Zupy – polska specjalność
Zupy, rosoły, buliony są tradycyjnie nieodzownym elementem obiadów i wystawniejszych kolacji. Pisałem już na ten temat ale – nie pojęcia dlaczego – dzisiejsza pisanina o etykiecie przy stole wywołała wspomnienia pysznych zup robionych przez Babcię Eufrozynę. Nie mogę się więc powstrzymać i te parę (to eufemizm oczywiście) słów o zupach przedłożę.
Od historyków kultury materialnej możemy dowiedzieć się, że już w najdawniejszych czasach rozgotowywano ziarna i kasze na pożywne polewki i bryje. Gotowano też gęste polewki z uzbieranych w lesie grzybów i owoców. W takiej formie jednak jak dziś zaczęto u nas gotować zupy dopiero w czasach Bony. Z nią bowiem przywędrowała do Polski włoszczyzna, bez której nie można przecież ugotować większości zup. Wprawdzie od wczesnego średniowiecza jadano u nas polewki z dyni, brukwi, grochu, buraków, szpinaku i kapusty, jednak bardziej smakowite i wyrafinowane zupy zaczęto przyrządzać dopiero wraz z wprowadzeniem uprawy jarzyn. Staropolskie zupy nazywano potażami lub potaziami, czerpiąc wzór ze słowa francuskiego – potage.
W „Młodej gosposi” Jadwigi Izdebskiej, wydanej w 1894 r., znajduje się taki oto przepis: „Chcąc mieć zupę na sześć talerzy, bierze się pół kopy niewielkich raków, płucze się je i wrzuca na gotującą wodę z koprem i solą. W pół godziny są już ugotowane. Wtedy je odstawić, a po ostudzeniu wybrawszy większe, poobierać szyjki i łapki, zostawiając skorupy do nadzienia. Resztę skorup z oczyszczonych raków utrzeć w moździerzu, a podłożywszy łyżkę masła smażyć. Skoro masło nabierze koloru, podlać rosołem, poczem wyłożywszy na sitko przelać rosołem, przetrzeć i zaprawić śmietaną z pół łyżki rozbitej mąki i zagotować. Do zupy podaje się ryż, oddzielnie ugotowany na sypko, koperek siekany i cytrynę pokrajaną w plasterki.
Nadzienie do skorupek rakowych przyrządza się jak następuje: wziąć łyżkę masła, dwie tarte bułki, nieco siekanych szyjek rakowych, nieco siekanego kopru, dwa żółtka, soli, a wymieszawszy dobrze nadziewać tą masą skorupki, poczem zagotowawszy je w zupie kłaść w wazę”.
Tradycyjnie za eleganckie uważano w czasach naszych babek i uważa się dziś zupy czyste albo przecierane kremy zaprawiane białą zasmażką z mąki lub żółtkami.
Z punktu widzenia współczesnej dietetyki zdrowsze są właśnie zupy czyste, gotowane na samych wywarach warzywnych.
Przywykliśmy do zaprawiania zup jak najlepszą, gęstą śmietaną. Nie jest to raczej wskazane ze względów zdrowotnych, a przy tym tuczące! Doskonale smakuje zupa zaprawiona zwykłą, słodką, niskoprocentową śmietanką.
Koniecznym dodatkiem do każdej niemal zupy jest koper, natka pietruszki, szczypior, kolendra, a także inne zioła. Używa się tych aromatycznych i zdrowych przypraw w naszej kuchni od bardzo dawna.
Zupy otwierały eleganckie przyjęcia. W wydanej w roku 1898 książce pióra baronowej Staffe, stanowiącej kodeks dobrego zachowania w sferach wyższych, mówi się, że rosół, niezbędny na każdym przyjęciu, należy nalać do wazy nawet przed wejściem gości.
Wedle obyczaju polskiego zupy podawano w wazie, której nie stawiano na stole, lecz obnoszono. Bywało też, że z wazy stojącej na kredensie nalewano zupę na talerz i podawano (zawsze z lewej strony). W latach dwudziestych XIX w. zapanowała moda francuska, nakazująca stawiać potrawy na stole. Zazwyczaj jednak działo się tak przy mniej uroczystych okazjach i w domach klasy średniej. Pani domu nalewała wówczas wszystkim po kolei domownikom. Ten miły gest dzielenia posiłku zachował się w wielu domach do dziś.
W czasie wytwornych przyjęć nie wypadało prosić o dolewkę zupy, nawet jeżeli była najwspanialsza. Nalewało się jej zresztą jedynie niepełną łyżkę wazową. No, ale zważmy, że obiad składał się wówczas z wielu dań. Warto tu wspomnieć o pewnej ciekawostce dotyczącej sposobu jedzenia zupy. Można było, zachowując obyczaj francuski, jeść zupę wkładając łyżkę czubkiem do ust, lub spijać ją z boku łyżki, zgodnie z obyczajem angielskim, uznawanym zresztą za bardziej elegancki. to Przepisy na wiele zup pozostały niezmienione od czasów babek, dzięki nim możemy zatem zachować elementy starej, dobrej, smakowitej, tradycyjnej kuchni polskiej. Wyrafinowanym smakoszom polecamy oryginalny przepis na zupę niezwykłą. Zaczerpnięty z książki Anieli Ostrowskiej zatytułowanej Kucharka warszawska.
Pobudza on jednak raczej bardziej wyobraźnię niż apetyt: „Weź główkę kapusty, upiecz nad blachą, rozkrój na cztery części i wstaw w garnku, w którym będą dwie cielęce nóżki, jedno wołowe ucho, barani język i ogon, oraz cztery marchwie, cztery pietruszki, cztery kalafiory, cztery kalarepy, cztery pieczone skowronki, dziesięć raków, trzy kiełbaski parowe małe, nalej to wodą miękką i gotuj aż to wszystko zmięknie. Przecedzisz, zaprawisz łyżką śmietany, mięsem z kiełbasek i pieczonego gołąbka, włóż cztery pulpety i gotowane siekane cebule”.
Smacznego.
Komentarze
Z małym opóźnieniem zamiszczam komunikat dotyczący wczorajszego quizu. Najszybciej prawidłowe odpowiedzi przysłała Pani Kamila I ona odtrzymuje „Wielką księgę drinków i koktajli” z autografem i dedykacją. Książka – w drodze. A prawidłowe odpowiedzi brzmią tak: wielkanocnego baranka robiono początkowo z masła, symbolem odradzającego się życia jest na stole wielkanocnym jajo, przeciąg i hałas powoduje oklapcięcie wielkanocnych bab. Zwyciężczyni – gratulacje!
I komunikat dla Wojtka z Przytoka: po nieudanej wyprawie do Wrocławia ( o czym opowiem w niedzielę przy wielkanocnym stole) znalazłem na swoim redakcyjnym biurku opasłą kopertę, a w środku wydruk powieśći Wojtka. Lekturę zacznę ( i skończę) na wsi podczas świąt. Natychmiast odezwę się. Pozdrawiam serdecznie. I – mam nadzieję. że – do zobaczenia.
Uwielbiam zupy. Dla mnie obiad bez pierwszego dania jest jakiś niepełny. Lubię wszystkie z wyjątkiem czerniny, i nawet nie chodzi, z czego ona jest, ale nie odpowiada mi jej smak. Dzieci niby zup nie jadają, ale jak wpadną z okrzykiem: „Tato, nie masz czegoś na obiad” pałaszują moje zupy, aż im się uszy trzęsą.
Jedną z moich ulubionych jest rosół. I pomyśleć, że Brillat – Savarin w swojej „Fizjologia smaku” (dawno czytałem, ale chyba dobrze pamiętam) rosół uważał za coś niezwykle pośledniego, za wodę z wygotowanego mięsa.
Ale każdy ma swoje słabości. Lubię zupy – kremy, zupy – nazwijmy to – normalne, ale przepadam wprost za zupami gęstymi, nazywam je „jak łyżkę postawię pionowo, to tak ma stać”. Z ubawieniem spoglądam na swoją progeniturę, która usiłuje ją w jakiś sposób rozcieńczyć.
Z czasów Kamyczka przypominam sobie dyskusję, jak jest elegancko jeść końcówkę zupy – odchylając talerz od siebie, czy do siebie. Stanęło, jak pamiętam, na tym pierwszym. Za moich młodych lat zupa podawana była tylko w wazie, ale kto teraz ma wazę. Zupę nalewa się na talerze i podaje do stołu. Szkoda.
Pozwolił Pan kiedyś, Panie Piotrze, na zadawanie „głupich” pytań – to ja mam takie. Wiem, że ostrej papryki nie dodaje się do potrawy, gdy jest na ogniu, gdyż wtedy gorzknieje. Trzeba ją na chwilę zestawić, dosypać, zamieszać i dopiero wtedy znowu na ogień. Czy ta zasada obowiązuje również w przypadku chili?
Wojtku!
Ja też chcę. Napisz do mnie torla@interia.pl.
Zupy treściwe – to moja polityka kuchenna, łyżka ma stać na baczność. I do dzisiejszego dnia kapuśniak nie obejdzie się bez zasmażki, w końcu policzmy sobie, ile razy w roku gotujemy kapuśniak! U mnie – parę razy w roku, w zimnych miesiącach, bo wtedy zupy sążniste najbardziej smakują. Tyle ta zasmażka wpłynie na centymetry w talii ile, z przeproszeniem, jeden kufel Guinessa, a nawet mniej. Do moich ulubionych należy zupa gulaszowa wg. Tadeusza Olszańskiego (juz sobie wyjaśnialiśmy z Gospodarzem, skąd ten przepis wzięłam), poza tym krupnik, kapuśniak, pomidorowa, grochówka, fasolowa i rybna. Zupy wykwintne na wykwintne obiady to inna para kaloszy.
Najgorsze, że waza od Babci Sarity (nie moja krew z krwi babcia, ale tak ja nazywaliśmy) z piękną chochelką wzięła się i rozpadła któregoś dnia, spadło na nią z lodówki cos niezbyt ciężkiego (trzymałam ją na półce obok), ale wystarczyło. Waza nie była z porcelany i nie o porcelanę tutaj chodzi, tylko o całe okoliczności. Trzymam te szczątki – waza jest cała, tylko chochelki rączka pęknieta wpół i wieko wazy lekko pęknięte. Kiedyś to skleję. Babcia Sarita odeszła ubiegłego roku w pięknym wieku, rocznik 1912. Historia tej kobiety wystarczyłaby na 3 książki, jak nie więcej. Zacznę tak: tata pochodził z krakowskiego Kazimierza, mama z Nalewek warszawskich. Na początku ubiegłego wieku wyjechali do Brazylii, tam się urodziła Sarita, a tata w tym czasie był już właścicielem kopalni szmaragdów. Dobry poczatek? Tak myślałam!
Torlin, Ty się nie dopraszaj u Wojtka maszynopisu – ja też czekam, ale zakupię książkę! A potem o osobisty autograf poproszę. Nie stresuj naszego pisarza z Przytoka!
O, i jak się ktoś dziwi, że ja o tej porze na nogach – a jak mam spać, kiedy za oknem biało?! White, psiakrew, Easter?! Tym od pogody na górze wyraznie się pomieszało, które to są święta.
Witam i miłego dnia
Cieszę się Piotrze, że maszynopis dotarł. Jeszcze dziś podekscytowany jestem po wczorajszych zdarzeniach. Co znaczą przygody! Tyle ludzi co przez godzinę pod Centrum Grunwaldzkim widziałem to przez cały rok na swojej wsi nie widuję. Córcię rano zawiadomiłem, że promocji nie będzie i odpisała:”Szkoda tato, takiego sobie apetytu narobiłam”. Ale co się odwlecze to nie uciecze-pewny jestem, że będziemy mieli okazję porozmawiać. Wrocław mimo wczorajszej wpadki to świetne miasto i warto je odwiedzać. Dziś mam młyn od rana i na zupach nie mogę się skupić , choć jestem ich miłośnikiem. Drzewo na zimę kupuję, bo jest niedroga dębina w leśnictwie. Więc będzie latanie za leśniczym, asygnaty, negocjacje z wozakiem i te całe klimaty corocznej siekierezady.
Torlinie odezwę się jutro
Pozdrawiam serdecznie
Ależ to nieporozumienie. Nie żądam od Wojtka maszynopisu, też chcę kupić książkę. Mój wpis miał charakter jedynie deklaratywny, a nie wymuszający.
A w Warszawie jest ładnie, ale wieje chłodny wiatr i jest 8,4 stopnie ciepła.
W życiu nie używałem zasmażki, nawet do kapusty. Jak chcę mieć mąkę w organizmie, to robię sobie lane kluski na mleku na śniadanie.
A to wiele tracisz, Torlinie – tej mąki w zasmażce jest zaledwie łyżka na łyżkę masła czy, jeszcze lepiej, smalcu. Wielka mi mąka… Zabić to Cię nie zabije, a smak niepowtarzalny. O, to może powinnam napisać francuska nazwę, „roux”?
Lane kluski na mleku? Fuj…. tu masz dopiero mąkę w organizmie! I cholesterol.
Ha!
Ale mnie cieszy Wasze zainteresowanie! Choć sądzę, że apetyty ostrzycie trochę na wyrost, bo pewnie będę poprawiał i poprawiał… Ale gdy wydam (oby) to obiecuję, że prześlę w prezencie tym wszystkim, którzy mnie wspierali.
Pozdrawiam i lecę po dębine
Wojtek,
nic nie poprawiaj, bo nigdy nie skończysz tego cyzelowania, zawsze znajdzie się coś, co w Twoich oczach będzie wymagało udoskonalenia.
Pisarz pisze książkę i zaczyna następną! No! Inaczej nigdy tej pierwszej nie skończy. Ja zawsze mam rację, więc mnie posłuchaj. Zacznij następną.
Doskakalam sie? Dostalam bana na blogu Gotuj sie? Dwa moje dzisiejsze wpisy zginely: pierwszy, ze sie szykuje na zupe tajska z krewetkami. Drugi – ze pierwszy wpis zaginal.
Co ja zrobilam?
Ja mam waze do zupy i to z cmielowskiej porcelany zdobionej zlotem i kobaltem, ale nie uzywam. W moim domu waza sluzy do przechowywania ostrej amunicji, karabin jest pod lozkiem, drugi (po dziadku) – za szafa. W piwnicy – helm, uniform, maska p-gaz.
Zupy uwielbiam i to przerozne. Teraz akurat jest sezon na zupe z mlodej pokrzywy z dodatkiem szczawiu+smietanka i jajko na twardo. Mozna tez dodac pokrojony w kostke twarog, zeby od szczawiu nie odwapnily sie kosci, bo osteoporoza czyha.
Ja tez chce czytac Wojtka, wiec niech nie przesadza z cyzelowaniem.
Heleno
Czasem mnie też coś zeżre posta ale to chyba wina systemu bo w momencie gdy w tym samym czasie wysyłanych jest kilka tekstów to bęc i trzeba pisać jeszcze raz…
Miś 2
nauczony bolesnym doświadczeniem przed wysłaniem posta zazwyczaj zaznaczam treść i robię Ctrl+C (kopiuję do schowka), dzięki temu można odzyskać tekst gdyby wysyłanie się nie udało. I wkleić w okienko Ctrl+V.
Wojtku z P.
Ekhem :-). Liczę tylko na informację, kiedy i gdzie będzie można kupić książkę.
Wojtku zrobila sie strasznie dluga kolejka do Twej ksiazki,pozwolisz ze rowniez do niej dolacze? 😀 (tzn do koleki ma sie rozumiec) 😀
A zupy tez bardzo lubie.Bardziej te „czyste”. Przepadam za zupami owocowymi.Pyszne latem np z jagod,albo z wisni.Moja babcia byla mistrzynia w ich przyrzadzaniu……..
No ale pora wracac do kuchni i obiad na stol wydawac!
Smacznego wszystkim i do uslyszenia.
Kochany Gospodarzu, i wszyscy przyjaciele.
Zupy lubimy chyba wszyscy. Latwiej mi wymienić te, których nie lubię a nie lubię słodkich zup ciepłych; owocowe toleruję tylko jako chłodniki, ew, jako zupy wytrawbe typu cytrynowa, głogową z powideł śliwkowych. Jest jeszcze w polskiej kuchni czernina. Nie jadam, ale – miałam 19 lat, urodziłam syna, który darł się w niebogłosy, bo był głodny, a w klinice dali czerninę. Cóż było robić – jadłam z miłości do synka i płakałam rzewnymi łzami do talerza. Do dziś uważam, że był to najbardziej bohaterki czyn mojego macierzyństwa. Ana (?) wczoraj napisała, że ja jestem pracowita. Coż za nieporozumienie! Jestem leniwa, jak diabli, tylko nie mam na kogo zwalić roboty. Owszem lubię gotować, ale nie znoszę wielu innych babskich zajęć, a do niektórych mam nawet 2 lewe. Po prostu, jak już cos trzeba zrobić, to robię, starając się zrobić to możliwie najprościej i przy najmniejszym wysiłku. I jeszcze jedno – jestem bałaganiarą (chociaż nie brudasem) i żeby mi się robota nie zwaliła na ostatni gwizdek, to ja sobie 2 tygodnie przed świętami czy inną imprezą szykuję kilka list – co zrobić, co kupić, kiedy coś zrobić i potem odkreślam na liście (wiszą na lodówce) wykonanie. Oczywiście jest to tylko plan – zarys, ulega zmianom. Nigdy na pracę efektywną nie poświęcam więcej jednego dnia, niż 2 – 3 godziny. Jak nie mam ochoty, to nic nie robię i nawet się tego nie wstydzę. Ja już mam swoją pracowitość poza sobą ; był czas, kiedy miałam pokój z kuchnia (bez korytarza i łazienki), ogród ponad 600 mtr, pełnoetatowe zatrudnienie, troje zdrowych, ruchliwych dzieci, męża i umierającą przez 2 lata teściową w tym jedynym pokoju. Przeżyłam, rodzina przeżyła, a teraz nie muszę być pracowita. O.
Najpiekniejsze w zupach jest to, ze w cih porzypadku potrzeba naprawde niewiele aby uzyskac smaczne i pozywne danie. Dodatkowo, zupa daje tyle swobody dla eksperymentowania, na wprowadzanie nowych skladnikow itp.
Swoje zupy gotuje czesto z glowy, lub inaczej: z tego, co mam w lodowce. Nazywa sie to „przeglad tygodnia”, ale wszystkim smakuje.
Ostatnie odkrycie kulinarne: krem z brokulow na bulionie z dodatkiem podpieczonych mielonych migdalow. Byle nie za gesty ten krem, bo co innego zupa, a co innego pudding.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Alicja,
u mnie tez bialo. Chyba sypie rowno wzduz doliny rzeki Sw. Wawrzynca. Mozna sie zalamac….
Albo ugotowac pomidorowa dla poprawienia samopoczucia.
Coś mi się przypomniało – w tym roku święta wiosenne wszystkich wielkich wyznań wypadają w jednym terminie, ale o ile się orientuję Helena zacznie świętować już w sobotę. Więc Helenko – gdybyśmy się jutro na blogu nie spotkały – niech Ci to święto paschy upłynie pogodnie, spokojnie i smacznie. Nie wiem, czy wśród nas jest jakiś mahometanin? Jeżeli jest, to i dla niego najlepsze życzenia święta namiotów. Reszcie złoże życzenia w sobotę rano. Pa.
Ze posty wcięło? Coś Wam powiem, tylko tutaj i u Owczarka nie ma „twój komentarz czeka na akceptację”, więc cieszmy się, ale cieszmy się po cichu, żeby nikt nie usłyszał, bo nam jeszcze dowalą tę akceptację.
Ten program blogowy wordPressu jest trochę do rzyci, ale jest, czasem działa w porywach i wtedy wpis znika. Potwierdzam, zdarzyło się parę razy, a nie mam zwyczaju kopiować, tak w tę technikę wierzę. Zapominam tylko, że to Winblows jest odbiorcą…
Gotują się warzywa na sałatkę, a śledzie już wymoczone dostatecznie czekają na obróbkę ręczną, odfiletować, odskórzyć, zrolować, zalać zalewą. Poza tym zima.
A na Wojtka proponuję wywrzeć nacisk, bo powiadam Wam, jak tak będzie poprawiał bez końca, to nie doczekamy się wydania!
Nemo, a Ty co – jakaś legia cudzoziemska?! Amunicję w wazie ćmielowskiej, złoconej?! Karabin pod łózkiem, pełna gotowość bojowa?! Ale się nam tutaj towarzystwo zebrało… jakby jakaś rewolucja, to damy radę!
U mnie nie ma pokrzyw, a co gorsza, lebiody (zastępczy szpinak). Szczaw w ilościach szczątkowych, ale nie dziwota, bo podłoże wapienne, kłóci się z kwasem i kwasu nie popiera. A do tej zupki, o której Nemo pisze, lebiodka też by pasowała.Idę sprawdzić, czy warzywa doszły.
P.S. Do Gospodarza: Ja sie dopraszam o jakis wywód naukowy w sprawie
zasmażek! Torlin mi tu zarzuca, ze to zawartość mąki w mące i w ogóle – on chyba nie wie, o czym pisze! Bez zasmażki pewnych potraw nie ma i już. A teraz sobie na mnie krzyczcie, ja idę odfiletować śledzie.
Też jestem zasmażkowy. Np. takiego beszamelu bez zasmażki poprostu nie zrobi się. A jeśli już czegoś nie lubię (albo raczej nie wspominam miło) to są właśnie lane kluski na mleku. Bo lane w rosole – pyszne! Ale jestem za różnorodnością i niech każdy je to co najbardziej lubi. Nikomu niczego nie należy zabraniać, a zachęcać łagodnie i perswazyjnie. Bez krzyków i nakazów. Ja poprostu opowiadam o tym co mi smakuje. Jeśli ktoś spróbuje i będzie innego zdania to nie ma w tym nic złego. Przecież każdy z nas ma inne przyzwyczajenia i inny smak.
W koncu zasmazke mozna robic z maki pelnej (biologicznej, jak kto woli), a nie z wybielanej i rafinowanej, ktorej uzycie odradzaja dietetycy.
Sledzie odfiletowane, sprawione, sprawna jestem. Zasmażka nie wiem dlaczego dochrapała się złej opinii, że tucząca i tak dalej. A to nieprawda, bo ile może utuczyć łyżka mąki plus łyżka tłuszczu na 5-litrowy gar kapuśniaku czy ileś tam sosu. Zasmażkę traktuję jako „przyprawę”, bo podnosi znakomicie smak potrawy, dla której jest przeznaczona. I w przepisach występuje nader rzadko, więc po co jej się tak bać. W „Kuchni Polskiej” są zasmażki bodaj dwóch stopni – jasnozłota i bardziej zasmażona.
Kluski lane w rosole do dzisiaj mąż mi wypomina, że moja mama robiła i on jadł w czasie rzadkich obiadów rodzinnych, chociaż go „cofało”. Głupek, mógł teściowej powiedzieć, toż ona by mu Bóg wi co do tego rosołu wrzuciła, nieba chcący przychylić! A pretensje to do mnie…
Moja mama robi pewne rzeczy tak, że ja tego nie potrafię powtórzyć, niechbym nawet stała przy niej i notowała wszystko. Przestałam sie wygłupiać, jak po raz któryś, nie tak dawno zresztą, mąż mnie ustawił przy Gieni, żebym wszystko dokładnie zapisała. Na nic, nie da się powtórzyć, a niby takie proste. Prosty sos pieczeniowy. Nikt nie robi takiego, jak moja mama, a przypatrywałam się wiele razy, próbowałam powtórzyć, i to nie to samo.
Mleka nienawidzę, natomiast przetwory jak najbardziej. W szkole podstawowej na wsi, gdzie każdy gospodarz miał przynajmniej jedną, jeśli nie całe stado krów, na dużej przerwie zmuszano nas do picia szklanki mleka, bo tak sobie był pan Gomułka wymyślił, że ta szklanka mleka nas od wszelkiej zarazy, a zwłaszcza gruzlicy i krzywicy uratuje. Na wsi, rozumiecie?! Toż każde dziecko na wsi na śniadanie dostawało te lane kluski na mleku, ewentualnie jajko (o cholesterolu nikt wtedy nie słyszał)!
Przychodziła do szkoły pani oddelegowana do tej roboty, opłacona przez kuratorium, i gotowała w wielkim aluminiowym garze mleko. Na dużej przerwie pod okiem nauczycieli pobieraliśmy to cholerstwo w kubki, kożuch na tym pływał taki, że się żyć odechciewało, a nauczyciele pilnowali, żebyśmy wypili. Słowo daję, że tak było w mojej szkole (lata 60-te), nie wiem, jak tam w powiecie czy województwie. I tak dzięki tow. Wiesławowi znienawidziłam mleko.
Przy okazji mała notka – zauważam, że z okazji świąt wywlekamy takie rózne wspominki, a już zwłaszcza ja. Kroję te warzywka na sałatkę i przypominam sobie, jak to Babcia Janina robila swoją słynną sałatkę. Też nie do powtórzenia.
Ziemniaki, ogórek kiszony, cebula, troszkę warzyw (marchew, pietruszka), do tego w kostkę pokrojona kiełbasa szynkowa albo coś podobnego, i kilka śledzi solonych, odmoczonych, wszystko w kostkę. Sól, pieprz, oliwa. Nie do powtórzenia, próbowałam. W gotowaniu ważna jest chyba dusza, nie przepis 🙂
Alicjo!
Sprawa jest odkryta i nie ma o czym dyskutować. Genetycy odkryli gen rozkładający laktozę. Ja go mam, a Ty nie. Ot, i cała tajemnica. U mnie w rodzinie córka nie pije mleka, a syn tak jak ja.
Ja tak uwielbiam mleko, że wypijam 1/2 litra dziennie i powstrzymuję się siłą woli, żeby nie pić litra. Takie mam wrażenie, że podczas porannego picia mleko oczyszczało mi przewód pokarmowy. Jak nie zupa mleczna, to kakao, kawa Inka, kawa zbożowa.
Panie Piotrze, myślałem, że Pana nie ma. Czy mogę poprosić o odpowiedź na moje pytanie z 9.10? Z góry dziękuję.
Przepraszam za przeoczenie pytania. Tak, dotyczy to wszystkich ostrych i slodkich papryk i chili jeśli są sproszkowane. Wtedy gorące płyny ( dotyczy to i zup, i oliwy na patelni) karmelizują proszek i wydobywają z niego gorycz. Dlatego należy trochę obniżyć temperaturę, wsypać sproszkowaną przyprawę i potem podgrzewać do woli.
Torlin,
to nie sprawa laktozy i genów mądrych genetyków, mój organizm toleruje mleko, tylko moja psyche nie, mówimy o dwóch różnych rzeczach. Nie potrzebuję naukowców, żeby mi powiedzieli, czego nie lubię i dlaczego – to była pani Wandzia, gotująca mleko w tym garze, i zapomniałam nadmienić, że za każdym razem było to mleko przypalone. Nie podchodz tak naukowo do wszystkiego, bo „nie tylko szkiełko i oko…” 🙂
A ja nastawiam sobie co drugi dzień litr mleka na kefirek. Przyjdą letnie upały, będę robiła to codziennie. Tylko w takiej formie (kefir, maślanka) jestem w stanie mleko przyjąć, i to w sporych ilościach. Gotowanego mleka z kożuchem nie cierpię i jestem przekonana, że to się stało z pomocą szkolnego programu – każde dziecko szklankę mleka. A propos, przewód pokarmowy oczyszcza nie tyle mleko, a wręcz przeciwnie, kwaśne mleko albo, mądrze mówiąc, kefir właśnie, fermentuje nie po próżnicy. Ale każdemu, co mu się śni i zachciewa.
No to wracam dokuchni.
Hop, hop! Wrocilam z plywania (dzis troche olalam silownie) i zaraz zabiore sie za przeprowaqdzke do nowego biurka – 17 szuflad do wypelnienia, to zanzcy do 10 plytkich przeprowadze jak leci z segregatora.
Pyro, w sprawie wyrzutow sumienia, ze za malo pracujesz. Jeden znajomy amerykanski rabin powiada tak: w ciagu 40 lat poslugi nie raz siedzialem przy umierajacych. I ani razu sie nie zdarzy mi sie uslyszec z ust umierajacego: wiesz, rebem za
Hop, hop! Wrocilam z plywania (dzis troche olalam silownie) i zaraz zabiore sie za przeprowaqdzke do nowego biurka – 17 szuflad do wypelnienia, to zanzcy do 10 plytkich przeprowadze jak leci z segregatora.
Pyro, w sprawie wyrzutow sumienia, ze za malo pracujesz. Jeden znajomy amerykanski rabin powiada tak: w ciagu 40 lat poslugi nie raz siedzialem przy umierajacych. I ani razu sie nie zdarzy mi sie uslyszec z ust umierajacego: wiesz, rebe, zaluje, za malo w zyciu harowalem, a za duzo spotykalem sie w gronie przyjaciol, za duzo zazywalem przyjemnosci.
To Ci powinno dac do myslenia.
Sorry, bo mi w pewnym momencie tekst uciekl…
Drodzy kulinariusze wszystkich krajów!
Jak my już tu a to o zupach a to o zasmażkach, sałateczkach, laktozie, genetyce i książce wojtkowej to ja opiszę tradycyjny fiński wielkanocny deser:
http://en.wikipedia.org/wiki/Mämmi
Pierwszy raz jadłem to w 1972 roku w Lahti – tam gdzie triumfy święcili i chluby Polsce przysparzali zarówno Józef Łuszczek jak i Adam Małysz – a ostatni (jak na razie) właśnie przed chwilą.
Można mämmi opisać jako delikatny pudding (?), razowcem i skórką pomarańczową pachnącą mamałygę lub obrzydliwą breję o baaaardzo nieapetycznym wyglądzie.
Robi się to glównie z mąki żytniej i żytniego słodu z dodatkiem melasy, cukru i skórki pomarańczowej. Je się polane śmietanką – kremówką i posypane cukrem. Dla mnie i dla mojej pani to nieodzowny element wielkanocnego stołu. Jak nie przymierzając zajączek albo rolmopsy.
Ciekawy jest opis tradycji, zwłaszcza wyjątkową przydatność tego dania w Wielki Piątek kiedy to z przyczyn religijnych w złym tonie było palenie pod kuchnią.
Czego to człowiek się nie nadowiaduje przy jedzeniu!
Droga Pyro,
moja lodowka tez jest obklejona roznymi listami,co i ile nalezy kupic,co ugotowac,a co wczesniej upiec! Listy pisze duzo wczesniej,ale zdarza mi sie czesto w ostatniej chwili je zmieniac. 🙁
Juz tez nie warjuje przed swietami z tymi porzadkami i pichceniem.
A co znaczy zyc w ciasnocie,to i mnie nie obce.Lata dziecinstwa spedzilam w dwoch pokojach ze wpolna lazienka i kuchnia.
Dzisiaj zaczelam juz swietowanie,laba do wtorku 😀
Ps.A mleka nie znosze.Pije tylko zsiadle i jogurty.
Pamietam kiedy bylismy na wczasach pracowniczych,na wszystkich stolach we wspolnej jadalni staly wazy z goraca zupa mleczna,za wyjatkiem naszego!Cala rodzina byla „wstretno-mleczna” 😉
Pozdrawiam.
Takie smakowite wpisy o zupach były, a Alicja przypomniała „szklankę mleka dla ucznia” – brrrrrrrrrr. Też to pamiętam, koszmar!
Pyro, też jestem mistrzynią robienia list, ale nie wieszam ich na widoku, żeby nikt się ze mnie później nie śmiał. Pozdrowienia dla wszystkich. Aby do wiosny!
Wojtku z P. lepsze jest wrogiem dobrego, odpusc, nawet jesli nie jest Ci latwo, kupie i tak, daj po prostu azymut i date ewentualnej dostepnosci handlowej, zaczalem juz czekac, a co z ta antena? co nikt jej nie chce w okolicy?
Andrzeju, znajac finskie inklinacje nie dziwi mnie wcale popularnosc mammi, zwlaszcza sfermentowanego. Przy ichnich cenach alkoholi…W Szwecji tez sie system bolaget klania. Poza tym mammi dziala tez przeczyszczajaco, wiec po wielkanocnym obzarstwie jak znalazl.
Co do mleka, to tez mam horror z dziecinstwa. Pamietam wakacje u stryjecznej babci i czekanie ze szklanka w reku, az babcia nadoi mleka prosto do tej szklanki, a potem obowiazek natychmiastowego wypicia tego mleka, z pianka i o temperaturze krowy… Od tego czasu moge wypic mleko gorace, zimne, ale nigdy cieple.
U mnie jutro swieto, wszystko zamkniete, wiec pojde na biegowki, a wieczorem bedzie zabnica (lophius piscatorius) w sosie koniakowym z zielonym pieprzem, do tego ryz i salata z dzikim czosnkiem niedzwiedzim. Na deser gruszki w sosie waniliowym. W sobote – farbowanie jajek oklejonych kwiatkami i listkami i zawiazanych w kawalki rajstop w wywarze z cebuli. Potem z tych jajek bedzie salatka do zielonych szparagow z ostrym winegretem.
Słuchajcie…
No więc zakupy w polskim sklepie uskutecznione, są wędliny odpowiednie, boczek wędzony prawdziwy, a nie jakiś „maple syrup treated bacon” w podejrzanym płynie i plastiku, jest pasztet, kabanoski, zapomnialam kupić kurki marynowane, właśnie mi się przypomniało!!! Ale to jutro mogę podesłać umyślnego, bo mimo wielkiego święta sklepy etniczne mają pozwoleństwo na handel, w demokracji tak mają.
Kupilismy też babę świąteczną marmurkową, ja nalegałam, no bo jak to, bez ciasta tak całkiem, niech dziecka coś zjedzą słodkiego. Jerzor zapierał się lekutko, że lepiej nie, nie trzeba… Ledwo przyszliśmy do domu, zgadnijcie, kto się dorwał do świątecznej baby?! A proszę cię bardzo, ile ci ukroić? Nie rozumiem ludzi, którzy sobie odmawiają małej przyjemności od czasu do czasu – a co to, grzech?! Nawiązując do wpisu Heleny – życie mamy jedno, lepiej je przeżyć na wesoło i tak, żeby nam nie było żal, że coś niewinnego w stylu zeżreć kawałek babki swiątecznej przed swiętami nas ominęło. Zebyśmy tylko takie grzechy na sumieniu mieli!
Mój brat, młodszy zresztą na tyle, że pamiętam, kiedy się urodził, moim i siostry zadaniem było „pilnowanie” braciszka, otóż mój brat przez 3 lata umierał na chorobę, której nie nazwę, bo jest tak paskudna. Walczył dzielnie. Wtedy najczęściej jezdziłam do Polski, wysiadywałam przy szpitalnym łóżku i tak sobie rozmawialiśmy o tym, co w życiu jest ważne. Okazuje się, że wiekszość z tego, co sobie narzucamy, jest nieważne, niepotrzebne, wcale przez to nie jesteśmy lepszymi ludzmi, wręcz przeciwnie. Wściekli jesteśmy, że coś „musimy” i nie pamiętamy o tym, że sami sobie to narzuciliśmy. I szczerzymy kły.
Sławek robił świadomy rachunek, czego dokonał, a co jeszcze chciałby, jeśli zdrowie pozwoli. Nie pozwoliło. Dla mnie to była lekcja jak żadna inna. Ile razy mi się chce narzekać na życie, przypominam sobie szpital na Hirszfelda we Wrocławiu. A pewnie, że narzekam… ale zaraz się cieszę byle czym!
Przepraszam za wspominki, ale już uprzedzałam, że gotując, robiąc przygotowania świąteczne, nasuwają mi się różne takie.
Wy już sobie tam smacznie podsypiacie, a ja Wam tu sznureczek do moich dzisiejszych zmagań , wybaczcie nieostre pierwsze zdjęcie, bo pan J. zostawił mi paskudną kartę do aparatu, a potem się zapierał, że nie, nie ma różnicy. Już ja wiem lepiej!
http://alicja.homelinux.com/news/Mmmm/
Dobranoc Wam!
przeczytalem wywod o zupach i nastepnie wszystkie komentarze o tradycjach domowych zwiaznych z polskim pasowerem. alicja, jak mi sie wydaje, pisze gdzies z moich rejonow ameryki polnocnej bo i u nas dzisiaj nagle wrocily lekkie zawieje sniezne.
jakos nie moge podpisac sie pod tymi wyznaniami o wyzszosci tzw wielkanocy nad tzw bozym narodzeniem. bozena i ja dawno zarzucilismy te polskie sledzie, kielbasy, zurki, itp. przyjemnosc sprawia nam indyk z nadzieniem (ja jestem odpowiedzialny wlasnie za ten farsz), plus rozowe ziemniaki, plus zurawina, plus zielona fasolka a na koniec salata.
dzisiaj w polskim sklepie sceny dantejskie – „prosze pania, czy ta szyneczka jest gotowana czy wedzona, a nie ma pani wiekszej?” – a ja tam bylem tylko po sloik chrzanu, ktory moj syn, kanadyjczyk zupelny, niezrozumiale lubi. nikt tak nie zawodzi jak polacy w polskim sklepie – mowia z pozycji petenta.
ludzie, jest tyle bardziej ciekawych potraw niz ta cholerna biala kielbasa!
Drogi Nemo,
Cieszę się,że ktoś w końcu rozgryzł tych Finów – ja próbuję od trzydziestu z górą lat i nijak mi nie wychodzi.
Alkoholu w mämmi jest mniej więcej tyle co w bochenku razowca a jej zdolności przeczyszczające nie większe niź kompociku z suszonych śliwek.
Co do Systembolaget w Szwecji to porównaj sobie ceny Casillero del Diablo kupionego przez Gospodarza w Dominusie przy Wielickiej z podanymi przeze mnie w jednym z dawniejszych wpisów:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=147#comments
Allelluja!
Hyvää huomenta herra Andrzeju! Suokaa anteeksi! Po co rozgryzac Finow? Czyz nie wystarczy sie z nimi przyjaznic? Czy mowi Ci cos Taatsijärvi? Jezeli wiesz, gdzie to jest, to wyobraz sobie ludzi jadacych tam na weekend z Jyväskylä po to, by zazyc sauny z kapiela w jeziorze (+6°C), wypic w milczeniu przywiezione procenty (zadne tam Casillero czy Sangiovese) i wrocic nastepnego dnia na poludnie. Znam kilka takich filmow braci Kaurismääki na zywo, umiem rozpalic saune i zrobic miotelki z brzozy i bagna, kocham Laponie i w ogole Skandynawie (i Skandynawow), co nie znaczy, ze nie obserwuje scen rodzajowych, zwlaszcza tych pozostajacych na cale zycie w pamieci…
Co do cen win w polskich sklepach, to sa one stanowczo wygorowane i nieadekwatne do zawartosci butelek.
Hyvää pääsiäinen!
Sławku
Pomysł z anteną chwilowo zdechł, bo rozjątrzyłem sąsiadów no i lobbing podjęliśmy wójta. A precyzyjnie to poddaliśmy go mobbingowi, telefony natrętne, głupie pisma, aluzje itp. Pewnie będzie cisza przez kilka miesięcy a potem znów ta sama melodia. I tak do znudzenia jak to w naszej słodkiej ojczyźnie.
Pozdrawiam
karul,
nie przesadzaj, święta są dwa razy do roku, a w międzyczasie możemy jść wszystko inne! Co oczywiście nie znaczy, że kogokolwiek zmuszam do podtrzymywania tradycji – podtrzymuję, bo taka moja dusza. I nawet chrzan mam własnym na ogródku. A cóż Ci cholerna biała kiełbasa na moim stole przeszkadza i ten barszcz/żur? Bardzo pyszny, kanadyjczyk Ci czegos takiego nie potrafi ugotować, nawet nie wie, że istnieje. Moja kanadyjsko-chińska synowa jest zachwycona polskimi tradycjami i od lat żadnych świąt nie przepuści, a dla barszczu wigilijnego z uszkami, czy białego z tą cholerną białą kiełbasą (i doprawionego chrzanem z ogródka) dałaby sie posiekać!
No to wesołych ….
Huomenta Nemo!
Z jedną finką zaprzyjaźniłem się nawet na śmierć i życie. Ze szwagrem piłem samogon w ciszy i skupieniu o trzeciej nad ranem na pomoście popijając wodą z jeziora.
Ceny wina w polskich sklepach znam jedynie ze słyszenia a ich zasadność to już kwestia filozoficzna.
Twoja poprzednia wypowiedż nasunęła mi jakże obrazoburczą myśl, że desery mają tak zwaną „ukrytą agendę” (?) i mają służyć zarówno duszy jak i ciału.
Gospodarzu – czy te desery to tylko po to, żeby było przyjemnie?
Niech się święci!