Granice smaku
Ponieważ sezon narciarski trwa, spędziliśmy kilka dni w Austrii, a parę kolejnych we Włoszech.
W Austrii mieszkaliśmy w niedużym pensjonacie. Pani gospodyni była bardzo skrzętna. Wykładała na półmiski niewielkie ilości różnych produktów, a potem dziwiła się, że 50 stołujących się osób szybko je pochłania. Pytana o dolewkę kawy radziła, żeby sprawdzić, czy nic nie zostało w dzbankach na innych stolikach.
Obiad również nie przedstawiał się dobrze. Rozpoczynała go tak zwana zupina, czyli sądząc po smaku rozpuszczona kostka rosołowa z dodatkami, nadającymi głównie różne kolory, bo smak pozostawał mniej więcej jednolity. Zastanawialiśmy się, czy to właśnie dzięki tej daleko posuniętej gospodarności gospodyni i współgospodarz hotelu, jej wnuczek, jeździli najnowszym modelem mercedesa i sportowym audi.
Kuchnia okazała się niezbyt smaczna nie tylko w naszym hotelu, ale i w restauracjach na stoku. Można było zjeść parówkę z bułką, niezbyt udane podróbki dań kuchni włoskiej albo zupiny podobne do tej w hotelu. Po kilku próbach opracowaliśmy strategię, że należy wybierać potrawy regionalne. Na przykład kasnocken, czyli drobne kluseczki zapiekane z serem i szczypiorkiem albo sznycel. Trudno je zepsuć. Choć trudno też jadać na okrągło.
Ogólne wrażenia kulinarne z Austrii mieliśmy niespecjalne. Całkiem różne od wrażeń narciarskich, krajobrazowych, pogodowych, czy dotyczących organizacji turystycznej machiny.
A potem po kilku dniach przejechaliśmy granicę. Ta granica nie ma długich tradycji, część Tyrolu włączono w 1919 roku do Włoch, ale mieszkańcy nadal czują się Tyrolczykami, mówią po niemiecku. Wydawałoby się zatem, że nie ma powodu, żeby ich kuchnia różniła się od austriackiej. Byliśmy jednak głodni i już nie mogliśmy czekać. I jakież było nasze zdumienie, kiedy okazało się, że mówiąca płynną niemczyzną pani restauratorka podała nam wspaniałe spaghetti, doskonałe ravioli i pyszną kawę. To było wyjątkowo przyjemne zaskoczenie.
I dalej we Włoszech kulinarny sen trwa. Jego ukoronowaniem była wizyta w polecanej przez miejscowych osterii w miejscowości, nad którą góruje piękny zamek. Przejedliśmy się tam, bo gospodarzowi nie mieściło się w głowie, że możemy zamówić tylko jedno danie, a my nie chcieliśmy robić mu przykrości. Nie używał karty dań, ale nadzwyczaj smakowicie opowiadał o tym, co możemy zjeść. Czuliśmy, że nakarmienie nas jest jego misją i przyjemnością.
Niewielka odległość, a jakże różne podejścia do jedzenia i karmienia gości.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
dzień dobry …
no i okazuje się, że na udany urlop ma duży wpływ jedzenie … 😉
Jolinku-oraz dobre towarzystwo 🙂
Dzień dobry,
Szkoda że pani Agata nie podała żadnej nazwy, ani miejscowości, ani lokali które odwiedzali. Myślę że miała pecha i trafiła do pensjonatu gdzie podawali do jedzenia tzw „Touristenfrass”. Zdarza się wszędzie.
Ja spędzam w Austrii dużo czasu i przed każdym wylotem cieszę się na bardzo dobre austriackie jedzenie.
Dwa dni temu per WhatsApp zarezerwowalismy stolik w małym lokalu. Do Hilario jedzie się pod górę około 20 km, ale tym razem ciągnely nas tam konie, coś około dwustu.
Na początek podano wspaniale krokiety z kurczakiem i szpinakiem. Oli zachwalal ośmiornice.
Następnie przyszła kolej na Meerbrasse i Alfoncito (nie mam pojęcia jak to jest po polsku). Ryby ważyły dobre trzy kilo i szef nadzwigal się trochę, bo chodził od stolika do stolika z rybami w plastikowej kolorowej wanience, zachęcając co też może wyczarować z poszczególnych części ryby.
Dawno nie jadłem. tak wytwornie i smacznie podanej ryby, a znam tutaj na południu wyspy już znaczną część przeróżnych lokali. Również stołowe białe wino było wyśmienite, zresztą jak i wszystko inne tzn aoli-czosnkowy majonez smakował tak samo wytwornie jak i czerwony, i jak zielony, wszystkie robione ręcznie i na zamówienie.
Na deser było Quesillo jest toto coś w rodzaju budyniu z kondensowanym mlekiem i oczywiście kawałek kuchena z paru rodzaju czekolad.
Nie obyło się na koniec bez chupito, to regionalny likier z wielu ziół, bardzo często podawany tutaj po posiłku na koszt właściciela lokalu. Moje dziąsła przepadają za tym specjalem. Łepetyna chyba również bo poprosiłem o kolejny kieliszek i nawet po tym drugim nie wpadłem na pomysł by rozglądać się za samochodami które to mogłyby należeć do szefa lokalu
Tutaj brakuje jeszcze prawie godziny do południa ale spadam już do zaczyna wiatr i nabierać mocy, co oznacza że dzisiaj też będę nieźle zawiany 🙂
Tym razem okoliczności pobytu Aliny w Warszawie nie są radosne, ale spotkanie w blogowym gronie przy dobrej kawie oraz gorącej czekoladzie 🙂 bardzo dobrze wpływa na morale. Zresztą te nasze spotkania poprawiają humor w każdej sytuacji i niech nam się zdarzają oraz niech „grają”do końca świata, a nawet dłużej 😉
Szaraku-u nas też nieźle wieje, ale w warszawskich okolicznościach przyrody to nie jest wcale zabawne.
Nie dość, że wieje, to chwilami leje. Ale wspomnienie miłego porannego spotkania jest świetnym lekiem na takie pogodowe fanaberie 🙂 Znalazłam też sympatyczny wpis o walorach kuchni austriackiej 🙂 http://viennesebreakfast.com/kuchnia-austriacka/
U mnie wczoraj była wichura i +16 (20 km stąd było +20), dzisiaj tylko +4 i pada deszcz, a w górach śnieg.
Z jedzeniem w podróży można trafić kiepsko, można dobrze (rzadziej) w każdym kraju. Z Austrii mam wspomnienia pozytywne i bardzo pozytywne niesłychanych bufetów śniadaniowych (nad Attersee, w Melk, w Vorarlbergu) fantastycznej zupy czosnkowej i znakomitych domowych kluseczek podanych bardzo wytwornie przez starszą damę w pensjonacie dla rowerzystów nad Dunajem, ale i doliczenie 1 euro za wrzątek do termosu i 2 woreczki herbaty do 100-eurowego rachunku za nocleg w bio-gospodarstwie agroturystycznym w Werfen. Ci ostatni przysyłają co roku życzenia świąteczne, ale noga moja tam nigdy więcej nie postanie 🙄
deszcz ze śniegiem zawiewa skocznie … aż się nie chce wychodzić z domu ..
ja za mało podróżuję by wracać w jedno miejsce drugi raz … ale można ostrzec znajomych …
dziś u mnie kaszanka na kolację z bio-gospodarstwa …
Jolinku-mam nadzieje, że będzie smaczna 🙂
Usmażyłam naleśniki dla Młodych, którzy powinni dotrzeć do domu na kolację. Zrobiłam też niewielkie medaliony z indyka na sposób azjatycki, to znaczy w panierce „Panco”. Wszystko wykonałam zgodnie z przepisem na opakowaniu: najpierw obtoczyłam mięso w mące, potem zanurzyłam w cieście naleśnikowym, a końcu posypałam ową azjatycką panierką. Wyszło znakomicie, uścisnęłam sobie prawicę, w żaden jednak sposób nie byłam w stanie ucałować się w czółko 😉 Mam nadzieję, że zrobią to dzieci.
Rano padał śnieg, którego resztki jeszcze pozostały, rozjaśniając szarzyznę. Ale na niżej położonych terenach było sucho. W Pucku wiało mocno, choć trudno mówić o sztormie. Ale w ciepłej kurtce było mi zimno. Tradycyjnie poszliśmy na rybkę do Budzisza, która mieści się w pomieszczeniach po starej wędzarni ryb. Gdy już obejrzałam / kolejny raz/ wszystkie stare fotografie miejsca i pracowników, zaczęłam studiować tablicę z menu. O ile ceny ryby nie dziwiły mnie / od 7, 50 zł za 100 g nieobecnej niestety flądry do 10 zł za 100 g sandacza/, to cena 6 zł za 100 frytek lub 100 g surówki zdziwiła mnie. Za chleb do zupy rybnej, czyli 1 cienką kromkę trzeba zapłacić 1 zł. 1 zł to niewiele znaczy, ale cały bochenek zwykłego chleba kosztuje ok. 2 zł. Wiem, że tanio to mogę sobie zjeść w domu, a ceny w gastronomii obejmują mnóstwo różnych kosztów, ale takie przebicia cenowe w przypadku prostych i tanich produktów dziwią mnie bardzo. I tak sobie rozmyślałam, jedząc zupę rybną i dorsza z surówką. Flądry, jak wspomniałam, nie było. Zresztą na hali targowej też jej nie widziałam. A w Pucku spokój, ale nie cisza, bo wiatr huczał głośno.
Po drodze widzieliśmy żurawie, wcześniej spotkałam je także w pobliżu domu. Wiosna za pasem.
To była rybka w smażalni Budzisza, która mieści się w dawnej wędzarni. Zawiało mnie stylistycznie.
Nic dziwnego Krystyno, mikroczasteczki fruwajace w dawnych wedzarniach cały czas mają negatywny wpływ na nasze samopoczucie. Dobrze ze tutaj jest strefa wolna od wędzenia
i mogę wybrać się teraz na uzupełnienie płynów i paru kalorii.
Zapomniałem dodać że świeci jeszcze planeta słońce i to jest super geil
Skrei – dorsz z Lofotów w Warszawie: http://warsawfoodie.pl/2017/02/skrei-juz-jest-w-warszawie/
Okazuje się, że 15 lutego rozpoczął się okres ochronny dla fląder. Zakończy się 15 maja.
Od dawna nie jadam fladry, są po prostu dla mnie zbyt małe, nie wiele większe od szwajcarskich zegarków.
Dorsza też na kolacje nie jadłem. Podczas śniadań na tarasie, który jest całkowicie położony w oceanie obserwuję jednego takiego, całkiem niezłych rozmiarów. Jak dotychczas nie odwarzylem się na desperacki krok i nie zaatakowalem go ani widelcem, ani nożem.
Wchłonalem, bo inaczej tego nie można nazwać dwa browary, potem steka z tunfisza plus stołowe białe wino. Zupełnie udana kolacja. Aczkolwiek było dziś tam bardzo ciasno, w weekendy na ogół lokale są tutaj mocno obłożone.
W sumie bardzo miła kolacja, tym bardziej że przywitano mnie (jest to nie tylko mój ale i Przyjaciela ulubiony tubylczy lokal) tak jak na ogół żegna się gości. Z boku może to wyglądać na to, że jest się już częścią familii. Ale tacy oni tutaj są, wystarczy parę razy się w lokalu pokazać to już jesteś ichni. Następnym razem, tak mi przynajmniej powiedziano, jak pokaże się bez Przyjaciela to zapłacę podwójnie, za karę podobno.
Granada, Nikaragua. Upał. Fajne miasto, ale na na razie widziane z okien samochodu. Z kaszlem lepiej.
dzień dobry …
Krystyno flądry są do kupienia w Biedronce bo jakaś promocja jest … ja bardzo lubię takie smażone ale obtoczone tylko w mące …
Danuśka się opchałam do wypępku .. 🙂
może sobie zrobicie taką sól …..
http://angelasdelicacies.blogspot.com/2017/02/sol-mandarynkowa-spozywcza-mandarin.html
a ja dziś spotykam się ze swoimi latami młodymi …. wieczorem napiszę jak było …
Małgosiu a w planie podróży jest jakiś odpoczynek? …
Dla Małgosi- Granada muzycznie 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=C2HVAL1MRJE
Jolinku-za chwilę się okaże, że kaszanka dobrze robi na zapalenie oskrzeli 😉
Danuśka … 🙂
faworki dla leniwych ….
http://straga.pl/ciasta-i-ciasteczka/blyskawiczne-faworki-ciasta-francuskiego/
O ile dobrze pamiętam, to Małgosia ma odpoczywać po całej wyprawie gdzieś na południu Meksyku, gdzie słoneczne plaże, palmy i błękit nieba dobrze robią 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Do irkowej kawy u mnie dzisiaj faworki, szkoda, że wcześniej nie znałam metody od Jolinka na faworki z ciasta francuskiego, świetna dla mniej pracowitych 🙂
Niestety nadal w sklepach nie ma ciasta francuskiego na bazie masła. Niedawno Echidna wspominała, że robi sama takie ciasto. Jestem pełna podziwu i gratuluję Echidnie zapału kulinarnego. To mnie trochę zmobilizowało, aby samej zrobić ciasto francuskie, bo skoro w dalekiej gorącej Australii można, to dlaczego nie w zimnej Polsce.
Dzisiejsze zakupy były trochę denerwujące, bo już od ubiegłego tygodnia w Auchan trwa akcja przestawiania towarów. Pewnie ma to jakiś cel marketingowy – niech klient nie chodzi utartymi ścieżkami, tylko ogląda wszystkie towary, ale na mnie tak to nie działa. Podobno jednak takie zmiany są dobre dla naszego mózgu. Może i tak, ale musiałam dopytywać się u obsługi o poszczególne towary. Inaczej nigdy bym nie znalazła chusteczek, które z działu kosmetycznego zostały przeniesione na dział niemowlęcy.
Krystyno, moj Intermarché jest tez w przebudowie od trzech tygodni biegam po calym sklepie w poszukiwaniu interesujacych mnie towarow. 1/3 rejonow jest juz na miejscu,ale trzeba jeszcze szukac i dopytywac sie o reszte. Ostatnio szukalam herbaty. Kiedys przeczytalam , ze aby ciasto francuskie bardziej uroslo nalezy nawilgotnic foremke i polozyc dopiero ciasto.
Ciasto francuskie dopiero w planach. A dzisiejszy wieczór miał charakter muzyczny. Byłam na prapremierze symfonii Jana A.P.Kaczmarka/ polskiego laureata Oscara/ ” Emigra. Symfonia bez końca”. Podobało mi się bardzo i muzycznie, i wizualnie. Koncert organizowało Muzeum Emigracji, więc temat symfonii wiązał się ściśle właśnie z emigracją.
A Jolinek jeszcze na spotkaniu z młodymi latami.
A my właśnie wróciliśmy ze zwiedzania Granady i małego rejsu wokół wysp wulkanicznych, które są w większości zamieszkane, przeważnie przez obcokrajowców. Za chwilę wyruszamy oglądać czynny wulkan nocą. Jutro już Salwador.
Jolinku, odpoczywamy na końcu w Belize i Meksyku.
A my nadal Cichalom zawracamy glowe. Jutro wybieramy sie odwiedzic Islamorada i zeglarzy z Chatki Puchatka.
Wczoraj niestety sie spieklam na raka, ale bo to pierwszy raz?
Mieszkamy w pieknym domu popularne w Ameryce B&B (bed and breakfast, a tym , ze tu wyrko, ale bez sniadania. Za to kotek przepiekny, malutki, i nowy jak wszystko jest nowe, a nawt nowszy, mieszka tu dopiero kilka dni i chyba sam nie wie, do kogo powinien sie usmiechac czy o kogo lasic. Chcialam ukochac – poczulam pazury, prawie na okraglo zawiniete, czyli personel nie wie, jak nalezy z tymi sprawami u kota sie obchodzic. Zamykam oczy, bo po calym dniu na powietrzu oka mi sie domagaja zamkniecia.
dzień dobry …
zaiste wczoraj spędziłam miły dzień z naszym trenerem Romanem Wszołom (tak to tata Jacka), który mimo 85 lat na karku jest w doskonałej formie oraz koleżeństwem ze stadionów … śmiechów i wspomnień było sporo …
a byliśmy tu ….
http://berekwarszawa.pl/
gdzie jedzenie jest super tylko ludzi tam co niemiara …
dziś baluję u wnuczki i synowej na urodzinach … 😉
łatwa pizza ale zrobię dopiero jutro ..
http://eatslowmovefast.pl/zdrowa-pizza-z-patelni/
U mnie wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem kolejnej serii wietnamskich wspomnień. Wspomnienia okrasiłam poniższą przystawką: https://get.google.com/albumarchive/109990791430941218162/album/AF1QipOjUfoJ6BacLrsj4E9-xrXrdQgsj3DtjF9s4SqL/AF1QipNIyUn3R4vCtepMwNEZy3sPjIjOv5racDPgO4Hh
W papier ryżowy zawinęłam paluszki krabowe, ogórek, świeże zioła i drobną garść mieszanych sałat. Te wiosenne zawiniątka maczaliśmy w sosie chili lub sojowym.
Zadowolona byłam również z mojego dania głównego-drobnych kawałków kurczaka z orzechami arachidowymi, całość polana sosem śliwkowym(gotowy sos do kupienia na półkach z produktami azjatyckimi).
Dzień dobry 🙂
kawa
Danuśka zdrowo i wspomnieniowo … ja jak pamiętasz nie pokochałam kuchni azjatyckiej chociaż zjadałam to i tamto …
Małgosiu a Wam co smakowało w tej ciekawej podróży? …
W ramach Irkowej kawy pochwalę się dzisiejszym zakupem. Wreszcie, metodą wiadomą, nabyliśmy uszczelkę z sitkiem do włoskiej kafetierki, czyli innymi słowy zaparzacza do kawy. Ciągle zapominałam zabrać do sklepu starą uszczelkę, a to konieczne, bo numeru związanego z wielkością nie ma nigdzie, a rozmiary różne. Nowy nabytek pasuje jak ulał. Będzie wspaniała kawa. Mocna, aromatyczna, taka jak lubimy. I zapach! Nie to co z ekspresu.
Obiadowo chińszczyzna według oryginalnego przepisu. Ryż z ustrojstwa elektrycznego, bo choć metod gotowania wiele, ta najszybsza.
Krystyno – ceny w restauracjach, barkach i innych jadłodajniach szokujące i u nas. Nie dziwi gdy lokal renomowany, kucharz wyśmienity, a pozycja restauracji w najlepszym rankingu. Ale zwykłe barki i restauracyjki? Sąsiednie osiedle, przepięknie położone nad sztucznym jeziorkiem, miejsce naszych spacerów per pedes lub rowerowych, krótkich wypadów, posiada – no właśnie co? – bo restauracją to nie jest, to chyba barek nad wodą. Początkowo była to kafejka otwarta jedynie w weekend, obecnie nieco rozbudowany budyneczek, dodana drewniana pergola, czynny cały tydzień i oferujący dania gorące. Dania to szumnie powiedziane. Jakieś grzanki z dodatkami, sałatki, nieco słodkości i napitki gorące oraz zimne. Wczoraj wstąpiliśmy na kawę i przy okazji przejrzeliśmy menu. Przysłowiowe szczęki opadły nam w dół. Grzanka z chleba toastowego z kawałkiem bekonu z grilla, dwoma sadzonymi jajkami i strzępem sałaty kosztuje 20.00$. Co przekładając na ceny rynkowe wynosi 2.10$. Dodając koszty przygotowania i inne, powinno kształtować się w granicach, powiedzmy 6.00 – 7.00 $. Doszliśmy do wniosku, że reszta to wysoka „dopłata klimatyczna”.
Myślę, że ceny proponowane w restauracjach intrygują nas wszystkich.
Jak to jest, że w Wyszkowie można zjeść obiad za skromne 16,00 zł
http://www.restauracjawyszkowianka.pl/nasze-menu
Natomiast w Warszawie w wytwornej kawiarni w centrum miasta dostaniemy za tę cenę jedynie drobną filiżankę kawy? No przecież wiemy, że inne czynsze, że liczy się marka, że wielcy kucharze w stolicy pracują za inne pieniądze, niż ci, którzy gotują zwyczajnie i gdzieś daleko od wielkiej sławy i chwały. Wszystko to rozumiemy, ale trudno jest jednak zgodzić się na befsztyk w cenie 90,00 zł za sztukę, chociaż jak się okazuje, jest i klientela na to niezwykle drogie mięso:
http://www.brasseriewarszawska.pl/www/menu.pdf
Dodatki np. pieczona pietruszka lub puree ziemniaczane – 15 zł za porcję, która może ważyć 10- 15 dag. A są to produkty niezwykle tanie. No nic, do Brasserie Warszawskiej raczej się nie wybiorę.
Miałam nie iść na ” Pokot”, ale jednak poszłam, ulegając namowom męża i z ciekawości, czym ten film tak naraził się prawicowym recenzentom, że nazwali go nawet ” antychrześcijańskim”. Widzów mimo rannej pory było sporo, a film podobał mi się średnio. Nie wiem, jak ma się on do książki Olgi Tokarczuk. Recenzja red. Kąckiego w ” Polityce” w zasadzie jest trafna, ale moim zdaniem trochę za ostra, bo jednak film da się oglądać. W tym wypadku nikogo nie namawiam, ani też nie odwodzę od wybrania się do kina.
Krystyno-też się nie wybieram do owej Brasserie, zupa cebulowa za 24 zł to duża przesada. Natomiast planuję jutro obejrzeć nareszcie film o Wisłockiej.
U mnie dziś kopytka. Wszystko przez to że na targu kupiłem piękną prawie zabytkową praskę do ziemniaków. Mam stalową poradziecką ale ziemniaki wyłażą bokiem i zawsze troche ziemniaków trzeba przeciskać drugi raz. Trzeba też sporo siły bo ramiona są stosunkowo krótkie. Nowa działa jak cylinder i tłok samomochodowy wszystko jest bardzo dokładnie spasowane i działa rewelacyjnie. Do kompletu kupiłem profesjonalny korkociąg, piękną dużą porcelanową misę Eschenbacha i dwie solidne miski stalowe z grubej blachy 18/10 i wyjątkowej urody łopatkę do tortów Jedna z misek służy do podrzewania czekolady lub robienia kremów w kąpieli wodnej i jest półokrągła . Czasem warto pójść na targ gdy pada śnieg z deszczem 🙂 Wydałem 35 złotych…
Moja praska, ciągle produkowana:
http://www.loewen-urbach.de/Schwob_Spaetzle_big.jpg
Cena 49.90€
Moja 10 złotych 🙂
Nocujemy w bardzo urokliwym hotelu w Suchitoto, a jutro wyruszamy już do Copan w Hondurasie. Z dzisiejszego zwiedzania San Salvador nie wiele wyszło , bo cały rynek w płotach, podobno renowacja, a poza tym woleliśmy zjeść dobre ryby i langusty nad Pacyfikiem .
dzień dobry …
od rana wpadki na na oscarowej gali … a nas czeka miły wiosenny dzień i koniec ferii warszawskich …
na rodzinnym spotkaniu uradziliśmy, że na Święta Wielkanocne wyjeżdżamy leniuchować ..w tym roku wypadają one w połowie kwietnia to przyroda będzie już w rozkwicie ..
Dzień dobry 🙂
kawa
Małgosiu-ja też bym wybrała langusty nad Pacyfikiem 😉
Jolinku-w tym roku zapewne więcej osób zdecyduje się na Wielkanoc na łonie natury.
My również o tym myślimy.
obeszłam dziś osiedle i o dziwo zaskoczyło mnie, że tak ładnie posprzątali trawniki z różności po zimie … w kilku ogródkach przydomowych kwitną jakieś małe żółte kwiatki … a to jeszcze luty jest .. ciekawe co u Irka już wygląda na świat? …
nad Pacyfikiem to bym sobie posiedziała nawet tylko z papierosem … 😉
Nowy co tam u Ciebie? … wiosna zawitała? …
W Austrii na pewno można dobrze zjeść. W Polsce zresztą także. Ale nie jest to takie oczywiste. Podejście do jedzenia jest różne. We Włoszech jada się nie po to, aby przeżyć, tylko dla przyjemności. O jedzeniu się dużo rozmawia. Robią to nie tylko osoby zakręcone na punkcie jedzenia. Pani w sklepie opowie, jak najlepiej przyrządzić dane danie. Siedziałam ostatnio obok grupy dwudziestoletnich narciarzy, którzy ze szczegółami opowiadali sobie, jak przyrządzić jakieś danie.
Moje Austriackie wakacje spędziłam w Mühlbach am Hochkönig. Jadałam w zwykłym narciarskim pensjonacie i barach na stoku. We Włoszech w takich miejscach dba się o menu.
Agato-sądzę, że i Włosi i Francuzi mają bardzo podobne podejście do jedzenia.
Jolinka i Salsę proszę o sprawdzenie poczty.
Jolinku- a kto trzy tygodnie temu spacerował po plaży nad Morzem Południowochińskim, które jest przecież częścią zachodniego Pacyfiku 🙂
Zresztą, jak się okazuje, ten obszar jest źródłem wielu poważnych konfliktów:
http://www.psz.pl/123-bezpieczenstwo/o-co-toczy-sie-spor-na-morzu-poludniowochinskim
Danuśka dlatego bym jeszcze raz posiedziała … ale bez trudów wycieczkowania .. 😉 … jak tam takie konflikty to może wybiorę Atlantyk jeszcze raz i bliżej jest .. no i smaki mi bliższe ..
trzeba zrobić przegląd przetworów do zjedzenia bo nowalijki tuż tuż …
pamiętam, że w dzieciństwie jakaś ciocia smażyła biały ser ale to był ser przeleżały … ten mi trochę przypomina metodę ale sposób wykonania chyba całkiem inny ..
http://urlopowiczka.blog.pl/2017/02/12/domowy-zolty-ser-bez-podpuszczki-z-dodatkami-lub-bez/
POLITYKA robi satyrę na 60 lat …
https://oko.press/polityka-konczy-60-zamiast-zyczen-wiadomosci-tvp-chca-ja-zohydzic/
Jolinku-myślę, że cenimy”Politykę” również za jej poczucie humoru, w tym kpiny na własny temat. A to, jak wiadomo, zawsze najtrudniejsze.
Ten smażony ser kojarzę tak samo. I znowu brakuje Pyry, która miałaby sporo do powiedzenia w tej kwestii, bo to przecież specjał rodem z gospodarnej kuchni wielkopolskiej, w której nic się nie marnuje, nawet ten okropny, stary i zgliwiały ser.
Pyro-wiem, że mi wybaczysz tam, na tej dalekiej Chmurce…
Danuśka pamiętam, że tamten ser z dzieciństwa bardzo mi smakował ..
a ja na kolację robię sobie takie kanapki z kaszanką …
http://milionsmakow.pl/Przepisy/Kanapki+z+kaszank%25c4%2585+i+karmelizowan%25c4%2585+cebul%25c4%2585
Jolinku-nie masz wrażenia, że blog zrobił nam się dzisiaj dwuosobowy?
Dobrze, że Irek podał kawę, a Agata A włączyła się na chwilę do naszych dywagacji.
Hop, hop. gdzie wszyscy przepadli???
Dołączam do miłego Duetu 🙂 U mnie dzisiaj na obiad była właśnie tak przyrządzona kaszanka w towarzystwie karmelizowanej cebuli, pyszności. A co do przetwarzania podstarzałego sera białego, to mam taki przepis stosowany przez moją babcię, powtarzałam go wielokrotnie. Więc taki podeschnięty ser należy zetrzeć na tarce, pozostawić w miseczce na parę dni (zapach okropny), po czym przesmażyć z dodatkiem świeżego masła, dodac trochę kminku i soli, mieszając na małym ogniu żeby nie przywarł do dna i przełożyć do miseczki. Dobrze schłodzony smakuje wybornie. Już kiedyś tu opowiadaliśmy sobie o tej metodzie pożytkowania starszego sera.
…można prócz masła dodac też jajko, a przynajmniej żółtko, dla wzbogacenia smaku, ale to już po wyłączeniu palnika i dokładnie wymieszać.
Danuśka ja mam wrażenie, że wszyscy chcą czytać a nikt nie ma ochoty pisać …
Barbaro tak to ten ser .. żeby mi starczyło cierpliwość na czekanie to może bym zrobiła .. przepis zanotuję bo zapomniałam o nim …
Tak, najtrudniejszy jest ten czas dojrzewania sera, bo wymaga ciepła, temperatury przynajmniej pokojowej, a więc nie pozbędziemy się zapachu wystawiając go na balkon, do chłodnej piwnicy czy spiżarni 🙂
Ano właśnie, Jolinku.
Salsie cześć i chwała, że dołączyła 🙂
Dzisiaj z racji wiosennej pogody zmieniłam plany-zamiast do kina poszłam na spacer i to był słuszny wybór 🙂 Na moim parapecie też wiosna, oko cieszą żonkile oraz hiacynty.
Smażony ser przygotowywała babcia, a potem moi rodzice. Mama lubi z dodatkiem kminku, ja posypywałam kanapkę z tym serem, suszonym majerankiem. Żółtko i masło obowiązkowo. Pyra wspominała, że dobry ser można kupić ze Spółdzielni Mleczarskiej w Nowym Tomyślu chyba? http://www.toptomysl.pl/produkty/sery-smazone/
Salso – czy możesz podać swój przepis na karmelizowaną cebulę? Przeglądałam wiele przepisów i wśród składników jest ocet balsamiczny. Czy też go dodajesz?
Ten przepis na karmelizowaną cebulę pochodzi z bloga „Bea w kuchni”
700 g czerwonej cebuli
2 łyżki delikatnej oliwy (u mnie olej z pestek winogr,)
300 ml porto (lub wytrawnego wina)
2 łyżki miodu
2-3 łyżki cukru brąz. np. muscowado (wg uznania, można mniej)
1 łyżka octu balsamicznego
Wykonanie: przez kilkanaście min. dusic cebulę na oliwie/oleju do miękkości. Po czym dodac resztę przypraw i na maleńkim ogniu dusic jeszcze przez ok. 45 min mieszając od czasu do czasu. Przełożyc do słoiczka, trzymać w lodówce.
Już kiedyś przytaczałam ten przepis i sama kilkakrotnie robiłam, jest pyszny. A pisząc o dzisiejszej kaszance nie stosowałam dokładnie tego przepisu, po prostu cebulę smażyłam na maleńkim ogniu długo, uważając by się nie przypiekła, ale parę kropli octu balsamicznego i łyżeczkę płaską miodu dodałam 🙂
To właśnie dzisiaj „Polityka” kończy swoje 60 lat zatem toast za JUBILATKĘ!
Podaję link do oryginału: http://www.beawkuchni.com/2012/01/karmelizowana-cebula.html
Z przyjemnością przyłączam się do toastu, POLITYKO gratulacje i trwaj!!!
Salso – dziękuję
Jubilatce – wielu następnych, wspaniałych wydań
https://www.youtube.com/watch?v=W9K6VYr3JEI
Dzień dobry,
Na toast nigdy nie jest za późno – wszystkiego najlepszego urodzinowego dla naszej „POLITYKI”!!!!!!!!!
Zacząłem do niej sięgać w liceum, później stale mi towarzyszyła przez następnych kilkanaście lat, aż do wyjazdu, gdzie była długa przerwa, ograniczająca kontakt z prasą do wydawanego w Nowym Jorku „Nowego Dziennika”. Na szczęście później wszystko wróciło….
To chyba już najwyższy czas spełnić toast. Mam bardzo dobry, kilkuletni Malbec z 2012 roku, wydaje mi się godnym trunkiem takiej okazji.
Jolinku 16:52
przy zamieszczonym linku powinnaś dołączyć krótką informację, że obejrzenie filmiku jest absolutnie obowiązkowe. 🙂
My z Florydy, zaden aligator nam nie wlazl w droge. Z Cichalami pozegnalismy sie juz dzisiaj, a jutro robimy sobie „wolne”. Spieklam raka przedwczoraj, bo nie posmarowalam sie tym kremem, co trzeba, jedno i drugie opakowanie takie samo, z tym, ze na ktoryms jest podane to, ze jakis tam spf czy cos jest takie a takie.
Ja sie chyba juz nie nadaje na dluzsze podroze, stawy mi sie rozpadaja i w ogole, a mozg swoja droga sie rozjezdza na boki. Niektorzy mowia, ze to kolej losu – niech ta, ale zanim co, Kiribati mnie czeka. Potem juz tylko biegun jakikolwiek, ale zaden mnie nie kusi. TAM JEST ZIMNO!!!
Cichaly to jak rodzina, a wczoraj bylismy u Tarasiewiczow, ktorzy chyba nie udawali, ze ciesza sie, ze nas widza i ze pamietamy o nich – no, jak bym nie mogla pamietac, poznalismy ich 7 lat temu dzieki Kapitanowi, dla mnie to legenda Chatki Puchatka. Milo bylo znowu sie spotkac. CDN.
60 lat Polityki… od zawsze byla w domu i moj Tata moglby sie na ten temat wypowiedziec (gdyby mogl…). Ja czytalam mimochodem za mlodu-wczesnego, bo lezala na stole kuchennym, a jak chodzilam do ogolniaka, to wypadalo czytac porzadne tygodniki. Oczywista, ze zaczynalo sie czytac od ostatniej strony (to ciagle znaczy o poczytnosci !).
Moja generacja pamieta tez Przekroj i tym podobne.
Pyrko kochana,
potwierdzisz, a szkoda, ze Ci komputer odebrali, bo pieknie bys ocenila 60 lat Polityki
Jesteśmy w Hondurasie, Copan Ruins, po bardzo dobrej kolacji ,ogromne szaszłyki z mieszanego mięsa z różnymi dodatkami i dobrym winem. Jutro zwiedzanie Copan, czyli ruin budowli Majów, a potem podróż do Gwatemali, gdzie spędzimy 4 dni.
Małgosiu – racz się podróżą, klimatami, słońcem, innością, potrawami, egzotyką i wszystkim co napotkasz po drodze. Po prostu łap każdą chwilę, która jest tego warta. Pozdrawiam 🙂