Jeszcze całkiem nieużywany rok

Niby niewiele się zmieniło, tylko zerwaliśmy ostatnią kartkę z kalendarza i wywiesiliśmy nowy z dumnym nadrukiem 2015. A jednak – ja na przykład – czuję się zupełnie inaczej niż wczoraj. Otworzyły się bowiem całkiem nowe perspektywy. Mam przed sobą 365 dni, w których mogę zrobić tyle rzeczy, napisać tyle tekstów, poznać tylu ludzi. No i ugotować tyle nowych, dziś jeszcze nieznanych mi potraw.

Słowem – wydaje mi się, że świat stoi przede mną otworem. Przed Wami, jak sądzę, też. Byle tylko chciało się nam trochę poszukać tego nowego, które jest tuż-tuż. Na wyciągniecie ręki. I znaleźć przyjaciół, którzy myślą podobnie i zechcą do nas dołączyć. A wspólnie to ho, ho!

W tym roku nowych perspektyw szukajmy więc tylko pozytywnych emocji, nie dokuczajmy sobie nawzajem, wybaczajmy drobne (a czasem i większe) potknięcia, pamiętając o tym, że sami przecież zapewne parę razy zbłądzimy. Ważne, abyśmy wiedzieli, że mamy takich przyjaciół, na których możemy polegać.

Tymczasem zaś możemy rozpamiętywać minioną noc, która – przynajmniej w moim przypadku – była jednocześnie i kameralna, i huczna. Huczna, bo za oknami strzelały kolorowe race (do ekscesów w pobliżu domu na szczęście nie doszło), a kameralna, bo spędzona tylko we czworo.OLYMPUS DIGITAL CAMERACo było na stole – widać na załączonych obrazkach. Wspaniałe piemonckie barolo dotarło do nas w samego Sylwestra z Londynu, dostarczone przez przyjaciółkę, która towarzyszy nam od czasów szkolnych, a nawet potwierdziła swoim podpisem nasz akt małżeństwa. A było to… w 1965 roku. Ona od kilkudziesięciu lat mieszka w Anglii, ale mimo odległości przyjaźń nie wygasła. Spotykamy się zaledwie raz lub dwa w roku, a rozmawiamy ze sobą, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali.

O przekąskach nie będę wspominał, bo były tradycyjne (wszystko własnej produkcji). Był też, jak co Sylwestra, pieczony bażant. Ale towarzyszył mu także pieczony dziki gołąb faszerowany na sposób włoski. Był to eksperyment, jak sądzę, jednorazowy. Pierś gołębia byłą dość smaczna, a farsz wręcz wspaniały, cała reszta jednak rozczarowała. Głównie swą twardością i aromatem trudnym do zaakceptowania.OLYMPUS DIGITAL CAMERAA przecież ptak (na półmisku po prawej) spędził niemal półtorej godziny w piekarniku, polewany często własnym sosem i rozpuszczonym masłem. Nie osiągnął jednak delikatności i kruchości towarzyszącego mu w piecu bażanta.

Jeszcze słowo o farszu, którym nadziane były oba ptaki. W jego skład wchodziły lekko podsmażone kurze wątróbki, posiekany czosnek i szalotka, szczypta rozmarynu, tymianku i natki pietruszki, garstka startego parmezanu i oczywiście odrobina soli oraz świeżo zmielonego pieprzu.

Farsz nadał nowego smaku większemu z ptaków, natomiast nie wpłynął na aromat mięsa gołębia. Można go było bowiem zaliczyć tylko do kategorii dań jadalnych. A przecież nie tego oczekiwaliśmy w tę noc.

Na szczęście były i inne potrawy, o których wspominałem wyżej. I dzięki temu Sylwester był udany. Ten wspaniały nastrój poprawiły liczne telefony (z Dolomitów i różnych stron Polski) oraz poranna wizyta znanego tylko części blogowej rodziny, bo rzadko tu goszczącego Pawła Wiedeńskiego!

A teraz ruszamy pełni optymizmu do nowych zadań.

Fot. P. Adamczewski