Rozrzucone sushi
Sushi dotarło i pod strzechy. Chyba w każdym, nawet najmniejszym miasteczku można spotkać lokal kuszący publiczność nadwiślańską tym japońskim specjałem.
Ostatnio widziałem szyld z namalowanym słupkiem ryżu, owiniętym algą nori i przystrojonym na wierzchu kawałeczkiem surowej ryby. Wisiał nad gospodą przy szosie wiodącej przez Podlasie. Nie wiem, czy jadają tam tylko przejezdni czy miejscowi.
Tradycyjne sushi jest trudne w robocie. Trzeba wiele miesięcy (a nawet lat, jak twierdzą mistrzowie) ćwiczeń, by móc podać prawdziwym smakoszom sushi najwyższej jakości.
Jest jednak pewien rodzaj tej potrawy, który nie wymaga aż takiej sprawności w gotowaniu ryżu i lepieniu z niego postumencików na morską surowiznę. Podaje się bowiem ten rodzaj sushi w miseczkach. Japońskie sushi w misce to czirashi, co znaczy „rozrzucony” – w taki właśnie sposób tę potrawę się przyrządza. Na dnie lakierowanej miski należy ułożyć gotowany ryż sushi i posypać go warzywami, rybami i owocami morza. Te ostatnie mogą być surowe lub gotowane, lecz zwykle jest to sashimi z ryb.
Czirashi-sushi podaje się z marynowanym imbirem, wasabi i sosem sojowym. Potrzebujemy 4 kubki (800 g) gotowanego ryżu sushi, 3 łyżki uprażonych ziarenek białego sezamu, poszatkowany marynowany daikon i poszatkowane nori. 6 suszonych grzybów shitake moczyć we wrzątku 10 minut, osaczyć. Pokroić grzyby na cienkie paski i wymieszać w rondlu z 3 łyżkami sosu sojowego, 1 kubkiem wywaru dashi i 1 łyżką mirinu. Gotować na małym ogniu 10 minut, osaczyć. Rozłożyć ryż w dużej misce lub 4 miseczkach. Posypać sezamem, daikonem, nori i grzybami. Ozdobić wierzch cienko pokrojonym w plasterki ogórkiem, 16 zblanszowanymi strączkami groszku śnieżnego, sashimi (cienkie płatki surowej ryby) z tuńczyka i łososia (po 100 g) i 16 gotowanymi, obranymi, wypatroszonymi i rozłożonymi na płask krewetkami.
I już. Japoński przysmak gotowy.
Komentarze
dzień dobry …
ten Ojciec z Totunia to dla Was Polityko jakiś idol? …
przykro mi ale mam dość tego, że dla kasy olewacie stałych komentatorów …
Porządne sushi jadłam raz. Trafiło u mnie do rubryki „jadalne”. Zachwycona nie byłam i nie tęsknię do powtórki. Podziwiam formę i malarskość tych ruloników. Ja popatrzę, a zjadać mogą inni.
Oglądałem parę tygodni temu film o wielkim mistrzu sushi, który przez ponad pięćdziesiąt lat robi to samo i ciągle uważa, ze nie osiągnął doskonałości w swoim fachu. Jego syn czuje się przy nim jak pętak. Dążenie do doskonałości? Tradycja? U nas każdy kto otwiera restaurację musi odnieść sukces w pierwszym miesiącu, bo jak nie to zamknie budę po dwóch.
Tylko proszę znaleźć kucharza, który perfekcyjnie i po mistrzowsku robi kilka potraw od kilku dziesięcioleci. Jeśli komuś się wydaje, że można zrobić po dwóch latach w zawodówce gastronomicznej perfekcyjnego de volaille z twardym masłem w środku to się myli. Łatwiej ugotować ryż i pokroić surową rybę która przez dwa tygodnie wędrowała od rybaka który złowił ją do sieci. Ludzie , którzy nigdy nie posmakowali świeżej ryby złowionej na morzu kilka godzin temu nie będą czuli różnicy. Prawie wszystko to co trafia do polskich barów sushi to ryby hodowlane karmione odpadami i sztuczną karmą. W pogoni za snobistycznymi nowościami zapomnieliśmy o dobrym jedzeniu z własnego ogródka czy zwykłej hodowli prowadzonej przez zwyczajnego rolnika.
Rozrzucać można na różne sposoby
Byle tylko ryby były pierwszej świeżości.
Masz rację, Misiu.
Bywa tak czasem, że nieudolne naśladowanie obcych kuchni (wydają się takie proste i łatwe) przeradza się w karykaturę i szmirowatą tandetę, a konsument nie znający oryginału zastanawia się, co też ci Włosi widzą w pizzy, a Japończycy w sushi, przecież to paskudztwo 🙄
Rozumiem, że Japończycy ze swoich ograniczeń żywnościowych (nie jest łatwo wyżywić 70 mln ludzi w takich warunkach naturalnych) zrobili sztukę, Podobnie robiły chrześcijańskie klasztory zmuszone częstymi postami, do wykreowania luchni rybnej i jarskiej najwyższego lotu. Natomiast naśladownictwo technik japońskich w dzisiejszej Europie zakrawa na skrajny dekadentyzm. Społeczeństwa syte urządzające sobie głodówki pod bzdurnymi hasłami wyglądają niepoważnie. Mnie osobiście bardzo śmieszy widok wielkiego talerza, na środku którego leży mikroskopijna porcja potrawy pod piękną dekoracją i wśród kilku esów-floresów ze sosu. Wiadomo że akwarela wymaga szerokiego tła, ale iść po to restauracji?
Pyro,
gdyby ich było 70 mln, to może by się nie musieli tak artystycznie wyżywiając wyżywać 😉
Ich jest 127 milionów!
…z tego po mojej okolicy kręcą się dziennie tysiące 😎
6 suszonych grzybów shitake moczyć we wrzątku 10 minut, osaczyć – Gospodarzu, nie moglam sobie odmowic, bo jestesmy osaczeni w Osace 😉
Ponad 700km zrobilismy pociagiem w jakies drobne 4 godziny czy cos kolo tego.
Cokolwiek ktokolwiek mialby cos do powiedzenia na temat sushi – my mamy najlepiej, bo objadamy sie tym od tygodnia, rozne sushi, mniam mniam, alr ryz to jednak maja inny i to jest cala tajemnica sushi. Niekoniecznie musi byc surowa ryba, najczesciej tunczyk, moga byc same warzywa. Lecimy sie rozejrzec po tej Osace.
Misiu-mam takiego kucharza i to nawet prawie pod domem !
http://www.restauracjastajnia.pl/index.php/pl/o-firmie
Menu tej restauracji nie zmienia się od lat,ich kaczka,golonka czy też sztuka mięs zawsze smakuje,jak należy i zawsze tak samo.To jest przykład restauracji,gdzie kucharz nie kombinuje,ale gotuje zwyczajnie,dobrze i tradycyjnie,jak u Mamy.W każdą niedzielę jest rosół,który ma podobno swoją wierną klientelę.Tabliczka upamiętniająca recenzentów z „Polityki” wisi nieustająco w tym samym miejscu 🙂
A sushi lubię i jadam tak od czasu do czasu dla urozmaicenia kulinarnego żywota.
Zakociło się ostatnio mnóstwo telewizji kulinarnych po obejrzeniu których wydaje się że dobre jedzenie można zrobić w piętnaście minut, góra pół godziny. Taki szybki telewizyjno-domowy fast food. Kurczaka z byle czym, rybę z czymś tam pewnie można zrobić. Używając gotowych pół produktów. Mnie się to stanowczo nie udaje. Ziemniaki gotuję dwadzieścia minut ( wiem, że można w szybkowarze w osiem ), jak smażę kotleta to też mi schodzi dłużej. Zupy też w pół godziny nie potrafię. Oglądając programy kulinarne widzę , że ludziom robi się wodę z mózgu, wmawiając, że można wszystko zrobić łatwo, szybko i bez wysiłku. Tylko nie wiedzieć czemu prawdziwym szefom kuchni codzienne zakupy zajmują mnóstwo czasu a przygotowanie potraw jeszcze więcej. Nawet w takim mieście jak Paryż gdzie jest giełda Rungis . Sam dojazd z centrum Paryża do Rungis zajmuje ponad godzinę, czasem dwie . Dlatego w większości paryskich restauracji dania przygotowywane są z gotowców a w najlepszym przypadku z półproduktów. Niewiele restauracji stać by robić zaopatrzenie kilka razy w tygodniu w świeże produkty. Pewnie, że są takie gdzie wszystko jest robione przez kucharza, ale zaręczam, że są poza zasięgiem portfela zwykłego śmiertelnika.
Wystarczy wziąć pierwszą z brzegu potrawę z kuchni egzotycznej a skompletowanie składników nawet w Warszawie graniczy z cudem. Proszę pójść do sklepu i kupić świeżą złowioną kilkanaście godzin temu makrelę. Nie ma i nie będzie. Bo musiałaby kosztować więcej od najlepszego łososia.
Nemo – dziękuję. Ja te miliony powtórzyłam po kimś yam, nie sprawdziłam.
Marek jesteś najbardziej mądry w kuchni…
a ojciec Rydzyk mnie z tej strony wypędził skutecznie … mimo sympatii do Piotra …
Jolinku – gdzie jest ten a kysZ! A kysz? Bo nie widzę
?
Nie wiem o co chodzi.
Żeby ktoś taki mieszał w naszym garnku?
Jolinku :
W takich sytuacjach, jak w samochodzie: najpierw na wsteczny a potem na luz.
Też nie rozumiem.
Rydzyk łaj not, ale smażony na masełku, wyłącznie w sezonie.
Jolinku,
czy Ty ostatnio nie oglądałaś jakichś stron związanych z rzeczonym?
Bo to chyba Twój browser podsuwa Ci tematyczne linki.
Analizuje zainteresowania i próbuje się wstrzelić.
Mnie się żaden Rydzyk ani consortes nie pokazuje. Jest reklama arabskich linii lotniczych i seminarium (finansowe?) po włosku 😯
jest reklama WP a w niej OR … z boku od 3 tygodni … mam fobie mogę? … luz mam …
0 reklam, 0 Rydzyka. A rydzyki na masełku to nie tylko w sezonie. W sezonie warto pozbierać w hurtowych ilościach, lekko podsmażyć na masełku, poporcjować, zamrozić. Poza sezonem rozmrozić, podsmażyć do końca, są jak świeże.
U mnie pojawia się tylko reklama wakacji na Krecie 🙂 i reklama jakiegoś dewelopera 😯
Jolinku, jeśli nie chcesz reklam i bannerów, to je zablokuj, robię to adblock plusem, ale są pewnie i inne programy.
Rydze, jesli chodzi o przechowywanie, dobrze jest podsmazyc na masle i walnac wszystko do sloika, zamknac.
Jolinku,
a co powiesz na reklamę (po niemiecku!) jak schudnąć?
Właśnie mi się z boku pojawił mały obrazek, w miejsce tego włoskiego seminarium.
Myślisz, że Polityka obejrzała sobie moje zdjęcia i uznała, że warto sprzedać miejsce pod taką reklamę? 😀
Witam, program eliminujący reklamy.
http://adblocklist.org/
nic nie będe eliminować … ja tu jestem gościem i wymagam … pa …
Czy mogę zaproponować spacerek po moim ogródku? Przedwczorajszy. Dzisiaj już są tulipany, ale nie chciało mi się robić.
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/OgrodekWiosna2015
A gdyby ktoś chciał wrócić do atmosfery jesiennej, to taki zestaw znalazłam w aparacie, nieprzegrany.
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Jesien2014
Mam nadzieję, że docenicie urodę Krasnala Pryszcza.
Dzięki, yurku 😀
Już mi nie proponuje odchudzania ani wakacji nad ciepłym morzem.
Osaczeni w Osace.
Zdaje sie, ze nasz hotel jest w jakiejs podejrzanej dzielnicy, bo na ulicach stoja wyzywajaco ubrane nastolatki (zrobilam Jerzoru zdjecie z nimi, a on mnie, chyba jako z burdel-mama).
Zeby nie bylo niesprawiedliwie, jest tez lokal, gdzie panom jest wstep wzbroniony i tylko panie moga tam wejsc. Pierwszy raz w zyciu widze cos takiego i rozum mi podpowiada, ze trzeba zajrzec, co tam jest.
Acha, znowu zgubilam cos i nikt nie ukradl 🙄
Wrocilam po 2 godzinach i moja kurtka dzinsowa byla tam, gdzie ja zostawilam, na fotelu w holu duzego hotelu. Pan za kontuarem chyba mial oko na te kurtke, bo jak w koncu sie polapalam, gdzie ja zostawilam i wrocilam, popatrzyl na mnie z daleka i dwa kciuki do gory. Poarigatowalismy sobie gozaimas i domo arigato tam i z powrotem.
Nisiu – 2 ważne pytania:
1. I to wszystko na 350 metrach?
2. A kot gdzie? Któryś piesek spasł się nieziemsko przez zomę (ja ich nie rozróżniam)
I kto orze w tym rajskim zakątku?
Nisiu, cudo.
Jolinek51
14 kwietnia o godz. 12:48 539094
nic nie będe eliminować ? ja tu jestem gościem i wymagam ? pa ?
Jolinku,
jako gosc chyba niczego nie wymagamy, to nie restauracja – place, wymagam 🙄
Tymi przepisanymi tabletkami, to ja się prędzej otruję, niż mi pomogą. Nawet na blogu piszę po 2 słowa, prostuję się z bólu i za chwilę wpisuję następny kawałek zdania. Diabli nadali…
Jolinek ma rację. U mnie też ostatnio w miejscu na reklamę królował toruński ojciec. Może protest Jolinka spowodował, że ojciec zniknął wreszcie, a pojawiły się reklamy pizzy, herbaty i blendera. Jednak starożytne powiedzenie o pieniądzach jest ciągle aktualne, a może jeszcze bardziej niż kiedyś.
Sushi jadam bardzo rzadko, bo nie zachwycam się nim. Może oryginalne japońskie smakowałoby mi bardziej. Czytałam jakiś czas temu wywiad z Japonką mieszkającą w Trójmieście. Całkiem dobrze oceniała polską wersję sushi, ale czy to była szczera ocena ? Może japońska grzeczność przeważa nad szczerością ?
Reklama dla blokujących reklamy
Bardzo lubię sushi 🙂
Nisiu, ogród przepiękny!
Używam Adblock od dawna i zupełnie nie wiedziałam o co chodzi Jolinkowi. Jak go na chwilę wyłączyłam to mam reklamę torebek 🙂
Perfekcyjne chirashi.
Obrazki można zablokować ale w poczcie oferują mi całe mnóstwo atrakcji z wydłużeniem i pogrubieniem mojego „interesu” włącznie. Ania radzi – napisz im, że o niczym innym nie marzysz. Kobieta pod 80-tkę. Jednak nie – po prostu wyrzucam z marszu.
Jolinku, to nie miłość do pieniędzy ani kwestia lekceważenia tak ważnych komentatorów lecz przepisy. Jeśli reklama nie łamie prawa a reklamodawca chce ją zamieścić w tym nośniku, to redakcja musi ja przyjąć. Wirtualne Polska zaś wykoncypowała sobie, że warto książkę o Rydzyku reklamować w „Polityce”. I tyle.
ok Piotrze … wrócę jak sie wypromuje to dziadostwo … sorry koleżankii koledzy … nie ma mojej zgody na zakłamanie …
Dostałem przed chwilą list z ZUS z informacją o wysokości świadczenia i zieloną legitymacją.
Mogę zaśpiewać wespół zespół:
https://www.youtube.com/watch?v=qu7Y-Ww6s0w
🙂
Jestem z cala pewnoscia mniej ambitnym i pracowitym kucharzem niz Mis K. i dlatego te programy o posilakach w 15 czy 30 minut bardzo mi odpowiadaja, zakupilem obie ksiazki i wyprobowalem z tego cala mase przepisow – w odroznieniu od kulkudziesieciu innych ksiazek kucharskih na moich polkach.
Z tych ksiazek i programow Jamie Olivera, bo z pewnoscoa o nie chodzi, zaczerpnalem caly szereg znakomitych technik, zwlaszcza tych dotyczacych przyrzadzania rozlicznych wloskich makaronow, ktore zaczynaja sie od roztopienia w duzej glebokiej patelni (np. w woku) czterech odsaczonych z oleju anchois (ktpre pozniej sa niewyczuwalne w smaku), postepowania z pasta pod odlaniu wody etc. Moje spaghetti i inne kluski przeszly na zupelnie inny poziom. i nie wyobrazam juz sobie robienia pasty inaczej niz zobaczylem u Jamiego.
Jamie nauczl mnie takze wiekszego wyluzowania w kuchni: mieszania salaty w misce rekami (dlaczego sam na to wczesniej nie wpadlem?), podawania na drewnianej desce, czesto znacznie wygodniejszej niz miska, unikania pol-poproduktow rzekomo ulatwoajacuch czy przyspieszakacych gotowanie, nie obawiania sie uzywania egzotycznych ingrediencji w tradycyjnych potrawach kuchni europejskich, tam wszedzie, gdzie podnosza one smak – np. tajskiego sosu rybnego, bardzo dziwacznego w smaku jesli sie go nie ume uzywac. Teraz zawsze mam w lodowce na drzwiach buteleczke, podobnie jak pare puszeczek anchois. Dzieki, Jamie!
Programy Jamiego sa przeznaczone dla ludzi gotujacch w domu, na codzien i nie majacych czasu badz inklinacji do spedzania wielu godzin w kuchni . Wlasciwie nie znam innego z telewizyjnych kucharzy, ktorym zadzieczalbym wiecej niz jemu. Nawet moja pierwsza guru, Julia Child, nie zachecila mnie tak do wyprobowywania nowych TECHNIK niz Jamie.
I jeszcze cos co wazne jest podkreslenia: Jamie nigdy nie proponuje gotowania z byle czego byle jak. On zawsze podkresla JAKOSC skladnikow i szacunek dla ludzkiej pracy, dla tych wszystkih, ktorzy nam te produjty dostarczyli na stol. Szacunku tego nauczyl sie w rodzinnym pubie, gdzie od dziecka pomagal rodzicom w kuchni i w barze.. A jego entuzjazm i ogolna sympatyznosc sa tak zarazliwe, ze po obejrzeniu programu lece do sklepu by zakupic wszystko co mi potrzeba do zrobienia np fenomenalnie dobrych pulpetow z ryby.
Nigdy nie bede tak dobrym „klasycznym” kucharzem jak Nemo, bo jestem niecierpliwym i leniwym Kotem, ale wiem ze to co przyrzadze we wlasnej kuchni nie bedzie powodem do wstydu. A to dzieki temu zasluzonemu propagatorowi dobrego jedzenia jakim jest JO, bless him. Mam nadzieje, ze dozyje dnia kiedy Jej Krolewska Mosc nagrodzi go szlahectwem, bo malo kto tak na nie zasluzyl, nie tylko przed kamerami tv, ale talze w spolezcenstwie.
Cudze chwalicie,
swego nie znacie,
sami nie wiecie co posiadacie.
Ja tam się zgadzam z Misiem. Nie mam nic przeciwko restauracjom oferującym potrawy kuchni światowych. Niech jednak będą choć w połowie przypominały oryginały. Te potrawy znaczy się.
No i nieco naszych dań rodzimych przydałoby się dostrzec. Lata, lata temu można było bez trudu w większym czy mniejszym mieście dostać schabowego „jak u mamy”, kiełbaskę z rusztu z nieśmiertelnym kiszonym bądź konserwowym, pyzy, flaczki i inne takie. A teraz? Albo pizza, albo chińskie, albo kebaby czy nieśmiertelny MacDonaldski. Mam na myśli bary tzw szybkiej obsługi z niedrogimi daniami.
Rugi kulinarne na rynku nastały. Cośmy się naszukali prostego jadła ganiając swego czasu (lat temu dwa) po Warszawie! W końcu wstąpiliśmy do sklepu, nabyli kabanosy i bułkę, coś do popitki i usiedli na pobliskim skwerku degustując zakup. I co to przechodził, to patrzył na nas jak na wariatów. Centrum stolicy to było, kole Hali Mirowskiej. Na marginesie – nie mieliśmy czasu na posiłek w restauracji i biegając od urzędu do urzędu przez kilka godzin, zassało na w przysłowiowych dołkach.
A wspomniane przez Gospodarza sushi na Podlasiu omal nie zwaliło mnie z nóg. Kiedyś to można było sobie kupić w miejscowym geesie „bułkie i orynżadę”, a teraz Panie Dziejski frymuśne japońskie żarcie. Oto jak zbliżamy się do… Japonii czy Europy?
Aż się samo pod klawiaturę ciśnie PanaPiotrowe zdanie: „Nie wiem, czy jadają tam tylko przejezdni czy miejscowi”.
oj suszi mnie, suszi
po porcji sushi
dajcie wódeczki proszę Was miło
będzie mnie znacznie mniej susziło
a jak nie minie i będzie susziło
znak że wódeczki się wcześniej wypiło
Dowiaduję się, że przez adblock tracę wiele rozrywki! Ale jednak nie wyłączę. Nie straciłem natomiast widoków w Nisinym ogrodzie! Byłem, zwiedziłem, zachwyciłem się!
Do nabycia w sklepie POLITYKI
Tytuł recenzji – „Czarne serca Maryi” to chyba nie komplement, autor co prawda pracował w „Gościu Niedzielnym”, ale w trakcie pisania tego dzieła doznał cudu nawrócenia i teraz pracuje w „Dużym Formacie”. Wyobrażam sobie polskie domy w których, przy świetle lamp naftowych i/lub/niepotrzebne skreślić diod jeden rodak czyta „Dzieci resortowe”, a drugi „W rodzinie ojca mego” i tak być powinno, bo przecież żyjemy w epoce pletory galopującego pluralizmu – każdy ma prawo do swego własnego dziadostwa, łącznie z sushi z jęczmienia podhalańskiego podawanego na dachówce z byłej willi Bieruta.
Jolinku wracaj 🙂
Parę miesięcy temu śniła mi się pani Olejnik i pan Rydzyk, pani Pawłowicz i pan Lis tańczący can-cana i noszę się z zamiarem przeniesienia tej wizji na duży ekran lub sceniczne deski.
Jamie Oliver śnił mi się tylko raz, ale nic nie ugotował. Twierdził, że jest dziewczynką z zapałkami, a ja wspaniałomyślnie mu przytaknąłem. Chce nią być, niech będzie. Zaparzyłem nam pyszną kawę, a on żalił się na los. W końcu żyjemy w epoce zapalniczek.
Nisiu – Krasnal i pieski żyją dzięki Tobie w „Tajemniczym Ogrodzie”.
Nie znoszę w restauracjach gotowców z mikrofali. Nie po to idę do restauracji płacąc wcale nie małe sumy (albo pozwalając innym płacić) abyzjeść pierogi z podrzędnej wytwórni, dostarczone w wielkim kartonie, albo bigos ugotowany Bóg wie gdzie i Bóg wie z czego. Na sam widok kuchenek mikrofalowych mam ochotę wyjść z przybytku. Od razu przypomina mi się okrzyk w szkolnym bufecie , uczniów Młodszej: „poproszę dydola z telewizora”. Tłumacząc młodzian pożądał parówki zagrzanej w mikrofali.
Kocie Mordechaju gdzie mi tam do twojej kuchni. Ja jestem prosty nieświatowy chłop z Bardzo Bliskiego Wschodu 🙂
W telewizjach kulinarnych denerwują mnie dzieweczki z powłóczystym wzrokiem a la Nigella Lawson co to potrafią dwa dania zrobić, specjaliści od wszystkiego niczym Jamie Olivier, celebryci co sami niewiele potrafią ugotować, a znają się na wszystkim – wiadomo, że był, zjadł za cudze i rad może udzielać co smaczne , a co nie.
Niestety obserwuję , że wszystko zmierza w kierunku show rodem z Las Vegas. W takim show można się napatrzeć ale niczego się nie nauczyć. Jedzenie jako rozrywka. Nic więcej. Niedługo doczekamy czasów, że zamiast gotowania będziemy lizać ekran.
Misiu, powłóczyste spojrzenie da się jeszcze wytłumaczyć. Gorzej, że te panie w dżersejach, moherach i innych bajerach, dłońmi uzbrojonymi w półmetrowe sztuczne paznokcie gmerają w surowym mięsku, mieszają jakieś tam składniki, ochoczo potrząsając bujnymi lokami nad jedzeniem. Chwilami mam wrażenie, że warstwa makijażu poddana nie tylko oparom kuchennym lecz przede wszystkim jupiterom, powoli miesza się z zachwalaną oliwką.
dydol z telewizora bardzo „mnię się podobuje”
Tego pichconego w telewizji nikt tak naprawdę nie je. A jak już próbuje, to po paru kęsach i wyrażeniu zachwytu przechodzi do innego tematu 😉
Misiu – niezmiernie uradowała mnie Twoja wiadomość z 15.22.
Kocie – nie mieszam sałaty rąsiami bo mi na nich tłustość zostaje.
nemo – nie koniecznie nie, czasami tak. A i tak „chodzieło mnię” o co innego – przesłanie tzw. Strój galowy niekoniecznie do kuchni.
Ale może się czepiam. Teraz to nawet pielęgniarki w ostrym makijażu uczestniczą w zabiegu. Nie do pomyślenia niegdyś.
Ale pewnie mieszasz reka mieso na mielone?
Misiu, wiekszosc kucharzy telewizyjnych, ktorych ja ogladam ma wlasne restaurac, je cieszace sie ogromnym powodzeniem. Wrzucani wszystkix do jednego wora nie jest powazne. Oferta jesr bogata, kazdy moze wybrac dla siebie.
Jamie jest nieco wiecej nz swiertnym kucharzem, podobnie reeszta jak paru jego kolegow po fachu. Jest takze lobbysta nieustannie dobijajacym sie do drzwi ministerstw i wymuszajacym na nich zmiany w produkcji zywnosci, jest fantastyczntym nauczycielem mlodziezy z nieuprzywilejowanych warst spolecznych, ktorym daje fach do eki, jest dzialaczem ekologicznym. ne jest to koniec listy jeo dzialan. I za to wszystko zasluguje na szacunek od nas, szarazkow, trorych nie stac na tak rezlegla dzialalnosc prospoleczna.
Przepraszam za literowki. Mam bardzo zly dzien z oczami i ledwo widze co pisze.
Sałatę mieszam sztućcami do sałaty, z tych samych powodów, co Krysiade.
Przygotowanie „zwykłego” obiadu (mięso do krótkiej obróbki, warzywo, ziemniaki, ryż lub makaron) nie zajmuje mi więcej niż pół godziny, z obieraniem ziemniaków i marchewki włącznie. Jest też parę zup do wykrzesania w takim czasie, ale najbardziej lubię robić coś nowego, odtwarzać poznaną gdzieś potrawę, realizować interesujący przepis…
Programów kulinarnych nie oglądam już od dość dawna, nie mam czasu. Poza tym nie wszystko z taką pompą, wielką ilością słów i zachwytem produkowane na wizji, smakuje tak, jak wygląda. Wypróbowałam kilka przepisów jednego ze znanych niemieckich kucharzy, dokładnie, bo podał wszystkie proporcje, ale rezultat rodziny nie zachwycił, choć prezentowało się równie apetycznie. Mam wrażenie, że w pościgu za nowościami i imponującymi kreacjami smak ich czasem nie nadąża za wyglądem 😉
Potem Osobisty mówi: tak, tak, dobre było. Ale następnym razem zrób coś „normalnego” 😎
Słuszna uwaga, Nemo. Przez lata w każdej rodzinie uciera się jakiś kanon potraw, który potem dzieci wspominają przez całe życie – bo tata to lubił, albo Mama specjalnie dla Brata to piekła. Z reguły gotuje się to, co domownicy lubią.
Do ogródka wszystkich zapraszam, bardzo dobrze urządza się w nim przyjatka, ekstremalnie hasało 30 osób, ale to już była samoobsługa, ja tylko przygotowałam wyżerkę. Ponczyk robilim w dziesięciolitrowym wazonie, a dolewek do niego było w bród. Produkt ostateczny mało przypominał wyjściowy.
Pyro, grubcia jest Szanta, od kilku lat, odkąd przeszła sterylizację i wypadek samochodowy. Ten w szwungu to Rumik zwany czasem Rumpuciem.
Bardzo lubię Jamie Olivera, ale sałaty rękami nie mieszam.
Kocie drogi, kotlety ręcamy wymiąchane smaży się przed spożyciem lub gotuje, a cała flora bakteryjna rączek, które mieszały sałatę, jest zjadana przez biesiadników. Ja wiem, że rączki pewnie myte, ale jakoś mi nieapetycznie.
Flora bakteryjna łap bacy zawarta w oscypku to jednak coś innego…
Jamiego O. przyłapałam na pewnej zabawnej niekonsekwencji. Jak wspomniałeś, Kocie, on zawsze uczy szacunku do zjadanego przez nas zwierzęcia i wyznaje zasadę, że skoro je zabiliśmy, to powinniśmy zjeść wszystko, co zeń do zjedzenia się nadaje. Jednocześnie pastwił się kiedyś nad parówkami, wyliczając te wszystkie chrząstki, łapki, skórki, które pakuje się do wyrobu zamiast porządnego mięsa. Abstrahuję od sztucznych dodatków, rzecz była o gorszych częściach zwierzęcia.
No to jak właściwie jest: zjadamy wszystko, czy tylko to lepsze?
Generalnie Jamie jest bardzo w porządku, a jego działalność godna podziwu. Coś tam zapowiadała nasza pani minister oświatowa, że będą czynione kroki celem usunięcia ze szkół fastfoodów. Może ona też ogląda Jamiego.
Ale ta mała Japoneczka, która łapkami wybierała smakowite kąski? Sama słodycz.
W programach kulinarnych mam ostatnio dwie faworyty.
Na nie: pani prowadząca program o zupach. Cudna i sexy, omdlewa nad tymi garami i oczkami powłóczyście miota. Nawet niegłupie niektóre patenty, ale generalnie oglądać się nie da.
Na tak: pani Marieta Marecka, która robi ABC gotowania. Teraz są nowe czasy, jak Kot słusznie zauważył, nowe patenty i nowe ABC. Żeby jej tylko reżyser nie kazał pamiętać o cholernych słodkich uśmiechach! Jak zapomina, robi się rzeczową, kompetentną, zręczną i pełną naturalnego wdzięku kucharcią. Niestety, co jakiś czas ktoś ją chyba kopie w łydkę i ona też wykonuje te okropne umizgi. Na szczęście rzadko. Raczej koncentruje się na robocie. Fajna pani. Ma naturalną swobodę bycia przed kamerą. No i umie gotować.
O, zeżarło mi.
A chciałam napisać o moich dwóch faworytach z nowych programów kulinarnych, polskich.
Jedna jest na nie. Pani, która gotuje zupy. Zupy nawet fajne, ale pani wdzięczy się aż do omdlenia. Jej i mojego. Nie da się wytrzymać więcej niż jedną zupę na raz.
Na tak: pani Marietta Marecka. ABC gotowania. Jak słusznie Kot zauważył, czasy są nowe, nowe patenty kuchenne, to i nowe ABC. Jej też chyba, znaczy prowadzącej, ktoś każe czasem pamiętać o umizgach, ale generalnie ona zajmuje się gotowaniem a nie uwodzeniem i jest sprawną, zręczną oraz kompetentna kucharcią domową. Różnych nowych rzeczy od niej się uczę, całkiem jak Kot od Jamiego. Rzućcie okiem powinna się Wam podobać.
Nisiu, Twój ogród pełen uroku o każdej porze roku, Szanta i Rumik cudne z nich kwiatki, a piegowaty krasnal – może czary odprawia 🙂
Ja też zapisuję się do lubiących i ceniących Jamiego. oglądam kulinarne programy, jak natrafię, nie przełączam, zawsze czegoś nowego można się dowiedzieć. Kiedyś moją ulubienicą była Ina Gartner, oczywiście J. Pepin, czy przemiła Amerykanka włoskiego pochodzenia Giada de Laurentis z Net Food.
A co do sushi, to najlepsze robi mój wnuk 🙂 degustowałam je na przyjęciu urodzinowym i doprawdy, byłam pod wrażeniem. Były w kilku smakach, z paluszkami krabowymi, tuńczykiem, łososiem. Bardzo smaczne i szalenie dekoracyjne. Taka zdolna młodzież 🙂
Errata: oczywiście Ina Garten, przepraszam!
Ta Ina to nie była czasem Bosonoga Comtessa?
Pepin jest najsympatyczniejszy, w typie tych brytyjskich ogrodników, absolutnie uroczych i bezpretensjonalnych. No i umie wszystko.
Temat rybny, chociaż nie japoński. Dostałem ośmiokilogramowego suma. Podzieliłem na porcje i pierwszą partię usmażyłem tradycyjnie. Okazało się, że jest za tłusty. Może macie przepis na mięso dość dużego suma. Podobno dobrze go upiec, ale nie mam doświadczenia. Może macie jakiś fajny a w miarę prosty przepis
Misiu, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia 🙂
Nisi ogród jeszcze nikogo nie zawiódł. I to wszystko naprawdę dzieje się na 350 m2
Irek – jak pamiętam od Ojca:
– mięso ścinać m/w do 1 cm od skóry – tłuszcz zostanie przy skórze;
– znakomite są kotlety mielone z suma (tłuszcz został przy skórze)
– można takie odchudzone mięso – przyprawione, nasolone piec we włoskiej kapuście – między liśćmi.
Zapomniałam – ten pieczony podlewany jest wodą z białym winem. Nie zapomnij o estragonie i rozmarynie
Nisiu, tak, to Bosonoga Contessa 🙂
http://www.foodnetwork.com/chefs/ina-garten.html
Jeszcze zaznaczę, że sposób Hiniutka zaoszczędzał wielokrotnego szorowania piaskiem i solą, żeby się szlamu pozbyć. Tato oprawiał rybę na łowisku i do domu przynosił mięso czyściutkie. Co innego sumy ok 2 kg – te się szorowało do skutku – były znakomite w marynacie
Wszelkie mięsa oprawiam w rękawiczkach.
Dobry wieczór 🙂
Wszystkim Solenizantom i Jubilatom kłaniam się nisko z najserdeczniejszymi życzeniami 🙂
Podróżnikom wyrazy podziwu i gratulacje 🙂
Jolinku,
książkę o Rydzyku uważam za wszech miar godną polecenia. Nie jest ona apoteozą tego gracza politycznego, ale jego demaskacją. I bardzo dobrze, że Polityka ją reklamuje. Właśnie zamówiłam kilka egzemplarzy i zamierzam je podarować wyznawcom Rydzyka 😉
Nisiu
Ja nadaję i odbieram na tej samej fali co ty 🙂
No co ja zrobię, że ulizanych nie lubię…
Córki znanej pisarki w typie kopi MM też nie.
Wracając do naszego najważniejszego kanału kulinarnego na platformie: Kanał wychodzi z założenia, że za darmo robi reklamę osobom tam występującym i nie musi płacić normalnych stawek za zrobione programy. Można mieć co chwila program i nie widzieć pieniędzy. O normalnym wynagrodzeniu należy zapomnieć. Ale co tam, najważniejsza jest rozpoznawalność na ulicy.
Delikatnie chcę powiedzieć, że Posterunkowa, Haneczka i Dziedziczki są leniwe baby.
Odszedł Percy Sledge 🙁
Haneczka i Dziedziczka LENIWE!!! Pytajnik mi nie dziala, wiec zawykrzyknikowalam – Posterunkowej nie znam osobiscie, ale ona chyba tez leniwa inaczej 😉
W zaczarowanym ogrodzie Nisi bywalam niejeden raz. Tam sie dzieje, na tych metrach kwadratowych, sie dzieje! Od dawna wyrazam zdziwienie, ze Nisia ciagle cos tam dodaje, a ja od Pana Wojtka (pozdrowienia!)mam takie smieszne trzymanki do galazek roslinnych.
Ja nie mam zadnych reklam – ani w stacjonarnym komputrze, ani tutaj – teraz spojrzalam na to, co mam, samsung jakis, z nie zainstalowanymi diakrytykami.
Chyba niestety, leje 🙁
Napisala do mnie nasza herbaciarka Kaoru, ktora urodzila sie i mieszkala w Osace do czasu, az poznala takiego jednego Millera, tez przeflancowanego z Niemiec Kanadyjczyka, i tak to sie w tej Kanadzie kreci. Polacy kanadyjscy w Osace Japonki herbaciarki – nie jestesmy niezorientowanymi turystami, jak nemo sugeruje. Znamy jezyk, to znaczy Jerzor zna, a ja przez osmoze 😉
Ranek u nas, 8:15, pojecia nie mam, ktory to dzien tygodnia, ale podobno szczesliwi czasu nie licza 🙂
Przypomnialo mi sie, wiec dodaje (gdybym sie powtarzala, nie dziwcie sie, w krotkim czasie wtrzacha sie sporo wrazen!) – nie pamietam juz gdzie, ale w jakims kibelku na dworcu chyba w Nagasaki, usiadlam na wiadomym, idealnie czystym tronie. Uwierzycie, ze tron byl mieciutki i PODGRZEWANY…no wlasnie! 🙄
Sybaryty sa to straszne, te Japonce. Jerzoru wrocil ze sniadaniem. zara zrobie fotke.
Fotka jest, ale wrzuce dopiero po powrocie, Jerzoru ma swoje jakies I phone czy cos tam, wyslal wczoraj kilka zdjec do mojej starszej niewiele siostry. Zdjecia byly z temi panienkami 😉
: zycie nie stawia pytan
zycie po prostu jest
czasem zebami zgrzyta
czasem lasi sie jak pies:
A.Osiecka
A Ty, który wszystko wiesz,
znasz wszystkie kwasy i zasady,
powiedz nam jak to jest
po tamtej stronie lady.
A Ty, który wszystko znasz,
terminy święta i zagłady,
powiedz nam jak jest tam,
po tamtej stronie lady?
Czy się tam sieje zboże,
czy się po prostu trwa
może tam mają (morze)
i czy jest taki ktoś jak ja.
Życie nie daje nagród,
życie nie daje wiz,
życie to trochę szabru
i bardzo rzadko czysty zysk.
A Ty, który wszystko wiesz,
znasz wszystkie kwasy i zasady,
powiedz nam jak to jest
po tamtej stronie lady.
A Ty, który wszystko znasz,
terminy święta i zagłady,
powiedz nam jak jest tam,
po tamtej stronie lady?
Oczywiscie Osiecka. Pamietajmy o ogrodach 🙂
Dzien dobry,
Czasami wpadne na suchi, ale niezbyt czesto. Wspominalem kiedys o swietnej japonskiej restauracji w Warszawie, gdzie spedzilem niezapomniany wieczor z dziecmi. Potrawy, w tym suchi, byly naprawde dobre, albo ja sie nie znam. Moge sie nie znac, ale o japonskie restauracje otarlem sie I tutaj, w Stanach. Pewnie one odbiegaja daleko od tych ktore teraz odwiedzja Alicjowie, ale jednak sa przewaznie prowadzone przez japonczykow.
Nemo – wielka skoda. tez mi smutno.
Asiu, nie podziekowalem Ci za Dlugosza w Kazimierzu. Bardzo dziekuje. Znalem, ale z przyjemnoscia wrocilem ponownie. Na kazimierzowskim Rynku znam wszystkie zakatki, a Leszka Dlugosza bardzo lubie. Mam tutaj jego tomik wierszy „Po glosach, po sladach”, a w nim…”Wiosna w Naleczowie” albo – List do Mistrza Konstantego.
Fragment….
…W Naleczowie coz bowiem?
– Wiosna w Naleczowie!
– Wiersze same sie pizza
Lowi sie je z powietrza
Potyka sie o nie w trawie
Daje slowo
– Milion I jeszcze sto tysiecy fiolkow
Biegnie przed stopami
(A wszystkie pachna)
Ach fiolkowe potem rojenia
Przed zasnieciem. (Pod powiekami)
…..
….Tu tylko chodzic dotykac wachac
Gonic motyla, na lawce przysiasc
List z fiolkiem, Twoim wzorem, kropnac
Maestro
Bron Boze, pod zadnym pozorem
Nie zamykac powiek
Zwyczajnie – strata, zal
– O takiej porze?….
No, nie da sie ukryc, ze to miejsce, te okolice sa dla mnie szczegolne, a przeciez taki kawal swiata widzialem….
Pana Leszka tez bardzo lubie, moze jestem smieszny, ale czesto do niego zagladam.
https://www.youtube.com/watch?v=91z5HDFgdiU
Dobranoc 🙂
Cichalu,
Koreanskie gruszki autochtoni spozywaja na surowo, jak rowniez w specjalnych zakladach uslugowych wyciskaja z nich sok, w ktorym miedzy innymi marynuje sie wolowine na bulgogi.
Moj ulubiony odcinek ktorejs z serii z panem Oliverem zaczynal sie od tego jak pokroil ogorki, pomidory, salate lodowa, wymieszal to wszystko…
i wyrzucil na podworko, dla kur. I zaczal od nowa, tym razem wyjasniajac, ze nawet z prostych skladnikow mozna przyrzadzic swietna salate.
A wspomniane pozywienie dla drobiu nader czesto mozna w UK spotkac na przyklad w stolowkach znjadujacych sie w biurowcach czy osrodkach treningowych.
Misiu!
Niniejszym rzucam Ci się z impetem na szyję – za kopię MM. Kiedy ją widzę, dostaję wyprysków, zupełnie jak mój krasnal.
Ogórki, pomidory i sałata to bardzo dobry zestaw. Chyba przekombinował nasz chere Jamie.
Nisiu,
Moze zle oddalem powage sytuacji- ogorek, pomidory i salata to nie jest dobry zestaw.
Ogorek, pomidory i salata i SOS, to jest dobry zestaw.
Pod warunkiem, ze sos nie jest tysiaca wysp i tysiaca lat waznosci.
Sos, ofkors. Ja toto lubię ze śmietaną, solą i pieprzem…
Ja tez, ale wtedy salata, a juz na pewno lodowa-idzie precz. Nie mam kur. Jeszcze 😀
O ogorkach i pomidorach byla tu kiedys dyskusja, niedobrze jest kojarzyc je razem, bo sobie cos tam robia na zlosc.
Nog nie czuje, psiakostka, Jerzoru zamowil w koncu taksowke, bo mimo tego cwanego Ipada czy jak mu tam, pobladzil. Ja mialam sredni ubaw, bo kolanko przypomnialo o sobie i szlo mi sie bolaco bardzo.
Mowie mu – Jerzoru, zawsze miales doskonaly zmysl orientacji, a teraz masz maszynke w lapie, nie rozgladasz sie na boki i w ogole dziadziejesz.
A Jerzor tylko zapial pas
i zaklal – ech, do czorta
10 w skali Beauforta!
To prawda, wieje dzisiaj jak na dworcu w Kielcach, a w porywach jeszcze bardziej. Ja tez mam w miare dobry zmysl obserwacji, ale bylam przez lata przyzwyczajona do tego, ze Jerzoru jak prowadzi, to doprowadzi.
Zapomnialo mi sie, ze wiek juz nie ten i nie biega sie tak, jak kiedys bywalo. Zreumatyzowane nogi strajkuja!
Oj, jak szybko bylo by mi sie przyzwyczaic do Japonii! Fajowy kraj 🙂
Japonskie gruszki (u nas tak zwane) sa ochoczo spozywane i bardzo, bardzo soczyste one sa. Odpoczywamy, a potem lecimy do palacu osaskiego.
Nigdzie bym nie szla, bo kazda moja noga wazy ok. 50 kg, ale wstyd bylby – byc w Osace i Palacu nie widziec! Taka okazja moze sie nigdy nie powtorzyc, bo w przeciwienstwie do Kotow zycie mamy tylko jedno 🙁
Dziękuję za wiadomości o gruszkach koreańsko-japońskich, ale kłopot w tym, że twarde jak diabli. Leżą już prawie dwa tygodnie, każda w pięknej, akrylowej sukience i nic ich nie rusza. Jak długo czekać?
Owoce nashi (pod taką nazwą są tu sprzedawane) nie miękną jak gruszki. Jak są dojrzałe, pachną delikatnie gruszkami, ale pozostają twarde jak jabłka.
Jeść można, pokrojone i obrane, na surowo. Jadalny w zasadzie jest cały owoc poza komorą nasienną i ogonkiem.