Oj, czasy
Moim zdaniem jedno jest pewne: żyjemy w okresie przemian w wielu dziedzinach, ale w kuchni to już naprawdę kolosalnych. Oczywiście kuchenne zmiany powodują otaczające nas warunki: większy wybór produktów, szeroka znajomość dietetyki, co każe nam odrzucać niektóre tradycyjne potrawy, kontakt z szerokim światem i jego smakami. Przyczynia się do tego również większa zamożność społeczeństwa oraz szeroka oferta sklepów i restauracji, knajpek, sieciówek itp.
Przez cały czas pandemii i lockdownu obserwuję w Warszawie niezwykły ruch spieszących na rowerach, motorowerach i w samochodzikach dostarczycieli dań. Pukający do drzwi mieszkania młody człowiek z transportówką to znak, że w tym mieszkaniu nie będzie dziś obiadu składającego się z domowych dań, warzyw, domowego ciasta na deser. Że na stole znajdzie się pizza, chińszczyzna, kurczak albo sushi. Nikt nie będzie zmęczony zakupami, pichceniem, zmywaniem. A zebrać się przy stole, w całym komplecie domowników można niezależnie od menu. I tylko troszkę żal…
Ilekroć zdarza mi się w niedzielę jechać poza Warszawę, wyobrażam sobie naiwnie, siadające w mijanych domach do obiadu całe rodziny. A na stole rosół z domowym makaronem ,na drugie zaś danie w mojej wyobraźni podawane są wołowe bitki – kruche, pachnące grzybami a do nich parujące ziemniaki puree. Na deser jest, wedle moich wyobrażeń, dobrze wyrośnięte, pełne rodzynek ciasto
drożdżowe, koniecznie świeże i pachnące wanilią. To kwintesencja staroświeckiego szczęścia kulinarnego nawet nie z moich wspomnień (bo w moim domu w dzieciństwie jadało się na niedzielny obiad pieczony drób o niezwykłym smaku, nie do powtórzenia, bo i drób inny). Moja wyobraźnia podsuwa bitki, bo to bardzo rzadkie obecnie zjawisko. Wołowina, jeżeli nie jest to sezonowany stek, jest mniej popularna niż była kiedyś.
A cała ta opowieść ma swoje źródło i powód w fakcie, że jako zaszczepiona zostałam zaproszona do moich bliskich przyjaciół (zaszczepionych) na obiad, gdzie podano bitki wołowe. Znacie przepis? No to przeczytajcie jeszcze raz, a na pewno nabierzecie na nie apetytu. Proszę sobie wyobrazić, że wołowinę, kupioną w dużym markecie spożywczym, gdzie reklamują mięsa, jako pochodzące z własnego rozbioru nie tylko pokrojono na plasterki, ale jeszcze je specjalną maszyną, zamiast tłuczkiem, zmiękczono. Przygotowanie bitek było proste: najpierw, po obsypaniu lekko mąką zostały podsmażone na klarowanym maśle, posypane lekko solą i pieprzem, podlane odrobiną rosołu i kilkoma łyżkami czerwonego wina, duszone w szybkowarze po wrzuceniu grzybka suszonego, kawałka laurowego listka, kilku ziaren pieprzu i dwóch ziaren ziela angielskiego. Wystarczyło 20 minut niezbyt ostrego gotowania w szybkowarze (ale gdyby ewentualni naśladowcy uznali, że czegoś brakuje do idealnego smaku, a mięso jest jeszcze niezupełnie miękkie, można dusić dalej, już bez hermetycznego zamykania garnka). Zresztą szybkowar był potrzebny tylko ponieważ gospodyni chciała zaoszczędzić czas: możemy z doskonałym skutkiem dusić mięso od początku w zwykłym garnku, powoli, pod przykryciem, dbając, aby sos się nie wygotował. Dodatek stanowiły w moich przyjaciół gnocchi. Wybór klusek, kaszy czy ziemniaków zależy od gustu biesiadników. Podobnie jak to, czy sos zaprawić śmietaną, bo i bez niej jest smakowity.
No i jak z tym apetytem na powiew staroświeckości? Smacznego.
Komentarze
Szybkowar jest moim ukochanym garem, najczęściej używanym. Robię w nim wywary na zupę, duszę wszelkie mięsa, gulasze, bitki. Nie ma obawy, że sos się zbyt szybko wygotuje. Stawiam na mały gaz, nastawiam minutnik i mogę robić coś innego.
A mój gar ulubiony to gar do gotowania ryżu. Ale szybkowar ma więcej funkcji, chociaż w garze do gotowania ryżu też można parę innych rzeczy ugotować.
Sąsiad z Góry (za Górką) wstąpił i zapytał, czy mamy coś przeciwko, by hodował sobie kury. On ma dość spory kawałek ziemi – ale Jerzor nie spytał, ile tych kur zamierza mieć, jak to chłop… Przypuszczamy, że to raczej tak na potrzeby domowe, jest tam pięcioro dzieci, w sumie warunki na małe stadko są.
Ale też są lisy – mam nadzieję, że sąsiad jest tego świadom – wprowadzili się w ub. roku, Belgowie. Może kogut nas będzie budził? 😉
Jak dobrze pójdzie, to może po sąsiedzku będę miała jajka od kur szczęśliwych 😉
W takim sąsiedztwie jak nasze wymagana jest zgoda sąsiadów. Ni to miasto, ale jeszcze nie wieś, podpada pod prawa miejskie.
Temperatura jak w Warszawie (13c), pada…
U mnie też „za młodu” królował rosół z makaronem (domowym!), a na drugie pieczona kura. I prawie nigdy wołowina – zawsze wieprzowina, domowego chowu, w porywach baranina. W ogóle z tego co pamiętam do czasu aż wyjechaliśmy, wołowina wcale nie była popularna w sklepach mięsnych. W drugiej połowie lat 70-tych sklepy mięsne można było śmiało otwierać raz na tydzień, kiedy była dostawa 😉
Bitki robię czasami – według przepisu Gospodyni, z grzybkiem oczywiście. Najbardziej mi pasują z ulubioną kaszą gryczaną.
Haneczko – przeczytałam u Bobika, że mieszkałaś kiedyś w Lubsku. Mój dziadek w czasie wojny był w obozie jenieckim, a potem przeniesiono go do pracy przymusowej i pracował u krawca właśnie w Sommerfeld. Wspominał tego Niemca dobrze. Niestety po wojnie nie odnalazł go. Rosjanie wywieźli go na wschód i ślad po nim zaginął.
Widziałam wiele pocztówek przedwojennego Sommerfeld. Bardzo ładne miasto.
Świat jest malutki, Asiu.
Tak, bardzo ładne. Front i Rosjanie, jakimś cudem, je ominęły. Zachowało się nienaruszone.
Alicja pisala o hodowli kur a ja wam napisze o mojej sasiadce ktora hoduje dwie swinki dla przyjemnosci. Jak kupila dom 5 lat temu to wprowadzila sie z kotami – 3 – , psem i kurkami- 3. To nie byly zwykle kury tylko luksusowe. Danuska, tylko bez brzydkich skojarzen. Po krotkim czasie kury zniknely w tajemniczy sposob to sasaiadka kupila 3 gesi. Te ostatnie wywiozla na nowo zakupiona ferme i gesi tez zniknely. Od 8 miesiecy mam dwie swinki za plotem. Swinki egzotyczne, jedna pochodzi z Wietnamu a druga z Nowej Zelandii. Rozmawialam z nia dwa tygodnie temu i powiedziala, ze swinki zostana przewiezione na ferme. Swinki sa w dalszym ciagu po sasiedzku i smrodek czuc coraz bardziej. Zwierzeta sa spasione, brzydkie i przeoraly caly ogrod wlascicielce. Nawet jak je wywiezie to brzydki zapach zostanie przez pewien czas, jak w takich warunkach czytac ksiazke w ogrodzie !
Elapa-historia prawie 😉 jak z „Folwarku zwięrzęcego” Orwella! Ale rzeczywiście dziwna sprawa….
My robimy kolejne rozeznanie w sprawie jajek od szczęśliwych kur. Mieliśmy już parę adresów, ale gdzieś, coś, po pewnym czasie się zacinało. Może tym razem uda się ustalić regularne dostawy. Dostaliśmy też namiary na ekologiczne gospodarstwo hodujące krowy i kozy i mamy nadzieję, że może uda nam się też kupować dobre, lokalne sery. Zobaczymy….
10c, deszczowo,
Oj, te
zapachy! Elapa, współczuję!
Kurki i większy drób to też nie Chanel nr.5, zależy, w jakich ilościach. Kilka mi nie wadzi, ale więcej to już byłby problem. Zobaczymy.
Nad jeziorem po sąsiedzkim skosie na lewo ktoś kupił działkę (cena 650 000$), po wyburzonym domu, Dom stał i stał, ale nikt nie chciał kupić, więc wyburzono chałupę i działka poszła szybko. Dzisiaj przyjechała ekipa i przygotowuje teren pod zabudowę, powycinali krzaczory i jednego sporego świerka. Działka jest na zboczu do jeziora, kopara tam pracowała, więc pewnie przygotowali teren pod fundamenty. Teraz znowu mamy widok na jezioro, po skosie bo po skosie, ale zawsze to… tyle, że pewnie nie na długo i właśnie zakładamy się z Jerzorem, jak szybko stanie nowa chałupa i jak nam zasłoni jezioro. Tamta chałupinka była niewielkai ledwie dach jej wystawał nad poziom szosy, ale teraz założę się, że nowa będzie 2 razy większa. Taki obecnie jest trynd – wielkie, wielgachne!
I jeszcze trochę w sprawie tematu podrzuconego przez naszą Gospodynię: szybkowaru wprawdzie nie mamy, ale jako że nadal zimno i mokro to wykorzystujemy nasz piec kominkowy do gotowania. Bywały wiosny ciepłe i słoneczne zatem na początku maja nie potrzeba było rozpalać kominka, w tym roku niestety trzeba. Plus jest taki, że uwarzył się w ten sposób gulasz wołowy z sosem grzybowym. Garnek stał kilka godzin na piecu i gulasz dusił się z wolna i z ostrożna. Wyszedł palce lizać 🙂
Alicjo-korzystajcie z widoku ile się da!
Spozniona ale dolaczam sie do gratulacji dla Danuski za jej wklad do audycji o Nisi.
Elapa, wspolczuje sasiedztwa swinek. Lepsze juz byly luksusowe kurki 🙂
Mialam kiedys szybkowar, ale zostal sprzedany na ostatnich targach staroci dwa lata temu. Musze sie przyznac, ze sie go balam. Bylam przekonana, ze kiedys mi wybuchnie i mnie zabije. Problem rozwiazal sie jak zmienilam stara plyte na indukcyjna i nie moglam go juz uzywac. Proponowalam corce, ale nie byla zainteresowana. Sprzedala i zainkasowala pieniadze.
Na kolacje byla zupa-krem ze szparagow. Bardzo dobra. Upieklam tez pierwszy raz focaccie. Nie calkiem wygladala jak na zdjeciu, ale dala sie zjesc. Jutro mam wolny dzien od gotowania.
Świnki, nawet egzotyczne, mają swoje obyczaje i potrzeby, niekoniecznie miłe sąsiadom. Kurki także, więc powinny mieć swój wygrodzony teren z dala od sąsiadów. Gdakanie może być całkiem sympatyczne, ale zapachy raczej nie.
Nie zazdroszczę Eli sąsiadki.
Szybkowar kiedyś miałam, ale też się go trochę bałam 🙂 Rzadko go używałam, potem uszczelki sparciały i poszedł na złom.
Pogoda zmienna, chłodno, ale za to ciekawe widoki chmur, a i tęcza pojawiała się często. Na taką pogodę przydał się rosół, jak najbardziej tradycyjny; tylko makaron ze sklepu, ale lepszego sama bym nie zrobiła. Siostra kupiła dziś botwinkę, ale była niejadalna – sama chemia. Musiała ją wylać.
Szybkowar? Mam w piwnicy, prawie nowy, dawno nie uzywany.
Jakos tak sie sklada, ze gotujemy inaczej. LP chcialaby wlasciwie juz tylko ryby, wiec szybkowar odpada z gory, a fakt, ze oboje pracujemy codziennie, zmusza nas do objadow „blyskawicznych“ i jemy przewaznie szybko dochodzace czesci drobiowe.
Inna sprawa, sprawa wyrzucania, marnowania zywnosci. Ogladalem dzisiaj popularne piec minut z przygotowaniem prostego dania. Temat: sposob na panierowany sznycel z kurczaka. Nie bede opowiadal szczegolow, bo nie o to mi chodzi lecz o pewna obserwacje. Otoz mistrz smazyl grubo panierowane dwa sznycle na klarowanym masle: Musial przy tym uzyc chyba calej kostki, bo w patelni bylo tego na dwa palce. Frytowal wlasciwie. No, dobra, to bylo w studio, a tak, mozna by tych sznycli usmazyc moze ze szesc, moze osiem, ale dla mnie i mojej LP, i wielu immym i tak wychodza tylko dwa. Te dwa sznycle radzil potem ulozyc na ruszcie w piekarniku, aby mogly ociec z tluszczu. Pytanie: co zrobic z tym calym tluszczem ktory pozostal w patelni i w szali pod rusztem? Co do mnie, to nie mialbym problemow uzyc tego tluszczu jeszcze raz, albo i kolejny moze, ale to nie moze byc wyjscie, bo ile razy mozna jesc to samo? W koncu to nadaje sie tylko do wyrzucenia. Wyrzucenia zywnosci. A potem ten piekarnik.
Czytam (nie na koniec) tu piekne recepty. Czytam i czasem moge sobie wyobrazic doslownie jak to wszystko wyglada i – kiedy mysle, ze sprawa jest doskonala i zalatwiona – pojawia sie nieodzowny piekarnik. Bo po polaniu tego wszystkiego jakas glazurka i posypaniu tego moze szczypta parmezanu, to wszystko musi jeszcze pojsc do pieca, na piec lub pare wiecej minut, aby sie pieknie zarumienilo.
Parodziesieciolitrowa kolubryna z paroma kilogramami materialu w okol musi zostac rozgrzana na te 200 stopni, aby zadbac o „finish“.
Ludzie, slyszal juz ktos cos o „sladzie weglowym“?
Kreatorzy przepisow kulinarnych pomyslcie o tym!
pepegor – specem od wszelkiego rodzaju kotletów jest Wombat, ale i ja mam sukcesy na tym polu. I z mych poczynań z mięsiwem wszelakim smażonym na głębokim tłuszczu wynika jedno – oleju z takiego smażenia nie wyrzuca się po jednorazowym przygotowaniu potrawy (bo i frytki mam na myśli).
Po wystudzenu, odcedzając – lejek plus sitko – przelewa się do butelki lub słoja i wkłada do lodówki. Tłuszcz starcza na kilka kolejnych potraw przygotowanych tym sposobem.
O wkładaniu do piekarnika by tłuszcz ociekł pierwsze słyszę. Może dlatego iż sama do frytowania używam garnka do frytek lub elektrycznej frytownicy. Olej, po zakończeniu smażenia, sam „ocieka” z sita. Może się mylę lecz myślę iż poprzez wkładanie do piekarnika traci się efekt deep-fry vel frytowania vel smażenia na głębokim tłuszczu.
Zdrową i bezproblemową z uwagi na zużywanie tłuszczu alternatywą jest Air Fryer czyli frytownica beztłuszczowa.
PS
przeprowadziłam doświadczenie obliczając nasz ślad węglowy. Wyszło mi na to, że aby zabezpieczyć świat (czytaj naszą planetę) od zagłady powinniśmy albo wrócić do jaskiń, albo zastosować masową eutanazję. My – czyli cała populacja błekitnego globu.
powinnam dodać: całkowicie zabezpieczyć
Echidno, też kiedyś obliczyłam i doszłam do tego samego wniosku.
Mamy przechlapane i już.
Wiecie co? W takiej Krainie Czarów jeszcze nie byłam. Mnie pokonało już samo przygotowanie zakwasu. Masochistycznie i z rozbawieniem doczytałam do końca, zapraszam https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,53667,27033115,jak-upiec-najlepszy-chleb-swiata-przepis-chada-robertsona.html#S.zajawka_magazynowa-K.C-B.1-L.1.maly:undefined
Ojej, Haneczko, jak bym zaczynała robić chleb z takiego przepisu, to bym od razu zwątpiła. Ja robię chleb głównie żytni, tam jest przepis na pszenny, który oczywiście trzeba wyrabiać ręcznie. Ja jestem za leniwa, jeszcze nie doszłam to tego etapu, poza tym wolę pieczywo pełnoziarniste, a to już inna bajka.
6c, słońce.
Tak czy siak mamy przechlapane – przecież nie zaczynamy właśnie życia 🙄
Nie mam prenumeraty G.Wyborczej, więc nie mam dostępu do całego przepisu, a wnoszę, że jest koszmarny 😉
Ci naprzeciwko po skosie oczyścili działkę pod budowę, w tym usunęli przepięknego świerka, który stał blisko drogi i myślałam, że go oszczędzą. Chyba nad tym rozmyślali, bo wycięli go na końcu… Widok mam – tylko jak długo?
https://photos.app.goo.gl/XrzXbia6f44qNQ2K8
Co do kotletów czy innych dań panierowanych to wydaje mi się, że najprostszym sposobem na pozbycie się sporej części tłuszczu jest ułożenie ich, tuż po smażeniu, na ręczniku papierowym.
W kwestii chleba to stosuję chyba najprostszy przepis ze wszystkich możliwych-mąka, woda, suche drożdże, odrobina cukru i soli. Wymieszać, odstawić do wyrośnięcia i upiec. Robię w ten sposob chleb z mąki pszennej(najczęściej tortowej), jako że Osobisty Wędkarz, wychowany na bagietkach, taki chleb lubi najbardziej. Natomiast wszelkie chleby razowe czy tym podobne, pieczone na zakwasie bardzo lubię i zawsze doceniam w wykonaniu różnych, zaprzyjaźnionych osób. Tu pozdrawiam serdecznie kuzynkę Magdę i Małgosię 🙂
Wieści z grządki kwietno-warzywnej-aksmamitki nieśmiało wychodzą na światło dzienne. Rzodkiewki i roszponka mają się znakomicie, rosną w niesłychanym tempie. Szczypiorku i zielonej pietruszki jeszcze nie widać.
Poza tym pięknie kwitną magnolie i mirabelki(u sąsiadów) oraz czereśnia u nas, Jej konary zostały wykorzystane do umocowania stołówki oraz spa 🙂 dla ptaków i wiewiórek. Bardzo jesteśmy ciekawi, czy bractwo doceni restauracyjne i kąpielowe możliwości, Dzisiaj znowu wieje bardzo silny wiatr zatem w stołówce nie zostawiliśmy jeszcze żadnych orzechów obawiając się, że znikną z wiatrem gdzieś na drugim końcu wsi: https://photos.app.goo.gl/Y9PZmcwuWLDMFp5o6
Czapla siwa? U mnie też bywa – na Zatoce, co to ją widać, przy brzegu. Ma swój ulubiony kamień, na którym lubią się wylegiwać żółwie.
Ciekawa byłam przepisu na chleb tartine/ w linku od haneczki był tylko fragment, a papierowego wydania WO wyjątkowo nie kupiłam/. Ale w wyszukiwarce przepis jest:
https://alicjaogonowska.pl/tartine-country-bread/ . Można przejrzeć z ciekawości, bo dokładne przestudiowanie zajęłoby sporo czasu/ dla niepiekących zmarnowanego/. A chleb określony jest jako najprostszy… Sama chleba nie piekę, bo jemy go niewiele, ale upieczony przez kogoś zjem chętnie. Synowa piecze bardzo smaczny chleb żytni, w piekarni kupują czasem bułki. Ma swój zakwas i przepis chyba nie jest skomplikowany.
Danuśka,
piękne widoki. Wiosna jest moją ulubioną porą roku.
Czy macie w ogródkach domki/hotele/ dla owadów ? Można kupić gotowe różnej wielkości, albo zrobić samemu.
Alino-dziękuję 🙂
Krystyno-nie mamy w ogrodzie domku dla owadów. Ja też widywałam je w sklepach oraz w naszym ogrodzie botanicznym. Nie jestem do końca przekonania do tej idei, wydaje mi się, że owady doskonale radzą sobie bez naszej pomocy.
Do naszych kwiatów przylatuje sporo pszczół i motyli, lubię obserwować szczególnie te ostatnie. Gdyby ktoś sobie zażyczył to może zamówić szklanki z motylami. Rozwiązanie praktyczne na przyjęcia na stojąco, kiedy goście zostawiają szklanki czy też kieliszki, gdzie popadnie, a potem nie pamiętają, z której szklanki sączyli swoje napoje: https://tiny.pl/r63d8
Rozwiązanie do kielichów, żeby nie pomylić – takie małe pierścionki, które zawija się na nóżce i każdy zapamiętuje swoje. Można wiązać tasiemki o różnych kolorach, dla zapominalskich podobna tasiemka na nadgarstku 🙂
U nas promuje się chatki dla nietoperzy – są to podobne chatki, jak domki dla ptaszków. Niestety, komarów u nas nad jeziorem do licha, ciut i jeszcze trochę, dlatego nietoperki („ja sem netoperek”!) są mile widziane.
Co do wpisu Pepegora – my od dawna się ograniczamy do naszych potrzeb, i to jak najmniejszych. Uwielbiam frytki, ale od lat ich nie robię, tylko w podróży, a jakże, bo w każdym McDonaldsie (czy innym tym podobnym) można je dostać!
Dla nas dwojga się nie opłaca, nawet jak Echidna podpowiada, co z tym olejem zrobić. Nie klaruję masła, jak smażę, to zwyczajnie, na łyżce oleju.
Klarowanie masła to skomplikowana sprawa i dodatkowe zużycie enegrii (u mnie nie ma możliwości zakupu gotowego, sklarowanego) i na mój chłopski rozum jest to pańska fanaberia (nie strzelać do pianisty!).
Ale ale… parę dni temu mieliśmy z rurami wodociągowymi przejścia, Maciuś Złota Rączka wymienił, co należy, przy okazji coś tam z armaturą w łazience, wymienił jedną uszczelkę w kranie z ciepłą wodą, zimną jakoś pominął, a też z racji robót był powinien. Obiecał na drugi dzień, ale jak to Maciuś… Dzień za drugim, a z kranu kap-kap-kap… Podłożyłam ci ja pod kran miarkę do odmierzania tego i owego.
Wyszło mi 0.75 l tych kap-kapów na godzinę. Przeliczcie to sobie w skali rocznej. Owszem, za wodę płacimy, ale to akurat nie przyszło mi na myśl, tylko to, że ta woda kapie na darmo, a gdzieś tam ludzie wody nie mają. To nie moja wina, że nie ma wody na pustynii, ale marnotrawienie wody to przestępstwo.
Zadzwoniłam do Maciusia – natentychmiast przyjechał i uszczelkę na to drugie ramiączko kranowe wymienił. Sam też nie mógł uwierzyć, że to aż tyle 🙄
Hm…
jeden z moich ulubionych autorów, Szczepan Twardoch, wypowiedział się ostatnio w mediach tak:
https://kultura.onet.pl/ksiazki/szczepan-twardoch-to-nie-jest-sukces-polaka-poniewaz-nie-jestem-polakiem/hj6gz4c
W skrócie:
„nie poświęcę ani minuty aby was do czegokolwiek przekonywać, albowiem chuj mnie obchodzi co sobie tam w ślicznych główkach roicie na temat mojej etnicznej tożsamości. Bez odbioru.”
Przeczytałam całą wypowiedź kilka razy i nie wiem, o co chodzi. Rozumiem, że Ślązak to jest Ślązak, Kaszebe to jest Kaszebe, Mazur to jest Mazur, Romowie to Romowie, Żydzi to Żydzi i inni Polacy, którzy się poczuwają do przynależenia do jakiejś „etnicznej tożsamości”. Ale etniczna tożsamość to nie jest paszport, dowód osobisty, wszystkie etniczne tożsamości, jak to określa Twardoch, funkcjonują w obrębie jakiejś państwowości.
Trudno dyskutować z kimś, kogo to właściwie, pardon że mła, chuj obchodzi, co o tym myślimy.
Powtórzyłabym za osławioną Dodą „zioła się jakiegoś napalił, albo czymś naprał…”
Nie, żebym nie znała twórczości Ślązaka, sama Was namawiałam, bo jest świetny – od pierwszej poleconej mi i przysłanej przez Haneczkę „Morfiny”, poprzez „Króla”, „Królestwo” i ostatnio – „Pokorę”, którą uważam za najlepszą z dotychczasowych, znakomitą wręcz powieść.
„Drach” mam w kolejce w kindlu. Wolałabym, żeby nie „podkładał” mi się takimi wypowiedziami, bo teraz będę go czytać przez inne okulary, pogarda dla czytelnika, coś w tym rodzaju. Ja to tak odczułam. Po co mu to było… ale widocznie teraz ważne są media społecznościowe, no to się naczytał. Nie o swojej twórczości tyle, ile o wypowiedziach w mediach na temat śląskości.
Pora umierać 🙁
https://www.youtube.com/watch?v=A7VTiP5dl9o
Też podejrzewałabym zioło…
A wracając do chleba.
Może Nemo dałaby radę temu przepisowi, jak dla mnie to nie jest dla ludzi. Mnóstwo abrakadabry niekoniecznie praktycznie uzasadnionej. Piekłam różne chleby, także pracochłonne, ale takie coś to przesada.
Teraz najczęściej piekę łatwy chleb na drożdżach. Zakwasowy lubię, ale jestem osamotniona i zaniechałam.
Domek dla owadów mamy. Nie sprawia wrażenia przesadnie zamieszkanego.
Co do wypowiedzi Szczepana Twardocha, to wg mnie skierowana jest ona do tych, którzy zalecają mu ” w……ć do rajchu” i lepiej od niego wiedzą, kim powinien się czuć i do czego wolno mu się przyznawać. Nie do wszystkich czytelników. Zresztą u nas nie trzeba znać książek autora, aby go oceniać. Wulgaryzmy bardzo mnie rażą, ale do niektórych tylko tak można trafić. Pięknym za nadobne. Dawno doszłam do wniosku, że często lepiej nie zagłębiać się w życiorysy autorów żyjących, ale dziś jest to trudne, bo autorzy muszą reklamować swoje dzieła, to wymóg wydawcy, ale też oni sami chcą zaznać sławy celebryckiej. Dziś już nie obowiązuje zasada ” siedź w kącie, a sami cię znajdą”.
Z domkiem dam sobie spokój, a owadom zapewnię dużo kwiatów. Lokum znajdą sobie same. Ale domki widuję w przestrzeni publicznej.
Zioła bym nie podejrzewała – zioło nastraja pokojowo, czego dowodem jest generacja ’68, dzieci kwiaty , protesty przeciw wojnie w Wietnamie i te rzeczy 😉
https://www.youtube.com/watch?v=bch1_Ep5M1s
Przypomniał mi się film „Kiler” i ten chłopak z rozanielonym wyrazem twarzy, który ciągle palił zioło 😉
Ja się poczułam urażona słowami Twardocha – tak się nie godzi, po prostu. Ja jestem publika, on jest osobą publiczną, źle sobie z tym radzi. Wyszło paskudnie, moim zdaniem…
10c, miało padać, a jest słońce…
Dzisiaj pierogi z kapustą i grzybami z zamrażarki. Z boczusiem jako skwarek 😉
• Chlib piekę podobnie jak Danuśka.
• Wołowinka – mniam, mniam. Na różne sposoby. Bitki czasami robię w sosie z kwaszonych ogórków lub w sosie pieczarkowo-pieprzowym. W sosie cebulowo-śmietankowym też niezłe. A takie zrazy?
Jako naczynia na wołowinowe specjały używam french casserole. Szczerze przyznam, że szybkowary wzbudzają u mnie niejaki niepokój od czasu gdy byłam świadkiem lądowania rosołu wraz z warzywami na suficie. Od tego czasu nie mam zaufania od naczynka.
Dziś obiado „wydawał” Wombat – spaghetti carbonara. Palce lizać!
haneczko – po „ciu-ciu” też ponoć nieźle:
https://www.youtube.com/watch?v=OVXrNzPN7Dk&list=PLf4pFQpLsSNXPhwJFb6epRuunpWARXyV9&index=8
https://www.youtube.com/watch?v=tbdT-4hFgd4
Ja lubię worki plastikowe do pieczenia – nie trzeba polewać, nic nie wybuchnie 😉
Zawsze mam kilka w zapasie.
Szybkowar też nie wzbudza mojego zaufania.
Wracając do Twardocha – być może jestem w mylnym błędzie, ale nie zauważyłam czegoś takiego jak niechęć rodaków do Ślązaków. Przeciwnie – wszyscy kochali Gustlika 🙂 I nie piszę tego „protekcjonalnym tonem”.
Pan Twardoch nie powinien zwracać uwagi na media społecznościowe, gdzie każdy anonim może napisać byle co, i podejrzewam, że nigdy po książki Twardocha nie sięgnął, ale dlaczego by nie przywalić anonimowo pisarzowi, który swoją śląskość podkreśla. Nic w tym złego, że podkreśla – ale tym samym wystawia się na takie ataki bezmyślnej, anonimowej hołoty.
Poza tym na lekcjach historii uczono mnie o trzech powstaniach śląskich, które walczyły o polskość śląska. Słynne plebiscyty o to, by mieszkańcy wypowiedzieli się, gdzie chcą przynależeć.
Krystyno,
okazało się, żę masz rację – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę!
„Piszę po polsku, bo pisaniem zarabiam na życie, a Polaków jest o wiele więcej niż Ślązaków, skoro zaś chętnie sięgają po moje książki, to dlaczego miałbym się wyzbyć źródła dochodu?”. Więcej tutaj:
https://kultura.onet.pl/ksiazki/nie-polak-lecz-slazak-co-szczepan-twardoch-mowi-na-temat-swojej-tozsamosci/py0bntd
*Zeby nie było – „w mylnym błędzie” 😉
Po naszych ostatnich rozmowach pooglądałam sobie jeszcze w internecie domki dla owadów oraz domki dla kur. Kurniki mogą być prawie, jak z bajki 🙂
https://i.pinimg.com/736x/76/64/15/766415c84a623db29d94b546cafe2f15.jpg
U nas remanenty bakaliowe-znalazłam zachomikowane, już mocno podsuszone daktyle i rodzynki, namoczyłam w rumie. Kurczaka okraszonego masłem wstawiłam do piekarnika, po 20 minutach dorzuciłam nasączone rumem bakalie.
Podczas pieczenia pachniało obłędnie w całym domu, podałam z ryżem. Danie można spokojnie, a nawet z przyjemnością 🙂 dorzucić do domowego jadłospisu. Przy okazji przypomniał mi się marokański kurczak z cytrynami w wykonaniu Echidny.
A ja właśnie się zaszczepiłam po raz drugi.
Lekki obiad pomidorowa z makaronem.
Bakalie w rumie bardzo lubię, zwykle rodzynki w nim lądują. A pomysł Danuśki odnotowuję, będzie inny kurczak 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=79I5nKKVtBc
Na obiad bylo wloskie danie z Puglii ,Tiella barese. W piekarniku zapiekane razem ziemniaki w plasterkach, mule, ryz na risotto, pomidorki, cebula , natka z pietruszki i owczy ser. Przygotowalam tielle pierwszy raz i wejdzie do naszego jadlospisu.
Wieczorem bretonskie szparagi.
Szparagi u mnie niestety, od paru lat mają zakaz – uczulenie 🙁
A tak je lubiłam 👿
Odpłaciły mi się brzydko 🙁
https://zywienie.medonet.pl/produkty-spozywcze/warzywa/rabarbar-wartosci-odzywcze-wlasciwosci-przeciwwskazania-do-spozycia/xrl54vt?utm_source=detal&utm_medium=synergy&utm_campaign=allonet_detal_popularne
Dziś też był kurczak ino nie po marokańsku.
Środkowe części skrzydełka – wingette (jaka jest nazwa polska?) oraz podudzia (tzw pałki) macerowałam około 1 godziny w mieszance z soku klonowego i sosu sojowego z niewielkim dodatkiem ziarenek sezamu.
Blachę wysmarowałam oliwą, wrzuciłam części kurczaka uprzednio dokładnie „obtoczywszy” w marynacie, popsikałam olejem w aerozolu i włożyłam do nagrzanego grilla (można piec w piekarniku). Po około 35 minutach gotowe (w trakcie grillowania/pieczenia trzeba przewracać).
Brzmi, że dość długo lecz grill był nastawiony na średnią moc by nie spalić skórki i mięsa. W międzyczasie pokrojone ziemniaki włożyłąm do mikrofalówki i gdy były gotowe dołożyłam do kurczaka.
Podałam przepis bo danie szybkie i wyjątkowo dobre. Często nie robię coby się nie znudziło lecz że proste w wykonaniu, mało praco- i czasochłonne i naprawdę smakowite, polecam.
Echidno, skrzydła z kurczaka składają się z 3 części: ramienia, przedramienia i lotki. Wygląda na to że używałaś „przedramię”, bo to środkowa część. Prawdę mówiąc nie widziałam u nas w sklepach części skrzydełek, sprzedawane są jako całość. Udka można kupić w częściach.
Zalazłam jeszcze coś takiego, o tulipach ze skrzydeł kurczaka
” Niekiedy ramię skrzydła nacina się wokół kości, przy węższym końcu kawałka i wywija mięso w stronę grubego końca. Tak powstaje coś na kształt „tulipana”.
U mnie też był dziś kurczak pieczony 🙂 , a konkretnie połowa. To było zamówienie męża, więc było klasycznie, bez żadnych udoskonaleń. Do tego marchewka duszona z groszkiem, której ja nie lubię, a mąż bardzo, więc dla siebie zrobiłam surówkę z białej kapusty. Bardzo dawno nie kupowałam kurczaka w całości i trochę zdziwiłam się, że wcale nie tak łatwo go kupić, przynajmniej u nas, choć sklepów jest kilka.
Pogoda jest dziś bardzo kapryśna, co rusz pada deszcz; wypatruję, kiedy można będzie wyjść na dłuższy spacer.
Asiu,
obejrzałam w końcu film ” Wśród chwastów”, który polecałaś. I nie żałuję, choć początek i tematyka nie były zachęcające. Ale warto. Kinematografia francuska docenia swoje gwiazdy, bo Catherine Deneuve ciągle dostaje dobre pierwszoplanowe role, a publiczność chce ją nadal oglądać.
Tak też i pamiętałam lecz nie byłam pewną Małgosiu. Dziękuję.
U nas skrzydełka dzielone są na: całe skrzydełka (wings), ramię (drumette), przedramię (wingette lub flat) i lotki (wing tip). Lotek rzecz jasna oddzielnie nie sprzedaje się – taka niby oczywista oczywistość.
Najlepsze moim skromnym zdaniem jest przedramię, ale i ramię jest niczego sobie.
Kupić można na wagę lub paczkowane jako miks części lub odzielnie. Ta druga opcja jest dla nas szalenie wygodna bo nabywam to co akurat potrzebuję.
Przepis jaki się podzieliłam z Wami ma dodatkową zaletę – prezentuje się wspaniale na półmisku połyskując otrzymaną w procesie grillowania/pieczenia glazurą.
7c i pochmurno, wcześniej popadywało.
Kto by pomyślał, że kurczacze skrzydełko jest tak skomplikowane 😉
A wątróbki kurczaczej w sklepach jak nie ma, tak nie ma, już od przeszło 2 lat – i nikt mi nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego znikła… 🙄
Ja z kolei zaserwowałam sobie Cathrine Deneuve w podwójnej dawce, bo najpierw „Wśród chwastów”, a potem w tym filmie: https://www.filmweb.pl/film/%C5%BBona+doskona%C5%82a-2010-545624
„Żona doskonała” nie jest filmem wybitnym, ale obejrzałam już chyba drugi czy trzeci raz w ramach telewizyjnych powtórek właśnie dla roli, którą gra Cathrine Deneuve. Trzecią Cathrine obejrzałam kilka miesięcy temu w tej produkcji:
https://www.filmweb.pl/film/Dwie+kobiety-2017-765876/descs
W filmie „Dwie kobiety” miałam przyjemność oglądać obydwie aktorki grające główne role, jako że Cathrine Frot też bardzo lubię.
Przypomniałam sobie, że nie tak dawno była rozmowa na temat ryb dostępnych w sklepach. Ryb słodkowodnych.
Narzekałyście/narzekaliście na niedostateczny asortyment takowych. Co mnie – nie ukrywam – nieco zdziwiło.
Podczas naszego ostatniego pobytu w Polszcze, w sklepach widzieliśmy sporo ryb z polskich słodkich akwenów. A mianowicie (tu wymieniam co pamiętam): pstrąg, leszcz, witlinek, tołpyga, sieja, szczupak, a nawet sum i miętus.
Czyżby coś się w tej materii zmieniło od A.D. 2019?
To ja przede wszystkim narzekam 🙂
Bo oprócz wątróbki kurczaczej, która była, ale się zbyła, nie ma u mnie w sklepach ryb słodkowodnych. Nigdy nie było 🙁
Ryby słodkowodne świeże można kupić bez problemu w dużych sklepach rybnych, w działach rybnych supermarketów, w halach rybnych, czyli w dużych miastach. W małych miejscowościach raczej nie. Owszem, są pstrągi w Biedronce pakowane próżniowo, ale po ostatnim doświadczeniu Danuśki, taki zakup jest bardzo ryzykowny/ choć zdaje się, że to były inne ryby, ale nie chodzi o gatunek tylko o nieświeżość/.
Przejaśniło się pod wieczór i spacer okazał się bardzo ciekawy, bo widzieliśmy lisa, co nie zdarzyło mi się od lat. I to całkiem niedaleko od nas. Sarenki w oddali i żurawie to widok dość zwyczajny/ jeszcze! /
Ja też zrobiłam swoje 7200 kroków, przy okazji polansowałam się pod moją cud piękności parasolką, kupioną onegdaj na ul.Świdnickiej we Wrocławiu.
Wspaniała jest ta pierwsza, świeżą zieleń, kwitną też różne krzewy, magnolie w szczycie rozkwitu i mimo deszczu warto było podnieść tyłek z kanapki i się ruszyć.
Zakupiłam tortille szpinakowe, bo przypomniało mi się takie proste danie – tortilla, a na nią wrzucić pokrojoną sałatę plus pokrojony pomidor, ogórek, cebula i co tam jeszcze z warzywnej grupy kto ma – awokado, trochę salsy etc. Dla wzbogacenia – podsmażone kawałki kurczaka na przykład albo kawałki dowolnego mięsa, jajko na twardo, dowolna wędlina. Można posypać serem żółtym! Zawinąć to – i gotowe!
Dobre szczególnie latem, kiedy nie chce nam się nic gorącego.
Warto przypomnieć:
https://haps.pl/Haps/7,167709,27051325,stolowkowa-zupe-zaczynalem-jesc-z-nadzieja-wspomnienia-szczawiu.html#s=BoxOpImg8
Z ciekawości zajrzałam, gdzie są konfitury. Otóż tam:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/zarobki-europoslow-2019-ile-zarabia-posel-w-pe-pensja-diety/36qzmdz
Tu też 😉
https://photos.app.goo.gl/rbX9naAHws24qfKv6
Poezja 🙂
„Potaź wiosnowy postny”
Wsyp w garnek kwartę grochu młodego, wrzuć trebuli, kurzej nogi ziela, sałaty, szczawiu, trzy albo cztery cebulki, szczubci pietruszki, kawałek masła, zagotuj razem, przełóż potym z polewką czystą grochową; przygrzej potaź z tymże bulionem, resztę zapraw sześcią żółtkami jajec, które przygrzej przy ogniu i zmieszaj z potaziem, wydaj na stół.
(W. W. Wielądko, Kucharz doskonały pożyteczny dla zatrudniających się gospodarstwem, wyd. i opr. J. Dumanowski przy współudziale A. Kleśty-Nawrockiej, „Monumenta Poloniae Culinaria”, red. J. Dumanowski, t. III, Warszawa 2012.)
p.s.
O W.W. Wielądku nadawał nam swego czasu Gospodarz.
„sześcią żółtkami jajec” <– znakomite 🙂
Zdziwił mnie wpis Krystyny o braku kurczaków w całości. Gniezno niewielkie, a są jak najbardziej. A już kury to absolutnie rozmaite, do wyboru.
Ryby od zawsze kupuję w tym samym sklepie, oprócz pstrąga łososiowego z Biedronki. Są morskie i słodkowodne, z przewagą mrożonych, ale świeże też są.
Nie mam soku klonowego. Czym nożna zastąpić?
Mea Culpa haneczko. Syrop klonowy nie sok.
Jako zamiennik polecany jest miód.
Syrop jest, a perliczki jak nie było tak nie ma…
Obchodzimy: Dzień Unii Europejskiej, w Kanadzie – Dzień Matki (śœięto ruchome)
Syrop klonowy jak najbardziej kojarzy się z Kanadą. Śniło mi się, że jestem w Szwecji u znajomych Belgów – co oni tam robili (Belgowie w Szwecji!), nie wiem, ale wokół chałupy chodziły czarne (!) niedźwiedzie…. Jakby tego było mało, nagle we śnie zdałam sobie sprawę, że nie rozejrzałam się za dobrze po chałupie i nie wiem, gdzie jest wygódka. Obudziłam się i stwierdziłam, że układ domu jest mi znany. Żeby dopełnić dramatu, w kuchni trzasnęła łapka na myszy…Kota nie ma, myszy tańcują! Niestety.
Podobno te 18 ton kosmicznego złomu wpadło do Oceanu Indyjskiego. Dobrze Chińczycy obliczyli – skoro siedendziesiąt ileś tam procent obszaru kuli ziemskiej to woda, więc złom prawdopodobnie wpadnie do wody… „Prawdopodobnie ” – słowo kluczowe 😉
Można spokojnie pójść dospać 😎
*siedemdziesiąt
Prasówka z rana (jednak nie dało się dospać…):
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,127222,27060126,do-gajosa-strzelali-z-korkowcow-pieczce-dawali-gwozdzie-55.html#s=BoxOpMT
Od razu przypomniała mi się moja miłość!
https://photos.app.goo.gl/8zKb8Gycdno4zR4Q6
Zaintrygowana artykułem „Turkmenistan stawia na psy” (Polityka 4 Maja 2021, Red.), chciałam dowiedzieć się nieco więcej o dawnej republice ZSRR.
Z krzesła nie spadłam lecz musiałam przecierać oczy ze zdziwienia.
Np: około 80 % elewacji budynków stolicy Ashgbad pokryta jest importowanym białym marmurem.
Zobaczcie sami:
https://www.youtube.com/watch?v=hmIa2SGpm6s
Może zabrzmi to jak głupi dowcip Alicjo, ale lepszy korkowiec niźli ostry nabój. Być tzw celebrytą w dzisiejszych czasach nie jest bezpieczne.
To stwierdzenie, bynajmniej nie złota myśl, przypomiało mi o mym niezmiernym zdumieniu gdy usłyszałam: zawód „legenda”. A czego? Ano sportu, filmu i innych zawodów „produkujących” celebrytów. To z kolei wiąże się z nadużywaniem słowa bohater. Dobrze kopnie piłkę – bohater. I to narodowy. No i jakież to bohaterstwo?
Upps… Stolicą Turkmenistanu jest oczywiście ASHGABAT.
Echidno, tego wysokiego C jest pełno w odniesieniu do ludzi i do zdarzeń.
Durne to, ale powszechne niestety.
Czetyrie tankisty byli celebrytami w dawniejszych czasach – nawet tego słowa nie znaliśmy wtedy 🙂
Turkmenistan? Ciekawa propozycja….
p.s.
A z każdego tankisty „wyrósł” pierwszorzędny aktor – i nie dał się zaszufladkować!
9c, słońce.
Owszem, czytaliśmy… ale nie numery 3,5,6,9 No właśnie – nigdy nie przeczytałam żadnej książki Stephena Kinga! A klasyków już dawno, dawno temu przeczytałam.
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114528,27035849,tych-10-autorow-i-autorek-czytalismy-w-tamtym-roku-najchetniej.html?utm_source=nlt&utm_medium=email&utm_campaign=nlt_niedziela_090521_art
Alicjo, na myszy polecam cos takiego:
https://www.canadiantire.ca/en/pdp/as-seen-on-tv-pest-repellent-4-pk-3996773p.html?_br_psugg_q=ultrasonic+pest+repeller
Po prostu nie wejda do domu. Strategicznie można rozlozyc w roznych miejscach (garaz, piwnica) i nie meczyc tych biednych myszek i siebie z opróżnianiem lapek.
Happy Mother’s Day!
Gosia,
dzięki za podpowiedź… ja bym tym myszkom chętnie michę stawiała, ale one zgodnie z nazwą, lubią sobie myszkować tam, gdzie nie powinny. Najlepiej w kuchni!
Nawet jak kot był, to się nie krępowały 🙄
Dzisiaj telekonferencja z dalekim Zachodem – z wiadomej okazji 🙂
Przeczytałam poniższy artykuł i wjechałam na wybrane odcinki tej trasy:
https://www.onet.pl/turystyka/idziemydalej/nazywaja-ja-europejska-route-66-widoki-zapieraja-dech-w-piersiach/gkmhpcf,30bc1058
Tam się nie wybieramy, za dużo śmieci – czubka góry nie widać 🙁
https://old.reddit.com/r/mildlyinfuriating/comments/n89cn4/ever_wonder_what_the_top_of_everest_looks_like/
Jak idzie o Twardocha, to czuje sie wywolany do tablicy, bo ja tez z tamtad.
Alicjo, z nami Slazakami, a pewno i Keszebami, czy tez Lemkami przesiedlonymi na Pomorze nie jest „tak einfach“ jak sie to moze komus wydawac. Z Jerzorem, na zjezdach przegadalem na ten temat niejedno piwo (tzn ja wypilem to piwo, bo Jerzor zawsze powsciagliwie, bo musial jezdzic. Ale, Jerzor wie wiecej, przynajmniej na moj temat. To nie jest tak, ze jak jestem z Zabrza, to kibicuje Gornikowi, a jak jestem z Poznania, to Kolejorzowi. Kiedy mialem 18-te urodziny postanowilem opuscic Polske, a moim motywem bylo: udac sie do Niemiec, bo czulem sie Niemcem, a Polski mialem dosyc. Wydawalo mi sie (nam sie) wtedy, ze istnieja w ogole tylko te dwie opcje, albo jest sie Polakiem, albo Niemcem wlasnie. Dokonalem wyboru ja, oraz wszyscy inni z mojej rodziny. Byli jednak i tacy, ktorzy tego tak nie widzieli, a ja tego wtedy nie rozumialem. Myslalem wtedy, ze nie maja zdania, bo nie sa do tego zdolni, albo maja tak dla mnie wazne kwestie po prostu w d… Dzis widze to jednak inaczej.
W telewizji (polskiej) widzialem niedawno poczatek glosnego ongis filmu Kazimierza Kutza „Sol ziemi czarnej“, bo to sto lat od tych wydarzen o ktorych cie uczono w szkole. Widzialem tego filmu jakiec 15 min z uwaga, a nastepne tylko jeszcze po lebkach, az na koniec wylaczylem. Mowi sie o Kutzu – zwlaszcza on sam o sobie – ze tym obrazem chcial oddac prawdziwy obraz…. Obraz czego? To co widzialem nie odbiegalo wlasciwie od tego, co kolportowala szkola do ktorej przyszlo mi chodzic, a zwlaszcza ta nadeta narracja na wstepie. Jedna jedyna mitologia o trzech powstaniach slaskich. Wystarczy sledzic to co pisze tu w POLITYCE, a i na tutejszym blogu Jan Dziadul o sprawach slaskich. Jan Dziadul nie jest podejrzany o jakakolwiek opcje niemiecka i jest uczciwym komentatorem.
Streszcze wiec: Polacy na Gornym Slasku, maja po zajeciu tych ziem w 1922 i po 1945 za soba „czarny slad“, popiol, ktorym w oczach wielu powinni najpierw posypac swoje czola. Niech Polacy wiec przyjma do wiadomosci, ze niektorzy tam nie lubia jakichkolwiek objec i stawiaja na dystans. Osobiscie, od dawna nie jestem pewien mojego wyboru, tam wtedy, tym postanowieniu o wyjezdzie. Mam bowiem nieczyste sumienie, ze sprawy Gornego Slaska pozostawilem paru slabym. A ten Gorny Slask, lezy mi moze tak na sercu jak Twardochowi.
Dzien Matki byl dzis u nas, tzn matki naszej malej rodzinki, w wydaniu 7-osobowym. Byla corka i dwie wnuczki.
Ze ma sie odbyc u nas dowiedzialem sie dopiero w sobote w poludniu. Wyskoczylem do „ruskich“ i kupilem poltorakilowy plat ciekawej ryby. Opis nastapi. Z zapasow natomiast, wygrzebalem dosyc zamrozonych filetow, aby, w papilotach ulozyc mieszanki, z dokladka warzyw, 8 porcji. Tego steinbeisera upieklen w skorce, a te papiloty piekly sie dodatkowo.
Do tego ryz, sos smietankowy na winie, koncowki szparagowe, glowka brokulow i obligatoryjna salatka owocowa.
Mieszkanie zdobia piekne bukiety.
Pepegor,
mnie zdziwił ten mocno „wykrzyczany” – nie jestem Polakiem! Oraz cały ten wywód – przecież ja mu nie odmawiam śląskości, ani mu mam za złe, mnie nie musi przekonywać, że jest Ślązakiem. Znam całą jego twórczość – w której temat Śląska jest tematem głównym. Nie moja wina, że nie ma wpisu do dowodu osobistego narodowość – Śląska. Po prostu ta forma manifestowania śląskości jest dla mnie agresywna, tak, jakbym mu tego odmawiała i to mnie razi, bo skierował to do wszystkich. A mnie obchodzą jego książki.
Sama mam w rodzinie Ślązaków (w Rydułtowach, kiedyś uznawanymi za część Wodzisławia, a teraz podobno z powrotem Rydułtowy). Ci moi przeflancowani tuż po wojnie spod Krakowa, ale młodsze pokolenie wrosło w Śląsk znakomicie. Prawdziwą Ślązaczką była ciotka Klarcia, z którą ożenił się stryjek spod Krakowa i całkiem się „ześląsczył” tak, że razem z Klarcią wyjechali gdzieś w te rejony, gdzie Ty przebywasz. Kontakt z nimi się urwał, ale na Śląsku pozostała rodzina, między innymi jeden kuzyn-kominiarz 😉 Już pewnie na emeryturze od paru lat. Jadąc od Babci spod Krakowa, zawsze robiliśmy obowiązkowo postój w Rydułtowach – pamiętam, że starzik korzystał z okazji i grał nam na akordeonie. Pisarz polskojęzyczny – mówi wiki. Znowu – język śląski jest językiem niszowym, podobnie jak kaszubski, mazurski i kilka innych. Trzeba więc wybrać, w jakim języku pisarz chce pisać – sukcesu nie osiągnie, jeśli będzie pisał po śląsku, bo na ilu czytelników może liczyć? Ale myślę, że z taką pozycją, jaką sobie słusznie wypracował, mógłby bez zatrudniania tłumacza spokojnie wydawać książki w obu językach. Pytanie – ilu takich czytelników znajdzie? Następne pytanie – do kogo mieć o to pretensje? Tutaj działa rynek, nic innego.
Przy okazji – „Pokorę” uważam za najlepszą książkę Twardocha ze wszystkich dotychczas napisanych , a wszystkie są dobre i warte przeczytania.
Było nie było, mieszkam w kraju, w którym są dwa oficjalne języki i każdy urzędowy papierek jest drukowany w obydwu. Miesiąc temu był spis powszechny i tam jak zwykle pytano, w jakim języku to i tamto, a jakim w domu, na co dzień. Dwa języki oficjalne to nic! Poczytajcie:
https://pl.babbel.com/pl/magazine/jezyki-w-kanadzie
I jakoś dajemy radę 🙂
Dzień Matki był telekonferencyjny, dołączyła Frida, trochę zaspana kicia, ale dała głos. Kwiatki przyniosłam z własnej rabatki 😉
Wędrując z GoogleEarth po Szkocji zauważyłam, jak bardzo szkockie jest Kingston, ale to zauważyłam już dawno, teraz jakby bardziej. Ottawa też ma stare budynki, zwłaszcza rządowe, żywcem przeniesione z Edynburga albo Inverness. Inverness też mamy w Ontario, nawet niedaleko stąd 😉
Przeczytałam wywiad Szczepana Twardocha w ostatnim wydaniu G.Wyborczej – Duży format. Ano tak – historia jest zawsze tak pogmatwana, że trudno ją rozplątać.
Zwłaszcza historia terenów, które są zamieszkane przez wiele narodowości.
Alicja,
w artykule nie jest wymieniony język polski. Czy Polaków w Kanadzie jest tak mało,czy może nie przyznają się, że posługują się polskim w domu, w rodzinie?
Alicja już chyba podawała link do Szwajowej Niedzieli, która odbędzie się 16 maja, ale jako że Wawrzyniec napisał wczoraj do mnie mejla z prośbą, by ten link zamieścić na blogu niniejszym to czynię:
https://www.facebook.com/events/1426592924343030/
Ostatnio zajrzałam znowu na stronę Nisi i przeczytałam uśmiechając się sama do siebie poniższy artykuł. Jeśli jeszcze nie znacie tego tekstu to zachęcam:
https://www.monikaszwaja.pl/kim-byla-monika-szwaja/monika-o-monice
Wczoraj rozpoczęłiśmy sezon towarzyski na włościach. Pogoda sprzyjała ogrodowym spotkaniom, a jako że praktycznie wszyscy nasi znajomi są już przynajmniej po jednej dawce szczepionki uznaliśmy, że przyjątko na powietrzu nie będzie dla nikogo zagrożeniem zdrowia. Kulinarnie było parę ciekawostek i tak: kuzynka Magda przywiozła swoje znane i pyszne pierożki i paszteciki, jeden z kolegów, który ostatnio zainteresował się zielarstwem zrobił dwa rodzaje pesto-z liści kurdybanka i podagrycznika. Czy wiecie, że niegdyś podagrycznikiem leczyło się podagrę? Pesto jedliśmy z chlebem domowej roboty, mieliśmy nawet do spróbowania dwa rodzaje bochenków. Nieskromnie przyznam, że otrzymałam wyrazy uznania za młodą kapustę duszoną z pieczarkami i koperkiem. Kapusta została zagęszczona zasmażką, zgodnie ze zwyczajami starych, doświadczonych gospodyń 🙂 Daniem głównym były podudzia indyka duszone w czerwonym winie i ziarnistej musztardzie z Dijon( w wykonaniu wiadomego Francuza).
Menu wygląda na pyszne , a jeszcze w tak pięknych okolicznościach przyrody musiało być doskonałe.
Korzystając z pięknej pogody byłam na spacerze, ptasie radio nadal nadaje, a spod nóg śmignęła mi chyba żmija, która wygrzewała się na plamie słońca. Pewności nie mam bo wąż był cały czarny, bez charakterystycznego zygzaka, ok 1/2 m. O coś takiego https://zamrzenica.torun.lasy.gov.pl/aktualnosci/-/asset_publisher/1M8a/content/gdy-spotkasz-w-lesie-zmije-/pop_up
Na jednym z obrazków jest czarny osobnik podobny do spotkanego.
Małgosiu – jeśli podany link przypomina spotkanego na spacerze gada, to był to zaskroniec zwyczajny:
https://www.ekologia.pl/wiedza/zwierzeta/zaskroniec-zwyczajny
Mogła to też być żmija zygzakowata – odmiana czarna (melanistyczna):
http://magazyn.salamandra.org.pl/m23a02.html
PS
różnica zasadnicza. Zaskroniec jest niejadowity podczas gdy żmija należy do gatunku jadowitego węża z rodziny żmijowatych. Żmije zygzakowate raczej uciekają niźli atakują lecz w przypadku ukąszenia może być ono śmiertelne.
To „coś” było jednolicie kruczo czarne
jak to?
https://janosiki.flog.pl/wpis/1166432/zmija-zygzakowata-odmiana-melanistyczna
Żmije zygzakowate mogą mieć różne kolory. Jak na podanym niżej przykładzie:
http://forum.ussuri.pl/printview.php?t=790&start=90
tu zaś omal-omal kruczo czarna:
https://www.swiatkwiatow.pl/poradnik-ogrodniczy/zmija-w-ogrodzie-jak-wyglada-oraz-co-robic-w-razie-ukaszenia-id1067,g3.html
albo tu, gdzie są nie tylko fotografie lecz i krótkie filmiki:
https://swiatmakrodotcom.wordpress.com/2012/04/07/zmija-zygzakowata-vipera-berus-wiosenne-przebudzenie/
Powinno Ci pomóc w rozszyfrowaniu zagadki jakiego gatunku przedstawiciela spotkałaś.
Tu jeszcze o wężach występujących w Polsce:
https://zdrowie.tvn.pl/a/weze-w-polsce-jak-odroznic-zmije-od-zaskronca
W naszej nadbużańskiej okolicy jest sporo zaskrońców. Któregoś roku uwiły gniazdo w kompoście u naszego sąsiada pszczelarza i wyruszały na spacery czy też na łowy po okolicy zatem spotykaliśmy je dosyć często.
Czereśnia zaczyna już z lekka przekwitać, wiatr zwiewa białe płatki, które opadają na trawnik niczym śnieg. Jaki przyjemny i pachnący jest taki śnieg 🙂
Z zeszytów do religii:
Wiadomo już, że bezzębni nie pójda do piekła, bo napisane jest „Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.
Grzech pierworodny otrzymujemy od Adama i Ewy. Na wszystkie pozostałe grzechy musimy zapracować sami.
Na początku było słowo. Sądząc po tym, co się stało później musiało być bardzo niecenzuralne.
Papieże zawsze mieszkali w Rzymie, z ojca na syna żyli w celibacie.
Danuśka, świetne.
a u nas na akcji przed domem liści prawie nie ma
znak, że za winklem czai się już zima
Echidno, Danusiu, wyglądało podobnie. Biorąc, pod uwagę, że u nas węży tyle co kot napłakał, to musiała być ta melanistyczna.
Humor zeszytów zawsze mnie bawił, dzięki Danusiu bardzo lubię te cytaty.
10c, słońce.
Eva47 – w Kanadzie jest nieco ponad milion Polaków, tak podaje census sprzed 4 lat.
Nie ma powodu, żeby nie przyznawali się, że w domu rozmawiają po polsku, przecież to najnaturalniejsze w świecie 😉
Z Maćkiem zawsze rozmawiam po polsku, jeśli nie ma w pobliżu nikogo anglojęzycznego.
Proponuję, abyśmy wszyscy w odpowiednim czasie pozbyli się uzębienia albo lepiej – poprosili bliźnich, żeby po śmierci nam je usunęli 😉
Zaszkodzić nie zaszkodzi, a jak ma nas uchronić przed piekłem, to czemu nie zaryzykować? 🙂
Danuśka,
narobiłaś mi smaku na duszoną młodą kapustę z pieczarkami i koperkiem. Musiała być pyszna.
Podagrycznik do tej pory traktowany był jako uporczywy chwast, trudny do usunięcia. Szkoda, że kiedy miałam go dużo, nie wiedziałam, że można go jeść. Bluszczyk kurdybanek jest jeszcze niewielki, ale od dawna dodaję go do potraw. Czekam też na pokrzywę. Wegetacja jest spóźniona, ale dziś wreszcie nastała prawdziwa wiosna, choć + 24 st. C to przesada. Na spacerze z koleżanką wypatrywałam mniszka lekarskiego, ale bez sukcesu. Widziałam tylko pojedyncze roślinki. Za to moja jarzębina będzie kwitła obficie po ubiegłorocznym odpoczynku.
Małgosia trafiła na rzadką okazję przyrodniczą. Opis i zdjęcia wskazują rzeczywiście na żmiję.
Na Pomorzu Zachodnim takie mi się przytrafiło, dobrych parę lat temu, ale tu nie było wątpliwości. Wijców nie lubię żądnych, a jadowitych w szczególności…
https://photos.app.goo.gl/KQjR4yeaxjfEzc246
U nas wysyp mniszka lekarskiego od czasu, jak wprowadzili zakaż używania środków chemicznychdo spryskiwania trawników. Od razu widać, kto zakaz omija, ale większość trawników kwitnie teraz na żółto. Bardzo żółto!
Danusiu – czy znajomy potrzebuje może więcej podagrycznika? Mogę mu teleportować wszystko co mam. Od kilku lat, po jednym zalaniu, mam to paskudztwo w ogrodzie. Wiem, wiem, jest zdrowy, może smaczny, ale rozrasta się wszędzie, dusi inne rośliny, trudno go wyrwać, zwłaszcza gdy lato jest mokre. I nie da się go wyplenić. Nowy napisał mi kiedyś, że po prostu trzeba go polubić i nauczyć się z nim żyć. Niestety, nie polubiłam go! 😀
https://youtu.be/kTP246fnKAI
https://youtu.be/ofoQWfpV8qw
https://youtu.be/j1jjqQz6gzw
Podagrycznika ci u mnie sporo, i to zarówno zielonego, jak i z listkami białawymi na obrzeżach. Co z nim robić? W jakiej postaci spożywać?
Krystyna,
do czego służy Ci kurdybanek? Też mam nieco u mnie na ogródku…
Alicjo,
bluszczyk kurdybanek dodaję do sałatek, na kanapkę, do zupy, a znajomy Danuśki zrobił z niego pesto.
Podagrycznika jeszcze nie jadłam, bo mam go śladowe ilości, ale myślę, że można by zrobić podobnie jak szpinak .
bluszczyk kurdybelek – informacje
http://regiodom.pl/portal/ogrod/rosliny/bluszczyk-kurdybanek-zwany-lecznicza-bomba-i-roslina-zolnierzy
No i jak Wam się podoba „kurdybelek”?
Bluszczyk kurdybanek (Glechoma hederacea)
„Znany był ze swych właściwości leczniczych już w XII wieku i używany przeciw kaszlowi i gorączce.
…Zbiera się kwitnące ziele (Herba Glechomae), ścinając mlode rozłogi nieuszkodzone, czyste i zdrowe, suszy rozpostarte cienką warstwą w cieniu, w temperaturze optymalnej 35 stopni C. Ziele zawiera głównie gorcycę (glechomina), olejek lotny, garbniki, sapominę i sole mineralne.
Jest to roślona obecnie nieco zapomniana, dawniej używana przy nieżytach przewodu pokarmowego, biegunkach i zaburzeniach czynności narządów wydzielniczych. Działa również zmiękczająco, wyksztuśnie, przeciwkaszlowo i przciwastmatycznie. Zwiększa apetyt i pobudza procesy przemiany materii.
Przygotowuje się odwar z 1 i pół łyżeczki ziela na 1 i pół łyżeczki – 2 łyżeczki szklanki wody i pije 2-3 razy dzienni.
Świeży pęd powoduje te same skutki. Sporządza się z niego sałatkę lub zupę, czasem pije tylko sok.
Z bluszczyku przygotowuje się również płyn do płukania gardła i kąpiele stosowane w przypadku ran i chorób skórnych…”
„Rośliny lecznicze”; Jan Volak i Jiri Stodol
Zapomniałąm dodać:
okres kwitnienia: V – VII
zbiór ziela: V – VII
Natomiast
Podagrycznik ziele podagra
Podagrycznik pospolity jest pospolitą rośliną, którą można spotkać prawie w całej Europie i Azji (Kaukaz, Syberia oraz Azja Mniejsza), a także w Ameryce Północnej. To jedyny przedstawiciel rodzaju występujący na obszarze Polski. Rośnie w cienistych, wilgotnych lasach, w niższych partiach gór, a także w zaroślach, na rowach i wysypiskach śmieci, od najdawniejszych czasów jest również znany ogrodnikom jako trudny do wyplenienia chwast. Nazwy ludowe dla tego gatunku to, m.in. śnitka, kurza stopka, gier, barszcnica.
Roślina zawiera flawonoidy, związki kumarynowe, kwasy chlorogenowy i kawowy, witaminę C, poza tym składniki mineralne (żelazo, miedź, mangan, tytan, bor, wapń i potas).
informacja pobrana ze strony ekoherba.pl/sklep/ziola/podagrycznik-ziele-suszone-podagra/
To skrócony opis, poniżej link informacyjny wraz z przepisami
https://sekrety-zdrowia.org/podagrycznik-wlasciwosci-przepisy/
Ano właśnie! Jakby się tak dobrze rozejrzeć to pełnej zdrowia zieleniny jest mnóstwo wokół nas. Rzecz jasno dostęp do tych zieloności nie jest taki prosty dla nas wszystkich, bo co mają powiedzieć mieszkańcy dużych miast. W rezultacie kupujemy w supermarkecie roszponkę przywiezioną z Włoch, a w kwietniu szparagi rodem z Peru. Dla mnie „miastowej” to zaprzyjaźnianie się i poznawanie ziół na nadbużańskich łąkach wcale nie jest takie proste. Zresztą to samo mówił nam kolega od tego pesto z kurdybanka i podagrycznika-że czyta, że porównuje, że na łące ma wątpliwości, że zbiera tylko kilka listków i próbuje i sprawdza, czy przeżyje 🙂 Są rośliny łatwe do rozpoznania i w zasadzie nie sposób się pomylić, ale nie zawsze tak jest. My mamy, jak zwykle o tej porze roku, pokrzywy za płotem. Są majowe i podobno najzdrowsze właśnie teraz. Będę zbierać i zastanawiam się nad tym, czy i w jakiej formie można je zamrozić….?
7c, słońce
Kurdybanek rośnie, mniszka stosuję do sałaty, a pomyślę też nad wykorzystaniem kwiatów – swego czasu zrobiłam bardzo dobre wino (płatki, miód, woda, drożdże winne), ale już mi się nie chce w to bawić, a na ogródku bym tyle tego nie zebrała.
U mnie nie ma pokrzyw, ale jedna wyhodowała się w doniczce z bazylią i zamierzam ją delikatnie przesadzić do beczki z ziemią – a nuż się rozrośnie?
Ja zamrażąm zioła – na przykład bazylię oraz lubczyk i zieloną natkę, myślę, że śmiało można zamrozić pokrzywę. Zamrażąm w pojemnikach plastikowych i wyciągam w miarę potrzeby. Rośliny wkładam do pojemnika sukcesywnie, bo np. bazylia zawsze się „rozkrzacza”, gdy urywać tylko końcówki. No i podstawa – muszą być suche, nie należy wkładać je po umyciu, bo nam wszystko zamarznie!
Chlebek? Prosz bardzo…. 😯
https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/hiszpania-najdrozszy-chleb-swiata-wypiekany-jest-kolo-malagi-kogo-na-niego-stac/pgm0x4s,07640b54
Wystarczy sam tytuł artykułu, żeby wiedzieć, kim są nabywcy tego chleba. Wcale im nie zazdroszczę, a snobizm może odebrać cały smak.
Można pisać o najdroższym chlebie, ale mnie bardziej ciekawi darmowa pokrzywa.
Danuśka,
pokrzywy nigdy nie mroziłam, ale, tak jak Alicja, myślę, że można to robić.
Za to od dawna suszę listki pokrzywy. Moja koleżanka przepuszcza liście przez maszynkę do mięsa i suszy powstałe granulki. Twierdzi, że w tej postaci zaparzona pokrzywa smakuje lepiej. Porównałam – dla mnie smak jest taki sam.
Z pokrzywy / teraz jest najlepsza/ można usmażyć coś w rodzaju placuszków. Pisałam o tym już kiedyś. Przepis znalazłam w książce Pawła i Hanny Lisów o kuchni dawnych Słowian / Piotr też tu ją wspominał/. Do posiekanych drobno liści młodej pokrzywy dodać trochę mąki, tylko tyle, żeby całość się zlepiła. Smażyć na oleju. Można zrobić różne wersje, z mniejszą ilością pokrzywy, a większą mąki, z różnymi dodatkami. Ja dodałam tylko pieprz i sól. Smak nienadzwyczajny, ale zjeść się da . W końcu zdrowe nie musi być smaczne 🙂 Jutro planuję taki pokrzywowy obiad. Tylko dla mnie. Męża nie zamierzam wciągać w te dawne smaki. Ale znajomy Danuśki/ ten od pesto/ może śmiało spróbować, a może już to zrobił.
Ja dziś zrobiłam całkiem niezdrowe, ale smaczne placki ziemniaczane.
One są niezdrowe tylko w nadmiarze, ale za to jak poprawiają humor. Ostatnio przeglądam ” Jadłonomię” Marty Dymek. Ona proponuje placki ziemniaczane tylko z dodatkiem mąki z ciecierzycy. Ponoć są bardzo chrupiące.
Moje miały mąkę pszenną i jajko. Też były chrupiące. Ja jadam je tylko w wersji wytrawnej, a mój syn niedawno mi wypomniał , że bardzo zawęziłam mu smaki, bo właśnie niedawno odkrył, że mogą też być na słodko 🙂
Moje też są chrupiące – dodaję startą cebulę (można bez!), odsączam nieco płyn zbierający się, dodaję 2-3 jajka i smażę małe placki z jednej czubatej łyżki. Malutkie placki są najlepsze! Myślę, że tak jak Krystyna powiada – tylko w nadmiarze są niezdrowe, jak wszystko zresztą.
Poza tym czytelnikom polecam „Drach” Twardocha, właśnie skończyłam. Wydaje mi się, że Twardoch z książki na książkę jest coraz lepszy, niedawno czytałam „Pokorę” (najnowsza) i też polecałam. Znakomite książki.
http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=214&artykul=4693
Małgosiu,
zawężanie smaków – dobre 🙂 🙂 Ja też chyba zawężam smaki moim wnukom, bo gotuję, to co lubią i nie wprowadzam żadnych nowinek. Może też mi to kiedyś wypomną, ale na razie bardzo mnie chwalą. A placki ziemniaczane też wolę z cukrem, choć zjem i bez. No i do masy dodaję startą cebulę, a wiele osób tego nie robi. Pyra też była zwolenniczką placków bez cebuli. Placki tak jak sałatka ziemniaczana to potrawy nieśmiertelne. I dobrze.
W małej ilości się nie da, ale robię je bardzo rzadko. Cebula oczywiście też jest w środku. Syn akurat lubi eksperymenty, ceni dobrą kuchnię, ale musiał do tego dorosnąć.
Dziewczyny-dziękuję za podpowiedzi w sprawie pokrzyw. Myślę, że wykorzystam obydwie możliwości-część ususzę, a część zamrożę.
Krystyno-podoba mi się pomysł z plackami z dodatkiem pokrzyw, rzeczywiście już chyba kiedyś o nich pisałaś. Jako, że lubię ekesperymenty wypróbuję!
Wczoraj spędziliśmy prawie cały wieczór w towarzystwie sąsiada pszczelarza. Sąsiad przyszedł zamówić u Alain’a (który uzyskał status wioskowego stolarza 🙂 ) dwa uliki weselne. Ulik weselny służy do przechowywania pszczelej matki.
Józio planuje umieścić w ulikach dwie obecne matki po to, by pszczoły wyhodowały kolejne. Nową matkę można wprawdzie kupić na pszczelim rynku, ale ceny takiego zakupu bywają zawrotne i dochodzą nawet do 1500 zł! Przy okazji wysłuchaliśmy jeszcze innych opowieści o pszczołach, bo Józio może je snuć całymi godzinami.
W uliku weselnym umieszcza się też małe ramki i tak, jak w normalnym ulu odbywa się tam produkcja miodu. Owe uliki wyglądają całkiem zwyczajnie:
https://tiny.pl/rvpn3
Józio prosił o wykonanie spadzistego dachu.
Poniżej fragment o ulikach weselnych ze strony Sądecki Bartnik:
„W uliku można otrzymywać kolejne matki, zarówno sztucznie, jak i naturalnie unasienniane. Małe rodzinki z czerwiącymi matkami mogą być przesyłane w ulikach do odbiorców i stanowić zaczątek kwalifikowanych rodzin pszczelich. Ten sposób przesyłania matek pozwala na ich przyjęcia bez uszkodzeń w rodzinach. Ulik może również służyć do przetrzymywania rezerwowych matek pszczelich i wykorzystywania ich w dogodnym dla pszczelarza terminie. Matki można w nich przetrzymywać od wiosny do bardzo późnej jesieni, oczywiście pod warunkiem poznania zasad użytkowania ulika.”
W momencie, kiedy nasza czereśnia kwitła najbardziej intensywnie była wprost „oblepiona” pszczołami. Już z daleka słychać było jedno wielkie bzyczenie.
Komu, komu stosowny kubek do kawy/herbaty?
https://m.media-amazon.com/images/I/516BfSrG5eL.jpg
Kubek śliczny.
Byłam na spacerze , Łosiowe Błota nadal niedostępne z powodu błota, a tu znowu zapowiadają deszcze.
6c, słońce dopiero kuka zza horyzontu.
Kubek śliczny, ale nie dla osób uczulonych na jad pszczeli! Mogą prawdziwej pszczoły czy osy nie zauważyć!
Ja popijam herbatę – dla rozbudzenia rumiankową, zanim zabiorę się za owsiankę na wodzie z owocami mrożonymi. Dzisiaj trzy bliskie mi osoby mają urodziny, więc wysyłam życzenia od bladego świtu – do Belgii, do Portland (Oregon, USA) i zadzwonię do kumy w Kingston.
Przy okazji – mój znajomy programista z Belgii już rok temu pracował ze swoją grupą nad opaskami na rękę, które mierzą dystans między osobami, wtedy dopiero rozwijał się covid na dobre… Zapytałam, czy zrobili na tym miliony 😉
https://rombit.com/covid-solutions/
Kubeczek o tyle pięknościowy co niebezpieczny. Bo jeśli nań usiądzie pszczoła lub osa (mamy podobne skojarzenia Alicjo) to co?
Skoro Łosiowe Błota Małgosiu, to przy odpowiedniej pogodzie błotko jak miło. Omijać!
A ubłocony łoś to już prawdziwa tragedia. Jak się z błotka otrząśnie… Lepiej nie myśleć. Zdecydowanie omjać!
Były żeberka w kapuście kiszonej z grzybami (wyrób polski), było spaghetti Bolognese. Dziś smażony blue grenadier (buławik) z hash browns czyli startymi na grubej tarce ziemniakami, osuszonymi w ręczniku papierowym i smażonymi na rozgrzanej patelni. Do tego sałatka a’la szopska jaką jadałam w odległych czasach w Bułgarii. Czyli oliwa, ocet, cebula, pomidory, papryka delikatnie wymieszane, a na tym starta bułgarska feta. A a’la szopska, bo dołożyłam małe ostre czerwone papryczki nadziewane także fetą. Po czym posypałam pestkami granatu (ekologicznymi, prosto z naszego drzewka). Udany obiad.
Trzeba by chodzić w bąblu o średnicy 2-3 metrów by ludziska zachowali zalecaną odległość. Jeśli nawet maseczki noszą w okolicach brody to inne metody też będą ignorowane lub niewłaściwie stosowane Alicjo. Tak mi „wychodzi” z obserwacji.
Spotkanie na żywo z panem Pawłem Smoleńskim. Rozmowa o książce Balagan.
https://www.facebook.com/DzwiekoweArchiwumKcyni/videos/1343257302723891/
Echidna,
ta opaska była pomyślana dla zespołów pracowniczych takich jak budowlańcy, pracownicy przeładowni i magazynów różnego rodzaju, marynarze itp. Przedsiębiorstwa wykupowały je dla wszystkich pracowników, bo to działa na tej zasadzie, że wszyscy mają nosić, bo jak ten, kto się do ciebie zbliżą nie nosi, to nie będzie sygnału, więc cała rzecz mijałaby się z celem. Podobno przedsiębiorstwa rzuciły się na to, w tym wiele spoza Belgii. A czy w praktyce nosili, to już inna sprawa. Ja rzadko spotykam ludzi, a jeśli, to na drodze (szeroki, nowy chodnik z kawałkiem trawnika!) i mijamy się na 3 metry, jak nie więcej, bo każdy schodzi trochę z drogi 😉
Maska w pogotowiu, ale ze względu na spore mijanko nie ma sensu jej zakładać.
W sklepie ograniczona ilość osób w zależności od powierzchni sklepu i bez maski nie ma wejścia. Kiedyś w gazecie internetowej zobaczyłam polityka (polskiego), który właśnie miał maskę na brodzie, bo udzielał wywiadu 🙄
Swoją drogą obawiam się, że te maski już z nami zostaną… Jerzor powiada, że jest w tym pewna tajemniczość, podobnie jak burki 😉 Ale burki są uszyte z lekkich materiałów, a maski odwrotnie. Trudno ucha-cha… nie da się wytępić, trzeba polubić!
Echidno, ja łosia na żywo nigdy nie widziałam. Koleżanka z którą chodzę na spacery donosiła, że jej syn widział niedawno i wcale nie na Błotach. Robił im zresztą wielokrotnie bardzo ładne zdjęcia, ale on na spacery często wyrusza o 5 rano kiedy ja jeszcze smacznie śpię.
Maseczki, szczególnie ostatnio, są coraz gorzej noszone. Na ulicach widzę często ludzi bez masek (nawet na brodzie), w sklepach maski na brodzie. Już mniej mniej to wkurza , bo jestem zaszczepiona. Natomiast podoba mi się sposób na regulowanie ilości osób w Hali, gdzie robię zakupy. Regulacja odbywa się przez ilość wózków sklepowych, a klientów bez wózków się nie wpuszcza. Każdy wózek ma przed wydaniem dezynfekowaną rączkę, zlikwidowano koszyki.
Z całą pewnością masek nie da się polubić, zwłaszcza gdy trzeba nosić je przez wiele godzin w pracy. Synowa koleżanki pracuje w klinice stomatologicznej, oprócz maski nosi jeszcze przyłbicę i ma wielkie problemy skórne na twarzy. A lato przed nami. Od soboty nie będzie obowiązku noszenia masek na wolnym powietrzu. Dziwi mnie cały czas to, że ludzie tak mało dbają o zachowanie dystansu i najchętniej staliby tuż obok drugiego człowieka. I że w wolne dni zamiast do lasu, na plażę czy do parków jadą w najbardziej oblegane miejsca w miastach.
Przed południem wybrałam się do lasu po pokrzywy. Zbierało się łatwo, zwłaszcza że kos śpiewał w pobliżu. Część rozłożyłam do suszenia, trochę zostawiłam na placki, a resztę zamroziłam i wykorzystam do zupy. Dobrze, że Danuśka wspomniała o mrożeniu. I mam już spokój z pokrzywą.
Dodam tylko, że z pokrzywy można zrobić dobry nawóz do podlewania. Wystarczy pokrzywy zalać wodą i odczekać tydzień- dwa. Tylko pojemnik trzeba ustawić w odległym miejscu, bo zapach nie jest przyjemny.
U nas dezynfekuje się rączki koszyków i wózków sklepowych, ale jak wspomniałam – stoi odźwierny i wpuszcza tyle osób, ile wyszło, wejście i wyjście ma swoich, oni posługują się komórą czy czymś tam, podając sobie dane.
Dzisiejszy kwiatek z mojej rabatki:
https://photos.app.goo.gl/e8g5adgE83xdgkr2A
Tak sobie tutaj radzą, i bardzo słusznie:
https://photos.app.goo.gl/LUgYQ4yLF3pAa3PF6
W mieście czy pod naszym lasem było w ostatnich dniach z pewnością cudnie [zaraz idziemy sprawdzić konwalie!!!], ale nam marzyła się (i należała!!!) pierwsza od ponad czterech lat majówka.
Korzystając z miejsc i oj-czasów, jakie są, zaczęliśmy od
Szwajcarii
…Ropczyckiej 😎
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/05/13/szwajcaria-ropczycka/
…Temat będzie kontEnuowany… 😀
U nas liście konwalii coraz większe i coraz lepiej widoczne, ale kwiatów jeszcze nie ma 🙁 W naszych nadbużańskich okolicach mamy całe konwaliowe łany, w tym roku konwalie spóźnione około tygodnia. Na ogół już na kilka dni przed Zofią pięknie kwitły.
Alicja zamieściła zdjęcie tablicy, na której kościół anglikański zachęca do internetowego uczestnictwa w praktykach religijnych. W Polsce również wierni niekoniecznie muszą iść osobiście do kościoła, ale w tutejszym wiejskim kościele nie zauważyłam jakoś w niedzielę mniejszej frekwencji. No cóż księża robią co mogą, by taca nie ucierpiała….Po internecie krąży filmik o spowiedzi on line, ale Radio Maryja sprawę wyjaśniło i wyprostowało:
https://www.wprost.pl/kraj/10309773/spowiedz-online-z-radiem-maryja-jest-komentarz-rozglosni-ojca-rydzyka.html
Nie od dziś wiemy, że ojciec Rydzyk to wzór uczciwości i od nikogo żadnych pieniędzy nie wyłudza.
Pszczelich opowieści ciąg dalszy
W sezonie pszczoły bardzo ciężko pracują i zdarzają im się wypadki przy pracy. Na przykład, pracując do późna, nie zdążą wrócić do ula. Rano taka pszczoła może leżeć koło ula jak martwa. Jeśli jest rzeczywiście martwa lub chora, okaleczona, stara czy zatruta żadna z sióstr nie przyjdzie jej z pomocą. Lecz jeśli jest tylko osłabiona i po udzieleniu wsparcia może być jeszcze w ulu użyteczna to natychmiast inna pszczoła ją nakarmi i obie zabiorą się do pracy.
Kolejne podziękowania dla Asi! Spotkanie z Pawłem Smoleńskim było bardzo ciekawe. Kiedy człowiek ma zdążyć przeczytać te wszystkie książki???
5c, słońce wstało.
Kiedy czas na czytanie? W czasie pandemii! Jestem czytelniczką od urodzenia i rocznie wyrabiam około stówy plus minus, tak zupełnie bezwiednie, ale ten rok z plusem był rekordowy i zapowiada się tak dalej, bo pandemii nie koniec 🙁
Zamieściłam to zdjęcie tablicy ogłoszeń przy kościele anglikańskim, bo u nas kościoły ubogie i dbają o wierzących, a nie o kościół jako taki, a tym bardziej o jego sługę. Najbogatsze są chyba kościoły katolickie, ale też bez przesady, typowej dla polskich kościołów. To tak przy okazji zamieściłam, bo mijam ten kościół (kościółek raczej) po drodze, jak idę do sklepów Za Rogiem.
Znowu chłodno o świcie bladym, ale ma być 16c po południu, wczoraj doszło do 17c. Jak to w maju. W planie częściowy przegląd zdrowotny, na który dostałam zaproszenie, bo takie sprawy się realizuje mimo pandemii. Jak trzeba, to trza.
Przyjemnego dnia!
p.s.U mnie na Górce mniej konwalii jak zwykle (jakaś zaraza je dopadła kilka lat temu i prawie wydusiła 🙁 ), ale koło domu sporo i już-już prawie rozwinięte. Ale nie tak, jak dokładnie 13 maja 2010 roku, właśnie zrobiłam porównanko. Jakieś 3 dni brakuje do takiego stanu, może deczko więcej:
https://photos.app.goo.gl/boC73RBmB3Y7tUu49
W moim spacerowym lesie też dużo konwaliowych liści, ale kwiatków na razie brak.
U mnie w ogrodku konwalie juz przekwitaja. Zaczely kwitnac jakis tydzien, 10 dni przed 1 maja. W dniu tym jak pisala juz Danuska tradycyjnie ofiaruje sie konwalie bliskiej osobie.
U nas dzisiaj dzien wolny i dlugi most do poniedzialku. Na targu bylo duzo ludzi, bo turysci przyjechali masowo. Restauracje sa jeszcze zamkniete to turysci kupowali gotowe dania, ktore pozniej mozna podgrzac ;
Wczoraj w poludnie mialam pierwszy raz gosci od roku. Wszyscy zaszczepieni i wielka radosc ze wspolnego spotkania. Pogoda byla jesienna to zrobilam wolowine z marchewka, jedna kolezanka przyniosla tarte a druga deser. Moja wolowina wizualnie byla nieciekawa, mialam ja dusic z marchewka 3 godz. Marchewka byla nowa i sie zrobilo purée. Nauczka na przyszlosc.
Może marchewkę dodać pod koniec duszenia? Każde warzywo się rozgotuje po trzech godzinach. Puree – ale na pewno dobre było 🙂
U nas o tej porze roku kwitna piekne kwiaty o nazwie California poppy. Kazdy stan ma swoj kwiat. California poppy jest kwiatem stanu California.
Wiele lat temu hiszpanscy podroznicy ktorzy plyneli wzdluz zachodniego wybrzeza kontynentu podziwiali widok zbocz gor porosnietych tymi kwiatami i nazwali ten widok cuppa d’oro.
Tu jest video gor w CA porosnietych California poppy.
https://youtu.be/dBrwpjUYDIA
Alicjo, teraz wiem, ze nowa marchewke trzeba wrzucic do miesa pozniej. Robilam kiedys ze stara i bylo wszystko ok.
Kilka lat temu pojawily sie u nas nasiona makow kalifornijskich. Mam w ogrodku jednego i wysialam nowa torebke nasion . Bardzo lubie kolor tych makow. Nasze czerwone tez sa ladne
Małgosiu – gratuluję! Wygrałaś książkę Pawła Smoleńskiego. 😀
Ojej, coś niesamowitego. Dzięki Asiu!
Asiu, gdyby nie TY to pewnie bym tam nawet nie zajrzała aż do następnego programu, bo mnie z wygranymi jakoś nie po drodze , więc radość podwójna.
Wroce do komentarza Gospodyn na temat rozwozonego jedzenia. Od kilku miesiecy co jakis czas jadamy wlasnie obiady dowozone przez firmy cateringowe. Nie sa to gotowce, ale porcjowane zestawy surowcow oraz przepis/instrukcja gotowania. I to wcale nie chinszczyza czy pizaa, ale wybor roznych dan. Menu zmienia sie co tydzien. Musze przyznac, ze dania sa na ogol znakomite, porcje idealnie dopasowane. Na rynku kanadyjskim dziala Hello Fresh (niemiecka firma, byc moze sa i w Polsce) oraz kanadyjska Goodfood z Montrealu. My wolimy te druga firme, bo maja lepiej dopasowane porcje, przynajmniej dla nas. Sukces tych firm wiaze sie oczywiscie z koronawirusem, bo ogranicza koniecznosc wychodzenia na zakupy. Analizy rynkowe sugeruja, ze ten rodzaj cateringu przetrwa nawet po epidemii, bo to po prostu wygoda, a i przyjemnosc samodzielnego przygotowania potraw. Mam nadzieje, ze tak bedzie, bo tak polubilem ich jedzenie, ze nawet kupilem troche akcji.
Małgosiu – musisz skontaktować się z Justyną.
Kemor – u nas firma Hello Fresh nie działa. Przynajmniej w moim regionie. Ciekawe rozwiązanie.
Dzisiaj, drugi raz w tym roku, na obiad były szparagi. Drogie, ale pani ze straganu lubi tatę i dostał trzy pęczki w cenie jednego. 🙂 Tata odwdzięcza się pani Marzence na przyklad gołąbkami z pieczarkami. 😉
Asiu, już to zrobiłam 🙂
U nas też są firmy dowożące składniki i przepis do samodzielnego gotowania, na przykład:
https://ugotujsam.pl/content/category/4-faq
https://fullspoon.pl/
Ja dziś zrobiłam sobie pierwszą zupę botwinkową w tym roku.
Orca,
niesamowite widoki ukwieconych gór. Maczki kalifornijskie widuję u mojej koleżanki, ale dopiero latem i tylko na małej rabatce.
Danuśka,
możesz śmiało zamrozić pokrzywę. Wczoraj ją zamroziłam, a dziś trochę wyjęłam do zupy jarzynowej. Dobrze się oddziela, nie zbryla, jest sucha, a w dodatku nie parzy przy krojeniu. Do zupy dodałam ją na sam koniec, nie potrzeba jej gotować. Bardzo dobry pomysł z tym zamrażaniem.
Dziś było na szczęście trochę chłodniej . Zieleń w rozkwicie, choć wiele drzew nie ma jeszcze liści. Ale jest pięknie i wesoło.
Szparagi jeszcze bardzo drogie i niestety nie ma żadnych towarzyskich promocji. 🙂
U nas szparagi białe, zielone, zielone groszkowe i fioletowe, 14,00-15,00 pęczek. Fasolka szparagowa 58,00.
Konwalie rozkwitają.
Małgosiu,
gratulacje 🙂
Tu z łezką w oku przypomniały mi się środowe quizy kulinarne naszego Gospodarza – i spojrzałam na półkę pełną wygranych, a także ofiarowanych po przyjacielsku książek 🙂
Owszem, korzystam z nich, zwłaszcza wtedy, kiedy myślę – co by tu…
W sumie mam ich 46, nie wszystkie wygrane, ale chyba większość. Cenię sobie zwłaszcza dosyć stare wydania o ziołach aautorstwa Piotra Metery oraz Janiny Obidzińskiej. Myślę, że warto by odświeżyć tę wiedzę w postaci nowych wydań, bo czas nie stoi w miejscu i wszystko się zmienia, także w ziołowym temacie.
Moim niezmiennym faworytem książek kucharskich jest Tadeusz Olszański, którego „Nobel dla papryki” dostałam z osobistą dedykacją, bo Gospodarz naopowiadał Autorowi, jak bardzo polubiłam jego „Kuchnię erotyczną” – kto ma tę książkę, to wie, że jest za co polubić 🙂
Bardzo nowatorskie i pomysłowe podejście do książki kucharskiej, którą niezmiennie świetnie się czyta, ogląda, no i te węgierskie (nie tylko!) przepisy!
Piszę – nowatorskie podejście, bo książka wydana była po raz pierwszy w 1994 roku (mam nadzieję, że na pierwszym wydaniu się nie skończyło!) i pierwsza taka ubarwiona anegdotkami, opowiadankami i znakomicie ilustrowana!
A poza tym lubię podczytywać „Za stołem” – przewodnik po restauracjach Stolicy autorstwa Gospodarza i Andrzeja Garlickiego. Przewodnik obejmuje lata 2005-2006 i ciekawa jestem, ile z tych restauracji przetrwało… Ale fajnie napisane i w niektórych byłam 🙂
Kuźnię Smaku znamy, niektórzy z blogowiczów… Dom Restauracyjny Gesslerów chyba istnieje, a Qchnia Artystyczna? Też tam bywaliśmy…
Pewnie można sprawdzić na internecie – Uuźnia Smaku działa jako takeout, Qchnia Artystyczna – obiady w restauracji i takeout!
Belvedere w Łazienkach będzie otwarta za 2 dni dla wszystkich gości.
No dobra – trzeba by coś przekąsić…
Szparagi mam z głowy – od kilku lat uczulenie 🙁
A tak je lubiłam! Odpłaciły mi się za moją miłość…
U nas dzis „dzien ojca“, tzn swieto, swieto Wniebowstapienia Chrystusa.
Nikt, poza niewielu osobami tego nie obchodzi, ale pora taka, ze ludzie korzystaja z pogody o tej porze roku i sie bawia, i mocno przy tym popijaja. Dzien ojca dla tego, ze to dawniej glownie meszczyzni zwolywali sie i szli w zielone. Dzis towarzystwo jest mieszane, a ton nadaja nie ojcowie, a golowasi. W radiu nadawali wczoraj, ze policja zaostrzy kontrole, ze wzgledu na niedozwolone zgromadzenia, a dzis mozna bylo uslyszec, ze byly interwencje w miejscach szczegolnie ulubionych. My natomiast tez na miejscu ulubionym, tzn u corki i ziecia na grilu.
Co do szparagow musze powiedziec dosc nieskromnie, ze kategorycznie zazyczylem sobie przerwy. Sasiad zapytal, czy ma przyniesc glowki. Nie tylko ze to najtansze, ale i najlepsze. Nie rozumie nb, ze z tego nie wylansowano jeszcze jako osobnej kategorii o najwyzszej cenie, bo to sama esencja! To nie jest jednak tak, ze to gdzies tam zalega na straganie. To jest rozchwytywane, aczkolwiek uchodzi za towar z usterka. Sasiad ma dojscie i zaoferowal. Zamowilismy, bo zawsze jest ktos, komu mozna podac dalej, np corce. My natomiast mamy zrodlo niespodziewane. Jak wspominalem, moja LP pracuje w centrum rehabilitacyjnym, a tam pacjentami bywaja i Polacy, a niektorzy z ostatnich pracuja na uprawach szparagowych, albo maja krewniakow, co tam robia. Bylo ostatnio trzy razy, ze moja i inna pracujaca tam Polka dostawaly paczki po dobrym kilogramie tych specyjalow. Dzis rano, na sniadanie dojadalismy wczorajsza zupe szparagowa. Mnie sie wyraznie przejadlo.
LP twierdzi, ze mogla by codziennie, ja natomiast domagam sie przerwyy!
krystyna
13 MAJA 2021
21:31
Zgadzam sie. Ta ilosc makow na zboczach gor robi duze wrazenie. Film byl nakrecony przy pomocy “drone”.
Pokrzywy o tej porze roku wysylam w duzej kopercie do znajomej w Boston. Ona uwaza ze pokrzywy z Pacific North West maja duzo zdrowych skladnikow. Musze wreszcie je ususzyc albo zamrozic 🙂
Po angielsku, ale zrozumiecie „osochozi” 😉
https://www.youtube.com/watch?v=uk00UhcRD50
Alicjo-mapa warszawskich restauracji z lat 2005-2006, opisywanych przez znanych nam smakoszy 🙂 mocno się zmieniła, Poza tym, jak wszyscy wiemy pandemia wyrządziła w biznesie gastronomicznym ogromne szkody. Jestem bardzo ciekawa, ile mniej czy bardziej nam znanych restauracji otworzy się po poluzowaniu obostrzeń? Mam nadzieję, że wspomniana przez Ciebie „Qchnia Artystyczna” przetrwa, to jedno z miejsc, gdzie widok liczy się bardziej niż jedzenie 🙂 Obiad czy kawę trzeba tam koniecznie wypić na tarasie z widokiem na park: https://qchnia.pl/restauracja/
Pepegorze-z sąsiadem dostarczającym sam cymes czyli główki szparagów też bym się chętnie zaprzyjaźniła 🙂
Wespół w zespół z Osobistym Wędkarzem zaszczepiliśmy się wczoraj wieczorem po raz drugi. Póki co nie świecimy na zielono, ani nie odbieramy 5G. Czujemy się dobrze.
Obawiam się Alicjo, że osoba nie znająca języka nie będzie wiedziała „osochozi”.
O pieczywie? Tak. Ale co?
Na marginesie – zbyt wiele w pajęczynie internetowej nudnych pseudo felietonów z których niewiele wynika. Innymi słowy brak przysłowiowego „wica”.
Komputer, telefon komórkowy, kamera, aparat fotograficzny, aplikacje komputerowe, dron i co tam jeszcze kto posiada, praktycznie ogólnodostępne, to prosta droga do mass medialnej grafomanii.
PS – Trev dwie minuty mówi o różnicy pomiędzy pieczywem polskim i amerykańskim lecz specjalnie nic konstruktywnego. No i za długo. Zbyt skromna ikonografia ilustrująca jego fascynację polskim pieczywem. Jednym słowem – według mnie niezbyt ciekawe. No, ale to może wina spaczenia zawodowego.
Sz.Panie gospodynie. Zróbcie coś by można było odhaczyć miejsce,, gdzie skończyło się czytać komentarze.
Orca – zbocza gór porośnięte California poppy wyglądają z daleka jakby pokryte były mocnym nalotem rdzy. Niesamowity widok
lecher to nie zależy od Gospodyń.
echidna- pozostałe blogi mają łapkę lub krzyżyk, więc jednak można.
Wspomnienia wczorajsze i niedzielne ➡
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/05/14/blizne-haczow/#comment-83179
…Dziś klimaty szarobure, podeszczowe, pogradowe, poszczepieniowe… 🙂
Krzyżyki i minusy służą do oceny komentarzy.
ale oznacza też ostatni przeczytany komentarz, nie trzeba szukać miejsca gdzie się skończyło.!!!
Nie
Echidna, Krystyna, Elapa i blogowi goscie
Na tym obrazie namalowanym przez Nadi Spencer, California quail obserwuje zbocze pełne California poppy
🙂
https://fineartamerica.com/featured/quail-poppies-nadi-spencer.html
13c, słońce
Wracając do podrzuconego przeze mnie wczorajszego sznureczka pod tytułem „Pięć rzeczy, które Polacy robią lepiej niż Amerykanie” – otóż pełna zgoda z autorem wypowiedzi, mniejsza o nieprofesjonalną formę, ale o ile się nie mylę, to zwykły bloger-vloger, a nie dziennikarz.
Otóż po najpierwsze primo, podobała mi się wypowiedź na temat polskiego chleba i pieczywa w ogóle, dotyczy to także masła. Kto bywał w Ameryce ten wie, że o taką różnorodność pieczywa, jak w Polsce w przeciętnym nawet sklepie, nie wspominając o małych, lokalnych piekarniach – w Ameryce trudno, o ile w ogóle niemożliwe. Kiedy zjechaliśmy tutaj w 1982 roku, w sklepach był tylko taki chleb, jak zademonstrował to Trevor – „wonderbread” i podobna „wata”, coś chlebopodobnego, czego bez opiekania w opiekaczu nie dało się w ogóle jeść. Dopiero po jakimś czasie do Polskiego Domu zaczął przyjeżdżać z Toronto pan Bronek i raz w tygodniu zaopatrywał naszą całkiem sporą naonczas społeczność w chleb z torontońskich piekarni, bułki i tym podobne pączki oraz wędliny. Zapotrzebowanie było spore, bo jak Ukraińcy się zorientowali, co u nas w soboty bywa, to zaczęli przychodzić, a za nimi zwyczajni Kanadyjczycy, którzy też uznali, że „to jest to!”. Pan Bronek wobec tego otworzył sklep w eksponowanym miejscu na Rynku. To już było coś! Chleb i wędliny nadal z Toronto, raz w tygodniu, ale były i inne towary, a przy okazji mała garkuchnia oraz kilka stolików – można było zjeść zupę taką czy inną, pierogi, naleśniki i parę innych rzeczy. Nie była to szeroka oferta (tym lepiej!), ale w czasie lunchu obłożenie było gwarantowane, tłumy urzędników z okolicznych biur i ratusza przychodziły się pożywić. Interes się kręcił coś około 10 lat, może nieco mniej, aż się był zamknął. Otóż za atrakcyjne miejsce, jakim jest Rynek centrum miasta ratusz zażyczył sobie zwiększyć podatki. Kilka biznesów, w tym pan Bronek i z przylegającej ulicy moja Helenka (popularny butik odzieżowy), gdzie pracowałam, poszło w długą. Po prostu nie wyrabiali. Teraz mamy polski sklep 4km od nas, jest chleb raz na tydzień itd. ale już nie jest z takim rozmachem, no i nie ma aż tylu klientów, co Bronek. Dobrze, że jest! Jest też w mieście piekarnia z prawdziwego zdarzenia, bardzo popularna, ale droga – Pan Chancho.
Ma patio z tyłu budynku, można też zjeść lunch, no i mają dobre wypieki, prawdziwy chleb w różnych rodzajach. Piekarnia należy do właścicieli mojej ulubionej knajpy „Chez Piggy”. Pamiętając marne początki, naprawdę doceniam istotę chleba i jego ważność na naszym stole. A teraz różnorodność oferty.
Ale jeszcze daleko jej do oferty warszawskiego Nowego Światu, gdzie stoisko za stoiskiem i chlebów do wyboru, do koloru 🙂
https://photos.app.goo.gl/LXqvBQYJkWGtpe8MA
https://photos.app.goo.gl/dLZ2QuuDEgzKQXwL7
I całkiem rozumiem, dlaczego Trevor na pierwszym miejscu wymienił chleb i masło!
Quail – przepiórka. Kilka razy piekłam, roboty przy jedzeniu dużo, a jedzenia mało 🙁
Ale dobre!
Obrazek ładny, w sam raz do kuchni 🙂
https://pan-chancho-bakery.myshopify.com/
Zdjęcia z Nowego Swiatu pochodzą z wiadomej imprezy 11 lat temu – 50-te Targi Książki w Warszawie. Czy takie targi żywności na warszawskim deptaku odbywają się często, czy tylko okazyjnie? Tam naprawdę można się najeść 🙂
https://photos.app.goo.gl/XX3bQbVJMGdWSZqC8
Korekta: 55 Targi Książki!
Idę Za Róg – tam sklep spożywczy też ma swoją piekarnię i wypiekają całkiem dobre bagietki 🙂 Ale tych piekarni nie jest zbyt wiele – i tak dobrze, że są i się rozwijają, a słynna wata gdzieś tam kątem zalega…
Gra orkiestra Henryka Debicha! (pod wpływem artykułu wspomnieniowego w najnowszym wydaniu „Polityki” – poszukałam!)
https://www.youtube.com/watch?v=08HJHzZ0WPo
p.s. Mak zasiano, czy ja gadam za dużo? 😉
Alicjo-targi żywności na całym szlaku królewskim odbywają się tylko okazyjnie, towarzyszą najczęściej innym wydarzeniom. Od paru lat zdrową żywność można regularnie kupować na targu rolniczym tutaj: https://targ.kregliccy.pl/pages/kregliccy
Oczywiście w tej chwili na stronie „Fortecy” jest oferta jedynie na wynos. Któregoś roku byłyśmy nawet na tym bazarze razem z Koleżankami Warszawiankami 🙂 Tego rodzaju miejsc targowych jest w Warszawie coraz więcej, praktycznie każda dzielnica ma teraz swój niedzielny bazar z żywnością prosto od lokalnych rolnikow (piszę oczywiście o normalnych, przedpandemicznych czasach).
Od dzisiaj w Polsce poluzowanie wielu obostrzeń i rodacy zaczęli zabawę już o północy. Nie wiem, czy to się dobrze skończy….
https://www.o2.pl/informacje/hulaj-dusza-pandemii-nie-ma-obostrzenia-poluzowane-polacy-ruszyli-w-miasto-6639851485575712a
Ja też spróbuję wieczorem zobaczyć jak Warszawa się bawi.
Nastawiłam pierwsze w tym roku ogórki małosolne.
10c, słońce
Danuśka
mie nie chodzi o „zdrową żywność”, bo to jest dość śliskie hasło, pod którym się każdy może podpisać – ja wiem, że moje porzeczki nie są pryskane, że moja bazylia (którą zasieję tradycyjnie w beczce) i mój szczypiorek nie jest, oraz moje dwa pomidory, które wczoraj zakupiłam w doniczkach, a przesadzę do beczki po Trzech Ogrodnikach, nie są chemicznie traktowane… A cała reszta sprzedawana pod hasłem „zdrowa żywność” zależy od tego, kto to sprzedaje. Może nie u nas, bo u nas może wpaść na targ komisja i pobrać próbki do sprawdzenia 😉
Mnie chodzi o targi jako takie, ale już wyjaśniłaś. Czy Warszawa ma jakiś stały plac targowy? Wrocław od wieków miał Halę Targową, nigdy tam nie byłam, ale z tego co wiem, to nadal działa 🙂
https://www.google.com/search?q=wroc%C5%82aw+-+Hala+Targowa+%2B+zdj%C4%99cia&client=firefox-b-d&sxsrf=ALeKk02umkZjAkSNWKnthvG8oYKdibApfQ:1621087006822&tbm=isch&source=iu&ictx=1&fir=jJlrExy5YkyYfM%252C2x0X9WqrS1XsFM%252C_&vet=1&usg=AI4_-kTCy8KvGsJbTH4m9BrtSifQYqbJ2g&sa=X&ved=2ahUKEwiWx8PZ68vwAhVTLs0KHVOZC8gQ9QF6BAgLEAE#imgrc=jJlrExy5YkyYfM
https://www.wroclaw.pl/nieznany-wroclaw-hala-targowa-od-zaplecza
Nigdy tam nie byłam, bo nigdy nie miałam potrzeby robienia wielkich zakupów. A tam podobno mydło i powidło oraz obowiązkowe „baby” ze słoikami pijawek przed Halą…. bo na Halę miały wstęp wzbroniony.
Małgosiu:
https://dompelenpomyslow.pl/najszybszy-przepis-na-ogorki-malosolne-gotowe-w-godzine/
U nas w sklepach nie ma jeszcze takich ogórków, które można byłoby nastawić na jakiekolwiek 🙁
Pan od kopania bohaterem narodowym 😉
https://photos.app.goo.gl/praeMhkYc7ovztSZ6
Alicjo, są bazary w Warszawie: Bazar Szembeka, Wolumen, Banacha, bazarek koło mojej Hali, ten bazar w Fortecy, ale działa tylko w określone dni i pewnie jeszcze kilka mniejszych.
U nas też jest targ, ale działa tylko we wtorki i soboty latem (nie wiem, czy już zaczął działać), a w niedzielę są targi staroci – wspaniała rzecz!
No i co podkreślam od lat, rzadko które miasto w Ameryce Północnej może się pochwalić Rynkiem 🙂
https://photos.app.goo.gl/EL9SgznbTptycwge8
Znam tylko dwa takie miasta. Kingston i Portland w Oregonie 😉
Dawnych wspomnień czar…. (szukałam czegoś i znalazłam takie…)
https://photos.app.goo.gl/ocbwGhZnH69RhojbA
… mają się ku sobie?
https://photos.app.goo.gl/sjg6upnwxkAWCGHV8
Coś tam działa, ale chyba w ograniczonym sensie…zazwyczaj jest stragan przy straganie.
https://www.cityofkingston.ca/explore/webcams/springer-market-square
Portland – rynek:
https://photos.app.goo.gl/xv89HfwqoWWYKhuG9
„Thank you for doing your part in stopping the spread of COVID-19 and keeping Ontarians Healthy. Merci d’avoir contribué à freiner la propagation de la COVID-19 et à protéger la santé de la population ontarienne.”
Ontario Ministry of Health
Ministere de la Sante
Obywatelski obowiązek spełniony, następne szczepienie 4 września. Nie wiem, jak gdzieś na świecie się to przeprowadza, mnie się przypomniały szczepienia szkolne, kolejka, szast-prast i po wszystkim w pół godziny, klasa za klasą.
Dzisiaj przybyliśmy w miejsce szczepień – arena sportowa z obowiązkowym boiskiem do narodowej gry – hokej oczywiście. U wejścia trzeba było się najpierw, zdezynfekowawszy ręce, okazać plastikową kartą zdrowia (jak karta kredytowa, tylko ze zdjęciem i danymi osobowymi) oraz odpowiedzieć na około 40 pytań typu czy się człowiek zadawał, przebywał, podróżował, czy głowa boli, kaszel, wysypka i tak dalej i tak dalej. I wtedy dalej. Po labiryntowych przejściach jak w kolejce do odprawy samolotowej następny stop, dezynfekowanie rączek i cerber z listą pytań, na które już człowiek odpowiadał. Ten cerber wskazał następnego, już na ringu hokejowym, z chorągiewką, żeby się nikt nie pomylił, w jakim kierunku ma się udawać. Na ringu w odpowiednich odstępach ustawione były krzesełka, ponumerowane cyframi i literami według wyznaczonych sekcji. Tak zwana wyższa matematyka, a co! Ja miałam 11 c, Jerzor przynależął do b i był mniej więcej w pobliżu, ale przede mną, bo się wepchał pierwszy, jak to chłop… Usiadłam. Po mniej więcej pół godzinie podeszła panienka jedna z drugą zresztą, z kwestionariuszem, pytania takie same, co u wejścia oraz okazanie dowodu osobistego zdrowia. Powymieniałyśmy uwagi, co myślimy o tych, co ten system wymyślili. Czy nie wystarczyłaby godzina, kolejka i normalnie igła w ramię?! Te sympatyczne kobiety pracowały od rana (myśmy byli na 14:35) i miały przed sobą jeszcze kilka godzin, do 18:30 na nogach! Z tego 10-15 minut przy delikwencie na samą papierkową robotę! Po tym następne 15 minut na panią ze szpilą i drugą, która pchała wózek ze szpilami jednorazowymi i szczepionkami.
I nie myślcie sobie – powtórka z rozrywki, pokazać kartę, odpowiedzieć na dwukrotnie już zadawane pytania. Panienka (Młoda!Bardzo! Świeżo upieczona pielęgniarka!) z uśmiechem zagadała, ja odpowiedziałam coś tam i nawet nie wiem, kiedy mnie tą igłą potraktowała, po czym rzekła, że bardzo dzielnie zniosłam. Zapytałam – co, już po?! I potem uświadomiłam ją, że nie takie my ze szwagrem 😉 Ale faktycznie – nic a nic nie poczułam.
Podziękowałam serdecznie. Należąło na tym krześle pozostać przez 15 minut.
Dlaczego o tym piszę? Bo to jakieś dziwadło logistyczne i musiał to wymyślić jakiś biurokrata po to, żeby utrudnić ludziom życie. Naprawdę prościej się nie da?!
Panie szczepiące też wznosiły oczy do nieba i sugerowały, że w takim tempie to nie dziwota, że to tyle czasu trwa. No ale może jesteśmy w mylnym błędzie i w tym szaleństwie jest metoda? 🙂
Aha – zachowałam przytomność umysłu (jednak!) i wskazałam na tego siwego jegomościa, co to w innej sekcji, że mój ci on jest chłop i czy nie moglibyśmy razem ustalić datę następnego szczepienia. Szanowne jak najbardziej zabrały się za logistykę i 4 września będzie nas dzielić tylko 5 minut 🙂 Chłop zaszczepion wcześniej ode mnie nawet o tym nie pomyślał, ale to nic nowego. 😉
p.s.Zadano mi pytanie, czy jestem osobą powyżej 40 lat – i to było piękne 🙂
Jerzoru nie zdano, chyba wygląda na powyżej? 😉
Dzisiaj pierwsza dawka. Weszłam z wypełnionym formularzem. Dziewczyna skierowała mnie do pokoju nr 1, pani doktor przejrzała formularz, wyrecytowała objawy jakie mogą się pojawić. Pani pielęgniarka wbiła igłę w ramię. Lekarka wręczyła kartonik z potwierdzeniem szczepienia. 15 minut na krześle w poczekalni. Następna dawka 19 czerwca. Wszystko odbywało się sprawnie, ludzie wchodzili, wychodzili. Łącznie spędziłam w punkcie szczepień 20 minut. Nikt się nie wpychał, nie kłócił. Dezynfekcja też się odbyła.
Asiu,
no więc właśnie! Ja naprawdę tego sobie nie wymyłliłam – zapomniałam napisać, że zajęło to wszystko 65 minut od wejścia do wyjścia!
*wymyśliłam
Wydaje mi się, że to jest kwestia obrony przed odpowiedzialnością. Im bardziej rozproszona, tym lepiej. Ale Kanada to nie USA, gdzie można każdemu założyć sprawę sądową za krzywe spojrzenie!
To ja, Jola z Edmonton.
Musze wtrącić moje trzy grosze jako, ze w moim przypadku odbyło się to szczepienie zupełnie inaczej.
Będąc w Shoppers Drugmart (mydło i powidło włącznie z poczta i apteka) zapytałam w tej to aptece czy szczepią i zaraz mnie z małżonkiem zapisali na szczepienie za tydzień, 31-go marca.
W przeddzień ktoś zadzwonił z apteki z przypomnieniem.
Stawiliśmy się na czas, kolejki nie było, zadali nam kilka pytań, jak Ala wspomniała, ale nie dużo i okazaliśmy karty zdrowia oraz dezynfekowalismy ręce.
Wypełniliśmy tez formularz i zaszczepili nas od razu. Po szczepieniu poszliśmy odsiedzieć w samochodzie te 15 minut, jako ze nie bylo gdzie usiasc.
Kolejne szczepienie za 4 miesiące czyli w lipcu.
Słyszałam o kłopotach przez kilka dni z zapisywaniem się na szczepienie, kłopotach z połączeniem telefonicznym lub internetowym ale bylo to na samym początku akcji szczepień, jako ze wszyscy chcieli na raz, w dozwolonej grupie wiekowej.
Ja nie próbowałam oficjalnej drogi tylko zapytałam w kilku aptekach i wybrałam najbliższa datę. ”
My zarejestrowaliśmy się wiele miesięcy temu w Shopper Drugmart – i po kilku miesiącach dowiedzieliśmy się, że to już nieaktualne.
Czyli zależy, gdzie kto siedzi 😉
U nas za drugim razem też to zajęło 20 minut, z czego 15 to obowiązkowe po szczepieniu. Za pierwszym razem było więcej osób, bo nie przyszły na wyznaczone godziny i zrobił się zator, ale i tak nie zajęło to więcej niż godzinę.
Byłam w końcu ze znajomymi na spacerze po centrum. Sprawdzaliśmy, czy przeżyły nasze ulubione miejsca restauracyjno-barowe. Na szczęście większość tak.
Nasze ulubione, oprócz tej najbardziej ulubionej, przeżyły. Działają ogródkowo, co zważywszy mało majową aurę, jest pewnym wyzwaniem dla konsumentów.
Przetestowaliśmy szparagi groszkowe. Delikatniejsze, także smakowo, od zielonych. Teraz kolej na fioletowe. Potem wrócimy do białych, żeby je sobie przypomnieć.
Właśnie w jednym z ulubionych miejsc jadłam wczoraj pierwsze tegoroczne szparagi w sosie holenderskim, owinięte w szynkę serrano z jajkiem w koszulce. Bardzo to było dobre.
Plany kawiarniane odłożyłam na chwilę, bo wczoraj miałam gości, a dziś pogoda była w kratkę i ryzyko deszczu padającego do filiżanki z kawą było duże. Wczorajsi goście to bliskie osoby/ kuzynka i jej mąż/, więc pozwoliłam sobie ku zadowoleniu wszystkich na podział kulinarny – panowie jedli golonki, panie pieczone pstrągi z sałatą. Deser był wspólny – sernik. Upiekłam z 1/2 kg twarogu, w małej tortownicy. Reszta została do dzisiejszej kawy.
Byliśmy dziś w lesie i rozglądałam się za konwaliami. I wypatrzyłam, ale tylko liście, kwiatów jeszcze nie widać. Za to jest mnóstwo kwitnącego szczawiku zajęczego – listki podobne do koniczyny, kwiaty do zawilców. Okazuje się, że szczawik jest bardzo zdrową rośliną / https://sekrety-zdrowia.org/szczawik-zajeczy-wlasciwosci-zastosowanie-i-przepisy/
A miłośnikom darów natury przypominam o młodych pędach sosnowych na syrop. Tylko że te syropy są bardzo słodkie / 1 kg cukru na kg pędów/, więc jeszcze się zastanawiam.
http://www.bociany.przygodzice.pl/
W bocianim gnieździe w Przygodzicach są już maluchy.
Wiadomo, ile ich jest? Ja zdołałam zauważyć jednego, gramolił się spod prawego skrzydła… W Ustroniu kamera jak się zpesuła 17 kwietnia, tak zepsuta 🙁
Po wczorajszym ramię kapkę pobolewa, ale to mniej niedogodne, niż ugryzie nie komara.
Dzisiaj bok choy (pak choy)podsmażany krótko z czosnkiem. Sama dobroć witaminow-mineralna. Nie widzę u siebie zajęczego szczawiu, ale oczywiście znam, zawsze podskubywałam o tej porze roku. Pokrzywa w doniczce ma się nieźle, ciekawa jestem, czy uda mi się bez kłopotu przesadzić do ziemi…
Są 3 małe!
Dzisiaj w ramach zaprzyjaźniania się z wiosną wyruszliśmy na spacer ursynowską Aleją Kasztanową. To jest piękne i historyczne miejsce-legenda mówi, że aleja powstała w 1815 roku i że to na rozkaz cara Aleksandra I podróżującego tą trasą do Rosji posadzono przy drodze wysokie drzewa, kasztanowce właśnie. Powód? Rosyjscy agenci ochraniający cara w podróży mogli dzięki temu skuteczniej maskować się w ich cieniu. Kasztany rosną do dziś dnia, są dostojne i bardzo dorodne, teraz właśnie kwitną. W niektórych miejscach dosadzono młode drzewa, odmianę kwitnącą na różowo. Szrotówek kasztanowcowiaczek starych drzew niestety nie oszczędza, ale podejmowane są próby walczenia z tą paskudą poprzez zakładanie pułapek lepowych czyli opasek nasączonych specjalnym klejem i feromonami. Niestety podobno przy okazji giną inne, pożyteczne owady.
To całkiem miłe zajęcie podglądanie tych bocianów. Nie po raz pierwszy już zresztą!
Haneczka wspomniała o szparagach fioletowych, nie było mi jeszcze dane ich spróbować, ale znalazłam ładne zdjęcie w”Wyborczej” sprzed kilku lat. Cały artykuł tylko dla prenumeratorów:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21770588,szparagi-w-te-pedy-po-pedy.html?disableRedirects=true
Ja od lat podglądałam te w Ustroniu, ale tam często zdarzają się awarie. Chociaż lepiej strona była prowadzona, uczniowie sąsiedniej szkoły to prowadziły, pisały, co się działo itd. No i siedzę ja sobie przed komputrem w Kanadzie i podglądam bociany, nuż to w Ustroniu na Śląsku, nuż to w Przygodzicach w Wielkopolsce 😉
Brawa dla Igi Świątek!
Namawiam was na bok (pak) choy. To jest dobre warzywko, tak na surowo, jak i lekko sparzone lub podsmażone. Do wszystkiego – nawet wrzucone pod koniec gtotwania rosołu. Chińczycy nie mogą bez tego żyć! A oni wiedzą, co dobre. To jest to zielone na pierwszym planie, u dołu:
https://photos.app.goo.gl/hKzzBwGsFuTCr8t29
O wiele bardziej wartościowe, niż poczciwa zielona sałata. Moja siostra wysiała sobie w ogródku i już się zamartwia, że ślimaki jej załatwią… Bardzo możliwe. Winniczki nie niszczą zbiorów, ale te inne jak najbardziej. Znacie jakiś dobry odstraszacz ślimaków?
Danusiu, dzięki za reprezentowanie nas w Szwajowej Niedzieli , bardzo miłe i sympatyczne wystąpienie.
Ja czekam na youtubowe wydanie – powinno się niedługo pojawić, to dla niefejsowych 🙂
Znalazłam informację, że pak choy, czyli kapusta chińska bywa w Lidlu. Jak trafię, to oczywiście kupię.
Ślimaki już się pojawiają, na razie niewiele, więc wyrzucam je. Są lata, kiedy ślimaków jest więcej i lata, kiedy mniej. Raz więcej skorupkowych, kiedy indziej bezskorupkowych. Dobrych sposobów niechemicznych raczej nie ma. Ale chemię stosuję dopiero wtedy, kiedy jestem w wielkiej rozpaczy i bezsilności. Może nie będzie takiej potrzeby.
Dlatego ja przy lesie zakończyłam dawno temu marzenia o ogródku warzywnym.
Porzeczki rządzą – ale chipmunki je kochają nawet zielone!, a poza tym zioła w beczce i rabarbar 🙂
Walczyłam, aż mi się odechciało. Niech ta 🙂
Alicjo – odnośnie pak choy: niestety nam jakoś nie przypadł do smaku. Po kilku próbach odrzuciliśmy z naszego menu.
Kilka lat temu podpowiedziano mi metodę na ślimaki – niestety nie odstraszającą lecz niszczącą. Metoda na piwo – ślimaki wędrują doń i kończą jako topielce w płaskim naczyniu z piwem ustawionym wśród roślinek. Trzeba doglądać codziennie. I oczyszczać. Niewdzięczna i obrzydliwa praca.
Pozostałam przy ręcznym wybieraniu paskudników.
A moze pozbierac slimaki, przygotowac je i zjesc !
13c, przedświtowo…
Elapa,
te wredne ślimaki są akurat niezbyt jadalne 😉 Może i są, bo coś pewnie je zjada w końcu łańcucha pokarmowego, ale to nie cenione przez Francuzów winniczki, którymi swego czasu mnie poczęstowano, i owszem, nawet z odpowiednią ilością wina przeszły mi przez gardło 🙄
Echidno,
a propos bok/pak choy, nabrałam ochoty, jak poczytałam o warzywku, co poniżej zapodaję. Musu nie ma, ale spróbować warto – jako warzywko prawie na surowo, ale na ciepło (króciutka obróbka cieplna!). Poza tym jest tańsze (u nas przynajmniej), niż przysłowiowy barszcz 🙂
Chyba Danuśka stwierdziła niedawno, że wokół mamy tyle jadalnego i wartościowego, a o tym nie wiemy! I prawda, prawda! Bok sam w sobie jest bylejaki, ale dodanie czosnku, sezamu i sosu sojowego, trochę ostrości w postaci chili – może okazać się interesujące 😉
Oto „twarde fakty”:
1 cup of raw bok choy, weighing 70 grams (g) contains (jedna szklanka surowego b.choy zawiera):
9 calories
1.05 g of protein
1.53 g of carbohydrates (węglowodany)
0.7 g of dietary fiber (błonnik)
0.067 g of polyunsaturated fat (tłuszcze nienasycone)
74 mg of calcium (wapno)
0.56 mg of iron (żelazo)
13 mg of magnesium
26 mg of phosphorus
176 mg of potassium
46 mg of sodium
0.13 mg of zinc
31.5 mg of vitamin C
46 micrograms (mcg) of folate (kwas foliowy)
156 mcg of vitamin A (RAE)
31.9 mcg of vitamin K
Poza tym zawiera spore ilości: miedzi, manganu, selenu, niacyny, choliny, Beta-karotenu.
Lekuchno na oleju podsmażony (10 minut góra!) z dodatkiem czosnku i papryczki chili – suchej lub żywszej, kilka kropel sosu sojowego, może być rybny lub ostrygowy. Nie na ostrym ogniu, bo przypali się czosnek i będzie gorzki! Można dodać w czasie smażenia szalotkę lub cebulkę ze szczypiorkiem, deczko oleju sezamowego.
A propos oleju sezamowego – trzeba bardzo ostrożnie, bo on ma bardzo dominujący aromat.
p.s. Owszem, przerabiałam metodę na piwo – zdecydowanie wolę wypić, niż marnować szlachetny bądź co bądź trunek 😉
No chyba, że to jest piwo amerykańskie 🙄
Alicjo – une, te ślimaki, nie rozróżniają smakowo „pyfka”. Cena też nie odgrywa roli. Ja kupowałam najtańsze jakie było na rynku – $1.00 za ćwierćlitrową butelczynę.
Co zaś tyczy polecanego przez Ciebie warzywka, to przecież nie jedliśmy surowego prosto spod wody. Próbowaliśmy tak i siak i niestety nasze kubeczki smakowe nie zgadzały się z wartościami odżywczymi jarzynki. Wyglądało smakowicie i to by było na tyle.
Co przypomniało mi legendarną (u nas) pizzę marchwiową. Przepis wydawał się apetyczny, podczas pieczenia pachniało całkiem przyjemnie, upieczona prezentowała się wspaniale i to by było na tyle. Po pierwszym kęsie wylądowała w koszu.
Nie zawsze „jest po drodze” z nowymi warzywami czy owocami. Mimo najszczerszych chęci.
Jakby nie było, Światowid zapłać za dobre rady. My nie, ale napewno komuś przypadnie do smaku i gustu pak choi vel bok choy vel horse’s ear, vel Chinese celery cabbage vel white mustard cabbage. [na marginesie: bok choy to amerykańska wymowa i pisownia; pak choi zaś brytyjska]
I jeszcze pytanko – podajesz czas podsmażania około 10 minut. Nie za długo?
Wedle wielu chińskich przepisów podawany czas jest różny w zależności od sposobu przygotowania. I tak:
• smażenie: 2 minuty
• na parze: pokrojone warzywo: 2-3 minuty, w całości do 8 minut
• gotowane w wodzie: 2-3 minuty
Ja podałam, jak sama zrobiłam – na malutkim ogniu. Może należąło na większym i krócej – ja robię metodą prób i błędów swoich. Tak a propos, to lubię chińską metodę „stir-fry” w woku, szybko podsmażone różne warzywa, ale takie, by jeszcze były żywe. Nie mam minutnika, robię wszystko na czuja.
Ze ślimakami już nie mam problemu, bo dawno temu … zasadziłam porzeczki 😉
Przestałam z nimi walczyć. Natomiast siostra walczy. Ja piwo wolałam wypić 😉
Nie, u nas nigdy nie było (a mieszkam tu dłuuuuugo!) i nadal nie ma puszki czy butelki piwa za 1$. Najtańsze, jakie znalazłam na półce ostatnio to było 2.15$, nie pamiętam teraz, jakiej produkcji.
Nie ma też piwa w małych butelkach – najmniejsze to Stella Artois – 6 butelek 0.33 l za 15.20$ . Pojedynczo się nie sprzedaje, a puszka (standard – 0.5 l) to 3.20$ (najdroższe piwo w sklepie 🙄 )
Danusiu, bardzo mi się podobało wspomnienie o Nisi i cała, wzruszająca audycja, dziękuję za link 🙂
Bzy pachną cudnie, a wczoraj, po deszczu mieliśmy wspaniałą tęczę.
Dla zainteresowanych przepis na ryż z warzywami. Prosty w przygotowaniu i smaczny (moim zdaniem). Dla mięsożerców jak i wegetarian – to kwestja dodania lub zrezygnowania z jednego ze składników.
Doskonały dla dorosłych i dla dzieci.
Smażony ryż z jajkami i warzywami – porcja dla dwóch osób
Składniki:
— szklanka ryżu
— 3 jajka
— 1 duża marchew
— 1 czerwona cebula (może być biała)
— zielony groszek – około pół szklanki lub więcej (może być mrożony)
— ewentualnie ziarna kukurydzy lub inne warzywa – opcjonalnie i według smaku
— dwie małe kiełbaski, parówki lub kawałek wędzonego boczku
— olej
— sól i drobno zmielony pieprz
— ziarno sezamu – opcjonalnie
Przygotowanie:
• ryż opłukać, ugotować i odstawić w misce do przestygnięcia – ryż musi być zimny (ryż można ugotować wcześniej lub użyć pozostawiony z poprzedniego dnia)
• pokroić w kostkę cebulę, odstawić na bok w miseczce
• pokroić w kostkę marchew, odstawić na bok w miseczce
• pokroić w kostkę kiełbaski lub parówki lub boczek, odstawić na bok w miseczce – wegetarianie pomijają tę opcję
• zagotować w garnuszku wodę i wrzucić zielony groszek na wrzątek; gotować: świeży 3 minuty, mrożony 6-7 minut; odcedzić i odstawić na bok w miseczce
• odseparować białka od żółtek, białka odstawić na bok
• roztrzepać dokładnie żółtka i wylać na ryż, delikatnie wymieszać z ryżem (doskonałe do tego celu są pałeczki), odstawić na bok
• rozgrzać na dużej patelni lub woku niewielką ilość oleju i na gorący wrzucić pokrojoną cebulę, a po chwili marchew i dobrze wymieszać
• dodać groszek, kukurydzę (lub inne warzywa) oraz pokrojoną wędlinę, wymieszać, dodać sól oraz pieprz do smaku, wymieszać i przełożyć do miski
• dolać olej do patelni / woka, włożyć ryż wymieszany z żółtkiem i delikatnie rozłożyć na dnie, po 2 minutach delikatnie, równomiernie wymieszać po czym dodać białko rozlewając równomiernie, zmniejszyć ogień do najmniejszego i wymieszać aż biało się zetnie
• dodać pozostałe gotowe składniki, wymieszać
• przełożyć do pełna do miseczek, na wierzch położyć talerz i odwrócić, zdjąć miseczkę – na talerzu pozostanie gotowe danie w formie miseczek (można pominąć ten zabieg i wyłożyć potrawę na talerz lecz efektownego efektu już nie będzie)
• posypać sezamem (białym i czarnym) – opcjonalnie
Nowy przepis z jakiego skorzystaliśmy dwa dni temu. Podany na obiad w zupełności wystarczył na popołudniowy posiłek.
Danuśko, Salso czy można gdzieś obejrzeć wspomnienia o Nisi nie posiadając konta na Facebook’u?
errata
chyba „mnię” na straopolski „wzięło” – oczywiścia kwestia nie kwestja (kwestyja???)
errata 2:
staropolski
Echidno, może Danusia coś podpowie, ja oglądałam przez FB
Jeszcze raz, ktoś u Bobika napisał, że nie mając konta na FB też można obejrzeć https://www.facebook.com/CKEstararzeznia/videos/140585444759763
Ma się pojawić na tej stronie, na razie jest zeszłoroczna audycja
https://www.monikaszwaja.pl/wideo
Ja też widziałam tę tęczę po wieczór. Nawet próbowałam zrobić zdjęcie, ale wyszła kreska, kolory były niewidoczne, żadnego efektu 🙁
Byłam na spacerze. Niestety komary już zaczynają atakować. Wiosna była dość mokra, a tam jest sporo cieków wodnych, w tym roku jest w nich jeszcze sporo wody , zrobiło się cieplej i szukają ofiar.
„Szwajową niedzielę” oglądałam ze sporym poślizgiem i przez FB. Wydaje mi się, że niefejsbukowcy też mogą obejrzeć to nagranie. Tak, czy inaczej za jakiś czas będzie na jutubce (cytat z Nisi 🙂 ) oraz, tak, jak napisała Małgosia, na stronie Moniki. Mnie też bardzo podobała się ta audycja, co przekazałam z przyjemnością Wawrzyńcowi. Mój udział to drobiażdżek, ale cieszę się, że nasz blog był reprezentowany 🙂
U nas w domu lekkie zamieszanie, bo jutro wyruszamy odwiedzić dawno niewidzianą ojczyznę Osobistego Wędkarza. Do zamieszania przyczyniła się też trochę Latorośl, która złapała dziesięć dni temu koronawirusa. Dzięki Bogu, przeszła chorobę lekko i bez powikłań (jak dotąd!), w środę wraca do pracy. Tym niemniej w pewnym momencie nasze podróżne plany zawisły „na włosku”.
Pełen powrót do zdrowia zapewni naszej dziecinie podlewanie naszych ursynowskich pelargonii oraz małe eskapady na nadbużańskie rubieże 🙂
Danusiu, na długo wyruszacie?
Ja też się ucieszyłam, że nasz blog był reprezentowany. Nie wiem jak ważny był dla Moniki, bo ilość Jej znajomych i przyjaciół jest ogromna, ale mam wrażenie , że nas też lubiła.
Jakby nas niespecjalnie lubiła, toby u nas tyle nie bywała – a przecież udzielała się jak najbardziej często gęsto i Zjazdowo 🙂
Wawrzyniec obiecał mi, że wrzuci na youtube, ale na razie widzę zeszłoroczny.
Sznureczek podany przez Salsę nie działa dla niefejsbukowych 😉
Wawrzyniec właśnie potwierdził, że w ciągu najbliższych kilku dni audycja trafi na youtuba.
Małgosiu-zajrzyj do poczty!
Kupiłam dzisiaj pierwsze, polskie truskawki, jeszcze drogie, bo 35 zł/kg.
Wzięlam na spróbowanie pół kilograma, bo pani sprzedawczyni zachwalała. Okazało się, że słusznie-bardzo smaczne.
„Będzie na stronie, ale potrzebuję czasu by to ogarnąć.
Postaram się na dniach.”
Tyle Wawrzyniec w sprawie, pozostaje zaglądać na stronę.
Łajza minęli 😉
Zanim doczekacie się wiadomego nagrania, to proponuję zajrzeć tu
https://kukbuk.pl/artykuly/najciekawsze-sciezki-rowerowe-w-europie/ zwłaszcza jeśli planujecie rowerową eskapadę, ale nie tylko 🙂
U mnie przyroda ożywiona działa 🙂
Pasie się na robaczkach, kurdybankach i mleczach… konwalie też w blokach startowych:
https://photos.app.goo.gl/CMNczEXzf6bTRiQ58
Danuśka – szczęśliwej podróży!
Danapola
17 MAJA 2021
15:20
Ja też, ja też .
Dzięki, Alicjo!
Osobiście i uroczyście donoszę , że malarstwo tablicowe i ogrodnictwo z sadownictwem, a nawet przewagą tego drugiego całkiem mnie pochłonęło. Dziś posiałem i posadziłem warzywa. Jutro dokończę sianie dyniowatych z ogórkami włącznie. A potem dwa tygodnie będę udzielał się jako fotograf na zaprzyjaźnionej ziemi , która dla Alana jest ziemią ojczystą 🙂 Czas pakować manatki!
Ja czekam – sadzonki dwóch pomidorów mam, ale nocą jest zimno. po 34-tym, tu się mawia. Jutro wysieję bazylię do beczki oraz wsadzę pokrzywę do jakiejś większej donicy.
Przeczytałam dzisiaj w wiadomościach, że jakiś mądry inaczej rolnik koło Świdnicy opryskał rzepak… i ponad 7.5 miliona pszczół oddało ducha. A w tamtych okolicach sporo pszczelarzy i wszystkim, poza niektórymi widać, wiadomo, że nie pryska się rzepaku o tej porze trucizną 👿
Misiowi też szerokiej drogi i przyjemnego pobytu – pozdrowienia dla Sławka Paryskiego 🙂
(zazdroszczę wyjazdów 🙁 )
Danuśce i Misiowi – Bon voyage!
😯 😯 😯
https://www.zegarek.net/przewodnik/ciekawostki/ile-kosztuje-najdrozszy-zegarek-swiata.html
Jeśli doczytasz Danuśko – życzymy Wam szerokiej drogi, słonecznych krajobrazów i błękitnego nieba. I mimo wszystko uważajcie na tłumy.
Dla Misia Kurpiowskiego także życzenia: aby posiane rosło zadziwiająco wzbudzając podziw (i zazdrość) sąsiadów, droga do obiektów zdjęciowych była przyjemna, a krajobrazy otwierały szeroko swe wrota zapraszając do utrwalenia w kadrze.
PS do Misia – i oczywiście pozdrowienia dla Sławka.
Alicjo – Ani cena, ani wygląd zegarków nie powaliły mnie na kolana. Te damskie zbyt „nadźgane” kamyczkami, natomiast cena jako abstrakcyjna nie wzbudza mych emocji.
Dla Misia Kurpiowskiego zdrowia, pomyślności , spełnienia marzeń! Wszystkiego najlepszego! Wspaniałej podróży!
Już jest do obejrzenia:
https://www.monikaszwaja.pl/wideo
16c, słońce
Bardzo serdecznie dziękuję za życzenia. Bardzo serdecznie !
Oj tam oj tam, Echidna,
przecież byś nie pogardziła, gdyby Ci ofiarowano 😉
Z tych kamienistych bardziej podobały mi się diamenty w tym pierwszym, natomiast kolorowe kamienie, jakkolwiek szlachetne, robią wrażenie, jakby się zegarek nabyło na tureckim bazarze. A;e bym nie pogardziła, gdyby dawali 😉
Jak wspomniano w artykule, Szwajcarzy w dawniejszych czasach jako kalwiniści mieli zakaz (chyba niepisany) obwieszać się biżutkami (Nisine!), więc aby podkreślić swój prestiż i majętność, wymyślili „bogate zegarki”. A właściwie Patek na to wpadł. Niektóre są bardzo gustowne!
Z przyjemnością obejrzałam Szwajową Niedzielę ’21, Danuśka reprezentowała nas godnie i dostojnie 🙂 I dobrze, że więcej ludzi dowiedziało się o następnym kąciku, a nawet kącie, w którym Nisia prowadziła ożywioną działalność. Miło było zobaczyć starych znajomych, Na przykład ortopeda, który dzisiaj wspominał, ten w środku – panowie obiecali mi operację łapy, ale niestety, logistycznie było to trudne.
https://photos.app.goo.gl/vcg353K5buSg5aiY7
Nisia nie miała wielkiego ogrodu, ale jak się człowiek przeszedł, to napotykalł tyle roślin, że to było nie do uwierzenia, ile tam się zmieściło! Na cześć prowadzącego Niedzielę Szwajową ’21, Marka Szurawskiego została nazwana… Siurawa 😉
https://photos.app.goo.gl/yTbB58yW5mdc6GpR9
Trochę wiosny na Kociewiu:
https://www.eryniawtrasie.eu/44780
Do listy chwastów jadalnych dorzucam rzeżuchę łąkową. Łodyżki z kwiatkami
są świetnym dodatkiem do sałatek. Wypróbowane 😉 https://pl.wikipedia.org/wiki/Rzeżucha_łąkowa
Marku – wszystkiego najlepszego!!!
https://www.youtube.com/watch?v=zQN5Kd9Ed_c
https://www.youtube.com/watch?v=3Y1BmAvro4c
https://www.youtube.com/watch?v=QtACg6gPHCM
W Kociewie zauważyłam szczaw zajęczy (?), i nie tylko – wpadło mi w oko zdjęcie żuczka, a za nim kamień. Gdyby dorysować jakieś sznurki, wyszłoby, że żuczek w trudzie i znoju ciągnie ten kamień za sobą 😉
Nie znam rzeżuchy łąkowej. Ale tutaj nie szlajam się po łąkach, zresztą – gdzie one są? 😯
Ano tak – nie ma komu pilnować kalendarza!
Marek,
najlepszego – i szerokiej drogi oraz udanego (na pewno taki będzie) pobytu 🙂
Markowi – najlepsze życzenia ! Niech mu starczy czasu na wszystkie plany. No i mógłby tu jednak częściej zaglądać, bo nieuprzejmie wypomnę, że w tym roku odezwał się jeden raz, 1 stycznia.
Danuśka ładnie opowiadała o Nisi, wypadła bardzo naturalnie i pamiętała tyle szczegółów.
Ewo,
właśnie dopiero co myślałam, że pewnie gdzieś wybraliście się na ” skok w bok”, a tu proszę, nawet w znane mi miejsce, bo w Wirtach byłam kilka lat temu, ale jesienią, więc sceneria była inna. A niedaleko jest Starogard Gdański, kociewska stolica, ciekawa jestem, czy udało się Wam tam dotrzeć.
Alicjo,
tak, to szczawik zajęczy. Pełno go teraz w lasach bukowych, a tych jest na Kaszubach i Kociewiu bardzo dużo.
Rzeżuchy łąkowej nie znam, ale jestem prawie pewna, że na dzisiejszym spacerze widziałam ją na mijanej łące, tak dużo jej tam rosło. Tylko że dopiero po powrocie do domu dowiaduję się o właściwościach różnych roślin.
Nisia mieszkała na skraju Puszczy Bukowej, pewnie tam były szczawiki 🙂
Ale nigdy nie było czasu zajrzeć – chociaż Jerzor na rowerze chyba gdzieś tam śmigał po okolicznościach…
17c, słońce.
Chyba lato? Bo dopiero 10-ta rano, a już tak ciepło. W przekaziorach alarm – od marca ’20 do maja ’21 2050 osób zmarło z powodu przedawkowania opioidów. Już od jakiegoś czasu alarmuje się, że to popularny narkotyk – dla jednych lekarstwo, dla drugich zabawa, która może się źle skończy… Te leki tylko lekarz może wypisać – poza tym osoba, która jest zaopatrzona w lek zawierający opioidy, pobierając lek w aptece musi się podpisać, żeby się w księgowości zgadzało. Skąd się biorą te ilości dostępne na czarnym rynku? Temat dla dziennikarza śledczego leży na ulicy, w ciemniejszych zaułkach….
*po polsku poprawniej chyba będzie „opiaty”? W każdym razie śœiństwo od jakiegoś czasu robi karierę na tym rynku, przynajmniej tutaj.
Według Poradnika Gemini:
Opiaty to substancje wyekstrahowane bezpośrednio z opium (wysuszony sok z niedojrzałych makówek lekarskich). Jest ich około dwudziestu, w tym morfina, kodeina i papaweryna. Przed wynalezieniem metod umożliwiających uzyskanie poszczególnych substancji z opium było ono stosowane w formie nalewki alkoholowej lub palone w celach rekreacyjnych i przeciwbólowo. Z opiatów poprzez modyfikacje chemiczne uzyskuje się syntetyczne pochodne używane później w lecznictwie.
Opioidy to grupa substancji syntetycznych i naturalnych (czyli wyżej opisanych opiatów), których wspólną cechą jest aktywność wobec receptorów opioidowych – μ (mi), κ (kappa), δ (delta). Przykładowymi opioidami są:
morfina,
kodeina,
fentanyl,
buprenorfina,
oksykodon,
endorfina, dynorfina i enkefalina – tak zwane opioidy endogenne wytwarzane naturalnie w naszym organizmie.
W Polsce wśród młodych i bardzo młodych ludzi popularne są tzw. dopalacze, oczywiście nielegalne. Te mieszanki różnych środków chemicznych też zbierają swoje śmiertelne ofiary.
Dziś wreszcie wybrałam się do Parku Oliwskiego, a że pogoda dopisała, spacer był wielką przyjemnością , tym bardziej że zakończył się w ogródku kawiarni przy Pałacu Opatów – pyszna kawa, szarlotka z kształcie małej tarty i liście kasztanowca nad głową. Dawno nie miałam tak miłego dnia. Parki jako atrakcja dla turystów znajdują się na dalszym miejscu do zwiedzania. Park Oliwski dzięki położonej w nim katedrze cieszy się jednak dużą popularnością. I słusznie, bo jest tu dużo bardzo starych drzew, często egzotycznych. Przypomniałam sobie, że Ewa i W. też tam byli w 2019 r. Obejrzałam więc ich relację i zdjęcia.
Toteż tabletki przeciwbólowe o wzmocnionym działaniu (u nas taki był tylenol 2) miały i chyba mają na rynku powodzenie 😉 Mimo, że legalnie wydaje się je jedynie z przepisu lekarza, zwykły tylenol można kupić w aptece. Ale znajoma młodzież podpowidziała mi kiedyś, że wszystko zależy od tego, jaką dawkę zażyjesz.
Już ja tam wolę napić się wina! Którego z przyczyn fizycznych nie da się jednorazowo w siebie wlać tyle, żeby się utopić! Chociaż… przypominam sobie o takim wypadku, że jakaś młoda dziewczynka wypiła 13 l wody, żeby „wypłukać” z siebie jakieś śœiństwo i właśnie w ten sposób się „utopiła”. Myślę, że aż tyle wina nie da się w siebie wlać, bo po którejś butelce muszą w końcu prysnąć zmysły 😉
Trzeba iść na spacer.
Pogoda cesarska, żeby przytoczyć Pana Lulka określenie.
Obejrzałam z dużym zainteresowaniem „Wirtualną Szwajową Niedzielę 2021”.
Wspomnienia o Nisi pełne ciepła, szacunku i dobroci. Jaką była, jaką Ją zapamiętali uczestnicy programu, co wniosła do Ich życia, jakie horyzonty przed Nimi odkryła.
Dr. Maciej Jurkiewicz (ten pan budzony w środku nocy by profesjonalnie wyjaśnić jakiej pomocy udzielić poszkodowanej w wypadku kobiecie ciężarnej – jeśli pamiętacie Nisianą opowieść – wyjaśnienia potrzebnego do tworzonej fikcyjnej postaci) zacytował słowa Nisi: „Macieju, mądrość wyklucza bycie złym człowiekiem. Nasze pokolenie powinno robić wszystko aby na świecie było dużo ludzi mądrych, bo wtedy będzie bardzo dużo ludzi dobrych i jak najmniej zła”.
Wspomnienia przeplecione szantami, których miłośniczką była Nisia (w Jej dorobku pisarskim było wiele tekstów do żeglarskich piosenek).
Wszystkie piękne lecz najbardziej polubiłam „Balladę o flisaku i pięknej mieszczce” w wykonaniu Krzysztofa Jurkiewicza (śpiew/gitara) i Jacka Ronkiewicza (skrzypce). Ponadczasowa, moim zdaniem, śpiewana opowieść zdobyła Nagrodę im. Moniki Szwai za najlepszy tekst na Shanties 2017.
Danuśce podziękowania za serdeczne słowa o Nisi, naszej wspólnej biesiadniczce przy Blogowym Stole. Serdeczne i ciepłe – tak jak Nisia była pełna życzliwości i zrozumienia dla ludzi i świata.
PS
Tak mniej więcej w połowie programu, podczas przerwy na zrobienie kawy, wpadł mi do głowy dwuwiersz związany praktycznie z każdym akwenem wodnym nie tylko morzem. Dwuwiersz wiążący się z mym doświadczeniem wodnym, kiedy to kapitan jednostki wołał: „Po zawietrznej, po zawietrznej”. No i zanim pojęłam o co chodzi……
jak tu na żaglowcu pływać
gdy człek nie wie gdzie ma rz…ać
Krystyno,
Jeszcze nie, ale może następnym razem…
Nie tylko rz…ać , ale też …. 🙂
Dziś obiad z gatunku wypasionych i raczej rzadkich befsztyk z cebulką i mizeria.
Preparat z kodeiną zażywam jak mnie prześladuje nocą suchy kaszel. Lek jest sprzedawany w małych opakowaniach, ale bez recepty.
Mnie się najbardziej podoba hymn s/v Kapitan Borchardt – Nisia napisała słowa, a Andrzej Korycki zmontował muzykę, że lepiej nie trzeba, jest znakomita, marszowa i taka „hej, prujmy fale!”.
Oraz ostatnia, zapomniałam już tytułu, śpiewają te „nieroby” 😉
A skojarzenia osób (dla mnie zwłaszcza w ubiegłorocznej edycji) z postaciami książkowymi dość łatwe do odczytania 😉
Bardzo przyjemny marszyk „Za Róg”, tym razem zakupiłam nasiona pietruszki, sadzonki ogórków pojawią się jutro albo na dniach. Nasion nie było, bo sama bym sobie wyhodowała… Z browarowych – English Eagle IPA oraz Łomża, bo trzeba wspierać dobre polskie piwo na rubieży 🙂
I teraz takie wyliczenia (trasę zrobiłam w godzinę – nie umiem powoli chodzić):
– 7764 kroki
– 5.8km
– spaliłam 381 kalorii
Ludzie! 400 kalorii zawiera to IPA, które dla orzeźwienia teraz popijam! A marsze są dla spalania tego i owego! Jak żyć?! 😯
*mniej więcej 380-400 kalorii przeciętnie zawiera 0.5 l pucha piwa 🙁
Na szczęście – i odpukać!!! – nie mam potrzeby zażywania żadnych leków, nawet przeciwbólowych, chociaż reumatyczne bóle miewam od paru dobrych dziesiątków lat. Mądry lekarz powiedział mi kiedyś, sto lat temu, że dopóki ból daje się tolerować, najlepiej tabletki nie brać. I ja się tego trzymam, dlatego jak mi daje po kościach tak, że faktycznie nie da rady – to pobieram aspirynę i ona działa.
Każdy ma inną tolerancję na ból, ja oceniam swoją na dość wysoką, przyzwyczaiłam się do łamania w kościach od czasu zapalenia stawów i daję radę, no chyba, że nie daję rady 🙄
Moja znajoma miewa migreny. Takie, że wtedy zaciemniony pokój i jakieś tabletki, które dają ulgę, ale to tabletki przepisane i w dodatku bardzo drogie (ale jest ubezpieczenie). Oprócz wielkiego bólu towarzyszyły jej inne przyjemności typu „po zawietrznej!”. To są na pewno wredne rzeczy, byłam świadkiem…
Moja Babcia była na sto procent uzależniona od „tabletki z krzyżykiem”. Nie wierzę, żeby ją wiecznie bolała głowa, bo była osobą energiczną i w ogóle… no ale co jakiś czas przypominała sobie, że musi zażyć tabletkę z krzyżykiem, bo ją głowa boli.
Codziennie kilka tabletek, jak pamiętam od oseska do… Babcia dożyła 84 lat. Wylew.
Asiu,
Z podziękowniem: https://www.eryniawtrasie.eu/44784 🙂
Byłam na spacerze, ładna słoneczna pogoda, chociaż dość mocno powiewa. W końcu pojawiły się konwalie.
Czytałam amerykańską prognozę pogody na lato dla Europy Centralnej , nie wygląda najlepiej. Czeka nas raczej mokra i chłodna pogoda. A Europę południową mają męczyć upały i susza. Zobaczymy.
U nas zimno, ogrzewanie „chodzi” dogrzewając zmarźnięte dłonie i nosy.
Jeszcze nieco ciepłych i serdecznych wspomnień o kobiecie kochającej życie, ludzi, naturę – Nisi. Co prawda z zeszłego roku lecz może Was zainteresuje:
https://issuu.com/prestizszczecinski/docs/prestiz_listopad2020-net/s/11288065
22c, słońce
Dzięki za podrzucenie sznureczka, Echidna 🙂
Pierwszy meldunek z podróży
Nasze francuskie peregrynacje rozpoczęliśmy tym razem od doliny rzeki Sarthe i regionu o tej samej nazwie https://www.sarthe-tourism.co.uk/discover
W okolicy atrakcji nie brak, ale pierwszą i najważniejszą przyjemnością jest dla nas miejsce, w którym jeszcze do jutra mieszkamy. Zatrzymaliśmy się u kolegi Osobistego Wędkarza, też wędkarza oczywiście 🙂 Philippe ponad 20 lat temu kupił zrujnowane gospodarstwo wraz z młynem i rzeczką przepływającą przez ogrodowe włości. Młyn pochodzi z XIV wieku, właściwie pozostało po nim tylko to co najważniejsze-młyńskie koło, cała reszta gospodarstwa przechodziła różne koleje losu i liczne remonty. W ostatnich latach Philippe postanowił przyjmować tutaj turystów i urządził w dawnych gospodarskich zabudowaniach trzy pięknie wyposażone, niezależne od siebie wakacyjne mieszkania.
Do atrakcji tutejszego gospodarstwa należą liczni czworonożni mieszkańcy -pies Pimy, kot Coco, stadko kóz i owiec oraz osioł Izydor. Izydor to zwierz dosyć niezwykły, należy do rzadkiej odmiany osłów z Poitou, to rasa największych osłów w Europie. O zabytkach i innych ciekawostkach, jakie zdążyliśmy zobaczyć nie będę opowiadać, najlepiej, jeśli obejrzycie je sami na zdjęciach. Wspomnę jedynie, że w opactwie św. Piotra, jakie dzisiaj zwiedziliśmy można codziennie posłuchać śpiewów gregoriańskich, bo wszystkim nabożeństwom, które się tu odbywają towarzyszą właśnie te śpiewy. Śpiew jest piękny, tym niemniej dosyć monotonny i półgodzinne nieszpory całkiem wystarczą, by się nim nacieszyć 😉
https://photos.app.goo.gl/oDTKu8yDsjcTdoAaA
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za miłe słowa dotyczące mojego drobnego nagrania, które znalazło się w „Szwajowej niedzieli”.
Merci beaucoup za sprawozdanie 🙂
Spodziewam się, że po powrocie trochę własnych fotek będzie? Dalszych spotkań i serdeczności życzymy (oraz ja zazdraszczam 🙁 – ale nie zawistnie!)
24c, por-no i duszno, półsłonecznie.
Zakupiłam wór czarnoziemu (2.49$ za 25 litrów- nie wiem, dlaczego litrów, a nie kilogramów) i będę ogrodniczyć. Najsampierw muszę porozwijać siatki przeciwchipmunkowe, bo jak one zobaczą, że grzebałam w beczce, albo wystawiłam donice, to po zawodach. Wskoczą i rozgrzebią wszystko! I przy okazji będę musiała te siatki już niedługo na porzeczki rzucić, zanim owoce na dobre się zawiążą.
Obiadowo – kaszanka 🙂
Alicjo, przecież to są zdjęcia Danuśki!
Danusiu, podróż zaczęła się bardzo ciekawie i pewnie taka będzie do końca. To dobrze, że stare budynki dostają nowe życie. Wasze lokum bardzo mi się podoba. Osioł rzeczywiście inny niż zwykle, a baran też niczego sobie.
Oczywiście, że to są zdjęcia Danuśki. Jakość doskonała. Stare obiekty są pięknie zagospodarowane i wykorzystane. Można tylko pozazdrościć.
Ewo,
ładny reportaż z Okonka i okolic. Szkoda, że wieża Bicmarcka nie ma szczęścia z racji swojego peryferyjnego położenia i z braku pomysłu na wykorzystanie, a przede wszystkim z braku funduszy/ gmina pewnie niebogata/.
Ale drewniany kościół wygląda dość porządnie, choć, jak piszesz, też domaga się remontu.
A co do zwierzaków ze zdjęć Danuśki – niedawno oglądałam zagrodę z dwoma osiołkami i jednym kozłem. Dla kozła przygotowano tam solidny dość wysoki pniak, w który ten z wielkim zapałem uderzał rogami. Widocznie kozły mają taką naturalną potrzebę. Ta scena uświadomiła mi, jak wielką siłę ma to zwierzę i jak może być groźne dla człowieka.
Proszę na mnie nie krzyczeć! sznureczki były dwa, włączyłam pierwszy, a potem byłam zagadana przez… i tak zeszło do teraz.
Z uszanowaniem państwa 😉
A propos, rozmawialiśmy o różnych takich zielskach, co to nam przeszkadzają… w wieczornym dzienniku dzisiejszym dowiedziałam się, że źle robię, wyrywając to inwazyjne świństwo, bo to jest wspaniałość:
https://www.ontario.ca/page/garlic-mustard
Aż poszłam na Górkę sprawdzić, czy to takie wspaniałości… Pamiętam, że jak tutaj nastaliśmy 27 lat temu, to wszystko było zagłuszone tym wysokim zielskiem.
Wyrywaliśmy z korzeniami, a i tak co roku mamy, chociaż nie w takich ilościach. To jest wysokie i nie da się wytępić, nie widzę także pożytku w kuchni, chociaż podobno nasiona mogą służyć za pieprz. Ale po co, jak jest pieprz? 🙄
W smaku byle jakie – poszłam na Górkę, zerwałam, zagryzłam… szału nie ma, ale przynajmniej wiem, że w obliczu śmierci głodowej mogę polegać na chwaście 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=cIzdLQxs7OE
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2118937,1,gra-w-chinczyka.read?src=mt
Alicjo, jak się przeczyta ten tekst w podanym przez Ciebie linku, to tam jasno stoi, że należy tępić . Chwast coś tam zawiera, ale nie jest jadalny dla zwierząt, zagłusza i wypiera rodzime gatunki. Także bardzo dobrze, że wyrywałaś, wywalać do śmieci i już.
Problem z wszelkimi ziołami polega na niedostatecznej znajomości rzeczy. Niby dobre, aliści niekoniecznie.
Taki piołun na przykład. Ma działanie bakteriobójcze, przeciwzapalne, pomaga przy niestrawności i nieżycie żołądka lecz przedawkowany może nawet doprowadzić do niewydolności nerek. W „najlepszym” przypadku.
Z pokrzywą podobna sprawa. Jako dodatek do sałatek nie zaszkodzi lecz przy dość popularnej niegdyś diecie na odchudzanie – picie dużej ilości naparu z pokrzywy – doprowadza do odwodnienia organizmu. A to jak wiadomo nie jest bezpieczne, a nawet śmiertelnie groźne.
Najlepsze metoda – nie znasz nie używaj. Przynajmniej ja się tej zasady trzymam.
Podobnie z witaminami tak obecnie modnymi (przynajmniej u nas). Niedobór – źle, nadmiar jeszcze gorzej.
„Piękna nasza Polska cała”, ale i inne światy roztaczają uroki i piękno. Co doskonale udokumentowała Danuśka. Chciałoby się… lecz rzeczywistość twardymi kleszczami trzyma przy miejscu zamieszkania. Podług ostatnich doniesień będziemy odizolowani od reszty świata jeszcze wiele miesięcy.
Z jednej strony to nawet i dobrze. Całe społeczeństwo ponosi cenę wielomiesięcznej kwarantanny. Logika podpowiada: siedź na przysłowiowych czterech literach.
Z drugiej strony – raz posmakowawszy turystyki międzykontynentalnej ludziska wołają o „wolność”.
No i jak tu wszystkim dogodzić?
Ja chyba nie nadążam za wspólczesnością. Dlaczego? Ano nastąpiła konieczność nabycia nowych szczoteczek do zębów (elektrycznych). Oferta takowych jest oszałamiająca. Ceny też. Nabyliśmy wiadomą drogą dość proste, bez zbędnych fiku-miku. W domu konsternacja przy czytaniu broszurki. Czemu? Ano polecają zainstalować na telefonie komórkowym aplikację śledzącą i informującą użytkownika o prawidłowym korzystaniu ze szczoteczki oraz o postępach w dbaniu o uzębienie.
No, bez przesady. Ciekawa jestem w ilu produktach „maści różnej” aplikacje podobne są polecana czy też wręcz zalecane przez producenta.
Jesli chodzi o zioła to mam w ogrodzie dużo mięty (peppermint). Kazdego roku zbieram i susze liście na herbate. Jest kilka odmian mięty. Peppermint to moja ulubiona odmiana.
Mięta rowniez lawenda i rozmaryn i pewnie wiele innych aromatycznych ziół skutecznie odpędza różne insekty. Torebki suszonej lawendy trzymam w szafkach I półkach.
Herbata z suszonych kwiatow chmielu (hops) pomaga spać podobnie jak rumianek. Widzialam przed domem wysokie rosliny chmielu na tyczkach. Bardzo ladnie to wyglada.
Elektoniczne szczotki do zębow: o ile wiem to należy używac z umiarem. Bardzo delikatna (very soft) ręczna szczoteczka ( nie elektroniczna), “dental floss” i “water pick” utrzymaja higiene zębów i zdrowe dziasła.
To tyle w ten słoneczny poranek 🙂
19c, słońce
Ja jestem całkiem niedzisiejsza, bo nie mam telefonu komórkowego, ergo – nie mam kłopotu 🙂
Małgosiu,
tego ziela już prawie nie ma na moich włościach, czasem z lasu coś zawieje…
A propos ziół, to mam kilka książek i jestem dość rozczytana w temacie – bo co racja, to racja, na jedno pomaga, na drugie szkodzi, a w nadmiarze to w ogóle. Dobrze wiedzieć, co się spożywa.
Jednym uchem podsłuchuję, że się otwieramy prowincjonalnie. Do tej pory byliśmy zamknięci. Od jutra.
Zakupiłam kilka książek podróżniczych, między innymi Arkadego Pawła Fiedlera „Pod prąd”. Wnuk TEGO Fiedlera. Ciekawa jestem, czy pisze równie interesująco, jak słynny dziadek 😉 Poza tym dwie o wyspach i tym podobnych archipelagach oraz o Grecji. Grecji mi bardzo mało.
Wiem Orko, elektryczne używamy od lat wielu. Z upływem czasu bateria powoli wysiada i zamiast co dwa tygodnie, trzeba ładować co dwa dni. Stąd konieczność zakupu.
Te nowe, choć nie ostatni ani nawet przedostatni szał techniki, posiadają trzy biegi i czerwone światełko zapalające się przy zbyt dużym nacisku na zęby. Stąd wiem, że myję delikatnie bowiem ani razu nic na czerwono nie migało.
Waterpik nie jest polecany dla wszystkich. Przy skłonnościach do opadania dziąseł (dość częsta przypadłość) oraz słabym uzębieniu i dziąsłach absolutnie niewskazane.
Gdzieś wyczytałam?, zobaczyłam?, że najlepszym sposobem na czyszczenie uzębienia są niewielkie gałązki krzewu czy drzewa rosnącego w Afryce (regionu nie pamiętam). Rozgniecione końcówki gałazki używane są jak szczoteczka do wzmiankowanych. Niestety, naukowcom nie udało się rozgryźć problemu jak zawarte w roślinie substancje użyć do masowej produkcji.
Dziś obiad godny pogody. Zimno i mrozem pachnie. Zatem sprokurowałam krupnik na wędzonce. Rozgrzewająca, smakowita i pożywna zupka.
Echidna,
Bardzo możliwe że nowe technologie promowane przez producentow nie sa dobra metoda dlugoterminowej higeny dentystecznej. Jedno to zdrowe zęby, drugie to dziasła. Waterpick to dosyć nowe “odkrycie” ale tak jak elektroniczne szczotki trzeba wiedziec jak uzywac aby nie zniszczyc dziaseł.
Te rosliny z Afryki widocznie dobrze dzialaja. Oprocz genetycznych zalet mieszkancy Afryki maja przewaznie ładne i zdrowe zęby.
Bliżej od nas, mieszkancy Meksyku też generalnie maja ładne zęby.
Bardzo sympatyczny wywiad z córką Zbigniewa Wodeckiego. Przeczytałam i pomyślałam sobie – idiotko, zazwyczaj nie masz zahamowań, by zaczepić znaną osobę – a kiedy w 2015 roku szłaś Grodzką i widziałaś z daleka uśmiechniętego faceta z rozwianym włosem… tak cię zatkało, że nie podeszłaś! Nie podeszłam 🙁
A miałabym zdjęcie 👿 Wodeckiego bardzo lubię, od zawsze – no i mam cd Mitch & Mitch…
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,27107901,kasia-wodecka-stubbs-swiety-nie-byl-darzyl-kobiety-ogromna.html
Dla naprzykładu, jedna z moich ulubionych piosenek:
https://www.youtube.com/watch?v=eNkDp2h2KvY
Wracając do naszych baranów, czyli ziół, u mnie między porzeczkami i szczypiorkiem oraz rabarbarem szaleje melisa. Melisa jest bardzo inwazyjna, ale mnie nie przeszkadza – suszę ją, a i pijam „żywą” wieczorami, rano natomiast herbatka z suszonych owoców polskiej produkcji, od lat kupuję w Baltic Deli.
Melisa jest nasenno-uspokajająca.
Chmiel też jest nasenny, ale spożywam go w najlepszej postaci według mnie – piwo!
I to IPA, które zawiera większą ilość tego ziela 🙂
Pamiętam rok-roczne wyprawy pod Kraków do Babci i wielkie uprawy chmielu w woj. opolskim. Teraz jedzie się autostradą i już takich obrazków nie widuję.
Tu o zębach Afrykańczyków i dbanie o nie:
https://www.infodent24.pl/lifedentpost/higiena-jamy-ustnej-w-afryce,4419.html
To początek artykułu…. a to powyżej to kontynuacja.
https://www.infodent24.pl/lifedentpost/higiena-jamy-ustnej-w-afryce,4419_1.html
Chmiel!
Gdzieś w okolicach Kapsztadu – a piwo mają tam dobre 😉
https://photos.app.goo.gl/sPSAhNhrbwWzbTQh6
Alicjo – wielu obrazków jakie pamiętamy sprzed lat wielu, a nawet bardzo wielu lat już nie uświadczysz. Panta rei. Szkoda tylko, że zbyt często na gorsze.
Owszem, Echidna
wszystko płynie, czasy się zmieniają, ale niekoniecznie na gorsze 😉
Myślę, że homo sapiący się już mniej więcej orientuje, gdzie nagrzeszył i co zepsował, co należałoby odbudować. To jest światowy trynd, ja kojarzę ten trynd z Gretą Thunberg i myślę, że dobrze się stało, że zdenerwowała skostniały świat w tej sprawie. Sama nie ustrzegła się tego, przeciwko czemu gorąco protestowała, ale… policzmy jej to na karb niedoświadczenia 😉
Świat stał się globalną wiochą i niestety, podróżujemy. Nie zamierzam nie latać do Polski czy gdziekolwiek, bo loty szkodzą Matce Ziemi. Z tym sobie muszą poradzić – i radzą sobie!- naukowcy. Ja drobnymi kroczkami – chodzę, zamiast jechać, nie nadużywam niepotrzebnie, recykling i te rzeczy mam we krwi. Tak mnie nauczono od dziecka. Nie da się odkręcić postępu technologicznego – ale na pewno da się ten postęp przekręcić na coś dobrego dla Matki Ziemi.
Tak bladym świtem sobie myślę…
p.s.Podróże to mniejsza…. eksploatowanie Ziemi z jej zasobów i te sprawy.
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,27115219,polska-zignoruje-postanowienie-tsue-ws-turowa-cimoszewicz.html#s=BoxOpMT
Zapraszam do Złotowa: https://www.eryniawtrasie.eu/44859
Udało mi się pójść na spacer, dopiero na sam koniec dopadł mnie deszcz i teraz tłucze o szyby. Ptaki nadal dają piękny koncert, a zieleń straciła już swój seledynowy odcień pierwszych dni wiosny. Kwitną konwalie , ziele jaskółcze, pokrzywy są już duże, świerki mają śliczne jasne przyrosty na gałązkach. No i niestety uaktywniły się wredne komarzyce.
24c, słońce
… a nie deszcz „dzwoni wiosenny” ? 😉
U mnie jeszcze dopiero co liście na drzewach – było „koronkowo” długi czas, ale wystarczyło, że przygrzało i drzewa dostały przyspieszenia. Komary to jest to, czego tygrysy nie lubią, a mają „w pakiecie” rok w rok, bo to i las, i woda. Nie da się wytępić – trzeba polubić 🙂
https://photos.app.goo.gl/qX5UnTDTAFYWouKk8
Okonek i Złotów jest nam skądinąd znany 🙂
Jerzor po studiach (i pół roku w Toruniu „na szkole”) został w tamte strony zesłany,
żeby ćwiczyć tych, co na dwa lata. Nie miał sumienia – dobrze z nim mieli 🙂
Niedaleko jest Borne Sulinowo, które było oddane we władanie Rosjanom. Kiedy „ruskie wyszły”, wywieźli stamtąd wszystko, co się dało wywieźć. Podobnie zresztą jak z Legnicy, gdzie też były rosyjskie koszary i też zostały tylko gołe ściany. W których nie ostał się nawet przysłowiowy gwóźdź. Podróżując GoogleEarth, doskonale widać poligon w okolicach Borne – Borne Sulinowo.
Do Starej Żaby stamtąd – żabi skok 😉 Oraz do Tereski Pomorskiej 🙂 Też ma w sąsiedztwie wielkie pola ćwiczebne w Olesznie.
Zadomowił się i całkiem spokojnie wciąga kolejny mlecz… Urządziłam mu (jej?) całą sesję fotograficzną, nie uciekał – zadowolony, w kurdybankach, prawie „oko” robi…
https://photos.app.goo.gl/e9qTvr3noK7YqByb7
Ewo,
Złotowa i jego historii nie znałam, jak zresztą całej Krajny. Historia miasta bardzo ciekawa. Z linku o synagodze wynika, że sprawa przekazania zapłaty za sprzedany budynek nie została do końca wyjaśniona, a jednak, jak piszesz, gmina żydowska nie odzyskała placu.
U nas pogoda zmienna, wczoraj była nawet wiosenna burza, ale komarów na razie nie widać ani w ogródku, ani w lesie. Przy okazji dzisiejszego wyjazdu do lasu natrafiłam na miętę; już się suszy. Niby to popularna roślina, ale trudno na nią trafić . Tym bardziej się ucieszyłam i zapamiętałam miejsce. Była też rzeżucha łąkowa, ale niewiele, więc sobie ją darowałam. Niech się rozrasta.
U mnie zimno, czesto przelotne deszcze i Mlodzi siedza w domu zamiast biegac nad woda. Wczoraj udalo im sie wyjsc i nawet zjesc nalesnika na tarasie. Ja poczekam jak bedzie mozna jesc w srodku. W Bretanii jedzenie na tarasie jest dosyc ryzykowne.
Na kolacje bedzie krab i losos wedzony. Po poludniu usmazylam baczki zakonnicy. Wszystkie zniknely.
Co to są te „baczki zakonnicy”? Przepis poproszę 🙂
U nas już 26c i typowa sauna. Nie narzekam, bo jak wiadomo, zima za rogiem 😉
https://chefsimon.com/recettes/tag/pets%20de%20nonne/croustillons
To tak wyglada. Przepis moge podac jutro
Sąsiad (prawie) mojej siostry we wsi podkrakowskiej.
https://wydarzenia.interia.pl/tylko-u-nas/news-brian-scott-boje-sie-tylko-boga,nId,1719422
Danuska, odezwij sie jeszcze raz. Nie zdazylam przeczytac i majl zniknal.
Pomimo bardzo kiepskiej pogody wczoraj od południa , deszcz i wiatr, niska temperatura +13, wybraliśmy się do restauracyjnego ogródka Zielonego Niedźwiedzia. Muszę przyznać , że restauracja trzyma poziom, jedzenie był znakomite, a próbowaliśmy: tatara, foie gras z brioche, szparagów z kumpiokiem podlaskim na przystawkę oraz schabu jagnięcego z pasztetem ziemniaczanym (rewelacyjnym), młodymi marchewkami, smażoną rzodkiewką i rabarbarem , piersi kaczki z galuszkami, groszkiem cukrowym i rabarbarem. Rabarbar pojawiał się właściwie we wszystkich daniach i był pyszny, pokrojony w cienkie kawałki , przezroczyste, ale zachował chrupkość i kwaskowość. Był też przy deserach: musie czekoladowym z browni oraz znanym od lat doskonałym serniku. Towarzyszył temu bardzo dobry węgierski Bikaver , a deserom Porto. Zielonego Niedźwiedzia znamy od lat, ale bywamy tam niezbyt często, tym razem wybraliśmy go ze względu na świetny ogródek położony w Parku Karola Bayera. Pogoda sprawiła, że zajęte były tylko trzy stoliki, tydzień temu podobno było pełno. Na szczęście widząc co się dzieje ubraliśmy się bardzo ciepło , urzędowaliśmy pod daszkiem , przy ścianie restauracji co chroniło nas od deszczu i wiatru. Obie z koleżanką byłyśmy w cienkich kurtkach puchowych i stwierdziłyśmy, że nie pamiętamy takiego zimnego końca maja . Na szczęście pod wieczór deszcz przestał padać i poszliśmy jeszcze na spacer Bulwarami nad Wisłą na Stare Miasto. Ale najważniejsza w tym wszystkim była możliwość spotkania się z przyjaciółmi, tak jak najbardziej lubimy, przy dobrym posiłku, w miłej atmosferze.
Małgosiu-dobra kuchnia w dobrym towarzystwie to czysta przyjemność 🙂
Elapa-odezwałam się drugi raz.
Kolejny meldunek z francuskich peregrynacji
Już podczas naszego poprzedniego pobytu w Bretanii wiedzieliśmy, że tu wrócimy. Tym rubieżom trzeba poświęcić niejedne wakacje, bo tak wiele jest tu do oglądania i podziwiania. Rozpoczęliśmy oczywiście od spacerów po plaży mimo, iż chłodno i mocno wieje. No cóż, dzięki takiej pogodzie dotlenimy się jeszcze skuteczniej 🙂 A poza tym podobno nie ma złej pogody, jest tylko niewłaściwe ubranie. Potem przyszedł czas na kościoły, a raczej tutejszą specialite de la maison czyli enclos paroissiaux-zespoły parafialne, gdzie oprócz kościoła jest kaplica, cmentarz, czasem ossuarium oraz mniej czy bardziej okazała brama wejściowa(pisałam na ten temat w moich opowieściach o Bretanii). Przy okazji odkryliśmy ciekawą historię dotyczącą organów, które znajdują się w kościele w miasteczku Saint-Sauveur. Otóż w roku 1992 w kościele wybuchł pożar i zniszczeniu uległy, między innymi, organy. Kilka lat później małżeństwo Anglików kupiło w Bristolu organy zwane wiktoriańskimi i podarowało je parafii w Saint-Saveur. Organy wyprodukowano w 1864 roku, najpierw przez 30 lat służyły w kilku kaplicach w Oksfordzie, a potem grały w kościele w Bristolu, gdzie ofiarodawcy je znaleźli i zakupili. Dla zainteresowanych fotoreportaż z naszych ostatnich wędrówek: https://photos.app.goo.gl/mFpvU5oLJTCHw4Mq6
Kulinarnie zgodnie z naszą starą wakacyjną zasadą: skoro jesteśmy nad morzem to jemy ryby i owoce morza. Dzisiaj lieu jaune-po polsku rdzawiec, po angielsku pollack, ryba dorszowata z zimnych mórz. Zwyczajnie z patelni, bo mamy do dyspozycji tylko gazowe palniki.
Któregoś dnia na pewno wybierzemy się na bretońskie naleśniki, ale póki co pogoda nie bardzo nadaje się do jedzenia czegokolwiek w restauracyjnym ogródku. We Francji, tak jak w Polsce, restauracje serwują napoje i jedzenie jedynie przy stolikach na świeżym powietrzu.
Danus Sprobka, drugiego nie dostalam. Nie wiem dlaczego. sprobuj jeszcze raz.
18c, chyba będzie burza…. zrobiło się ciemnawo…
Po naszemu pollock – często gości na naszej patelni, w stanie zamrożonym kupujemy. Dzisiaj w planie makaron z pieczarkami i serami żółtymi – niewątpliwie tegoroczny przebój kulinarny poderwany od Echidny 😉
Nawet nie próbuję konkurować z Danuśką, ale polskie rubieże też bywają ciekawe:
https://www.eryniawtrasie.eu/44894
https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/kopalnie-zlota-w-polsce-zwiedzanie-historia-przewodnik/3kjb468,07640b54
Danuska, znalazlam na mapie Roguennic. Jestescie na tym samym campingu co chyba 2 lata temu? Mlodzi odjezdzaja jutro o godz. 19 A pozniej to mozemy was odwiedzic pewnego dnia. Dlugo tam bedziecie ? Szkoda, ze cos nie wychodzi z internetem. U mnie nic sie nie zmienilo z adresem.
Ewo – widzę, że Złotów się Wam spodobał. To ładne miasto, pięknie położone. Wiem od kuzyna, że prężnie działają tam różne organizacje, muzeum i dom kultury. Mieszka tam też pani, która zajmuje się haftem krajeńskim, o którym też piszecie.
U nas również grabi się ziemię wokół grobów, czego nigdy nie mogłam zrozumieć. Oczywiście jako dziecko lubiłam to robić, chociaż wyprawa na cmentarz z całym sprzętem – konewką, grabkami, często z haczką, była dosyć uciążliwa. 😉 Teraz grabki wiszą przy sklepiku ze zniczami i kwiatami i każdy kto chce może z nich skorzystać. Usprawnienie. 😀
Asiu,
Mama Witka pochodzi z Pleszewa, i tam też grabi się ziemię wokół grobów.
Przyznaję, jesteśmy i Złotowem i Krajną zachwyceni i będziemy tam chcieli wrócić i dooglądać. Raz jeszcze serdecznie dziękujemy! 🙂
Elapa,
odwiedziłam tę miejscowość za pomocą GoogleEarth – ktoś zamieścił zdjęcia, przepiękne widoki i ciekawe skały 🙂
Zdj ecia E. w trasie oglądam religijnie (jak tutaj mawiają). Zawsze to podróż za darmo i bez podróżnej męki 😉
Odszczekuję – hau hau! Podróż to sama przyjemność, ale lata lecą i plecy bolą od siedzenia w samochodzie cały dzień… albo i nawet pół dnia.
Jako piwosze mieścimy się w środku. Dlaczego byłam pewna, kto zajmuje pierwsze miejsce? Bo mieszkałam tam przez jakiś czas!
https://www.sciencefocus.com/the-human-body/top-10-countries-that-drink-the-most-beer/amp/
Dlaczego byłam pewna, kto zajmuje pierwsze miejsce? Bo mieszkałam tam przez jakiś czas! Moja synowa, kiedy w 2007 roku wybraliśmy się razem do Europy i między innymi do Pragi, zaprotestowała „U Vejvodu” w praskiej piwiarni – dosyć piwa! Chcę wodę!
Piwo kosztowało 1 koronę za „halbeczkę” (pół litra), a woda – nie było kranówy, tylko dostojna „Perier”, mała buteleczka, za 4 korony. Umiejąca liczyć i przeliczać Jennifer bardzo szybko powróciła do piwa 😉
https://photos.app.goo.gl/2mkHB4QD37YUmcPb8
Widoki w tutejszych okolicach rzeczywiście piękne i rozmaite, chciałoby się rzec dla każdego coś miłego-są długie piaszczyste płaże, po których można spacerować godzinami i jest również wybrzeże skaliste, najpiękniejsze w okolicach, w których mieszka Elapa:
https://www.les-covoyageurs.com/ressources/images-lieux/photo-lieu-503-1.jpg
Każdy kawałek wybrzeża ma swoją nazwę odzwierciedlającą charakterystykę terenu lub związaną z legendami lub ciekawostkami dotyczącymi danego miejsca:
https://portdattache.bzh/wp-content/uploads/2017/10/bretagne-cotes-1920-1.jpg
Od wczorajszego popołudnia zwiedzamy co się da przez internet, jako że leje i wieje. Dzisiaj wczesnym świtem mieliśmy nawet grad, który padał przez parę minut. Kontakt z naszą bretońską koleżanką nawiązany mailowo, esemesowo oraz telefonicznie też!
10c, słońce.
Trochę chłodno 🙁
Mamy długi weekend, jak każedgo miesiąca w roku – dzisiaj Victoria Day, urodziny królowej Wiktorii, ruchome święto w okolicy daty urodzin tej królowej, żeby się wpasowało w długi weekend 😉 Ale dzisiaj pasuje akuratnie.
Rządziła 63 lata – ale obecna królowa rządzi już dłużej i jak na razie ma się całkiem dobrze na tronie.
Przyniosłam bukiet konwalii z ogródka – ależ pachnie! Prosiątko bardzo lubiła je wąchać… W ogóle lubiła wąchać wszystkie kwiaty.
https://photos.app.goo.gl/2mPmkxiukbgBJAFm8
Cichalowi, Sto Lat i wszystkiego najlepszego!
Moje bukiety już nie pachną, trzeba będzie się ich pozbyć. Lubię wiosnę za bzy i konwalie, potem jakoś nie ma już chyba tak intensywnie pachnących kwiatów, a te wyjątkowo lubię.
U nas też bzy wokół szaleją. Faktycznie, poza bzami i konwaliami nic tak nie pachnie, no może jeszcze kwitnące lipy mają dość odurzający zapach. Ale to w lipcu 🙂
Te konwalie to oczywiście dla Cichala 🙂
Na koniec:
https://www.eryniawtrasie.eu/44922
https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C408439%2Cpolskich-piramid-jest-jeszcze-wiecej–nowe-znaleziska-archeologow.html
My kiedyś zwiedzaliśmy na Pomorzu Zachodnim kurhany , gdzieś na Pojezierzu Drawskim – akurat archeolodzy byli przy pracy i w zasadzie teren był nie do zwiedzania. Za wiele nie dowiedzieliśmy się, ale widzieliśmy. Zdjęcia gdzieś są, ale gdzie???
Zdrowie Kapitana po raz pierwszy 🙂
(piwo Łomża)
Znalazłam godne miejsce na kolejny Zjazd Łasuchów 🙂
Godne i dostojne (i pewnie drogie jak cholera!):
https://noizz.pl/lifestyle/palac-manowce-zaliczony-przez-conde-nast-johansens-do-najbardziej-prestizowych/kwf6etp#slajd-1
Jak to taki pałac to ceny muszą być kosmiczne. Potrzebna jakaś wysoka wygrana na loterii, a wtedy szczęśliwiec może by zafundował reszcie ekskluzywny pobyt.
Pogoda nie rozpieszcza rano deszcz, teraz chmura ze słońcem i 16 stopni, czyli potrzebna kurtka.
13c, pochmurno.
Małgosiu,
robię co mogę w sprawie, gram 🙂 Też mi się wydaje, że tylko wysoka wygrana mogłaby nam załatwić Zjazd w takim miejscu 😉
W sąsiednim powiecie ktoś właśnie wygrał 11,7 miliona zł. Podano nazwę miejscowości, w której sprzedano kupon, co oczywiście nie znaczy, że był to tamtejszy mieszkaniec. Ale spekulacje będą. Człowiek będzie miał kłopot z taką kwotą, pozytywny, ale jednak kłopot.
krystyna, z taką wygraną spokojnie można pójść na manowce … albo pojechać do Pałacu w miejscowości Manowce.
Kulinarnie: Wombat po raz kolejny zaskoczył mnie – smakowicie – wymyślonym daniem. Zapiekany kotlet ze schabu pod kołderką pomidorowo-cebulowo-musztardowo-majonezową z serem na wierzchu. Też zapieczonym. Dodatek – ziemniaki. A jakże: pieczone.
Krystyna,
dla mnie to byłby żaden problem, wydać 11 milionów! A potem choćby na manowce 🙂
Echidna,
to nie miejscowość, to tylko nazwa pałacu wśród lasów, niedaleko Szczecina. Dość ciekawa historia:
https://manowce.pl/historia/
Pobrałam z tej strony książkę o historii – bo jak tam się wybierzemy, to dobrze wiedzieć, czy nie włóczy się tam jakiś zagubiony duch z ubiegłego wieku 😉
Sprytnie nie podali ceny pokojów etc. chyba po to, żeby nie odstraszać…
Twój obiad Echidno wygląda bardzo smakowicie.
Ja miałam dziś pieczonego łososia, z ogórkiem małosolnym i młodymi ziemniakami.
Głodnieje czytajac te przepisy 🙂
Mam pytanie na temat krzaka o angielskiej nazwie jostaberry. Google podaje takie tlumaczenia tej nazwy.
German : Jochelbeere Hindi: Jostaberry French: casseille Spanish: Jostaberry Greek: Jostaberry Portuguese: Jostaberry Polish: Jostaberry Latin: OLIVE
Czy znacie ten krzak i owoce? Krzak ma pochodzenie niemieckie. Jak smakuje?
Dziekuje za info.
Hallo Orca,
Jostabeere , to bardzo popularna w Niemczech krzyżówka czarnej porzeczki Johannisbeere z agrestem Stachelbeere. Od lat robię z niej konfitury albo dżemy, nie wiem jaka jest poprawna nazwa. Josta to mój ulubiony owoc do przetworów, jest słodko-kwaśna.
W sprzedaży nigdy Josta owoców nie widziałam. Wszyscy mają krzaki w ogrodach.
Zaczęłam szukać informacji, a eva już odpowiedziała. Po polsku to porzeczkoagrest. Nigdy tego nie jadłam, nikt ze znajomych nie uprawia tej rośliny, ale na forach ogrodniczych są bardzo pozytywne opinie. Jestem pewna, że smakowałaby mi bardzo, bo lubię i czarne porzeczki, i agrest. Niestety brak miejsca na kolejne krzaczki, a w sprzedaży dojrzałych owoców nie spotkałam.
W hotelu Manowce mały pokój dwuosobowy w lipcu kosztuje 675 zł za noc. W drugi weekend czerwcowy miejsc w takich pokojach już nie ma, ale jak wiadomo póki co hotel może zapełnić tylko połowę pokoi.
Obiad był prosty – mielone, ziemniaki, buraczki albo marchewka. Rano syn przewiózł wnuków, bo starszy do piątku nie ma lekcji z powodu testów dla ósmoklasistów. Od piątku lekcje w szkole będą odbywać się już w pełnym
wymiarze. Była więc dobra okazja do odwiedzin u dziadków.
A wracając do obiadu – jeden lubi mielone, ale ziemniaki nie bardzo/ woli ryż/, buraczków w ogóle, więc miał tartą marchewkę. Drugi bardzo lubi ziemniaki, kotletów nie, buraczków, marchewki itp. itp. w ogóle. Tylko mąż zjadł wszystko z apetytem i jeszcze chwalił.
Eva47 i Krystyna bardzo dziekuje za info i zachęte. Lubie agrest I lubie czarne porzeczki 🙂 Słodko kwasny smak bardzo mi odpowiada.
W naszych okolicach jest program gdzie osoby ktore maja swieze owoce lub warzywa oglaszaja sie aby bezplatnie to rozdac. Niedawno byl dostepny wyrastajacy chrzan. Chrzan mam i kazdego roku jest tego wiecej 🙂 pora rozdac…
Teraz bylo ogloszenie o jostaberry. Przeczytalam I zobaczylam na web wiec sie zglosilam i dzisiaj albo jutro odbiore.
Ciesze sie z tego prezentu. Eva47 zachecilas mnie do zrobienia dzemu.
Musze wyjasnic ze ten program polega na rozdawaniu krzakow lub sadzonek. Owoce w sezonie trzeba samemu zerwac. To nie jest stragan przy drodze 🙂 trzeba jechac do wlascicieli i tam zebrac lub zerwac co jest do zerwania.
Orca,
W Polsce też na to wpadli: https://myzbieramy.pl
Ewa,
Bardzo dobrze. Niektorzy maja nadmiar owocow i warzyw. Jesienia jest tyle jablek ze nawet sarny tego nie zjedza. Dlatego sie oglaszamy. U nas ten program jest prowadzony przez Washington State University. Mozliwe ze sa inne programy ale jestem zarejestrowana w WSU.
Praktycznie nie musimy uprawiac wlasnych owocow i warzyw bo przez caly sezon ktos, cos oglasza. Nawet takie nowosci jak jostaberry!!!
No proszę, sama poszłam na manowce. Dziękuję Alicjo za wyjaśnienie.
Porzeczkoagrest – „pierwsze słyszę”. Dobrze wiedzieć, że i takie krzyżówki powstają. Od razu „potuptałam” po sieci i znalazłam dokładny opis roślinki oraz jej fotografie.
Odnoszę wrażenie, po przeczytanej lekturze na temat porzeczkoagrestu, że na razie jedynie właściciele ogródków mogą się cieszyć ich smakiem.
Przy okazji tematu samodzielnego zbierania owoców.
Nieodpłatne zbieranie o jakim wspomina Orca należy chyba do rzadkości. Tym bardziej chwalebna inicjatywa.
O odpłatnym zbieraniu owoców w naszej krainie wspominałam nie raz. Raz w roku jeździliśmy na plantacje wiśni – jako nietrwałe nie są w sprzedaży. Zaliczaliśmy też zbiór, podobną metodą, jagód i czereśni. Niestety, z biegiem lat plantatorzy zmienili się w rekiny finansowe. Cena za jeden kilogram uzbieranych owoców powoli dochodziła do detalicznej, by nie tak znowu dawno temu cenę tę przekroczyć.
Rozumiem wkład finansowy i pracę by utrzymać plantację wiśni, czereśni, malin, jagód oraz porzeczek (ale w granicach rozsądku.). Owoców nietrwałych i bardzo wrażliwych na temperaturę (a ta potrafi być wysoka). Stąd ich dość wysokie ceny w sklepach. I za wyjątkiem czereśni, które bywają na wagę lub w pudełkach kilogramowych, głównie sprzedawane są w pudełeczkach 125 gramowych.
A ceny? Sprawdziłam dzisiejsze: jagody (borówki amerykańskie raczej) – $56.00/1 kg; maliny: $48.00/1 kg; czereśnie: $28.00/1 kg. Porzeczek, podobnie jak wiśni, w sklepach nie uświadczysz. Dla porównania – mandarynki: $4.00/1 kg, pomarańcze Navel: $2.63/1 kg.
O tyle dziwi mnie obecna postawa plantatorów, że z uwagi na pandemię mają problemy z zatrudnieniem ludzi do zbieraniem owoców. Niektóre (może większość) plantacji sprzedają owoce mrożone, przetwory takie jak dżemy, soki czy lody. Ale ktoś musi owoce zebrać.
Ot i wyszła mi „saga” owocowa.
Na zakończenie jeszcze ciekawostka – dla mnie ciekawostka, bo może Wy spotkaliście już owoc świdośliwy. Nie? Oto ona.
A odkryłam owocek podążając tropem linku podanego przez ewę.
Ile jest plantacji świdośliwy nie wiem. Ta jaką wirtualnie odwiedziłam posiada dodatkowy plus. Jest nim położenie w niedalekiej odległości od pałacu Zamojskich w Kozłówce. I nazbierać można, i wycieczkę zrobić.
Echidna,
Świdoliwica 🙂 to “native plant” na terenie Pacific Northwest. “Serviceberry” (angielska nazwa) rosnie na dzikich terenach. Niektorzy sadza te krzewy w ogrodzie.
Generalnie tu jest promowane sadzenie “native plants”. Kazdego roku wiosna kazde “county” sprzedaje “native plants” za bardzo niskie ceny aby promowac sadzenie drzew i krzewow z tego regionu. Świdoliwica jest na tej liscie i za 10 młodych krzaczkow placimy okolo $5-$10. Dokladnie nie pamietam. Piekny krzak o kazdej porze roku a owoce to przysmak dla ptakow i ludzi.
http://nativeplantspnw.com/saskatoon-serviceberry-amelanchier-alnifolia/
Ciekawie opisalas “losy” roznych owocow. Duzo smacznych owocow nie nadaje sie na sprzedaz bo szybko gnija. Dlatego kazdego roku czekam na ogloszenie ze do zerwania sa wisnie albo maliny i tym podobne owoce ktore nie wytrzymaja na polce sklepowej.
Ktos ma stare, wysokie drzewo wiśni i nie ma ochoty wchodzic na drabine aby to zbierac. Zawsze sa chetni ktorzy to zrobia.
Jest rowniez zbieranie owocow za oplata. Tak robia farmy aby szybko pozbyc sie truskawek lub malin. O ile pamietam ceny truskawki zebrane samemu za oplate sa okolo $1-$2 za funt. My czekamy na informacje ze jakas pani ma grzadke truskawek i szuka kogos do zebrania owocow.
Rok temu tak zebralismy kilka koszykow moreli. Morele tez nie lubia leżec na półce.
🙂
Natomiast jesli
U nas sezon owocowy przed nami, my też jeździmy do farmera i sobie zbieramy, tylko jabłka w ubiegłym roku przegapiliśmy w sensie zbierania, ale zakupiliśmy w ilościach u farmera. Trochę mi się wydają wysokie te ceny, które podałaś, Echidno.
Wkrótce będę miała okazję sprawdzić, jak jest u nas…
Przed chwilą wyszłam zrobić super księżyc, ale gdzieś mi się zapodział stojak – z ręki ciężko zbalansować teleobiektyw, zwłaszcza na trzeźwo 😉
https://photos.app.goo.gl/obv4a75xyZzwyJHy6
Hmmm…???”natomiast jesli????
Nie wiem co ja chcialam napisac 🙂
p.s.U nas w sklepach nie ma aż takiego wyboru owoców – są jabłka różne, truskawki, jagody amerykańskie, cytrusy, gruszki oraz owoce mrożone, ale maliny i czereśnie można w sezonie dostać na targu, także jagody, wiśni nie widziałam nigdy. Rzadko który farmer je ma – kiedyś jeden farmer miał, ale jedno drzewko przy domu na swoje potrzeby. Ale jednorazowo sprzedał mi trochę.
Porzeczki czarne i czerwone mam swoje – to znaczy jeszcze dzisiaj czerwone (ale jeszcze zielone!) były na krzaku, osiatkowałam przed ptakami, ale chipmunki też je wcinają 🙁
Będę się ścigać 👿
Juz mam w domu moje “jostaberry”. Krzaczek jest wysokosci okolo 1/2 metra. Posadze w slonecznym miejscu. Josta nie potrzebuje “cross-pollinator”. Owoce chyba beda za rok albo dwa. Jestem bardzo ciekawa.
Ewa pisze ze josta rosnie w kazdym ogrodku. Przypomnialo mi sie ze w Hawaii w kazdym ogrodku rosnie krzak kawy. Owoce kawy dojrzewaja przez caly czas. Jedne sa zielone, na tym samym krzaku inne pomaranczowe a inne czerwone. Czerwone sa dojrzale i trzeba je zerwac. Oczywiscie recznie.
Dlatego na plantacjach kawy nie zobaczymy maszyn zrywajacych owoce. Tylko czerwone sa dojrzale. Reszta zostaje na krzaku az dojrzeje.
Mieszkancy HI zbieraja dojrzale owoce z krzaka przed domem, wyjmuja nasiona i sami pala te nasiona do pozniejszego spozycia (kubek kawy na śniadanie).
W niektorych miejscach jest jedna, duza “palarnia” kawy do wspolnego uzytku.
Łysy świeci, ja nie śpię 🙄
Ale już spadam – dobranoc!
Oj, ten Łysy też mi przeszkadzał. Byłam na spacerze z kijkami, o dziwo nie było komarów, ale ptasi koncert był niesamowity, takich głośnych treli nie pamiętam.
Dla zainteresowanych tu jest lista, opis, zdjecia i ceny za “native plants” z Pacific Northwest sprzedane podczas “native plant sale”. Wszystkie sa sprzedawane w pękach (bundles). Cena jest za jeden “bundle”.
https://www.piercenativeplantsale.com/shop-all-plants.html
Tak myślałam, że Tobie też przeszkadzał, Małgosiu 😉
19c, pochmurno, duszno, myślę, że będzie burza. To dobrze, bo na ogródku ziemia jest strasznie spękana, sucho jak diabli.
Co do warzyw i owoców to jesteśmy teraz w krainie warzyw i to na dodatek przede wszystkim dwóch: wokół naszego kempingu rozciągają się pola karczochów i różowej cebuli. Nie chcę się powtarzać i opowiadać tego, co opowiadałam już dwa lata temu, kiedy byliśmy tu po raz pierwszy. Przypomnę jedynie, że każdy Francuz wie, iż najlepsza cebula pochodzi z Roscoff, a nasz kemping jest położony niedaleko tego miasta. Jak skrupulatnie donoszą zaprzyjaźnieni z nami właściciele kempingu niektórzy turyści wracają do domu z bagażnikiem wypełnionym cebulą i po powrocie z wakacji rozdają rodzinie i znajomym. My cebuli targać nie będziemy, a karczochy staramy się jadać przynajmniej co drugi dzień na obiad 🙂 Karczochy to samo zdrowie: https://tiny.pl/rzrgb
Poniżej kolejny fotoreportaż z naszych ostatnich wycieczek:
https://photos.app.goo.gl/x8j9E3AEeSD5MKsy8
Oj fajnie macie w tej Bretanii… Czy jest wielka różnica między cebulą czerwoną a różową?
U nas faktycznie szykuje się cały dzień burzowy, spojrzałam na radar 🙁
Francja małomiasteczkowa od zawsze mnie zachwyca, a widziana Twoim okiem Danusiu jeszcze zyskuje! Jestem wdzięczna, że zwiedzamy razem z Wami i wygląda na to że wyraźnie poprawiła się tam pogoda. Widziałam kiedyś w którymś z warszawskich, francuskich supermarketów cebulę z Roscscoff, jak spotkam znowu to niewątpliwie kupię.
Malgosiu, cebula z Roscoff jest lekko slodkawa.
Danuśka,
Dołączam w achach, ochach i zachwytach.
Elu, lubię taką do sałatek. U nas też jest taki gatunek białej cebuli, który jest łagodny i słodkawy.
Dobra jest też „biała słodka” – tak się u nas nazywa, jest dość sporych wymiarów.
Cebula z Roscoff jest dobra na tarte cebulowa.
Niebo sie rozchmurz i moze uda mi sie zobaczyc lysego. Ma byc troche wiekszy i jasniejszy.
Wrócliśmy ze spaceru po plaży, po pochmurnym, ale bezdeszczowym poranku nieśmiało wychodzi słońce.
Jeszcze kilka słów o cebuli:
Jak kroić cebulę i nie płakać? Wielcy szefowie kuchni mówią, że najważniejszy jest dobry, ostry nóż-im szybciej kroisz, tym mnie płaczesz 🙂
Alicjo-tak, jak napisała Elapa cebula różowa nadaje się doskonale do cebulowej tarty-jest słodkowa i łagodna, czerwona jest zdecydowanie ostrzejsza. Niektórzy jadają nawet cebulę z Roscoff jak jabłka, chrupiąc na surowo w całości.
Wyrazista w smaku czerwona cebula polecana jest np. do śledzi. Pamiętacie, rozmawialiśmy też kiedyś o konfiturze z czerwonej cebuli, którą podaje się tradycyjnie do fła grasów. Żółta do zupy cebulowej, biała sprawdza się w sałatkach, a poza tym, jak zwykle wszystko jest kwestią gustu i upodobań. We Francji jest jeszcze rzadko spotykana cebula z Sewenów. Ta odmiana jest słodka, nieostra, polecana na grilla.
Z ciekawostek kulinarnych-w restauracyjnym ogródku spróbowałam z przyjemnością przegrzebki zrumienione na maśle, podane z dyniowym puree podkręconym dodatkiem chorizo. Osobisty Wędkarz uczynił rybne odstępstwo i zamówił żeberka w sosie słodko-kwaśnym. W restauracji było niewiele osób i mieliśmy okazję pogadać z szefem kuchni, który, jak się okazało, spędził dziecięce lata w tych samych okolicach co Alain.
Na kempingu pogawędziliśmy też wczoraj z naszymi sąsiadami z domku położonego tuż obok (na 17 kempingowych hektarach jest w tej chwili około 12 osób). Jedna z pań powspominała z rozrzewnieniem koleżanki polskiego pochodzenia z czasów, kiedy mieszkała w Lille. Francuska Polonia mieszkająca w tamtych okolicach jest bardzo liczna, poniżej więcej na ten temat:
http://polonika.eu/polacy-we-francji
Dziewczyny-dziękuję za miłe słowa dotyczące fotoreportaży 🙂
Dostalam email od “gleaning coordinator” z WSU ze trzy osoby zgłosiły ze maja rabarbar w swoim ogrodzie do zebrania przez chetnych.
Pierwsze trzy osoby ktore zglosza sie do WSU otrzymaja numery telefonow wlascicieli aby ustalic szczegoly zbioru.
Znaczenie slowa “gleaning”:
“ Gleaning is the act of collecting leftover crops from farmers’ fields after they have been commercially harvested or on fields where it is not economically profitable to harvest.”
Kiedy zglosilam sie po “jostaberry” do wyboru byly nastepujace rosliny:
1. Eleven rooted fig tree cuttings
2. Four Jostaberry plants
3. One black currant plant
4. Six pots of strawberry plants
Orca,
ja bym wzięła figi – u Ciebie na zachodnim wybrzeżu miałyby się dobrze, uprawa jest prosta. U mnie przy naszych mrozach nie przetrwałyby, próbowaliśmy – mieliśmy 4 krzewy w donicach, na zimę schowaliśmy do piwnicy, wiosną wynosiliśmy. Niestety, zawiązki owoców, zanim przyszło co do czego, zostały zeżarte przez wszędobylskie chipmunki. W końcu wsadziliśmy do ogródka, ale dwie zmarzły, a dwie „odbiły następnej wiosny, ale znowu nie przeżyły zimy. Obcięłam więc, ale następnej wiosny dwie znowu odbiły, ale owoców już nie było. Może to jakaś odmiana – dostałam je od znajomego z Montrealu, on je jakoś tam chroni przed mrozami, które w Montrealu są zawsze kilka stopni większe, niż tutaj.
Figi rosną szybko i szybko owocują. Jedyne „prosto z drzewa” jadłam u przyjaciół z Kalifornii parę lat temu w Sacramento. To jest to, co lubią ttgrysy – figi prosto z drzewa! No i są to drzewa, nieduże, ale…
W tym roku widać po kwiatach, że moja czarna porzeczka (sztuk dwie) wreszcie będzie miała sporo owoców – ale wiem, że rozbójnicy ogrodowi też je zjadają 🙁
Alicja,
Figi rzeczywiście miewaja sie u nas dobrze i czesto widze drzewo figowe przed domem. Swieze, dojrzale figi z drzewa sa bardzo smaczne. Do tego pikantny ser. Danuska na pewno ma porady przy takiej kombinacji ser/swieze figi.
Chyba wszystko co zyje lubi swieze figi. Dlatego drzewo musi byc otoczone płotem (od saren) i siatka (od ptakow). Ale warto jest drzewo zabezpieczyc przed zywina.
O proszę, a propos dyskusji o cebulach – dla mnie czerwona cebula jest „jadalna” jak jabłko i zawsze jej używam do sałaty 🙂
No ale wiadomo, że ja lubię ostre – uważam cebulę czerwoną za nadającą smak wszelkim sałatom i nie tak ostrą, jak zwykła, pospolita cebula żółta. Która, między nami mówiąc, nadaje się głównie do gotowania, a ja z rozbiegu chwalę ją sobie w marynatach typu śledzie.
W czytaniu – „Miasto z mgły”, ostatnia książka Carlosa Ruiza Zafona, a raczej zbiór jego opowiadań. Ci, co czytali tetralogię o Cmentarzu Zapomnianych Książek z pewnością znajdą powiązania między poszczególnymi tomami a opowiadaniami.
Wczoraj skończyłam Arkadego Pawła Fiedlera książkę z – jakżeby inaczej! – podróżniczej półki „Pod prąd. Elektrycznym autem przez Afrykę.”
Coś z pasji Dziadka się udzieliło 🙂
Ale zdanie – misja przełamywania stereotypów, że przez Afrykę, w tym wypadku wybrzeże zachodnie, przejechać się nie da, jest mocno naciągane. Przecież tam nie dość jest stacji benzynowych, a co dopiero prawdziwych ładowarek do samochodów elektrycznych! Sam na końcu przyznaje, że trasę przebyli dzięki życzliwości Afrykańczyków z 15 krajów, które przejechali.
Nie brakło „dramy” i różnych takichtam, bo mimo, że mieli doskonale opracowaną trasę i różne nieprzewidywalne przeciwności wzięte pod uwagę, to jednak pomoc miejscowych i zbiegi okoliczności pomigły im w wykaraskaniu się z tarapatów.
Co za sens jechać samochodem elektrycznym tam, gdzie wiadomo, że elektryka to marzenie? Samochód to był miejski nissan z niskim zawieszeniem (ha ha! po bezdrożąch i pustyniach?!), zapomniałam specyfikację, ale rzecz była taka, że zanim doszło co do czego, to napisał do producentów aut elektrycznych, czy ewentualnie byliby zainteresowani – nikt nie był, tylko nissan odpowiedział, więc…
Dziadek Arkady przełamywał stereotypy bez telefonu komórkowego, bez internetu i bez żadnego innego udogodnienia 🙂
Ale książka fajna, polecam tym, co lubią takie opowieści. Dobre pióro, bezsprzecznie.
P.S. W ostatnich wiadomościach w gazetach polskich wyczytuję, że niejaki ks. Dariusz Godawa (misjonarz z Kamerunu) nie po raz pierwszy jest podejrzany w paskudnych sprawach. Arkady tam był, razem ze swoim towarzyszem podróży, operatorem, zaproszony (rok 2018, wiosna), tylko na dobę bodajże, zostali ugoszczeni, przenocowali i pojechali dalej. Ksiądz szeroko opowiadał o swojej działalności dobroczynnej, nawet o studentce, która studiowała w Poznaniu bodaj socjologię i jeszcze coś i zapowiadała, że po studiach wraca do Kamerunu, bo jest tu potrzebna.
Orca narobiła mi apetytu na świeże figi. Lubię te fioletowe. Wczesną wiosną były w sklepie figi zielone, ale nieciekawe w smaku.
Konfitura z czerwonej cebuli była tu kiedyś omawiana, Nawet zrobiłam trochę, ale jakoś nie przypadła mi do gustu. Wolę dodatki bardziej wyraziste w smaku jak np. jarzębina, żurawina leśna, czy nawet zwykły chrzan.
Pewności nie mam, ale wydaje mi się, że dojrzała figa powinna być fioletowa – przynajmniej te kalifornijskie tak mają.
Tu jest lista roznych odmian fig. Ja znam 3, 4, 5
https://www.thespruceeats.com/fig-varieties-4057270
Ja znam chyba 3 – te kalifornijskie.
Ja wolę raczej figi suszone, świeże dobrze pasują do sałatek
5c, pochmurno 👿
Jak sięgam pamięcią, z końcem maja zaczynały się letnie upały u nas, a tu masz 🙄
Zabezpieczyłam pomidory, zmarznąć nie zmarzną, ale jak tak dłużej będzie, to licho z nimi… Ocieplenie klimatu 🙄
Suszone figi są bardziej scukrzone i słodkie, a śœieże smakują mi dlatego, że nie są aż tak słodkie. Ale jedne i drugie darzę wielką sympatią 🙂
Wczoraj były żeberka w ostrym sosie pomidorowym (kupne – sama bym takich nie zrobiła), a dzisiaj Echidnowy makaron z pieczarkami i serem 😉
U mnie w koncu sie ocieplilo. Dzisiaj zdjelam nawet sweter. Juz dawno nie bylo tak zimno i deszczowo w maju. Na dokladke wjal prawie caly czas silny i zlmny wiatr.
Figi bardzo lubie, ale wole swieze . U mnie w sklepie sa raczej zielone. W niektorych miejscach tutaj rosna drzewa figowe. Dziwna rzecz, jedne maja owoce, ktore dojrzewaja a inne sa oblepione malutkimi owocami, ktore szybko opadaja.
Zrobilo sie cieplo a ja zrobilam zimowe danie, golabki z kapusty wloskiej. Oprocz miesa byla cebula, troche boczku i poszatkowany srodek kapusty. Wszysko podsmazylam na patelni i pozniej zawijalam. Na spod naczynia dalam marchewke, reszte boczku i kawalek lodygi z selera. Dwie godz. w piekarniku. Dobre.
Widzę, że elapa trochę inaczej przygotowuje gołąbki. Trochę więcej przy nich pracy, bo trzeba wszystkie składniki podsmażyć na patelni, ale dzięki temu gołąbki mogą być jeszcze smaczniejsze. Nie wiem tylko, czy 2 godziny w piekarniku to nie za długo, bo kapusta włoska jest delikatna, a farsz podsmażony. Muszę zapamiętać ten przepis.
Na świeże figi trzeba jeszcze poczekać, ale zaczyna się sezon truskawkowy. W sprzedaży są już truskawki krajowe. Sprzedawczyni twierdziła, że to truskawki z pola, a nie ze szklarni. Jak jest faktycznie, tego nie wiem, ale najważniejsze, ze są bardzo smaczne, tylko jeszcze dość drogie – 17 zł za kg. Powoli stanieją, ale nie spodziewam się niskich cen.
U mnie popołudnie w pełni, a temperatura podniosła się łaskawie do zaledwie 8c. I dalej pochmurno i wietrznie 🙁
Idę Za Róg mimo wszystko – uprawiam hazard, którego celem ma być wygrana, za którą funduję blogowiczom weekend zjazdowy w pałacu Manowce, trzymajcie kciuki!
Elapa,
mam pytanie – czy do tych gołąbków nie dodajesz ryżu?
Podobnie jak Krystyna też się dziwię, że tyle czasu je dusisz, kapusta się nie rozlatuje?
Alicjo, nie daje ryzu. Dusze tak jak podane jest w przepisie – 2 godz. Golabki sa miekie.
7c, pochmurnawo 🙁
Deszcz by się przydał, ale nie zanosi się, niestety.
Elapa,
właśnie miałam wtrącić, że ta Twoja mieszanka gołąbkowa pasuje do kaszy gryczanej 😉
To znaczy – ja bym tam dodała sporą garść kaszy gryczanej, bo już od dobrych paru lat robię gołąbki według Tereski Pomorskiej, mojej szwagierki.
Istnieją też tak zwane gołąbki leniwe. Robi się farsz ulubiony, jaki kto tam chce, układa się w naczyniu żaroodpo-rnym i przekłada tu i tam porwanymi liściami kapusty. Sama nie robiłam, ale jadłam – i dobre!
Pamiętam, że ktoś z blogowiczów też robi gołąbki bez ryżu, ale mnie się zawsze kojarzą z ryżem, a teraz z kaszą gryczaną.
Gołąbki wg.Tereski Pomorskiej (składniki):
https://photos.app.goo.gl/Q9ARJ51HseyxWThVA
Byłam na spacerze po Warszawie. Wróciły po długiej przerwie. Dzisiejszy temat prowadził nas do miejsc związanych ze Złym z powieści Leopolda Tyrmanda. Powieść czytałam lata temu, ale chyba znowu do niej wrócę. Zaczęliśmy na Pl. 3 Krzyży bo tam była słynna budka Ruchu, podeszliśmy pod IMCĘ , bo tam mieszkał przez pewien czas Tyrmand, dalej koło nieistniejącego Pawilonu Chemii (teraz jest tam bardzo ekskluzywne centrum handlowe), CDT (teraz Smyk), kino Atlantic i zamkniętą już od paru lat restaurację Adria, która nigdy nie odzyskała przedwojennego blichtru. W tych miejscach bywali bohaterowie Złego. Mam dziwne wrażenie , że po wojnie w zrujnowanej Warszawie było więcej kawiarni niż obecnie. Nie istnieją te które pamiętam ze swojej młodości. Szkoda bo to były miejsca klimatyczne, w odróżnieniu od zalewających nas sieciówek. Ku naszemu zdziwieniu w tym spacerze brała również udział pani Urszula Dudziak.
Kiedys zrobie golabki z kasza, poczekam teraz do wrzesnia.
Chce mi sie plakac, Poszlismy na miasto aby sie napic kawy na tarasie i zgubilam moj ladny jedwabny szalik . Tak bardzo go lubilam. Wrocilam sie i pytalam ludzi, ale nikt nie widzial szalika.
A propos makaronu według Echidny – można śmiało zrobić za dużo na jeden obiad, bo na drugi dzień jest jeszcze lepszy! Wystarczy podgrzać w mikrofali…
Poniżej ciekawa sprawa. Tak to bywa, jak człowiek za bardzo weźmie sobie do serca własne „opakowanie” i prawie jedynym celem życia staje się dbanie o własne ciało i organizm. Moja Przyjaciółka znała takich ludzi – zagłodzili się na śmierć.
Wykształceni, teoretycznie mądrzy, artyści. Zastanawiające. I jak dla mnie – przerażąjace. Nie polecam!
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177344,27112858,podsluchalam-rozmowe-o-glodowkach-i-lewatywach-niewiarygodne.html
elapa,
wyrazy współczucia. Ja też się przywiązuję do pewnych rzeczy „do noszenia”. Chyba wszystkie tak mamy? 😉
Zjadło mi komentarz , wrrrr
Oj, szkoda Elu. Jedwab jest śliski i węzełki łatwo się rozplątują. Przy długich szalikach jak nie noszę ich na wierzchu to składam je na pół i przeciągam końce. Ja ostatnio miałam trochę szczęścia bo złapałam w ostatniej chwili swoją ulubioną gawroszkę.
Ja uwielbiam swój zakupiony na lotnisku w Warszawie szaliczek-mgiełka po prostu, każda kobieta pyta, skąd to mam, a ja z dumą, że z Warszawy, koleżanko, z Warszawy!
Mam też parę jedwabnych, ale jedwab jest raczej ciepły, natomiast ta „mgiełka” jest po prostu na wszystkie okoliczności przyrody – jest długa, więc robię tak, jak Małgosia. Mam też ciekawostkę-szalik, dostałam od chłopaka, który przebywał w Bagdadzie w czasach, kiedy się działy straszne rzeczy (Saddam itd.) i mój komputer – serwer służył mu jako połączenie ze światem.
Ten szalik jest czarny, w żakardowy wzór i nigdy go nie założyłam, bo nie miałam takiej potrzeby. Ale doceniam prezent! Michał, ten od Bagdadu, ma też inną pasję i od niego właśnie dostałam figi, te rosnące drzewka.
http://figs4fun.com/Links/FigLink462.pdf
Alicjo, na zdjeciu sa miedzy innymi namoczone grzyby i surowe ziemniaki ?
Tak jest – surowe ziemniaki trzeba zetrzeć na tarce, a grzyby pokroić na kawałki i ugotować do miękkości. Miałam suszone grzyby, dlatego musiały być namoczone, ale myślę, że grzyby „żywe” nie wymagają wiele – wystarczy podsmażyć.
Zrobiło mi się nostalgicznie, to było dawno, zdjęcia zeskanowane i dopiero teraz, przy okazji rozmowy z przyjaciółką, wyciągnęłam je z zakamarków pamięci, 1997, własnemi nogami na pierwszą platformę wieży się wdrapałam z towarzystwem.
Sandałki na koturnie wcale nie przeszkadzały 🙂
https://photos.app.goo.gl/ZthCpgr2esKVT6ey8
Chyba lepsze będą grzyby suszone; smak o wiele bardziej wyrazisty. Jedni dają grzyby do kaszy i ziemniaków, inni robią grzybowy sos. Taką wersję robi moja siostra na Wigilię wg przepisu swojej teściowej spod Jarosławia.
Dziś pierwszy raz był obiad grillowy, czyli szaszłyki w polędwicy wieprzowej z małymi pieczarkami, cebulą, boczkiem i papryką. Do tego pieczone plastry jabłek i sałata, w sumie więcej warzyw niż mięsa.
Copper River Salmon juz dotarl do naszych sklepow. Maj/czerwiec to pora migracji tego lososia rzeka Copper River, Alaska.
Smak i kolor lososia z Copper River wyroznia sie od innych odmian lososia. Kolor jest bardziej intensywny a smak z powodu duzej zawartosci tłuszczu jest rowniez unikalny.
Pierwszy transport tego lososia przylatuje specjalnym samolotem linia Alaska Airlines do Seattle. Na lotnisku jest zawsze rozlozony czerwony dywan. Kapitan samolotu wynosi pierwszego lososia i przekazuje komus wczesniej wybranemu. Zwykle to jest jakas znana osoba w srodowisku.
W naszym sklepie Costco sockeye z Copper River jest za $16.00 za funt. Ryba jest w calosci to znaczy tylko wyciete wnetrznosci. Poczekam az beda filety z calej polowy ryby. Wtedy jak zwykle uwędzimy. Filet z calej polowy ryby jest zawsze drozszy.
Copper River salmon jest bardzo smaczny wedzony, pieczony i w kazdej innej postaci.
W Copper River migruje losos odmiany sockeye i chinook (rowniez nazywany king salmon). Chinook jest uwazany za najsmaczniejszy i przez to najdrozszy.
Ponizej jest lista lososia obecnie dostepnego na Pike Place Market w Seattle. Tam ceny sa wysokie.
Mieszkancy US moga odwiedzic sklep Costco w swojej okolicy i kupic Copper River salmon.
Alaska Airlines jest sponsorem systrybucji Copper River salmon i dostarczaja na caly kraj.
Migracja trwa okolo 6 tygodni.
https://pikeplacefish.goldbelly.com/categories/salmon
Tu jest video i info na temat lososia z Copper River.
https://www.king5.com/article/news/local/seattle/seasons-first-copper-river-salmon-arrives-in-seattle-friday/281-1e42fbd5-9745-437b-afd0-940c66a9183f
Losos przylatuje specjalnym samolotem Alaska Airlines pomalowanym na podobienstwo lososia.
U Orci łosoś Copper River dotarł do sklepów, a na nasz zaprzyjaźniony stół dotarł imponujący talerz owoców morza. Najpierw jedliśmy je wczoraj na kolację, a dzisiaj była powtórka z rozrywki tyle, że gospodarze wyjęli prawie wszystkie stwory ze skorupek, pokroili ich mięso na drobne kawałki, wymieszali z majonezem i podali na grzankach. Przy okazji nauczyłam się też nowego sposobu na przygotowanie krewetek. Ugotowane krewetki pozbawione pancerzyków obsmażamy krótko na maśle z dodatkiem czosnku i pokruszonych orzechów arachidowych, podajemy posypane szczypiorkiem. Znakomite!
Poniżej oprócz kulinariów trochę zdjęć z naszych ostatnich spacerów:
https://photos.app.goo.gl/v3sc4fFrYUh622x49
Nawiązaliśmy łączność telefoniczną z ekipą wyspiarską to znaczy z Misiem Kurpiowskim i Sławkiem paryskim, którzy tradycyjnie wakacjują na Ile d’Yeu. Miś spędza czas, jak zwykle, na eskapadach rowerowych i na lepieniu pierogów 🙂 Sławek natomiast, zgodnie ze starą świecką tradycją, łowi ryby. Obydwaja panowie zadowoleni ze swoich rozrywek.
Danuska
Przygotuje krewetki wedlug Twojego przepisu. Wczoraj kupilam duzo krewetki i jeszcze czekaja w lodowce. Zwykle krewetki jemy z tak zwanym cocktail sauce. Wymienione skladniki nalezy wymieszac i trzymac w lodowce przez 24 godziny.
Ugotowane krewetki bez skorupy moczyc w tym sosie jaka przekaske.
1/2 cup ketchup
2 tablespoons prepared horseradish, plus more to taste
1 teaspoon freshly squeezed lemon juice
1/2 teaspoon Worcestershire sauce
1/2 teaspoon hot sauce
1 to 2 pounds large raw shrimp, peeled and deveined
Orco-to prawda, sos koktajlowy jest chyba najpopularniejszym pomysłem na podawanie krewetek. Kilka dni temu jedliśmy też krewetki w curry z dodatkiem ostrej papryki w płatkach, również godne polecenia.
Sos curry może też towarzyszyć mulom. Co do mnie to najbardziej lubię małże w sosie pomidorowym albo winno-śmietanowym.
Danuska,
Sprobuje sos curry i mule (małże ?) To dla odmiany bo ile czasu mozna jeść małże w sosie maslo, czosnek, pietruszka, białe wino 🙂 wszystko razem z mulami krotko w garnku az mule otworza muszle 🙂
17c, słonecznawo
Wszystkie składniki mam, pozostaje kupić białe wino. Zazwyczaj robię krewetki na maśle, z czosnkiem, ale mam też orzeszki (dla ogrodowych chuliganów!), więc tym razem dodam. No i chili, a jakże!
Idę po to wino, Jerzor na rower.
Nie, chili nie tym razem, bo mogą zdominować orzeszki, a tego nie chcemy. Ja kupuję ugotowane krewetki, mam te małe, ale są jakie są. Do popicia chilijskie białe. Albo Lech (staniał! 2.25$ puszka).
Krewetki z bagietką, którą Jerzor omal nie spalił – zakupiona rano bagietka traci chrupkość po czasie, więc chwila w piekarniku jej dodaje chrupkości. Chwila, nie 10 minut!
Bzy powoli przekwitają, za to zaczyna się pora floksów, których u nas na dziko sporo, białe, różowe i liliowe.
Danuśka, dawaj te delicje morskie fotograficznie, jak nie zapomnisz 🙂
Alicjo-morskie stwory są na zdjęciach, które zamieściłam powyżej w moim wpisie o 17.04.
Owszem, ale miałam na myśli te krewetki – a propos, zrobiłam, z dobrą przygarścią rozkruszonych w moździerzu fistaszków i garścią przydomowego szczypiorku.
Białe wino chilijskie do tego – pycha!
Te morskie stwory czerwone z Twoich zdjęć to ulubione moje, mam pytanie do do tych małych muszelek – kiedy byłam w Saint Malo, moja znajoma zajadała się tym, wyjadając je z muszelek za pomocą szpikulca. Ja nie przepadam – z morskich lubię ryby, krewetki i homary;)
https://photos.app.goo.gl/dgAPfWACgi1VzsTP7
A propos, aktualnie w czytaniu „Bibliotekarka z Saint Malo”, takie sobie czytadło, ale zakupiłam z sentymentu do tego pięknego miasta.
Nasi przyjaciele z Peru przylecieli w piątek do Montrealu (mają 2 synów na tym kontynencie). Na dzień dobry hotel na kwarantannę (2 000$ za 3 dni – nie, zera mi się nie pomyliły!), a potem można sobie zmienić na dowolny hotel, ale ścisła kwarantanna dwutygodniowa musi być na koszt podróżnika! Nie znam szczegółów, dlaczego tak „tani” hotel, być może powinni byli sobie sami zarezerwować wcześniej, a tak to dostali od dużego palca… Popytam, bo nas też odwiedzą któregoś dnia, jak już się rodziną nacieszą. Myślę, że z powodu „musu” kwarantannowego hotele powinny być tańsze niż droższe, bo ruch podróżniczy prawie zamarł, no ale… może właśnie odwrotnie to zadziałało.
Łysy ciągle duży i świeci jak lampa, więc idę poczytać, aż mnie zmorzy…
p.s.Te wysepki są przeurocze!
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,150723,27102934,skoczmy-na-wino-do-sasiada-czekaja-na-nas-przepiekne-krajobrazy.html
Danuśka,
piękne okolice zwiedzacie – i widokowo ,i przyrodniczo.
Życie powoli normalnieje – można już gdzieś pojechać. Wczoraj byłam pierwszy raz od długiego czasu w teatrze, zaliczyłam kawiarnie, a dziś zaczynam zajęcia sportowe.
Z ciekawostek kuchennych – ponieważ nie mam takich doskonałych noży jak Jolly Rogers, potrzebna jest w domu ostrzałka. Dziś została zakupiona taka w kształcie pałeczki, podobno bardzo skuteczna i niezniszczalna. Mam nadzieję, że taka będzie.
14c, słońce
Ja mam starą, dobrą osełkę od lat, z jednej strony grubsze „ziarno”, z drugiej miałkie i bardzo dobrze się spisuje, faktycznie jest niezniszczalna. No i jest niewielka, a ja nie mam miejsca na gadżety 😉
Pewności nie mam, czy u nas dalej total lockdown, czy przedłużyli. Denerwuje mnie to, że te decyzje podejmuje się centralnie-prowincjonalnie, a przecież moja wieś to nie Toronto 🙄
Zajrzałam na stronę – ależ tam… „siedzieć w domu”, tymczasem tylko 3 osoby są w szpitalu, w tym jedna pod wentylatorem.
Przy okazji – statystyki mówią, że w Polsce zmarło na covid 3 razy więcej ludzi, niż w Kanadzie. Przy bardzo porównywalnej populacji. Więc może ja nie powinnam pyszczyć na tych naszych premierów…
Byłam na spacerze. Komary a właściwie komarzyce już zaczęły utrudniać życie, w słońcu doskonale widać ich chmary i za nic mają repelenty.
Bzy już przekwitają , konwalie znikły, ptaki dalej pięknie śpiewają. Stosunkowo często spotykamy te same osoby z psami, które witają nas bardzo radośnie, czasem uciekając właścicielom. Dziś był właśnie taki przypadek szczęśliwy pies nas obskakiwał i wyskoczył rowerzyście , który niezbyt miło nas potraktował. Właściciel który zaraz się pojawił grzecznie przeprosił , a mimo to usłyszał wiązankę. Ech, co siedzi w tych ludziach.
17c, słońce
Owszem, też właśnie wróciłam, 5.5km na liczniku i tylko 360 kalorii 🙁
Które zresztą szybko uzupełniam zimną zupą chmielową, bom się utrudziła i odwodniła. Równowaga płynów i kalorii musi być 😉
Ja się rowerzystom nie dziwię – no, chyba, że jechał nie po ścieżce dla rowerzystów.
U nas psy w przestrzeni publicznej muszą być na smyczy, dotyczy to ulicy, parków, nawet – a nawet tym bardziej – w parkach prowincjonalnych z dala od miast (zwierzyna!). Muszą być na smyczy, a poza tym niektóre rasy (amstafy, pitbulle i tym podobne, uznane za groźne) powinny mieć kaganiec. Nie dziwię się rowerzystom, bo Jerzor miał kilka takich „cudownych” spotkań z psami, a pies wpadający pod koła może wyrządzić krzywdę nie tylko sobie. Poza tym nie ma to jak pies, który usiłuje rowerzystę złapać zębami za nogę… i takie przypadki były.
Na mojej trasie spotykam psy, wiem, które są bardzo przyjacielskie, a które sam właściciel odprowadza na bok, aż wyminiemy się. Wszystkie na smyczy, niektóre bez kagańca. Przypomniało mi się jak byliśmy swego czasu w Buenos Aires – tam w okolicach centrum był park i spora część ogrodzona i wydzielona dla psów. Właściciele wpuszczali je tam bez smyczy i te psy miały się gdzie wybiegać. Dziwiłam się, że bawią się i biegają, i że nie ma żądnych walk między nimi, jak to się zdarza czasem. Prawdopodobnie wszystkie kastrowane i pozbawione tego instynktu walki.
Moja trasa wzdłuż jeziora ma to do siebie, że tam zawsze jest lekka bryza od wody i komary tego nie lubią za bardzo. Poza tym słońce…
Alicjo, wszytko działo się na ścieżce w lesie, rowerzysta jechał wolno, widział akcję z psem z daleka i bez problemu stanął. Pies był ewidentnie nieposłuszny, uciekł właścicielowi. Właściciel znając psa powinien go lepiej pilnować, to dla mnie oczywiste, natomiast reakcja tego faceta na przeprosiny była krótko mówiąc chamska. Pies był nieduży i bardzo przyjazny. W dni powszednie spotyka się tam niewiele osób, właśnie głównie z psami. A do rowerzystów też mam pretensje, ze nie ostrzegają, że nadjeżdżają i często w ostatniej chwili trzeba uskakiwać, jak nad głową słychać „uwaga”. Jak człowiek kiedyś ruszy w niewłaściwym kierunku to zostanie rozjechany. Ścieżki są ogólnodostępne, biegają tam dzieci, rowerzyści mają sporo swoich górek do ćwiczeń, na tych wspólnych powinni zachować szczególną ostrożność.
A, ciekawe wlasnie, to z tymi psami.
U nas pare takich wybiegow, a jeden nawet bardzo duzy, na bylym torze wyscigowym dla koni. Bywalem tam z wnusia i prowadzilem kucyka na ktorym siedziala, a za nami chodzila nasza malenka yorkowka. A tam dookola pelno psow roznej masci i wielkosci, i ciekawe, nigdy nie widzialem zadnej gryzarki i gryzaniny miedzy psami. Owszem gonily sie dla zabawy, ale tylko dla zabawy.
A nasza mala bywala czesto obwachiwana, ale zaden pies nigdy nie zrobil jej krzywdy.
Danusiu, piekna podroz!
Sahtre poznalem na mojej wycieczce rowerowej w 83´, a skalista Bretonie i karczochy w 95´. W obu wypadkach w namiocie. Dni deszczowych w namiocie nie zazdraszczam! Bretonia dopisala nam pogoda, bylismy tam rodzinnie, a 83 pokonalem samotnie i – wlasnie wtedy – zmienialem kierunek jazdy wraz z prognozami pogody. W koncu, zamiast do zamierzonej Szkocji dojechalem do Lizbony.
Jestem za tym, żeby rowerzyści poruszali się swoimi dróżkami – u nas mają wydzieloną część drogi, ale często-gęsto widzę ich na chodniku, którym idę. Chodniku dla pieszych. Ani mi się śni schodzić z drogi 👿
I nie schodzę. Robię wyjątek dla dzieci, ale dzieci rzadko kiedy tu jeżdżą.
Jade aby spotkac sie z nasza blogowa kolezanka i jej mezem.
A my szykujemy się do podjęcia naszych gości 🙂 Przewidujemy obiad na tarasie, jako że pogoda, póki co, bardzo przyjemna, chociaż w Bretanii bywa nieprzewidywalna i potrafi zmienić się kilka razy w ciągu dnia. Za dzisiejsze dania odpowiedzialny jest Osobisty Wędkarz, ja występuję w roli podkuchennej.
Przy okazji fotoreportaż z naszej ostatniej wycieczki. Nie przestaję zachwycać się wszechobecnymi kwiatami, które porastają stare mury, moszczą się w załomach dachów czy domów, są wszędzie na skwerach i skarpach. Ogródki domowe wypieszczone, a ogrody botaniczne, których tu nie brak, zachwycają roślinami sprowadzonymi z tropików, bo tutejszy łągodny i wilgotny klimat wielce im sprzyja. https://photos.app.goo.gl/3bPj8cjJY1iRQyCQ9
Życzę udanego spotkania i nie wątpię, że takie będzie.
Danusiu, do znudzenia będę powtarzać „jak tam ładnie”. Polska była drewniana i tych miasteczek już nie ma, stare mury mają swoją magię i tajemnicę, a jeszcze dobrze utrzymane zachwycają harmonią i ładem, cieszą oczy.
15c z rana, słońce
Pozdrowienia dla ucztujących na wyspie 🙂
Sama wyspa – mówiąc Osiecką – bardzo ujutna. Zwłaszcza w taki słoneczny dzień!
Nie skracam sznureczka, bo właśnie go skopiowałam – to strona uruchomiona do obserwacji Amorphophallusa Titanica, który niebawem zakwitnie, a kwitnie rzadko! Kto zainteresowany, niech sobie „zakładkuje” i obserwuje:
http://www.teleport.io/feed-player/feqithpcayl9?&playmodespossible=liveimage%2Cliveimageloop%2Clivevideostream%2Clivetimelapse%2Chistoryimage%2Clivevideoclip&playframeskipinterval=min&playframecount=60&fbclid=IwAR2UlYVj7e840cV5ZnuviFjpupgFC7RQSDZXDZ8C63rAOS1lZ8Nt0XdYv1g
*Titanium, a nie Titanica!
Dorzucę swoje pięć groszy do wszelakich obostrzeń, zaleceń i nakazów związanych z „królewskim” wirusem.
U nas, czyli w Melbourne, znowu jesteśmy zamknięci. Od północy z piątku na sobotę (28-29 Maja), dziś podano przedłużenie tego stanu o kolejne 7 dni.
Ludzie są zmęczeni, małę i większe bisnesy „padają” lub ich istnienie jest pod wielkim znakiem zapytania ipt itd.
A przyczyna niby niewielka: przyjazd podróżnego z … no właśnie, nie podano skąd (a może ja niedosłyszałam), do Australii. Po przebytej 14-sto dniowej kwarantannie hotelowej w innym mieście przyleciał do Melbourne gdzie okazało się, że jednak jest chory (prawdopodobnie zakażenie w hotelu). W międzyczasie zdążył „pokręcić” się po mieście i rozsiać paskudę. No i mamy co mamy.
Danuśkowe fotoreportaże jak znalazł na siedzenie w domu nie tylko z powodu pory roku – u nas zima – choć w ciągu dnia pogoda całkiem przyjemna. Słoneczne, bezwietrzne dni zachęcają do przysługującego godzinnego spaceru na jaki niestety nie możemy się wybrać. Wombat zachorzał po niby niewinnym zabiegu. Zakażono Go jakimś bakcylem i praktycznie codziennie „lądowaliśmy” w szpitalu. Po ostatniej, wczorajszej wizycie dochodzi powolutku do siebie.
W ramach delikatnego obiadu zaserwowałąm wczoraj lemon chicken z ryżem. Dobra odskocznia od powtarzającej się przez kilka dni rosołowej diety.
Miłego i smaczne go Mini Zjazdu na bretańskiej ziemi. Pozdrowienia dla Blogowego towarzystwa – tego na Mini Zjeździe i tego na Ile d’Yeu.
errata:
smaczne go = smacznego
errata 2
małe i większe binesy
chyba jestem przemęczona, miało być:
małe i większe biznesy
Wombatowi – życzenia powrotu do zdrowia . Precz wszelkim chorobom !
Słowa ” ujutnyj” nie wymyśliła Agnieszka Osiecka; to zapożyczenie z języka rosyjskiego – ujutno, czyli przytulnie, swojsko, miło.
Małgosia słusznie pisze o polskim drewnianym budownictwie, a to ceglane lecz nie remontowane też nie przetrzymało wieków. Z estetyką w Polsce jest coraz lepiej, ale wiele zależy od władz lokalnych, które wydają wiele szkodliwych decyzji.
W każdym razie dziś podczas małej wycieczki do Rewy nad Zatoką Pucką widoki były przyjemne -wszystko wysprzątane, pomalowane, ukwiecone, sporo barów i smażalni ryb otwartych. I wreszcie ciepło!
Wombatowi – dużo zdrowia!
Tu też cieplej, udało mi się pójść po zakupy w krótkim rękawku.
Brak lokalnych planów zagospodarowania w większości kraju to koszmar. To co się dzieje z budynkami na warszawskiej Woli woła o pomstę do nieba. Jak można było wydać takie pozwolenie na budowę? Molochy okno w okno , zero słońca, gorzej niż w przedwojennych kamienicach studniach, a zdarzyło mi się w takiej mieszkać przez 6 lat, ale na szczęście na najwyższym piętrze.
Nie mówię, że wymyśliła – używała 😉
Cieplej, warto się przejść. Dzisiaj ryż i coś jeszcze, mam dużo warzyw, papryki kolorowe, bok choy i różne takie. Podsmażę lekutko…
W powietrzu słychać sokoły wędrujące, młode uczą się latać, widziałam krążące w pobliżu. Bociany w przygodzicach wylegują się w gnieździe, dla nich chyba za wcześnie na naukę latania?
Wombatowi zdrowia!
Mini zajazd na bretońskich rubieżach zakończony. Było nam bardzo miło gościć w naszych kempingowych okolicznościach przyrody Elę i Bernarda. Byliśmy na spacerze, a nawet na dwóch spacerach na „naszej” plaży i zjedliśmy wspólny obiad-były karczochy oraz makaronowe wstażki z mulami i krewetkami w sosie winno-śmietanowym. Nasi goście przywieźli na deser kolorowe makaroniki rozpływające się w ustach. Elapa-dziękujemy Wam za bardzo miłe spotkanie 🙂
Danuska, dziekujemy za bardzo mile potkanie. Sos Alana zanotowalam w pamieci i przy najblizszej okazji sprobuje zrobic. Wiem kogo mam pytac o detale jak mi cos nie wyjdzie. Dziekujemy Wam jeszcze raz.
Niezawistnie zazdroszczę wszelkich mini-zjazdów, że o Zjazdach już nie wspomnę 🙁
U nas podobno od dzisiaj coś tam znieśli, a więcej można się spodziewać za 2 tygodnie. Nawet nie wiem, co znieśli… Podobno więcej sklepów może być otwartych, nie tylko spożywczych. Odbyłam telefoniczną konferencję z Lisą i naurągałyśmy pod adresem rządu prowincjonalnego (i federalnego!) że hej. Zgodziłyśmy się, że rząd prowincjonalny powinien zostawić w gestii okręgów typu Kingston i inne mniejsze miejscowości, jak się rządzić i na co pozwolić. Zaraz potem przyszła refleksja – no tak , ale w razie czego kto weźmie odpowiedzialność za podjęte decyzje? Tu jest chyba piesek pogrzebion. Niech premier prowincji bierze odpowiedzialność na siebie! A przecież Kingston i okolica mogłaby funkcjonować całkiem nieźle, gdyby lokalne władze przyłożyły się do roboty.
Wiem, już narzekałam na to. Ale ileż można?! Ileż można wysiadywać?! („Stara kobieta wysiaduje”). No dobra, w końcu muszą nadejść lepsze czasy!
Zaplotłam sobie dzisiaj dosyć spory już warkocz. Może go zostawię? 😉
Wiadomosc na temat lososia z Copper River, Alaska.
Alaska Department of Fish and Game zamknal pozwolenie na łowienie łososia w Copper River z powodu małej ilości ryb. Ilosc ryb w migracji jest liczona przy pomocy sonarow. Migracja zaczela sie tydzien temu. Ilosc ryb jest o wiele mniejsza niz przewidywano.
W tym roku migracja zaczela sie kilka tygodni pozniej z powodu zamarzniętej rzeki. Mozliwe ze wiecej ryb poplynie kiedy lody w górnej częsci Copper River się roztopia. Na razie jednak łowienie łososia w Copper River jest zamknięte.
16c, pada (dobrze, bo potrzebny deszcz!).
Orca,
to jest za i dobra wiadomość. Zła, że jest mało łososia, dobra – że zakazano łowienia.Trzeba chronić populację łososia, skoro jest zagrożona.
Czytam opowieść, swego rodzaju biografię królowej Bony – „Ja, królowa. Bona Sforza D’Aragona” Renaty Czarneckiej. Znakomicie napisana, czyta się jak najlepszy kryminał. Że też historia w szkolnym wydaniu jest taka nudna… a raczej – tak nudnie podana!
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,27157457,ksiegarze-boja-sie-fali-bankructw-i-chca-jednej-ceny-ludzie.html#do_w=100&do_v=181&do_st=RS&do_sid=310&do_a=310&e=RelRecImg2
Smutna konstatacja, ale niestety, nastały czasy, że nośniki typu kindle zaczynają przejmować status drukowanej, papierowej książki i księgarnie wcale nie muszą przez to zniknąć, ani papierowa książka. Po prostu trzeba pomyśleć, jak wyjść na swoje (może się okazać, że to wcale nie jest takie „po prostu”).
Książki w sieci publio, z której najczęściej korzystam, wcale nie są takie tanie – biorąc pod uwagę, że zdygitalizowana wersja książki raz wrzucona do sieci nie potrzebuje drukarza, księgarni itd. – te książki naprawdę powinny być tanie. Tanie są co jakiś czas, nawet często, kiedy sprzedawca internetowy robi krótką wyprzedaż. Wczoraj z takiej wyprzedaży korzystałam – 100 książek do 10 zł i zakupiłam 10, większość za 8zł, w tym wyżej wymienioną Bonę.
Sto razy wolałabym papierową wersję, ale po pierwsze – już nie mam miejsca na półki, a na większy dom mnie nie stać 😉
Po drugie – jest to wygodna forma kupowania, czytania i zachowania zbiorów, bo na takim kindle można teoretycznie zmieścić 10 000 książek. Dla zachłannego czytelnika kindle oraz inne tego typu nośniki są znakomitym ustrojstwem. Książki podróżnicze zdecydowanie powinny być wydawane na papierze, bo opatrzone są zwykle zdjęciami i w kindle to się niestety, nie sprawdza, gubi wręcz. Wszelkie albumy także. Może to powinna być właśnie „specjalizacja” wydawnictw i księgarń, nie wiem.
„warto wprowadzić też, tak jak choćby we Francji, publiczne wsparcie, jeśli księgarnie organizują spotkania z autorami i mają książki literackie na witrynie. – Księgarnie często bowiem pełnią funkcję małych centrów kultury i warto to zachować.” – mówi Zygmunt Młoszewski. Całkowicie się z tym zgadzam, ale tak czy siak trzeba się przygotować na to, że sporo księgarń zniknie i już zniknęło, nie dlatego, że ludzie nie czytają, tylko wszystko się zmienia. I nie ma co wydziwiać.
Alicja,
Dobrze ze monituja połowy aby utrzymac populację łososia i żywiny ktora jest zależna od zbalansowanej populacji łososia. Nie mam na myśli ludzi 🙂
Rzut beretem: https://www.eryniawtrasie.eu/45088
Fajny rzut, jak zwykle 😉
Dzięki Alicjo 🙂
Ja z ochotą oglądam zdjęcia ze wszystkich podróży, tak Ewy z Witkiem, jak i Danuśki oraz wszystkich, którzy się dzielą z nami fotorelacjami. Trudno być wszędzie – a jak się obejrzy/poczyta, to prawie jakby człowiek był 🙂
Tym bardziej w dobie pandemii, czuję się zamknięta, bo tu już nie mam co zwiedzać okolicy, dawno zwiedzona, dalej pojechać się nie da, hotele na razie pozamykane, a choćby i pootwierane – mamy to wszystko mniej więcej zlustrowane, że się tak wyrażę. Pozostaje ćwiczyć cierpliwość i zwiedzać za pomocą GoogleEarth 😉
Podróże pociągiem – wiadomo, dworce! W tym mój ulubiony, wrocławski.
https://podroze.onet.pl/ciekawe/najladniejsze-stacje-kolejowe-w-polsce/repkjrs
Wrócę, jeszcze trochę i wrócę.
Czekamy na powroty!
Doczytałam o tej Bonie. Ciekawa postać, na pewno nie doceniona i w dodatku oskarżona o wszelkie zło. Oj, nie chciałabym być na dworach ówczesnej Europy!
A już królową – nigdy (z ziemi włoskiej do Polski, nomen omen, i z powrotem do włoskiej).
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bona_Sforza
haneczko,
myślimy o Tobie i czekamy.
Ewo,
mistyfikacja z postarzaniem zamku mało finezyjna nawet dla niewprawnego oka. Przecież napis na tablicy na oficynie rzekomo z roku 1615 / MDCXV/ wyraźnie wskazuje na jego późniejsze pochodzenie. No ale czego się nie robi dla chwały rodu. Ciekawe miejsce i warte zachowania.
Niedawne lekcje z matematyki odrabiane czasem ze starszym wnukiem bywają przydatne. Przypomniałam sobie rzymski zapis liczbowy.
Alicjo,
Skoro zainteresowała Cię książka o królowej Bonie, to z pewnością spodoba Ci się także historia jej córek / z Zygmuntem Starym plus córki z pierwszego małżeństwa króla/ – ” Córki Wawelu” Anny Brzezińskiej. Choć były królewnami, to nie miały przeważnie łatwego życia. Nie dbano o ich wykształcenie, a przynajmniej o znajomość języków, choć wiadomo było, że za mąż mogą wyjść tylko za obcych władców. Najważniejszy był syn, los córek nie był zbyt ważny.
Myślę, że znajdziesz także wersję na czytnik. Polecam.
14c, słońce.
Dzięki za podpowiedź, Krystyno. Bona była inteligentną, wykształconą kobietą i sama znała biegle 4 języki – przybyła do Polski jako siedemnastoletnia dziewczyna, a Zygmunt Stary, któremu została poślubiona, był dwa razy od niej starszy, leniwy, gnuśny i dopiero Bona wzięła się za rządy i porządki w królestwie. Co jej miano za złe, bo kto to widział, żeby baba się wtrącała! Niemniej jednak Polska jej dużo zawdzięcza, chociaż kiedy po prawie 40 latach wróciła do Bari, oskarżono ją o wywiezienie wszystkiego, co się dało spakować z Wawelu. Historycy uważają, że wywiozła to, co jej się słusznie należało. Zapomniano, że to za jej rządów Polska wzbogaciła się znacznie, a sam Wawel wypiękniał.
Owszem, to syn, jedyny zresztą, był „chowany na króla”, ale był to rozpuszczony chłopak, w dodatku dosyć tępy i do nauk się nie przykładał. Zabawa i kobiety – to było jego hasło, królem był nieudolnym, no i na nim dynastia Jagiellonów się zakończyła, bo zamiast starać się o potomka, zatracał się w romansach. Między innymi, a nawet przede wszystkim, z Barbarą Radziwiłłówną, o której mówiono, że pół Litwy zaszczyciła swoim łożem, nie przebierając, czy to arystokrata, szlachta czy choćby człowiek z gminu 😯
Ale Zygmunt ją kochał do szleństwa i do śmierci, zresztą ożenił się z nią wbrew Bonie i Zygmuntowi Staremu. Nawet została koronowana, ale długo nie pożyła…
Tego sobie Bona nie mogła wybaczyć, że nie dość mocno trzymała jedynaka w rękach i pozwoliła mu się bisurmanić. Córki, uważała, i tak będą na targu dworów europejskich jak jałówki wystawione, więc nie warto im poświęcać uwagi.
O córkach niewiele w książce, natomiast o synu Zygmuncie Auguście sporo. Sprawa przedłużenia dynastii leżała Bonie bardzo na sercu, chciała ustalić mocną dynastię, która by mogła konkurować z Habsburgami – słusznie zakładała, że z tą dynastią może zmierzyć się tylko silna dynastia Jagiellonów. No ale stało się inaczej. Znakomity kawał historii, bardzo ciekawie opisanej, znakomita i tragiczna postać królowej, która na koniec została otruta przez tych, którym zawierzała najbardziej. Tymczasem ten, który ją otruł, wkradł się w jej łaski podstępem i był zwyczajnym szpiegiem dworu habsburskiego… I mówicie, że historia jest nudna? Owszem, ta podana „na sucho” w podręcznikach szkolnych 😉
Z przyjemnością poszukam polecaną przez Ciebie książkę.
Znalazłam tę książkę oraz jeszcze jedną – „Miłosna kareta Anny J.” – historia o Annie Jagielonce, żonie Stefana Batorego. To też ważna postać historyczna. Kupię obie.
To prawda, los królowych najczęściej łatwy nie był. Takim smutnym przykładem jest historia Anny Bretońskiej. Miała bogactwo i urodę, ale nie dane jej było spełnić pragnienia o posiadaniu szczęśliwej gromadki dzieci.
W 1488 roku 11-letnia Anna została udzielną księżną Bretanii. Młodziutka władczyni była łakomym kąskiem dla spragnionych nowych ziem władców. W 1490 roku poślubiła per procura 31-letniego wdowca Maksymiliana Habsburga. Związek został jedynie symbolicznie skonsumowany. Do fizycznego zbliżenia nie doszło, więc istniała możliwość łatwego zerwania małżeństwa. Skorzystał z tego młody król Francji Karol VIII, który w 1491 roku stanął z Anną przed ołtarzem.
Podczas trwającego 7 lat małżeństwa młoda dziewczyna była siedem razy w ciąży. Najdłużej żył jej pierworodny Karol, którego urodziła jako 15-latka. Zmarł mając zaledwie 3 lata. Niecały rok po nagłej śmierci męża Annę poślubił jego dalszy kuzyn i kolejny król, Ludwik XII. Liczono, że w drugim związku władczyni powiedzie się nieco lepiej jako matce, jednak i teraz liczne ciąże kończyły się najczęściej poronieniami lub martwymi płodami. Będąca w sumie co najmniej 14 razy w ciąży królowa tylko dwukrotnie odniosła sukces w boju o życie dziecka. Dorosłości dożyła wątła Klaudia, urodzona w 1499 roku oraz 11 lat młodsza i nieco silniejsza Renata. Anna Bretońsk zmarła w wieku 37 lat.
I przy okazji kolejna, krótka fotorelacja. Na jednym ze zdjęć jest skrzynia przeznaczona na wszelakie śmieci znalezione na plaży podczas odpływu, znakomita inicjatywa. Ogólnie rzecz biorąc śmieci nigdzie nie widać-ani na łonie natury, ani w miasteczkach, ani przy drogach. Oj, mamy jeszcze w Polsce sporo do zrobienia w tej dziedzinie!
https://photos.app.goo.gl/N4nLDm7mxYT4suiWA
Niestety, królowe i kandydatki na królowe były traktowane jak inkubatory i ich zadaniem było dać życie następcom, córki nie były mile widziane, bo cóż po nich… trzeba wywianować i znaleźć chętnego kandydata.
Mnie serce boli, jak jadąc przez Polskę widzę śmieci wywożone do lasu… stare meble, lodówki, pralki… zawsze coś takiego jest. Przecież to zbrodnia na Naturze!
Inna rzecz, że być może jest za mało miejsc do utylizacji takich śmieci. U nas jak kupuje się duży sprzęt typu lodówka, pralka, sklep przywozi sprzęt zakupiony i zabiera stary. We wsi mojej siostry jest „centralny” kontener na śmieci, który jest opróżniany raz na tydzień. Wokół kontenera jest potężna góra worków ze śmieciami, bo raz na tydzień to o wiele za mało. Poza tym recykling nie działa… przynajmniej na tej wsi. Na wrocławskim osiedlu mojej przyjaciółki są specjalne kontenery do recyklingu – i to jest strzał w dziesiątkę.
Mam pytanie – czy w Polsce działa coś takiego, że kupując wino, piwo i te grzeszne rzeczy płaci się kaucję i można z powrotem odzyskać te pieniądze, zwracając butelki/puszki? U nas od lat to działa (oddajemy! I przepijamy 😎 ), pamiętam też że dawno dawno temu w Polsce była kaucja za butelki – 1 zł. I oddawaniem wszelkich takich zajmowały się oczywiście dzieci 😉
Alicjo , w tej chwili nie widzę żadnych kaucjonowanych butelek nawet po piwie ( kiedyś były po 50 gr), po winach nigdy, puszki można oddać do skupu. My akurat nie kupujemy napojów w puszkach, czasem piwo w butelce, częściej wina.
U mnie już od kilku lat stoją w śmietniku pojemniki do segregacji: papier, szkło, plastik- metal , bio, zmieszane.
Takie odkryłam ostatnio portugalskie wino. Bardzo dobre – nieważne, że w plastikowej torbie (1.5 l), nieważne, że korek te taki. Wino jest dobre i po to, żeby je wypić, leżakować w piwnicy nie będzie, bo już leżakowało, jak widać na etykietce!
„Złodzieja rowerów” zakupiłam pod adresem znajomego cyklisty 😉
https://photos.app.goo.gl/KXvpAaEtsgJPdrPW7
Małgosiu,
ale to Warszawa, podobnie we Wrocławiu i Poznaniu (tam, gdzie na własne oczy widziałam!), prowincja jest natomiast ignorowana, ludzie wywalają to do śmieci 🙁 Moim zdaniem gdyby butelki i puszki były kaucjonowane, to nawet jeśli znalazłyby się w śmieciach, ktoś by je pozbierał i odniósł.
U nas puszki po piwie – 15c, a butelki po winie czy wódkach 25c. Niby takie nic, ale ludzie je odnoszą skrupulatnie do punktu skupu (u nas zajmują się tym sklepy piwne – beer store), bo cent do centa…
My (ja!) kupujemy wino, piwo w puszkach, bo lżejsze niż w butelkach, a przecież to ja noszę ten towar! Torba plastikowa po tym słoniu na rowerze też będzie zutylizowana jako plastik.
Alicjo, nie widziałam u nas wina w foliowym worku, to znaczy pewnie jest , ale opakowane w karton. Sklepy miały niby obowiązek odbierać butelki po piwie, broniły się przed tym, w Auchan pamiętam było to jakieś okienko, na końcu sklepu, gdzie trzeba było okazać paragon, że właśnie w tym sklepie kupiło się te butelki. Z jedną czy dwoma butelkami nie było sensu jechać, a potem te paragony …..
To musi być zorganizowana sieć odbioru bo wymaga to magazynowania, sortowania, mycia, transportu, płac dla osób obsługujących, opłat za lokal itd. Jak się to wszystko zsumuje to nowa butelka jest tańsza i nikomu się to nie opłaca. W PRL-u mleka z kapslem się nie kupiło jak się nie miało butelki na wymianę, bo brakowało butelek.
W małych miejscowościach też od lat trwa segregacja śmieci. Są odpowiednie pojemniki. Osobno są odbierane odpady zmieszane, segregowane i bio. Segregowane też nie są odbierane wszystkie jedną śmieciarką. Osobno przyjeżdża po żółte worki, osobno niebieskie. A później jeszcze raz po szkło. Przypuszczam, że to wszystko zależy od samorządu, ale nie sądzę, żeby teraz, w świetle nowych przepisów, nie było segregacji nawet w małych gminach. U nas na przykład istnieje sieć tak zwanych mini PSZOKów. W tych punktach pracownicy odbierają i sprawdzają śmieci segregowane przynoszone przez mieszkańców osiedli należących do spółdzielni mieszkaniowych. Dwa razy w roku, z całej gminy, odbierane są również „wielkie gabaryty”, co jest wielkim wyzwaniem dla pracowników i ich pojazdów 🙂 .
I oczywiście nadal mimo, że trzeba mieć obecnie podpisaną umowę na wywóz i jest to dobrze zorganizowane, zdarzają się przypadki wyrzucania odpadów do lasu. Niestety… to świadczy o nas, społeczeństwie.
23c, słońce
Asia, chyba dobrze mówisz – wiele zależy od samorządów. Jeżeli jest tak zwana infrastruktura, jeżeli są pojemniki i są opróżniane w miarę potrzeb, to przecież każdy chce się pozbyć worków ze śmieciami ze swojego otoczenia.
U nas szklane naczynia czy metalowe opakowania też idą do recyklingu, ale butelki i puszki można oddawać za kaucją. Widocznie jest w tym jakaś metoda i opłaca się 😉
Małgosia wspomniała o butelkach na mleko – myśmy we Wrocławiu mieli dostawę mleka do domu – wystawiało się wieczorem butelkę pod dom, a rano odbierało pełną, nową oczywiście. Płaciliśmy za to na miesiąc z góry i nie były to jakieś wielkie pieniądze, bo na luksusy nie było nas stać. Bywało zimą, że czasami mleko zamarzło!
Taką ćmę przydybałam na drzwiach – siedziała tam dwie doby:
https://photos.app.goo.gl/TB4rx1614ANVpD1t9
A tutaj od brzuszka:
https://photos.app.goo.gl/hnHod75HDHJWQKbX7
Alicjo, my z mlekiem mieliśmy to samo. Nie wystawiło się butelki nie było mleka 🙁
Wybraliśmy na krótki wypad do Poznania, Kórnika i Gniezna. Poznań obeszliśmy dookoła , ale zdjęć niewiele bo robiliśmy je dawniej jak poznawaliśmy to miasto z doskonałym przewodnikiem – Lucjanem. Ja wcześniej nie byłam ani w Kórniku, ani w Gnieźnie. Do kórnickego zamku nie udało nam się wejść, kolejka była na dwie godziny, ale poszliśmy do okalającego go arboretum , gdzie w pełnym rozkwicie, pięknie pachnące były różaneczniki i azalie.
Gnieźnieńskie drzwi Katedry troszkę mnie rozczarowały, w moim wyobrażeniu były znacznie większe i okazalsze. Zaskakujący też był dla mnie układ samej Katedry, bez centralnego wejścia na przeciwko ołtarza. Trochę zdjęć, głównie kwiatów.
https://photos.app.goo.gl/oSr1kv4ZD2srHGJ99
Wracając do wina w torbie plastikowej – pierwszy raz widzę takie wino, z tym słoniem, Złodziejem Rowerów. Natomiast często zdarzają się wina w tetra-pack, czyli w takim tekturowym opakowaniu, jak napoje typu sok pomaraczowy i tak dalej. Te opakowania także podlegają zwrotowi za kaucją, chociaż chyba można by je wrzucić do opakowań po sokach. Ale po co, jak można dostać zwrot kaucji 😉
Przypomniało mi się, jak w zamierzchłych czasach (szkoła podstawowa) obowiązkowo trzeba było odstawiać do szkoły makulaturę. U nas nie było problemu, bo rodzice prenumerowali wiele gazet (w tym Politykę!), a jak nam czasem zabrakło do kilograma… to się szło na strych, gdzie Tata gromadził roczniki tygodnika „Motor” i uszczknęło się nieco… Wpadki nie było, bo Tata gromadził, ale potem do nich już nie wracał.
Ze zdjęć Małgosi zapachniało!
Służę Kórnikem 😉
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
Dzięki Alicjo, wczoraj kolejka była do końca schodów.
Najpierw jeszcze o śmieciach : segregowanie odpadów uregulowane jest ustawowo i nie jest zależne od postanowień samorządów, więc nieważne, czy w dużym mieście czy w małej wiosce – segregować odpady muszą wszyscy. Gmina ustala tylko sposób naliczania opłat i częstotliwość odbioru. A wygląda to tak, jak opisała Asia. A cwaniacy wyrzucający śmieci w lesie znajdą się niestety wszędzie. Taka mentalność…
Małgosia odwiedziła znane mi miejsca. W Kórniku też widziałam tylko park, bo przybyłam tam za późno. To była jesień, więc nie było aż tak kolorowo, ale też pięknie. Pamiętam ślady po działaniach bobrów w środku parku.
Gniezno zwiedzałam w towarzystwie Inki, a oprowadzała nas przewodniczka przydzielona nam przez nieocenioną Haneczkę.
Srebrna figura św. Wojciecha ma swoją kryminalną historię – w 1986 r. została skradziona, przetopiona, ale sprawców ujęto i srebro odzyskano.
Kórnik powinnam jeszcze doogladać.
https://www.youtube.com/watch?v=6WDSY8Kaf6o
https://www.youtube.com/watch?v=2nGKqH26xlg
Kilka słow o miejscu Purple Haze Lavender Farm w Sequim, WA. Założyciel tej farmy, Mike, jest duzym fanatykiem muzyki Jimi Hendrix. Stad nazwa Purple Haze. Jimi juz nie zyl kiedy powstala farma wiec właściciel skontaktowal sie z jego ojcem zamieszkalym w Renton, WA z prosba o pozwolenie na nazwe. Dodatkowo dostal pozwolenie od Clallam County na nazwanie drogi przy ktorej jest Purple Haze Lavender Farm na nazwe Bell Bottom Road. Tak wiec adres farmy jest 180 Bell Bottom Road.
Bell bottom to styl spodni ktore mial Jimi. Taki byl styl w tamtym okresie. Czyli spodnie szerokie ponizej kolan.
Na farmie oprocz kilku rodzajow lawendy rosnie rowniez “curry plant” – duze żolte krzewy ktore kontrastuja z lawenda. Wbrew nazwie “curry” to nie jest przyprawa tylko ozdobna roslina.
Na terenie farmy jest dom do wynajecia gdzie mozna spedzic wakacje lub zorganizowac rodzinna uroczystosc.
Jest tam rowniez sklep z wszystkim “lavender” i lody o smaku lavendowym.
Widoki tej farmy sa na widokówkach tych okolic.
I na koniec: jest oczywiscie możliwosc samemu zrywania lawendy (U-pick). Za oplata $5.00 mozna samemu zerwac lawende ktora jest juz gotowa do zerwanie. Kazdy dostaje specjalny nożyk i koszyk.
Na tej stronie jest wiecej informacji a video pokazuje farme .
https://purplehazelavender.com/
18c, słońce i będzie cieplej 😎
Już lubię tę farmę! Jestem takżę od zawsze fanką jimi Hendrixa, a nawet mam bell bottom dżinsy – w polsce zwały się te spodnie „dzwony”. Ostatnio wracają do łask, ja swoje kupiłam kilkanaście lat temu w Polsce, bo akurat też były modne. Trochę mnie jednak uwierają w pasie, podejrzewam, że sfilcowały się w praniu 😉
Szkoda, że to tak daleko 🙁
Ale dam dziecku namiary, on ma bliżej 🙂
Alicja,
101 North prosta droga wzdluz wybrzeza Pacyfiku z Astoria, OR do Sequim, WA.
Szczerze przyznam, że mając lawendę w ogródku, nie tęsknię za farmą lawendową.
A że na dodatek samosiejki wyrastają „gdzie ich nie posiano”, ma lawendowa tęsknota nie istnieje.
Alicjo – malutki dodatek: Bell Bottoms Jeans , czyli dzwony miały dwie odmiany. Jedne rozszerzane od kolana do końca butów, drugie rozszerzane od szczytu sempiterny ku dołowi.
1 – Bell Bottoms Jeans
https://www.shopatgoldies.com/collections/pants-shorts/products/the-cher-ultra-high-waist-bell-bottom-jeans
2 – Loose Ultra Wide Leg Jeans albo Hight Waisted Wide Leg Jeans
https://www.levi.com/US/en_US/apparel/clothing/bottoms/loose-ultra-wide-leg-womens-jeans/p/527840005
To najlepsze przykłady jakie „na chybcika” znalazłam.
W obu przypadkach dowcip polegał na bardzo dokładnym przyleganiu spodni w częściach od pasa do rozszerzenia.
Obecnie moda wraca lecz moim skromnym zdaniem zbyt owe spodnie są luźne w w/w partiach. Dlatego też szyję sobie sama i wzdycham żałośnie za mymi dżinsami (jeans’ami?) Wranglera. Od szczytu tego i owego, rozszerzały się rozkosznie pokrywając dokłanie drewniaki na koturnie.
Podziękowania od Wombata za życzenia. Wsparte ostrą porcją medykamentów zadziałały.
Dziękuję w Wombatowym imieniu.
Dziś były w kulinarnej robocie: gołąbki z ryżem, ciasto drożdżowe i wyciśnięcie soku z granatów na galeretkę jaką sprokuruję jutro.
To są na pewno piękne tereny krajobrazowe – Olympic National Park… Tam nie byłam – najbardziej na zachód na Vancouver Island.
Z zachodnich dróg znam najlepiej I-5, którą kilkakrotnie przejechaliśmy od Vancouver do Los Angeles – ostatni raz w 2017 r, chociaż nie całą trasę, bo z Portland odbiliśmy na wschód I-84 i potem na inne drogi szybkiego ruchu. Drogi przez prerie są niestety, potwornie nudne 🙁 Płasko, nic ciekawego… można zasnąć za kierownicą.
Ale ogólnie – Ameryka Północna ma wspaniałe pejzaże, wszystko w olbrzymim wymiarze, jak to w Ameryce 😉
https://photos.app.goo.gl/UJpNcYk3tPq8d4Rj9
Echidna,
te rozszerzane zupełnie od góry to były tak zwane „szwedy”, bo moda wzięła się od grupy ABBA 😉
Takie też oczywiście miałam, ale wszystko z drugiej ręki, bo mnie nie było stać na takie bajery, zresztą bywały tylko w pewexach albo tak zwanych komisach, czyli w sklepach, gdzie każdy mógł swoją nadwyżkę ubraniową wstawić za odpowiednio wysoką ceną.
Wszystkie krajowe spodnie udawające jeansy czy dżinsy nazywano „szariki” 😉
To dzwony zakupione mniej więcej 20 lat temu we Wrocławiu.
https://photos.app.goo.gl/95Wh8uD4MDdVGJsk7
A tu zakupione tamże z 10 lat później „szwedy” – może tego tak nie widać, ale jedne i drugie są odpowiednio szerokie tam, gdzie trzeba. Niestety, ani jedne ani drugie nie dopinają się w pasie 👿
Jak schudnę w pasie, to się wbiję i każę sobie zrobić fotki, coby było widać, co ma być – nogawki 😉
https://photos.app.goo.gl/Q5UDbVk4JK6Q3tga9
p.s.
Jak widać na zdjęciach, na oryginalne spodnie było mnie stać po wielu, wielu latach 😉
A za młodu się kombinowało różnie. Sprane, znoszone, od bardziej majętnych koleżąnek, znudzonych… za to robiło się im swetry 😉
Taki barter.
Nie zaprzeczam Alicjo lecz mnie tzw szwedy zawsze kojarzyły się ze spodniami z innych niż jeans materiałów. W prywatnych pawilonach na ulicy Marszałkowskiej czy nawet w domach towarowych Sawa, Wars i Junior można je było kupić, przy odrobinie szczęścia, bowiem znikały ekspresowo. W kolorową kratę czy z tweedu. Miałam takie: w pastelową kratę i z tweedu z mankietami.
Były jeszcze kurtki „szwedki” niezmiernie kolorowe. Szczytem elegancji były ponoć te ze skóry.
A czy nazwa „szwedy” wzięła się od zespołu ABBA? Mam niejakie wątpliwości. Ale wszystko możliwe.
Spodnie projektowane dla zespołu były szerkie od mniej więcej kolan. Fasony Agnethy i Fridy miały dodatkowo nachodzące na siebie warstwy falbanek. A generalnie spodnie opinały talię, biodra i uda. Tak ja przynajmniej pamiętam.
Przy okazji ciekawostka:
Projekty kostiumów zespołu ABBA miały zapewnić ulgę podatkową…cekiny, satynowe spodnie dzwony itp, zostały zaprojektowane nie tylko ze względu na styl lecz przede wszystkim na ulgę podatkową.
Björn Ulvaeus w książce „ABBA: The Official Photo Book” (2014) uchylił kulisy tej sprawy: szwedzkie prawo zezwalało na odliczanie od podatku strojów zespołu, jeśli kostiumy były tak dziwaczne, że nie można ich było uznać za ubrania uliczne.
Miałam szwedy w kratę, które przykrywały drewniaki na koturnie. Drewniaki na pewno były od prywaciarza , a spodnie chyba szyte.
Moje dzwony w drobną kratkę owszem pamiętam, ale dosyć słabo. Być może dlatego, że nie bardzo je lubiłam i rzadko zakładałam . Cieszę się, że nastała moda na wąskie rurki, bo w tego rodzaju spodniach czuję się zdecydowanie lepiej.
Podsumowanie wczorajszej niedzieli mogę sprowadzić do pięciu słów:
cafe, croissant, promenade, moules, boules.
Rano wybraliśmy się do pobliskiego miasteczka na kawę i rogalika. Cleder to miasteczko niewielkie i spokojne. W centrum jest oczywiście kościół, niekoniecznie wielce zabytkowy (jak na tutejsze okoliczności architektury) ale to co podoba mi się, jak zawsze najbardziej, to kwiaty posadzone dookoła, które ożywiają kościelne mury. Wokół kościoła plac z merostwem, bistrem i sklepami.
Wśród sklepów zawsze obowiązkowo piekarnia! Kto we Francji idzie do piekarni kupić bagietkę w niedzielny poranek? Monsieur! Tak, to przyjemny i pachnący, bo przecież dookoła wszystkich piekarni roznosi się cudowny zapach. obowiązek pana domu. Siedzieliśmy sobie zatem przy porannej kawie na głównym palcu Cleder- z jednej strony widok na kościół, z drugiej na piekarnię, a z trzeciej na kiosk tzw „Tabac”, w którym nasze oraz starsze pokolenie kupuje gazety. Młodzi wstępują jedynie do piekarni. Część panów po zakupieniu bagietki i gazety zatrzymuje się na kawę i przegląda prasę, większość wraca od razu do domu.
Potem udaliśmy się na spacer po plaży, aż w końcu nadszedł czas na mule.
Za ich przygotowanie był odpowiedzialny nasz francuski kolega Alex. Na wielką patelnię położył duży, a nawet bardzo duży kawałek bretońskiego, solonego masła. Kiedy masło się roztopiło wrzucił mule, zamieszał raz, drugi i trzeci. Mule zaczęły się otwierać, potraktował je drobno pokrojonym czosnkiem, zdeglasował białym winem, poddusił jeszcze chwilę, podlał śmietaną i przed wydaniem dorzucił zieloną pietruszkę. W tym samym czasie jego żona wrzuciła do frytkownicy belgijskie, mrożone, najlepsze na świecie frytki. Frytki zapachniały, wokół patelni z mulami unosił się zapach morza, czosnku i świeżej zielonej pietruszki, Alain przystąpił do otwierania białego wina i w końcu wszystko znalazło się na stole. Ach, co to była za uczta! A potem w dwóch trzyosobowych ekipach rozegraliśmy partię buli. Powiem od razu szczerze i otwarcie-nasza drużyna przegrała, ale przecież nie chodzi o to, kto wygrywa czy przegrywa, chodzi o wspólnie i miło spędzony czas. Gra w bule wywodzi się z południa Francji, ale gra w nią cały kraj, Bretończycy też!
Oczywiście nie na palcu Cleder, tylko na placu!
Mule odstępuję chętnym ale… świeże rogaliki prosto z piekarni zachowam dla siebie. Podrzuć proszę Danuśko wirtualnie kilka. Możesz dodać do przesyłki również bagietki. Nie odmówię.
Wczorajsze gołabki wielce smakowite. Zostały dziś odsmażone na patelni, na smalczyku z wędzonej szpyrki jakią przetopiłam jakiś czas temu.
Placek z kruszonką (przepis Piotra) wyszedł nieco „przyciężki” bom „sirota” dodała za dużo rodzynków. Ale i tak nadal smaczny. I doskonały do porannej lub popołudniowej kawy.
Pawilony – te na ulicy Marszałkowskiej – oferowały najnowsze modele ciuszków oraz obuwia. A jak człek zmęczył się krzynkę i zgłodniał, to mini-barki oferowały kiełbaski z grilla w towarzystwie frytek i ogórków w occie lub kiszonych. Oczywiście na tackach.
Także i moje drewniaki na koturnie pochodziły od wytwórców prywatnych. Choć pamiętam jak pod koniec ósmej klasy, wraz z koleżanką odstałyśmy w niewąskiej kolejce do stoiska z obuwiem w Domu Towarowym Wola by kupić drewniaki. Nie na koturnie co prawda, płaskie klapki, ale nadal wielce poszukiwane przez elegantki. Szalenie kolorowe paseczki z lakierowanej skóry były całkiem wygodne, wzbudzały zazdrość koleżanek i pytania obcych o miejsce zakupu.
Potem w sklepach państwowych można było nabyć tzw pełne drewniaki. Choć już nie tak kolorowe.
18c, słońce
Miałam drewniaki na koturnie – czerwone, z wisienką 😉
Patrzcie, jak nam się temat wspominkowy zgrał z tematem wpisu Gospodyni 😉
Kiosk „Tabac” kojarzy mi się z Austrią. Przede wszystkim służył palaczom,
tytoń i cigarety wszelkiego rodzaju, prasa etc.
A pamiętacie spodnie w kwiatki? Temi ręcami sama uszyłam (nie maszynowo – ręcznie!), wykorzystując kawałek kolorowego, w kwiatki kretonu, przeznaczonego na zasłonki do kuchni 🙄
Przepis na mule jest mi znany – tak traktował je nasz znajomy komputerowiec z Ottawy, Wojtek. Dokładnie tak.
Dzisiaj będzie powtórka z rozrywki, czyli ryż z kurczakiem w sosie curry. Z moimi plusami dodatniki – pory, kolorowe papryczki, czosnek i takietam.
Danuśka,
czy nasz Ulubiony Wędkarz złowił rybkę?
https://photos.app.goo.gl/mMkCdDAyCxTfc7J6A
Echidno-czym prędzej podrzucam croissanty 🙂 Oczywiście, kiedy tylko opowiedzieliśmy naszym francuskim znajomym, gdzie zjedliśmy nasze rogaliki od razu rozpoczęła się dyskusja o wyższości:
półokrągłych: https://tiny.pl/r371b
nad prostymi: https://tiny.pl/r37jg
W sumie najważniejsze jest to, by były świeże, z wierzchu lekko sypiąco-kruszące, a w środku lekkie i puszyste. Te wczorajsze były znakomite i półokrągłe.
Alicjo-tak, ryby nareszcie złowione! Wszystko dzięki wyprawie niewielkim, zaprzyjaźnionym statkiem w morze. W połowach(w użyciu były tylko wędki) uczestniczyło czterech wędkarzy, z rejsu przywieziono 15 kg ryb-dorady, labraksy i makrele. Osobisty Wędkarz złowił też dwa wargacze tęczaki zwane tutaj kokietkami 🙂 rybki piękne i kolorowe, ale niejadalne, jako że mają mnóstwo ości i nieprzyjemne, ostro zakończone płetwy. Trafiły z powrotem do wody.
https://photos.app.goo.gl/T8grc5iZBFN7AFgt9
Domek cudny – i te kamole! Skalniak!
U nas rano było tak sobie, bo pochmurno. Poszliśmy godzinę temu na spacer w sąsiedztwie – i wróciliśmy zlani potem, bo wychynęło słońce i zrobiło się bardzo gorąco.
Przebąkuje się u nas o skróceniu „total lockdownu” o tydzień. Ja naprawdę potrzebuję do fryzjera 👿
Jeśli kiedykolwiek musieliśmy mieć ćwiczenia na stoickość i cierpliwość, to właśnie mieliśmy. I ciągle mamy, przynajmniej tutaj, w Kanadzie. Bo dla nas do 4 września (drugie szczepienie) to termin dość odległy.
Takich to my ze szwagrem jeszcze nie przerabiali 🙁
Alicjo, z tym fryzjerem to musisz jeszcze poczekac, ale juz w sobote bedziesz mogla wyjsc na kawe, piwo czy obiad (na razie tylko na patio).
A drugie dawki szczepionki zostaly przyspieszone – sprawdz tutaj https://covid-19.ontario.ca/covid-19-vaccines-getting-your-second-dose#accelerating-second-doses
Ach croissanty, wszystko jedno czy proste czy zagięte, byle były prosto z pieca. Chrupiące bagietki też lubię. Jak Ci Francuzi trzymają linię? I jeszcze te sery!
Lubię owoce morza więc danie Danuśki bardzo mi się podoba. Pierwszy raz jadłam mule w Calais, też były gotowane w białym winie. Każdy dostawał trochę osmalony, dwulitrowy garnek pełen muli i bagietkę. Najtrudniej jest z pierwszą muszelką, potem ona służy za „widelec”. Muszę tam wrócić.
Danuśka, piękne dzięki. Właśnie wypiłam popołudniową kawkę pojadając croissants. Coby nie robić sobie zbytniego ambarasu z zagadnieniem który lepszy, wirtualnie skonsumowałam oba.
Malgosiu, Francuzi coraz bardziej maja problemy z utrzymaniem linii, daleko nam jeszcze do Amerykanow, ale widac juz ludzi z nadwaga.
Danuska, gratulacje dla Wedkarza za zlapanie rybek.
Ranek troche mglisty, ale ma sie poprawic. Po poludniu mam spotkanie z nasza Wloszka i reszta kursantow. Zapowiada sie interesujace potkanie. Wloszka nam obiecala oprocz wloskiego deseru ciasto bretonskie . Mam nadzieje, ze nie bedzie to kouign amann, ktore ocieka solonym maslem i jest bardzo slodkie.
21c, popaduje, a my potrzebujemy sporego deszczu!
Nie miała baba kłopotu, wyciągnęła z zamrażarki ciasto na pierogi i zaczęła robić ruskie. Skończyła – 50 szt, bo na tyle starczyło ciasta, więc resztę farszu (na następne 50!) zamroziłam.
Stwierdzam, że zamrożone ciasto na pierogi po rozmrożeniu zyskuje. Jest miękkie, elastyczne i ogólnie „uleżałe”, nieźle się rozwałkowuje. Ale to nie był najlepszy dzień na lepienie pierogów – sauna….
Chcesz deszczu Alicjo? Chętnie podrzucę. U nas całkiem nieźle pada, prognozy dla wielu rejonów stany Victoria niepokojące, a padać (czytaj „lać”) ma dni kilka.
Oooo… teraz to nawet ściana deszczu za oknem!
Przy okazji – niedawno wspominałaś o królowej Bonie. Malutkie sprostowanie na marginesie: Bona przybywając do Polski miała lat 24 nie 17. Nie była już „młódką”. W tamtych czasach panna w tym wieku nie tyle siała co zbierała rutkę.
W „Pomocniku historycznym” Polityki (nr. 22.02.2021, „Władczynie Europy”) jest artykuł poświęcony Bonie Sforza autorstwa Anny Czarnieckiej. Czytałaś?
Słonecznie i ciepło +25 °C.
Ostatnio coraz więcej nowalijek w diecie: zupa kalafiorowa na młodej włoszczyźnie, kompot z rabarbaru, truskawki ze śmietaną, sałaty, małosolne , szparagi. Lubię tę porę roku.
+28c, pochmurnawo/słonecznie
Dzisiaj powtórka z pierogów – odsmażane. W ogródku dżungla.
30c. Czas na rozłożenie mebelków na patio. Ale deszcz by się przydał…
Jest tak duszno, że może być burza.
Nie czytałam o Bonie w Polityce – natomiast mam niemal pewność, żę wyczytałam w „Ja.Bona”, że miała 17 lat. Sprawdzę, jak trochę odżyję, bom się umachała przy myciu krzeseł patiowych i stołów…
Wyczytałam w poradniku interii, że ocet to jest to, czego te france komarzyce nie lubią. Obstawić patio pojemnikami z octem, przynajmniej jak tam wysiadujemy?
Bo u nas ogródek ma tę wadę/zaletę, że słońce tam szybko pomyka i drzewa dają sporo cienia. A jak cień, to komarzyce…
Przy okazji podrzucam, ocet ma wiele zastosowań, a jest tani:
https://porady.interia.pl/dom-i-ogrod/newsamp-ocet-w-ogrodzie-jak-wykorzystac,nId,5272432
elapa,
ciekawa jestem, co z tym ciastem od Włoszki ? Czy było to kouign amann, czy jakieś inne?
Zamrażanie ciasta na pierogi też wypróbowałam. Dobrze się sprawdza i jest wygodne.
Rabarbaru jeszcze nie kupowałam, za to truskawki codziennie.
Deszczu też by się trochę przydało, bo kurzy się bardzo na drogach.
Jutro letnia botwinka.
Dzisiejsze ogłoszenie “gleaners”:
Rhubard (2x)
Strawberries
Rhubard (2x)
Strawberries
Co oznacza ze rabarbar jest do zebrania u dwu roznych osob a truskawki u jednej osoby.
Przeoczylam:
“Baby dill plants” czyli male rosliny kopru (start up).
U Was, Alicjo cień w ogrodzie, u nas odwrotnie – jedna wielka plama słońca, a i tak komary potrafią ukąsić. Jakieś takie słońcotrwałe.
Odnośnie Bony – jeśli od daty ślubu (1518) odejmiesz datę urodzin (1494) wychodzi 24.
Umowę ślubną podpisano 24 Września 1517 w Wiedniu, zaślubiny odbyły się 6 grudnia, ślub per procuram odbył się w katedrze w Neapolu. Na dwór wawelski Bona przybyła na początku kwietnia 1518 roku, a 18 kwietnia odbyły się zaślubiny i koronacja.
To tak w ogromnym skrócie.
Zgadzam się z Tobą, że przez wieki postać Bony była krytykowana i potępiana niesłusznie. Apodyktyczna i o „twardej ręce”, atrybutach większości władców, co zawsze budzi sprzeciw i ostrą krytykę, była to wykształcona i inteligentna władczyni.
Na które roślinki reflektujesz Orco?
Ja poproszę o truskawki prosto z krzaczka, są najlepsze. A jak jeszcze nagrzane słońcem to truskawkowa uczta bogów.
Echidna,
Truskawki 🙂 🙂 🙂
W tym ogloszeniu sa owoce. Nic nie pisze o krzakach.
Też chętnie bym zjadla truskawki z krzaka nie ze sklepu 🙂
Kiedy przychodzi email trzeba szybko odpowiadac. Kto pierwszy odpowie ten dostaje co chcial.
Mam nadzieje ze truskawki jeszcze beda. Sezon na wszystkie smakolyki dopiero się zaczyna.
No moze z wyjatkiem lososia z Copper River …
Krzaczek jostaberry rosnie w slonecznym miejscu ogrodzony drutem przed sarnami 🙂
Jak zwykle owoce trzeba zrywac samemu. Czyli truskawki sa prosto z krzaka.
Jesli owoce rosna na drzewie wlasciciel czasami ustawia drabine . Czasami w ogloszeniu jest informacja jakiej wysokosci jest potrzebna drabina. Jesli wlasciciel nie ma wysokiej drabiny wtedy trzeba przywieźć własna drabine.
Sa tez specjalne koszyki na dlugiej tyczce do zrywania owocow z drzewa. To jest bardzo praktyczne.
Orka – to podobnie jak u nas, o czym wspominałam wcześniej, zrywanie samemu. Czasem można wstąpić na farmę i kupić już zebrane.
O internetowej informacji, jak u Ciebie, nie słyszałam. Muszę poszukać. Może jest.
Alicjo – może zainteresuje Ciebie oraz innych blogowych przyjaciół, pasjonujące, choć skondensowane wyjątki z historii królowej Bony w sfilmowanej audycji Radia Katowice „O czym milczy historia: Królowa Bona” autorstwa pań Agnieszki Strzemińskiej (dziennikarz) i Urszuli Pawlik (tłumacz i krytyk literatury).
https://www.youtube.com/watch?v=zuKqj85wt70
Rabarbar i truskawki razem zmieszane daja smaczny efekt w cieście drożdżowym. Jadłam w niemieckiej piekarni.
U-pick truskawki na farmie kosztuja $2.50 za funt. Troche za drogo aby mi smakowały. 🙁
Zgadze i Małgosiom dzisiaj świętującym imieniny – wszystkiego najlepszego!
23c, słońce
Zaćmienie słońca oglądałam o… wschodzie 😉 5:35- coś koło tego.
Umyłam mebelki na patio – wczoraj je tylko wystawiłam i nie miałam siły ogarnąć więcej.
U nas komary mają dużo cienia i sporo wody, te z Aussielandu chyba nie mają wiele wyboru 😉
Poza tym, to też mi się wiąże z Down-Under, w tym roku zauważyłam sporo królików, nie tylko na naszym ogródku się pojawiają, ale idąc na spacer, widzimy je na okolicznych trawnikach i łąkach. Nigdy tak nie było – Jerzor wieszczy, że będziemy wkrótce drugą Australią 😯
A wczoraj widzieliśmy takie maleństwo królicze, że trudno było się nie rozpływać nad nim… Mówię do Jerzora – nasze kolacje i pasztety biegają, niech się podtuczą przez lato 😉
Małgorzatom – Najlepszego 🙂