Robert smacznie mówi
Co jakiś czas polecam wszystkim niezwykle wysmakowane magazyny kulinarne, które od niedawna funkcjonują na naszym rynku. Dziś przejrzałem i częściowo przeczytałem nowy, trzeci w tym roku numer magazynu „Smak”. Jest jak zwykle świetnie zilustrowany i bogaty tekstowo.
Ale polecam ten numer szczególnie ze względu na obszerny wywiad, który przeprowadził Kamil Antosiewicz z Robertem Sową. Jest to rozmowa bardzo ciekawa, a jedną z jej zalet jest to, że Robert po słynnych wypadkach, które miały miejsce w jego lokalu, zniknął z łamów prasy, z anten radiowych i z ekranu telewizyjnego.
A to przecież nie on był czarnym charakterem i „bohaterem” afery podsłuchowej. Jest on raczej – tak jak i podsłuchiwani oficjele – ofiarą łobuzów czy raczej przestępców. Tym chętniej rzuciłem się na wywiad z mistrzem kuchni. Wątek podsłuchowy zajmuje małą część rozmowy, ale jest bardzo istotny. Zresztą zobaczcie sami.
Mówi Robert Sowa:
O tej restauracji zawsze się mówiło. We wrześniu skończy dwa lata i zaliczana jest do warszawskiej czołówki. Myślę całkiem nieskromnie, że razem z moimi kucharzami i obsługą wypracowaliśmy jakość, która naszym gościom bardzo odpowiada. Świadczy o tym też fakt, że znaleźliśmy się na liście lokali wybieranych przez polityków, VIP-ów i celebrytów. Warto więc inwestować w świetny sprzęt w kuchni, w dobrą jakość produktów, które zawsze są świeże, warto postawić na sezonowość i lokalność. Klienci przychodzą na dania, które pokażecie właśnie w tym numerze, i które zamówili panowie podczas słynnej rozmowy w VIP-roomie: ośmiornicę, boczek, sarnę i mus z chałwy. Poza ośmiornicą są to dania typowo polskie. Jest mi bardzo przykro, że pojawia się nagle jakaś czarna owca, która może zepsuć to, na co w restauracji pracowaliśmy przez dwa lata, a ja na swoją markę dziesiątki lat. Goście nadal nas odwiedzają. Ale niesmak pozostaje. (…)
Jestem od 30 lat w tym biznesie. Tworzyłem wiele instytucji kulinarnych w tym kraju i nie jest mi obca praca na zmywaku czy bycie kelnerem: każdy z tych zawodów szanuję, więc zadra w sercu pozostaje. Cieszę się ze wsparcia ze strony ludzi, którzy znają mnie od lat. Powiem ci szczerze, że nie miałem na to wpływu, przy dzisiejszej technice i poziomie, do którego zeszła polityka. Nagrań dokonano w prawie 10 lokalach – ile więc pozostało restauracji, o których nie mówią media? Sowa trafiła na świecznik, pewnie przez moją osobę: jestem rozpoznawalny i widoczny w mediach od lat. Cóż, psy szczekają, karawana jedzie dalej. Mam tutaj 30 pracowników, o których muszę myśleć, więc nagle nie zakopiemy się pod ziemię.
Tyle wyjaśnień restauratora, który nie poddaje się i walczy o dobrą opinię swojej firmy. Mam nadzieję, że nie tylko smakosze odwiedzający lokal na warszawskim Czerniakowie pomogą mu w tym dziele, ale także dziennikarze, którzy dawniej zabiegali o uzyskanie wypowiedzi słynnego szefa kuchni, a teraz milczą lub czasem ze złośliwą satysfakcją odmieniają nazwę jego lokalu przez wszystkie przypadki, i to w jak najgorszym kontekście.
Lepiej zachować się jak dobry „Smak” dyktuje, czyli przyzwoicie. „Sowa i Przyjaciele” jest bowiem restauracją godną polecenia wszystkim lubiącym dobrą i wytworną kuchnię.
Powodzenia, Robercie!
Komentarze
dzień dobry …
mleko się rozlało … trudno będzie i zawsze ta afera będzie się czkawką odbijała ….
Krzychu już w domu? …
śliwki tanie jak barszcz ale nie mam weny na przetwory …. nie mam weny do niczego ostatnio …
Witam, Jolinku może za miesiąc wena przyjdzie?
Nalewka śliwkowa zwana Wyborną śliwowicą
W gąsior z szerokim otworem nakłaść pełno dojrzałych zupełnie węgierek, nalać je spirytusem najlepszym, zatkać korkiem i zostawić w cieniu przez 4 do 6 tygodni, po tym przeciągu czasu zlać spirytus ze śliwek, wysączając długo i starannie gąsior, a w miejsce spirytusu wsypać na śliwki cukru miałkiego tyle, ile się tylko zmieści. Cukier będzie wyciągać ze śliwek spirytus w miarę rozpuszczania się, po 2 tygodniach najwyżej powinien się cukier zupełnie rozpuścić, wtedy zlać płyn i wymieszać z poprzednio zlanym spirytusem, przefiltrować przez szwedzką bibułę, zlać w butelki, zakorkować i zostawić przynajmniej na pół roku, a będzie wyborna i wystała śliwowica.
Przepis pochodzi z poradnika Lucyny Ćwierczakiewiczowej.
Miło jest podsłuchiwać wprawnych użytkowników języka węgierskiego czy rumuńskiego. Albo Niemców, albo wycieczkę polskich wytwornych starszych państwa, śmigających kompetentnie po Sigisoarze czy innych szlakach Sasów siedmiogrodzkich…
Sighi?oara (jej dzień) właśnie w opracowywaniu, lecz 8 wcześniejszych (na 13… i pół) czeka na Zainteresowanych, serdecznie zapraszam!!! 😀
Pogoda była bezbłędna, wyjazd bogaty w program kulturowy. Co ważniejsze – udało się zrealizować wszystkie siedem pełnoprawnych wędrówek, i to na ogół w wersji „A”: Zadielska, Hajska w Słowackim Krasie; Pietrosul, najwyższy szczyt Karpat Wschodnich; Gargalau, także w Alpach Rodnieńskich (jak P.); z Prislopu Górami Marmaroskimi ku Czeremoszowi czyli krańcom II RP; Rarau nad Kimpulungiem Mołdawskim; Cheille Turzii (taki spektakularny wąwóz w szeroko rozumianym Siedmiogrodzie); Krzemieniec – trójstyk słow.-pol.-ukr. od strony słowackiej z Wielką Rawką na przycynek.
Do tego wieeele kilkukilometrowych spacerów: w Krasie nad Krasną Horką, po węgierskich Górach Bukowych, na obronne zamki chłopskie (saskie) w Siedmiogrodzie, wokół cerkiewek marmaroskich, bukowińskich i słowacko-połonińskich, w Małopolsce poranno-burzowej (tak się dać zaskoczyć na koniec! 😉 )
Kolejne dziesiątki kilometrów — po urokliwych miastach, miasteczkach i wioskach: Dvornikach, Rożniawie, Egerze, Bükkszentkereszt, Lillafüred, Săpâncie, Borszy, Suczawie, Târgu Mures, Sigisoarze, Saschiz, Viscri, Oradii, Debreczynie, Tokaju, Sarospatak, Koszycach, Preszowie, Starym Sączu, Czchowie, Bochni…
I jeszcze liczne się-zatrzymania w pięknych, ważnych miejscach, na 5-10 minut. Ot, zwyczajnie, jak to w podróży.
W drodze byliśmy nieco ponad 3000 km (licząc całość; z Krk do Krk o 200 mniej), co – przy zaliczeniu aż tylu atrakcji rozciągliwie rozumianej Europy Centralnej, kapryśnych odskokach, np. z Koszyc w Bieszczady o nocnym poranku tydzień temu, po czym objazd cerkiewek ruskich i powrót do Preszowa – daje doskonały wynik: super-ekologiczne ratio „siedzę w pudełku na kółkach, kręcę kółeczkiem wspinając się na niezliczone przełęcze i zjeżdżając z nich” do „wędruję, wącham, zwiedzam, przesiąkam, jestem TAM”.
Ile byliśmy na szlakach (godzinowo, kilometrowo) – nie da się dokładnie określić (choć Kompan monitorował dżipiesowo większe eskapady).
Dzięki jego detalicznemu planowaniu (co nie wykluczało spontanów, nawet kilkugodzinowych, jak odskok na Wielką Rawkę) oraz super-nawigacji szosowej i terenowej – intensywny wyjazd był praktycznie bezstresowy… Jeśli nie liczyć slalomowania pomiędzy potężnymi dziurami podczas wieczornego, powędrówkowego zjazdu z przełęczy Prislop na bukowińską stronę i kilku „atrakcji” drogowych 3 dni wcześniej, w Maramureszu.
Generalnie główne rumuńskie drogi są ok a kilku górskich można pozazdrościć, gdy się ma natychmiastowe porównania w postaci zniszczonych serpentynek nad Jeziorem Rożnowskim, w podjeździe na Św. Just…
Niektóre nie-główne, np. ta na Rarau, 1500 m npm z hakiem, wzbudziły entuzjazm, zwłaszcza iż były taaaaak puste w poniedziałkowy poranek!
I tak dalej, można długo. Więcej znajdzie Czytelnik/Oglądacz pod fotkami. Wszystkie zepnie wcześniej lub później wpisik blogowy.
Album zdjęciowy jest pod moim nickiem.
Tu początek owych niespełna dwóch tygodni na szlaku i w drodze: https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/SOwackiKrasZadielskaHajskaRozniawa
Kto ciekaw – miłego oglądania! 😀 😀 😀
Oj, ile tego wyszło! 😳
I… – no tak – ptaszki i daszki diakrytyczne tutejszy WordPress czyta, ale już cedili nie 😮 – Dopiszą sobie Państwo myślnie ten śliczny znaczek… 😀
PS, Alpy rumuńskie są rzecz jasna Rodniańskie; określenie upowszechnili przed wojną, wraz z popularyzacją tego spektakularnego pasma, polscy turyści z kręgów lwowskiego Towarzystwa Tatrzańskiego.
Za inne, niewykryte obślizgi palcowe także przepraszam!
A cappella jak zwykle niezmordowana w swoich wędrówkach 🙂
Jolinku-może uda nam się poprawić Twoje morale w niedzielny poranek?
Oby 😀
Krysiade-zajrzyj proszę do poczty.
Hej, śliczna ta nasz Europa środkowa ( i każda inna też) Tak mi się marzył kontynent bez granic i co? I coraz więcej amatorów na granice, strażnice i reduty, diabli nadali. Dziękuję a’cappello!
Niunia, serdeńko; wiesz jaka jest różnica między nami? Malutka – Pyra rozumie, kiedy nie rozumie.
Czy żal mi mistrza Sowy? Nie bardzo, poniósł ryzyko zawodowe – co innego kuchnia, a co innego gabinety ustronne dla VIP-ów.
A capello, ponieważ także lubię Europę Środkową i troszkę ją znam, ciekawi mnie bardzo, co tam jadałaś?
Bejotko – jak znamy a’cappellę, do życia wystarcza jej główka sałaty i szklanka wody. Nie jest to osoba „zjadliwa”.
Każdy musi jeść, a tym bardziej z tutaj obecnych, zamiłowanie do smaków to jest tym, co nas tu łączy. Podczas wyjazdów dla mnie równie ciekawa, jak inne atrakcje i odmienności kraju, jest kuchnia miejscowa, a miejsca, o których wspomina A capella znam, więc ciekawi mnie jej odbiór ciorb, mititei, mamałygi z bryndzą itp.
Ja też nie należę do żarłoków, jednak jedzenie mnie ciekawi nie tylko teoretycznie, myślę, że i A capella bez powodu tutaj nie jest 🙂
No wiesz co, Pyro!… 😯 😉 😀
A nawet gdyby wystarczyło przy takim wysiłku przez dwa tygodnie (nawet prowadzenie auta jest sporym wysiłkiem , zwł. po górskich drogach) – to nie zapominaj, że byłam tam z facetem, a zerowa zasada termodynamiki mieszanych wycieczek górskich od zawsze brzmi „facet kiedy głodny, to zły”. Do czego nie można dopuścić! 😎
Bjk, w Rumunii testowaliśmy (Kompan z literaturą w garści 😀 ) wszelkie cziorby, friptury i tokanice, jakie poleciły nam były przewodniki i znajomi (a korzystaliśmy m.in. z przewodnika napisanego przez osobę, która potwierdzała mi w licealnym dziecięctwie wycieczki do wyższych stopni Małej GOT). Ciorba de burta jeszcze nie zaatakowaliśmy (w żadnym z regionalnych wariantów), bo… za dużo grzybów rosło w okolicach Statiunea Borsa, a mieliśmy tam (podobnie, jak w Rożniawie i Miszkolc) kuchnię do dyspozycji. W ogóle wspólne pichcenie, komponowanie sałatek, etc. wychodzi nam radośnie i znacznie sprawniej-szybciej, niż czekanie na cudze dzieła po knajpkach i restauracjach, więc gdy wracaliśmy zmachani całodzienną wędrówką, było ono najlepszą opcją… i do połączenia z kąpielą/relaksem. W takich razach liczy się każde 5 minut przed najjakościowszą, pokąpielową i pomasażową (kolanka!) horyzontalizacją… A pobudka naznaczona znów wcześnie! 😉 )
Słowem pogoda była za dobra a czas pobytu (w samej R niecałe 8 dni) – za krótki, by przetestować cały wachlarz ich oferty.
Może w starszym wieku, gdy apetyt na inne smaki życia będzie mniejszy?… 🙂
Wiele uwag „żywieniowych” rozrzuconych jest pod fotkami. Mogę też (później) opisać nasz jadłospis na typowej wycieczce górskiej – pewne chwyty sprawdzają się niewiarygodnie i nie nudzą w powtórkach 😀
Rumuńskie pierwsze wrażenia supermarketowe – pod jedną z fotek Tirgu Muresz.
O, w rumuńskich restauracjach niestety palą nad talerzami… 🙁 🙁 🙁
Nie chce mi się nie chce…
A mnie tam proszę państwa to się chce. Przed chwilą umyłem garnki w których gotowałem i przecierałem pomidory. A pomidory piękne. Cena za skrzynkę 18 kilo 20 złotych. Miałem nie kupić? K upiłem i przerobiłem trzy skrzynki, przy okazji wsparłem polskie rolnictwo. Czwarta stoi jeszcze nie przerobiona. Oczywiście nie wszystkie pomidory dla mnie . Nieprzerobione dla sąsiadów z prawej – przerobię wieczorem.
Połowa dzisiejszego urobku (10 słoików0 dla sąsiadki z lewej.
A wszystko przez śp. Pana Lulka. Jakby mi maszynki do przecierania nie dał, tobym nie przerabiał. A tak to ja mam przecier, sąsiadki pomidorową i wszystko się kręci, prawie jak buddyjski młynek.
Nad talerzami palą nie tylko w Rumunii.
Bałkany, Kaukaz… To trzeba wpisać w dobrodziejstwo inwentarza. Nie cierpię dymu papierosowego, ale w tych knajpkach jest nierozłącznie związany z klimatem lokalnym, specyficznym gwarem, czy śpiewem i mając wybór: wędzenie się, czy unikanie tych miejsc, bez wahania wybieram wędzarnię. Choć gdy podczas czerwcowego pobytu w Rumunii jakiś gość nad Ursusem dmuchał mi prosto w nos, odsiadłam się. Gruzini przynajmniej pytają, czy mogą zapalić, gdy siedzą w pobliżu kobiet. W takiej sytuacji wypada tylko się zgodzić, bo to ich teren.
Ha, na zjazdach my, kopcące, wychodzimy na dymka albo siadamy przy ognisku trochę z boku, żeby naszym astmatyczkom nie szkodzić. Słuch mam jeszcze na tyle dobry, że mnie budzi budzik sąsiada za 10 szósta, wiec 2 m odległości + wiatr, nie ograniczają rozmowy. Co prawda, to prawda – knajpka bez dymu zyskuje może na czystym powietrzu ale traci wiele na charakterze.
Misiu-chcialabym Cię mieć za sąsiada.
Wszystko jedno,czy z prawej czy z lewej 🙂
Danuśka – ja za sąsiada Misia z jednej, a Allana z drugiej – powidła na rano i świeża rybka w obiad, O
W VIP-roomie
Ewangelicko-augsburski anglicyzm? 🙂
Top-orne kluseczki lub sałatka
Pyro-żeby jeszcze te rybki były uprzejmie łapać się na haczyk tak przynajmniej co drugi dzień.Póki co Osobisty Wędkarz wybiera się jutro
łapać pstrągi u braci Słowaków.Taka męska,parodniowa wyprawa francusko-polska 🙂
Ależ senny, mglisty dzień. Mogę napisać powiastkę pt „Łakomstwo słusznie ukarane” na swoim, własnym przykładzie, Otóż wybrałam się dzisiaj do piekarni po chleb orkiszowy; małych nie mieli,kupiłam pół dużego. Mają tam bardzo dobre ciasta kremowe i bardzo marne drobne ciastka – galanterię. Jako, że nie piekę i ciast do domu nie kupuję, to mnie naszła chcica – kupiłam apetycznego eklera. Ledwo wróciłam – zaraz kawa i ciastko na stole…i … dawno takiego paskudztwa nie jadłam. Ciasto ptysiowe było już zwilżałe, krem budyniowy obrzydliwie słodki i jeszcze wzbogacony o czekoladowe łezki, a zamiast kakaowego lukru na wierzchu był lukier przezroczysty, kryjący wzorek z kuwertury. Na dłuższy czas wyleczyło mnie to ciastko z łasuchowych pożądań.
Niegdyś pracowałam na Ochocie w okolicach pl.Narutowicza.
Obok naszej firmy był sklep spożywczy,w którym mieli znakomite wuzetki oraz eklerki,kupowałyśmy w koleżankami te ciastka na zmianę.
Na dodatek człek był w miarę szczupły w tamtych czasach i mógł sobie pozwalać na takie ekscesy i to bez poważnych konsekwencji 😉
Danuśka – ja lubiłam czarną kawę i w miseczce dużą porcję bitej śmietany wzbudzając gwałtowną zazdrość koleżanek. To było w tym okresie kiedy kol.Sawicki wykrzykiwał : Jaruta, będą Cię pokazywali w „dobranocce” – Dzieci, tak będziecie wyglądały, jak nie będziecie chciały kaszki jeść!I co? I skończyłam 54 lata i wyglądam, jakbym się wyłącznie karmiła kaszką z sokiem malinowym. Już w Biblii napisano, że jest czas siewu i czas zbioru. A ja już tylko zbieram.
Eklerki jadam tylko u Bliklego, tam je robią z bita śmietana. Dawno, dawno temu mieszkałam w domu, gdzie w podwórku była cukiernia Wróbla, więc wracając do domu ….
Dzień dobry ze słonecznego, letniego mimo jesieni Kingston.
Śledziłam w prasie „aferę podsłuchową” w lokalu pana Sowy i pomyślałam – facet szczęściarz w pewnym sensie, bo teraz będą do niego walić tłumy! Przynajmniej na tym kontynencie by tak było, afera dodałaby *pieprzu* lokalowi, kulinarnie mówiąc.
Życzę Panu Sowie dalszych sukcesów na polu kulinarnym i jeśli zawadzę o Warszawę, na pewno nie omieszkam odwiedzić „Sowy i Przyjaciół”. Jerzor też 🙂
Yurek,
u mnie śliwki jak należy i tanie, we wsi pojawił się też „Spirytus Gdański” 76% ( 0.7l – 38$). W sam raz na śliwowicę łącką 😉
Zastanawiam się tylko, czy ona nie będzie za słodka, ta śliwowica?
W każdym razie dziękuję za przepis i umieszczę w /przepisy/napitki.etc.
76% bd, postaw balon na łące może wyjdzie Śliwowica łącka.
A dyć w cieniu na stać! Jak każda nalewka 🙄
Przy mnie stoi pierwszy w tym sezonie kubek z naparem imbirowym, od dzisiaj będzie mi zastępował wodę mineralną, jaką popijałam po obiedzie. Przynajmniej nie trzeba dźwigać butelek z wodą, a potem wynosić stosu plastikowych śmieci. Od rana pijam kawę, popołudniu sezonowo – coś innego. Zaparzyłam litrowy dzbaneczek i najpierw na gorąco, potem na zimno, wypiję cały . Bardzo lubię imbir. Muszę zajrzeć do przepisów Alicji tam powinien być przepis na imbir marynowany. Nie mam octu ryżowego ale i winny może chyba być?
Okazuje się,że ta wyprawa na słowackie pstrągi jest angielsko-francusko-polska.
Wędkarze wszystkich krajów łączcie się 🙂
Muszę powiedzieć,że Osobisty Wędkarz,dzięki swojemu ulubionemu zajęciu,poznał sporo sympatycznych osób.A ja przy okazji też.
Danuśka – a my? Nas Alan poznał też przy okazji ( a sympatyczni jesteśmy bardzo).
Pyro-wiadomo 😀
Na miłość boską, śliwowica to destylat, destylat!
Nie nalewka!
Łącki – my to wiemy, to było „takie sobie gadanie”
Znam Łąck. Tam są dzie z poczuciem humoru i abstrakcyjnego myślenia. Ten się poszywa… 🙂
Plus „lu” i „d”
Cichal – on się nie podszywa, on miłośnik onej. A my bez należytej estymy.
Kiedyś Ewa, znając moje smaki, wiozła mi z Polski butelkę Łąckiej 75%
Na lotnisku zakwestionowano moc. Przepis zezwala tylko do, chyba 50% czy cóś. Udało Jej się zamienić na słabszą w wolnocłowym. Tamta była z oryginalną naklejką, co to:
„Krzepi serca, krasi lica
Nasza Łącka śliwowica?
A na żal!
Łąck? Nie znam, znam Łącko.
http://www.sliwowica.net/historyczne.html
Łącki,
co tam destylat – tak też wyjdzie coś:)
Prawdziwą Łącką, co to krasi lica itd. dostałam swego czasu od blogowej Koleżanki z sąsiedztwa blogowego. Upakowałam do bagażu, nikt nie zaglądał, przeszło… 😉
PYRO,
ocet ryżowy nie mus, moim zdaniem na ocet jabłkowy, zwany czasem cydrowym, imbir w nim marynowany będzie jeszcze lepszy. No i patriotycznie 🙂
korekta: -na 😳
Łącki, nie z Łącka.
„Łącką” – od czasu, do czasu, ale wielkim admiratorem Łącki „Łąckiej” nie jest.
Moc – owszem, owszem, ale zdaniem Łąckiego, nic poza tym.
Chciałam przypomnieć, że w /Przepisy/Napoje_etc są http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Przepisy/06.NAPITKI_etc./Nalewki_sliwkowe.html
Sama o tym zapomniałam (skleroza nie boli!), Pyra podała przepis toczka w toczkę, co dzisiaj podał yurek.
Mamy tyle zebranych przepisów, a jak co – bezbronni!
Muszę w sobie wyrobić odruch – po pierwsze zaglądać do /Przepisów, po drugie popytać na blogu, po trzecie – internet i książki 💡
Łącki – już dobrze; mieliśmy tu kiedyś mistrza dyplomowanego gorzelnictwa – niektórzy do dzisiaj z łezką wspominają Panalulkową gruszkówkę. I jeszcze częstował tym, co „po armii wyzwolicieli” pozostało. Częstował hojnie i często- chyba znalazł ze trzy porzucone cysterny (tu mordka)
U mnie dzień pod znakiem dyni, zabrałam się za realizację przepisów od Orki 🙂 Najpierw ukręciłam w moździerzu stosowne przyprawy, po czym przystąpiłam do ciasta. Teraz chwila wytchnienia i oczekiwania, Ciasto w piekarniku. Wypreparowałam nawet liście, co prawda nie udały mi się klonowe, ale taka śmieszna gałązka jakby bzowa, nawet nie zatonęła w dość luźnej masie. Jak smakuje dowiem się jutro, będę miała gości, którzy sobie zamówili takie dyniowe menu. A, wszystko (bo i zupa) z dyni piżmowej. Czuję już zapach, ciasto wygląda pięknie, jeszcze parę minut…
Jak to dobrze, ze bjka pełni dyżur za nemo. Żadna literka się nie omsknie! Dziękuję ślicznie!
Dyżur, nie dyżur, ale jeśli już, to własny nikogo nie zastępuję 🙂
Nie chodzi o marną literkę, tych nikomu nie poprawiam, jak i nie komentuję błędów literowych, czy ortograficznych, ani nawet znaków diakrytycznych nie oczekuję, lecz o dwie miejscowości o podobnych nazwach, choć bardzo różne: Łącko i Łąck. Ta pierwsza słynie ze śliwowicy, a druga z innych atrakcji. Ponieważ pisze się tu o śliwowicy, warto nie mylić tych miejscowości, bo ktoś przeczytawszy mógłby szukać tego napoju w miejscowości Łąck i rozczarować się srodze, że nie znajdzie.
Zatem proszę! 🙂
Zostałem pouczony (słusznie) i także dziękuję!
Barbara,
Czekam na reportaz od Ciebie. Jutro? To jest test mojej cierpliwosci. 🙂
Jestem bardzo ciekawa, czy ciasto bedzie Tobie i gosciom smakowalo.
Gratuluje uzycia mozdzierza do przypraw. Tak jest polecane. Ja przyspieszam ten proces i korzystam z dodatkowego mlynka do kawy.
Ciesze sie, ze liscie nie zatonely. Okazuje sie, ze bylam bez powodu troche podejrzliwa, kiedy zobaczylan liscie na ciescie.
Zupe z dyni pizmowej bardzo lubie.
Smacznego 🙂
Dwudziesta i około; nalałam sobie i Młodszej wiśniówki kusztyczek. Oj, jaka dobra. Za co piję? Za całe Blogowisko, za pstrągi Alana, za ciasto Barbary i za cierpliwość Orki – nasze zdrowie, proszę Państwa!
Pyro,
przede wszystkim NA ZDROWIE! 🙂
W oczekiwaniu na werdyk – prosze o werble (10 godzin!)
http://www.youtube.com/watch?v=ch02NDiG7M8
Orca, figlarko! Nie wyciszyłam głośników i jak mi z nagła hulnęło crescendo werbli….
Pyra,
Wylacz w momencie, kiedy Barbara podejdzie do mikrofonu.
Co do śliwowic to zrobiłem kiedyś wg przepisów starych. Śliwki węgierki zebrane w październiku, podsuszone,cieknące od słodyczy zalałem 90% spirytusem. Dodałem sporą garść wędzonej węgierki. Zostawiłem na rok na południowym oknie. Po roku zlałem. Piło się jak kompocik, tylko ze stawaniem od stołu … mhmmm 😉
Irek – ja śliwówkę zrobiłam tylko raz. Nie wiedziałam, że ona tak długo dojrzewa. Po pół roku była paskudna, po roku też, nikt tego nie pił, a potem poszła w kilka dni – po 2 latach to były delicje. Teraz nie robię, bo nie mam tyle spritu żeby na 2-3 lata wyłączyć z obiegu.
Orko, Pyro :D, werble można uciszyć, dziesięciu godzin to i ja nie wytrzymam. Ciasto jest pięęęękne i zapewne pyszne (uszczknęłam maleńkich okruszyn parę). Masa dyniowa wyrosła ponad stan, ale po wyjęciu z pieca opadła grzecznie do właściwego poziomu, dekoracja liściasta wyjątkowo udana, nic nie ucierpiała, żałuję tylko, że się nie przyłożyłam do liścia klonu. Następnym razem 🙂
Orko, dziękuję za inspirację i szczegółowe instrukcje.
Nalewkę ze śliwek też robiłam. Zaczynało się od renklod, potem dodawało się mirabelki a na końcu węgierki. Była bardzo smaczna, ale nie powtarzałam próby, bo i tak ciągle jest w domu jakiś zapas trunków . Dlatego w tym roku zrobiłam tylko nalewkę na orzechach włoskich. Trzeba zużyć zapasy, a idzie to nam dość opieszale.
na dobranoc …. jutro Was przeczytam …
http://www.youtube.com/watch?v=tAGnKpE4NCI&feature=youtu.be
T-12
Piszecie i piszecie o tych śliwowicach, nalewkach i innych trunkach, a ja mam suhoj zakon i w tych nerwach literki mi się gubią… 😉
Cichalu – to okresowo, czy dożywotnio? Bo jak na stałe, to Twoja butelczyna w mojej skrytce zmieni adresata.
Pyro!!!! Duszyś się pozbyła!? To na miesiąc, a potem odrobię! Adresata nie zmieniaj. Nad mem biednem jestestwem ulituj się, o Pani!
PS Kapeć – 7BUM 🙂
Cichal – jak tylko na miesiąc, to nie płacz – ja tylko sraszę.
Kapitanie,
zanim co, będziemy wznosić czerwonym za zdrowie 🙂
Jerzoru zabronili piwa i szampana :schock:
Tak, jakby Jerzor szampany i piwo skrztnkami, a przecież znasz Jerzora 🙄
Zdrowie czerwonym, co Jerzoru zalecono 😉
Zazdraszczam! Na pewno ma lekarkę, przystojniacha jeden! Ja nawet jakby, to i tak psinco… eh, żizń proklata. Serwatkę pijam! A czy to ja cielęcie abo inny warchlak?
Cichalu,
ja w te lekarki nie wnikam (lekarzy miał), ale pielęgniarki i owszem, tyle, że ja miałam na boku taką jedną, co trzymała oko na wszyćko 😉
Po pierwszym dniu po operacji nawet zaczęło mu się to podobać.
Ale nie życzy nikomu takich siurprizek, bo w rzeczywistości to nie jest miłe, pal diabli operację, ale byle nie sercowe, toż nasza pompka!!! Jak nawali, to kuniec z nami!
https://www.youtube.com/watch?v=4893dV5gX2k
https://www.youtube.com/watch?v=9IXzwmKTY78
Cichalu,
lekarz męcizna, ale pielęgniarki i owszem 🙂
Jak już wspominałam, był bardzo grzecznym pacjentem, jak ci chirurg mówi że zaraz klate ci rozetną, to się nie dyskutuje.
Wszystko piękne, tylko te cholerne aorty dwie.
Ale rehabilitacja się ma doskonale, a ja też podsłuchuję, bicia serca
Dzien dobry
Wrocilem. Poznalem Irka I Marka!!!!
Nie spotkalem sie z dziewczynami warszawiankami. Okropnie zaluje. Moze druga raza.
To, ze jerzor mial lekarke to pewne jak 2+2 to cztery. Pielegniarki tez. Dzieki temu jego skolatane serce nabralo wlasciwego rutmu.
Teraz Alicja musi to po prostu ciagnac dalej.
Cichal o czym Ty mowisz? Jakies serwatki ??????
Na brak powodzenia tez nie narzekaj, bo grzeszysz!!!! Gdybys tak jak ja poznal co slowo celibat znaczy, dopiero bys zrozumial .
Siedze w barze przy kieliszku wina.
Za Jerzora zdrowie I Twoje tez!!!!
dzień dobry ….
Danuśka jutro się doładuję z rodzinką bo imieniny syna …. uściski dla Aliny …. 🙂
Nowy nie narzekaj inni mają gorzej … szkoda, że nie wyszło spotkanie warszawskie …
Basiu jutro doczytam i zobaczę bo dużo tego a przyjemność ma być przyjemnością …
yurek ta śliwowica może być …. 🙂
Nowy,
ten z lancetem to był ten:
https://www.ratemds.com/doctor-ratings/92357/Dr-Andrew-Hamilton-Kingston-ON.html
Dodał, że tak pięknego serca nie widział, bo nieruszone mimo tych, psiakostka, aort. Tu akurat Jerzora niepalenie, słabe picie i tak dalej było się udało na plus 🙂
A gorsza sprawa to ta francowata genetyka 👿
Damy radę, nie takie my ze szwagrem… 😉
Koleżanki wybierające się jutro na spotkanie z Aliną, możemy mieć kłopoty z dojazdem, o ile nasze drogi przecinają się z trasą Maratonu Warszawskiego
http://www.infoulice.um.warszawa.pl/index.php?action=objazd&id=905
Dziewczyny – warszawianki, pozdrówcie serdecznie Alinę.
Nowy – czy reszta spotkań w kraju była równie sympatyczna, jak to z Irkiem i Markiem?
Alicja – Jerzor to kawał chłopa, nie zmoże go byle co!
Ugotowałam Radziowi, upiekłam swoją cielęcinę – będzie klasycznie z zielonym groszkiem, zrobiłam zakupy. Teraz przeczytam prasę i zabiorę się do zgoła innej roboty – niech żyje płodozmian!
Nie tylko w Poznaniu w siłę rośnie zabobon i hipokryzja(sprawa osłów) niestety; we Wrocławiu miejscowy proboszcz odmówił poświęcenia pomnika, bo są na nim diabelskie szpony (GW)
Witajcie,
Wróciliśmy bogatsi o nowe wrażenia, widoki, smaki i nowe znajomości. Te ostatnie są najcenniejsze. Wpierw jednak musieliśmy jakoś dotrzeć:
http://www.eryniawtrasie.eu/12548
Jak już dotarliśmy do Gruzji, Witek zaparł się, że musi spróbować gruzińskiej herbaty: http://www.eryniawtrasie.eu/12597
Polacy czują chyba sentyment do Gruzji, bo sporo pisano także o innej restauracji prowadzonej przez naszych rodaków, ale nie nad morzem, tylko w górskim pustkowiu : http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/polacy-otworzyli-restauracje-na-pustkowiu-w-gruzji-teraz-chca-wiecej/1dz3w. Tam chyba jednak Ewa i W. nie dotarli. Oczywiście na razie. 🙂
Krystyno,
Jak to nie? Rok temu: http://www.eryniawtrasie.eu/10228
Hej, czy wszyscy jeszcze w Gruzji? Ja wróciłam, tylko mam niedosyt materiałów. Gruzja pomału wyrasta na często odwiedzany przez Blogowiczów kraj. Ciekawe kto pierwszy wyruszy zwiedzać „stany” (Kazachstan itd jest ich chyba 5 albo i 7; nie jednak 5: I znowu coś mi uciekło Kazachstan, Turkmenistan, Uzbekistan, Tadżykistan).
Młodsza podpowiedziała – to, co mi umknęło to Kirgistan.
Pyro,
od paru lat chodzi mi to po głowie, ale na taką podróż przydałoby się kilka miesięcy. Chwilowo nie do zrealizowania.
Dobry wieczór,
Jolinku, niestety jeszcze nie w domu- nacieszyłem się kilka dni krajem i wróciłem pilnie do pracy. Dziś przy kei w Port Gentil, koniec projektu, jutro w drogę, schodzę dopiero w Rotterdamie, za jakieś trzy tygodnie, jak pogoda na Biskaju pozwoli 🙂
Małżonka tymczasem opisuje japońskie naleśniki i nie tylko.
Ewa, dziękuję za kolejną zachętę do podróży, obie z Bjk odkrywacie dla nas cuda!
Mnie się marzą te wielkie oazy, centra średniowiecznej kultury i satrapii – Fergana, Buchara, Samarkanda. Wiem, że niewiele z tego zostało, ale coś tam jest.
http://www.logo24.pl/Logo24/1,125389,16283345,Wojciech_Modest_Amaro___Nie_jestem_cholerykiem_.html
Pyro,
wyobraź sobie, zapisałaś się na wycieczkę do Fergany, Buchary i Samarkandy, wpłaciłaś wymagane 6 500 zł (koniec lat 70-tych), i dzień przed wyjazdem łapiesz taką grypę, że ani ręką, ani nogą.
Na pocieszenie Władzio R. przywiózł mi z Samarkandy fajową czapeczkę (zapomniałam, jak się nazywa), toczek granatowy, wyszywany kolorowo.
Oni przemierzali przez tydzień tamte tereny, a ja przeleżałam tydzień w łóżku 🙁 🙁 🙁
A potem już nie miałam okazji załapać się na taką wycieczkę.
To znaczy…mniej więcej za trzy lata załapałam się na wycieczkę, która trwa do teraz. Verveile doch!
Ewo,
nie doceniłam Was. 🙂 Podziwiam Wasz zapał podróżniczy.
Alicja – przywiózł Ci tiutiubejkę
Wracając do adremu, czyli wpisu Gospodarza trochę się zdziwiłam, że właściwie nikt nie ujął się za p.Robertem Sową.
Prowadząc biznes tego typu polegasz na pracownikach, a oczu nie masz naokoło głowy i nie rozklonujesz się, by każdego pilnować.
Ja mu życzę jak najlepiej.
A swoją drogą politycy są oj, naiwni, naiwni, naiwni…
Z trzeciej strony, przeczytałam poniższy wywiad i pomyślałam sobie, co sobie pomyślałam. I tak mi się skojarzyło – dziwić się politykom, że sobie „rzucają mięsem” (ha ha ha! Kulinarnie!) w prywatnych rozmowach, skoro znany pisarz w publicznych wystąpieniach pozwala sobie na *wyrazy*?
Już go polubiłam jako pisarza, ale ostatnio znielubiłam.
http://www.logo24.pl/Logo24/1,125389,16709554,Szczepan_Twardoch___Nienawidze_pisac___WYWIAD_.html#BoxLS3img
Pyro,
mosz recht! Dzięki.
Chyba tiubetiejkę?
Pyro – na taką wyprawę to ja z Tobą!
Krysiade – skąd weźmiesz dla Pyry wygodną lektykę i 8 silnych niewolników? W ostateczności wyczarterowany helikopter? Dlatego nie wyjeżdżam.
Ktorys z amerukanskich prezydemntow mial podobno na swym biurku w Oval Office tabliczke”The buck stops here”. Oznaczalo to przyjecie na siebie pelnej odpowiedzialnosci za wszystko co sie dzieje, takze za zlycjh czy dobrych wspolpracownikow.
I zalosne jest naprawde tlumaczenie sie Sowy o „czarnej owcy”, ktopra tak okropnie zawiodla jego zaufanie, jest zaliosne. Po pierwsze jest to kompletnie niewiarygodne. Po drugie przyzwoity szef czy wlascociel przyjmuje bez mrugniecia odpowiedzialnosc za to co sie stalo. Bije sie w piersi i mowi „bardzo mi przykro, zrobie wszystko aby sie to nie powtorzylo”. A nie bredzi o tym, ze nic nie wiedzial.
Zara zara….
jak się złożymy do kupy (kupą, moście jejmoście), to sobie wynajmiemy jegomościa z samolotem (ha! Może jakaś młodsza uwiedzie Richarda Bransona?!) i wtedy naokoło świata, a co! 🙂
Kocie,
jesteś pewien, że o wszystkim wiedział? Kto podcina gałąź, na której siedzi? Nie ma w tym żadnej logiki, Kocie.
Jeżeli nie wiedział (a interes kręcił się długo) to też go dyskwalifikuje – nie jako kucharza, a jako szefa. Jak się ma dyskretne gabinety, to się zatrudnia szefa bezpieczeństwa (jak w kasynach np)
Dobranoc
Moim zdaniem to politycy powinni zatrudnić osobę absolutnie nie powiązaną z restauracją taką czy inną i rzetelnie sprawdzić owe „dyskretne gabinety”.
Sowa jako szef kuchni i restauracji nie ma szans na to, żeby poznać wszystkich pracowników, żeby nie wiem jak chciałby ich prześwietlać. Przyjmujesz do pracy kogoś i wierzysz, że to jest uczciwa osoba.
Ja zakładam, że każdy jest uczciwy i pracuje jak należy, jak właśnie powinno być. Nie zawsze tak jest, ale generalnie…
Mam sporą firmę (zakładając) i zatrudniam 150 osób. Nie mam szans przewidzieć, czy komuś coś głupiego nie wpadnie do głowy. Nie jestem podejrzliwa.
https://www.youtube.com/watch?v=z9QkDyBinr0
Nie Alicjo,
on swoim nazwiskiem firmuje swoj interes I swoich pracownikow.Powinien wiec wziac to na klate. Ale do tego trzeba miec honor, ale pojecie honoru sie cholernie zdewaluowalo.
Poza tym, jesli ten proceder trawl tak dlugo, to niewatpliwie /jak w kazdym ludzkim skupisku/ musialy byc przecieki. A tak naprawde, to juz samo istnienie takich dyskretnych pomieszczen daje do myslenia I prowokuje. Kto je wymyslil jesli nie wlasciciel….?
Zali, to nie była ta szlunska tibitiejka?
Krzychu,
Wielkie WZAJEMNIE! Oboje z żoną przybliżacie nam nieznany (nie tylko pod względem geograficznym) świat.
Odnośnie Roberta Sowy, zgadzam się z Pyrą, Kotem i Niunią. Nikt temu panu nie ujmuje umiejętności kulinarnych, natomiast jako właściciel oferował usługę, której jakości nie był w stanie zagwarantować. Za to powinien ponieść konsekwencje.
Dorzucam trochę południowej Gruzji:
http://www.eryniawtrasie.eu/12614
Bardzo lubię czytać podróżnicze opowieści opowieści Ewy,a zazdroszczę Wam najbardziej tych wszystkich spotkań z mieszkańcami.Wasz hart ducha też wzbudza mój ogromny podziw.Ewo,dziękuję i czekam na kolejne relacje.
U nas prosto i zwyczajnie-wypad na Nowy Świat i spotkanie z Aliną,Barbarą,kuzynka Magdą oraz Małgosią.Jolinek i Krysiade niestety nie mogły do nas dołączyć. Towarzyskie pogaduchy,miłe drobiazgi w prezencie,dwa rodzaje tortów do kawy-herbaty.Są już plany na kolejny mini zjazd:
http://teatrsyrena.pl/lista-spektakli/szczegoly.html?id=13
Zainspirowała nas Alina,bo wybiera się dzisiejszego wieczoru na ten właśnie spektakl.
Nasza burgundzka koleżanka spogląda świeżym okiem na Warszawę i często dostrzega
to co my mijamy codziennie i czego już nawet nie widzimy.Fajnie porozmawiać również na ten temat 🙂
Natomiast życie utrudnił nam jednak trochę dzisiejszy warszawski maraton.
Ja spotkałam biegaczy w drodze powrotnej już na Ursynowie,Małgosia straciła trochę czasu i nerwów z powodu zmian w miejskiej komunikacji w drodze na nasze blogowe rendez-vous.
Wiem,wiem,to nie jest rozsądne,ale przedobiadowo podgryzam(z czystej ciekawości)
cantuccini,którymi obdarowała nas Magda.Są oczywiście własnej roboty i wyglądają dokładnie,tak jak na poniższym zdjęciu.Moim zdaniem wcale nie potrzeba ich moczyć
ani w Vin Santo ani w kawie.Kuzynko Magdo-pyszne !
http://w-spodnicy.ofeminin.pl/Tekst/Przysmaki/534716,1,Cantuccini-przepis–wloskie-cantuccini-przepis.html
Ciasteczka Kuzynki Magdy mają piękny foremny kształt , o taki 😀
http://bistro24.pl/gotowanie/przepisy/cantuccini-migdalowe-ciasteczka,116134.html
Właśnie schrupałam jedno, jak Danuśka, też przed obiadem, mocząc je w herbacie. Potwierdzam pyszne.
Dziewczyny dziękuję za to jak zwykle przesympatyczne spotkanie!
Dołączam się i ja do powyższych miłych słów o naszym spotkaniu 🙂 W dodatku piękna pogoda jak na zamówienie, siedziałyśmy w kawiarnianym ogródku mając za plecami sympatyczny gwar niedzielnego przedpołudnia na jednej z urokliwszych ulic Warszawy. Baaardzo lubię te nasze minizlociki, Koleżanki – dziękuję i do następnego spotkania 🙂
Tibitiejka, Cichalu.
U mnie też słonecznie i kolorowo, Mruśka się poszła pasać na ogródek, Pan Wojtek kazał podciąć porzeczki na trzy palce (na wiosnę podciąć drugi raz), więc przy niedzieli mam robotę zapewnioną.
Dzisiaj makaron i robaki morskie w ostrym sosie.
Niunua – mój punkt widzernia jest taki – znaleźli dwóch winnych.
Restauracja powstała 2 lata temu, więc ten proceder podsłuchów daleko nie sięga.
Gdyby Sowa w tym maczał ręce, gdyby to było za jego pozwoleniem, ci, którzy to robili natychmiast by go pogrążyli, bo niby po co mieliby go kryć? A może nawet zrobiliby to z radością. Widocznie nie ma nic, co stanowiłoby dowód, że szef o wszystkim wiedział.
Oczywiście to są moje spekulacjena podstawie doniesień prasowych. Z doświadczenia wiadomo, że jeżeli o czymś wiedzą dwie osoby, to pewnie jedna lub druga ‚pęknie’ po jakimś czasie.
*Niunia – miao być 😳
Też miałam mini złot – na odmianę, rodzinny. Bardzo miły – jak to spotkanie z najmłodszymi Ponieważ widuję moje prawnuki rzadko, mam okazję porównać jak bardzo szybko rosną i jak się zmieniają. Nadia jest ekstra manipulatorką. Do perfekcji nauczyła się wymuszać na rodzinie to, co w danej chwili chce osiągnąć – w razie niepowodzenia szlochy i zawodzenie natychmiast zmiękcza serce taty, a Igora gryzie i uderza od tyłu – wydaje jej się, że nikt tego nie widzi. Teraz jest malutka i wszyscy są w niej i jej „występkach” zakochani. Jak podrośnie, będą mieli problem. Nie mój problem, więc się nie wtrącam.
Jeśli ktoś trafi na pistacje posypane chili – polecam osobom, które lubią ostre. Zaznaczam, że nie jest to ostrość piekielna, taka do wytrzymania.
Krystyno,
Te spotkania z mieszkańcami są najcenniejsze 🙂
Pogadałam z Żabą – jutro ma kontrolę kolana w Szczecinie, na środę wyznaczoną operację korekcyjną w Drawsku Po,orskim. Żaba w ramach przygotowań zrobiła konfitury śliwkowe (13 kg śliwek) powidła (8 kg) i ok 22 kg pomidorów przerobiła w przecier zagęszczony. Kiedy dzwoniłam właśnie smażyła wątróbki drobiowe.
Eska, która opiekuje się krową Żaby i cielaczkiem opowiada, że cielak ma swoje fanaberie – na co dzień pije mleko odwirowane (jersejka ma b.tłuste mleko) a jak w zegarku co trzeci dzień maluch urządza koncert i głośno domaga się mleka pełnego. Dostaje, wypije swoją porcję i następne dwa dni spokoju. Trzeciego dnia – koncert. Rośnie jak na drożdżach, a Eska śmietanę, mleko, masło, ser dzieli na dwa domy – Żaby i swój.
Podczas dzisiejszego spotkania wspominałyśmy oczywiście nasz ostatni mini zjazd żabowo-pomorski.
Pomyślałam sobie tak mimochodem i całkiem na mimochodem,że gdyby tak połączyć możliwości przeróbcze Żaby oraz Misia Kurpiowskiego to mielibyśmy niezły zakład przetwórstwa spożywczego 🙂
Danuśka – obydwoje twierdzą, że dla małej ilości nie opłaca się kuchni brudzić. Miś poza tym mówi, że on ma to w genach, po babce Fajnie, tylko,że babcie miały sporo dzieciaków, a my?
Czy ktoś wie, co to jest? Wygląda jak poziomka, ale ma inne, małe liście. Nie wiem, jak smakuje, bo nie ruszają tego ani ptaki, ani czipmanki (a one łase na poziomki!), ani inny zwierz, to ja wolę nie próbować. Nie sypiemy w trawę żadnych herbicydów, co zielone, to rośnie. Część opanowała drobna koniczynka, część kurdybanek, no i to „coś”. Ładnie z tymi jagódkami wygląda, prawie jak poziomki, ale całkiem okrągłe.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5086.JPG
? http://pl.wikipedia.org/wiki/Gorzknik_kanadyjski
Wczoraj byliśmy na sifudowej kolacji. Małże w kilku odmianach, krewetki na parę sposobów i najważniejsze (Ewa lubi) krabie nogi (Snow Krabs) do tego różniste sosy, dodatki no i desery. Obęckaliśmy się jak chomiki na urlopie. Oczywiście złożyliśmy solenne zobowiązanie, że już nigdy więcej, że to niezdrowo, że… Takie zobowiązania składamy zawsze po takiej kolacji. I do następnego razu 🙂
Po wyjściu z restauracji zobaczyliśmy nowy sklep w sąsiedztwie. „Chef Centrum”. Wszystko do kuchni. Powierzchnia niegdysiejszego PDTu. W środku miliony (dosłownie) rzeczy przydatnych i nieprzydatnych, ale tak wyeksponowanych, że radowało oczy i kusiłoooo, że hej!
Na szczęście ceny sprowadziły nas na ziemię i ułatwiły ucieczkę do domu. Jednak nie łatwo było zachować rozsądek i nie kupować np. cudownego gliniaczka do pieczenia czosnku za jedyne $25.00 lub urządzenia do wyjmowania pestki z awokado za $35.00!
super …. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=VyG7cBxBtKU
doczytam jutro
Ewo – 😥 zazdroszczę i dziękuję za relację 🙂 Bejotce i Basi również.
Gruzja, Armenia, Rumunia…
Warszawianki też miały miły dzień 🙂
Dla wszystkich: „PARIS SERA TOUJOURS PARIS”.
https://www.youtube.com/watch?v=tmiI98EG1Fo
Asiu,
Ty nie zazdrość, tylko w przyszłym roku wsiadaj w samolot i leć do Gruzji. Z tanimi liniami to nie problem 😉
Wydaje mi się, że ta roślinka u Alicji to jednak poziomka. Listki ma typowo poziomkowe, a mniejsze, bo to odmiana leśna, a poza tym może ma gorsze warunki niż w słonecznym ogródku. Owoce poziomki mają różne kształty – od wydłużonych po zupełnie okrągłe. Ja bym spróbowała, przynajmniej rozgryzła.
Ewo,
te górskie drogi to bardziej dla osiołków i wózków niż dla samochodów. Rzeczywiście, element wariactwa w takiej podróży był konieczny. 🙂
W przeciwieństwie do Żaby i Misia wolę miniprzetwórstwo. Zostały mi dwie okazałe antonówki z mojej jabłonki/ reszta poszła na jabłecznik/. A że nie mogą dłużej leżeć, bo wkrótce zaczną ciemnieć w środku, podduszę je i włożę do słoika, może nawet dwóch. Surowe antonówki nie smakują mi.
Cichal
To ja juz wyjme pestke z avocado nozem a za 35 dolarow kupie sobie apaszke
Alicji, wydaje mi się że to co pokazałaś na zdjęciu to poziomka ozdobna.
Zerwij jeden owoc, rozerwij palcami, jeśli będzie białe i gąbczaste nadmuchane wnętrze to jest to! Możesz też spróbować, nie truje, ale zupełnie bez smaku, wyplujesz i zrozumiesz dlaczego inne stworzenia tego nie jedzą. Rośnie to u mnie przy domu, taka zadarniająca ( rozrasta się poprzez rozłogi) roślinka, ładnie kwitnie, ma ładne owoce, trzeba ją kontrolować bo zarasta ziemię niezależnie czy słońce, cień, sucho, mokro.
Tak przy okazji, tydzień temu w lesie znalazłam pięknego prawdziwka, ale miał wyjedzony od góry środek kapelusza, wyraźne ślady wąskich ząbków, nie zerwałam. Na myszę za wysoko, może zając?? Później jestem powtórnie w okolicy i widzę tuż przy grzybie wbiegającą na drzewo wiewiórkę. Grzyb okazuje się wyjedzonym już do krawędzi kapelusza. To wiewiórka?? Wyjmuję telefon, odpalam internet i sprawdzam……trwa to trochę bo zasięg marny, tak! wiewiórka żywi się również grzybami i jak mówi wiki, zaobserwowano że potrafią je suszyć na gałęziach drzew.
Niezależnie od kontynentu, wiewiórki byle czego nie jedzą.
Mam pytanie do szanownych pan I panow. Czy ktos na blogu zna grzyby o angielskiej nazwie chaga. Mozliwe ze po polsku pisownia jest czaga.
Bede wdzieczna za uczciwe odpowiedzi poparte wlasna wiedza I bez zeglowania po Internecie.
Orca – osobiście nigdy nie natknęłam. W Polsce od niedawna sprzedawany jest w proszku. Nie kupowałam, zastosowań nie znam,
Witam,
https://www.google.pl/search?q=chaga.&ie=utf-8&oe=utf-8&aq=t&rls=org.mozilla:pl:official&client=firefox-a&channel=rcs&gfe_rd=cr&ei=ZV0oVLXNBLCr8wf-94GACg#q=chaga.&rls=org.mozilla:pl:official&channel=rcs&lr=lang_pl
Pyra,
Dziekuje za odpowiedz. Kilka tygodni temu zauwazylam te grzyby w sklepie koreanskim. Moja uwage zwrocily wyglad I cena. Nie widzialam jeszcze grzyba w sklepie o takim wygladzie. Napis na opakowaniu: „Alaska Chaga Mushroom”. Bardziej mi to wygladalo na kore drewna.
W domu poczytalam o tym grzybie. Chaga rosnie na terenach polozonych blisko bieguna. Okolice Fairbanks na Alasce, polnocna Kanada, polnocne tereny polwyspu skandynawskiego I Syberia to miejsca, gdzie rosnie ten grzyb. Dowiedzialam sie, ze chaga rosnie na korze brzozy. Podobno Solzennicyn poswiecil wlasciwosciom leczniczym tego grzyba rozdzial w jednej ze swoich ksiazek, lub napisal osobne opowiadanie. Nie jestem pewna.
W kazdym razie poczytalam I moja ciekawosc rosla razem z uplywajacym czasem.
Dzisiaj wrocialm do tego samego sklepu koreanskiego z zamiaraem kupienia czegos, co zawiera chaga. Wiedzialam, ze nie kupie samego grzyba, bo to by wymagalo dodatkowej obrobki (suszenia).
W sklepie jest dzial farmacji I tam jest do nabycia proszek chaga. Napisy sa po koreansku, ja nie rozumiem I nie potrafie powiedziec ani jednego slowa w tym jezyku. Zachecil mnie napis na opakowaniu „Made in Alaska”.
Po kupieniu pudelka proszku chaga „Made in Alaska” bardzo mila sprzedawczyni, ktorej znajomosc angielskiego przekracza o 3 slowa moja znajomosc jezyka koreanskiego, dala mi male opakowanie jakiegos plynu. Nie wiedzialam, jak zapytac do czego sluzy ten plyn, a mila pani nie znala angielskiego,, aby mi wytlumaczyc. Mila pani zaczela kaslac I trzymac sie za gardlo. To oznaczalo, ze opakowanie plynu jest lekarstwem na przeziebienie.
Tak wiec kupilam pudelko proszku chaga prosto z Alaski I jestem ciekawa jak to smakuje.
Na zdjeciach rozne grzyby dostepne w sklepie koreanskim. Krzych na pewno zna te grzyby. Ja regularnie kupuje shitake I maitake.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/Mushrooms02?authkey=Gv1sRgCNXArKPTvf3qzQE#slideshow/6064201869435803618
Zapomnialam napisac, ze swiezy grzyb kosztuje $50.00 za funt wagi. Opakowanie proszku o wadze 200 g kosztuje $55.00
Na poziomkach to ja się znam, bo z przodu rosną i ja się zawsze ścigam z chipmunkami, kto pierwszy dopadnie. Myślę, że to nie to, poziomki są większe i stożkowate, liscie o wiele większe.
Poświęciłam się dla nauki – rozpołowiłam jedną, obwąchałam (zero zapachu), nadgryzłam – żadnego smaku ani żadnej rzeczy, która jego jest. A mówiłam – jak chipmunk nie zeżarł, to nic wartego naszej uwagi. Jak się nie odezwę w najbliższym czasie (i dalszym), to znaczy, żem weszła z tego padołu wyżej, na niebiańskie polany, ale miałabym do Stwórcy pretensje – jak trucizna, to niechby smakowita chociaż 🙄
https://www.google.ca/search?q=huba+%2B+grzyb&ie=utf-8&oe=utf-8&aq=t&rls=org.mozilla:en-US:official&client=firefox-a&channel=fflb&gfe_rd=cr&ei=WnUoVLOaMaeC8Qfm0IDADA
Oj tam, oj tam… Zaraz zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego 🙂
Rano zapakowałem do słoików skrzynkę przetartych pomidorów. Zdążyłem przed powrotem sąsiadów z Rwandy . Wyszło piętnaście słoików 0,9 litra. Pomidory były wyjątkowo mięsiste i nie ma potrzeby odparowania. Tym bardziej, że wszystkie będą wykorzystane do pomidorowej. Jutro będę robił polpa di pomodoro. Połowa pomidorów zostanie obrana ze skórki i pokrojona w kostkę, druga zostanie wykorzystana do zrobienia przecieru, którym zaleję te pokrojone. Pewnie trochę mi zejdzie…
Na koniec dodam, że śliwki stoją na piecu i będą powidła. Niestety węgierki w tym roku nie dopisały i bywają bardzo rzadko w hurtowni. Te które widziałem nie nadawały się do niczego.
U nas pod lasem daleko-daleko…już się wybierają na południe
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5130.JPG
Pardone mła, jeszcze jedno…kolory dzisiaj 🙂
Fantastyczna pogoda.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5101.JPG
Orco,
jak wykorzystujesz shitake I maitake w kuchni? Jestem grzybolubna I z chytroscia patrze na polki uslane przeroznymi grzybami.
Ja mam nieopodal koreanski sklep. Czegoz tam nie ma!!! Ale z wielu produktow nie korzystam, bo nie wiem co do czego.
Pamietam, ze jeszcze w latach 70-tych byla w Polsce moda na brzozowa hube jako lekarstwo na raka.
Pardone vous Alicjo, ale Twoje zdjecia sa coraz lepsze I nie trzeba czekac az sie po kawaleczku otworza. Thaks!
U mnie ostatnio szal na „para empanados for pastries”.
Sa to gotowe placuszki na pieczone pierogi. Ciasto wychodzi polfrancuskie. Wystarczy miec jakikolwiek farsz I za 15 minut masz wyborne pieczone pierogi. Troche wieksze od naszych pierogow.
Farsz moze byc z wolowego dobrego mielonego + zeszkolona szalotka + kumin I to jest oryginal. Ja robie tez z kielbasa, cebulka I pieczarkami. Smazonymi. Doskonala przekaska do wina lub piwa. Najlepsze sa firmy Goya, mozna kupic w kazdym supermakecie jako produkt zamrozony. Smacznego.
Poprawka: „empanadas”
Niunia,
Shitake ma chyba szersze zastosowanie bo jest trwalszy niz maitake. Bardzo dobra jest zupa z shiitake. Smaczne sa uduszone z cebula. Mozna cale kapelusze usmazyc otoczone jajkiem I bulka. Mozna pokroic w cienkie plasterki I dodac do salatki.
Maitake sa o wiele delikatniejsze w obsludze. Dzisiaj na lunch zrobilam maitake jako sos do makaronu z dyni makaronowej. W malym garnku rozgrzalam oliwe, pokroilam cebule i usmazylam. Nastepnie wrzucilam drobno pokrojone maitake. Posolilam, I przykrylam na 5 minut. Dodalam troche smietany i resztki wedzonej ryby. Polalam tym spaghetti z dyni.
Ja tez jestem zgubiona w sklepie koreanskim. W weekend oni maja specjalne stoly, na ktorych ustawiaja rozne smakolyki typowe dla ich kuchni. Jest to wygodne dla takich jak my, ktorzy nie mowia ani slowa po koreansku.
Huba brzozowa, o ktorej piszesz to chyba to samo co chaga. Jestem ciekawa tego stworzenia. Na szczescie tylko z ciekawosci chce to posmakowac.
Orco, to jednak huba brzozowa.
http://idziemy.nagrzyby.pl/index.php?artname=gatunek&id=331
Jest taki w miarę prosty patent na odszukiwanie roślin: wpisujesz w gugla znaną Ci nazwę (np. chaga), a jak już wyskoczy łacińska (np. Inonotus obliquus), to potem wpisujesz łacińską i znajdujesz nazwę w języku, ktorym chcesz (np. po polsku błyskoporek podkorowy vel włóknouszek ukośny).
Orco.
dziekuje Ci pieknie. Wpadne tam w dzien weekend-owy.
Za podpowiedz tez dzieki wielkie. Ja jestem taka fanka grzybow, ze jade 45 mil do rosyjskiego sklepu w City aby kupis mrozone swieze grzyby. Maja maslaki, prawdziwki I kurki. Kurek nie kupuje, bo mroza nie zblanszowane I po rozmrozeniu sa jak szmata….
Nisiu milo Cie widziec,czekamy na c.d. opowiesci o Jonaszu.
Nisia,
Dziekuje za wyjasnienie. Przeczytalam informacje opublikowane na tej stronie. Ciekawe, ze rowniez potwierdzaja lecznicze wlasciwosci tego grzyba. Piekny z wygladu to on nie jest, ale jak to mowia, nie wyglad sie liczy.
Bylam ciekawa, czy ktos na blogu pil wywar z tego grzyba.
Niuniu, teraz Jonasz musi podrosnąć. Zajmę się nim najwcześniej po maturze (jego, ja już mam). Dzięki za dobre słowo!