Jeszcze całkiem nieużywany rok
Niby niewiele się zmieniło, tylko zerwaliśmy ostatnią kartkę z kalendarza i wywiesiliśmy nowy z dumnym nadrukiem 2015. A jednak – ja na przykład – czuję się zupełnie inaczej niż wczoraj. Otworzyły się bowiem całkiem nowe perspektywy. Mam przed sobą 365 dni, w których mogę zrobić tyle rzeczy, napisać tyle tekstów, poznać tylu ludzi. No i ugotować tyle nowych, dziś jeszcze nieznanych mi potraw.
Słowem – wydaje mi się, że świat stoi przede mną otworem. Przed Wami, jak sądzę, też. Byle tylko chciało się nam trochę poszukać tego nowego, które jest tuż-tuż. Na wyciągniecie ręki. I znaleźć przyjaciół, którzy myślą podobnie i zechcą do nas dołączyć. A wspólnie to ho, ho!
W tym roku nowych perspektyw szukajmy więc tylko pozytywnych emocji, nie dokuczajmy sobie nawzajem, wybaczajmy drobne (a czasem i większe) potknięcia, pamiętając o tym, że sami przecież zapewne parę razy zbłądzimy. Ważne, abyśmy wiedzieli, że mamy takich przyjaciół, na których możemy polegać.
Tymczasem zaś możemy rozpamiętywać minioną noc, która – przynajmniej w moim przypadku – była jednocześnie i kameralna, i huczna. Huczna, bo za oknami strzelały kolorowe race (do ekscesów w pobliżu domu na szczęście nie doszło), a kameralna, bo spędzona tylko we czworo.Co było na stole – widać na załączonych obrazkach. Wspaniałe piemonckie barolo dotarło do nas w samego Sylwestra z Londynu, dostarczone przez przyjaciółkę, która towarzyszy nam od czasów szkolnych, a nawet potwierdziła swoim podpisem nasz akt małżeństwa. A było to… w 1965 roku. Ona od kilkudziesięciu lat mieszka w Anglii, ale mimo odległości przyjaźń nie wygasła. Spotykamy się zaledwie raz lub dwa w roku, a rozmawiamy ze sobą, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali.
O przekąskach nie będę wspominał, bo były tradycyjne (wszystko własnej produkcji). Był też, jak co Sylwestra, pieczony bażant. Ale towarzyszył mu także pieczony dziki gołąb faszerowany na sposób włoski. Był to eksperyment, jak sądzę, jednorazowy. Pierś gołębia byłą dość smaczna, a farsz wręcz wspaniały, cała reszta jednak rozczarowała. Głównie swą twardością i aromatem trudnym do zaakceptowania.A przecież ptak (na półmisku po prawej) spędził niemal półtorej godziny w piekarniku, polewany często własnym sosem i rozpuszczonym masłem. Nie osiągnął jednak delikatności i kruchości towarzyszącego mu w piecu bażanta.
Jeszcze słowo o farszu, którym nadziane były oba ptaki. W jego skład wchodziły lekko podsmażone kurze wątróbki, posiekany czosnek i szalotka, szczypta rozmarynu, tymianku i natki pietruszki, garstka startego parmezanu i oczywiście odrobina soli oraz świeżo zmielonego pieprzu.
Farsz nadał nowego smaku większemu z ptaków, natomiast nie wpłynął na aromat mięsa gołębia. Można go było bowiem zaliczyć tylko do kategorii dań jadalnych. A przecież nie tego oczekiwaliśmy w tę noc.
Na szczęście były i inne potrawy, o których wspominałem wyżej. I dzięki temu Sylwester był udany. Ten wspaniały nastrój poprawiły liczne telefony (z Dolomitów i różnych stron Polski) oraz poranna wizyta znanego tylko części blogowej rodziny, bo rzadko tu goszczącego Pawła Wiedeńskiego!
A teraz ruszamy pełni optymizmu do nowych zadań.
Fot. P. Adamczewski
Komentarze
dzien dobry …
czy ja dobrze liczę … w tym roku minie 50 lat … to niemożliwe by tacy młodzi ludzie taką rocznicę obchodzili …
Przed laty mieliśmy w rodzinie myśliwego, który czasem obdarzał nas dzikimi gołębiami. Za jego poradą ptaszki te lądowały w rosole razem z kawałkami wołowiny i kury. Po ugotowaniu tylko pierś była do zjedzenia, reszta była twarda i gumiasta (tej reszty było b.mało – gołębie są niewielkie). Rosół był bardzo smaczny.
Przed chwilą urządziłam awanturę w dziale internetowym „Polityki” – z przyczyny prozaicznej, acz magicznej jednocześnie. Od czterech dni system mnie znowu wyrzucał pod pozorem niepoprawnego nicka albo hasła. Guzik prawda – literka po literce tak, jak sami mnie zalogowali 3 tygodnie temu. Zadzwoniłam po świętach, czyli kwadrans temu i przez następny kwadrans rozmawiałyśmy z uprzejmą skądinąd niewiastą, jak gęś z prosięciem – ona swoje (z jednego IP tylko jeden login) ja, że mam 8-letni staż korzystam z 2 loginów, przy czym Pyra jest tylko u p. Adamczewskiego, na innych Jaruta. I od początku : pani, że ma na moim IP „Jaruta” a „pyrapyra” na szwajcarskim IP naszej Nemo (kiedyś chciała mi pomóc). Po 10 minutach odwoływania się do post sprzed 3 tygodni itd zaszantażowałam kobietę skargą do naczelnego, sądu i Pana Boga. Rzuciłam wreszcie słuchawką pewna, że będę musiała wreszcie pozbyć się ukochanej „Pyry” na rzecz „Jaruty” i tak nawet wpisałam w te nieszczęsne rubryczki – i – stał się cud pewnego razu – bramka zniknęła i jest „pyra”. A swoją drogą: przecież z jednego IP, z jednego aparatu korzysta czasem kilka osób i każda ma swój nick – tak ja kiedyś pisałam z aparatu Młodszej, albo gościnnie w domach, gdzie przebywałam, a kobieta swoje – system ma jedno IP i jeden nick. Zwariować można.
O i tyle wyszło z Piotrowego hasła miłości powszechnej!
Gospodarzu, słowo daję ONI mnie zmusili, bo ja jestem istotą pokojową na ogół i nawet w szczegółach. To ICH wina i systemu!
Nasz sylwestrowy wieczór był udany, wesoły, bardzo smaczny i nawet nie całkiem alkoholowy, a zaledwie alkoholizowany, bo jedynym używanym napitkiem był zmrożony cydr, którego wypiłyśmy w trzy osoby dwa litry. Bardzo pierwszorzędnie, że nie otwierałyśmy tego włoskiego wina musującego, bo by nam humor zepsuło dokumentnie. Otwarłyśmy je wczoraj wieczorem i ja stanowczo odmówiłam drugiej lampki; świętego anioła miał w nazwie, a świętej cierpliwości wymagało dopicie kieliszka do dna. Rzadkie paskudztwo – w porównaniu ruskie „igristoje” to himalaje smaku i wykwintu.
A z Nowym Rokiem
…Brzucho Wam życzy najpiękniejszego roku
dla gospodarza, dla starych znajomych, dla nieznajomych też 🙂
Tak dawno mnie tu nie było, że musiałem się na nowo zarejestrować.
Brzucho, stary Druhu, jak tam Twoje serowe interesy? I też wszystkiego dobrego!
Dzien dobry Blogu!
Z nowym rokiem z nowym szczesciem 🙂
Nie wiem, jak sie na tym komputerze ustawia polskie znaki, nikt tu nie wie 🙁
Taki test
zacznij pozytywnie ten rok … wyślij SMS POMAGAM na nr 72792 … koszt 2,46 zł brutto …
Pyro dobrze, że jesteś … mnie poszło łatwiej bo napisałam maila i dostałam nowe hasło ale zadziwia mnie nadal dlaczego nagle moje dane stały się wrogie …
o napisałam komentarz i go wcięło a teraz mi piszą, że się powtarzam …
zacznij pozytywnie ten rok … wyślij SMS POMAGAM na nr 72792 … koszt 2,46 zł brutto …
Pyro dobrze, że jesteś … mnie poszło łatwiej bo napisałam maila i dostałam nowe hasło ale zadziwia mnie nadal dlaczego nagle moje dane stały się wrogie …
podzieliłam na dwa … 😉
Brzucho witaj .. 🙂 … my tu stale bywamy a i tak kłopoty z rejestracją bywają … 😉
nemo szczęścia Ci też … 🙂 … gdzie bywałaś? …
Nick i adres mailowy na blogu to jedno, a logowanie w serwerze Polityki to inna sprawa. Pyra ma najwyrazniej problem z logowaniem. Ten problem mozna zlikwidowac przy pomocy nowego hasla i adresu mailowego tylko na potrzeby logowania. Do pisania komentarzy trzeba pamietac, jakiego nicka i adresu uzywalo sie dotad na konkretnym blogu. Znajac cudze nicki i adresy mozna nadal podszywac sie pod cudza tozsamosc.
Pyro,
piszac „w Twoim imieniu” musialabym tylko zmienic podpis i Email nad komentarzem.
Jolinku, jestem w Polsce. Do domu wracam w niedziele.
nemo to Nowy Rok przywitany na zimowo w Polsce … 🙂 … a z logowaniem myślałam tak jak Ty … sobie radziłam bez problemów ale mnie zaskoczyli i bez pomocy bym sobie nie poradziłam bo nie przyjmowało używanego hasła .. teraz mam więcaj info z Polityki i zobaczymy jak sobie poradzę następnym razem … ale to wyrzucanie z systemu dla niektórych może być utrudnienie bardzo dużym …
nemo można się podszywać jak się jest zalogowanym … a jak się jest zalogowanym to podszywanie jest rozpoznawalne …
Jolinku,
nie chodzilo mi o rozpoznawalnosc, lecz o mozliwosc uzywania „starych” nickow, ktora jest zupelnie bez zwiazku z logowaniem. Jak sie juz ktos zaloguje, to ma wolna droge.
Ide na ostatni spacer po kurorcie
Jestem „niezwyczajnie spokojny człowiek” – prawie jak Pawlak z „Sami swoi” ale jeżeli za 2 tygodnie urządzą mi następną zabawę, to jak mi Bóg miły – piszę do Naczelnego i niech huknie na tych, którzy „od systemu”. Podszywać się można, ale pisać osobiście już nie? „System Pani nie widzi”, żadnej Pyry w systemie nie ma. C ho l er a by to wzięła!
Najlepszego w Nowym Roku!
U mnie biało i słonecznie, mrozik.
Pyro,
podejrzewam, że ci od systemu lubią ulepszać, ja mam cierpliwość w tych sprawach (Jerzor, ciągle ulepszający i oczywiście po takich ulepszeniach nie mogę się z rozumkiem maleńkim oraz ubożuchnym pozbierać).
Ale ostatnio całkiem, całkiem, nie ma problema!
Bardzo miło usłyszeć o Pawle Wiedeńskim (machamy serdecznie!)
i Brzucho się pojawił 🙂
Nie wiem, czy na blogu kulinarnym wypada opisywać obiad, który w całości zostanie ofiarowany ptakom, jutro. Skopałam pierwszą, w Nowym roku gotowaną potrawę. A było tak: miałam sporo warzyw nie wykorzystanych w święta, bo ani Matros, ani młodzian żadnych warzyw nie jedzą. Przegląd pojemnika wykazał – cukinię, pół ogórka, 3 cebule, pomidora, czerwoną paprykę, marchewkę i pęczek szczypiorku. Dołożyłam kilka łyżek oliwy, 4 plastry wędzonego boczku, 3 ząbki czosnku, puszkę pomidorów, przyprawy i usmażyłam potrawę leczo – podobną. I wtedy wpadłam na pomysł, żeby wykorzystać 5 plastrów szynki pozostałych w lodówce. Umyłam, pokroiłam w kostkę, wrzuciłam na patelnię – i – nieodwołalnie zepsułam obiad. Cała potrawa przeszła „cxuchem” miksu – chemia + stare mięso. Jeść się tego nie dało, ale z drugiej strony do śmieci? Więdc dla ptaków. Niech sobie wybiorą warzywa, a nawet tę fatalną szynkę. Jest mróz, a właściwie lodowaty prysznic deszczowy, ptakom się przyda, a ja zyskam może parę punktów u św. Franciszka z Asyżu.
Pyro, proszę, nie dokarmiaj ptaków solonym jedzeniem, lepiej nie dokarmiać wcale, niż szynką i boczkiem.
Bjk – w całej zawartości dużej patelni, to minimalny dodatek
Witam, o 18.05 na 3-ce powtórka audycji z Markiem Wałkuskim amerykańskim korespondentem PR i autorem książek o stanach.
”Twój komentarz czeka na moderację.” zdążą?
Brzucho to teraz firmuje delikatesy:
http://delisam.pl/
O, to Brzucho wreszcie przybija do portu. Całe życie dobijał się o polskie sery zagrodowe, malutkie przetwórnie domowe warzyw, owoców i mięs – żeby świeżo zebrane i przetworzone trafiały na stoły. Wielki znawca polskiej kuchni regionalnej i domowej. Brawo, Brzucho!
Brzucho to ma swój program w Kuchniatv i jest ekspertem w niektórych programach … praca czasami popłaca … 🙂
ten wiatr znowu mnie dołuje … 🙁 … i
Alicjo jeszcze raz zapytam … co Ci smakowało najbardziej na ostatnich wakacjach? …
Jolinku – nie będę publicznie obgadywała serdecznego kumpla, ale aż do ostatnich lat, niewiele mu popłacało, chociaż się starał, jak mało kto.
Nie jest latwo polozyc sie spac o 5 nad ranem i wstac juz po niecalych trzech godzinach,by zdazyc na poranny samolot do Berlina.Na Okeciu o tej wczesnej noworocznej godzinie,kiedy wiekszosc odsypia sylwestrowe szalenstwa,pustki nieslychane.Podrozowanie w tych warunkach jest przyjemnym i calkiem niestresujacym zajeciem oraz cieszy finansowo,bo z racji wybrania tego malo popularnego terminu bilety udalo sie nam kupic prawie za pol darmo 🙂
Noworoczny Berlin powital nas praktycznie wiosenna pogoda i stosem smieci na ulicach po sylwestrowej zabawie.Zwiedzanie zaczelismy od Placu Poczdamskiego i bozonarodzeniowego jarmaku,ktory nadal ma sie tam zupelnie dobrze i nie narzeka na brak turystow.Wypilismy grzane wino i zjedlismy placki ziemniaczane z dodatkiem
musu jablkowego.Calkiem niezle polaczenie.Dzisiaj mamy w nogach praktycznie cale berlinskie centrum historyczne i na obiad serdelki z salatka ziemniaczana.
Jutro zwiedzania ciag dalszy….
A ulice juz dzisiaj prawie wszedzie posprzatane.
Zabo-udziec jagniecy wyszedl znakomicie i ucieszyl podniebienia wszystkich biesiadnikow.Dzieki raz jeszcze!
Danuśko – Berlin w zimie ma wielki urok i to jest nader wygodne miasto. Lubię Berlin.
Jolinku,
mnie zazwyczaj wszystko smakuje. Jerzor starał mi się obrzydzić tego lobstera/homara, prawdą jest, że smakuje jak nasz ze sklepu, a że tam 3 razy droższy to inna sprawa 😉
Na Wyspach Dziewiczych bywa się rzadko.
Najbardziej smakowało mi wielkie awokado, takie 3 razy większe, niż bywa w naszych sklepach. Pewnie dlatego 3 razy tyle kosztowało 😉
W ogóle drożyzna straszliwa na tych Wyspach, ale nic dziwnego, poza rumem tam się nic nie produkuje, bo nie ma na to warunków, jedynie przemysł turystyczny działa. Nasza elegancka kuchnia na Shanties:
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5689.JPG
A tu nie tak całkiem szmaragdowa toń Karaibów 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5688.JPG
Jej, Alicjo – szaro – buro, dziury, pomyślałby kto, że planta z łupków.
Pyro,
wcale nie tak szaro ani buro 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5532.JPG
Alicjo – ja o tym morzu w kolorze łupków. Policja wcale ładna
Mnie bardzo rozśmieszył ten napis, policji serdeczne powitanie, no, może nie całkiem serdeczne, ale powitanie 🙂
Alicja w latach 80-tych był w Poznaniu młody dziennikarz, opozycjonista i wygłupek pierwszej wody (Bliźniaczki znały go i patrzyły w niego, jak w obrazek święty). Otóż pewnego razu zebrał grupkę kumpli i w nocy, na pl. Wolności, naprzeciwko komendy MO, wznosili gromkie okrzyki „Niech żyje Milicja Obywatelska”. Akcja trwała 1,5 godziny, wreszcie „kochana milicja” zaczęła ich uciszać, bo noc, ludzie śpią, a im głupoty w głowie. Nie posłuchali, zostali wylegitymowani, w końcu za tę wielką miłość zwinięto ich na dołek, do 10-tej rano.
Jeszcze tylko opowiem o dalszych losach owego Michała (tak miał na imię). Ortóż lata 80-te wykoleiły go zupełnie. Przyzwyczaił się żyć psim swędem (zawsze ktoś nakarmi TAKIEGO opozycjonistę, kupi bilet i zapłaci za pokój, albo zadołuje u siebie,snuły się za nim stadka fanek i fanów, a on był ostry, bezkompromisowy, publikował w II obiegu, krzyczał przez studenckie radio). Skończył się socjalizm, fanki i fani szukali pracy i dyplomów, a Michał już nie umiał żyć normalnie. Po kilku latach Bliźniaki wróciły z gór z wiadomością, że Michał ma zakaz schroniskowy w Murowańcu, na Ornaku, na Gąsienicowej – wszędzie wszczynał wojny, opisywał w prasie, szukał wrogów w urzędach, szpitalach, sklepach i restauracjach – jednoosobowa karząca ręka ludu… Odsuwali się od niego ludzie; paranoja, jak u Antosia M. Potem trafił w ręce specjalistów od mózgowia – co się z nim teraz dzieje, nie wiem.
Do jutra.
dzień dobry …
Alicjo jak Ci wszystko smakuje to miłym gościem bywasz … jak dla Was drogo to dla nas bardzo drogo by było …
wieje … głowa mi pęka od tego wiatru … dzień lenia z kotem, który u mnie domuje na kilka dni …
Poszłam z psiakiem do sklepu; niewiele potrzebowałam i niewiele kupiłam. Sklepy działają dzisiaj na pół gwizdka – brak świeżych dostaw warzyw i nabiału – „mają dowieźć”. Wieje ale mrozu nie ma, pies nie miał ochoty wracać do domu. Niebo pokryte chmurami, jasne – te chmury są wysoko, powietrze jak na przedwiośniu: ostre, rześkie, wiatr wywiał wszystkie pyły i spaliny, więc jest jak na wsi.
Na obiad mam resztę dzika, kopytka i ogórek kwaszony, a na deser sok z grapefruita (kupiła Młodsza elektryczny wyciskacz, to niech robi soczki).
nie wiedziałam, że u nas to produkują …
http://natemat.pl/128955,kawior-czyli-nowy-polski-towar-eksportowy-podbije-swiat-jak-wodka-zachwycaja-sie-zagraniczne-media
I to w Gosławicach, do których jeździłam na wakacje dziecięciem będąc… a wspominam czule nie kawior, ale kartofle z parnika dla świnek. Ciocia Winia wołała rodzinne dzieci i dawała nam pyrki (ave, Pyro!) zanim zasypała je otrębami. I jeszcze ogórki pryszczate prosto z grządki – delicja nad delicje.
Pamiętam też smak pieczonego przez ciotki chleba – wielkie, pachnące bochny, które starczały na tydzień. Miejski szczeniak – wolałam wtedy chleb z piekarni. Ale i piekarnie inaczej piekły niż dzisiaj.
ja u mojej babci zajadałam się kartoflami z parnika dla świnek ze śmietaną(własnoręcznie robioną w cyntrafudze) i śledziami z beczki (jeden sklep we wsi ale śledzie zawsze były) … wspomnień czar …
Nisiu – deptałyśmy po swoich śladach – ja w Gosławicach miałam omegę na spółkę z kolegą, który dożywa na chudej emeryturze w USA. Z Jarkiem i t608 letnim Synusiem wynajmowaliśmy budyneczek kuchni z czyjegoś gospodarstwa. Oni się wybudowali gdzie indziej, a kuchnia została, a w niej wielki, ceglany piec + 3 łóżka – prycze z siennikami. Obiady jadaliśmy w stołówce cukrowni (doskonałe i tanie) śniadania i kolacje u siebie. Takich jeżyn, jak tam właziły na drzewa, nigdy nie spotkałam – 10 min z dzieckiem za parobka i słoik po kompocie pełen + śmietana od gospodyni, jajka i chleb – bosko. QA do jeziora i na obiady woził nas Ślubny na WFM-ce.
c.d. – ten pierwszy pobyt w Gosławicach, to były najtańsze wakacje mojego życia. Co tam najtańsze – wysoce dochodowe. Kiedyś, tuż przy naszym budyneczku stanął chłop na ciągniku i dość rozpaczliwie coś w nim grzebał. Jarek rzecz jasna nie wytrzymał , poszedł pomagać. Wyświnił się gorzej, niż nasz Synuś, ale po 2 godzinach chłop szczęśliwy odjechał. Przyjechał na motorowerze w porze kolacyjnej przywiózł litr miodu ze spirytusem (mojemu nie pijącemu) kawał masła, ćwiartkę chleba wiejskiego, mendel jaj i słoik śmietany. O mało po rękach nie całował. I skończyły się ciche, leniwe wieczory – kolejki się do mego Ślubnego ustawiały – maszyny rolnicze, dekawki, motocykle i motorowery – dla sporego warsztatu byłaby robota i dla kilku ludzi. Zapowiedział twardo, że on tu na żaglówkę, nie do roboty przyjechał, ale był czas żniw i jak tu nie pom.óc, kiedy kosiarka wysiadła? Do Poznania Jarek jechał motorem obładowany, jakby z szabru wracał, a i ja targałam dziecko, walizkę i takie toboły z kiełbasą, kaszanką i szynką, że zapach za mną się wlókł, jak za święconką.
Wszyscy wymarli? Nic, nigdzie nie było o katastrofie. Niemożliwe, żeby całość Blogowiczów poszła balować.
Hej, hej! Załogo!!!!
może się przyda po świątecznym jedzonku ….
http://kobieta.onet.pl/zdrowie/zycie-i-zdrowie/dieta-na-zime-bogata-w-witaminy-odchudza-4-kg-w-miesiac-pieciodniowe-menu/fhd0s
tylko jeśli trwa 15 dni to jak odchudzi 4 kg w miesiąc? …. 😉
Weszłam w posiadanie drogą kupna wspominaną tu (chyba tu) książkę „Zapomniane słowa”. Czytam zachwycona!
Tutaj pogoda barowo-łóżkowa.
Wrzuciłam jaśka do gara i coś będę kombinować względem obiadu.
Jerzor nadrabia wakacyjne zaległości, kot wygrzewa się przy kominku.
Można wznieść toast za Genowefę i Danutę.
Ja jeszcze przez tydzień będę „jadła święta” – różne produkty w święta nie ruszone. Wcale nie zgłupiałam zakupowo i gdyby nie dostawy Ryby, to nie byłoby klęski urodzaju, a tak, ona zabrała opróżnione pojemniki, a ja będę zjadała to, co przyszykowałam. Jutro np wołowinę duszoną w grzybach, a w poniedziałek roladki ze schabu.
„Ida” ma duże szanse …
http://www.goldderby.com/awardshows/experts/golden-globes-%28film%29-2014/best-foreign-language-film.html
Jutro wybieram się obejrzeć konkurenta ” Idy” w kategorii filmów nieanglojęzycznych, czyli ” Dzikie historie” argentyńskiego reżysera/ nie Almodovara, jak niedawno napisałam – jest on tylko producentem tego filmu/.
Na obiad miałam gulasz z dzika z czerwoną kapustą duszoną z jabłkami i rodzynkami. Kawałek szynki był niestety nieduży i to, co zostało ,starczy na skromny jutrzejszy obiad. Gdyby mięsa było więcej zrobiłabym je według przepisu Eski, czyli z pokrojonym boczkiem na dnie naczynia. Zostało mi jeszcze trochę suszonych owoców i ugotowałam kompot. W sumie było bardzo smacznie.
Szukałam w sklepach, w których bywam, pomarańczy niepryskanych. Kupowałam je ubiegłej zimy, bo są smaczne, a poza tym wykorzystuję skórkę . Nie mogłam na nie trafić, aż dziś znalazłam pomarańcze pakowane po 4 sztuki, takie same jak te, które wcześniej kupowałam. Czytam opis na etykiecie : pochodzenie – Hiszpania oraz napis ” Bez leczenia”. Licho wie, kto to wymyślił, ale drogą bardzo szeroko pojętej dedukcji doszłam do wniosku, że muszą to być zdrowe owoce i po ich zjedzeniu nie będę musiała się leczyć. 🙂
Czytam, że najpoważniejszym konkurentem „Idy” jest rosyjski „Latawiec”, zobaczymy jaki będzie wynik. I tak „Ida” zaszła wysoko. Ja czytam pożyczoną od Haneczki wielką kobyłę (3 tomy) „Historię życia prywatnego”. Od trzech dni czytam tom I (Od Cesarstwa Rzymskiego do roku tysięcznego) i wygląda na to, że czytać to będę co najmniej przez miesiąc. Praca jest bogato ilustrowana, przypisów – jak to w monografiach – na dalsze 20 tys stronic, a Pyra stara, głupia i niedouczona – co chwila wraca wstecz, do partii ponoć już przeczytanych. Tu jednak muszę przyznać, że inaczej czyta się do egzaminu, kiedy to po łebkach i po wybiórczych kawałkach robi się kilka stron notatek i ze dwie fiszki, a zupełnie inaczej czyta się dla siebie.
https://www.youtube.com/watch?v=aZBhyPiyeOs
czy Panie mnie obsobaczą?
Pyra powiedziałaby, że to wszystko zależy od poczucia humoru…
To już 4 dzień Nowego Roku – czas życzeń dla Baś, Basiek, Barbar i Basiątek.
Serdeczne życzenia dla wszystkich Baś.
https://www.youtube.com/watch?v=HTcrO1pkS6g
Echidna
cichal –
albo od
a. pudełka
b. prowajdera (chyba tak to się nazywa w naszym ojczystym języku)
A propos starych, głupich i niedouczonych – to wszystko prawda, ale potrafię zaparzyć niezłą kawę i przyrządzić równie niezłą jajecznicę, a przede wszystkim dożyłem roku z dumnym nadrukiem 2015.
Polecam czarną komedię – Birdman. Być może Człowiek-Ptak to ja, ale tego nie wie o sobie nikt. Tego kim jesteśmy. Polecam ten film wszystkim bez wyjątku, podobnie jak nie polecam filmu „Ida” bo pierwszy bardzo mi się podobał, a drugi nie.
Jestem wśród życzliwych mi ludzi i nie muszę się martwić o potknięcia. Tyle przyjaznych dłoni chroniło mnie od upadku, że siłą rzeczy liczę na więcej tego samego 🙂
Z wdzięcznością doprawioną pudrem uczuć wyższych Wasz przyjaciel, któremu podoba się kunszt aktorski Michaela Keatona, Edwarda Nortona, Emmy Stone, reżyseria tego reżysera z Meksyku którego także bardzo lubię i cenię. I tak dalej. Noszę się z myślą o dotrwaniu do końca świata.
Pyro – Mózgowie to takie smutne i straszne słowo, a wygłupek to także nie komplement. Postaraj się by mnie nie wspominać, chyba że z ogromną czułością i wyrozumieniem. Na szczęście wspomnienie o Motocyklu i Mężu było piękne, a zatem nie mogę Cię surowo za nieznanego mi Michała ukarać. Jak widzisz jestem surowy, ale i sprawiedliwy, a tymczasem pomniki stawia się innym. To zwyczajne świństwo i paradoks. Aloha 🙂
Oh, Placku! Po polsku obecnie wygłupek nazwany został (bodajże) performerem? A to, co wyczynia publicznie to ewent?
Ja jestem na co dzień zgodną osobą, więc niech Ci będzie. A na owego Michała nie patrzyłam przyjaznym okiem nawet w czasie jego sławy i chwały, panicznie bojąc się o ewentualny zły wpływ na dwie gąski rodzinne, niezwykle wtedy podatne na charyzmatycznych przywódców. Bóg strzegł, bo w międzyczasie na tyle dorosły, że spojrzały na M. krytycznym okiem. Jako matka rozumna, nigdy nie rzucałam na owo bóstwo kalumnii, atoli razu pewnego (już bliżej matury) zwierzyły mi się, że „w tym M.D. takie wszystko przerysowane”. Odetchnęłam.
dzień dobry ….
może ktoś ma pasje do zrealizowania ….
http://deser.pl/deser/56,111858,17197849,Artysta_z_Teksasu_zamienia_auta_w_dziela_sztuki__Na.html#BoxSlotIMT
zawsze smutno … 🙁
http://www.rp.pl/artykul/368008,1168798-Zmarl-prof–Edmund-Wnuk-Lipinski.html
Tak, czytałam o śmierci Profesora. Jakoś tak na wielkie wymieranie ten przełom roku zakrawa; poeta, socjolog, malarz, przywódca szczecińskiej solidarności – a wszyscy zmarli w przeciągu 1 tygodnia.
Natomiast serdecznie ubawił mnie inserat Watykanu – znów odsuwa się termin procesu abp Wesołowskiego – biedak cierpi na depresję.
Pyro.
Zakuc , w dyby i na mroz , przejdzie depresja.
Pyro – Proponuję zapomniane już słowo z lat pięćdziesiątych – sytuacjonista, a słowo ewent możemy zastąpić uroczo staroświeckim słowem spektakl 🙂
Dobre hasła nie są złe, na przykład „Pomóż milicji-pobij się sam” jest genialny w swej brutalnej szczerości. Bez naszego społecznego wkładu wszystkie służby specjalne skonałyby ze zmęczenia. „Komisariat twoim domem” także rozgrzewał nasze zmarznięte serca.
Osobiście mam słabość do działaczy za i do działaczy przeciw którzy nie zarobili na tym ani grosza. Przykładów nie podaję bo w niedziele nie mnożę 🙂
Barbarom życzę dnia jak jedwab w aksamit spowity, o zapachu absolutnej beztroski i smaku leśnego runa ze słonecznej polany względnie wczesnego dzieciństwa. Bez komarów.
dlaczego Barbarom? … nie załapałam …
Bo ja „przeskoczyłam” jednym susem do grudnia i doszłam przytomnie do wniosku, że jak 4-ty, to imieniny Barbary. Tom wypełniła swój obowiązek przesyłając życzenia dla przedstawicielek tego imienia. Placek taktownie zwrócił mi uwagę na podróże w czasie.
Placku – czy jak sama spadłam z drabiny to pomagam policji? (pytanie nie ma nic w wspólnego z ww roztargnieniem. sic!!!)
Jolinku – W pełni poparłem inicjatywę Echidny. W nowym roku składamy życzenia imieninowe co miesiąc, na razie jedynie Barbarom, chyba że jesteśmy leniwi i los Barbar jest nam obcy jak charytatywne śniegi Kilimandżaro 🙂
P.S. Wszystkiego najlepszego wszystkim o przydomkach zaczynających się od Sta Ża i Zga, a po południu wszystkim byłym i obecnym szatynom z falującymi burzami włosów. Albinosom życzymy na tęczowo. Świat stoi przed nami otworem, a zatem, do dzieła.
to ja Monikę ściskam …. 🙂
Echidno – Pomagasz, ale straży pożarnej 🙂
Zaczynam się czuć rozkosznie w roli eksperta od wszystkiego. Tak się szczęśliwie składa, że nie znam się na niczym, a to bardzo pomaga w robieniu kariery. Nikomu nie zagrażam, zwłaszcza armii profesorów w telewizji 🙂
(Plamy z czerwonego wina należy polewać winem białym, a po minucie ssać dotlenioną mieszankę przez słomkę)
Chciałem polecić jeszcze jeden film, ale nie pamiętam tytułu. Coś o Szwedach w śniegu, z francuska. Jest to film fantastyczno-naukowy w którym mężczyzna jest początkowo tchórzem i zdrajcą, ale przed końcem filmu ocala żonie życie. Nikt nie zmyśla tak barwnie jak mieszkańcy Skandynawii.
charytatywne śniegi Kilimandżaro to jak bale charytatywne … 😉
Dobrych życzeń nigdy za wiele, więc – jakem Barbara – dziękuję 🙂
A wszystkim dziś obchodzącym swoje Święto – najlepszego!
Czytam sobie o kuchni Lebovitza w Paryżu i na zmianę – o zapomnianymi słowach, każda z książek mnie wzrusza, każda inaczej, na swój sposób. Jest dobrze 🙂
Jeżeli mnie, na co mam nieskromną nadzieję, to bardzo mi przyjemnie, hehe.
Ośmiu marynarzy zabrało morze – jak 55 lat temu.
https://www.youtube.com/watch?v=XqMXEKliHaU&list=PL6pkOtlp0PpkuwkjrABvjWXeehFK_jS1V
Nisiu, dla Ciebie
https://www.youtube.com/watch?v=aCy-5uf3pv4
Konczy sie pierwszy weekend Nowego Roku. Moze zainteresuje Was ten artykul.
W gazecie Anchorage Daily News Mia Bennett opublikowala artykul pod tytulem When is it the New Year’s at the North Pole? Czyli, kiedy na biegunie polnocnym przypada Nowy Rok?
Z tego artykulu dowiedzialam sie miedzy innymi, kto symbolicznie siedzi obok siebie przy stole na morzu Beringa. Oto fragmenty tego artykulu.
Calosc mozna przeczytac w tym miejscu.
http://www.adn.com/article/20141231/when-it-new-year-s-north-pole
Mieszkancy wyspy o nazwie Big Diomede Island jako pierwsi Rosjanie przywitaja rok 2015. Obecnie na wyspie mieszkaja tylko zolnierze, czlonkowie miejscowej rosyjskiej bazy wojskowej. Ludnosc cywilna zostala przemieszczona z wyspy na inne tereny. Wielu przesiedlonych mieszkancow wyspy nie mialo mozliwosci spotkac sie ze swoimi krewnymi zamieszkalymi na pobliskiej wyspie o nazwie Little Diomede oddalonej tylko o niecale dwie i pol mili od Big Diomede. Obie wyspy dzieli nie tylko granica panstwowa miedzy Rosja i U.S., ale rowniez miedzynarodowa linia dat. Wyspa Little Diomede bedzie jednym z ostatnich miejsc na swiecie zegnajacych 2014 rok.
Oprocz granicy panstwowej i czasowej dochodzi jeszcze pozostalosc po zimnej wojnie, czyli zelazna kurtyna, ktora tu mozna nazwac lodowa kurtyna (ice curtain).
Strefy czasowe
Rosja jest dumna z jedenastu stref czasowych. To jest znak wielkosci tego kraju. Kiedy do Rosji przylaczono Krym logicznie powinna byla powstac w kraju 12 strefa czasowa. Tak sie nie stalo. Postanowiono, ze Krym bedzie w tej samej strefie czasowej, co Moskwa. Zamiast ustanowic nowa strefe czasowa, mieszkancy Krymu musza sie przyzwyczaic, ze wieczorem maja o 2 godziny wiecej naturalnego swiatla, a poranna ciemnosc jest przedluzona o dwie godziny. Innymi slowy, to nie slonce dyktuje pore dnia na Krymie tylko wladza Rosji.
Na temat stref czasowych napisano kilka ksiazek. W U.S. firmy przewozu pociagami (railroad companies) w przeszlosci ustalily standartowa strefe czasu. W Chinach jest jedna strefa czasowa, podobnie w Indiach (z 30 minutowymi roznicami).
Jedna strefa czasowa w kraju podkresla jednosc narodowa. Roznice czasowe, takie na przyklad jak miedzy Big Diomede i Little Diomede podkreslaja podzial miedzy panstwami. Przy braku miedzynarodowej granicy dat mieszkancy kazdej w wysp patrzyliby na niebo w tym samym momencie, witajac nowy rok lub zegnajac stary. Tak jednak nie jest. Kalendarz na Big Diomede i Little Diomede wskazuje inna date. Strefy czasowe moga dzielic ludzi tak samo, jak inne granice.
W Arktyce istnieje jedno miejsce, ktore nie ma strefy czasowej. To miejsce nazywa sie Biegun Polnocny. Nie ustalono strefy czasowej na czubku naszej planety. Z tej przyczyny nie jest jasne, kiedy na Biegunie Polnocnym jest rok 2015. Mozna przypuszczac, ze nowy rok na biegunie polnocnym jest o tej samej porze kiedy nowy rok dociera na wyspy Big Diomede i Little Diomede.
Przez wieki podroznicy, biznesmeni i ostatnio geologowie probowali ustalic wlasciciela Bieguna Polnocnego. Umieszczano flagi, ale do dzisiaj nie ma wlasciciela tego miejsca i nie ma strefy czasowej na Biegunie Polnocnym. Nowy Rok mozna swietowac na Biegunie Polnocnym o tej samej porze razem z mieszkancami Nowego Jorku, mieszkancami Rzymu lub Rio. (Dodam od siebie, ze rowniez razem z łasuchami). Biegun Polnocny to miejsce poza granicami panstwowymi i czasowymi.
Wiec jesli czytacie ten artykul 31 grudnia w miejscu 90 stopni na polnoc (90 degrees North), zalezy tylko od Was czy to jest 2014 czy 2015. Jesli jestescie w miejscu Petropavlovsk na Kamczatce mozecie otworzyc butelke szampana.
Wieje silny, porywisty, zimny wiatr z płn – zachodu. Mrozu niby nie ma, a zimnisko takie, że przykro wychodzić. Jest pełnia Księżyca przy niedużym zachmurzeniu, rano może być szklanka na drogach i chodnikach. Z wolna kończy się festiwal odwiedzin, telefonów, żartobliwych wierszyków i łakoci. Ja mam dość – jutro zrobię placki kartoflane, w święto (co to za święto?) odgrzeję bigos z domową kiełbasą i tyle Środę też potraktuję jarsko, a w czwartek nasza p. Ola i jej Młodzianek zapowiedzieli się na spaghetii – zrobię .
Basiu, jakie cudne! Te nieformalne brytyjskie biorę jak leci, łyżkami je można jeść. Tam po skończeniu filmiku wyskakują różne propozycje, między innymi właśnie brytyjskie (też obejrzałam z otwartą gębą): https://www.youtube.com/watch?v=RBBqAUSKbto
Ale naszemu zachodniopomorskiemu Hortulusowi też nic nie brakuje. Jeśli nie byliście – bardzo polecam.
http://www.hortulus.com.pl/wiecej/galerie/ogrody-tematyczne-hortulus.html
Rzeczywiście Hortulus bajkowy, nawet zimą cudnie się prezentuje 🙂
Właśnie przede mną spacer z psiarnią, wyobrażam sobie jak zmarznę na tym wietrze, będę się pocieszać widokiem księżyca w pełni, ale już marzę o powrocie do ciepłego domu!
Ilu trzeba mieć ludzi, żeby perfekcyjnie wystrzyc te cyprysiki i inne krzewy? Ponoć w ogrodach Grenady strzyżone są codziennie odrobinę… Podziwiam ogrody włoskie i francuskie, ale kocham angielskie – takie z trawnikami, urokliwym, starym drzewem, rabatami kwietnymi i stadkiem danieli na dodatek. O i jeszcze rosarium w angielskich ogrodach, takim za wysokim murem ceglanym i z domem widocznym ponad murem, a dom w bluszczach i powojach.
Brytyjskie, Pyruniu, brytyjskie. Szkockie, irlandzkie i walijskie są równie bajkowe jak angielskie.
Na kanale plusowym Domo pokazują cykl o ogrodnikach, którzy postanowili przywrócić świetność brytyjskim ogrodom – nie tylko tym wielkim i wspaniałym, ale ogródkom przydomowym. Jacyś mili ludzie.
Lubię te ichnie programy ogródkowe też i dlatego, że ludzie tam zwyczajni, w swetrach i z ubrudzonymi rękami. I śmiejący się ładnie.
A znowuż Maja w Ogrodzie pokazała ostatnio panią co ma narodową kolekcję żurawek – cudo! I druga pani, co ma kilkaset odmian funkii. Tylko ta pani obcina funkiom kwiaty, bo jej zależy na liściach. Szkoda, bo one pięknie kwitną.
Tęsknię do zielonego ogródka – a z drugiej strony martwię się, bo cebulowe pokazują całkiem już spore nosy. Za wcześnie, kwiatki, za wcześnie!
Masz rację, Nisiu – brytyjskie; zastosowałam „skrót myślowy”
Do połowy miesiąca – z wyjątkiem trzech najbliższych dni – ma być dodatnio i mokro. Dzień się wydłuża, kwiatki zgłupieją całkiem.
Też po stokroć wolę angielskie ogrody od wymuskanych włoskich czy francuskich. W tych drugich nie moge dopatrzyć się niczego, co natura nam pięknego dała. Wszystko tam jest zmnienione, obciete, wykastrowane. Ja wiem, że Le Norte i inni byli wielkimi projektantami ale ja wolę pozorny nieład kwitnących bylin i wciąż zmieniających się kolorów.
Nowy – bo w założeniu one nic z naturą nie miały wspólnego – raczej z architekturą. Tylko natura posłużyła tworzywem,
Dlatego za nimi nie przepadam. Wolę architecture tzw. English cottage garden z obrośniętym pnączami domem I ogrodem pełnym kwitnących bylin, wylewających się na kręte ścieżki, niż strzyżone labirynty.
Nowy – to jest nas już troje zdeklarowanych, a pewnie i reszta myśli podobnie.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5710.JPG
Tu Natura sama cuda czyni 😉
Nadal kontuzjowana po wycieczce w gory napisze, ze nie jestem zwolenniczka wypielegnowanych ogrodow.
Kiedy poplyniecie promem z Port Angeles, WA do Victoria, B.C. pierwsze co uderza to widok wypielegnowanych trawnikow. Z tylu promu zostaly dzikie tereny pokryte cedrami i dzikimi kwiatami lubinu (lupin) i dzikich rododendronow. W Victorii wszystko wyglada jak w gabinecia lekarskim.
Teraz mozecie sie na mnie rzucic.
Ja wole dzikie tereny gdzie nie ma ingerencji czlowieka.
Orca – a dlaczego mamy się na Ciebie rzucać? O tym m.in piszemy – nie chcemy żeby było jak w gabinecie lekarskim, ale Europa jest fizycznie za mała, żeby zostawić dużo dzikich terenów, a człowiek wokół siebie porządkuje przestrzeń.
Pyra,
odnioslam wrazenie, ze tradycyjne angielskie ogrody sa tu preferowane. Victoria i Kolumbia Brytyjska z przyczyn politycznych maja tradycje brytyjskie wlacznie z pielegnacja ogrodow.
Tereny poza Victoria, B.C. i Vancouver, B.C. daja prawdziwy obraz piekna tych miejsc.
….porządkuje nie zawsze mądrze…
Orca,
Tak, jak Pyra mówi, wszyscy wolimy, ale jeśli już ktoś ma ogród, to wolimy jeśli jest on bliżej natury niż kosiarki i nożyc. 🙂
Jadę do kotów – przez najbliższe dwa tygodnie będę zajmował się dwoma kotami. Moja znajoma wyjechała i prosiła mnie o te przysługę. Jeśli bedę miał trudności wynikające z braku doświadczenia będę wołał o natychmiastową pomoc. 🙂
Orca,
ja mieszkam prawie w lesie – tej przyrody nie chcę ujarzmiać, wystarczy, gdy spłachetek trawnika latem się wykosi, a reszta jakby daje radę sama. Na Górce kwiatki, które „zeszły z lasu”, jakieś żonkile, które zostały tam zakopane przez wiewióry, śnieżyczki i calutka Górka konwalii pod koniec maja, rozrasdtają się paprocie…po co to ruszać?
Inna sprawa, że ja jestem leniwa i nie chce mi się manikurować tej Górki. Wydaje mi się, że wygląda to całkiem naturalnie, jedyne co obcinam, to nadmiar wschodzących krzaczków, drzew mi tam więcej nie potrzeba.
Zresztą, nie lubię manikurowanych ogrodów, może to ładnie wygląda, ale ja lubię lekkie bordello na ogródku, zxależy zresztą gdzie. U mnie to zdecydowanie nie pasuje, a już utrzymać to jako tako byłoby bardzo pracochłonne.
Najpiękniejszy wymanikurowany ogród widziałam w Hannoverze (Pepegor wie, o czym piszę), no ale tam ma kto to utrzymać…
Łaziłam tam cały dzień i daleko było do zobaczenia wszystkiego.
Prom z Port Angeles, WA do Victoria B.C. gotowy na odplyniecie
http://webcam.portangeles.org/webcam/pawaterfront.jpg
Myślę, że wiosna już za rogiem
Są momenty w których pragnę by byliny wylewały się na ścieżki, ale są i takie, w których bez bylin jest mi lżej. Ogród może być jednocześnie formalny i rozczochrany. Byliny wylewające się w gabinecie lekarskim to dla mnie pełnia szczęścia 🙂
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5874.JPG
Niestety, bez kosiarki i nożyc się nie obejdzie, kiedy biedny człowiek dysponuje tylko małym kawałkiem terenu, a w dodatku nie potrafi się oprzeć pokusie dosadzania, dosadzania, dosadzania…
Mój pan Uojtek, ogrodnik usiłuje mnie mitygować. Wygląda to np. tak: umawiamy się w centrum zwanym Rajskim Ogrodem, ja chichoczę, że kupię róże, Uojtek groźnie marszczy brwi i warczy: góra trzy krzaczki! Potem okazuje się, że on tam był wcześniej, przyjedzie znowu, a na razie mam zobaczyć, co dla mnie odstawił w koszyczku u pani Wandy. Idę do pani Wandy, pokazuje mi wózeczek: siedem dorodnych krzewów czeka…
Aktualnie mam rozdarte serce, bo objawiło mi się miejsce w samym środku ogrodu – na JEDNĄ różę pnącą. Ot, dylemat biednego osiołka. Którą mam posadzić, kiedy tyle jest przepięknych???
Pytanie za dwa punkty: czy można o tej porze robić gołąbki?
Odpowiedź: można. Właśnie robię.
Idę smażyć cebulkę.
Gołąbki o każdej porze dnia i nocy, a o tej porze roku jak najbardziej.
Właśnie o tym myślałam ze dwa dni temu, ale po pierwsze primo muszę poczekać, aż mi jutro ściągną to świństwo z ręki i podfobno będę to musiała rehabilitować przez jakiś czas, zanim co. Ale gołąbki za kilka dni.
Nisia,
jakiej kapuchy używasz? Ja włoskiej, pycha, pycha!
Nisiu, to jest najlepsza pora na kucharzenie, właśnie wstawiłam do piekarnika faszerowaną karkówkę.
Użyłam kiedyś włoskiej z lenistwa, bo się łatwiej liście oddziela, ale smakowo wolę białą, więc się męczę. Żałujcie, że nie widzieliście jakie urządzenie inżynierskie zrobiłam do blanszowania całej główki! Musiałam, bo mam ostatnio słabe rąsie i nie wyjmę ciężkiego łba z gara przy pomocy łyżki cedzakowej, jak to robiłam kiedyś. Otóż zielona łepeta (spora!) spoczywała w zwyczajnym sicie z rączką, a do tych zahaczek po przeciwpołożnej przywiązałam kawałek sznurka. I on tak sobie zwisał. I wyjmowałam, jedną ręką trzymając rączkę sita, drugą – sznurek zaczepiony o zahaczki. Trzy punkty podparcia (czy to aby na pewno podparcie, skoro ciągnęłam do góry???) i kapucha podzielona na liście.
Z kaszą jęczmienną robię. A mięsko z szynki umieliłam osobiście. Cebulka, dyżurne, majeranek i gałka – i do gara. Oczywiście, sporo zamrożę. Ale najpierw najem się do wypęku!
Wracam do produkcji.
No proszę, Eseczko! To jest twórcza pora: wiersze pisać, teorie filozoficzne układać, mięsko piec!
O ile się nie mylę, ktoś kiedyś napisał, że kapuchę na gołąbki najlepiej w mikrofali zmiękczyć (czy nie Yurek?).
Uwielbiam gołąbki z kaszą gryczaną, o gołąbkach z ryżem prawie zapomniałam. Mam też pęczak, więc spróbuję i takie, całoziarniste, z sosem grzybowym z wiadomego zapasu grzybów, który oszczędzam, oszczędzam!
Zawsze robię w ilościach, bo można zamrozić w porcjach.
Otóż nadeszła pora zup i smakowitych, robiących nam dobrze w porze zimowej potraw rozgrzewających.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5885.JPG
Kapusta pekińska świetnie się sprawdza w gołąbkach, wolę niż włoską, jednaki z białej smakują mnie i moim stołownikom najbardziej. Odparzam ją w ten sposób, że przy pomocy dwóch długich drewnianych widelców oddzielam w garze pojedyncze liście, głąb musi być dokładnie wycięty, wtedy idzie to bardzo sprawnie i bez wysiłku .
Narobiłaś mi Nisiu takiego apetytu, że jutro podziałam gołąbkowo.
Alicjo, taką metodę ma Haneczka, sprawdza się ona jednak tylko w przypadku małych główek kapusty…chyba, że się ma przepastną mikrofalówkę.
Jadłam kiedyś gołąbki z kaszą jęczmienna, tartymi ziemniakami i sporą ilością pokrojonego w kostkę i wysmażonego boczku. Upieczone na blasze , pięknie zrumienione smakowały wybornie, Ja nie potrafię ich jednak zrobić, próbowałam raz i nic z tego nie wyszło.
Eska,
te Teresczyne gołąbki z kaszą gryczaną także wymagają tartych ziemniaków. Teresa Pomorska powiada, że u nich w domu się takie robiło (Pomorze Zachodnie, a co!).
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Golabki_Teresy_z_Pomorza/
Uwielbiam, i do tego z sosem grzybowym z grzybów zebranych w wiadomych okolicach 🙂
Nie mam siły, żeby wyciąć głąb nieugotowany. Nie mam mikrofali. Ale mam sznurek i sitko!
Kiedyś, dawno temu, pewnie ok. 40 lat wstecz, na bazarze Szembeka sprzedawcy kapusty mieli takie sprytne urządzenia do wycinania głąbów z kapusty. Bardzo ułatwiało to oddzielanie liści.
Orko-bardzo ciekawy ten artykuł o strefach czasowych.
Barbaro,Nisiu-to kiedy jedziemy na wycieczkę po najpiękniejszych ogrodach świata 🙂
My natomiast wróciliśmy z naszej małej,berlińskiej eskapady.Pyra napisała,że lubi to miasto. Co do mnie to nie mogę powiedzieć,bym po tych kilku dniach pobytu doszła do wniosku,iż Berlina nie lubię.Owszem łatwo się w nim poruszać i nie zagubić nawet bez znajomości języka,ale jego zabytki bywają doprawdy monumentalno-rozbuchane i porażają chwilami swym przerysowanym jestestwem.Dużo przyjemniej jest oglądać kolorowe kamieniczki Amsterdamu czy spacerować po kameralnej Starówce Tallina.
Tym niemniej Berlin na pewno warto zobaczyć i może wybrać się tam znowu za kilka lat,by sptrawdzić,jak zmienił się ten dzisiejszy ogromny plac budowy,bo dźwigi,płoty i rusztowania są w tym mieście prawie na każdym rogu ulicy.
To co napisałam powyżej to oczywiście są tylko wrażenia turystki,która spędziła w Berlinie trzy i pół dnia i tak naprawdę przecież nie zna przecież tej stolicy tak na serio i od podszewki.
A co do niemieckiej kuchni to najsympatyczniej było przekąsić drobne co nieco na jarmarkach bożonarodzeniowych,które z tego co wieść niesie jutro zamkną ostatecznie swoje stoiska.Aha,pierwszy raz kosztowałam białe grzane wino,w zamówionej przeze mnie wersji zostało potraktowane odrobiną amaretto.Całkiem niezły wynalazek na zimowe wieczory 🙂