List do św. Mikołaja
Dzień św. Mikołaja ( a nie żadne Mikołajki jak coraz powszechniej mawiają rodacy przywodząc mi na myśl przystań żeglarską na Mazurach) już za nami. Niektórzy, a może i większość z nas, otrzymała jakieś podarunki. Mam nadzieję, że są wśród nich i książki. Mimo bowiem przerażających statystyk wykazujących, że Polacy są najmniej czytającymi Europejczykami, spotykam w księgarniach tłumy a i wśród znajomych bliższych i dalszych mam wyłącznie miłośników książek. W dodatku powodzeniem cieszą się nie tylko kryminały, romanse czy książki kulinarne („Jak smakuje pępek Wenus” znika z hurtowni szybciej niż poprzednie moje dziełka) ale także prace popularnonaukowe a nawet tzw. literatura piękna. Piszę o tym, bo chcę polecić dwie – moim zdaniem – wybitne książki, które mogą ucieszyć wszystkich obdarowanych, którzy znajdą je pod choinką. Trzeba tylko napisać list do świętego.
Pierwsza polecana książka to dzieło Ludwika Stommy – „Antropologia wojny”. Ludwik zaś (mogę tak poufale o nim pisać, bo przyjaźnimy się od kilkudziesięciu lat) to uczony dysponujący dużym talentem pisarskim, co nie jest częste wśród naukowców. Jego pisarstwo bardzo często bulwersuje czytelników, bo uwielbia on prezentować poglądy idące pod prąd modom i czasem wręcz obrazoburcze. „Antropologia wojny” jest właśnie takim dziełem. Hurra-patrioci spod wszelkich znaków niewątpliwie uznają książkę Stommy za manifest pacyfizmu prowadzący – zwłaszcza młodych czytelników – Polaków prostą drogą do zguby. Podpiera autor swoje teorie licznymi cytatami z wielu głośnych książek o tematyce wojennej i właśnie patriotycznej. Najczęściej przywołuje Henryka Sienkiewicza, którego potrafi cytować z pamięci całymi wręcz stronicami. Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, jak wiadomo zaś bywał całkiem na bakier z prawdą historyczną. Starał się wpoić swymi dziełami Polakom kult mężnego woja i zaszczepić zapał do przelewu krwi.
Sam Ludwik Stomma pisze we wstępie: „Chciałbym tylko pokazać, jak dalece mit wygrywa z jakimkolwiek racjonalizmem, jak kpi z rzeczywistości dziejów. Wojna, wbrew jej sztabom i teoretykom, jest bezsensem i zawsze wymyka się ich kontroli – to jedno. Wojna stała się religią i zawodem swych kapłanów żyjących w mitologii.”
Ta książka – ma nadzieję autor – stanie się przyczynkiem do wzmocnienia wątpliwości przy odpowiedzi na słynne pytanie: bić się czy nie bić.
Druga książka, którą też krótko acz gorąco polecam, to kolejne dzieło głośnego już i nagradzanego pisarza Szczepana Twardocha – „Drach”. Jego poprzednie dzieło (mimo licznych pochwał i nagród) – „Morfina” nie zachwyciło mnie. Tym razem w euforię wpadłem już od pierwszych stron. Choć przestrzec muszę, że trudna to lektura, zwłaszcza ze względów językowych. Używa bowiem autor kilku języków naraz, nie wtrącając żadnych tłumaczeń, które czytelnik musi robić na własną rękę. Literacka piękna polszczyzna splata tu się niemal na każdej stronie z językiem niemieckim i jędrną często dosadną gwarą śląską. Być może znajomość tej gwary – mieszkałem bowiem przez dzieciństwo i część młodości na Opolszczyźnie i Górnym Śląsku – ułatwiała mi lekturę. Męka czytania opłaca się jednak stukrotnie. „Drach” bowiem to saga z ziemi przeklętej (jak piszą o niej krytycy) wymykająca się wszelkim dotychczas obowiązującym regułom. „Górny Śląsk Twardocha jest prawdziwy swoją bolesną brutalnością i nieraz wręcz wulgarnością połączoną ze ze specyficznym kodeksem, z którego wychowani tutaj ludzie nigdy nie rezygnują, nawet jeżeli znajdują się na granicy upodlenia” – to słowa historyka i badacza dziejów Górnego Śląska – prof. Ryszarda Kaczmarka.
Na koniec krótki cytat z książki: „Josef wspomina coś innego, ponieważ jest głodny. Wspomina dzień, w którym nie musiał iść do szkoły, chociaż dzień był powszedni.
– Rechtór niy bydóm przezywać, przeca jak sie świnia zabijo, to bajtel w szkole niy bydzie siedziół – mówi ojciec Josefa do matki Josefa i Josef nie idzie do szkoły.
Dnia następnego zaniesie rechtórowi eleganckie zawiniątko i wystarczy.
Josef Magnor czuje na języku smak wusztzupy, chociaż nie je wusztzupy. Jest maj 1918 roku, jest ciepło, a wagon ma ściany z desek ujętych w stalowy szkielet i z desek ma drzwi, z wielkim trudem przesuwne w stalowych prowadnicach. Cztery lata temu na tych drzwiach kredą wypisano optymistyczne hasło: „Von Gleiwitz iiber Metz nach Paris”, ale teraz nikt na nich niczego nie wypisuje, bo nikt już nie ma do powiedzenia nic, co nadawałoby się do wypisania na drzwiach wagonu.
Geist von 1914 ist weg. Przeminął.”
Piszcie więc listy do św. Mikołaja.
Komentarze
Dzień św. Mikołaja (a nie żadne Mikołajki jak coraz powszechniej mawiają rodacy przywodząc mi na myśl przystań żeglarską na Mazurach) już za nami.
No moje słowa, Panie Redaktorze, moje słowa!* 😀
Nb, skoro już muszą przyzywać Mazury akurat w okolicach szóstego grudnia – mogliby to robić (pisać a zwłaszcza mówić) z małej litery, jak zakupki, wykopki, dożynki, porządki, obrządki, walentynki… – inaczej się ludziom do cna pomyli 🙄
Na południu mówią, że „mikołajkowanie” to maniera warszawska. Lecz zarazy tego typu szerzą się szybko… => => =>
Dosc ponuro brzmia obydwa tytuly 🙁 i zupelnie nie pasuja do mojego dzisiejszego nastroju 🙂 🙂 .
Scisle mowiac tylko jeden rodzaj ksiazek wplywa na wzrost szczescia na planecie: sa to ksiazki kucharskie.
Oczywiscie ze ta sentencje nie ja wymyslilem. Kiedy uczylem sie jezyka, ktorym dzis posluguje sie na co dzien, zwrocilem na to zdanie szczegolna uwage. Bylo napisane po niemiecku i wydawalo mi sie, ze i autorem musi byc niemiec, i na dodatek jakis znany kucharz 🙂 . Kiedy dowiedzialem sie ze wyszlo to spod piora josepha conrada bylem zaskoczony 🙄 do tego stopnie, ze w pierwszej lepszej ksiegarni kupilem jedyna jego pozycje jaka byla. Herz der Finsternis
nie zostala przeczytana do konca 🙁 . Zbyt ponura 🙁
Ksiazki kucharskie sa bardziej zabawne 🙂 🙂 🙂 🙂
Pełna zgoda – i – co do Mikołajek – i – co do „Morfiny”, Twardocha – i- co do naszych znajomków czytających wszystko, prócz instrukcji obsługi naszych polityków.
Książkę L.Stommy przeczytam z pewnością, a Twardocha – niekoniecznie, chociaż mnie akurat gwara śląska nie jest obca, a i problemy regionu dają w kość śląskiej części mojej rodziny. Twardoch dobrze pisze. To jest dobra literatura, ale mnie on wyraźnie nie odpowiada (nawet wiem dlaczego: jego psychologizm mnie odrzuca, a umartwiać się nie lubię). Jest kilka książek, które chciałabym dostać, ale muszę pogadać z pośrednikami Świętego, albo napisać do Gwiazdora.
=> => => Przemieszczając się jednak z Laplandów i innych Mazur ca w kierunku miejsca urodzin popularnego świętego, pozwolę sobie wspomnieć o jeszcze jednej „okołojedzeniowej” książce, jaką przeczytałam latem.
Gorzkie pomarańcze*.
Autor, dziennikarz TOK, Dionisos Sturis, urodził się w Helladzie, w wieku 2 lat „powrócił” do Polski, kraju matki. Słuchacze radia pamiętają jego relacje na żywo z wielu greckich wydarzeń ostatnich lat.
W książce – prowadząc narrację na wielu (uzupełniających się, kontrapunktycznych, zaskakujących) planach czasowych – daje niebanalny obraz greckiej psyche, splotu zagadnień i problemów daleko wykraczającego poza folderowe (i uprzedzeniowe) schematy. Kuchnia przewija się, bo inaczej być nie może – także zwyczaje i sentymenty dolnośląskie Greków, którzy powrócili do ojczyzny. A potem, po latach, odważają się odwiedzić obcy-swojski kraj lat dziecinnych…
*** * ***
Czy Polacy czytają dużo, mało? A może dostatecznie by funkcjonować i wzrastać? — Nie ma sensu wyrokować tylko wedle liczby egzemplarzy, jakie znalazły nabywcę w danym roku podatkowym:
Że Polacy mało czytają, za mało, dramatycznie mało, coraz mniej – usłyszeliśmy obrzędowo, jak słyszymy od lat a nawet zawsze. Zapewne najwięcej czytali przed likwidacją analfabetyzmu a może i przed wynalazkiem druku.
Że tłumy (zatłaczające znacznie większe powierzchnie, niż to było na Centralnej) prawie uniemożliwiły kontemplowanie wydawnictw, oferty, autorów – równie obrzędowo się przekonaliśmy. [a cappella, „Książeczki”]
Najważniejsze, by przeczytane treści wcielali (inkorporowali 😛 ) w życie, codziennie stawali się „stabilniej spełnieni”, rozgarnięci życiowo… a jeśliby jeszcze erudycyjnie-światowo” – to bajka, bomba, błogostan! 😎
Ja wczoraj, w ramach Dwudziestolecia Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha**, w sposób przeatrakcyjny i na długo zapadający w pamięć odświeżyłam i poszerzyłam wiedzę o ceremonii herbacianej.
Tort też był dobry.
Polski 🙂
Inne poczęstunki „umkły” z powodu tłumów.
Trzeba też było pilnować strategicznego miejsca w sali projekcyjnej a potem – filarka w foyer, gdzie odbywał się (przepysznościowy!) koncert przedtortowy i przedlampkowy 🙂 …z widokiem na lampki odbijającego się w Wiśle Mostu Grunwaldzkiego 😀
…Słowem (czterema!) – wszystkie zmysły w czyteln(icz)ej akcji! 😀
_______
*przeczytałam tę książkę poniekąd „celebrując” ćwierćwiecze podróży po Grecji w 1989…
**jedyne takie w Europie Środkowo-Wschodniej — dzięki inicjatywie obywatelskiej wszyscy-wiedzą-Kogo!
Nowy-ja co roku mówię Mikołajowi do ucha,że Nowy jest grzeczny i kochany i mam nadzieję,że co roku w mikołajowym worku są prezenty również dla Ciebie 🙂
Jakbyś miał problem z zamówieniem tej książki to daj znać,kupię ją i przy jakiejś okazji Ci przekażę.
Mam już plan tego, co na okres świąteczny będę przygotowywała. Stan gości – domowników będzie zmienny. W pierwsze święto będziemy tylko we dwie do popołudnia. Na obiad dzik, buraczki zasmażane z chrzanem, surówka z jakiejś sałaty z czerwonym grapefruitem, zupa do wyboru – grzybowa od Wigilii albo czerwony barszczyk w filiżance. Kolacja dla 6 osób. Na stole m.in nasz suszony schab, bigos, biała kiełbasa domowa, resztki ryb z Wigilii (może jako kulebiak z rybą albo sałatka rybna). Po kolacji Młodsza z koleżanką wyjeżdżają na 5 dni w Tatry, więc zabierają pojemniki z mięsem, bigosem i ciastem. W domu zostają Matrosowie, syn Koleżanki „od Tatr” i Pyra – czyli 4 osoby. Obiad w 2-gie święto to rosół z prawdziwej kury z wermiszelem i onaż kura dopiekana pod masłem w piekarniku z orzechami i pastą ziołową. Po południu przychodzi Rodzina – 9 osób, w tym troje dzieci. Podwieczorek z ciast, deserów i przystawek. Jeżeli dzieciaki wytrzymają, to i kolacja. Może być sałatka z wędzonego łososia z roszponką i grapefruitem, domowa kiełbasa z bigosem, wędliny, zapiekanka na grzankach z szynką, grzybami i serem albo paszteciki we francuskim cieście z wątróbek kurzych z cebulką (wątróbki wcześniej podsmażone). Dzień po-świąteczny znowu na 4 osoby i to byłby idealny dzień na jakieś pierogi ze świątecznymi resztkami z sosem borowikowym i barszczyk. Możliwe jednak, że zrobię kaczkę z jabłkami i pomarańczą do drożdżowych pyz i surówki z czerwonej, kiszonej kapusty z jabłkami i rodzynkami (na garnitur duszone jabłka z łyżeczką genialnej konfitury jarzębinowej roboty Starej Żaby) – może podłączy się Synuś z Synową pod tę kaczkę) Następnego dnia Matrosy wyjeżdżają i aż do Sylwestra zostaję sama z chłopakiem. Te dwa dni będziemy wyjadać resztki z lodówki, kombinując zapiekanki, sosy i sałatki. W sylwestra wracają „tatrzańskie turystki” ale to dopiero wieczorem. Będzie czekała tradycyjna golonka w piwie, chrzan, kiełbasa, bigos i barszczyk. W Nowy Rok nic nie gotuję, bo jest u nas cudza impreza. Koleżanka Młodszej, która właśnie zmienia mieszkanie i jeszcze żyje na kartonach, zrobi u nas 40-te urodziny na 10 osób. Wszystko przywozi gotowe, my służymy tylko miejscem, zastawą i bielizną stołową. Mam nie ruszyć nawet palcem. I dobrze.
Pyro-nie będę,rzecz jasna,uczestniczyła ani w Twoich przygotowaniach do Świąt ani w samych Świętach.Powiem Ci jednak,że bardzo lubię czytać Twoje opowieści kulinarno-około-świąteczne.Daje mi to poczucie bezpieczeństwa i stabilności 🙂
Pyro, Twoje Swieta brzmia jak rozpusta od rana do wieczora.
Mam nadziejem ze Rodzina chciz pozmywa i pozamiata.
Pewnie, Kocie – inaczej jeść nie dostaną. Poza wszystkim co innego jest siąść, zjeść, ponarzekać (byle cicho!) a co innego przeczytać to wszystko zmasowane w jednym komentarzu. Planuję na tygodnie wprzód, gromadzę to i owo, wykonuję stopniowo. Spróbujcie swoje święta (5 dni) opisać podobnie i zobaczycie jaka obfitość z tego wyjdzie.
Pyro,
a jakie ciasta planujesz upiec ?
Ja pamiętam o swoim przyrzeczeniu, że święta mają być skromne, tym bardziej że gości będzie niewielu. Zakisiłam w piątek buraki. Część zakwasu przeznaczę na barszczyk wigilijny, ale większość po prostu wypiję. Elap zmobilizowała mnie swoim wpisem o pierogach i dziś przygotowuję farsz do pierogów i uszek – ilości bardzo umiarkowane. Reszta pracy, czyli lepienie – jutro.
Poprzedniej książki Szczepana Twardocha nie czytałam, tej nowej także nie. Czekam, aż trafię na nie w bibliotece. Gospodarz wspomniał o braku tłumaczenia zwrotów niepolskich. Niestety, to jest reguła chyba we wszystkich wydawnictwach. Nie ma dla mnie innego wytłumaczenia jak cięcie kosztów. Czytelnik ma kupić książkę, a jeśli nie rozumie obcych zwrotów, to jego problem. Mój także.
E tam, cięcie kosztów. Niechlujstwo i tyle. Redaktor (jeśli nie zrobił tego autor) powinien automatycznie dawać przypis do obcojęzycznych zwrotów, to kosztów nie podnosi.
Krystyno – Oto wytłumaczenie samego autora. Mnie nie przekonało, ale utwierdziło w przekonaniu, że geniusze to ludzie do szpiku przesiąknięci skromnością 🙂
„Po to, żeby wywołać poczucie obcości. Ale też stąd, że nie lubię dialogów, które odbywają się w języku, który nie jest językiem świata przedstawionego. Przeszkadza mi to i w kinie, i w literaturze. Są sytuacje, w których nie można tego zrobić: trudno w powieści o starożytnym Rzymie pisać wszystkie dialogi po łacinie. Również jako czytelnik potrzebuję poczucia imersji w świat przedstawiony. Idealna literatura jest dla mnie wtedy, kiedy zapominam, że czytam. I nigdy nie daje mi tego literatura popularna. Kiedy język powieści nie zgadza się z językiem świata, zakłóca mi to tę imersję.”
Ja nie narzekałem na brak tłumaczeń zwrotów niemieckich czy w śląskiej gwarze. Uznałem to za zamierzony zabieg literacki przynoszący właśnie efekt,
o którym mówi autor w cytacie przytoczonym przez Placka. A książka – moim zdaniem – jest wręcz wybitna.
Krystyno,
to chyba nie cięcia kosztów – to jest prawdopodobnie maniera pisarska pana Twardocha. Haneczka podesłała mi kiedyś „Morfinę”. Bez zabiegów językowych zapewne lepiej by mi się czytało tę książkę, no ale niektórzy szanowni Autorzy muszą nas, czytelników pomęczyć nowatorstwem tak zwanym. Ja prosta kobieta, dla mnie książka to jest dobrze napisana opowieść.
Ze Szczepanem Twardochem mam na pieńku od czasu, kiedy publicznie wypowiedział się „pie**ol się, Polsko”.
Mały, obrażony gówniarz, z przeproszeniem.
Placku.
Masz racje.
Gospodarzu, nie przeczę, bo i „Morfinę” pobrałam z zainteresowaniem, ale jak dla mnie, niepotrzebne powtórki, człowiek potyka się o nie jak o progi.
Ale zniesmaczyła mnie ogromnie ta jego wypowiedź pod adresem Polski, w jakimkolwiek byłoby to kontekście.
Alicjo.
Ty tez.
Placku – a co to jest „literatura popularna”?
Alicjo – Prosta odpowiedź dla prostych kobiet i prostych mężczyzn. Podejrzewam, że autor ma na myśli moje komentarze.
O swojej twórczości mówi tak – „Mnie na pisanie literatury popularnej szkoda życia, to na pewno.”
Szczepan Twardoch – literatura wysoka.
Moja odpowiedź była czynem społecznym. Gdybym był Ślązakiem Górnym, mógłbym brutalnie odszczeknąć – „Twardocha się czepiaj, drachu jeden, raus, do dom, aber sofort!”, ale nim nie jestem 🙂
Jeszcze małe dwa tygodnie i będę miała ząbki piękne, jak Jerzy Urban. W czwartek kolejne przymiarki „w wosku” i w poniedziałek „w tworzywie twardym”. Mamusiu! Gdybym była przygodną pacjentką, byłyby 3 wizyty : wycisk, przymiarka – następny proszę! I finał. Jestem jednak pacjentką zaprzyjaźnioną i do poniedziałku tych wizyt będzie 7! Najśmieszniej byłoby, gdybym tych ząbków nie doczekała i umarła bez nich.
Rzeczywiście: skromność p. Twardocha graniczy z masochizmem. Od kilkunastu lat widzę, jak szybko starzeje się literatura i o ilu wielkościach zapomniano krótko po pogrzebie. Dobra, nie będę się wyzłośliwiać – dobrze pisze, ale nie dla mnie. O!
Pyro,
nie wygłupiaj się, zanim co, poczekaj na zęby, wszak temu i owemu trzeba się odgryźć 👿
Polska restauracja oferuje zamowienia dan na swiateczny stol. Zamowienie nalezy zlozyc przed 19 grudnia. Odbior 23 grudnia.
Nie wszedzie jest podana jednostka miary, to znaczy nie wiem jak jest mierzony barszcz. Przypuszczam, ze jest to „cup” czyli rozmiar jednej szklanki. Nie wiem ile uszek lub pierogow mozna otrzymac za podana cene. Ale to chyba nie ma znaczenia. Podoba mi sie, ze jest taka mozliwosc.
Special Christmas Order
Borscht $3.00
Ukrainian Borscht $4.00
White Borscht (Zurek) $4.00
Ushka (small tortellini stuffed with mushrooms) $8.00
Pierogi (hand made dumplings filled with your choice of potato and cheese, meat, sauerkraut and mushrooms) $8.00
Cabbage rolls ( 2 pcs of cabbage leaves filled with meat and rice)
Polish kielbasa 1 link $4.00
Kabanosy 1 link $1.00
Bigos (Hunter stew) $6.50
Sweet cheese blintzes 3 pieces $6.50
Poppy seed pasta (pasta with poppy seed, honey, raisins and nuts) $6.50
Chrusciki $8.00
Poppy seed roll $10.00
Cheese roll $10.00
Ja wolę książkę bez robienia wokół pisarza czy książki „atmosfery”. Jakoś mi sklęsł, jak mawia Nisia, entuzjazm dla autora (zacytowałam wyżej). Dla mnie to jest bluźnierstwo, coś w tym rodzaju, taka wypowiedź.
Ziemia jest dość pojemna i można sobie wybrać kraj. Rozumiem uzasadnioną krytykę, ale takie prostackie i chamskie powiedzenie bardzo mnie razi.
Wracając do „literatury popularnej”, takiego określenia nie znam, pamiętam jednakowoż „literaturę popularno-naukową” i wiadomo było, że są to książki dla niezbyt naukowych, ale zainteresowanych tematem.
Ceny chyba nie są zaporowe, tylko dlaczego kabanos jest 4 x tańszy od kiełbasy i ile chruścików za $8 ?
Cabbage rolls czyli dwa golabki za $8.00
Pyra,
Ceny sa bardzo przystepne! Najwieksza zaleta tej oferty jest taka, ze istnieje! Jest to bardzo praktyczna i skuteczna metoda propagowania polskiej kuchni w miejscu, gdzie dostep do polskich smakolykow nie istnieje lub jest ograniczony. Dadajmy do tego ludzi, ktorzy nie wiedza jak to robic, a przede wszytkim nie maja czasu, aby to przyrzadzac.
Nietłumaczenie obcych zwrotów to zjawisko powszechne, nie dotyczy tylko omawianej książki Twardocha. Nie pamiętam już kiedy czytałam świeżo wydaną książkę z przypisami. A przecież w niegdysiejszych czasach wyjaśniano czytelnikom nie tylko wyrażenia obce, ale także archaiczne, wyjaśniano znaczenie pojęć filozoficznych itp. Sami to zresztą pamiętacie. Ze śląską gadką jestem trochę osłuchana, ale jeśli chodzi o niemiecki to nicht verstehe. A te niezrozumiałe w książce słowa przecież maja przecież jakiś sens. Z tego co mówi autor wynikałoby, że w zasadzie dobrze jest, jeśli czytający nie rozumie pewnych wyrażeń, bo ma wówczas silne poczucie obcości, a czytelnik ze znajomością obcego języka nie jest w stanie tego pożądanego przez autora odczucia uzyskać. Pozostaje cieszyć się nieznajomością języków obcych i w ogóle niewielką wiedzą na każdy temat, a najlepiej czytać sobie do snu książkę w nieznanym języku. Bałamutne te wyjaśnienia autora.
Przypomniało mi się, że w ostatniej książce Pawła Huelle ” Śpiewaj ogrody” objaśnione są wszystkie dialogi kaszubskie, a więc jednak można.
Pyra,
Nie wiem dlaczego jeden kawalek polskiej kielbasy jest o wiele drozszy od jednego kabanosa. Przyczyna moze byc taka, ze nazwa Polish kielbasa jest powszechnie znana i Polish kielbasa jest lubiana. O kabanosach slyszalo bardzo malo osob.
To jest tylko moja interpretacja roznicy ceny.
Pyra,
Nie wiem ile chruscikow jest za $8.00. Pisze – jedno opakowanie.
Orca – też uważam, że to doskonała inicjatywa i teraz trzeba dopilnować jakości i smaku, Stosunkowo drogie ciasta.
A 1 link to ile ?
Jeśli tylko wyroby są smaczne, to warto kupić gotowe. Uszka, pierogi, bigos – to wszystko jest pracochłonne. Zrobiłam farsz do uszek i pierogów, przy czym ten drugi , czyli kapustę kiszoną i grzyby suszone zazwyczaj mielę w maszynce, a tym razem drobno posiekałam. Tylko ciągle nie jest to ten właściwy smak. Dogotowałam trochę grzybów i jutro będę dalej doprawiała. I to na razie koniec przygotowań świątecznych.
Orca – u nas chruściki pakowane są do luftu. Owszem – zgrabne i równiutkie, ale twarde i niezbyt smaczne. Zrobienie chrustu w domu jest tanie i łatwe, tylko czasu trochę potrzeba, ale jakość jest nieporównywalna.
Ciasta sa pieczone przez wynajetego piekarza. Cala reszta jest przygotowywana przez Chefa, jego zone i ich dorosle dzieci.
Piekarz pochodzi z Niemiec i piecze wysmienite ciasta i ciastka.
Chruściki to przysmak raczej karnawałowy. Ale w cukierniach sprzedawane są przez cały rok. Nie kupuję ich jednak, bo nie chcę, aby mi spowszedniały, a po drugie te z cukierni są bardzo grube. Gdyby były delikatniejsze, pokruszyłyby się szybko i nikt nie chciałby ich kupować. Kółko się zamyka – muszą być grube.
Krystyna,
1 link to jeden kawalek kielbasy. Nie ukrojony kawalek tylko jeden kawalek w calosci. Na przyklad jeden kabanos (nie zwoj) to jest jeden „link”.
🙂 Nie potrafie wytlumaczyc tego w bardziej zagmatwany sposob. 🙂
Orca,
powinnam od razu się domyślić.
To dziwne, że kabanosy są mniej znane od polskiej kiełbasy. Ale co kraj to obyczaj. Nie można mierzyć innych swoją miarą.
Mam nadzieję, że chruściki w Twoim sklepie są lepsze niż te nasze. Pyra też oceniła je niepochlebnie.
Ja w sobote kupilam w rosyjskim sklepie polska kiszona kapuste Made in Poland. Na zakupy zabralam znajoma, ktora po raz pierwszy byla w rosyjskim sklepie. W polskim sklepie jeszcze nie byla. Polski sklep miesci sie dosyc daleko w samym centrum miasta.
W tym rosyjskim sklepie o nazwie „European Center” byl miedzy innymi koszyk z polskimi sliwkami w czekoladzie „Sliwka Naleczowska”. Jest to jeden z moich ulubionych cukierkow. Dalam znajomej posmakowac. Po pierwszym ugryzieniu powiedziala „Oh, my God”. Potem jeszcze kilka razy powtorzyla „Oh, my God” az skonczyla jesc sliwke Naleczowska.
Orca – tyle zrozumiałam. Kabanosy są luksusową, trwałą wędliną i ich cena jest u nas sporo wyższa od zwykłej kiełbasy. Stąd moje zdziwienie.
Krystyna,
Wydaje mi sie, ze jest to rezultat reklamy. Nazwa „Polish sausage” jest powszechnie znana. Jest to generalna nazwa. W potocznym rozumieniu nie istnieja zadne odmiany „Polish sausage”. Nie przypominam sobie, abym gdziekolwiek w sklepach lub restauracjach slyszala o odmianach polskiej kielbasy. Niemcy z wiekszym sukcesem wprowadzili do obiegu nazwy konczace sie na …wurst.
Przypuszczam, ze w duzych skupiskach polskiej imigracji rozne odmiany polskiej kielbasy, wlacznie z kabanosami, sa znane.
Orca – tak się podśmiechuję… Gdyby Twoja znajoma po zjedzeniu śliwki w czekoladzie zamiast okrzyków nabyła kilogram cukierków, byłabyś prawdziwym ambasadorem polskich specjałów, a tak jesteś tylko gościnną gospodynią. Uśmiechnij się, to nie złośliwość, tylko humor.
Jeden kabanos jest cienki i lekki, a kiełbasa kilka razy grubsza i cięższa.
Mam w lodówce paczkę kabanosów Krakusa – 7 sztuk waży 180 g.
Kawałek krakowskiej suchej – 320 g.
Kilogram kabanosów kosztuje ok. 50 zł, krakowskiej – ok. 38 zł.
Podobne relacje cenowe są i za granicą.
Jeden kabanos jest cienki i lekki, a kiełbasa kilka razy grubsza i cięższa.
Mam w lodówce paczkę kabanosów Krakusa ? 7 sztuk waży 180 g.
Kawałek krakowskiej suchej ? 320 g.
Kilogram kabanosów kosztuje ok. 50 zł, krakowskiej ? ok. 38 zł.
Podobne relacje cenowe są i za granicą.
Kabanos jest skinny, a ta druga nie jest skinny. Być może samotny kabanos waży o wiele mniej niż samotna kiełbasa. Wiem, że to śmiała teoria, ale „oh my darling Clementine” 🙂
Nemo – Danke, ooh wielkie danke 🙂
Niedobrze ze mną. Książki Ludwika Stommy mnie nie bulwersują, bo niby czym mają tak szokować, ale kabanos zrobił swoje 🙂
Pyra,
Nie jest tak zle. Znajoma kupila pol kilograma sliwek w czekoladzie, jeden sloik kiszonej kapusty, 1 bochenek razowego chleba, 1 sloik dzemu z wisni, 1 sloik dzemu z lesnych jagod, 1 sloik kiszonych ogorkow i powiedziala, ze wroci dokonczyc zakupy na tydzien przed swietami. 🙂
Orca,
u nas w sklepach, supermarketach (nie polskich!) istnieje pojęcie „polish saugage”. Jest to dobrze doprawiona kiełbasa, ale nie jest zbytnio wędzona. Bardzo dobra.
Brawo Orca!
Placku,
war mir ein Vergnügen 😉
Jak jest wurszt, to i zymft ktoś dołoży 😉
Alicja,
To samo tu. Nazwa Polish sausage. Nie Jalowcowa ani zadna inna. Koneser z Polski mialby duze zastrzezenia do tej nazwy.
W polskim sklepie „George’s Deli”, ktory osiagnal wielkie uznanie szczegolnie wsrod biznesow w centrum miasta, jest wybor roznych kielbas. Tam nie ma „Polish sausage”. Jest kielbasa (wymawiana kobasa 🙂 ) krakowska, mysliwska, sa kabanosy (wedzone i nie wedzone), baleron, kilka rodzajow szynki, biala kielbasa i wiele wiecej roznych kielbas, ktorych nazw nie pamietam. Wiekszosc importowana prosto z Chicago.
W George’s Deli podczas lunchu sa kolejki na kilkanascie metrow. Oprocz kielbas i innych polskich wyrobow mozna tam kupic bardzo smaczne kanapki przyrzadzane na miejscu przez wlascicielke sklepu.
Kiedys otrzymalam w prezencie od znajomej Japonki smaczne ciasto zapakowane metoda Furoshiki. Bardzo mi sie to spodobalo. Furoshiki to metoda pakowania prezentow z wykorzystaniem ladnej tkaniny. Na tym filmie jest kilka praktycznych przykladow.
https://www.youtube.com/watch?v=Bn6zdyCAwJs
Orca,
u nas w Baltic Deli dostawy są w czwartek (z Toronto), ustawia się kolejka głównie za chlebem, a wędliny oprócz nas, Polonusów, wykupują autochtoni, prym wiodą kabanosy jako zagryzka do piwa czy czego tam. Polskie wędliny są w dużym poważaniu, bo są smakowo wyraziste i dobrze doprawione.
Ja tę opinię wyrażam na chwałę naszych polskich masarzy tutaj w Kanadzie, bo przecież nie importujemy z Polski, a tym bardziej „cheba od Jędrka”.
Wydaje mi się, Orca, że na naszym kontynencie Polska kulinarna skupia się właśnie w Chicago i oni trzymają się starych receptur (podobnie w Toronto).
Wspaniała sprawa, kiedy jest festiwal kultur i co jest wtedy oblegane? Ano, stoiska z jadełkiem 🙂
*chleba, nie „cheba”
Przeszkadza mi gips, ale pojutrze zdejmują 🙂