Było, minęło

To jest książka tylko dla miłośników literatury i anegdot z pisarzami w roli głównej. Wydały Iskry w ubiegłym roku dzieło prof. Andrzeja Z. Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie”, w którym opisuje on życie elit dawnej Warszawy toczące się głównie właśnie w kawiarniach.

Dziś podobnego fenomenu już nie ma. A na przełomie wieków (XIX i XX oraz w okresie międzywojennym) całe życie intelektualne toczyło się głównie przy kawiarnianym stoliku. Powstawały tam drobne wiersze, ale i poematy, piosenki, a także dramaty, wreszcie prace naukowe i poważne teorie matematyczne czy np. antycarskie spiski.

Jedną z takich kawiarni była warszawska „Udziałowa”. A lektura i tym, co się w niej działo, okraszona jest pysznymi anegdotami, bo ówcześni pisarze i inni artyści mieli poczucie humoru. Pisze więc Makowiecki (profesor UW i Akademii Teatralnej):

Kogóż w ciągu pierwszych dziesięciu lat lokal ten nie gościł, komu z braci literackiej i artystycznej nie był między rokiem 1900 a 1910 w chwilach niedomagań materialnych ucieczką, a komu z konspirujących się „nielegalnych” ratunkiem. Ja sam nieraz w okresie tzw. pierwszej rewolucji rosyjskiej szpiclowany przez agentów „ochrany” gubiłem ich tutaj, wypuszczany przez właściciela i gospodarza, pana Kazimierza Życkiego, przez kuchnię lub przez bilardy na podwórze.

Spotykaliśmy się z Mietkiem Srokowskim co dnia w porze przedpołudniowej, zasiadaliśmy przy jednym i tym samym albo przy dwu sąsiednich stolikach, stawialiśmy jeden drugiemu, ten, który miał, po całej „czarnej” i po jednym kałamarzu z atramentem i zasiadaliśmy do pisania na papierowych serwetkach. Tak tworzył się sonet lub rondo, które zaniesione do tej lub owej redakcji, a było ich aż nazbyt wiele, a my byliśmy „wzięci” w owym czasie, dawały żywcem po trzy ruble. Taka była taksa. Żyło się za to we dwóch ze dwa-trzy dni.

Bywały jednak i lepsze chwile. Ten sam Mieczysław Srokowski, nieco pozer, niepozbawiony przy wysokim polocie poetyckim i dowcipu, zaimponował nam, członkom „klubu goliatów”, setką. To znaczy oryginalną „katarzynką”, czyli papierkiem sturublowym, na którym widniał portret carowej Katarzyny. Przyszedłszy rano do Udziałowej, zastał mnie i Jana Augusta Kisielewskiego. Od razu krzyknął: „Trzy duże kawy!”. Kiedy po godzinie zawołał: „Płacić!”, z monarszym gestem rzucił na stół sturublówkę. Zdębieliśmy. Srokowski wybiegł, zamówiwszy nas na południe do baru:
– Ja płacę! Hetmańska detyna!

Wypiliśmy po dwie wódki, zjedliśmy po bigosie. Zapłacił… i oczywiście roztrąbiliśmy ten fakt wieczorem w Udziałowej.

Nazajutrz patrzymy, Srokowski zmienia nową setkę i stawia wódę.

I tak przez cztery dni. A dowcip był ten, że kawalarz istotnie otrzymał z Jarosławia od stryjaszka na wyrównanie wszystkich długów w przeddzień zapowiadanego ożenku przekaz na 150 rubli. Pokazując co dzień sto, rozmieniał je, a potem z tych pięćdziesięciu uzupełniał wydatkowane i wymieniał na nową całą setkę, którą imponował… Dopiero gdy się wyczerpała owa rezerwa 50 rubli, prawda wyszła na jaw. Przez kilka dni byliśmy pewni, że istotnie, jak twierdził, odziedziczył milion spadku po przodku hetmanie.

Niestety, zapowiadający się świetnie twórca Epigonów, Krwi, Kultu ciała, które w życiu literackim Warszawy były ewenementem, wypalił się przedwcześnie, zgasłszy w dziewięć miesięcy zaledwie po ślubie jesienią 1910 roku.

Książka Makowieckiego opisuje także życie literackie i w powojennych czasach. Na jej kartach występują więc także Brandys, Woroszylski, Szpotański, Dygat, Kisielewski. Ale to już był schyłek tego rodzaju życia i instytucji.