Jak oni słodko żyją!
Przed paroma miesiącami, a dokładniej w czerwcu ubiegłego roku, zachwycałem się tu książką Moniki Mrozowskiej-Szaciłło i Macieja Szaciłło pt. „W poszukiwaniu marchewki, groszku i soczewicy”. Cieszyłem się, że ukazała się fajna i pięknie zilustrowana książka propagująca urok wspólnego, rodzinnego gotowania. Od tamtego czasu wiele z przepisów Moniki i Macieja trafiło na stałe na nasz rodzinny stół. Tymczasem zaś autorzy nie marnowali czasu i wydali kolejną książkę. Jest ona jeszcze efektowniej wydana, ale to łatwe. Po prostu Monika jest coraz piękniejsza, a Maciej przystojniejszy i bardziej męski. W dodatku obydwoje zapewniaja czytelników – i ja im wierzę – że wspólne gotowanie ma swój niepowtarzalny urok.
„48 słodkich przepisów” ma swoje dwie strony (patrzcie na okładki). Z jednej autorka prezentuje własne dokonania i twierdzi, iż nic tak nie przywiązuje mężczyzny jak podawanie mu słodyczy. I to (plus 24 przepisy) znajdziemy w części pt. „fajna babka”. Po odwróceniu książki o 180 stopni zobaczymy drugą zatytułowaną „ale ciacho” z kolejnymi 24 przepisami ale tym razem przyrządzanymi dla ukochanej kobiety.
Mnie z obu propozycji najbardziej spodobały się pierożki z rabarbarem i kruszonka z malinami. Nic prostszego nie można zrobić. A rezultat…
A tak o swojej książce piszą autorzy:
Monika – „Uwielbiam wszystko, co jest związane z kuchnią. Wyszukiwanie nowych składników, eksperymentowanie, podpatrywanie jak gotują inni. Lubię domowe posiłki. Wspólne śniadania, obiady i kolacje. Ale czym byłby niedzielny obiad lub romantyczna kolacja bez odrobiny słodyczy? Wiem, wiem, wszyscy mówią, że słodycze są niezdrowe. Tylko czy ciastko, które pęka w szwach od malin, lody ze świeżymi winogronami albo pierożki wypełnione soczystymi gruszkami mogą nam zrobić krzywdę. Nie sądzę,
(…) Może czasami zamiast nerwowo biegać po mieście w poszukiwaniu kolej-nych niewygodnych butów na obcasie, na które on i tak nie zwróci uwagi, lepiej zaszyć się w kuchni i wyczarować coś niezwykłego, Efekty? Gwarantuję.
Powodzenia.”
Maciej zaś – „Lato, rower, koszyk, koc. Zrobię niespodziankę Monice i wybierzemy się na piknik. Przydałoby się zaopatrzyć w jakiś prowiant.
(…) udaję się na bazarek. Od zapachów i kolorów aż głowa boli. Nie wiem na co się zdecydować, więc owoce kupuję w hurtowych ilościach. Porzeczki, winogrona, śliwki, borówki, truskawki, maliny, jagody, Kto to wszystko zje? Znam taką jedną. Samodzielne przygotowanie ciasta ze świeżymi owocami, lodów, galaretek lub innych deserów naprawdę nie jest trudne, a z pewnością rozczuli ukochaną osobę. Kto powiedział, że to kobiety mają gotować? Panowie! Do kuchni! Wy przygotujcie deser, a panie zajmą się resztą.
Powodzenia.”
Znacie już kulisy powstania tego dziełka. Ktoś z Was zaś będzie miał okazję zgłębić całość. W kolejną środę słodka książka będzie bowiem nagrodą w naszym cotygodniowym quizie. Tymczasem zaś autorom gratuluję i cieszę się, że są i inne stadła (a nie tylko Adamczewscy.pl) czerpiący urok życia także i z kuchni.
Komentarze
Kruszonka z rabarbarem? To jest to!
miła z Nich para a Pani Monika piękna kobieta jest .. ale nie jedzą mięsa .. robią to jednak umiejętnie … 🙂
Niestety, patrząc na indeksy glikemiczne, większość pyszności typu naleśniki i pierożki mam na indeksie. I kartofelki puree! Skubnąć, to i owszem, ale nie podstawa.
Na pociechę zostają mi orzeszki wszelkiej maści i gorzka czekolada.
Zachwyciła mnie szarlotka u Inki – delikatna, mało słodka, pyszna na ciepło i na zimno, a robi się ją (góra) 8 minut. Osoby bardziej słodkie zamiast posypywać skąpo cukrem pudrem wierzch ciasta, mogą sobie zastosować lukier w dowolnych ilościach. Ja wolę wersję mało słodką
Placek owocowy Inki
==================
3 szklanki mąki
4 łyżki cukru
2 żółtka
1 łyżka proszku do pieczenia
1 kostka margaryny (Kasia?)
puder do posypania
jabłka typu „szarlotka” – gotowiec albo mało słodka marmelada domowa
Mąkę, cukier,proszek, żółtka i margarynę miksować do uzyskania równej, drobnej kruszonki. Połowejej wysypać na blachę wyłożoną papierem, pokryć warstwą owocową, przykryć resztą kruszonki. Piec do ładnego zrumienienia całości. Posypać cukrem pudrem . Najlepiej jeść na ciepło. Można górną warstwę wzbogacić siekanymi orzechami, migdałami, można na warstwę owocową rzucić jeszcze rodzynki z alkoholu, można robić różne warianty. Naprawdę znakomite. Dzisiaj będę robić z dżemem Żabinym albo z moimi morelami
Pewnie można też do takiej kruszonki dodać w miejsce jabłek rabarbar-całkiem już spory urósł,wiec sezon się zaczyna. Spróbuję coś 1dfdtakiego upiec.
to dfd niepotrzebnie się zaplątało
Pyro,
Ze wszystkim się zgodzę tylko nie z margaryną. Zastępuję masłem.
A takie ciasto kruszonkowe robię w domu z powidłami śliwkowymi albo z dżemem z czarnych porzeczek (oczywista domowej roboty).
Pyra
Te jablka to surowe przetarte ? Nie bardzo rozumiem ” jablka typu szarlotka gotowiec „
Ostatnio gromadzimy przepisy na wszystkie szarlotki.
Kolejny Francuz,a mianowicie Ukochany mojej córy, pokochał
bowiem to ciasto. Sami rozumiecie, On kocha Ją i szarlotki,
Ona kocha Jego,a zatem podwija rękamy,zagniata ciasto,piecze
i podaje z uśmiechem i dumą na twarzy.On wcina,chwali
i patrzy na nią z rozmarzeniem….Eh,ta młodzieńcza miłość !
podwija rękawy….
Elap – w Polsce sprzedaje się słoiki z gotowym nadzieniem jabłkowym do ciast – nazywa się to – to- „szarlotka” . Mówiąc nawiasem dosyć paskudne przez olejki zapachowe, ale w cienkiej warstwie to nie przeszkadza. Sądzę, że surowe owoce musiałyby poleżeć trochę przesypane cukrem, żeby odlać z nich część soku. Chyba lepiej przesmażyć i odparować. Warstwa ciasta jest cieniutka i duża ilość soku może ciasto rozmoczyć. Tak samo zresztą piekę ciasto z rabarbarem – kroję w plasterki, przesypuję cukrem, czekam kiedy puszczą sok i odcedzam dość starannie.
Pyra dzieki za wszystkie informacje. Zrobie jutro. Moj Francuz tez lubi szarlotki. U nas dzisiaj jest targ i wlasnie wychodze na zakupy.
Swietna pozycja – lece do sklepu. I bardzo prosze z tym indeksem glikemicznym. Bardzo prosze. Jak mowi madry czlowiek. zycie jest za krotkie na banalne jedzenie. pozdrawiam slodko
Danusiu,
Dla wsparcia Mlodzienczej milosci podaje kolejny przepis na szarlotke (oryginalna nazwa ‚Tarta Neli Rubinstein’). Nie moge sie powstrzymac, bo smakuje wysmienicie.
Potrzebne bedzie:
1. kruche ciasto (tak ze 180 gramow maki)
2. Platki rozy w cukrze (Polska Roza) ok 3-ech lyzek – koniecznie! To podstawa przepisu
3. Powidlo sliwkowe ok. 3 lyzek
4. Jablka
5. 2 bialka
Od ciastaodcinamy 1/4 i wstawiamy do lodowki. Reszte ciasta rozprowadzamy na malej tortowej formie. powidlo mieszamy z roza i rozprowadzamy rownomiernie na ciescie. Pokrojone w cieniutkie ksiezyce jablka ukladamy po wierzchu. Ubijamy piane z bialek (z dodatkiem cukru wedlug upodoban) i rozprowadzamy na jablkach. Wierzch szarlotki posypujemy kruszonka z 1/4 ciasta.
Pieczemy ok 30min. I to wszystko. Oj, i przepraszam za brak polskiej czcionki.
Pyro,
Przeglądam raz jeszcze przepis przepis Inki – tam jest łyżka proszku do pieczenia czy łyżeczka?
Dziędobry na rubieży!
Ech, łasuchy, łasuchy! A mnie z wiekiem coś takiego się porobiło, że o wiele mniej reaguję na słodkości. 👿 Odczuwam to jako bolesną stratę. Do mięska mnie pcha, do zielonego – ale musi być niesłodkie, a słone.
Skusiło mnie (ohydny wpływ reklam, czy co?!) i kupiłam takie coś, co się nazywa „pomysł na żeberka”. Teraz mam wątpliwości i chyba jednak zrobię je po swojemu. Znacie te „Pomysły”? Jest to coś warte? 🙄
Ewo – jest łyżka. Ciasto, które jadłam miało w sobie 2 łyżeczki, czyli właśnie łyżkę.
Ha,dzięki Funiko – mam różę. Podzieliła się ze mną Żaba szlachetnie.
Przeczytałem wszystko z wczorajszego popołudnia i dzisiejszego ranka. I nie mam pojęcia, jak się skończyło wczorajsze pieczenie w maszynce chlebowej. A bardzo chciałbym wiedzieć. Jak nie mogę spróbować, chciałbym sobie chociaż wyobrazić.
Funika chyba gości u nas po raz pierwszy. I to od razu z fajnym przepisem. Witaj więc i rozgość się wygodnie Funiko.
Funiko-dzięki !
Konfitura z płatków róży- taki pachnący dodatek niewątpliwie
powienien służyć tej miłości 🙂
Przepis Funiki sympatyczny i odnotowany 😉
Zaba wspomniala o migdalach a w ksiazce kucharskiej Neli Rubinstein jest tez tarta z jablkami i migdalami. Na kruchym spodzie wyklada sie drobno pokrojone jablka a wierzch pokrywa sie masa migdalowa (maslo, cukier i drobno zmielone migdaly wyrobione palcami, zeby uzyskac mase o jednakowej konsystencji). Wierzch posypuje sie posiekanymi migdalami i piecze ok.40mn w temp. 180°.
Dziekuje, Panie Gospodarzu! Przyznam sie szczerze, ze regularnie i z wielka przyjemnoscia podczytuje blog i pojawiajace sie dyskusje. Jakis czas temu juz juz przez moment aktywnie uczestniczylam w blogowaniu, ale to byl moment i juz dawno dawno temu, wiec nawet ja tego dobrze nie pamietam :).
Danusiu, polecam zastosowanie ‚platkow rozy w cukrze’ (http://www.polskaroza.pl/produkty.php?page=pokaz_produkt&id_produktu=16), a nie ‚konfitury’ rozanej. Konfitura rozana ma bardziej wodnista konsystencje i ‚wyplywa’ z ciasta, tudziez sprawia, ze robi sie ono papkowate. Platki rozy w cukrze sa robione tak jak to pamietam u mojej babci: platki rozy przetarte z cukrem i tyle. Powidlo sprawia, ze roza ma bardziej ‚rozprowadzalna’ forme i lagodzi intensywny smak platkow :).
Alina,
Ksiazka kucharska Anieli Rubinstein?! Nie wiedzialam, ze cos takiego sie ukazalo. Juz jej szukam w internecie :). Mam nadzieje, ze pozostale przepisy sa rownie pyszne jak te podane powyzej :). Dziekuje!
Funiko, moze pomoze Ci to w poszukiwaniu: „Kuchnia Neli” Anieli Rubinstein, wydana przez Muze SA w 2001. Bardzo lubie te ksiazke i autorka sympatyczna.
Funiko, jeszcze dodam: tytul oryginalu „Nela’s Cookbook”, wydana po raz pierwszy w NY w 1983. Przetlumaczona przez Elzbiete Jasinska do wydania 2001.
Danuśko, chyba nie o konfiturę z płatków róży, jak do pączków, chodzi, tylko o płatki róży w cukrze, które świetnie pasują np. do rogalików drożdżowych. Ewentualnie można dać odrobinę konfitury i dwa razy tyle (objętościowo) płatków.
Byc moze niektorzy z was nie czytali Nowego z 4:10. Zachecam.
Natomiast w swiatecznej Polityce zamieszczono wywiad (ponizej) z Arthurem Rakowskim, ktory odcina sie od polskich korzeni i jak twierdzi, bardzo mu z tym dobrze. Trudno mi to zrozumiec. Czytalam ten wywiad z uczuciem niesmaku.
http://archiwum.polityka.pl/art/juz-bez-polski-zyje,427555.html
Alina, dziekuje za informacje ksiazkowe 🙂
Dzień dobry Szampaństwu.
Szarlotki wciągnęłam do /Slodkie-etc w naszych /Przepisach.
Coś mnie znowu wcześnie z rana wygnało z wyrka. Spojrzałam w kalendarz, nam się od jutra szykuje maraton urodzinowo-imieninowy, Jerzego Wojciecha jutro, a tu Pan Lulek gdzieś się szlaja. Został Jerzor… a może jakieś Jerze i Wojciechy jeszcze się ujawnią?
Tymczasem idę zaparzyć lapsang.
Aha… tu ciagle mielą temat wulkanu i opóźnień w lotach, jakie z tego powodu powstały, i że to się będzie ciągnęło a ciągnęło. Ja im dam 👿
Ja mam być 20-go w Warszawie i już! Żadnych przesunięć, inny termin mnie nie interesuje!
Witamy Funię przy stole.
FUNIKĘ oczywiście… śpię jeszcze czy co 🙄
Przeczytałem. To, co pisał Nowy raczej optymistyczne. Link Aliny o niczym by nie świadczył, bo takie poglądy wypowiada wielu ludzi, którzy naprawdę pozostają Polakami. Jednak fakt, że dzieci nie mówią po polsku, jest decydujący. To świadectwo najważniejsze.
Moje dzieci nie mówią po polsku.
Nie jestem obywatelem Polski od prawie trzydziestu lat.
Znaczy – nie jestem Polakiem.
Zapomniałem jeszcze dodać, że:
– Nie mam nabożnego stosunku do polskiego chleba
– Żuru nie jadłem chyba od czasu jak jadałem w stołówce akademickiej
– Potrafię wyobrazić sobie święta bez bigosu kilkakrotnie odgrzewanego
P.S.
Urzędnik polskiego konsulatu wręczając dokument poświadczający, że już nie byłem obywatelem polskim uścisnął mi dłoń i życzył powodzenia. Ja podziękowałem i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Jesteś, ASzyszu, jesteś. Popatrz, ile masz polskich wad! To Twoje dzieci nie są Polakami, tylko Nordykami o częściowo polskich korzeniach
W małżeństwach mieszanych dzieci najczęściej nie mówią po polsku, albo mówią niewiele i z trudem. Nic dziwnego, nie jest tak łatwo to przeprowadzić, nie dość, że nie mieszkają w Polsce, to jeszcze jedno z rodziców najczęściej nie mówi po polsku. Trzeba wiele samozaparcia i czasu, żeby to przeprowadzić – a młodzi rodzice najczęściej oboje pracują.
Najlepszy scenariusz – oboje rodzice Polacy i w domu tylko język polski. A jeszcze lepiej, jak jedno z rodziców do czasu pójścia do szkoly opiekuje się smarkatym i nie ma żadnego przedszkola ani nianiek. Sprawdzone – nasz stary Młody po polsku mówi bez obcego akcentu i ma dość bogate słownictwo.
Przykład ze Szwecji – Kuzynka Jerzora wyszła za Szweda, mają dorosłe dzieci, syna i córkę. Córka skończyła 18 lat (już parę lat temu), zmieniła szwedzkie nazwisko na nazwisko panieńskie matki – nie dlatego, żeby zrobić na złość ojcu, on za, w końcu córka ma wybór. Młoda często jeździ do Polski, uczy się polskiego.
Aszyszu, ja nie twierdzę, że Arthur Rakowski nie jest Polakiem, czy tez ja go za Polaka nie uważam, bo mam prawo decydować, kto jest. Raczej myślałem o autoświadomości na ten temat i w tym konkretnym przypadku. Mowa była o osobie, która chciała sprawić wrażenie, że nic już jej z Polską nie łączy, a ja uważam, że takie gadanie o niczym nie świadczy, bo to tylko gadanie. Często werbalne odcinanie się od Polski jest rezultatem bardzo emocjonalnego do niej stosunku, a więc świadczy o czymś wręcz przeciwnym. Jednak w takich przypadkach najczęściej rozmawia się z dziećmi po polsku. Jeżeli nie, można uwierzyć, że naprawdę z dawną ojczyzną nic nie łączy. Oczywiście przy założeniu, że się te dzieci wychowywało i miało wpływ na znajomość lub nieznajomość polskiego.
Bez sensu są takie rozważania w stosunku do osoby codziennie utrzymującej kontakt z polskim blogiem.
a1b1- wita serdecznie. Dałam Wam chcąc – nie chcąc, trochę od siebie odetchnąć ale nie ma tak dobrze, żebym Wam całkiem dała spokój. 😆
Ja po przeczytaniu tego wywiadu, zupełnie na zimno podeszłam do jego wymowy. Przecież o stosunkach panujących wśród Polonii, pisał Melchior Wańkowicz, jeszcze w czasie wojny. A są one, moim zdaniem, lustrzanym odbiciem tego co się dzieje z naszą nacją w kraju. Wystarczy przeczytać kilka gazet, posłuchać kilku audycji w różnych radiach.
Dla mnie charakterystyczne było stwierdzenie, że syn, który mieszka z pierwszą żona, mówi po polsku. I znowu „wyłazi” stara prawda, że to najczęściej matki dbają o przekazywanie tradycji a rzadziej ojcowie – zresztą kiedy mają to robić, wieczorami, gdy zmęczeni wracają z pracy ?
Zgago,
Miło Cię znów „zobaczyć” 🙂
Odnośnie szparagów, to maj będzie dla mnie baaardzo monotonny, bo mam 10 min. spacerku na giełdę warzywną i dostęp do dużo tańszych a co ważniejsze, świeższych szparagów. Na przełomie maja i czerwca chodzę na tę giełdę z …. plecakiem, małym, bo małym, ale zawsze to pojemniejsze od płóciennej torby na zakupy. 😉 I mam czym się delektować przez tydzień, do następnej wizyty na giełdzie. 😀
Czy tylko u mnie świeci Słońce z „zębami” ? Niby świeci całą gębą a zimno jak w marcu. 🙁
Zgago, gdzie się schowałaś przed Blogiem?
Na obiad były dzisiaj warzywa z patelni z polędwiczką i pieczarkami w sosie azjatyckim. Lubimy raz w miesiącu zjeść coś z piekła rodem. I wszystko byłoby pierwszorzędnie, gdyby nie idiota, który zestawiał warzywa w mrożonce – jeżeli coś się nazywa „warzywa na patelnię” to znaczy, że po 3-5 minutach mieszania w gorącym oleju w woku, one są zdatne do jedzenia. I tak by było, gdyby nie to, że ok 20% stanowiła surowa, twarda jak kamień czerwona fasola. Jedzenie polegało m.in na procowitym wyjmowaniu fasoli z talerza.
Myślę sobie, że o tym, czy się jest Polakiem, czy nie, każdy z nas decyduje sam. Nie można tego nijak zadekretować, ani ocenić z zewnątrz. Każdy sam wie, co czuje i za kogo się uważa – niezależnie od języka, którym posługuje się na co dzień, mowy własnych dzieci i całej reszty. Zwracanie się do kogoś z przekornym stwierdzeniem „nie jestem Polakiem, bo coś tam, coś tam” – to rodzaj kokieterii; przecież chodzi głównie o to, żeby usłyszeć zaprzeczenie. Ta metoda na ogół jest skuteczna.
Inna rzecz z prawem decydowania o tym, co się w Polsce dzieje (wybory etc.) – tu wcale nie wiem, czy prawo głosu powinni mieć Polacy, którzy wybrali inny kraj jako miejsce do życia. Sami bowiem odcięli się od kraju, o którego życiu chcieliby decydować. Ale to, oczywiście, już zupełnie inna historia.
Z Polonią zetknęłam się kilkakrotnie w życiu zawodowym: Polacy za granicą żrą się zupełnie tak samo jak Polacy w kraju. Trudno tu spodziewać się czegoś innego – emigracja nie jest automatycznie przerobieniem człowieka w anioła.
Aaaa, zapomniałam o gratulacjach dla wczorajszego laureata. Gospodarz nam tym razem, nawet nie „skrobnął”, do jakiego miasta pojedzie ta ciekawa nagroda. 🙂
No już dam Wam godzinkę lub dwie luzu, bo muszę sobie dokończyć obiad, na który będzie noga kurczaka i eksperymentalnie dokładam małe ale bardzo ostre kiełbaski, jarzynowa mieszanka i młode kartofle.
Moja corka mowi slabo po polsku. Matka Polka, ojciec Francuz a sama urodzila sie w Jordanii i tam spedzila pierwsze 4 lata. Metlik w glowie od poczatku. Wazne, ze jest milo nastawiona do Polski i majac do wyboru praktyke uniwersytecka miedzy Francja a Polska wybrala Polske. Nawet powiedziala, ze jedzenie na stolowce uniwersyteckiej w Katowicch bylo lepsze niz Le Mans. Trudno mi w to bylo uwierzyc ! Dla niej nauczylam sie gotowac pierogi ! Taka dobra mamusia
Nisiu, dlaczego nam stukałaś tylko o ubogim jedzonku ? A nic o rozkoszach błotnych (?) lub innych kąpielach, masażach, nie mówiąc już o innych „bąbelkach” ? 😉
No już idę, idę. 😀
Z tym jedzeniem możliwe. Moja córeczka jadała w pracy to, co serwowała firma, która wygrała przetarg, bo Centre National de la Recherche Scientifique to instytucja państwowa. Było bardzo kiepskie, choć serwujący szczerze pomagał wybrać, co tego dnia było najlepsze. Potem był nowy przetarg, znalazła się firma jeszcze tańsza, a jedzenie jeszcze gorsze.
Swoją drogą dobrze by było, gdyby ktoś sformułował oficjalną i wiążącą definicję Polaka. W Wikipedii takiej nie znalazłem.
Wiadomo by było czego się trzymać.
Znałem troche polonię londyńską w połowie lat 60-tych. Nie da się tego opisać. To, co u nas teraz, nie dorasta do pięt pod względem emocji i ilości wypluwanego jadu. Ludzie próbujący pracy z dziećmi – uczenie języka i historii byli np. opluwani za korzystanie z krajowych ćwiczeń gramatycznych i krajowych słowników ortograficznych. Należało stosować przedwojenne, bo nie były splamione komunizmem. Polska Macierz Szkolna podjęła uchwałę, że nie wolno z dziećmi jeździć do Polski, żeby ich komunizmem nie zakazić. Nie wszyscy się do tego stosowali, więc też były osoby napietnowane za łamanie zakazu.
prawdziwy Polak trzyma sie plotu
Sprawdziłem też w encyklopedii PWN ale nie bardzo wiem….
Tak Nisiu – wszystko zależy od psychicznego nastawienia emigranta. Miałam Ciotkę (przyrodnia, starsza siostra mojej Mamy) , która jako 19 letnia sanitariuszka pojechała na front z armią cesarza Wilhelma. Przepracowała w szpitalu polowym wszystkie lata wojny, po wojnie dostała pracę gospodyni w szpitalu psychiatrycznym w Berlinie. Dbała o bieliznę, pościele, opatrunki, środki czystości dla całego tego szpitala. Awansować wyżej nie mogła, bo nie miała stosownego wykształcenia, ale na swoim stanowisku była b. ceniona i pracowała tam do ukończenia 70-go roku życia. Pierwszy raz wyszła za mąż po I wojnie za człowieka o nazwisku Konrad Gładkowski (b. gefreiter, jeden z pacjentów). Czuł się Niemcem, nie mówił po polsku, gardził Polakami (w tym i swoją żoną). Wstąpił do NSDAP i przy każdej kłótni groził Józi donosem do Gestapo. Małżeństwo było do kitu, Ciotka wytrzymała do 1945r i rozwiodła się z Konradem. Wyszła za Niemca, Willego, wdowca i to było świetne małżeństwo. Ciotka do śmierci w wieku 89 lat mieszkała w Berlinie i nadal czuła się Polką. Mojemu bratu, który ją odwiedził mówiła : jakżeś się urodził blondyn, no, toś blondyn i tyle. Ja się urodziłam Polką i taka umrę. A ausweiss to ja mam niemiecki – przecież tu żyję 70 lat i nigdzie indziej bym nie chciała.
No i masz : Polka, która czuła się Berlinianką i pozostała Polką.
Pyro- bardzo ciekawa ta opowieść o Twojej ciotce.
Zgago- Ty tak nie znikaj,co chwila !
Funiko i Stanisławie- od początku myślałam o płatkach róży w cukrze,
a nie o konfiturze,tyle że użyłam niewłaściwego określenia.
Też robiłam kiedyś rożki z owymi płatkami.
Berlin to dziwne miasto.
Kto tam pojedzie to zaraz się czuje. Mój syn był tam krótko ale wciąż go tam ciagnie i nie wiadomo, czy się nie przeprowadzi. Nawet J. F. Kennedy zadeklarował się być berlińczykiem. Jeden z jego następców był nieco ostrożniejszy ale zdobył się na apel do Mr. Gorbatshev’a w sprawie remontu miasta.
Ja też tam byłem raz kiedyś. Jadłem znakomitą kiełbasę berlińską na gorąco ze spiurowanymi ziemniakami, musztardą i kiszoną kapustą. Do tego piwo.
Czego i wam wszystkim serdecznie życzę….
Po krótkim namyśle muszę jednak stwierdzić, że ziemniaki były tłuczone…
Ach, Zgago, bo to przecież jedzeniowy blog… A jedzenie przez dwa tygodnie stołówkowego pożywienia to taka trauma…
Co do błot, to w żadnym razie. Ja tam się nie lubię paćkać. Pozwoliłam się popieścić prądem tu i ówdzie oraz wdychałam tlen przez specjalną gazrurkę. Napisali, że cera się od tego poprawia i najśmieszniejsze, że chyba naprawdę… Promieniowania magnetycznego też spróbowałam, bez specjalnego skutku, może dlatego, że mi się omsknęło kilka razy. Najlepszy jednak był masaż męską łapą i tu nie rozumiem, dlaczego nigdy nie wierzyłam w to tak naprawdę. Niejaki pan Piotr narobił mi siniaków – ale to żadna sztuka, bo na mnie wystarczy rzucić ciężkim spojrzeniem i już je mam – natomiast dzięki niemu odzyskałam dawno utracony kawałek szyi i, co najważniejsze, możliwość swobodnego chodzenia, która zaczynała u mnie zanikać. Ludzie: tylko masaż! Ale musi być kumaty masażysta.
Z panem Piotrusiem w ogóle było fajnie, bo dyskutowaliśmy politycznie i szybko nam zlatywało.
Jeszcze jedna rzecz genialna: moje sanatorium (Bałtyk w Kołobrzegu) stoi na plaży. Dosłownie – wychodzi się prawie prosto na piach, jest tylko kawałek wybrukowany. W pokojach całe ściany są przeszklone i na całej ścianie ma się to morze. Bajka. Zwłaszcza kiedy było lekko sztormowo, masa mew latała wkoło w nerwach cała – fale się wzdymały i takie wzdęte były, lalala… a jakie zachodziki!
Jednym słowem: dama w leciech i w biuściech jak ja (i wiele innych) powinna co jakiś czas fundować sobie takie coś. Nowe życie. Śpiew, taniec, jumpa, jumpa – jak powiadał nieoceniony Kłapousio.
😆
Popatrzyłem w encyklopedię i jedyny Polak inaczej niż z nazwiska to Polak-katolik. Bieda. Do mnie pasuje, ale jako połączenie, to się wzdragam, bo co ma piernik do wiatraka. Ma coś, jak z wiatrakowej mąli piernik upieką, ale to statystycznie rzadki przypadek. Pod zaborami to się sprawdzało jako idea, ale przecież nie wszystkim. Szczęśliwie w encyklopedii dodali uwagę „hist.”. Czasami za granicą chowałem się ze swoją polskością, gdyż mi było wstyd za zachowanie współrodaków tam, gdzie właśnie byłem. Za współcześnie propagowaną zbitkę Polak-katolik jest mi wstyd podwójnie.
O paru okolicznaściach, które kazały mi się wstydzić za rodakó, pisałem już. Ale jednego przypadku nie opisywałem. W 1981 roku latem wyjeżdżałem z Ukochaną, 5-letnim Krzysiem i teściami z Jugosławii przez Suboticę. W Suboticy za płotem dojrzałem dachy niewiadowskich przyczep campingowych w sporej ilości. Jako entuzjasta caravaningu pomyślałem, że zlot jakiś z licznym udziałem Polaków się odbywa, więc warto odwiedzić. Pierwsz rzecz, jaką ujrzałem przed bramą, była tabliczka z napisem w języku polskim „zakas handlu od poniedziałku do piątku”. Za bramą placu targopwego wieniec z polskich przyczepek – kilkudziesięciu – a przed każdą stragan z rozmaitym towarem. Z ciekawości sobie popatrzyłem, czym tam handlują. W większości był to towar z wiedeńskiego Placu Meksykańskiego, w mniejszej części pochodzenia tureckiego i greckiego. Mój teść, który łatwo nawiązywał rozmowy z obcymi, szybko dowiedział się, że większość handlujących odbywa trasy Wiedeń – Pireus – Istambuł – Subotica – Wiedeń zatrzymując się w Suboticy na 5 dni handlu. Środek placu zajmowały toalety, do których nie można było podejść, bo przeznaczone do obsługi garstki bazarowców weekendowych, w środku tygodnia były otoczone zwałem odchodów, których pozbywano się tam w coraz szerszym kole bez zbytniej w tych okolicznościach pruderii. Kolejne koło stanowiło głębokie błoto zapełnione śmieciami i dziećmi taplającymi się dla zabaway, bo alternatywy zabawowej nie było, a dzieci było mnóstwo i nikt nie miał czasu się nimi zajmować. Myślę, że wielu z nas gdzieś podobne obozowisko miało nieprzyjemność spotkać.
A teraz znowu aktualne : Polak-katolik-męczennik !
Niusiu-wniosek taki,że można jeździć do tego „Bałtyku”
tyle,że trzeba stołować się „na mieście” 🙂
a moja corka mowi po polsku na jakies 80% to jej nasza rodzina wmawia, ze nie nadaje sie do Polski, gdyz pogubila by sie w jezyku, moja definicja polskosci to jest taka: zajechac kogos za aspiracje i jakies zamiary aby potem trwac przy menczenniku narodow
Przeczytałem, com napisał. Typowych dla mnie literówek znacznie więcej niż zwykle. To dlatego, że jeszcze po prawie 30 latach nie mogę tamtego widoku wspominać bez wzburzenia.
Prawie wszyscy blogowicze gdzieś podróżują, a teraz przyszła kolej na m nie. Wprawdzie tylko na trzy dni i tylko do Krakowa, ale muszę przejechać całą Polskę. Wyprawa będzie miała charakter kulturalny / organizowana jest przez Akademię 30+ w Trójmieście/. Będą wykłady i zwiedzanie z pracownikami naukowymi UJ ,spektakl w Teatrze Starym. Sprawy kulinarne będą mniej ważne, ale poza śniadaniami żywimy się sami, więc jakieś lokale odwiedzimy. Tymczasem musiałam zadbać o żołądek męża i ugotowałam mu zrazy zawijane, na Śląsku zwane roladami. Jest przy nich trochę pracy, zwłaszcza że sama kroiłam i rozbijałam mięso. Można wprawdzie kupić mięso już pokrojone, ale jest ono zbyt grube.
Zrazy pachną pięknie.
Małgosia W. powinna już wkrótce powrócić. Nie pamiętam, ile miała być na Kubie, ale mam nadzieję, że pyły wulkaniczne nie utrudnią jej powrotu.
Idę pakować się.Niby to tylko 3 dni, ale pogoda niepewna i nie wiadomo jak się ubrać.
Stanisławie,
Na hasło Polak-katolik zaczynam zgrzytać zębami.
Jeden z moich dziadków był Polakiem ewangelikiem. W czasie wojny został zadenuncjowany przez sąsiada – bardzo gorliwego katolika, bo posiadał zakazane polskie książki. Chyba cudem rodzina nie wylądowała w Oświęcimiu – a z Chrzanowa jest blisko…
We wczesnych latach 90-tych, gdy na religii ksiądz rzucił tekstem „jak Polak to katolik”, klasa mało co go nie zagryzła. Koleżanka,mająca niemieckie korzenie, zapytała księdza czy jej dziadek Niemiec, przez to że katolik, jest Polakiem?
Ziemniaki pure albo i tłuczone, niech tam. Ale sałatka kartoflana, czyli zimne ziemniaki w talarkach maźnięte majonezem, brr.
a lodowaty makaron mazniety majonezem w charakterze salatki to taki drugi przeboj niemieckich przyjec, brrrrrrrrrrrrrrrrr
Żegnam do jutra. Aha, Ewo, to wszystko wiemy i zgrzytamy. Ja Polak-katolik autentyczny też zgrzytam, bo nie zgadzam się z tym łączeniem. Jestem katolikiem z wyboru, a nie dlatego, że się urodziłem Polakiem. A jak Polak-Żyd, tak częsty przecież przypadek, to co? Nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości szczerości wiary tych Polaków-katolików, którzy traktują to połączenia jako nierozerwalne. Poza tym ujawniam wyznanie, bo takie akurat okoliczności, ale przecież nikomu nic do tego, w co wierzę.
Czep się tramwaju dorotolu!
W Berlinie byłem na konferencji gdzieś tak około 1996. We wschodniej części miasta. W przerwie poszedłem coś zjeść. Narożna knajpa w starej kamiennicy z tynkiem nie pierwszej świeżości. Parę schodków, drzwi. W środku kontuar a może nawet i szynkwas oraz wysokie stołki. Na ścianie na czarnej, niewielkiej tablicy wypisany kredą krótki jadłospis.
Żarcie było znakomite, większość klientów – zapewnie tubylcy – jedli podobnie. Wszystko pasowało do mojego wyobrażenia o tym mieście.
Może ja jednak za dużo Fassbindera naoglądałem się…
Tak jak lubię makaron, również zimny, tak nie uznaję sałatek makaronowych. Próbowałam, ale zupełnie mi nie odpowiada. Natomiast wczoraj u znajomych jadłam coś w rodzaju sałatki : ćwiartki jajek ugotowanych na twardo, różyczki obgotowanych brokułów i cząstki pomidorów z białym sosem / jogurt, śmietana /. Doprawione jak kto lubi. Bardzo smaczne, a wygląda pięknie.
A Funikę pamiętam z wcześniejszych / acz nielicznych/wpisów.
Szyszu jak juz sie bywa na konferencjach to chyba sie ma pojecie o fromach zwracania sie do innych
Kto Ty jesteś ? Polak mały !
Tak dzieciaki skandowały,
mamy bigos gotowały,
i szarlotkę podpiekały.
My tak właśnie rozmawiamy-
tu przepisy podrzucamy,
tam o polskość się spieramy.
Z rana płatki z cukrem ucieramy,
a za chwilę polską duszę
na czynniki rozkładamy.
Lubię te dysputy nasze,
nudno nie jest !
Zdrowie Wasze !
Wybacz, nie chciałem cię urazić.
Mam wrażenie, że jednak niepotrzebnie się czepiasz. Ja po prostu chciałem opisać moje przyjemne kulinarne przeżycie w Berlinie a ty – ni z gruszki, ni z pietruszki (też kulinarne) – wyjeżdżasz z tym zimnym makaronem.
Przypomniał mi się adekwatny wierszyk nie pamiętam czyj (sprawdzę, ale wierszyk od razu):
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba! – raz Polak skandował.
I popatrzył nań Kościuszko i się zwymiotował.
Bleeee…
Krystyno,
baw się dobrze w Krakowie. A jak Twoje jesienne plany wyprawy do Wielkopolski? Zapraszam 🙂
Małgosia wyjechała 12.tego na dwa tygodnie, czyli powinna wrócić 26.tego.
Witaj Funiko 🙂
Posługiwanie się sterotypami: „Polak -katolik” jest w, świetle Ewangelii, kompletnym bezsensem, wziąwszy pod uwagę słowa: „… Nie ma już Żyda ni Greka …” i świadczy o braku zrozumienia istoty chrześcijaństwa 🙁
A konferencja też była niezła.
Żebyś zobaczyła uczestników to nie oczekiwałabyś od nich umiejętności ani form. Gościem honorowym był Linus Torvalds.
No Gałczyński przecież… Ildefons Konstanty nasz kochany!
To ja dorzucę, bo akurat tak się składa, że mieszkam tutaj dokładnie pół życia – czuję się Polką i Kanadyjką, do Kingston zawsze wracam jak do swojego domu, a do Polski jadę jak do „domu dzieciństwa”. Inaczej tego nie umiem określić. Każdy czuje, co czuje, a uczucia wymykają się definicjom.
Alicjo,
Znaczy Kanada to dla Ciebie Heimat a Polska to Vaterland.
z pewnoscia bylby polak innym czlowiekiem gdyby nie czul sie tak scisniety pomiedzy bogiem a szatanem 🙄
ASzyszu
Kennedy nigdy nie deklarowal bycia berlinczykiem, to wyrwane z kontekstu zdanie powielane jest przy kazdej lepszej okazji
a to bylo tak (siala baba mak)
wszyscy wolni ludzie gdziekolwiek zyja sa obywatelami berlina, i tym samym ja jako wolny czlowiek z duma mowie: ich bin ein berliner
A swoją drogą te ostatnie kilkanaście dni, to niemal warsztaty z socjologii kultury. Myślę, że niejeden nauczyciel akademicki wykorzysta je uzmysławiając studentom istotę mitów, kodów kulturowych, wspólnot itp, a także wagę obrzędów i rytów. Materiał poglądowy w wielkiej obfitości i dostępny.
Idę piec placek i robić sałatkę brokułową : spodziewam się wieczorem blogowej wizyty. Sprawozdam.
ich bin ein berliner
Czytam sobie co zaległe. Doszłam do mniej więcej Trzeciego Dnia Po Katastrofie. Znowu stary wierszyk ciśnie mi się na ust korale (znaczy klawiaturę):
Mistyk – wystygł.
Wynik: cynik…
Ja Was ajlowju, jak powiada jeden mój przyjaciel.
😆
Berliner to jest taki berliński pączek 😉
Ewo, od przybytku głowa nie boli, co dwa kraje – to nie jeden 🙂
A do sentencji Pyrowej cioci Józi można dodać – urodziłeś się blondynem, jesteś blondynem, nawet jak się przefarbujesz 😎
Idę do zajęć 🙁
p.s. Czyli Kennedy niechcący wyraził się kulinarnie 🙂
Głodnemu pączki na myśli!
rysiek – my man!
Zgadzam się. Reagan też nie prosił Gorbaczowa o remont miasta. Ja mam po prostu taką manierę, wyrażam się pokrętnie i nierzadko trudno zrozumieć o co mi chodzi.
Witam Szanownych Panstwa!
Pani Pyro, bylabym zobowiazana, gdyby Pani wkleila przepis na ten placek Inki albo prosze podac jakis link, please.
Panie Szyszkiewicz, ja nieraz bylam zapytywana przez tubylcow kraju, w ktorym mieszkam, czy po tylu latach obecnosci tutaj jestem juz „Tubylka”.
Panie Rysku, tego „berlinera” to mu nie zapomna…. Czy to taki z dziurka w srodku czy okraglutki i pulchniutki? Poprawnie to by bylo … Berlineinwohner chyba? Ale to troche za dlugie, mysle, ze musi istniec jakies krotsze slowo.
jeszcze brakuje „prawdziwego Polaka” ….
Alicjo,
Rok temu na blogu byl ogrom przepisow na szparagi, tak przez przypadek nie masz ich w swoich zbiorach? Moj brat zakupil mi (ciezko poszkodowanej) trzy peczki owych, a ja robie zwykle a maselkiem tylko. Mam czas na proby nie strzelby.
Doszłam do katastrof domowych. Ha, miało się kilka. Z pirotechnicznych – raz mi się zapalił smalec na kuchence elektrycznej, jaką miałam w pokoju u chłopka na wygnaniu w góry. Dużo go było, bo go właśnie przesmażałam. Pmal nie spaliłam chłopkowi chałupy.
Lepsza była kolorystyczna we własnym domu, kiedy zakwasiłam osobiście barszczyk i on mi przy odkręcaniu wybuchł. Poleciał na sufit i całą resztę. Przemalowalim kuchnię, a co.
Kopiuje wczorajszy komentarz:
paOlOre,
To na temat jedzenia spagetti. Nigdy lyzka!
Don?t use the spoon when eating spaghetti to help you wrap the pasta. It is considered bad form. Spaghetti should be eaten with the fork only.
No, dobrze, już, dobrze. Ta konfitura różana, którą ma Pyra, robiona przez moją córkę, to są płatki róży na surowo ucierane z cukrem, znaczy gęste.
Ja robię też konfiturę smażoną w proporcji: 2,10 kg płatków, sok z 10 cytryn, 4,40 kg cukru. Jest płynna, czyli nie zcukrzona, ale b. gęsta.
# jotka pisze:
2010-04-17 o godz. 18:00
Ja wszystkie sny zawsze interpretuję na swoją korzyść, a jak się nie da na korzyść, to uważam, że interpretowanie snów nie ma sensu 🙂
No, przecież genialne w swej prostocie! Dla mnie to samo dotyczy horoskopów w gazetach, które namiętnie czytuję. Mają być pomyślne, a jak nie, to w nie nie wierzę i uważam horoskopy za bzdurę i co ci gazeciarze sobie właściwie myślą.
Lena,
kliknij na mój nick, znajdziesz w /Przepisach szparagi Echidny oraz zabawny wierszyk Bobika… 😉
Wracam do kolczastych… wrrrr! Porządków w kaktusach mi się zachciało 🙄
Leno, zrób tak:
Szparagi pieczone
1 pęczek szparagów, oliwa z oliwek, sól (morska lub gruboziarnista, lub kwiat solny), świeżo zmielony pieprz, 1 jajko (na osobę)
Szparagi obrać (obnieraczką do kartofli lub ostrym nożem) z zewnętrznej zdrewniałej cieniutkiej warstwy i obciąć dolny koniuszek. Opłukać pod bieżącą wodą i osączyć. W brytfannie lub jednorazowej aluminiowej formie do pieczenia polać dno oliwą, obtoczyć w niej szparagi, posolić, posypać pieprzem i wstawić do piekarnika. Piec 10 ? 15 min. (sprawdzając miękkość) w temperaturze 200 st. C.
Zrobić sos z jajek ugotowanych na twardo rozgniecionych na jednolitą masę z oliwą i solą. Nie skąpić oliwy do jajecznego sosu.
Robimy to od lat i zawsze z dobrym rezultatem. Smacznego.
A ja się mogę przyznać, że żadnych horoskopów nie czytuję, natomiast nawet na łożu madejowym nie przyznam się, jakie antidotum piję, na złagodzenie pieczenia mojego osobistego jęzora. Ależ te kiełbaski były pyszne a jakie ogniste. 😉
Zgago,
przyznawaj się tu zaraz 👿
Może komuś się przyda .
Ja wczoraj zrobiłam pieczone w ten sposób, tylko zamiast sosu posypałam siekanym jajkiem, jak mówiła Pyra. Zdaje się, że wolałabym z sosem, więc za pozwoleniem Gospodarza (pozwala?) wciągam do przepisów, sezon przed nami!
Alicjo 😆 choćbyś mnie straszyła tysiącami diabełków, nie przyznam się. Nie przyda się nikomu, bo już była mowa o tym napoju i wszyscy robili „brrr”. 😆 A nie chcę mieć niczyjej niestrawności na sumieniu.
👿
Mordkę wklejam ot tak sobie, bo ją lubię, bawi mnie! Taka trochę zaaferowana.
Przeczytałam zaległe.
Żabo kochana, Ty to chyba jesteś już pokaleczona i posznytowana po całości! Żal Twojego leciwego konika. A jak się miewa moja kumpela Balcerona? Barcelona? Barcynela? Barcelina? Pogłaszcz ją, proszę po jej wielkim nochalu z mojej kasy. Mam ją w oczach, takie miłe z niej stworzonko !
Na zjazd różany przybędę z rozkoszą, najwyżej się leciutko opsnę jeśli mnie obowiązku wydawnicze (jażem też wydawca!) zatrzymają. Czy możecie mnie zabrać jak będziecie jechać na 30 piętro??? Jestem do złapania na stoisku Wydawnictwa SOL, jakby co. Zapraszam permanentnie na kawę!
Tak nawiasem, wracając do wyboru restauracji, to nie wiem, jak Szanowny Gospodarz, ale mnie się kiedyś b. miło biesiadowało w Chianti Kręglickich na Foksal. Ale to tylko neben bei, jak powiada moja przyjaciółka, której nie znacie.
We wrześniu do Żaby pewnie nie dojadę, bo szykuję się na wyjazd do Bretanii. Obawiam się, że zeżrę tam wszystkie ryby z czarnej listy WWF. Już mi wstyd. Pocieszam się, że ja ich czasem wspieram. WWf znaczy. Wsparłam już rysia, niedźwiedzia i fokę. I coś tam jeszcze.
„AleGlorię” będę testować w przyszłym tygodniu, to Wam napiszę jak było.
Ooooo? No to na pewno coś dla mnie, Zgago 🙂
Jolinku,
o prawdziwych Polakach też słyszałam – znajomi wpisywali się do księgi kondolencyjnej (ostatnia katastrofa) w ambasadzie polskiej w pewnym kraju. Zrobili fotkę z tego zdarzenia, pokazali znajomym. Komentarz ich znajomego – tak robią prawdziwi Polacy!
Zapytałam – o, to są jacyś nieprawdziwi? Odpowiedzi nie usłyszałam.
A propos 30 piętra – mój ostatni wyskok w niedzielę… szklana podłoga CN Tower w Toronto (342m niżej – miasto).
Potem wjechałam na 447m.
http://alicja.homelinux.com/news/img_2434.jpg
Alicjo, 😆 No wiesz ? Takie kłopotliwe pytania ? 😉
Zgago – jesteśmy straszną bandą złośliwców, cyników i bezecników, ale działamy wspaniale na psychiczne dołki. Ty zobaczysz; będą nas na recepty wypisywali; np „Blog „Gotuj się” 2 x dziennie”
Alicjo! Od patrzenia na to zdjęcie już uginają mi się nogi. Przeszklone windy to dla mnie sport ekstremalny!
Alicjo, przecież byłaś w swoich ślicznych, czerwonych butach, to mogłaś zrobić więcej zdjęć. Widok musiał być imponujący.
Pyro, przecież wiem o tym od jesieni zeszłego roku. 😆 I stosowałam tę receptę regularnie. 😀
Placek się upiekł – połowa z moim dżemem morelowym, połowa z Zaby mirabelkami na podkładzie borówek (zostały 2 łyżki w słoiczku). Już spróbowałam od Żabinej strony – bardzo dobry, trzeba trzymać talerzyk pod brodą, bo to zapieczony pyłek
Jeszcze slowko (albo kilka) na temat tego wywiadu. Nie oceniam nikogo bo jakim prawem? Nie wyobrazam sobie tylko, ze moglabym sie wyrzec polskich korzeni. Od ponad trzydziestu lat nie mowie po polsku na co dzien ale w glebi duszy czuje sie Polka. Podobnie jak u Elap, moje dziecko slabo mowi po polsku. Byl okres, kiedy wyrzucalam to sobie ale teraz pogodzilam sie sama z soba, bo przeszlosci nie przezyje sie na nowo i nie naprawi popelnionych bledow.
Moi polscy przyjaciele, ci, dzieki ktorym znalazlam sie w Afryce, mieszkaja od 26 lat w Kanadzie. Tam urodzili sie ich synowie. Nie mowia po polsku a rodzice tlumaczyli mi, ze oboje po przyjezdzie do Kanady tak intensywnie uczyli sie nowego jezyka, zeby moc jak najszybciej zintegrowac sie, ze w domu tez najczesciej mowili po angielsku. Osobom, ktore nie przezyly trudnosci adaptacji do zycia w nowym kraju pewnie trudno jest to zrozumiec. Moi przyjaciele, podobnie jak ja, czujemy sie Polakami i nimi jestesmy, mimo ze mamy obce obywatelstwa.
Zebralo mi sie na zwierzenia, przepraszam, ze tak sie rozpisalam.
Zakupiłam 30 jajek. Sklepowych. Będę robić kruche ciasto i to to białe z migdałami. Ma przyjechać tylko 12 osób, myślę, ze dwie blachy kruchego z mirabelkowo-pomarańczowym smarowidłem, dwa białe migdałowe i ze dwie blachy puchatki z rabarbarem wystarczą.
Za kruche biorę się jutro, albo w sobotę, a za resztę dopiero w przyszłym tygodniu.
Zadzwonił pan ze sklepu, że kuchenka gazowa już dzisiaj przyszła. Chciałam możliwie najprostszą, zależy mi tylko na piekarniku z gazem (w razie awarii prądu w czasie pieczenia ciasta), w końcu stanęło na dość wypasionej. Od 01.04. obowiazuje przepis, ze sklepy mogą już tylko sprzedawać (z nowych dostaw) kuchenki z automatycznym odcięciem dopływu gazu. Na pewno jest to bezpieczniejsze, ale też i droższe. Ta ma jeszcze zegar i jakieś inne cuda, pan sprzedawca był pod wrażeniem.
To jest ta kuchenka, która miała być kupiona, której plany zakupu – może to jest dokładniejsze – powzięłam 21 lat temu. A może nawet wcześniej? Rzecz w tym, że działał w niej tylko jeden palnik, a drzwiczki od piekarnika się nie domykały od czasu jak moja teściowa (świekra dla jasności) wywróciła się, zawadzając o nie. Nie wiem jak jej się to udało i nie starałam się dociec, ale naprawić się już nie dały. Przed III Zjazdem powzięłam decyzję ostateczną i nieodwołalną: wyrzucam starą i kupuję nową! Jednak coś się poślizgnęło i Zjazd zastał mnie ze starą kuchenką, która wyglądała jak wyglądała, czyli rozpaczliwie. Ania mówi na coś takiego „obleśnie”. Może nie jest to dokładne znaczenie tego słowa, ale doskonale oddaje istotę rzeczy. Haneczce na widok kuchenki, a nawet obu, błysnęły oczy, złapała za „pucbole” i Cify, i w krótkim czasie doprowadziła kuchenkę do takiego blasku, że nowa nie wyglądała lepiej. No i jak było wyrzucić tak pięknie wyczyszczony sprzęt? Musiałam wyczekać, aż znowu pokryje się warstwą patyny, a Haneczka nie zdąży przyjechać, bo znowu byłoby mi żal wyrzucać taką wybłyszczoną kuchenkę.
dla pełniejszej jasności – w starej działa tylko jeden palnik –
Ja ze swoim synem rozmawiam po polsku, no czasami cos takiego pieknego wypali, ze sie zastanawiam co autor chcial przez to powiedziec…ale jest niezle.
Kilka miesiecy temu kupili nowy samochod, ja powiedzialam „ale wypasiony”, dziecie zrobilo duze oczy i mialam klopot z wytlumaczeniem nowego dla niego slowka.
Alino, przecież jednak najważniejsze jest to, co w sercu, Syn Rakowskiego jak już będzie na emeryturze, też pewnie nie jeden raz będzie wspominał czasy młodości i będzie miał w pamięci tylko miłe wspomnienia. Tak jak to z wiekiem się dzieje. Teraz nie ma czasu na analizowanie swojego życia i zastanawianie się, kim jest i jakie dobre chwile i emocje przeżył w Polsce.
Ja się bardzo cieszę, że Ci się „zebrało na zwierzenia” i że się „tak rozpisałaś”, przecież po to ma się przyjaciół, żeby można było szczerze rozmawiać o swoich rozterkach i wątpliwościach. Wprawdzie Cię nie znam osobiście, ale darzę Ciebie i resztę Blogowiczów przyjaźnią. 😀
Żabo, to kiedy „oblewamy” Twoją nową, wypasioną kuchenkę ? 😆
Już jestem spakowana, mąż zaopatrzony i poinstruowany w sprawie podlewania kwiatów. Ciekawe, że w pracy sam dba o swoje rośliny, a w domu muszę mu dokładnie objaśniać, co i kiedy ma podlać.
Cieszy mnie ten wyjazd, tylko całą noc spędzę na siedząco, no ale trudno. Jak się mieszka nad morzem, to tylko do morza jest blisko, a reszta jest daleko.
Jotko,
Wielkopolska czeka jeszcze na odkrycie, ale plany nie są skonkretyzowane. Na pewno będę chciała przy tej okazji odwiedzić blogowe znajome. Dziękujęza za zaproszenie.
Alino, 🙂
ff77 – fajny, ale nie mam pomysłu 🙁
A co z toastem ? Może za zdrowie wędrowców na szlaku ? Na zdrowie !
Oj, pani Pyro, przepraszam, nie rozczytalam sie dokladnie, proszac Pania o przepis na placek owocowy Inki, bo myslalam, ze to jest czesc wstepna do tego przepisu na szarlotke. Dopiero pozniej po wyslaniu postu doszlam do wniosku, ze okreslenie „placek Inki” i „szarlotka” jest uzyte w Pani poscie zamiennnie. W zwiazku z tym pytanie moje o przepis na „placek Inki” jest juz nieaktualne i nie wymaga odpowiedzi.
Żabo,
przyjeżdża 12 osób, a więc na każdą przypadnie prawie po połowie blachy ciasta. Jesteś jeszcze Ty i pewnie ktoś z rodziny, więc piszę ” prawie” . Ależ rozpieszczasz gości.
A jeśli chodzi o kuchenki i inny sprzęt kuchenny to chyba niemożliwe jest kupno prostego, nieskomplikowanego urzadzenia bez wielu funkcji,które rzadko są wykorzystywane. Taki prosty sprzęt byłby też tańszy i raczej nie psułby się, więc dla producentów i handlowców to żaden interes.
Za przyjaciół!
Żabo – co za placek anielski? Rozumiem, że z białek? Sprawozdawaj.
Tambylko – przepraszam, nie nauważyłam pytania. Rzecz w tym , że ja jadłam z jabłkami, czyli szarlotkę, ale może być i z innymi owocami. Smaczne.
Krystyno – pięknej wycieczki krakowskiej. Tam podobno jest cieplej, niż na naszej północy.
Za tych na szlaku – Zdrowie!
Zgago,
zrobiłam więcej zdjęć, ale zabrałam nie tą baterię, co należy i parę musiałam wykasować, to zresztą jest też „kaszowate”, ale coś tam widać.
Dopiero zabrałam się za przeglądanie tych zdjęć, zapodam potem.
Alino,
im więcej osób się wypowiada w tej sprawie, tym lepszy mamy „ogląd i pogląd” na sprawy , bo każdy ma inne doświadczenia. Może to się komuś przyda do lepszego zrozumienia, nie wiem.
Moim zdaniem błędem jest, jeśli polscy rodzice mówią do dzieci po angielsku – wszyscy moi znajomi, którzy tak robili, po latach żałują tego. Dzieci uczą się języka niebywale szybko w szkole, na podwórku itd. – sama to widziałam po moim, który prawie słowa po angielsku nie znał, idąc do szkoły w wieku 5 lat, nie minęło 2 miesiące, a już łapał doskonale i bardzo szybko się nauczył. W szkole nazywali go „language nazi” (językowy nazista), bo bardzo szybko był najlepszy z angielskiego.
Języka obcego należy się uczyć poza domem – tak rodzice, jak i dzieci. Bo przecież języka polskiego dziecko uczy się bezwiednie, jest to ogromna wartość, nabyta bez wysiłku. Integracja nie polega na tym, żeby w domu mówić po angielsku, potem żal utraconej szansy…
Dziś rano padał u nas śnieg, ale stopniał szybko. Mam nadzieję na trochę ciepła. A teraz już żegnam się do poniedziałku.
Tambyłka,
rozgość się przy stole i się nie zdziw, jak Pyra da Ci ścierą przez łeb za „panią” 🙂
Kliknij na mój nick, szarlotkę Inki znajdziesz w /Przepisach (oraz wiele innych przepisów i nie tylko)
Szerokiej drogi, Krystyno!
Dobrej podróży Krystyno ! Jutro na Śląsku ma być + 16 st.C a Kraków niedaleko, to może i cieplej będzie.
Aha i jeszcze jedno, „Klarcia” jutro ma schować zęby. 😆
Tambyłko, ale ze mnie gapa, zapomniałam Cię powitać pięknie ; robię pięknie „dyg” i już się przesuwam, żeby Ci zrobić miejsce, przy stole. 😆
Dobry wieczór towarzystwu,
mały suplement do wywiadu z Arthurem Rakowskim, którego zapewne nie poznaliście – Alina i inni zagraniczni czytają chyba „Politykę” wyłącznie w Internecie, a krajowcy mogli nie zauważyć, bo rzecz ukazała się w poprzednim numerze (pierwszym żałobnym) w dziale „Do i od redakcji”.
Przepisuję Wam więc łapką własną.
Jestem dumny z ojca
W nawiązaniu do tekstu „Już bez Polski żyję” (POLITYKA 14) chciałbym doprecyzować moją wypowiedź dotyczącą motywacji mojego ojca przy obejmowaniu stanowiska premiera w 1988 r. Ojciec wierzył w socjalizm i został z tą wiarą do śmierci, choć był oczywiście rozczarowany, że teoria i praktyka się różnią. W jego decyzji zostania premierem był oczywiście element ambicji i próżności. Ale byłoby dużą niesprawiedliwością przypisywać mu tylko te motywacje. Równie ważne było poczucie obowiązku i lojalności oraz wiara w możliwość pozytywnego wpływu na rządową politykę i, konsekwentnie, rezultaty tej polityki. W tamtych czasach Polska przypominała tonący okręt. Zostanie jego kapitanem nie było bardzo atrakcyjną propozycją. Podejrzewam, że żałował tego wyboru. Jestem dumny z dorobku jego życia. Nie dlatego, że był przez krótki okres premierem, ale dlatego, że był ciekawą i ważną postacią w trudnym okresie historii Polski. Można go lubić lub nie, ale trudno go zignorować.
Arthur Rakowski
Moim zdaniem ten tekst świadczy o tym, że jednak zarówno jego korzenie, jak i Polska go obchodzą. Swoją drogą, znam jego brata Włodka (zwanego w rodzinie Jodziem) i trudno sobie wyobrazić tak różne od siebie osobowości…
Co do uczenia dzieci polskiego na emigracji. Wygląda na to, że rzeczywiście kiedy matka nie jest Polką, ojciec raczej dzieci polskiego nie uczy. Tak wynika z wielu przypadków, które znam. I nie oznacza to, że tych ojców Polska nie obchodzi.
Niedawno TVP Kultura pokazała wzruszający film o synu kompozytora Andrzeja Panufnika, Jemie (Jeremym), który – wiele lat po śmierci ojca – udaje się w podróż do Polski, by czegoś się o kraju ojca i o jego historii dowiedzieć. Ojciec nie tylko nie nauczył jego ani siostry polskiego, ale nic im o Polsce nie mówił, choć czy był polskim patriotą, można usłyszeć w jego muzyce. Uważał, że to im nie będzie potrzebne – także dlatego, że gdy dorastali, Polska była jeszcze PRL-em, a na niego był zapis cenzury, bo „wybrał wolność”. Dziś Jem żałuje, że nie wypytywał ojca, i czuje, że dopiero w tej chwili go poznaje. Matka Jema, Camilla, jest Brytyjką (wspaniała osoba, wielka przyjaciółka Polski) i boleje, że taka była sytuacja, ale to była wola jej męża. Ona sama troszkę mówi po polsku, ale dlatego, że sama się nauczyła.
Rozpisałam się 🙂
Krystyno- udanej podróży do Krakowa ! Eskapada z Gdyni do
Krakowa to pestka.Osobisty właśnie odsypia swoją pociągową
podróż życia :
– Lyon-Paryż 2 godziny (TGV)
– Paryż-Kolonia- 3 godziny (TGV)
– 3 godzinna przerwa w Kolonii
– Kolonia-Warszawa- ponad 14 godzin w przedziale z miejscami siedzącymi,bez wagonu restauracyjnego, ani żadnej możliwości
kupienia czegokolwiek do picia lub jedzenia.
Ale dotarł ! Póki co nie pali się do jakiejkolwiek podróży pociągiem !
Krystyna miłej wycieczki … 🙂
Tambyłko a gdzie tambywasz? … bywaj tu … 🙂
Już sprawozdaję. Z nadmiaru białek robię to hamerykańskie „angel food” i wymysliłam (myślenie nie jest najmocniejszą żabią stroną), żeby go upiec w maszynie do chleba, wykorzystująć funkcję „pieczenie”. Okazało się, że się udało, chociaż nie było takie lekkie jak jadłam w USA.
Ciekaw, ze jedne przepisy podają, zeby je wkładać do rozgrzanego pieca na 190*C, a inne, zeby do zimnego i piec w 165*C. Czepiłam się tego zimnego. Ja już niegdyś pisałam, ze wykorzystując lekko gumiastą konsystencję tegoż ciasta po upieczeniu, piekłam go nie w formie babkowej z dziurą z środku (studzić należy nasadziwszy na butelkę do góry dnem), a na blasze i po wystygnięciu smarowałam kremem i zwijałam jak roladę.
Ponieważ z niecierpliwości spróbowałam jeszcze gorącego, więc polałam kęs łyżeczką kawy i okazało się to pyszne. W dalszych przymyśleniach wykombinowałam, ze można by to upiec w foremkach magdalenkowych i potem maczać w kawie, albo użyć pokrojonego ciasta jako biszkoptów do tiramisu. Mistrzynią tiramisu jest dorotol, więc z nią to przekonsultuję.
Jeszcze mam kilka dobrych pomysłów, coś jak ten rabin z leczeniem kur 🙂
Witaj, Tambylko!
Gdzie jest „tam”, o ile nie jest to tajemnica 😀 ?
Żabo,
a to hamerykańskie było kupne czy ze „skracza”? Bo jak kupne, to nic dziwnego, że lekuchne było….
Nie wszystkie nacje mają dylematy językowe żyjąc z dala od rodzinnego
kraju.Tacy Anglicy, czy Francuzi,którzy osiedlają się często
w swoich dawnych koloniach,gdzie tubylcy nadal mówią po angielsku
czy francusku nie muszą się zastanawiać,czy z dziećmi rozmawiać
w rodzinnym języku,czy też nie.Sprawa jest prosta i oczywista.
U nas w domu problem był odwrotny-ileż to batalii stoczyliśmy
z Osobistym,bo wymagał,bym z dzieckiem rozmawiała tylko po francusku.
Po pierwsze,żeby wiedział o czym rozmawiamy i mógł uczestniczyć
w rozmowie,a po drugie,by dziecko od kolebki mówiło po francusku.
Ja rozmawiam z córką po polsku,jak Taty nie ma w pobliżu,
bo to jest dla mnie i dla niej naturalne,a w obecności Taty po
francusku.Zna oba języki dobrze,polski oczywiście zdecydowanie
lepiej,bo mieszkamy w Polsce,a francuski co raz lepiej,szczególnie,
od kiedy zakochała się we Francuzie i codziennie „wisi” z nim na skypie 🙂
a ja przez pierwsze trzy lata mowilam do dziecka w dwoch jezykach tzn. kazde zdanie, ktore powiedzialam w jednym tlumaczylam natychmiast na drugi i dziecko wroslo w dwa jezyki, choc niemieckim posluguje sie lepiej
Alicjo, było home made – pieczone przez Włoszki 🙂
Żabo, a ten „hamerykański” przepis jest gdzieś w annałach Alicji ? Jakaś ślepota kurza mnie naszła, nie umiem go znaleźć.
Danuśka, ciesz się, że to są czasy skype, wyobrażasz sobie co by było, gdyby „wisiała” na telefonie ? 🙄
Danuśka, ale Alain trochę mówi po polsku i dużo rozumie 🙂
Fakt, że tłumaczenie każdego zdania, jak dorotol powiada, to też dobre wyjście, tylko nie każdy ma do tego cierpliwość. No a już kiedy małżonek nalega, że od kolebki tylko… no to co robić 🙄
Szable w dłoń i walka 🙂
Zgago-wiem,co by było,bo sama kiedyś „wisiałam” 🙂
ale teraz to mi sie cierpliwosc na wszystko SKONCZYLA
Będąc młodą…, no, nie, nie ta bajka, więc będąc w USA wysłuchałam (na kanale 18 – etnicznym – dla obcokrajowców) apelu wręcz, żeby przyjeżdżający nie mówili do swoich dzieci po angielsku, ponieważ sami nie władając nim doskonale, uczą dzieci, delikatnie mówiąc, niedoskonałego języka, co tymże dzieciom utrudnia prawidłową naukę języka.
Alicjo- Alain teraz sporo rozumie,chociaż czasem robi jedynie
takie wrażenie.Kilka czy kilkanaście lat temu praktycznie nic
nie rozumiał,a mówił też niewiele.
Twierdzi zresztą,że brak znajomości polskiego uratował mu
swego czasu dobre stosunki z Teściową….
Zabo to zalezy od obcokrajowca, ja mialam w domu niemiecka sluzaca i sila rzeczy trzeba bylo mowic po niemiecku
Zgago,
ad 1 – w przyszłym tygodniu, jak uzbieram gotówkę
ad 2 – nie sądzę, ale mogę podać i nawet potrzebny składnik dosłać (kwaśny winian potasu, czyli cream of tartar)
http://allrecipes.com/Recipe/Angel-Food-Cake-III/Detail.aspx
Przecież ogólnie wiadomo, że Francuzi mają we krwi niechęć do nauki jakiegokolwiek obcego języka. Mój młodszy zięć po pięciu latach nauczył się „mamuśka”, „piwo” i kilku przekleństw. 🙁 A jak mnie zostawiły dziewczyny z Nim sam na sam, to w ruch szło pismo …. rysunkowe. 🙄 😆
A tutaj jest zimny piec, znaczy na początek
http://allrecipes.com/Recipe/Angel-Food-Cake-I/Detail.aspx
Żabo, zobaczyłam i chyba już podziękuję. 😆 😉
dorotolu, ale trudno mówic o Tobie, ze słabo znasz język, hi, hi
…ktory….????
Żabo, a dla niekumatych? Ingrediencje przeczytałam i zrozumiałam; kwaśnego winianu nie mam (a muszę mieć?) wykonania nie rozumiem
Zgago-święta racja z tą niechęcią,obserwuję to od 24 lat !
Pamiętacie moje wczorajsze gotowanie ogona?
To jest fan-tas-tycz-nie smaczne jedzenie!!!!
Micha soso-zupy, kawał ogona i ciabatka… popijać nie mogłem bo miałem jeszcze wyjezdne. Dla ciekawych smaku, lokuję to tak obok zupy gulaszowej.
Ale podobnie jak opinia o Domu złym, jest to tylko moja opinia, więc rysiek, zdzisiek i arkady niech lepiej ogona nie gotują i upieką sobie bezy.
Gospodarzu!! ja też będę powtarzał.
Antek – zazdraszczam. Ciasto, ciastem, ale mięsko, ho, ho. Możesz napisać jak to cenowo wychodzi?
Doczytałem wreszcie, zaglądając we wszystkie linki i co jeszcze.
Tematów parę jest ciekawych, a przede wszystkim to jak to z tym językiem, a jak z poczuciem narodowym.
Jeśli chodzi o to drugie to powiem, że opuszczając Polskę latem 1971 miałem tzw. dokument podróży /nie paszport/ w którym wpisane było, że posiadacz tego dokumentu nie jest obywatelem polskim. Przejeżdżając przez most nad Odrą zdawam sobie z tego sprawę, że może nigdy nie przejadę tej granicy w kierunku powrotnym.
Okazało się jednak, że nie tak, jeśli chodzi o to drugie. Otóż wybrałem się 1977, nie mając kontaktu z językiem polskim od gdzieś końca 72, na Mazury i mając w towarzystwie dwoje Niemców którym musiałem wszystko tłumaczyć. Zadziwiło mnie wtedy, jeśli chodzi o to pierwsze, że nie zawsze odpowiedniki na obje strony zaraz mi wpadają, a przede wszystkim to, że często zaczynałem zdania po polsku w takiej konstrukcji /niemieckiej/ że nie dało się już z tego wybrnąć i trzeba było zaczynać od nowa. A chodziło tu tylko o jakieś pięć lat. Dodać muszę, że niemieckim władałem od dziecka i zawsze miałem czucie do tego języka.
Chciałem ten przykład tylko podać jako przestrogę przed osądmi typu: A, on tam, czy ona już tak robią jakby tam co, a są tu dopiero tyle, a tyle.
Chętnie wrócę do tego tematu, jakby to kogoś interesowało.
Teraz ale idę spać, bo jutro muszę być wyspany, bo jutro będzie trzecie podejście odwiedzin u Pyry, która biedna, nawskutek moich dywagacji z przed tygodnia, już się nas dzisiaj spodziewała.
Mam nadzieję, że znowu nie speszyłem i się wreszcie uda.
pepegor
Idę sobie pospać. Życzę Wam wszystkim dobrej, spokojnej nocy i ciepłych snów. 😆
Antek,
masz szczęście, że tu poobiednio…bo byłabym baaaaardzo głodna i zła!
Danuśka,
Alain znalazł sobie dobrą wymówkę 😉
A tak blisko tematu – źródłem niesnasek w Kanadzie między prowincją Quebec a resztą kraju jest właśnie język i tzw. kultura. Bo Żabojady chcą ją zachować, a tak – to wetnie. Jak ktoś chce zachować, to nie wetnie…
Tymczasem mamy kraj dwujęzyczny, żeby zadowolić frankofonów, i z kieszeni podatnika idą na to ogromne pieniądze, bo wszystko na piśmie (tak że wszelkiego rodzaju instrukcje obsługi, etykietki na towarach etc.) i w mowie w urzędach znaczniejszych (rządowych, prowincjonalnych) musi być dwujęzyczne. A Quebec ciągle straszy, że oni się wyprowadzą i założą własne królestwo 😯
Wydaje mi się, że ta niechęć do uczenia się innych języków wynika u Francuzów stąd, że historycznie język francuski królował na dworach… a teraz wszędzie króluje angielski, jako pierwszy „międzynarodowy”. Zwłaszcza na internecie!
O, poczekajcie… Chińczyki trzymają się mocno i jest ich wielu, niedługo czapkami nakryją angielskojęzycznych 😉
Chociaż oni też nieźle opanowali angielski – internauci przynajmniej.
Pyro, przepisy nieco różnią się proporcjami, ale generalnie to jest:
1 cup (cup = 240 ml w USA) mąki (dodać szczyptę proszku do pieczenia, bo oni mają od razu z mąką)
1 i 1/2 cup cukru
1 i 1/2 cup białek (to tak 10 -11 białek)
1 i 1/4 łyżeczki (od herbaty) cream of tartar (kwaśny winian potasu)
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka wanilii (dać cukier waniliowy)
1/4 łyżeczki ekstraktu migdałowego, czyli parę kropel olejku z gorzkich migdałów
Białka ubić z solą i połową cukru (w pokojowej temperaturze) na sztywną pianę, dodać aromaty, resztę cukru pomieszać z mąką i po trochę dodawać do piany, ostrożnie ubijając.
Masę włożyć najlepiej do formy na babkę z kominkiem i piec – tu są rozbieżności – gorący piec 170 – 190*C przez około pół godziny, lub zimny piec i 165*C przez godzinę. Mnie w maszynie do chleba, czyli z zimnym startem, piekło się ponad godzinę. Po upieczeniu wystudzić w formie, potem pomagająć sobie nożem, albo stosowną łopatką (przywiera do formy) wyrzucić.
Kwaśny winian potasu jest w 5/8 składnikiem proszku do pieczenia, reszta to soda, byc może można go użyć zamiennie, ale nie próbowałam. W tym wypadku chodzi o stabilizację piany z białek.
Pepegor,
z Tobą to insza inszość, bo od dziecka byłeś dwujęzyczny, a potem przez parę lat nie miałeś kontaktu z językiem polskim. Nie dziwota, że „z rozpędu” i na pierwszy kontakt z językiem po latach Ci się kićkało lekko 😉
No to jeszcze co do rozmów po polsku z dziećmi za granicą – przykład z mojej własnej rodziny.
Mój kuzyn wyemigrował do Szwecji ze swoją pierwszą żoną. Z córką, która już tam im się urodziła, mówili po polsku. Od wielu przedszkolnego wszystko rozumiała, ale odpowiadała im po szwedzku. Dziś sama ma dwoje dzieci, mówi po polsku (choć średnio, bo go przecież nie używał.
Kuzyn rozwiódł się i ożenił ze Szwedką. Ma z nią dwóch synów. Też już dorosłych – w wieku studenckich. Nie mówią po polsku…
Całkiem jak u Arthura Rakowskiego.
Pyro, za ogon zapłaciłem 7 zł, cztery kawałki, jakieś 1, 2kg.
Pomidory, dwie puszki 5zł, seler naciowy 5zł, ale więcej zostało niz zużyłem, będzie jeszcze do czegoś, szklanka wina – zależy jakie i za ile, ja użyłem taniego, reszta: cebula, czosnek, marchewka, natka 2zł, przyprawy.
Tak mniej więcej za 20 złotych masz cztery baaardzo solidne porcje, pięć solidnych, sześć akuratnych, siedem mniejszych…., osiem….. 🙂
Warte grzechu, jeśli masz gdzie kupić ogon, skuś się!!!
Dzięki Żabo. Idę spać.
Errata: zamiast „nie używał” powinno być „nie używa)” 🙂
Antek dziekuję – mnie ciekawiła cena ogona; z resztą jestem na bieżąco.
Jeszcze o języku – mój Ojciec i moja Teściowa pobierali nauki w j.niemieckim. Efekt : Ojciec mój pisał ręcznie pięknym, kaligraficznym pismem, stosując jednak niemiecki krój liter. Po polsku pisał bezbłędnie – sam się nauczył. Jednak liczył po niemiecku, także w tym języku wolał mapy, schematy techniczne itp. Jednym słowem był to dla niego język nauk ścisłych. Teściowa po polsku nie pisała poprawnie i też liczyła w niemieckim i w tym języku udzielała odpowiedzi geograficznych (mapę Cesarstwa miała wykutą na blachę i dożywotnio)
Nas było troje, różnica wieku po około 5 lat, ja byłam (jestem) najmłodsza.
Rodzeństwo chodziło do norweskiej szkoły, a ja od urodzenia miałam nianię Norweżkę. W Norwegii w domu rozmawiało się po polsku, ja, tak jak w rodzinie Doroty z S., odpowiadałam po norwesku, między sobą mówiliśmy po norwesku, jak chcieliśmy, zeby Mama nie zrozumiała, to bardzo szybko. Po powrocie do Polski ja przez jakiś czas byłam u Babci i w proteście nie chciałam w ogóle z nią rozmawiać po polsku. Babcia ze spokojem przeszła na francuski i konsekwentnie się tego trzymała (to była właśnie Babcia-Potwór w odróżnieniu od macochy Tata, która była babcia-Anioł). Jakoś niezauważalnie i chyba dość szybko przeszliśmy z rodzeństwem na polski.
Dopiero teraz przeczytałam wywiad z Rakowskim, do którego sznureczek zamieściła Alina (uzupełnienie Doroty z s. wcześniej).
Czytałam to i pomyślałam sobie – zimno z tego bije i dystans, momentami jakby „na siłę”. Z drugiej strony w jednym wywiadzie wszystkiego się nie wypowie.
Dyskoteka…
http://www.youtube.com/watch?v=TXJpgqhWvNY
WItajcie porannie,
Zaległości wieczorne nadrobione. Z poóźnieniem witam Tambyłkę przy stole.
Pepegor,
Na studiach, od samego początku nam tłukli że języki to są odrębne „systemy”, które gdzieniegdzie się ze sobą „pokrywają”.
Stąd zresztą lepsze i gorsze tłumaczenia literatury pięknej. Ale to temat rzeka.
Dzień dobry. Wczesny ranek był mglisty, traz słońce i chłodno, bardzo chłodno.
Na dachu i na trawniku biały mróz.
Szkoda gadać 🙁
Dzień dobry Wszystkim, a zwłaszcza Funika, Tambylka i Nisia po długiej przerwie.
Mój wpis z wczorajszej nocy stał sie zaczątkiem sporego, blogowego zamieszania (Alina dzięki). Nie chcę, a przede wszystkim nie mam siły dalej tematu drążyć.
Aszyszu – to, że jesteś Polakiem bez papierów zawdzięczasz prawdopodobnie głównie Szwecji, która do 2001 roku (jeśli się nie mylę) nie uznawała podwójnego obywatelstwa. W Niemczech (chyba), Brazylii (na pewno) i kilku innych krajach tak jest do dzisiaj.
Stanisławie – wspomniałeś nutkę optymizmu – i to najważniejsze, że wśród młodych, urodzonych i wychowanych z dala od Kraju znajdują się tacy, którzy na polskiej, czarnej (niemal dosłownie, bo to nasz ulubiony kolor) mapie dostrzegają i jasne punkty dla których warto tam jechać.
O języku, Polakach, polskości itd. możnaby bez końca, ale o tym chyba dosyć. Nie zanudzam.
Kazano mi dzisiaj spokojnie leżeć (dopiero wróciłem z badań), więc idę. Mam w głowie mętlik.
Dobranoc 🙂
Przypominam, że dzisiaj imieniny Wojtków i Jurków, a mamy takich. Przypomnę jeszczę pod dzisiejszym wpisem
Nowy,
Ja nie jestem Polakiem bez papierów – ja jestem Polakiem na szwedzkich papierach. Zawdzięczam to głównie jakiemuś, nieznanemu mi bliżej polskiemu urzędnikowi, który doszedł do wniosku, że starczy tego szwędania się po zagranicach i nie przedłużył mi ważności paszportu.
Masz rację, że Szwecja nie tolerowała podwójnego obywatelstwa – dużo zresztą wcześniej niz od 2001 roku. Z drugiej strony uważam, że obywatelstwo to również zbiór praw i obowiązków i świadoma rezygnacja z polskiego a przybranie szwedzkiego w moim odczuciu było wyrażeniem lojalności wobec państwa w którym żyłem, pracowałem i płaciłem podatki.
Antek,
Ogon to ja kiedyś godowałem często. Najsampierw jako zupę – bo gdzieś znalazłem receptę a potem to tylko jako ragu. Może być z chlebem albo i z ziemiakami, najlepiej tłuczonymi, bo sosu sporo. Najlepsze to wysysanie smaków z zakamarków tych kości czy chrząstek i ta wszędobylska kleistość. Nie jestem pewien, czy nie używałem nawet roztartch jagód jałowca.
Aż mnie naszła ochota.
Nowy zaniepokoiłam się … źle się czujesz?