Rodzinny obiad
Przepraszamy i wracamy. Była to przerwa techniczna na życiowe zdarzenia. Trudno, tak się zdarza, ale znów jesteśmy na stanowiskach .I zaczynamy od czegoś ważnego.
Nie odkryję Ameryki, kiedy powiem, że świat się zmienia. Nie obawiajcie się, nie chcę banalnie filozofować. Zdaniem tym chcę zacząć opowieść o… rodzinnym obiadowaniu.
Powiedzmy, że przychodzi nam do głowy, aby zaprosić najbliższą rodzinę na niedzielny obiad. Powiedzmy, że rodzina jest średnio liczna, ale jeśli chcemy zaprosić na spotkanie naszych najbliższych, może to być nawet 10 osób w różnym wieku. Na naszej liście znajdą się: A ,B, C, D, E, F, G, H, I, J. Powiedzmy, że wszyscy zawsze byli miłośnikami dobrego jedzenia, a my jesteśmy rodzinnymi mistrzami w tej dziedzinie. Obiad niechaj odbędzie się w niedzielę, a więc już w środę zaczynamy wymyślać menu, aby dopracować je w czwartek, a potem już tylko zakupy i spokojne przygotowanie pyszności.
Ale właśnie teraz pojawiają się pierwsze „schody”. Bo wśród tej niewielkiej grupy na pewno znajdą się osoby o oryginalnych poglądach na jedzenie lub zdrowotnych ograniczeniach. Takie czasy. Ale na razie spokojnie: zaplanowaliśmy na początek, na powitanie, maleńkie tartinki z pastą jajeczną lub śledziem. Hola, hola? A co dla A, B, C, którzy są weganami? Trudno zaczynać posiłek od częstowania tylko niektórych. Wykreślamy więc poczęstunek powitalny i przechodzimy do poważnych przystawek. Kawałek łososia, jajko w majonezie, tradycyjna sałatka warzywna z majonezem jak drzewiej bywało, czy pieczone paski pietruszki lub surowa marchewka? Tu od biedy można przygotować do wyboru różne propozycje, choć ranga dań jest zbyt zróżnicowana. Ale i tak najłatwiej wykreślić przystawkę. W końcu nie musimy być tak wytworni, aby podawać obiad z wielu dań.
Może przejdźmy zatem od razu do zup. Pamiętamy, że odpadają wszelkie zupy na wywarze mięsnym, bo zarówno A, B, C, jak i „zwykli” wegetarianie D i E nie tkną jej. A jeśli zechce nam się doprawić zupę śmietaną uczuleni na laktozę F i G nie będą mogli jej spróbować. W tej sytuacji sprawa dodatku, makaronu (H z powodu celiakii byłaby i tak wykluczona) do naszej, powiedzmy, pomidorowej staje się już kompletnie bezprzedmiotowa. Zupę możemy zastąpić sokiem pomidorowym lub z buraków. No, ale że nie wykażemy się tak cenionym przez rodzinę kulinarnym kunsztem? Trudno, poświęcimy się. Walorem jest fakt, że będzie mniej pracy, bo soki się kupi.
Sprawa drugiego dania jest ogromnym problemem. Jakże piękne były czasy, kiedy faszerowany kurczak lub schabowe kotlety z kostką czy zawijane zrazy były doskonałym pomysłem na drugie danie rodzinnego obiadu. Wiadomo, że nie będzie to propozycja do zaakceptowania dla A, B, C ,D oraz E. Może więc przygotujemy dwa drugie dania. Dla jednych warzywa, dla drugiej grupy mięso. Ale czy nie skusi nas jakiś diabełek, który podszepnie, aby warzywa udoskonalić masłem bo to naprawdę pyszne? Wegetarianie zjedzą, weganie już nie. Makaron lub kasza też nie dla każdego. Rozpacz. Odłóżmy najlepiej rozważanie na jutro, może zaświta nam jakiś wspaniały pomysł na wspólny posiłek.
Dziś wymyślimy już tylko deser. Ale skoro obiadu właściwie nie ma może goście nie będą się spodziewali deseru? Jak mogliby z apetytem powitać tort Pavlova kipiący bitą śmietaną, czy kruche ciasteczka babuni, których kruchość gwarantuje odrobina smalcu.
Pewnie najrozsądniej byłoby zabrać naszą rodzinę na spacer na głodnego. Ale Polak jak głodny to zły. Zatem dla dobrej rodzinnej atmosfery musimy sobie z problemem dać radę. „Pomożecie?” Już słyszę jak odpowiadacie „Pomożemy!” Zapraszamy więc do nadsyłania pomysłów na dania na rodzinny obiad, które będą dla wszystkich.
Komentarze
W takich przypadkach jedna flaszka czerwonego wina wyrównuje cztery semestry filozofii 🙄
Prawda Nowy 🙄
A tak między nami to bardzo dziwie się tym wszystkim veganom a może i vegetarianom że oni tak bez skrupułów są w stanie pożerać roślinki a jeszcze bardziej nasionka. 😛 przecież to są zalążki, nie narodzone jeszcze nowe roślinki które mogłyby sobie spokojnie dalej żyć gdyby nie te vegany albo wegetariany.
Poza tym wszystko wporzo. Stoimy odgrodzeni drutem pod napięciem. Z drugiej strony dardzo dziwna rasa krowów i byków. To co one wyprawiają w dzień nie jest do opisania. Nie chcę zagłębiać się w ichniejsze życie nocne. Wystarczą nam odgłosy.
Obiadek rodzinny zazwyczaj miewa niepowtarzalną atmosferę, nawet możnaby rzec atmosferkę, przy której smak potraw jakby blednie, schodzi na plan drugi.
Nikt nie umiałby tego przekazać lepiej niż Mistrz Pan Wojciech!
https://www.youtube.com/watch?v=3u7ZKYNxY-Q
Nowy 🙂
Gratuluję muzycznego uzupełnienia wpisa. Trafiłeś w dziesiątkę z muzycznym dodatkiem.
Miło słucha się tego wykonania. To wykonanie jest w stylu naszego maxa rabbe. Fantastyczny artysta który specjalizuje się w interpretacji kawałków z lat 20-stych i 30-stych. Młynarski podobnie jak Max ironizuje, zdaje się że nie tylko w tym utworze. Tak mi się przynajmniej wydaje podczas uzupełniania kolejnych filozoficznych semestrów. Primitivo puglia zaliczę bez problemu.
Pozdrawiam z egzotycznych krajobrazów 🙂
Nowy 🙂 to namiastka z polskim akzentem https://youtu.be/sQdndK7EdDg
Nawet jak nie kumasz po niemiecku to odczytasz właściwie 🙂
W towarzystwie kuzynki Magdy stale oswajam się, i to na dodatek z ogromną przyjemnością, z kuchnią wegetariańską. Sama zresztą chętnie jadam i gotuje dania wegetariańskie, szczególnie o tej porze roku. Muszę przyznać, że nawet wielce mięsożerny i rybożerny Osobisty Wędkarz też coraz częściej docenia jarzynowe obiady. Zresztą zaobserwowałam już niejednokrotnie, że podczas większych spotkań przy stole mięsożercy bardzo chętnie próbują dania wegetariańskie, a potem nawet odnotowują skrzętnie takowe przepisy 🙂
Na deser podrzucam migawki z Lublina. Ci którzy lubią i znają to miasto może chętnie powspominają, a ci którzy w Lublinie nie byli być może zaplanują jakiś wypad na tamtejsze rubieże…? Ja już wiem, że jeden dzień w Lublinie to za mało i że trzeba będzie dozwiedzać (wiadomy cytat i przy okazji pozdrowienia dla Ewy):
https://photos.app.goo.gl/qtycGaapabQkS7UN6
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2172807,1,tamara-lempicka-krolowa-art-dco-publika-ja-kocha-krytyka-ma-klopot.read
„Zapraszamy więc do nadsyłania pomysłów na dania na rodzinny obiad, które będą dla wszystkich.”
Dla wszystkich można zaserwować tylko wodę, a i to znam takich, którzy mówią – woda jest dla zwierząt (i domagają się wina/piwa).
Jeżeli nasi goście mają szczególne upodobania lub restrykcyjną dietę, to trudno, nie da się tak zrobić, żeby ugościć 10 osób (a nawet mniej) i dla każdego coś innego.
Ja się tym nie przejmuję, aczkolwiek pamiętam, dla kogo obiad bez mięsa to nie obiad i ryba nie liczy się jako mięso, a nawet jest źle widziana.
Usprawiedliwiam ludzi, którzy ze względu na sytuację zdrowotną nie mogą tego czy tamtego i gotowa jestem się poświęcić, ale nic poza tym. Jeżeli ktoś ma jakieś wymysły, to niech przychodzi z własnymi dwojakami 😉
Danuśka,
Lublin na Twoich zdjęciach wygląda imponująco; na żywo pewnie jest jeszcze ciekawsze. Tylko przejeżdżałam kiedyś przez to miasto, więc to się nie liczy.
A propos artykułu o Tamarze Lempickiej – bardzo nie lubię określenia ” publika” używanego w znaczeniu ogólnym. Publiką mogą być oglądający występy discopolo, ale nie ci, którzy chodzą do galerii sztuki. Może tylko ja jestem przewrażliwiona.
Zgadzam się z Alicją – nie dogodzi się wszystkim. Ale przy małej liczbie gości bez większego wysiłku mogę przygotować ich ulubione potrawy. Nie mam znajomych wegetarian ani wegan/ a szkoda/, więc dylematów kulinarnych mam niewiele.
Gdyby niespodziewanie zjawili się u mnie wegetarianie, to zaprosiłabym ich do kuchni, pokazała moje zasoby i coś wspólnie byśmy przygotowali.
Mnie się podobają obrazy Tamary Łempickiej – ja nie analizuję sztuki pod żadnym innym względem tylko pod jednym. Podoba mi się, albo nie.
A jej obrazy mi się podobają i dla mnie są rozpoznawalne, chociaż nigdy nie byłam na żadnej wystawie, bo nie było okazji.
Krytycy mają swoje racje, a „publika” swoje. Na razie nie wiem, jak nazwać ludzi, chodzących do galerii sztuki, teatrów etc. – no bo jak?
Podaj pomysł, Krystyno 😉
Po prostu – publiczność. Publika – brzmi protekcjonalnie, a publiczność neutralnie.
Mnie też podobają się obrazy Łempickiej.
Masło maślane, Krystyno 😉
Ale ale…
spóźnione życzenia dla frakcji Francuskiej!
https://www.youtube.com/watch?v=SIxOl1EraXA
Byłam w maju w Lublinie na wystawie Tamary Łempickiej. Jej styl jest bardzo charakterystyczny, łatwo go rozpoznać. Sama wystawa bardzo mi się podobała, późniejszy krótki spacer po Lublinie też. Jakoś tak się składa, że moje wizyty w tym mieście są jednodniowe, chociaż nieprzypadkowe.
Kulinarnie:
Wymyśliłam znakomitą „popitkę” – ze 3 łyżki syropu klonowego i gazowana woda, może być mineralna. Piszę „wymyśliłam”, bo jeszcze się z czymś takim nie spotkałam, a przecież żyję w kraju, w którym syrop klonowy jest w każdym domu, a który służy przede wszystkim jako dodatek do racuchów (pancakes).
A poza tym polecam artykuł o moim ukochanym 🙂
https://www.onet.pl/film/onetfilm/stanislaw-tym-mowil-myslalem-ze-umieram-scigala-go-cenzura/0ffbkc0,681c1dfa
…oraz o malutkim zakątku świata, także ukochanym:
https://mail.google.com/mail/u/0/?pli=1#sent?projector=1
Alicjo 🙂 komu jak komu ale tym wszystkim tymom żyło się w komunie sto razy lepiej niż nam dzisiaj.
Mimo że to satyryk to w 80 ‚ latach, zupełnie na początku tych lat potrafił zahaczyć się na państwowy stołek w teatrze wówczas państwowym i tak trwało to ponad ćwierć wieku 🙂
To fakt, że publiki nie wyganiał na zewnątrz by uczestniczyła jedynie w spektaklach publiczność 🙂
Ale taki święty na jakiego on się dziś robi to przysparza mnie do wymiotów.
No dobrze, skoro on ma już bardzo daleko posuniętą demenz to mu wszystko wolno 🙂
Żyje i to całkiem nieźle pomimo że wielu narzeka że strasznie mocno wieje. Ale to są zwykle marudery i ich należy olać podobnie jak i tych co uważają ze są lepszy sort publiczności 🙂 ha ha ha ha
Jeszcze jedna dobra rada odezwała się w mojej łepetynie 🙂
Jeżeli komuś przyjdzie w najbliższym czasie narzekać na upały to zamiast 3 po trzy klepać niech zamraża to ciepło. Zimą przyda się jak znalazł 🙂
Frakcja polsko-francuska uczciła 14 lipca w sobotę 16 lipca i urządziła spotkanie sąsiedzkie na nadbużańskich włościach. Była część literacka z lekturą niewielkich fragmentów książki „100 miejsc we Francji, które każda kobieta powinna odwiedzić” oraz drobna kolacyjka, na którą złożyły się zupa cebulowa, ratatouille i naleśniki z sosem pomarańczowym czyli wielce uproszczona wersja crepes Suzette. Zadania kulinarne zostały podzielone pomiędzy osoby, które zgłosiły się na ochotnika do ugotowania, tudzież usmażenia poszczególnych dań.
Spotkanie zwieńczyły deski z serami w oszałamiającym wyborze, z bagietką oczywista oczywistość 🙂 W kwestii win nie byliśmy ortodoksyjni i każdy przyniósł co mu w duszy grało, a raczej to, co było do kupienia w pobliskim sklepie. Demokratycznie i jednogłośnie uznaliśmy, że Święto 14 lipca wejdzie na stałe do repertuaru nadbużańskich spotkań towarzyskich.
Stosownym i jednocześnie sympatycznym akcentem kolorystycznym był obowiązujący dress code czyli ubrania w kolorze flagi francuskiej. Wszyscy uczestnicy spotkania dostosowali się skrupulatnie do rzeczonych zaleceń.
A w ostatnich słowach mego listu 🙂 pozwolę sobie przypomnieć trzy wielkie nazwiska francuskiej sceny muzycznej:
https://www.youtube.com/watch?v=YgW1VZdFbwY
Danusiu, wspaniała uczta , w miłym towarzystwie i godna obchodzonego święta. Pomysł z dress codem świetny , to zawsze wymaga trochę inwencji i budzi dreszczyk emocji co inni wymyślą 🙂
Oh Danapola to się bardzo cieszę że mogłaś świętować tak jak chciałaś. 🙂
Ja bardzo lubię to święto. Parokrotnie obchodziłem je we Francji i pamiętam że było zupełnie na luziku. Bez pompatycznych akzentów.
Tym razem całkowicie zapomniałem poprzez zawirowania życiowe o national fete.
Właśnie w tym czasie przestała mi działać jedna z kart płatniczych. Próbowałem ja przez internet zabezpieczyć ale jak się później okazało zamknąłem tą która działała.
Katastrofa.
W baku nie miałem więcej niż 10 litrów więc nigdzie nie dojadę oprócz stacji benzynowej. Ale tam na piękne oczy nie otwierają dystrybutora. Pożyczyć nie bylo6od kogo. Krowy rżały na sam widok mojego spojrzenia.
Dobrze że świeciło słońce i mogłem codzień ładować rower z baterii słonecznych. I rower uratował nas.
Jeździłem nim na zbieranie jagód. Co nazbierałem parę kilo od razu zawoziłem przyjacielowi który sprzedawał je przy jednym z supermarketów.
To nie jest łatwy kawałek chleba ale daliśmy radę w ciągu dwóch dni zarobić na zatankowanie 100 litrów disla, byliśmy na wystawnej kolacji ze wszystkimi dodatkami oraz napiwkami i jeszcze sporo zostało 🙂
Szykowałem mobilka do wyjazdu i, i co?
Znalazłem tą brakującą kartę 🙄
Co za cyrk z tym całym odkręcaniem. Ale zdaje się że dziewczyny w callcenter mają do mnie słabość. Poszło jak po maśle. Wszystko jest wporzo 🙂
Następnym razem zanim cokolwiek zrobię zacznę od sprzątania mobikla 🙄
Kto sprząta ten znajduje 🙂 jak mawiali starożytnirosjanie 🙂
Nie chciałem o tym na bieżąco pisać bo wolałem niektórym tutaj oszczędzić Schadenfreude. Wiem że są tutaj tacy że zasłużyłem na to 🙂
A to tylko zwykły zbieg okoliczności 🙂
od paru dni mamy fale upalow w Bretanii. Dzisiaj jest punkt kulminacyjny, w cieniu u mnie jest 39,5 C a chwilamo termometr przekraczal 40 C. Od kiedy tu mieszkam nie widzialam takiej temperatury. Dziecko mialo odjechac godz. temu ale pociag odwolano ze wzgledu na pozar na trasie. Znalazla miejsce w pociagu dopiero na srode. W polu gdzies stoja 4 TGV i czekaja az sytuacja sie wyklaruje. Nie chcialabym byc na miejscu pasazerow.
Salata, pomidory, ogorki to moje pozywienie ostatnio.
elapa, zamrażaj ile się da ciepłego powietrza.
Zimą przyda się jak znalazł 🙂
Ludź cały czas uważa że ma wpływ na naturę 😛
Ale jest zupełnie odwrotnie. Natura wpływa na ludzia.
Zagladajac na blog tylko okazjonalnie przegladam wpisy hurtowo wiec nie zawsze moge sie do nich odniesc, bo tematy dyskusji zmieniaja sie dynamicznie. Ostatni obiad rodzinny zrobilem 15 lat temu, ale ze bylo to prawie 50 osob wiec impreza odbyla sie w restauracji. Udalo mi sie wtedy zebrac roznych kuzynow, ciotki, wujkow itd itp. Ostatni taki zjazd, bo z czasem czesc uczestnikow zmarla, a z innymi kontakt sie rozluznil. Menu tradycyjnie polskie, restauracyjne, ale ogolnie milo bylo.
Wczoraj wrocilem do domu lecac prze Frankfurt pelen obaw czy nie utkne tam tak jak Alicja, ale ze nie przepadam za Lufthansa wiec lecialem LOTem i Air Canada przylatujac do Toronto 25 min przed czasem. W kazdym razie te szesc tygodni w Europie minely szybko, wycieczka na Korfu bardzo udana (2 tygodnie jedzenia frutti di mare + souvlaki, a raz moussaka). Teraz szesc tygodni w Kanadzie i powrot do Polski na piekny wrzesien. Moze wtedy wyskocze na kawe do Wiednia lub osmiorniczki do Aten? Dobrze byc wzglednie zdrowym emerytem :-).
Między innymi atrakcjami takie okoliczności:
https://photos.app.goo.gl/SwTVCpx5NHECvCum7
Armia moich południowych sąsiadów, czołgi jeszcze z „Pustynnej burzy” (kamuflaż – kolor piasku!), chłopcy ćwiczyli na poligonie drawskim, wracają do bazy w Ramstein. Tęsknią do domu, powiedzieli.
Ale w Polsce im się bardzo podobało. Zawsze w tych okolicach natykamy się na żołnierzy z USA 😉
p.s.No, może nie czołgi – wozy pancerne czy coś takiego.
A takie temperatury tośmy już przeżyli pod Krakowem, jak widać na załączonym obrazku. I to w wielkim korku!
https://photos.app.goo.gl/4mZtV2dvyXnwHAWE9
Kemor-tylko na Boga, nie jedz czasem ośmiorniczek w Warszawie! Wiesz dobrze, że to może się źle skończyć….