prostu odmiany, ale i tak nie jest źle.
Nisiu – popieram względem tego „be” na temat PRL-u. To się chyba nazywa nie doceniać przeszłości chociaż nie zawsze była różowa.
Nie wiem jak to się ma do czekolad lecz najbardziej smakuje mi Mozart w płynie. W niewielkich ilościach rzecz jasna.
Magdalanie D. gratulacjie z wygranej.
Życząc miłego dnia udaję się na zasłużony spoczynek. Dobranoc.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Najlepiej ufundowac w nagrode prawdziwe czekolady i kilogram prawdziwej wolowiny z prawdziwej krowy zamiast fartuchow. Niechby choc zwyciezca przypomnial sobie czasy pysznosci i taniosci. A fartuch na nic bo i tak nie mozna nic kupic tak drogo to i co gotowac w tej meskiej kuchni z broda. Juz zazdroszcze zwyciezcy.
Na szczescie dzien ma sie ku koncowi. Nic sie nie dzialo poza rutynowa dyskusja typu: chory, chorszy. trup, nieboszczyk. Spod koda c5c4.
Pan Lulek
Panie Lulku,
z kim tak rutynowo dyskutujesz? Dziś był dzień pani sprzątającej. Bawiłeś ją rozmową?
yyc-w dniu,kiedy nagrodą będą prawdziwe czekolady i kilogram dobrej
wołowiny,to nawet Osobisty będzie czatował przy komputerze już
od rannego świtu oraz ćwiczył zawzięcie znajomość polskiego.
Krwisty,prawdziwy befsztyk oraz rozpływająca się w ustach czekolada,
to jest to,co tygrysy lubią najbardziej 😀
Miałam gościa. Zgłosiła się do mnie starsza pani, z pochodzenia Polka, z prośbą o pomoc w napisaniu listu do Biura Informacji i Poszukiwań PCK w Warszawie. Skarżyła się na słabą już znajomość polszczyzny i ogólny brak wsparcia ze strony rodziny w sprawie dla niej bardzo ważnej. Mieszka bowiem w Szwajcarii od 1956 roku, miała męża Szwajcara, który kilka lat temu zmarł, a ona postanowiła odszukać w Polsce miłość z tamtych lat, której dotąd nie zapomniała i która nie daje jej spokoju. Ma jeszcze jego listy i fotografie i nie pojmuje, jak mogła wtedy nie wrócić do kraju, do tego nadzwyczajnego kawalera 😯 Zamiast wracać wyszła za mąż za tutejszego urzędnika pocztowego, milczka i safandułę, który rozczarował ją na całej linii, choć miała z nim trójkę dzieci 🙄 A tamten… Taki cudowny był, tak dobrze tańczył… eh 🙁
Opowiedziałam Osobistemu całą historię, a on pomilczał chwilę, a potem zapytał, kogo ja mam zamiar odszukać? 😯 Jak to kogo? Co za pytanie 🙄 Jeżeli postanowił mnie przeżyć, to ja nie muszę się zajmować takimi kwestiami 😉
Pani zajęła mi całe popołudnie, głównie opowiadając o nieudanym pożyciu i tych wrednych Szwajcarach, chłodnych jak te góry dookoła 🙄
Jak znaleźć kogoś w Warszawie (ostatni adres w Rembertowie, nieaktualny) skoro w Polsce wszystko jest tajne przez poufne, nie ma internetowych książek telefonicznych (albo ja nie potrafię takiej znaleźć 🙄 )? Napisałyśmy do tego Czerwonego Krzyża, ale czy oni będą go szukać?
Najwięcej informacji o ludziach mają chyba proboszcze… Mam datę i miejsce urodzenia gościa (1936 r.), imiona rodziców i rodzeństwa i nic więcej.
U mnie wlasnie zbankrutowal Belg co to wyemiogrowal tutaj 25 lat temu i robil pyszne czekolady….urosl (nie on tylko business), sklepy wszedzie dookola w calej Kanadzie (prawie) i pare w USA. Eksport do Japonii. I nagle wiadomosc Bernard Callebaut bankrutuje. Mowi ze wroci ale wiadomo to. Kupili ziemie, droga ziemie na budowe nowej fabryki, pozyczki, kryzys i spadek sprzedazy, niemoznosc splat dlugu i sie skonczyly czekoladki a zaczely problemy. Czekoladki dobre i drogie ale czasem sie nie dalo ominac sklepu. Najlepsze tutaj ale jadlem chyba lepsze choc nie pamietam gdzie i kiedy. Zreszta to zalezy od dnia i humoru.
Nie mylic z Callebaut potentatem szwajcarskim bodajze najwiekszym producentem na swiecie. Nasz byl miejscowy choc z Belgi, ponoc 4 pokolenie czekoladnikow(?).
http://www.bernardcallebaut.com/users/folder.asp?FolderID=4972
Nemo,
istnieje coś takiego jak ogólnokrajowe biuro numerów TP 118 913
Może to coś da, chociaż teraz są też inne firmy telefoniczne, telefon nie musi być na niego itd.
Tak z obowiazku. Te male czekoladki jak w bombonierkach kosztowaly ok $1.20-1.50 za sztuke. Na wage. na ogol 10 karmelkowych (ok 100gr) bralem i kosztowalo to ok $12-14. Dla porownania w sklepie te zwykle czekolady 100g $1.99, te lepsze $2.99 do $4.99.
…bo im mniej było ‚na rzeczy’, tym wspanialszym był kochankiem i mężem. A już najwspanialszymi w obu kategoriach są (nie – ‚byliby’!) gwiazdorzy filmowi, piłkarze i tancerze z gwiazdami… 🙄
Nemo, ja wieczna ambasadorka Polski, Polek* i polskości w Europie 😐 nie mogę znieść dyskomfortu, w jaki wprawiłaś Twego Małżonka 😎 –
– dla równowagi zdobądź kiedyś i zacytuj mu z połowę (albo trzy czwarte) książki Góry mojej młodości Jerzego Hajdukiewicza, internowanego w czasie wojny w CH (głównie obóz uniwersytecki Winterthur), gdzie skończył medycynę (Zurych) i skąd wyprawił się (legalnie bądź mniej -> rygory internowania) w wiele alpejskich spektakularności. Książka opowiada też o powojennych powrotach w Alpy… nie tylko w Berner Oberland… 😀
Latem 2008 zacytowałam jeden z kluczowych fragmentów tych wspomnień (o szwajcarskiej caritas=przychylności), jutro miał pójść następny (o egzaminie z chirurgii), ale wpis 13:07 niejakiej Nemo przesunął kilka godzin temu postaci historycznych doktorów polskiego i helweckiego na przyszły tydzień… 😀
____
*że niby są rozsądne, lojalne, zrównoważone, pracowite, innowacyjne, gorące (aż do żarliwości… nie mylić z dożartością), itd. 😐 😉 😀
rosół wg nemo pyrkocze na wołowej karkówce i nogach kurczaka .. jutro wnuczka dostanie michę ulubionej zupki czyli rosołek z kluseczkami .. 🙂 a ja zrobię z mięsa i grzybów krokiety i z reszty zupy barszczyk czerwony .. ostatnio robię barszczyk z buraczków, które kupuję w słoikach jako buraczki jarzynkę .. ponieważ nie lubię takich jarzynek to wykorzystuję już dobrze przyprawione do barszczyku np. po ukraińsku …
zachciało mi się też placków ziemniaczanych ale zamiast maki wsypałam zmielone otręby owsiane .. do tego własne konfiturki z mirabelek z truskawkami, kawka i jestem happy … 🙂
U mnie będzie surówka z białej kapuchy, ziemniaczki ze trzy i sola najprostszą metodą, czyli dyżurne, mąka i na patelnię.
Ja bym poszukała tego dawnego narzeczonego…niezbadane są wyroki losu.
Przypomniał mi się jeden z odcinków serii filmowej…eh, wyleciał mi tytuł z głowy, w każdym razie spotkała się grupa staruszków, dawnych powstańców chyba…Zebrali się z okazji jakiegoś święta, czy to bodaj nie było Święto Zmarłych, jakoś tak. Może komuś z was się skojarzy. I spotkały się dawne miłości…Inny film o podobnej tematyce to „Tulipany” z Nowickim, Plucińskim i Braunek, wiek nie ma nic do rzeczy, jeśli chodzi o prawdziwą miłość.
Chociaż…podobno każda miłość jest prawdziwa. Ale bywa taka, która trwa i trwa, mimo wieloletniej rozłąki.
Toast – za Wielką Miłość!
http://www.youtube.com/watch?v=N1rkMYNblgA
Gdzie jest Pepe? Pepe tu pozdrowienia z Zabrza, podobno jakis szal w trampkach, koncert w Berlinie, bilety wsprzedane. Jakas przebojowa grupa, ktora swoja kariere zaczynala podobno od „wdarcia sie” na frekwencje, na ktorych nadaje WDR
http://www.youtube.com/watch?v=tVGdnS_GWGo&feature=related
p.s.Wracając do starych miłości, filmowe opowiastki to jedno (chociaż z niczego się one nie biorą, tylko z przykładów z życia), a prawdziwe życie to drugie. Ja znam kilka takich przypadków, dokładnie trzy, i to jedna z szczęśliwych par spotkała się na progu siedemdziesiątki, po wielu latach. Pozostali razem przez ponad dekadę, aż do jego śmierci.
Nie udało się jednej parze, która miała najlepsze *warunki*, byli w średnich latach 40-tych, cóż to za wiek… wydawać by się mogło, najlepszy, bo człowiek ma już bagaż doświadczeń i głupot nie robi. Nawet Paryż nie pomógł… po prostu po 25 latach od rozstania (ona tu, on w Paryżu) nie zostało nic, tylko wspomnienia, ognia z tego nie udało się wykrzesać. Popiół…
Nemo ciekawie opowiedziała o wizycie starszej pani. Nie wydaje mi się, aby PCK coś w tej sprawie mógł zrobić. Oni zajmują się innymi sprawami. 1 Listopada byliśmy na odległym o kilka kilometrów od nas cmentarzu żołnierskim z czasów II wojny światowej. Leży tam ponad 5 poległych Białorusinów, Rosjan i trochę Polaków. Na cmentarzu spotkaliśmy dwie panie z Białorusi – córkę i wnuczkę poległego Białorusina. Przyjechały z Brześcia w towarzystwie Polaka z Lublina. Okazało się, że całkiem niedawno dowiedziały się właśnie za pośrednictwem PCK, że ich bliski jest tu pochowany, ale niestety, nie wiedzą w której kwaterze. Były tu już raz wiosną. Poradziliśmy im, żeby zwróciły się do Konsulatu Białoruskiego w Gdańsku. Muszę powiedzieć, że wzruszające było to niespodziewane spotkanie. Ta córka musiała mieć kilka lat, kiedy zginął jej ojciec. Tam zresztą większość poległych to młodzi ludzie.
Krystyno-to zadziwiające,jak te nasze słowiańskie dusze snują się
po różnych cmentarzach na całym świecie 1 listopada…
W czasach już trochę odległych spędziłam 2 lata w Algierii.Wysłali mnie
tam do pracy,bo powiedziałam,że owszem pojadę,dlaczego nie i muszę powiedzieć, że bardzo miło wspominam ten okres.
I rzeczywiście 1 listopada,my Polacy czuliśmy się w obowiązku odwiedzać cmentarze,a były do odwiedzania również cmentarze,katolickie,francuskie.
Zapalaliśmy świeczki na tych już trochę zapomnianych grobach
i szukaliśmy tej melancholii związanej z listopadowym świętem,gdzieś tam
w Afryce,gdzie nie ma tego zwyczaju.
Żarliwa prośba
Dorotolu – Gdyby to było możliwe, poprosiłbym Pana Holoubka by wpadł do Ciebie z bombonierką prawdziwej czekolady, ale to niemożliwe. Trzymaj się 🙂
Zauważyłem, że w czasach PRL-u, nawet jeśli spadałem z roweru, to i tak ból prędzej mijał. Pewnego razu uciekałem przed burzą, koła wpadły w szynę tramwajową, przejechałem kolanami po koksie spadającym z ciężarówki Star. Prawdziwy koks, jak pumeks. W domu czekała Mamusia, a przez następne parę miesięcy zajadałem się pyszną czekoladą i nie musiałem zmywać naczyń.
Nie gniewam się na Gospodarza za to, że w przyszłą środę podaruje komuś fartuch, w dodatku z dostawą do domu. Fartuch można użyć jako nosze dla ofiary ekologicznego wypadku, namiot dla zziębniętej alpinistki, worek na umyte przeze mnie kartofle w kórym zaniósłbym je do Osoby Starszej, parasol. Wołowina bez kośći jest mniej uniwersalna, a i tak na malkontenctwo nie ma lekarstwa 🙂
Mam jedynie nadzieję, że fartuch nie będzie upleciony z włókna sztucznego, a bawełna nie będzie genetycznie zmodyfikowana. Jest to nadzieja cicha, przyjmę nawet złotko od cukierka. Radość życia zależy ode mnie. Żartuję, wygraną powinien być bilet pierwszej klasy do Polski i walizka na secesyjną etażerkę którą już sobie wypatrzyłem (lub książki).
Życzę Państwu beztroskiego snu naszej młodości 🙂
Fartuch… gdzie mi się zapodział biały fartuch z godłem i napisem „Kiss me, I’m Polish”, pojęcia nie mam. Użyłam go ze trzy razy, przyjmując kanadyjskich gości. Pewnie wcisnęłam gdzieś na sam róg półki z ręcznikami kuchennymi, scierami itd. Idę sprawdzić… na podejrzanej półce nie ma, ale za to jest fartuszek, który sprawiła mi kiedyś Bonnie, seledynowo-biały. Używałam, chyba też ze trzy razy.
Placku a ja mam ksiazke z autogramem pana Holoubka zdobyty po przeuroczej rozmowie w kawiarni na Wiejskiej na pare lat przed jego smiercia.
Bol po upadku (fizycznym) przechodzil szybciej w PRL-u gdyz byl do zakupienia w aptekach alacet, ktory sie rozpuszczalo w cieplej wodzie, i ktorego sie kiedys przez pomylke napilam.
Koks jest rownie up….. jak sie jest na plazach Teneryfy, bylam tam raz i nigdy wiecej.
Fartuszkow nie uzywam. Fartuszka, z racji podeszlego wieku, uzywala akuszerka bioraca w latach piedziesiatych udzial w nagich orgiach odbywajacych sie w osrodku zdrowia pewnego miasteczka na ziemiach odzyskanych.
A jesli chodzi o etazerke to wolalabym jednak Ksiestwo Warszawskie od tych otylych 30-latkow, przezyje te poniemieckie meble pasuja nawet do tych poniemieckich kamienic w Berlinie.
Fartuszki to okropieństwo.
Tyle było dziś o ziemniakach – wreszcie trafiłam na takie sypkie, jakich szukałam. W Realu mają ksywę „grillowe”. Odsmażyły się na boski złoty kolor, dokładnie taki jak trzeba.
Chwilę temu do moich drzwi zadzwoniła pani i powiedziała „paczka”. Myslałam, że to oszustwo i że zaraz mnie ktoś udusi – jeśli otworzę o tej porze – ale to naprawdę była paczka. W liczbie dwa. Wieczorową porą przydreptały moje silnie amerykańskie mikser z malakserem.
Oddalam się celem rozwalenia paczek!
Dorotolu – Masz prawdziwy skarb.
Altacet nadal można pić, ale przypuszczam, że to już nie ten rausz, a stłuczenie to efekt np. Stanisława opinia o „mojej” czekoladzie, a mym kolanom pomógłby przeszczep, ale wiesz jak to wtedy z przeszczepami było.
Na Księstwo Warszawskie potrzebny jest biedermeierowski kufer, a linie lotnicze liczą sobie za nie jak za zboże, a ludzie sarkają, życzą Ci przepukliny, po co mi to wszystko ?
Zdrowie Kitchen Aid 🙂
Do kompletu, ale tylko dla wrażliwych, w kolorze lawendy
Ufff! Ależ to cholerstwo jest ciężkie! Udało mi się wyciągnąć śliczny i zgrabniutki malakser (mojego Zelmera podarowałam bratowej, której akurat się rozleciał), ale Zasadniczy Element zaklinowany styropianem musi poczekać na faceta… znaczy dziecko. Siniaki na jednej łapie mi wystarczą. Będę się więc teraz oddawała czytelnictwu: przysłali w prezencie dwie spore książki kucharskie.
Czuję, ach, czuję, że zabawa będzie przednia!
Kufer to ja juz mam tylko Ksiestwa nie…
Nisiu, och! Już to widzę oczami swej duszy!
Robotnicy na dzisiaj zakończyli roboty. Wjazd zablokowany, pod koparą wykopany rów, kopara stoi ślicznie na straży. Muszę przyznać, że szybko im idzie. Co rusz pytają, czy mogą to i owo wyciąć… pozwalam, a co, zwłaszcza krzaki między drzewami po lewej… Jerzora doprosić się nie mogę 🙄
A tu pan przyszedł, zapytał, czy może te krzaczki, bo potrzebują przejścia (to nie żadne ozdobne, tylko zwykłe krzaki!), to ja, owszem, a czy mógłby jeszcze te i te? Nie ma problemu!
http://alicja.homelinux.com/news/img_4965.jpg
@nemo:
przypomnial mi sie stary, stary komiks mleczki(1977?)
o smoku wawelskim, a w nim taka scena:
kolektyw archeologiczny odkrywa archaiczne zapiski…
prof: a co to za mowa?
student: lacina
prof: ksiedza!
Zwykle nocne zakanszanie. Ciekaw jestem czy da sie jeszcze zasnac.
Jak by nie bylo Swieto Panstwowe.
Osterreich ist Frei.
Seit wann ?
Dzień dobry Wszystkim,
Ja jeszcze markuję, chociaż za kilkakanaście godzin frunę. Wciąż sporo do zrobienia.
W W-wie może uda się zobaczyć z kimś z Blogowiczów, a może nie tylko w Warszawie? Zobaczymy co się uda zrobić.
Wczoraj pstryknąłęm kilka zdjęć dzikich gęsi, jesli ktoś chce może zajrzeć.
http://picasaweb.google.com/takrzy/Gesi#slideshow/5535522640154265058
Nowy,
to są moje gęsi, moje!!! Lecą do Północnej Karoliny.
Ja „już” markuję, jakby co, ale zaraz ide dospać.
Szczęśliwej podróży!