Małe (opakowanie) jest piękne
Prowadzę małe, jednoosobowe gospodarstwo. To wielki problem. Kiedyś napisałam książkę o kuchni dla singli, we wstępie do której pisałam, że porcja dla jednaj osoby to niekoniecznie połowa dwóch porcji albo 1/3 trzech. To zupełnie inne wyliczenie, jakby część „pożerał” garnek. Zazwyczaj jest to porcja wymieniana w kuchmistrzowskich podręcznikach jako przeznaczona dla jednej osoby plus mały dodatek. I pół biedy, jeśli sama wyznaczam sobie jednoosobową porcję. Gorzej jeśli kupuję tak najmniejsze nawet dostępne opakowania, które dla mnie są zazwyczaj zbyt duże. Nie lubię wyrzucać, ale czasem…
Zaporowe są dla mnie całe kurczaki (na szczęście można już kupować kawałki). Indyk, królik czy kaczka, na szczęście też bywają w kawałkach. Ale na przykład opakowania sałaty, szpinaku a nawet kiełków zawsze wyrzucam wraz ze zwiędłą resztką. Jeśli ugotuję sobie ryż czy kaszę w woreczku (wstydzę się, ale czasem mi się to zdarza) zawsze część wyrzucam, bo ugotowane 10 czy 12 dag – to zbyt duża porcja.
Z radością chwyciłam cały zapas kukurydzy i groszku w mini-puszkach wagi 100 g, które wypuściła firma Bonduelle: to wystarczająca porcja do niedużej sałatki i znakomita do schrupania przez jedną osobę. Mamy małe masła (choć nie wszystkie), niewielkie i dające się przechować serki kremowe, ale już kupienie kawałka białego sera jest wyzwaniem organizacyjnym, ponieważ jednego dnia zjemy plaster a następnego już ser nie smakuje tak świetnie. Ja wiem, że małe opakowania są zawsze droższe, ale kupienie dużego, tańszego opakowania dla singla nie będzie w efekcie sensowne. No, ale dość skarg.
W ostatnich dniach byłam na spotkaniu, w czasie którego przedstawiono nowe trendy w gastronomii, no i w ogóle w jedzeniu. Opiszę to wszystko niedługo. Ale się zdziwicie!
Komentarze
Dzień dobry a właściwie dobry wieczór. U nas niestety, nie ma małych opakowań, jeśli są, to za małe!
Trudne takie planowanie, takie na jedna osobe.
Przed dziesiatkami laty znalazlem w poczekalni u lekarza broszure doradzajaca sposob na odchudzanie. Podlaczylem sie i – udalo sie. Tam bylo wylozone jak lopata na sposob: jeden platek mozzarelli… etc. Przepisow bylo z tuzin, na kazda pore dnia, cykle sie powtarzaly, wiec raz po raz, te same produkty. Nigdy pozniej nie udalo mi sie schudnac wiecej niz wtedy. Pod aspektem jakosci wyzywienia nie ma co sie wyrazac, to byly lata 70-te. Broszure, niestety gdzies posialem.
Na dwie osoby natomiast potrafie niezle, przy czym, niewiele wieksze przewiduje stale dla mojej LP.
Pepegor! Dałem sobie tydzień reżimu i straciłem 10 lb to jest ok. 4,5 kg. Ale nie było łatwo. Bez pyyfka… 🙂
dzień dobry …
ja prawie wszystko nauczyłam się mrozić lub wekować ale faktycznie małe opakowania się sprawdzają w małej kuchni …
Barbaro dosłowny przepis na ciasto trudno będzie znaleźć poza tym programem bo Julia promuje lokalne przepisy i czasami tylko tam występujące z dziada na dziada ..
mróz a ja muszę lecieć …
Jolinku, pytanie zadałam licząc, że ktoś oglądał i zanotował, albo może np. we Francji przepis jest znany i rodzinnie przekazywany. Co by nie mówic, bardzo lubię ten program, nie tylko z uwagi na przepisy, ale i niepowtarzalną aurę, tę zewnętrzną ( co za widoki), ale też tę tworzoną przez ludzi, ogrzewam się w ich cieple 🙂
A duże opakowania najbardziej złoszczą mnie przy sałatach. Taka rukola, za którą przepadam, nie da rady zjeść od ręki, na upartego dwa trzy dni, a w pudełku jeszcze dużo i żal patrzeć jak więdnie.
Dzień dobry 🙂
kawa
„Carnet de Julie” to mój ulubiony francuski program kulinarny, właśnie z powodów wymienionych powyżej przez Salsę.
Salso-Asia podrzuciła dwa linki, w tym drugim(film na youtube) wśród składników ciasta jest też sok i utarta skórka z cytryny, a pod koniec filmu panie nalewają białe wino do kieliszków. Zatem być może jest to jednak przepis, który Cię zainteresował:
Tkackie czółenko z Albi (Navette d’Albi)
3 jajka
250 g cukru
300 g mąki
25 g masła
sok oraz utarta skórka z 1 cytryny
porządna garść migdałów
szczypta soli
Co i w jakiej kolejności możemy zobaczyć na filmie.
Ciasto pieczemy w formie o kształcie rombu lub też po upieczeniu kroimy w romby, które kształtem przypominają czółenka tkackie.
http://1.bp.blogspot.com/-nNpwxNF08Zw/T2M-KVKC_wI/AAAAAAAAEGM/GyeMHH-YSHY/s1600/czolenka_3.JPG
Navette d’Albi podaje się tradycyjnie z białym winem, w którym możemy moczyć kawałki ciasta.
Legenda mówi, że nazwa deseru jest nawiązaniem do starej tradycji związanej z Katarami, którzy pracowali bardzo często jako tkacze. Albi było jednym z ważniejszych ośrodków katarskiej obecności na południu Francji.
Mamy jeszcze inne odmiany tego ciasta-z Marsylii, Nantes czy z Orleanu, ale ta z Albi jest najbardziej znana.
Dzięki pytaniu Salsy poczytałam trochę o ciekawej historii jednego z francuskich, nieznanych mi wcześniej deserów. Blog potęgą jest i basta(vide Pyra).
A Irek jak zawsze w samo sedno 🙂
Dzien dobry,
Od siebie dodam, ze gotowanie dla trojga bywa czasami wyzwaniem. Sporo produktow jest pakowane parzyscie i czesto-gesto zostaja sierotki.
Salso,
Rukole jadam tylko ja. Otwieram torebke, biore ile trzeba a reszte wkladam do dolnej szuflady lodowki. Po tygodniu jest ciagle jedrna.
Co złego z zamrażaniem? Oczywiście sałaty, pomidorów, jajek, mleka (Jerzor zamrażał i nic się nie stało…), śmietany i jeszcze paru innych rzeczy bym nie zamrażała, ale bardzo dużo rzeczy można zamrozić, zwłaszcza resztki jedzenia.
Zupy nigdy nie gotuję na dwoje, tylko solidne 5 litrów i w porcjach na 2 osoby zamrażam na czas, kiedy nie będzie mi się chciało gotować, albo nie będę mogła. To jest bardzo przydatne.
Całego kurczaka można podzielić, popakować części i zamrozić 😉
Bardzo przydatna w kuchni rzecz, zamrażarka.
Alicjo,
Mala zamrazarka …
Danusiu, dziękuję, a Asię przepraszam, że nie doczytałam jak należy 🙂
Ja mam chyba średnią. Akuratna na moje potrzeby, zamrozić coś w kilku pojemnikach czy torebkach plastikowych. Coś takiego, chociaż moja ma już ponad 25 lat (!!!), ale skoro działa, nie wyrzucam:
https://www.bestbuy.com/site/frigidaire-18-1-cu-ft-top-freezer-refrigerator-white/5838302.p?skuId=5838302
Zamrażarka to oczywiście ta mniejsza część lodówko-zamrażarki, górna.
Pół krowy tam nie zamrożę, ale też nigdy aż tak wiele „na zaś” nie kupuję 😉
Salso, Danuśka,
na jakim kanale TV można oglądać program ” Les Carnets de Julie” ? Obawiam się, że na Polsacie chyba go nie ma.
Zawsze mam wyrzuty sumienia, gdy muszę coś wyrzucić z lodówki, ale widzę, że to prawie wszystkim się zdarza. A najczęściej jest to oczywiście sałata.
W podkarpackim karmniku gwarno: http://animallive.tv/pl/kamery-online/las/karmnik-dla-ptakow-w-lesie.html
A przez okno podglądam ptasie towarzystwo w moim karmniku.
Zieloną sałatę (ja od lat używam rzymskiej (romaine) najlepiej wymyć w zimnej wodzie, liść po liściu, odwirować dobrze w wirówce i w tejże wirówce (lub w większym plastikowym pojemniku zamykanym) trzymać ją w lodówce. Wyjmować tylko tyle liści, ile na dany dzień nam potrzebne do przyrządzenia jakiejś tam mieszanej czy innej sałaty.
Ja tak robię z lenistwa, bo sałatę lubię przyprawić codziennie świeżą, a praktycznie jest od razu umyć całą główkę. Tak przechowywana sałata znakomicie zachowa świeżość przez tydzień przynajmniej, podobnie inne zielone. Sałata przyrządzona już „na wyjście” na talerz, a zwłaszcza potraktowana oliwą albo jakimś innym sosem sałatowym dla mnie na drugi dzień jest już niejadalna, omdlała i do niczego.
Rzymska sałata, nadająca się na podstawę do cesarskiej, greckiej, mieszanej i pewnie paru innych – świetnie się w ten sposób przechowuje, umyta i w pojemniku.
Śnieg sypie tak, że drogi prawie nie widać. -9c.
Z sałatą postępuję tak samo, jak Alicja.
Krystyno-nie wiem, jako że oglądam w telewizji francuskiej.
Jedna z moich koleżanek prowadząca jednoosobowe gospodarstwo i nie lubiąca gotować wybrała opcję pt. obiad dnia za 14 zł dziennie w barze na trasie do domu. Jeśli komuś kuchnia służy jedynie do robienia kanapek i gotowania wody na herbatę taki posiłek jest znakomitym rozwiązaniem, na dodatek codziennie inny. Zauważyłam, że w ostatnich latach powstało w Warszawie sporo jadłodajni serwujących obiady w przystępnych cenach i miejsca te cieszą się dużym powodzeniem, poza tym wybrane dania można też zamówić z dostawą do domu lub do pracy. http://www.jakumamy.com.pl/
Jedni wolą gotować, inni szydełkować, a są tacy co kochają obydwa zajęcia 🙂
Osobiście poleciłbym singlowi przetestowanie wszystkich barów, knajp, punktów publicznego żywienia w najbliższej okolicy. Jest to dobre dla kieszeni, środowiska naturalnego, a i zaoszczędzonym czasem też nie należy pogardzić.
Krystyno,
„Francuskie wędrówki Julie” można oglądac na kanale Kuchnia+ o godz. 18 codziennie, dzisiaj 27 odcinek. Zachęcam, jeśli tylko masz u siebie ten kanał tv
Asiu,
dopiero obejrzałam ten filmik z drugiego linku (wczoraj, 19.49) od Ciebie 🙂 i to jest właśnie to czego szukałam, jeszcze raz bardzo dziękuję.
Witoldzie,
tacy single, którzy korzystają tylko z „ośrodków zbiorowego żywienia”, nie mieliby po co przychodzić na blog kulinarny, nie sądzisz?
Bo my się tu zajmujemy gotowaniem, między innymi oczywiście 🙂
Rozmrażam pozostałości czerwonej porzeczki w przedostatnim pojemniku – za mało na ciasto, do zjedzenia w sam raz. Porzeczki mam z własnego ogródka, ale często kupuję różne zamrożone owoce w torbach plastikowych po 600gr. Wysypuję na talerz taką ilość, jaka mi potrzebna, a resztę zamykam na torebkowy „zamek błyskawiczny” i z powrotem do zamrażalnika.
Wystarczy wystawić te owoce na temperaturę pokojową na jakieś pół godziny z groszem i można jeść. Są pyszne i taki sposób przechowywania drobnych owoców jagodowych jest naprawdę świetny. I straty witaminowe naprawdę niewielkie w stosunku do owoców świeżych! To tak przy okazji polecam.
Juz bylam gotowa dopisac sie pod poprzednim tematem, a tu nowy wpis!
Jesli chodzi o opakowania, to te kanadyjskie i amerykanskie sa olbrzymie w porownaniu z polskimi czy innymi europejskimi; a przy tym im wieksze tym tansze, stad wiec to zamrazanie i przepakowywanie. Dlatego tez mrozenie i gotowanie z mrozonek jest tutaj tak popularne, a lodowki i zamrazarki sa wielkie w porownaniu z europejskimi.
Ja mam niestety dosc duzy zamrazalnik (pionowo pol lodowki) i nie jest to dobra rzecz – po prostu jest to czarna dziura w ktorej jedzenie znika. Czesto kiedy kupie czegos za duzo albo zostaja jakies dodatkowe porcje, zamrazam je, potem zapominam o nich; po jakims czasie ze zdziwieniem znajduje … chyba maly zamrazalnik jest lepszy, bo latwiej jest miec wszystko pod kontrola.
Alicjo, gdybyscie kiedys sie wybierali w nasze okolice, to tez zapraszam! A jesli chodzi o znajpmosc j.poskiego u Twojego syna, to zrobilas kawal dobrej roboty, szczegolnie z pisaniem! Moje dzieci tez mowia bardzo dobrze po polsku, a mlodsza na dodatek pieknie pisze, prawie bez bledow. Oboje chodzili do sobotniej szkoly j. polskiego, z wielkim oporem, ale mysmy sie zaparli i w ogole nie bylo dyskusji – mieli chodzic i koniec. Nie wyobrazam sobie, zeby jezdzili do Polski i nie potrafili sie dogadac z rodzina.
Bardzo lubię opowieści o pochodzeniu różnych dań. Byłoby wspaniale, gdyby w programach szkolnych znalazł się przedmiot „Historia od kuchni”, ale absolutnie się na to nie zanosi. Obecne elity polityczne maja zupełnie inne zainteresowania…
Skoro na zmianę szkolnych programów nie ma co liczyć, to przypomnę jeszcze historię magdalenek, o których była mowa w dniu wczorajszym:
„Rozsławione przez Marcela Prousta ciasteczka piecze się w kilku miejscowościach we Francji, lecz za prawdziwą ich ojczyznę uchodzi lotaryńskie miasteczko Commercy. To stąd miała pochodzić służąca, która w pałacu w Nancy upiekła ciasteczka według przepisu swojej babci dla księcia Lotaryngii i Baru, Stanisława Leszczyńskiego. Gdy okazało się, że dziewczyna nie zna ich nazwy, książę zdecydował, że będą się nazywać jak ona – magdalenkami z Commercy. Inni łączą powstanie przepisu z Madeleine Paumier, dziewiętnastowieczną służącą i kucharką pani Perrotin de Barmond, z Magdaleną z miasteczka Saint-Yrieix-la-Perche, która w średniowieczu częstowała ciasteczkami pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostella, z dwórką Katarzyny Medycejskiej, wreszcie z Madeleine Simonin, kucharką kardynała Retz, właściciela zamku w Commercy.”
Opowieść o magdalenkach zaczerpnęłam z ciekawego blogu „Vivelacuisine” poświęconego wiadomej kuchni i kulturze 🙂
Magdalenki wpisują się wzorowo w rozważania „Małe jest piękne”, bo to całkiem niewielkie ciasteczka 🙂
a Paryżu spadł śnieg … podobno pierwszy raz od 1987 r. …
Alicjo! Świeżo mrożone owoce i jagody mają większą wartość niż „świeże”, transportowane i składowane wiele dni. A jakbyś zrobiła galaretkę z czerwonych porzeczek, tobyśmy Cię kochali jeszcze bardziej. Dodaje się chrzanu oraz soku pomarańczowego i lord Cumberland jest upamiętniony. Niektórzy twierdzą, że chrzan jest niepotrzebny, ale ja daję.
Jolinku-Paryżanie mają zdecydowanie mniej śniegu niż Warszawiacy, ale zdarza się.
Spadł też 30 listopada 2017 oraz w styczniu i w marcu 2013:
https://www.youtube.com/watch?v=ddD8fC5r8ag
Były też inne śnieżne dni w Paryżu przed rokiem 1987.
Danuśko, dziękuję za ciekawe historie magdalenkowe. Zgadzam się z Tobą, historia kuchni byłyby dobrym uzupełnieniem i ubarwieniem tradycyjnych lekcji historii 🙂
A tymczasem przekopałam półki w „naszym” sklepie i niestety ślad po foremkach do magdalenek zaginął. Może za jakiś czas, trzeba „mieć oko” na te półki…
Jolinku, ostatnim razem podobna sytuacja – chaos komunikacyjny – w Paryzu byla w 2010 r. Oni nie maja sprzetu do usuwania sniegu podobnie jak i u mnie. 5- 10 cm sniegu i paraliz komunikacyjny. Corka podeslala mi kilka zdjec ze snieznego Paryza.
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,22960494,polak-gotowal-dla-gwiazd-hollywood-zdradza-kulisy.html#Z_Prze
Danuśka źle zrozumiałam prognozę … chodziło o to, że miało spaść 15-20 cm śniegu czego nie notowano właśnie od tego roku … a Paryż w śniegu wygląda pięknie …
GosiaB,
kiedy przyjechaliśmy do Kanady, Maciek miał 2 lata – naturalnie, że mówiliśmy do niego po polsku i zawsze tak było, zmieniło się z czasem, kiedy „nastała” synowa, ale ona zawsze podkreślała, żebyśmy sobie po polsku chociaż trochę pogadywali, bo to ważne
Założę się, że znałaś takich rodziców, którzy do dzieci mówili po angielsku, bo przecież dziecko musi się nauczyć, zanim pójdzie do szkoły…tymczasem dziecko po 3-4 miesiącach w szkole mówiło po angielsku znakomicie, w przeciwieństwie do ich rodziców.
Przecież to nie nauka, to przychodzi za darmo, mimochodem, w domu!
Maciek nie chodził do szkoły polskiej (była taka możliwość), bo moje pół godziny dziennie dawały mu więcej, niż 2 godziny w szkole w sobotę w kilkuosobowej klasie.
No i właśnie…wyobrażasz sobie wysłanie dziecka do dziadków na wakacje, a dziecko ani be, ani me?! Maciek jeździł co roku na całe wakacje i to też była forma nauki, bo moi rodzice mieszkali na dużej wsi, więc dzieciarni było tam sporo, grywali w piłę, rozrabiali, raz nawet chodził przez tydzień tam do szkoły. Do tej pory dopytują się, co u Maćka słychać 🙂
A Maciek swoją drogą ma dzisiaj urodziny. Stary jest, niestety.
Cichalu,
nie obiecuję, bo nie wiem, czy będę w Kingston w czasie dojrzewania porzeczek, ale jak będę, to nie zapomnę o galaretce.
Porzeczka (a już zwłaszcza czarna!) nie jest owocem popularnym tutaj, w sklepie nigdy nie widziałam, jedynie czasem na targu, a agrestu to już w ogóle ze świecą…
GosiaB mieszka bliżej centrum owocowego, być może tam bywają na targach lub na farmach.
A oczywiście zaproszenie przyjmuję, GosiaB, ale coś mi się widzi, że Wy będziecie mieli więcej okazji, by odwiedzać Kingston – ponawiam zaproszenie!
Spoglądam przez okno i zastanawiam się, czy Jerzorowi uda się wjechać na podwórko, świeżego śniegu dosypało ze 20 cm i nadal sypie. Zapraszam wszystkich chętnych po śnieg 🙂
Transport we własnym zakresie.
Trochę zimowych zdjęć z Gdyni http://gdynia.pl/co-nowego,2774/zima-wgdyni-okiem-aparatu,516994
Na dworze -13 st. C, ale nie ma wiatru, więc jest całkiem przyjemnie. Wróciłam niedawno z moich środowych zajęć sportowych.
Doczytuje, nie wiem na co zareagowac zaraz.
Cofne sie wiec na: od konca.
Alicjo, to co Wy „wyrabialiscie” tym Mackiem, posylacjac go samego do babci w wieku 8 lat, przyprawia mnie o ciarki, nie ma sprawy. Ja sam rozmawiam w rodzinie z niedowierzaniem o tym, jak mozna bylo, niedawno, 15 letnia wnuczke mojego brata wyslac na caly rok do RPA. Ona tam jest juz w drugiej polowie tego czasu i mozemy ja ogladac stale na youtubie, gdzie wstawia swoje regularne relacje. Cholera, wychodzi na to, ze jest fajnie, a my zupelnie juz pol kroku tam, ze nieuchronnie.
mialo byc: co i tak nieuchronne
Glupio, kiedy koncz sie zdanie akordem, a wychodzi g…
Mietek Święcicki, ten z Piwnicy dzisiaj zmarł.
U nas mozna dostac porzeczki (czerwone, biale, rzadko czarne) i agrest. Agrest w sklepie jest krotko, okolo tygodnia, najczesciej niedojrzaly i jak go kupuje w sklepie to nikt nie wie co to jest … Potem zjadam sama cale pudelko – z sentymentu, to byly kiedys moje ulubione letnie owoce. Po porzeczki dawniej jezdzilam do okolicznych farm, gdzie placi sie za to co sie uzbiera, a za to co zje to juz nie … Teraz juz rzadziej, bo nie oplaca sie po male ilosci. Tylko wisni nie ma 🙁
GosiaB,
wiśnie są, pogooglałam! I pewnie więcej znajdziesz ich w swoich okolicach, „sour cherries” to wiśnie, „sweet cherries” to czereśnie, to tak na wszelki wypadek podaję, bo pewnie wiesz.
http://niagarafamilies.com/friendly-farms-pick-your-own/
Natomiast zawsze znajdziesz mrożone wiśnie w dziale mrożonek w No Frills (600gr za 3.89$, bez pestek). Jerzor kupuje co rusz, bo lubi dodawać do swoich mieszanek śniadaniowych. Sprawdź ten adres 🙂
Kiedyś sieć A&P (nazwa już inna teraz) w sezonie sprzedawała plastikowe wiaderka (chyba ok 10-litrowe) bezpestkowych wiśni, zasypanych cukrowym syropem, ale nie tak wiele „cukru w cukrze”. Było to dość tanie, sprzedawane z myślą o gospodyniach, które przerobią te wiśnie na dżem czy co tam. Ja kupowałam to i przerabiałam na wiśniowe, pyszne wino. Dodawałam odpowiednią ilość wody przegotowanej oraz winne drożdże, cukru nie za wiele, nie pamiętam już proporcji, ale wychodziło z tego półwytrawne wino.
Niestety, już nie widuję tych wiaderek od lat (mam kilka, które mi służą do czegoś).
Dawniej jeździliśmy na farmy zbierać truskawki, maliny i coś tam jeszcze, ale teraz już nam się nie chce. Teraz zatrzymujemy się czasami, nazbieramy kobiałkę i najemy się, to nam wystarczy na nasze potrzeby.
Jest to znakomita rzecz, no i najeść się można 🙂
Pepegorze,
on nawet latał z przesiadką we Frankfurcie i dawał sobie radę, a to przecież wielogodzinny lot (Toronto-Warszawa 8.5 godz, a z przesiadkami o kilka godzin dłużej!) 🙂
Pierwszy raz jak leciał sam, powierzyłam go opiece stewardess, taka opieka przysługiwała dzieciom do 13-go roku życia. Ot, żeby miały oko na delikwenta i przypilnowały przy odbieraniu bagażu itd. W następne lata już dumnie dawał sobie radę, „stary wyjadacz”. Jemu się to podobało i lubił latać na wakacje do Polski, gdyby nie chciał, nigdy bym go nie zmuszała.
A wnuczce na pewno się RPA podoba 🙂
Niech skorzysta z okazji i zwiedza, ile się da. A gdzie dokładnie jest?
dzień dobry …
krystyno tyle minusów nad morzem … u nas tylko 3 …
z internetu kulinarnie …
„Tłuszcze pełnią ważną rolę w życiu człowieka. Najważniejsze z nich to olej i wazelina.”
jak myślicie pączki można mrozić? …. spróbuję …
a może takie pączki …
https://wypiekibeaty.com.pl/zeppole-wloskie-paczki/
Jolinku,
jest minus 17, a ja muszę niedługo jechać do Gdyni. Przetrzymało się gorsze mrozy, to i teraz dam radę.
Z tego, co zasłyszałam, to za smażenie pączków zabierają się raczej młode osoby, np. moja synowa a także instruktorka z moich zajęć sportowych. Ona mieszka z wielopokoleniową rodziną, wiec pączków może być za mało niż za dużo.
Krystyno-tak duże mrozy nad Bałtykiem to rzeczywiście zjawisko dosyć nietypowe.
Posyłam Ci rozgrzewającą piosenkę 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ZK9WRtiYSM0
Jolinku, jestem maniaczką mrożenia. Z pączkami też tak postępuję, zwłaszcza jeśli sama smażę, bo wtedy jest ich za dużo na nasze jednorazowe możliwości. Okazało się, że nawet polukrowane nieźle znoszą pobyt w zamrażarce.
Troche Wam zazdroszcze paczkow. Sama nie bede smazyla. Niebo niebieskie, slonce i -3°C.
Mój klub sportowy przesyła nam raz w tygodniu przepisy kulinarne. Są oczywiście pełne zdrowych składników, mało kaloryczne albo też są mniej kaloryczną wersją tradycyjnych przepisów. Wczoraj otrzymałam taką pączkową propozycję:
PIECZONE PĄCZKI TWAROGOWE
SKŁADNIKI NA 8 PĄCZKÓW:
• 1 szklanka mąki
• 250 g twarogu półtłustego
• 1 jajko
• 4 łyżki ksylitolu
• 1 łyżeczka proszku do pieczenia
• 8 kostek gorzkiej czekolady
SPOSÓB PRZYGOTOWANIA:
Zmiksować jajko wraz z twarogiem i ksylitolem. Dodać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i dłonią zagnieść ciasto. Można dodać odrobinę aromatu wanilinowego.
Ciasto wyłożyć na deskę i podzielić na 8 części. Z każdej z nich uformować kulę, zrobić palcem wgłębienie, umieścić kostkę czekolady, zakleić i ułożyć na blasze tak, aby miejsce sklejone skierowane było na spód. Piec ok 30 minut w temperaturze 180 o C.
a podobno kiedyś w Tłusty Czwartek objadano się pączkami nadziewanymi słoniną, boczkiem i mięsem, które obficie zapijano wódką … takie słuchy chodzą po internecie …
Lena paczki zakupiłam .. jeden zjedzony teraz … jeden jest na jutro … reszta poszła do zamrażalki …
Danuśka i Koleżanki miłego pączkowania … 🙂
a gdzie się podziała kocimiętka? …
Tradycji stało się zadość i 1 pączek zjedzony 🙂 i to chyba będzie na tyle…
Nie żebym nie lubiła ale przedwczoraj nagrzeszyłam jedząc chruściki więc dziś założyłam sobie ograniczenia. Żeby chociaż te chruściki były dobre ale nie- były „kupne”- za grube, za tłuste, za słodkie 🙁 nie mogłam jednak odmówić jedzenia. Najbardziej smakują mi takie, które sama robię bo staram się, żeby były cieniutkie i lekkie. Pączki robiłam w życiu kilka razy. Nie wiem na czym to polega ale często potrawy, które robię pierwszy raz wychodzą mi najlepiej. Tak też było z pączkami- były pyszne! Z następnymi było gorzej 😉
Przepis Danuśki muszę odnotować na lepsze czasy bo podoba mi się. Niestety nie da się upiec 1 czy 2 sztuk a jak jest więcej to trzeba zjeść 🙂 Jak zauważę jakąś poprawę wagi to zaszaleję 😉
Co ja tu robię wśród tych zdyscyplinowanych perfekcjonistek 🙂 zjadłam dwa pączki, a już myślę jaki deser wybiorę wieczorem na naszym minizlociku. Jak młodzież mawia – załamka!
Nic nie TRZEBA zjeść, je się tyle, żeby zaspokoić głód albo ciekawość nowego smaku, nie szukaj tłumaczeń dla obżarstwa, rzepie 😉
A wagę wyrzuć, w przeciwnym razie ona ci będzie robiła wyrzuty na sumieniu! Jerzor też tak mówi – trzeba zjeść, bo się zepsuje. A niech się zepsuje, ja na to – zwierzątku do lasu wyrzucić, tej zimy wiewióry (nasze wschodnio-amerykańskie nie śpią!) przychodzą na wiadome miejsce z tyłu domu i zaglądają, czy w restauracji coś jest…jest komu dać resztki. Choćby ptaszkom. Tylko u nas ptaszków zimą nie uwidzisz i nie usłyszysz, to tak pod adresem wpisów Krystyny. No ni ma i już, dopiero jak pierwsze robiny (podobne do rudzików, ale większe) się pojawią, to można rzec, że zimy prawie koniec.
Chłop pognał do Montrealu na lotnisko po Lisę, na szczęście dzisiaj słońce świeci, chociaż temperatura nas powitała jak zwykle od jakiegoś czasu, -18c
Ale po południu ma być cieplej, bo to słońce itd. Bezwietrznie.
Widok sprzed chwili, ale dodajcie te minusy!
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_0131.JPG
test….
Kocham tę wioskę…rzut kuflem od Krakowa
http://podroze.gazeta.pl/podroze/1,114158,6824444,Lanckorona___perla_w_koronie_Malopolski.html
Lanckorona prześliczna. Polecam do zwiedzania. Magiczne miejsce.Jeździliśmy tam, con amore, szczególnie do Konopków z lanckorońskiej linii. Ujutne przyjątka!
Cichalu,
nie polecaj, bo się zlecą, a tam tak cicho, sielsko-anielsko…
Oby tylko komuś nie przyszło do głowy budować tam jakąś jakąś lepszą drogę…niech sobie jest cichutko z kraja 🙂
Od mojej siostry spod Krakowa na piechotę można się wybrać.
Danuśka,
dziękuję za rozgrzewającą piosenkę. W dzień było około zera, a ta noc ma być już cieplejsza od ostatniej. Nawet nie zdążyłam odczuć tych minusów. Kiedyś to podobno były mrozy. Zapisy historyczne mówią o zamarzniętym Bałtyku, po którym podróżowano saniami do Szwecji.
Zjadłam półtora pączka i tyle słodyczy wystarczy.
Uważam, że waga w domu jest jednak przydatna. Alicja należy do tych szczęśliwców, którzy nie mają żadnych problemów ze swoją figurą, ale zdecydowana większość musi się pilnować i waga łazienkowa trochę dyscyplinuje.
Ptaków nie powinno się karmić domowymi resztkami. Moje dostają słonecznik, słoninkę, a kosy dodatkowo jabłka. Można dogadzać im także różnymi orzechami, kokosem, ale aż tak ich nie rozpieszczam.
Trzy pączki… 😳 😕 Reżim poszedł na spacer…
U nas pączków niet. Jest za to lniany chleb ze słodkim! Zresztą ja i tak mam dobrze. Mam Ewę!
Resztki są dla wiewiórek, one wszystko zjedzą. Ptaków nie ma jeszcze. Ja zresztą nie dokarmiam ptaków, bo i tak wiewióry wszystko zeżrą. Kiedyś zakupiliśmy takie jadło zimowe w specjalnej siateczce, różne ziarna pozlepiane jakimś tłuszczem i czym tam należy. Powiesiliśmy to na środku sznura od bielizny…według nas mowy nie ma, żeby wiewióra tam wlazła…Wlazła zaraza!
Przyczepiła się do tego, trochę objadła, i tak długo trzepała, aż się wszystko wreszcie wysypało na ziemię – wtedy spokojnie pozbierała resztki.
Nasz sąsiad kupował przemyślne karmniki – taki „na pewno zadziała” to był spory drąg, wkopany w ziemię, a pod „talerzem” na karmę, nieco poniżej, spory „kołnierz” o naprawdę dużej średnicy, mający bronić dostępu do talerza.
Dały radę!
Kiedy ptaki się tu pojawią, już znajdą sobie to i owo do zjedzenia, nie ma obawy.
Krystyno,
nigdy nie miałam problemów z wagą, bo nigdy się nie objadałam. Po prostu od zawsze tak mam, że jak nie jestem głodna, to nie jem, co mi zresztą Jerzor uświadomił, bo się nad tym nawet nie zastanawiałam.
I jak on do mnie – trzeba zjeść, bo się zepsuje, a ja na to, że nie zjem, bo nie jestem głodna…On wtedy zaczął się zastanawiać nad sobą, że faktycznie, on często je, bo „jest pod ręką”, albo „się zepsuje”, albo je bezmyślnie, oglądając dziennik tv.
Nie podjadam i nie jem słodkiego – słodkiego objadłam się w dzieciństwie tyle, że mi przeszło w latach późnych nastoletnich.
Nie wiem, po co kupuje chipsy – owszem, zdrowotne, z kukurydzy, pieczone a nie jakieś tam, do tego salsa, którą uwielbiam, ale tylko jeden rodzaj…ja zjem kilka tych chipsów (dużo salsy!), a on sięga, aż sięgnie dna.
Prawda jest jedna, a nawet dwie – apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Druga prawda – każdy nosi na sobie tyle, ile zjadł 😉
Jerzor dawno temu był bardzo szczupłym facetem, chociaż zawsze jadł ilości-ilości, zawsze się ruszał żwawo (rower, duuuużo szybkiego chodzenia w terenie, zawsze). Czegoś nie wziął pod uwagę, może tego, że metabolizm się zmienia z wiekiem. Bo przecież nadal jest aktywny.
Zdjęcie paskudne jakościowo, ale zapodam, bo z pradawnych czasów znalazłam póki co jedno, Jerzor pierwszy z prawej, a ta blondyna to sąsiadka Jerza, Ewa, z ówczesnym narzeczonym. Z Ewą się przyjaźniłam (pracowałyśmy też w jednym zakładzie pracy jakiś czas), zmarła na raka w latach 90-tych. Piękna dziewczyna była.
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Bajcerowka1975.1.jpg
To ja już chyba nie napiszę co jadłyśmy na naszym spotkaniu z Danuśką i kuzynką Magdą. Danuśka fotki zrobiła, więc dokumentacja się pewnie pojawi. Czas minął jak zwykle przyjemnie i jak zwykle za szybko. Miejsce – bistro „La Cocotte” przy ul. Mokotowskiej bardzo sympatyczne, godne polecenia. Lokal nieduży, ale widać lubiany, bo sporo gości. Latem można też usiąść w ogródku 🙂
Czekamy więc na relację Danuśki.
W czwartki wieczorem jeżdżę na pływalnię, a że dziś motywacja była większa niż zazwyczaj, kalorie pączkowe zostały spalone.
Zdjęć nie będzie, jako że się nie udały, ale sprawozdam, że zjadłyśmy wyśmienite:
http://www.fishing-in-france.com/french-fishing-guide/fish-dishes/pike-quenelles/
oraz sałatkę z zielonej soczewicy z plastrami buraka i musem z koziego sera.
Deserów tradycyjnie nie mogłyśmy sobie odmówić, tym bardziej, że to nadal był Tłusty Czwartek 🙂
Ok, przyznamy się do tych grzesznych słodkości-ciasto czekoladowe, tort bezowy i creme brulee. Ufff!
Vive la cuisine francaise et vive les amies du blog!
Salsa,
napisz, napisz 🙂
Ja mam swoje skrzywienia, i powiem dlaczego – dlatego, że nie powinno się narzekać na wagę, jak się na nią pracuje!
Ja jestem leniwa i mi się nie chce, ot co!
Poza tym geny, ta popularna wymówka do mnie nie przemawia, moja Mama była okrąglutka kulka, jak już dzieci wyrosły trochę (czwórka nas była), wtedy „usiadła” za biurkiem i powoli nabrała ciała. Jerzor wieścił, że jak będę trzydziestką, to „będę taka gruba jak moja mama”. Jak sobie przypominam teraz, moja Mama potrafiła najadać się „na zapas”, bo miała tyle różnych zajęć, że nie miała czasu na tzw. regularny posiłek. A poza tym lubiła jeść, podczas gdy ja jedzenie traktuję jako konieczność, przyjemną tylko od czasu do czasu i zawsze w towarzystwie.
Ani moje dwie siostry, ani mój brat nigdy nie mieli nadwagi, choćby malutkiej. Ale oni zawsze byli w ruchu, i nadal są moje dwie siostry, a ja od stu lat prowadzę siedzący styl życia (robienie na drutach zawodowo przez tyle lat po wiele godzin dziennie!).
A jak przyszło co do czego, to mogłam robić wielokilometrowe trasy (ostatnio Warszawa!!!).
Czyli reguły nie ma. Ale warto się dzielić spostrzeżeniami na temat.
Na pewno zdrowiej się ruszać (basia a capella), na pewno zdrowiej jeść tyle, ile się jeść powinno i co się powinno (według najnowszych mód), na pewno powinno się tyle-pić (2 litry wody dziennie minimum – lanie wody, a wiele ludzi to kupiło..), teraz nie wiadomo, co jest zdrowe…niech każdy robi to, co mu serce dyktuje, a dusza chce.
Parę dni temu spadł śnieg. Poszliśmy na spacer do parku. Chrup, chrup, słychać było pod butami. Przypomniały mi się krakowskie zimy sprzed pół wieku. Chrup, chrup pod butami… i nagle, pomimo, że niebo gwiaździste było ponad nami i prawo moralne w nas, to zorientowałem się, że jest około zera C. i śnieg nie ma prawa chrupać! Miałem niestety rację. To chrupało mi w kolanach… 🙂
Dobranoc.
dzień dobry …
Alicjo za te prawie herezje na temat wagi Nisia by się wkurzyła …
a ta baba mi pasuje ….
https://zenwkuchni.com/babka-kapusciana/
wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Pizzy ….
https://wypiekibeaty.com.pl/pizza-z-patelni/
Jolinku, kapuściana baba mi zapachniała smakowicie. Ładny blog 🙂
Na stronie francuskiego bistra, w którym spotkałyśmy się wczoraj z Salsa i kuzynka Magdą znalazłam parę słów wyjaśnienia o daniu, które wczoraj jadłyśmy:
http://www.bistrolacocotte.com/single-post/2016/08/10/Quenelle-czyli-knedel-inaczej
Opowieść o quenelle można rozpocząć tradycyjnym-już starożytni Rzymianie…To prawda, już w tamtych czasach przyrządzano rodzaj klusek zrobionych z ryb, mąki i jajek. Pomysł, by do ciasta dodawać mięso szczupaka powstał w roku 1830, jako że w stawach w okolicach Lyonu pływały ogromne ilości szczupaków i należało zagospodarować to bogactwo. Od tamtych czasów przepis był oczywiście udoskonalany, a dzisiaj to danie ma wiele odmian. Tym niemniej szczupacze quenelle z Lyonu są najbardziej znane i są jedną ze specjalności tego miasta.
W odległych czasach sięgających początków naszej znajomości z Osobistym Wędkarzem usiłowaliśmy zrobić quenelle własnymi siłami wykorzystując mięso mazurskiego szczupaka. Mieliśmy ich zresztą kilka zatem uznaliśmy, że jednego można przeznaczyć na eksperymenty. Próby uzyskania właściwej konsystencji ciasta zakończyły się fiaskiem, o czym jakiś czas później opowiadaliśmy, już ze śmiechem, mamie Alaina. Mama powiedziała nam, że nigdy nie robi tego dania sama, ale kupuje gotowe, bo zrobienie quenelle nie jest wcale łatwym zadaniem. To danie wymaga odpowiedniego sosu i ten już należy wykonać osobiście.
Baba kapuściana jest rzeczywiście bardzo efektowna, mieliśmy okazję ją kiedyś próbować u naszych znajomych. Smakuje rzecz jasna, jak gołąbki, ale kiedy wyjmujesz ją z piekarnika i stawiasz na stole to gościom „szczęka opada”. 🙂
Bardzo ciekawe Danuśki francusko-kuchenne opowieści. Interesuje mnie czy we Francji, lokale do których chodzi się jeść, też maja takie frywolne nazwy?
Alicja pisze na blogu kulinarnym, że jedzenie właściwie jej nie interesuje, nazywa je koniecznością, a zjedzenie paru chruścików w karnawale nazywa obżarstwem. Komentarz zbyteczny.
dobra książka na prezent i nie tylko ..
http://www.digotuje.pl/2018/02/bosacka-po-polsku-nowoczesne-przepisy.html
dalej minusy … a lecę bo muszę …
Relacja z wczorajszej wyprawy koleżanek znowu coś nowego wniosła w moje kulinarne życie 😉 Nie słyszałam nigdy o tej potrawie a tu proszę- było to „tradycyjne danie niedzielne”. A rosół gdzie!? przecież TO jest tradycyjne danie niedzielne 😉
Dobrze, że Danusia opisała swoje i teściowej kłopoty z przygotowaniem tego dania to nawet nie spróbuję tego robić 🙂 Poza tym nie mam w pobliżu Osobistego Wędkarza więc dostęp do szczupaków mocno utrudniony. Owszem można kupić ale są w takich cenach, że szkoda byłoby zmarnować.
Danuśka, zazdroszczę deserów!
Polecenia Jolinka do wykorzystania- babę kapuścianą trzeba zrobić!
Panią Bosacką bardzo lubię, oglądałam jej programy (Wiem co jem) i pod jej wpływem zaczęłam zwracać uwagę na skład różnych spożywczych produktów. Wydawało mi się, że jestem świadomym klientem ale dopiero edukacja p. Bosackiej otworzyła mi oczy. Oczywiście czasem zdarza mi się kupić coś niezbyt zdrowego ale mam tego świadomość.
Alicjo, problem prawidłowej wagi bywa bardziej skomplikowany niż podajesz. Masz szczęście, że Ciebie ten problem nie dotyczy… zazdrość 😉
Evo47-nazwy restauracji we Francji bywają bardzo różne, tak jak chyba w wielu krajach i frywolne czasami też 🙂 Być może nasze koleżanki z Burgundii, czy Bretanii mają w swoich okolicach takie przykłady.
Słowo cocotte po francusku kojarzy się jednak nie tylko frywolnie. Zresztą tak kojarzyło się głównie w czasach rozpasanych królów. Jeśli zwracasz się do swojej koleżanki-ma cocotte, to nie znaczy, że chcesz jej powiedzieć, iż jest kokotą, ale mówisz do niej żartobliwie „moje złotko”, czy też coś w tym rodzaju.
Cocotte ma też znaczenie kulinarne: cocotte-minute to po prostu….szybkowar.
Rzepie rosół też 🙂 i to od czasów Henryka IV, chociaż kiedy ów król wyraził życzenie, by każdy rolnik w jego kraju miał w niedzielę kurę w garnku, to myślał raczej kurze z rosołu, a nie o rosole z makaronem domowej roboty.
https://jepopote.files.wordpress.com/2015/10/henri-iv-la-poule-au-pot.jpg
Oraz kura z rosołu w czasach współczesnych:
https://cook.fnr.sndimg.com/content/dam/images/cook/fullset/2012/4/9/0/CCFFA402_Poule-Au-Pot_s4x3.jpg.rend.hgtvcom.616.462.suffix/1351633557156.jpeg
To danie to z kolei specjalność miasta Bearn położonego w północno-zachodniej części Pirenejów.
Danusia dzięki 🙂
Ta współczesna kura to coś dla mnie.
U mnie jest resteuracja o nazwie „La tête de goinfre” czyli glowa zarloka. Chodzimy tam jak przyjezdzaja Mlodzi. Moj ziec odkryl trzy lata temu malo znana specjalnosc bretonska o nazwie Kig Ha Farz. W daniu jest duzo miesa wieprzowego i kielbasy + dwa rodzaje kasz gotowanych w woreczkach.W kazdy piatek mozna zjesc to bardzo kaloryczne danie, ale wczesniej trzeba zarezerwowac stolik. Ja tego nie biore, bo nie moge jesc duzo wieczorem. Mozna tez prosic o dokladke gratis, ale nawet moj ziec ( chudy jak patyk ) nie jest w stanie prosic o wiecej i zostawia mi swoj deser.
Koleżanki warszawianki, kolejny smaczny adres i miły wieczór. „Cocotte” w tym przypadku to po prostu „rondel”,najcześciej żeliwny. Chyba nasz Miś ma taki, kiedyś o tym pisał, nie pamietam czy Le Creuset czy innej marki.
W mojej miejscowości jest kilka restauracji, w tym „La Grenouillère « , czy Żabie Błota 🙂
(Oznacza to rownież „śpioszki” 🙂 Serwuja żabie udka ale na szczescie rownież inne dania.
Podoba mi sie przepis na babkę kapuściana, wydaje sie być prosty.
” eva47
9 lutego o godz. 8:47 573323
Alicja pisze na blogu kulinarnym, że jedzenie właściwie jej nie interesuje, nazywa je koniecznością, a zjedzenie paru chruścików w karnawale nazywa obżarstwem. Komentarz zbyteczny.”
Ładnie to ujęłaś, Eva…tylko chyba niedokładnie zrozumiałaś, o co mi chodzi.
Mnie nie interesuje jedzenie, bo żeby żyć, trzeba jeść (konieczność!). Jestem na blogu kulinarnym, bo interesują mnie kulinaria – jest różnica, prawda? Pokaż mi, w którym miejscu napisałam, że „zjedzenie paru chruścików to obżarstwo”?
Jolinku,
wskaż mi te herezje, które wypisuję na temat przez blogowiczki poruszony. To, co piszę na temat wagi, to są tylko moje przemyślenia, a nie jakieś herezje i nie, Nisia by się nie wkurzyła, bo myśmy ten temat wielokrotnie przerabiały.
Nisia uważała, chyba słusznie, że jej problem wagi wziął się z tego, że w dzieciństwie babcia ją „zapasła”. Po prostu pchała w nią ile wlazło, żeby tylko dziecko nie było głodne. Bo Babcia pamiętała czasy głodu, nasze babcie i rodzice pamiętali takie rzeczy. A potem już samo się potoczyło, bo nawyki żywieniowe wynosimy z dzieciństwa.
Nisia pisała o tym na blogu, znajdziecie to też w „Dupersznytach”.
Ja napisałam rzeczy tak oczywiste, że aż strach – a wy mi tu zaraz, że herezje 🙄
Podtrzymuję wszystko, co napisałam w sprawie. Ja nigdy nie poruszam tematu wagi – blogowicze sami o tym piszą.
Rzepa też problem wagi nie dotyczy – kokietuje! Jak i Jolinek, która jest wysoką, zawsze szczupłą kobietą i nie ma w niej żadnego nadmiaru, w żadnym miejscu.
Nadal uważam, że:
„Prawda jest jedna, a nawet dwie – apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Druga prawda – każdy nosi na sobie tyle, ile zjadł”
A problemy wagi to już to, w jaki sposób podchodzimy do jedzenia.
Przecież wiemy, kiedy jemy za dużo, kiedy się obżeramy, a nie jemy.
Sami nakręcamy tę obsesję wagową.
Dodam jeszcze, że za mną nikt w dzieciństwie nie biegał i nie przejmował się, czy jestem głodna czy nie – wiedziałam, gdzie jest kuchnia. Byłam głodna, to jadłam i jadłam naprawdę dużo, ale przecież nie siedziałam przed komputerem, bo komputerów nie było, a telewizja to była „dobranocka” i raz na tydzień pół godziny „Znak Zorro” albo „Złamana strzała” czy coś w tym stylu.
p.s.I oprócz tego wiedziałam, gdzie jest ogród (latem) owocowy i warzywny, a gdzie zimą się składuje zimowe jabłka, a w skrzyniach wypełnionych piaskiem – warzywa.
Zamiast chipsa – jabłko, tak mi zostało. Zawsze mam jabłka pod ręką i to jest moja przegryzka. Weki z kompotami na zimę…mirabelki! Albo śliwki. Nie rozwodnione, tylko takie zagotowane, w gęstym syropie.
O mirabelkach to tylko teraz śnić…
Mam cocotte zeliwna i czesto z niej korzystam.
Ja mam taki:
https://www.amazon.ca/CUISINART-CI755-30BG-Enameled-Casserole-Provencal/dp/B0017HMKW6?source=googleshopping&locale=en-CA&tag=googcana-20&ref=pd_sl_9ogg58tse1_e&th=1
Trochę przymałe, ale nie oparłam się (na wyprzedaży bardzo znacznej, zapłaciłam chyba około 30$, na pewno nie więcej).
Użyłam kilkanaście razy. Zdobi moją lodówkę, ma piękny, czerwony kolor 😉
…a ja ciągle czekam na argumenty, że herezje wypisuję. Serio.
Przeglądałam stronę ” La cocotte” i jest tam bardzo dużo zdjęć potraw. Chodziło mi w zasadzie o wspomnianą przez Danuśkę sałatkę z zielonej soczewicy z plastrami buraka i musem z koziego sera, ale jej akurat nie znalazłam.
Powstaje tyle nowych lokali gastronomicznych, że wymyślenie nowej i ciekawej nazwy to jest spory problem.
„Dobra Knajpa” <– niezła nazwa 🙂
Alicjo dopiero wróciłam do domu to odpisuję … pamiętasz jak Nisia reagowała na wpisy o tym, że wystarczy jeść rozsądnie a nie żreć by zachować dobrą figurę co okazuje się w niektórych przypadkach niewykonalne… Nisia miała zdrowotne problemy i bardzo lubiła jedzenie więc nie jest może takim przykładem wzorcowym do rozpatrywania … nie będę się tu rozpisywała o własnych dolegliwościach, które mimo rozsądnego żywienia i ruchu spowodowały u mnie znaczny wzrost wagi … dopiero dobra diagnoza lekarza przywraca mnie znowu do pionu … nie ma prostych recept tyle i aż tyle … ale słusznie uważasz, że lepiej nie dojeść niż się przejeść … może nie odpowiedziałam w całości na pytanie ale to temat szeroki i raczej na pogaduchy przy winku pod gwiazdami …
można się cieszyć ….
https://portretymiast.blog.polityka.pl/2018/02/09/wroclaw-lubi-wygrywac/
Krystyno-ta sałatka była była bardzo ładnie podana: na materacyku z zielonej soczewicy ułożono plastry buraków zwinięte w ruloniki. Ruloniki napełniono musem z koziego sera. To było bardzo malarskie i trafiło na kuzynkę Magdę 🙂
Mądre głowy, które zajmują się rynkiem kulinarnym i marketingiem dają następujące rady co do wyboru nazwy restauracji:
-nazwa restauracji musi wzbudzać ciekawość
-powinna być oryginalna
-niech będzie atrakcyjna i przykuwająca uwagę
-jest wskazane, by mówiła coś o kuchni, którą proponujemy
-warto też wziąć pod uwagę okolicę, w której otwieramy naszą restaurację i to, jaką klientelę chcielibyśmy gościć w naszych progach
Czy nie sądzicie, że teraz aż prosi się o konkurs na nazwę restauracji?
Zatem załóżmy, że:
otwieramy restaurację serwująca dania z ziemniaków na trasie Warszawa-Ostrołęka. Jaką nazwę zamieścimy na szyldzie zachęcającym do zjedzenia obiadu właśnie u nas?
Dla osoby, która zaproponuje najciekawszą propozycję przewidziana jest podwójna porcja ziemniaków z ogniska podczas czerwcowego zjazdu w Urlach 🙂 Dla nieobecnych na zjeździe nagroda w postaci baaardzo serdecznych, wirtualnych gratulacji.
Nowy-mam nadzieję, że weźmiesz udział w konkursie, bo kochasz grille, ogniska oraz ziemniaki 🙂
Misiu Kurpiowski-koniecznie musisz zabrać głos, bo znasz klientelę z ostrołęckich rubieży.
Jolinku,
ja z Nisią na wiadomym pokładzie (w końcu trzy razy odbywałyśmy te rejsy i zjadłyśmy beczkę soli!) niejeden raz w pantrze o północy, pojadając chlebek ze smalczykiem, w którym były skwarki i cebulka, a za całokształt odpowiadał Pan Leszek, szef kuchni, już św.pamięci, zginął w wypadku samochodowym…
…no więc właśnie, opowiadałyśmy sobie to i owo. Nisia sama o sobie mówiła „gruba jestem”, Nisia wiedziała, że nic nie może z tym zrobić, bo od początku tak została przez babcię zaprogramowana, a potem były choroby – następstwo, i tu się koło zamknęło. Bo nie mogła się odchudzać, bez szkody na zdrowiu.
Ja wiedziałam bardzo dużo od niej na ten temat i wiem, jak ona to przeżywała, ale nie będę się z wami z tą wiedzą dzielić, bo i tak chyba za dużo powiedziałam.
Przy okazji łezka mi się…kto chce, niech poczyta.
http://aalicja.dyns.cx/news/Dziennik_pokladowy.Dar-2011.html
A przy okazji… ilustracje 😉
Kulinaria z DM naonczas:
https://photos.google.com/album/AF1QipP_a5m4t_nMqC1ahuahFZ3Ig6bZIJvmd9MGn9ZY
…nadal czekam. To nie ja wywołuję temat wagi na blogu, nadwagi i tak dalej, ale jak temat jest, to piszę, co myślę na temat. Te herezje znaczy się.
Jak do tej pory odzewu nie ma, merytorycznego odzewu. A nie takiego, że „ja tak mam”.
Mam jak mam, bo wyniosłam to z domu. Z domu wyniósł to Maciek, który nie wie, co to jest coca-cola. Pijał soki i wodę, i przypominam, że on tutaj się wychował. Nawyki żywieniowe wyniósł z domu.
Alicjo jeśli na mnie czekasz bo ja to napisałam to ja zakończyłam temat …
Jolinku,
skoro zostałam zaatakowana w związku z tematem, to CZEKAM na argument przeciw temu, co napisałam.
Jest takie powiedzenie – nie wywołuj wilka z lasu.
I nadal czekam na argumenty, że herezje napisałam.
Jak wspomniałam – nie ja wywołałam tę dyskusję.
Dziękuję francuskojęzycznym blogowiczkom za wyjaśnienia. Znałam tylko to jedno frywolne znaczenie.
Alicja, 8 lutego o 15:38.
eva47
9 lutego o godz. 17:37 573346
Dziękuję francuskojęzycznym blogowiczkom za wyjaśnienia. Znałam tylko to jedno frywolne znaczenie.
Alicja, 8 lutego o 15:38. <–??
Acha.
No cóż, już lata nie te i głupoty opowiadam…przepraszam, że żyję.
Żegnam się ozięble z domieszką ironii.
– „się”
Masz rację! Nie mówi się „żegnam się”, tylko „przeżegnowywowuję” 🙂
Alicjo uśmiechnij się i się nie żegnaj … jutro będzie lepiej … 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=iBOGGHlpCYY
https://www.youtube.com/watch?v=khCm7xfiqiU
no i jak tu…nie uśmiechnąć się 🙂
Salso,
żeśmy się łajza minełły 🙂
Wersja Stanisławy jest (dla mnie) powalająca, aczkolwiek doceniam Barbarę K.
Ludzie… oraz ludziska
niepotrzebne nakręcanie tematu, skupianie się na wadze itd.
A przecież nie o to chodzi na blogu kulinarnym chyba?
Albo jestem w mylnym błędzie 🙄
Chyba zapiszę się na blog niejakiej Ani L. , guru w sprawie wszystkiego, zawartości tłuszczu w tłuszczu zwłaszcza 😉
dzień dobry …
Alicjo masz powód do uśmiechu bo Wrocław wygrał … link podałam o 15.51 …
a ja z Danuśką się pakujemy … jedziemy w nie znane miejsce i wrócimy wkrótce … do kotki będzie przychodzić Amelka z koleżanką z czego kotek się cieszy …
Alicjo-nie odnoszę wrażenia, abyśmy na tym blogu nakręcali temat wagi. To, że przy Tłustym Czwartku kilka osób wspomniało o kaloriach nie jest chyba aż tak naganne?
Cieszę się, że jesteś szczupła i nie masz problemu z bluzkami, które jakoś dziwnie kurczą się w praniu 😉 Wiele osób, szczególnie w naszym wieku, ma ten problem lub też obawia się przytyć zatem wydaje mi się, iż możemy zaakceptować, że o tym piszą. Na dodatek często wspominają o tym z przymrużeniem oka 🙂
Jolinku-tak jest, akcja pakowanie rozpoczęta!
Danuśka, w punkt 🙂
Dziewczyny- udanego wyjazdu!
Danuśka,
nic dodać, nic ująć.
Koleżanki, jeśli to nie tajemnica, to napiszcie, dokąd tym razem się wybieracie. W ubiegłym roku był Wietnam, a teraz jaki kierunek ?
Nie ma odzewu na konkurs Danuśki na nazwę restauracji. Mnie przyszła do głowy ” Pyza” albo ” Pyza Mazowiecka”.
Krystyno-to oczywiście nie jest żadna tajemnica. Lecimy na Wyspy Zielonego Przylądka, czekają tam na nas różne atrakcje, a clou programu do parada karnawałowa w Mindelo.
Już dzisiaj lekki reisefieber, jutro musimy być na lotnisku o 4.00 nad ranem!
Rzepie-dzięki 🙂
O, to bardzo daleko. Zatem życzę miłego pobytu i ciekawych wrażeń. 🙂
Danusko, tez tak myśle na wiadomy temat a Ty to zgrabnie formulujesz.
Udanej podróży!
Podoba mi sie propozycja Krystyny to znaczy Pyza.
Moja sugestia: Ziemniaczek.
Danuśko, Jolinku – udanego urlopu.
Danuśko i Jolinku – wspaniałej wyprawy, będziemy tęsknic 🙂
„Rondel ziemniaczanych specjałów”
„Ziemniaczek przy drodze” albo „Pyza przy drodze: 🙂
Dziewczyny – udanego urlopu! Czekam na zdjęcia 😉
Jolinku, Danuska, przyjemnej podrozy ! Bedzie Was brakowalo.
A na wyspach nie zapomnijcie splunąć przez lewe ramię i powiedzieć – A kysz – bo tam się rodzą amerykańskie huragany! Jeszcze nie sezon a sicher ist sicher! 🙂
Szczęśliwej podróży!
Brawo nasi skoczkowie 🙂
Przed chwilą w naszym dzienniku pokazywali tę Armię Piękności – jak wylądowały na lotnisku, no i potem na trybunach…Jerzor stwierdził, że wcale one takie piękne nie są. Dobrze, że Kim tego nie słyszał!
Akcja odśnieżanie w toku, ale dzisiaj niewiele tego jest. Kot ku swojemu niezadowoleniu wylądował w śnieżnej zaspie.
A propos Kota Macieja (mój faworyt), coś nie bardzo mu to skakanie wychodzi 🙁
Jelena Isinbajewa: rosyjski gniew i złość są nie do zatrzymania <– taki nagłówek. Moim zdaniem w ogóle nie powinno się badać zawodników na okoliczność szprycowania się środkami chemicznymi. Niech każdy pobiera co chce! Nasz znajomy, kiedyś kadrowy kolarz wyścigowy, powiada, że sportowcy wszystkich dyscyplin dzielą się na tych, co zostali przyłapani na dopingu oraz na tych, którym się udało.
Zastanawiam się, czy łyżwiarze figurowi biorą doping…raczej chyba nie?
W ogóle dziwi mnie, że łyżwiarstwo figurowe to dyscyplina sportowa. Przecież to jest balet na lodzie…to jest, przynajmniej dla mnie, bardzo niewymierna dyscyplina. Skoczek skoczył tyle i tyle, można wymierzyć. To samo wiele innych dyscyplin, czas taki a taki. Ale baletowe popisy na lodzie – jak wymierzyć tych trzech najlepszych? Dla mnie i tak na zawsze zostanie para mistrzów – Ludmiła Biełousowa i Oleg Protopopow 🙂
Przypomniało mi się, że nemo kiedyś wspominała, że to prawie jej sąsiedzi, mieszkają niedaleko (rzut beretem, circa 20km) od niej i prowadzili szkołę jazdy figurowej.
Faktycznie…Grindelnwald, pod Eigerem. Wiki podaje, że nadal czynni
https://pl.wikipedia.org/wiki/Oleg_Protopopow#/media/File:Vladimir_Putin_visited_the_Iceberg_Skating_Palace_(2014-02-09)_07.jpg
Ciekawa jestem, o czym rozmawiali z "Diadą Wową"…
Właśnie wyczytałam, że Oleg jest w wieku mojej Mamy. Czas jak rzeka…
*diadią
Nie można odmówić wdzięku tej parze. Znakomici!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Oleg_Protopopow#/media/File:2007ewc-protopopovs.jpg
Przy okazji tego pokazu krainy Kim Jong Una…przypomniała mi się taka jedna piosenka, dla mnie szok. Wpada w ucho, ale przyjrzyjcie się tym twarzom. W ogień by poszli za wodzem.
Chyba większość z was zna rosyjski? Jak nie, to i tak jest zrozumiałe.
https://www.youtube.com/watch?v=-AViL_Q7t5k
Może już ktoś pisał, nie czytałam wszystkich komentarzy: trzeba sobie kupić kilogram ryżu w kilogramowym opakowaniu i gotować, ile wola. Nie ma przymusu kupowania porcjowanego.
Problem z kurczakiem w 2018 roku, to oczywiście żart. W moim osiedlowym, gdybym się uparła, to mi sprzedadzą same kuperki.
Jeżeli sałata w lodówce nie wytrzymuje pięciu dni, wyjścia są takie: zmienić sałatę, zmienić lodówkę, zmienić siebie, znaleźć sobie chłopa.
„Aliasku zawratim!”, a co!
I piękne diewoczki w lentoczkach (kokardy), jakby co, za wujka Wowę gotowe oddać życie. Nasi Przyjaciele Moskale nawet nie śmieli tego skomentować.
Założę się, że melodia wam wpadnie w ucho i będziecie mieli ją w głowie przez jakiś czas.
Walkiria 😉
no i pamiętajcie dziewczyny na wojażach, ze
wódka z lodem źle wpływa na nerki 🙄
rum z lodem powala wątrobę 🙄
whisky z lodem osłabia serduszko 🙄
gin z lodem robi rozum małpi 🙄
coca-cola z lodem psuje zęby 🙄
i w ogóle, ze ten cholerny lód jest śmiertelny,
i ostrzegajcie wszystkich, na miłość boską by nie używali lodu
pozdrawia
bezdomny 🙂
Jaki tam lód…życie w ogóle jest śmiertelną chorobą 🙄
W dodatku przenoszoną drogą płciową 😯
Gdyby człowiek przewidział, że się przewróci, to by sobie usiadł 😉
http://www.imdb.com/title/tt0257289/
Z lodem mają problemy himalaiści. Na stokach wspinacze zostawiają tyle guana, że już mieszkańcy okolicznych wiosek protestują, bo to wszystko spływa do nich.
walkiria –> nie upieraj sie 🙄 bo to możne być zabójcze i z szukania chłopa nic nie wyjdzie 🙄
powodzenia w szukaniu, bo warto mieć przy sobie dobrego, nawet chłopa 🙄
Dziękuję bardzo za Wasze życzenia i dobre rady 🙂
Konkurs na nazwę restauracji zostanie roztrzygnięty po naszym powrocie z podróży, bo mam nadzieję, że pojawią się jeszcze kolejne propozycje.
Jedyny sport, jaki oglądam w telewizji to łyżwiarstwo figurowe. Sama zresztą przez długie lata jeździlam z ogromną przyjemnością na łyżwach nie robiąc oczywiście żadnych piruetów ani potrójnych rittbergerów. Od czasów sławnej rosyjskiej pary, którą wspomina Alicja łyżwiarstwo figurowe staje się z każdym rokiem coraz bardziej widowiskowe. Poniżej jedna z moich ulubionych par:
https://www.youtube.com/watch?v=qiyfJ8Q6qCI
Zwycięstwa naszych skoczków oczywiście bardzo mnie cieszą, ale nie byłabym w stanie oglądać skoków narciarskich dłużej niż pół godziny. Ech, wszyscy mamy swoje słabości…
Czy lubicie nowoczesną porcelanę?
https://scontent.fwaw3-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/26814413_636306009827039_3560463181355260256_n.jpg?oh=2ebc62d2662c50aa96e26520b5867e70&oe=5B091787
Moim zdaniem ciekawa i zapewne warta uwagi, ale kiedy wpadniecie do mnie na herbatę, to podam ją z przyjemnością w filiżankach starej daty.
ja też dziękuję za dobre słowo … wypijemy z Danuśką zdrowie bloga nie jeden raz … 🙂
kiedyś oglądała wszystko a łyżwiarstwo figurowe bardzo mnie fascynowało … teraz oglądam tylko lekkoatletykę i czasami skoki ..
tu przepis na zdrowie (i wagę też) …
http://sio-smutki.blogspot.com/2018/02/kolorowe-kotlety-z-indyka-gotowane-na.html
A pamiętacie takie nazwisko – Andrej Nepela? Czech? 😉
Ja podziwiam i zawsze podziwiałam łyżwiarzy figurowych, ale mnie się to kojarzy widowiskowo, nie sportowo. Dla mnie niewymierne w metrach, godzinach, procentach i tak dalej. Tylko i wyłącznie walory estetyczne i preferencje osobiste sędziów. I tu się można różnić i poróżnić.
Rosjanie zawsze mieli doskonałych łyżwiarzy figurowych. I mają nadal. Mają też z czego wybrać. Poza tym Rosjanie chyba jak nikt inny potrafią swoich zawodników umotywować psychicznie.
https://www.ranker.com/list/greatest-figure-skating-pairs-of-all-time/ranker-sports
To też niezapomniana para… pamiętam, że on zmarł w Lake Placid na atak serca. W bardzo młodym wieku.
W skokach narciarskich nie zawsze wygrywa ten, kto skoczył najdalej. Oceniany jest także styl i dodawane lub odejmowane są punkty za wiatr. Według mnie powinien wygrać ten, kto rzeczywiście skoczył najdalej i wylądował bez upadku, a czy poruszył ręką albo nogą to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Ale jest jak jest.
No właśnie 🙁
A już byliśmy w ogródku i witaliśmy się z gąską…(skoki narciarskie)…
Na obiad były żeberka w sosie ostrym – kupne żeberka, ale ja tak nie potrafię przyrządzić, są znakomite i raz ja jakiś czas kupujemy gotowce.
Po obiedzie zabrałam się za czytanie „Jak być kochanym” Głowackiego, zbiór felietonów z różnych lat…boki zrywać, jak to u Głowackiego. Niechcący zdrzemnęłam się, kanapka, ogień w kominku buzuje…i nagle jestem na Brooklynie. Wycieczka, jest Danuśka i w ogóle blogowe towarzystwo, mamy jakiś autokar, jeździmy wte i wewte, zatrzymujemy się tu i tam, żeby, proszę wycieczki na prawo most, na lewo most, a dołem Hudson płynie i dalej w tym stylu. Wreszcie ogromny plac, jakiś kościół, piękna para bierze ślub, Edward Dziewoński wśród gości (!!!)…
I towarzystwo znika, a ja zostaję bez pieniędzy, bez dokumentów, bez „kapownika” z adresami, bez TORBY!!! Co robić??? Ile ja się namęczyłam, żeby się obudzić…w końcu Jerzor lekko trzasnął drzwiami do łazienki i wybawił mnie z tej straszliwej męki.
To jest stały motyw – bez torby i tego, co w torbie się mieści gdzieś w zupełnie nieznanym miejscu, i w dodatku pusto, nie ma się kogo zapytać. Panie podróżniczki już pewnie na lotnisku, u mnie 22:15…
A właśnie – dziewczyny, pilnujcie toreb!!!
http://facet.onet.pl/eichelberger-wiekszosc-polakow-prawdopodobnie-twierdzilo-ze-bielecki-powinien-isc-po/xtxejp
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku Twoje „kawowe komentarze” zachwycają mnie… Jak Ty to robisz? 🙂
Rzepie, po pierwsze czytam ze zrozumieniem, a potem to już leci 😉
Dzionek zaczęłam od niezbyt smakowitego artykułu, ale dowiedziałam się, komu zawdzięczamy dentystykę, a nie jakieś czary-mary. Ludwik XIV oczywiście. Artykuł ciekawy, ale opisy, jak to drzewiej bywało z leczeniem zębów przyprawiło mnie o ból tychże 😉
Od rana odśnieżanie, na oko jakieś 10cm. Panie z Cape Verde mogłyby podesłać parę stopni (tych dodatnich!) c po znajomości…
Praia, Cape Verde
Sunday 2:00 p.m.
Mostly Sunny
24 °C
* miało być „parę plusów, tych dodatnich”
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,22992271,kawa-jako-milosne-wyznanie-jak-duzo-o-naszych-uczuciach-moga.html
o tej porze roku na C V mogą przydać sie nieraz i kalesony. nie jest to reguła, ale warto w lutym mieć jedna parę w zapasie 🙄 nie tak dawno spędziłem tam cały luty z haczykiem na inny miesiąc i pomimo ze na termometrze bywało w ciągu dnia w granicach 22+ to jak słoneczko zajdzie a wiaterek powiewa, to myśli o kalesonach są coraz częstsze.
————————————————-
dziś w Szczecinie ”pachniało” wędzonką. podobnie było jakiś czas temu w Poznaniu.
dlaczego o tym napominam 🙄 z tej prostej przyczyny, bo bylem w tym tygodniu parę dni w rejonie miedzy Passau a Monachium. rejon mocno uprzemysłowiony i zaludniony i miałem przyjemność oddychania tamtym powietrzem 🙂 już nie mogę sie doczekać piątku, kiedy to tym razem wraz z Przyjacielem polecimy w tamte rejony na dwie noce 🙂
Moim zdaniem ten pan buduje ideologię.
„Aromat kawy wpływa więc na naszą świadomość, nasze postrzeganie drugiej osoby, zanim ta zdąży wypowiedzieć pierwsze słowo! A to wiąże się bezpośrednio z naszymi uczuciami i budowaniem relacji. Kawa staje się więc pierwszym impulsem znajomości i nowego uczucia – być może także miłości. To od strony czysto zmysłowej.”
A co z tymi, którzy kawy nie piją? Zawsze byłam herbaciarą (i mam swoje wymogi co do parzonej herbaty…) i raczej nie kombinowałabym, że herbata wiąże się z moimi uczuciami, a zwłaszcza z „budowaniem relacji”.
lepiej niech buduje cos co nie śmierdzi w naturze, niż miałby palić w piecu śmieciami plastikowo podobnymi 😛
Nie wiem, czy akurat ten pan pali w piecu śmieciami, plastikami i tak dalej, ale dotknąłeś bezdomny problemu, który jakoś jest „nie do ruszenia”. Bo przecież wystarczy się przejechać przez Polskę i można paluszkiem wskazać oraz nakryć tych, którzy to robią. To jest na wyczucie!!! Na „nosa”!!! Chyba co roku o tym piszę na blogu, przemierzając Polskę wzdłuż, wszerz, a nawet po różnych przekątnych. Problem utylizacji śmieci po prostu nie istnieje, odpowiedzialni za to ministrowie (Środowiska chyba?) udają, że nie ma problema. A problem jest i będzie narastał, bo za moich czasów pani w sklepie pakowała 10dkg landrynek w kawałek oddartej gazety.
Nie, żebym nawoływała do powrotu do czasów minionych. Teraz idziesz do sklepu i masz wszystko opakowane pięknie w ileś tam torebek, kartoników itd. Chodzi mi o produkty, na przykład kosmetyk, krem do twarzy czy do pięt, nieważne.
Na dostanie się do plastikowego pojemniczka z tym kremem trzeba przebyć tyle opakowań, że głowa mała.
Po nas choćby potop….
Ale wracając do kawy – będąc od zawsze herbaciarą potwierdzam, że nie ma to jak zapach kawy 🙂
Będąc u kawiarzy, bardzo chętnie piję kawę, bo wiem, że przyrządzają ją znakomicie, a ja znowu nie jestem taka, że tylko herbata. W podróży kawa jest wręcz niezbędna, nawet w przydrożnych zajazdach czy w samolocie.
Dzien dobry.
Jolinek z Danuska w podrozy to nie bedzie przepisu na nowa i zdrowa salatke.
U mnie na obiad reszta wczorajszej zabnicy z ryzem.
Wczoraj na targu kupiłam kilka przegrzebków czyli małży św. Jakuba. Zachowuje zwykle dolne części skorupek bo są takie ładne a przy tym mozna je wykorzystywać do zapiekanek czy tez jako podstawki, chociażby do mydła 🙂
Elu, do kiedy Twoim zdaniem trwa sezon na te małże? Czy nie do końca lutego?
A co do nazwy restauracji, dorzucę jeszcze: Ziemniaczek i Spółka ale propozycje Salsy tez mi sie podobają.
Alino, w moich okolicach sezon trwa do konca kwietnia. Rybacy ( nie wiem czy tak ich mozna nazwac ) zbieraja tylko dwa razy w tygodniu po 45 minut. Kupilam przegrzebki w piatek. Bernard je otwiera a ja pozniej czyszcze.
Jolinka nie zastąpię, ale nieśmiało podrzucam pomysł na sałatkę (inną) z marchewki. A pod przepisem też kilka propozycji, może coś się przyda.
http://www.jadlonomia.com/przepisy/lososiowa-marchewka/
Bardzo lubię przegrzebki 🙂
…a ostatnio do obiadu często robię bardzo prostą sałatkę z pomidorków koktajlowych z dodatkiem cebulki i zielonej kolendry. Kolendrę można zamienic na natkę pietruszki, (pomidorki w cwiartki, cebulkę w drobną kostkę, zielenina posiekana, wszystko pokropione oliwą/olejem i przyprawy wg gustu. Proste i szybkie 🙂
Ostatnio kilkakrotnie robiłam mule bo często można je znaleźć w ofercie niektórych sklepów. Kiedyś były rzadkością (świeże), czasem przywoziłam je z zagranicznych wojaży. Małże św. Jakuba chyba u nas występują tylko w postaci mrożonej lub jakoś przetworzonej. Te muszle są takie dekoracyjne 🙂 Lubię wszystkie takie morskie różności.
Wczoraj byłam z córką na zakupach i ona zachwyciła się kolorowymi marchewkami. Niewielka tacka z marchewkami kosztowała ok. 4 zł- ja nie miałam potrzeby, żeby je kupować ale córka stwierdziła, że ładnie będą wyglądały na talerzu 🙂
Zauważyłam, że w dużych sklepach jest coraz więcej egzotycznych warzyw- niektórych nie znam. Trzeba będzie się dokształcić i popróbować.
Otoz single jedzacy najczesciej „na miescie” tez czytaja blogi kulinarne, bo fakt, ze nie maja czasu na gotowanie, nie wyklucza ich z grona tych, ktorzy o jedzeniu czytac lubia.
Ja na tego bloga wchodze coraz rzadziej, bo choc niezmiernie lubie wpisy kilku osob, to sa tez takie, ktore mnie denerwuja, bo sa straszliwymi banalami i powtarzaniem w kolko tego samego. Ale nie mam sily i nerwow dyskutowac. Moze, jak bede na emeryturze i bede miec mnostwo czasu.
A Magdalenki sa male i piekne 🙂
Nie tak dawno Gospodyni pisala o francuskiej kisz. Upieklam w sobote owa kisz z kilkoma gatunkami sera.Na spod ciasta polozylam plasterki sera camembert. W misce wymieszalam trzy jajka, dwie lyzki gestej smietany, troche mleka, sol, pieprz i dodalam utarty na tarce owczy ser + cantal i …… utarta szara renete. Dorzucilam troche galki muszkatowej i natki z pietruszki. Pol godz. w piekarniku. Bardzo dobra, jablko lagodzi ostry ser i je sie z przyjemnoscia. Mozna obok postawic miske z salata. Male kawalki kisz mozna wlozyc do zamrazalnika i wyciagnac przy innej okazji.
No i jak tu napisac co by nie wypadło banalnie 🙂 Zajrzyjmy więc może do Szwajcarii, dawno nemo się nie odzywała, żal mi jej wpisów i zdjęc. A tu proszę, jaka bajka:
http://www.facetikuchnia.com.pl/index.php/gruyeres-szwajcaria/
Elu, przypomniałaś w samą porę, może nawet jutro upiekę. A za chwilę zabieram się za ostatnie w tym karnawale faworki 🙂
Elu, swietny pomysl z dodaniem jablka do serow. Tez upieke, dziekuje za sugestie.y
Salso, bardzo ciekawy artykul o Gruyères. Bylam tam dawno temu ale dobrze pamietam sklepy ze wspanialymi serami i tamtejszy zamek.
Salso, mnie tez brakuje bardzo wpisow i zdjec Nemo. Nie zapomnij dodac utarte jablko. Tarlam na duzych dziurkach.
Elu, dodam oczywiście. Z serami też gruszka dobrze smakuje, czasem piekę z serem gorgonzola, chyba pisałam już o tym. Kisz posmakowałam pierwszy raz bufecie pracowniczym, dawno temu, ów bufet prowadziła Batida mieszcząca się w tym samym budynku. Najpierw był tam sklep, a obok nieduży lokalik. Francuskie smaki przyciągały klientelę. Rogaliki z czekoladą, rożki orzechowo-czekoladowe, już nie wspomnę o wykwintnych i przepysznych tortach. Prócz wybornych deserów można było zjeść małe dania obiadowe, m.in. kisz. Trochę drogie to było, ale co za smak! Teraz lokale tej firmy są w kilku reprezentacyjnych punktach miasta i kuszą (bynajmniej nie cenami). Po tym małym lokaliku tylko wspomnienie zostało.
Jak przeczytałam, że Ela dodała jabłko do kiszu to pomyślałam Salso o Twoim wypieku z serem i gruszką, który miałam okazję próbować 🙂
Wizyta w Szwajcarii bardzo przyjemna, te miasteczka są takie urokliwe. A Nemo faktycznie brak.. 🙁
Mnie tez brakuje wpisów Nemo. Jej kuchnia czesto mnie inspirowała a zdjecia pozwalały podróżować.
Wnuk dostarcza jej na pewno duzo radości. Pozdrawiam Cię serdecznie, Nemo 🙂
Dzień dobry,
Miałem malowanie mojego mieszkanka, oczywiście wszystko we własnym zakresie. Teraz jest czysto, odświeżone, a przy okazji odbyło się generalne sprzątanie, tzn. każdy drobiazg, a mam ich dużo, był obejrzany, wyczyszczony i położony na miejsce. Próby przekonania mnie, że mam mnóstwo rzeczy niepotrzebnych, spełzły na niczym. Ja nic nie pozwolę wyrzucić. Jestem kolekcjonerem wszystkiego!!! Koniec, kropka.
Obiady powierzyłem w afrykańskie ręce. Nie żałuję, np. dzisiaj było coś w rodzaju naszego gulaszu z wołowego mięsa, ale gotowanym z dużą ilością warzyw i przypraw, a do tego placki chapati, znane pewnie na blogu z kuchni indyjskiej, ale przyrządzane na afrykański sposób, czyli z dodatkiem oleju. Bardzo to wszystko smaczne. Kuchnia z ogromną ilością dobrze dobranych przypraw bardzo mi odpowiada. Ja bym tak przyprawić nie potrafił.
Magdaleno – rozumiem co czujesz pisząc o banałach w naszych komentarzach, ale dziwi mnie jedno – to, że nie dałaś przykładu, jak komentarz czy wpis „bezbanałowy” powinien wyglądać. Po prostu możesz zacząć od siebie.
Wielu z nas na Blogu brakuje wpisów Nemo, bardzo ubarwiały nasz Blog nie tylko zdjęciami, ale również ciekawostkami na bardzo wiele tematów. Niestety często była traktowana jako ta „przemądrzała”. Do dzisiaj nie wiem dlaczego, dużo z jej wpisów się uczyłem.
Nie wiem także co się stało z Bejotką, kolejną wielbicielką tego co piękne, pagórkowate, górzaste, wiosenne, jesienne, letnie, zimowe, a także tego co smaczne, dobre, inne… Szkoda!
Danuska i Jolinek – jestem zielony z zazdrości, że Wy na Zielonym. No nie mogę…
Ale przede wszystkim wypoczywajcie i cieszcie oczy cudnościami tego świata, a jeśli Wam czasu wystarczy to przypomnijcie sobie o nas i pstrykajcie mnóstwo zdjęć, a później zaprosicie nas na egzotyczną wycieczkę.
W tym roku tylko czytałam Wasze relacje o smażeniu faworków. Sama nie nadążałam – ani pączki, ani faworki nie zmieściły się na liście moich zadań. Dlatego dopiero dziś i to zaraz zabieram się za pączki. Nie smażyłam ich co najmniej dwa lata. Zobaczymy co wyjdzie.
Dzień dobry 🙂
kawa
Dla frakcji warszawskiej i nie tylko
zaproszenie na wieczór autorski Ewy
Irku, może spróbujesz jeszcze raz? Zaproszenie sie nie otwiera 🙂
Irku,
Kawa w takim „ąturażu” jest bardzo zachęcająca 😉
Zapomniałem upublicznić. Korekta zaproszenia
Irku, serdeczne gratulacje dla p. Ewy 🙂 szkoda, że akurat większość koleżanek warszawskich w dalekich wojażach. Sama nie wiem jeszcze czy uda mi się dojechać, ale wielkie dzięki za zaproszenie.
Nowy, jakże się zgadzam z tym co napisałeś odnośnie naszych blogowych spraw, nie umiałabym lepiej tego ując. A placki chapati to jak się robi, czy to na grillu, czy domowym sposobem, na patelni, ew. w piekarniku? No i wielka praca za Tobą, gratuluję. Ja też należę do klubu „kolekcjonerów” 🙂
Lena, powodzenia przy faworkach. Ja wczoraj dokonałam tego dzieła, poszło nawet gładko, jeszcze lepiej znikają z talerza. Musieliśmy jednak powstrzymać apetyty, na dzisiaj zapowiedziała się młodzież…
Jeszcze w sprawie kiszu, poszperałam na blogu, znalazłam kilka innych, ale tego z serami nie znalazłam. Oczywiście można poimprowizować, ale jakby kto wrzucił link byłabym wdzięczna, tym razem zapiszę!
Znalazłam przepis na indyjskie chapati, łatwiejsze niż faworki 🙂
http://alicjawkrainiegarow.blogspot.com/2012/02/chapati-indyjski-chlebek.html
No wlasnie, Magdaleno, tez pisalbym moze czesciej, gdybym mial cos do napisania. A tak, wydaje mi sie czasem, ze wszystko co mialem do powiedzenia juz powiedzialem. Z reszta, teraz tez sie powtarzam.
I – jak tu egzystowac blogowo?!
Kulinarnie owszem profituje z blogu. Sam nie moge dostarczac niczego, co by ciezarem gatunkowym moglo tu zrobic wrazenie, zaistniec jakos, za to korzystam czesto ze sznureczkow, np tych, ktore tu regularnie podrzuca Jolinek. Tak mielismy dzisiaj klopsiki indycze jak w linku z 10 ltego o 19.36. Mniej wiecej takie, bo ja zawsze usprawniaam, a ponadto zamiast na parze – w mikrofali i tylko czesc, bo czesc konwencjonalnie usmazylem.
A te byly znacznie lepsze od tamtych.
Kupilam dzisiaj pierwszy raz kapuste chinska Pak choi. Znalazlam w internecie kilka przepisow i jutro sprobuje przyrzadzic. Ktos z Was przyrzadzal juz ta egzotyczna kapuste ?
Salso, jeżeli Ci się uda, to będzie nam miło. Ja będę focił co nie co 🙂
” Życie jest fajne” – dobra nazwa dla kawiarni. Zauważyłam, że nazwami kawiarni czy restauracji są już nie tylko rzeczowniki i przymiotniki, ale zdania, na razie jeszcze niezłożone. Obok Parku Oliwskiego jest sympatyczne bistro o nazwie” Jak się masz „. A pewnie znalazłyby się i inne przykłady.
Gwoli ścisłości – Magdalena pisze o banalności i powtarzalności niektórych wpisów, więc nie jest to ocena całego blogu.
Dziś na obiad placki ziemniaczane dla męża, a dla mnie pozostały od wczoraj ryż z warzywami.
U mnie stary banał – zima trzyma, -17c, słońce.
Niebanalnie mają zapewne dziewczyny na Wyspach, a jak Nowy miał niebanalnie, no bo w końcu mieszkania nie maluje się co tydzień, to nie miał czasu na wpisy. Poczekamy na emeryturę Magdaleny, bo się nam odgrażała, że dopiero nam pokaże 😉
Mam nadzieję, że dożyję, bo to młoda kobieta, do emerytury daleko.
Barszcz ukraiński z fasolą.
Dodam jeszcze jeden stary banał – życie na co dzień jest zazwyczaj banalne.
p.s.Przyjemnego spotkania w kawiarni – trochę daleko, jak dla mnie…
Ela,
pamiętaj, żeby pak choi poddawać „obróbce cieplnej” jak najkrócej, zresztą chyba każdy przepis Ci to podpowie.
w NY malują nie tylko wewnątrz mieszkania. to dzielo 🙄 –> http://www.spiegel.de/kultur/gesellschaft/bild-1185355-1231946.html
powstało w ciągu jednej nocy, a podczas następnego dnia zniknęło 🙁
jedno i drugie zaskakujące dobre tempo dzialania 🙂
Krystyno, kawiarnia „Życie jest fajne” na Grójeckiej naprawdę jest fajna. Zatrudnia osoby niepełnosprawne, przede wszystkim autystyczne i użycza bezpłatnie lokalu członkom SAP na spotkania literackie i muzyczne. Oczywiście każdy z gości coś zamawia, a mają bardzo dobre ciasta, desery, kawę i herbatę. I w ten sposób sobie pomagamy.
Zapraszam serdecznie komu po drodze, a komu nie po drodze – też zapraszam 🙂
Alicjio, bede pamietala. Teraz wychodze
Wszystko zależy od definicji banalności i powtarzalności.
Codziennie Irek serwuje nam kawę i poprawia nam humor – chwała Mu za to 😉 Co roku, przy okazji kolejnych świąt i wydarzeń dzielimy się przepisami albo… dzielimy się na frakcje zwolenników barszczyku lub grzybowej, wielbicieli pączków lub faworków, mazurków lub bab wielkanocnych, etc. Relacjonujemy kolejne doroczne zjazdy albo warszawskie mini-zjazdy. Czy to źle?
Też mi brakuje barwnych wpisów i zdjęć Nemo oraz Bejotki, ale cenię sobie również codzienność 🙂
Domyślam się o czyją „banalność” Magdalenie chodzi, ale „poppolit” nie pozwala mi tego zdradzić. 🙂
Ostatnio tęsknimy za Nemo. Nie wszystkim odpowiadała jej pouczająca maniera. Ja Ją lubiłem do momentu kiedy niefortunnie zaczęła atakować i obrażać Pyrę, dla której miałem i mam specyficzny ołtarzyk. Ale teraz, Nemo – wróć!
No i czy to było potrzebne, teraz zgadujemy czyje wpisy są banalne i powtarzalne, czy „niektóre” to może moje? To nie było miłe.
Nowy wpis się ukazał.