Moje wisienki
Nie wypada chwalić się bez umiaru. Ale troszeczkę to już można? Lepiej jednak, gdy chwalą nas inni. Tak też więc zrobię i ja. Mam w ręku pierwszy egzemplarz swojej nowej książki. Przygotowana jest ona na najbliższe Targi Książki w Warszawie. A wyprodukował ją blisko zaprzyjaźniony wydawca – Marek Przybylik. I to on powiedział mi, wręczając książkę, że tak ładnej jeszcze nie miałem. Przyznaję mu rację.A jeśli idzie o zawartość, to przytoczę słowa wstępu napisanego przez kolejnego przyjaciela (i syna pary przyjaciół) Marcina Mellera. Napisał więc Marcin m.in.:
Pierwszą i całkiem długą część swego zawodowego żywota Piotr Adamczewski spędził jako szanowany dziennikarz i redaktor zajmujący się wszelkim dobrem i nieszczęściem, jakimi dziennikarze zwykli się zajmować. Tylko przyjaciele wiedzieli o jego zamiłowaniu do dobrego jedzenia (no dobrze, Piotrowe kształty w swoim czasie również to i owo mówiły) i gotowania. Miłość to była tak wielka, że łamiąc swe prawolubne przyzwyczajenia porządnego obywatela, w stanie wojennym organizował transporty rąbanki z kurpiowskiej wsi, czym mogłem i ja się cieszyć jako dziecię swego ojca – czyli przyjaciela Piotra. (…)
Otóż dawnymi laty na kurpiowskiej wsi Piotrek i Basia posadzili obok swej drewnianej chałupy drzewa wiśni. I kiedy nadszedł czas owocowania, byli niepocieszeni, bo wredne szpaki zżerały wszystkie owoce prosto z drzewa, zostawiając tylko smętne pestki. Nie pomagały strachy na wróble. W końcu Baśka nie wytrzymała i postanowiła się zasadzić na ptaszyska. Jakież było jej zdziwienie, kiedy nagle ujrzała swego Piotrka, jak w szlafroczku, tup, tup, tup, na paluszkach podbiega pod drzewko i objada wisienki tak, że zostają same pesteczki.
No, jeśli to nie jest miłość do jedzenia czysta, wzniosła i piękna, to co nią jest na tym świecie, pytam się?
Anegdotka ta przypomniała mi pierwsze lata na wsi i rozbawiła całą rodzinę. Może więc książka rozweseli i czytelników. A przynajmniej zachęci ich do przygotowania choć kilku przepisów.
Tymczasem zapraszam wszystkich miłośników książek na Targi, które odbywają się na Stadionie Narodowym. Mój dyżur z nową książką będzie w stoisku Firmy Księgarskiej Olesiejuk – 83/D9 – w sobotę, 24 maja, od 16.00 do 17.00. Obok, w tym samym czasie, podpisywać będzie swoje dzieło mój wydawca Marek Przybylik. Natomiast nasza blogowa koleżanka Monika Szwaja zaprosi czytelników na niedzielne spotkanie o godz. 13.00 w Atenum.
Komentarze
Dzień dobry.
Tak więc dzień się zaczął pogodnie, uśmiechnięty i słoneczny – jedno za sprawą sympatycznego wpisu Gospodarza, drugie za sprawą pięknej, letniej pogody. Jasną jest sprawa „mienia” wkrótce nowej pozycji na półce. Kończąc za dytyramb ku czci Persony zauważyć wypada, że ostatni, ziołowy felieton w papierówce „Polityki” jest naprawdę ciekawy.
A z czym Nisia będzie na targach? Wydała coś nowego?
Sloneczne dzien dobry,
powodzenia Panu Gospodarzowi z nowa ksiazka; przypominam sobie bardzo szlachetna osobe niezyjacego juz Stefana Mellera (ojciec Marcina), zwlaszcza jego barwna biografie – od marca 68 poprzez wieloletni zakaz pracy w PRL a takze ostatnie lata w RP jako swietny historyk i dyplomata.
Panie Piotrze – bo „szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie” 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=pPpE0XGl51Q
Gratuluję nowej książki!
Gospodarzu, jeśli książka takim piórem napisana, jak blog, to każę ją sobie posłać do Korei. Tu o polskie słowo drukowane trudno, co przywieźliśmy, zostało wyczytane. Posiłkujemy się księgarnią anglojęzyczną w Seulu i tym, co uda mi się kupić na lotniskach.
Jagodo,
Dziś krótko o religii, bo gotuję koreański gamjatang 😉 .
Czyli nic innego, jak zupę na kręgosłupie wieprzowym.
Religia wiodąca w tym kraju to buddyzm, przywędrował z Indii przez Chiny, pod okupacją japońską, zarówno w XVI jak i w XX w. bronił się dzielnie. Mnisi z grubsza dzielą się na tych, którzy dążą do Nirwany przez medytację i na tych, którzy studiują pisma.
Małżonka moja zdaje się liznęła nieco temat na blogu, pisząc o Wielkiej Nocy w buddyjskiej świątyni.
Korea to naród spędzający mnóstwo czasu w ruchu, sklepów z odzieżą i sprzętem turystycznym jest tu zatrzęsienie, w weekendy na górskich szlakach tłoczno, widzieliśmy to i zimą i latem. Jesienią znów wszyscy będą wędrować i fotografować kolorowe od liści doliny.
Świątynie buddyjskie są często położone w górach, ma to związek z buddyjską filozofią, wyrażoną w regułach geomancji, rozumianej jako Feng Shui.
Mnisi dalej żyją z ofiar ludności, aczkolwiek nie widziałem żadnego z nich „po prośbie, z drewnianą miseczką w dłoni”.
Zarabiają częściowo tak, jak pisaliśmy o klasztorze w Seoraksan., czyli przyjmując pod swój dach ludzi szukających duchowego spokoju(czy czego oni tam szukają), sprzedając dewocjonalia(o wiele mniejszy wybór niż na najskromniejszym odpuście w Polsce) czy sprzedając worki ryżu, które składa się w ofierze przed posągiem Buddy, który to Budda zapewne się tym ryżem dzieli.
Jak my widzimy tutejszą religijność?
Bezinwazyjnie 🙂 Nawet tutejsi Świadkowie Jehowy zadowolili się wręczeniem nam swojej publikacji, a resztę czasu(dobre pół godziny) poświęcili na to, żeby opowiedzieć o sobie i o miejscach, które warto zobaczyć. I upewnić się, że wsiedliśmy do dobrego autobusu.
Na lusterkach samochodów różańce, w sobotnie wieczory mnóstwo chodzących tropem węża.
Jednym słowem-normalnie, jak wszędzie 🙂
Napisałam całą scenkę jak to Tato wypijał cichcem Mamie sok z kompotów wiśniowych i Łotr się zgorszył, że Przodka obszczekuję -zeżarł całość bez wyjaśnień.
Wisienek mam dla Gospodarza nawet kilka,wyglądają na tym zdjęciu dosyć smakowicie:
http://alba.blox.pl/2010/08/TORT-WISNIOWY.html
Gratuluję nowej książki i planuję już w przyszłym tygodniu rozpocząć jej lekturę 😉
Niestety różne obowiązki rodzinne i towarzyskie przewidziane na najbliższy weekend
nie sprzyjają tym razem wizycie na Targach.
Mój tato w pobliżu balonów z winem trzymał wędki. Część szczytowa wędziska nadaje się świetnie jako słomka..
Krzychu – mój Rodzic wina nie lubił, żadnego wina. Kieliszek toastowych bąbelków wypijał z trudem. Wręcz był przekonany, że wino mu szkodzi, że trucizna. Lubił dobre, czyste wódki i nalewki domowe. Produkował znakomite nalewki, nastojki i ekstrakty do wódek. Nie był pijakiem i szanował alkohol – rzadko przekraczał miarę, ale kieliszek – dwa wypić lubił. Już tu kiedyś pisałam, że wraz z kompletem kluczy do mieszkania w 16-te urodziny. dostałam jedyne, ojcowskie przykazanie na dorosłość: „Nigdy nie pij byle czego, byle gdzie i z byle kim”
Pyro, piękne słowa dla młodej damy, wkraczającej w życie.
Mój Tato w nalewkach nie jest mocny, w konsumpcji tychże -również woli co innego. Ale za to w kwestii pędzenia win i późniejszej destylacji(nie wszystko powstałe było winiakiem 😉 ) nauczyłem się od niego kilu rzeczy.
Tej o sprawdzaniu pierwszej frakcji na okoliczność woni acetonu, o czym pisał Pan Lulek, też 🙂
Buenos dias z Santiago bladym switem, dochodzi 8 rano, a dopiero co sie rozwidnilo (chwilowo bezogonkowa jestem i nie mam za duzo czasu, wiec nie bede kombinowac. Za godzine wylatujemy do Rapa Nui, albo jak tu teraz mowia – Isla de Pascua. Jestem wykonczona, a tu jeszcze ponad 5 godzin lotu 🙄
Cierp cialo, jakzes chcialo…ale juz nigdy tak dlugiego lotu nie zaplanuje. A, i oczywiscie nie obylo sie bez przygod – wyjechalismy wczoraj razo do Toronto, jakies 3 km. od domu stacja benzynowa, to to zatankujemy. Zatankowalismy – i koniec, samochod nie ruszyl. A tu powinnismy byc w poludnie na lotnisku! Jakis dobry czlowiek podholowal nas kilka kilometrow do mechanika samochodowego.
Padl akumulator 🙁
Pan mechanik nie mial stosownego nowego akumulatora, ale uzywany, za ktory poreczyl, ze nie padnie. Wmontowal prawie biegiem i umowilismy sie z nim na wymiane po powrocie, bedzie juz mial.
Tyle (na razie) przygod podrozniczych, a podroz dopiero co sie zaczela. Mimo bezboznej pory pijemy piwo, bo jestesmy kompletnie wysuszeni po tych dwoch lotach. Marzy mi sie wyrko, ale przeciez mamy tylko 2 dni na Wyspie i szkoda spac! Jurek sprawdzil pogode i ponoc pada 🙁
No i tyle na zrazie, pozdrawiamy serdecznie cale blogowisko 🙂
Dzień dobry,
Gratulacje dla Gospodarza! Nie wiem kiedy dotrze do tutejszych polskich księgarń, ale też będę miał.
Asiu,
Nie dotrzymałem słowa i nie pokazałem wczoraj zdjęć meksykańskich potraw i chyba nie pokażę. Zrobiłem je tzw. komórką i nie umiem ich wgrać do komputera. W ogóle zaczynam coraz bardziej odstawać od elektronicznego peletonu współczesności.
Chcę jednak spełnić Twoją oceaniczną prośbę – wybrałem kilka zdjęć oceanu z tych które mam, z pewnością większość z nich już pokazywałem, ale dawno. Starałem się wybrać takie na których żywioł jest naprawdę groźny, ale potrafi też być spokojny, a nawet życzliwy dzieciom.
https://picasaweb.google.com/takrzy/22Maj2014Ocean?authkey=Gv1sRgCPaa47753IeGSg#slideshow/6016213925077060562
🙂
Moje drzewko wiśniowe ma dopiero 5 lat, więc jest jeszcze niezbyt duże. Ale w tym roku było wprost oblepione kwiatami. Ciekawe ile z tego będzie owoców. Apetyt na wiśnie mają nie tylko szpaki. Trzeba uważać także na kosy. Kiedyś wiśnie wydawały mi się zbyt kwaśne, ale teraz przepadam za nimi. Na razie rozpoczyna się na dobre sezon truskawkowy. Dziś w naszym sklepie były po 7,50 zł za kilogram.
Danuśka,
ten tort czekoladowy wygląda apetycznie, ale mnie wystarczyłby tylko kawałek.
Alicjo, to dobry omen!
Jeżeli już na początku padła Wam bateria, to znaczy że wakacje będą udane i pełne atrakcji, a przede wszystkim wyczerpujące 😉
Jak zawsze po dobrym urlopie, baterie ładuje się po powrocie.
Nowy, piękne zdjęcia! Sam robię czasem fotki PowerShot’em, co prawda nie kompaktem, a kieszonkowcem i zwykle jestem zadowolony.
Ten Bambi to dziczyzna czy hodowlany?
Krzzychu,
Dziękuję, Bambi oczywiście dziczyzna, jest ich tutaj bardzo dużo, juz nie bardzo mają się gdzie podziać, a niemal nikt na nie nie poluje. Są udręką ogrodników bo zjadają wszystko, i nocnych kierowców. Ale ja je lubię.
Nowy – dziękuję, nawet usłyszałam ten szum oceanu 🙂
Wydawnictwo Libra wydaje reprinty starych albumów i przewodników. Może to Ciebie zainteresuje: http://libra.pl/?wpsc-product=wojewodztwo-lubelskie-i-bialostockie
A tutaj jest link dla wszystkich zainteresowanych: http://libra.pl/
Ja też lubię Bambi, te brązowe oczyska..
A już najlepsze są w sosie z madery..
Nowy
przysiegam na widly neptuna 👿
ze wlasnie to nimi, widlami ciebie trafie a nie bambi,
jesli jeszcze raz pokac nam tutaj znieksztalcony OCEAN :evl:
Chcesz pokazac OCEAN grozniejszym, to zbliz sie do niego, albo wejdz do wody i pstrykaj do woli, ale prosze nie wycinaj obiektywem przestrzeni miedzy falami 👿
Nawet jesli fale chodza w odstepach 5 do 7 secund, co oczywiscie nie zdaza sie to tam gdzie mieszkasz, mozna na nich poszalec 🙂
Nowy, czegos takiego w realu nie ma i nie ma potrzeby falszowania rzeczywitosci : evil:
Po jakiego gwinta?
_____
Piekny dzien jest dzisiaj tutaj. Pyry malo, ale jednoczesnie brak mi tutaj roztropnych wypowiedzi Jagody & bjki 🙁 ktore pozdrawiam 🙂 🙂 🙂 🙂
Szaraku, serdecznie repozdrawiam! 😀
Życie to nie tylko internet, a nawet zaryzykuję śmiałe twierdzenie, że nie głównie, akurat dzisiaj zrobiłam małe wakacje od kompa.
Owoce w chili będę jutro, dziękuję znawcom tematu za wczorajsze sugestie.
Gospodarzowi gratuluję kolejnej książki i życzę smacznych wisienek. Czy żeby je podjadać prosto z drzewa należy przyodziać się dla niepoznaki w szpaczy nakrapiany fraczek?
Wystarczy szary szlafrok ukrywający delikwenta przed szarakami, które do zwisających z gałązek wisienek nie sięgają.
Moj stosunek do ptactwa nie mozna okreslic jako ambiwalentny.
Lubie na ptactwo patrzec kiedy unosi sie w powietrzu. Ptaki to wysmienite drogowkazy dla zeglarzy 🙂 🙂 🙂 🙂
Kiedy siedzie od czasu do czasu na nadmorskim balkonie, obserwuje jak lataja. Robia sie szczegolnie aktywne przed zachodem slonca.
Znaja ptaszyska wlasna hierarchie. Najpierw lataly, bo klepie o roku poprzednim, jaskolki.
Lubie je w locie, ale nie kiedy buduja gniazda na moim balkonie 👿
Nieraz przydalby sie jakis kocor na balkonie 🙂 🙂 🙂 🙂
Jaskolki przeganiaja kawki. Maja w poblizu nawet wlasna gore 🙂 co oczywiscie nie zwalnia trzech badz czterech gatukow mew od przeganiania czarnych ptakow.
Rano na balkonowej poreczy wsiaduja wrobelki, oczywiscie dopiero wtedy, kiedy nasraja na kafelki inne ptaszyska 🙁
Zazdroszcze Ci, Alicjo, Wyspy Wielkanocnej i spotkania z tymi giogantycznymi starozytnymi rzezbami, ktore zawsze, od lat, chcialem zobaczyc.
Baw sie dobrze, poznawaj ludzi, uwazaj na jedzenie, po ktorym nie powinnas, jak podejrzewam, za duzo oczekiwac, bo tam wszystko jest dowozone, moze procz ryb i morskich stworow. Oslaniaj sie przed sloncem. Rob jednak duzo zdjec, bo to jest tak rzadka i jedyna okazja w zyciu. Bardzo niewielu ludzi ma taka okazje i chec. Ze o Kotach nie wspomne, pewnie zostalyby tam zjedzone.
Pozdro.
Mozesz sie tam Kocie smialo wybrac 🙂 🙂 🙂
Warunki tam panujace nie sprzyjaja moim oczekiwaniom 🙁
Jakis czas temu nawet chcialem tam leciec i byle bliski temu przedsiewzieciu. Nie zazdroszczam nikomu. Mnie sie nie chce juz tam, gdzie nie wieje wiatr dla moich potrzeb 🙂 🙂 🙂
Chcialem w przyszlym tygodniu wyfrunac do omanu jednak pani w urzedzie gdzie wystawiaja passy nie dawala mi gwarancji ze otrzymam nowy, nie ty Nowy 🙂 , zanim bede chcial powrocic 🙁
Pojade na moj balkon i popatrze jak zakalkowane sa podlogowe kafelki, a w przyszlym roku sruuuuu z nowym, nie toba Nowy, paszportem o tej porze do omanu by sie troszeczke bardziej omanic 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Co Ci tam zneksztalcone szarak sie wydaje ?
Uwazam, ze jesli to jest zle, to zawsze mozesz zrobic lepsze, nieprawdaz?
Chetnie popatrze. A przez tyle, majac ocean przed oczysma codziennie przez 8 godzin mam swoje spostrzezenia, dni w ktorych on mnie zachwyca I dni w ktorych jest mi obojetny. Mozesz znac sie lepiej, ale ja tez swoje wiem.
Pozdrow. 🙂
Na moj ostatni wpis zarzucony zostal szlafrok 👿
👿
Robie na dzis wampa 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Lubię osobę szarakopodobną, ale nie aż tak, żeby dla niego porzucać blog. Póki blog istnieje, a ja zyję, Szarak musi się umartwiać moją obecnością. Nigdzie nie odejdę, bo i nigdzie nie dojdę. Dosyć o tym.
Jeszcze kilka dni temu zakładałam wieczorami sweter, skarpetki i gotowałam grochówkę na rozgrzanie.Dzisiaj ubrałam się lekko, poszłam po zakupy i omal na buźkę nie padłam z upału. Przyszłam i zrzuciłam garderobę do gołej skóry, a potem ubrałam tylko chałat i tak paraduję. Upalna pogoda jet zapowiadana do niedzieli, właśnie załatwiłam sobie transport do Komisji Wyborczej (dojść nie dojdę, a wstyd wzywać taksówkę na dojazd 0,5 km)Teraz wzniosę toast za zdrowie mojej Ryby, która ma imieniny.
Wisnie u nas sa malo znane. Najbardziej popularne sa czeresnie. W ostatnich latach wisnie, nazywane tu „tart cherries” lub „pie cherries”, zaczely byc bardziej popularne.
Na wschod od Cascade Mountains w okolicach Naches miesci sie duza farma drzew owocowych. Farma nazywa sie Thompson farm. Wlasciciel farmy, Mr. Thompson, posadzil kilka lat temu dwie odmiany drzew wisni. Montgomery tart cherries i inna odmiane, ktora Mr. Thompson nazwal „Thompson pie cherry”.
Mr. Thompson powiedzial, ze jego dziadek przybyl na tereny Naches, kiedy osadnicy ze wschodu zasiedlali te tereny. Dziadek przywiozl wozem miedzy innymi male drzewo wisni.
Dziadek Thompson posadzil drzewo wisni i co roku cala rodzina zjadala owoce. Obecnie na farmie Mr. Thompsona rosnie okolo 40 drzew powstalych od tej tajemniczej wisni, ktora przywedrowala ze wschodu. Wszystkie drzewa powstaly z oryginalnego drzewa przywiezionego przez Dziadka.
Mr. Thompson nie wie, jak nazywa sie ta odmiana, wiec nazwal ja ?Thompson pie cherries?. Powiedzialam panu Thompson, ze znam te wisnie, ale nie znam oficjalnej nazwy tej odmiany.
Niestety w zeszlym roku drzewo wisniowe przywiezione przez Dziadka przestalo produkowac owoce. Mr. Thompson postanowil to drzewo utrzymac w holdzie Dziadkowi. Mlode drzewka powstale od patriarchy rosna bardzo dobrze i w tym roku beda chyba mialy owoce.
Mr. Thompson powiedzial, ze najwiecej chetnych na wisnie jest pochodzenia czeskiego i niemieckiego. Nie wiadomo dokladnie z jakiego kraju pochodzi oryginalne drzewo, ale na pewno z Europy.
Na zdjeciu Mr Thompson stoi przed drzewem wisni, ktore dawno temu, podczas osiedlenia na Dzikim Zachodzie, przywiozl jego Dziadek gdzies z Europy. Drzewo ma przynajmniej 80 lat i w minionym roku po raz pierwszy nie mialo owocow. Mr. Thompson powiedzial, ze bedzie trzymal to drzewo ?forever?.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/MrThompsonOfThompsonFarm?authkey=Gv1sRgCPK61M_KnfPnsgE#5895139681614492914
Oby młode wiśnie p. T dobrze rosły i obficie owocowały.
Ja dedykaję wszystkim jedną z moich ulubionych piosenek Wysockiego. Ona była pisana w inym kraju, innych realiach i p Wlodzimierz nie poznłby Rodiny. A piosenka świetna
http://youtu.be/Cl6JpgEgnIM
No to zdrowie Ryby i wszystkiego najlepszego!
Orca,
bardzo sympatyczna ta historia starego drzewa. Osobiście znam jedną ok. 80-letnią papierówkę, która nadal owocuje – tradycyjnie, czyli co dwa lata. Rośnie u mojej siostry i w tym roku obficie kwitła.
W okienku ” Orca zdjęcia” znalazłam piękne zdjęcia sowy. Niestety, w mojej okolicy nie spotkałam jeszcze żadnej sowy.
Krystyna,
To ciekawe, ze piszesz o pepierowce. Rok temu na tym blogu zapytalam, jak po angielsku nazywa sie papierowka. Chcialam posadzic u siebie drzewo papierowki. Przepraszam, ze nie pamietam, kto napisal „yellow transparent”, czyli angielska nazwa papierowki. Dziekuje za podanie angielskiej nazwy. Kupilam, posadzilam i w tym roku ladnie zakwitla. Zobaczymy jak bedzie z owocami.
Kiedy kupowalam papierowke musialam rowniez kupic inna odmiane jabloni, ktorej pyl kwiatowy krzyzyje sie z papierowka (cross-pollinate). Podobno tylko wtedy niektore jablonie beda mialy owoce kazdego roku.
Chyba nie bede obchodzila 80-lecia naszej papierowki, ale mam nadzieje zjesc owoce.
Ta sowa to „snowy owl”. W grudniu/styczniu te sowy migruja I zatrzymuja sie u nas na odpoczynek. Autorem zdjec sowy jest profesjonalny fotograf, Mark Harrison.
U mnie wisnie to souer charries. Nie wystepuja w swiezej postaci ale przetwory tak sie nazywaja.
Dzieki Orko za ciekawa opowiesc.
Orca, świetna opowieść dziękujemy 🙂
Ja tez bardzo lubie te historie drzewa wisniowego. Na moich szlakach i wycieczkach staram sie rozmawiac z ludzmi, ktorzy mieszkaja tu od pokolen. Bardzo mnie interesuja ich opowiesci. Poczawszy od Native Americans do osadnikow. Gdyby jeszcze te drzewa mogly mowic. Sa u nas cedry, ktore maja powyzej 1000 lat.
Orco – nigdy nie mów „nigdy”. 🙂 Piękna jest ta historia starego drzewa, którym opiekuje się kilka pokoleń. Niestety nie mamy tak starych drzew w ogrodzie. W zeszłym roku coś złego stało się z naszym orzechem włoskim, latem zgubił wszystkie liście. W tym roku też się nie zazielenił. To chyba efekt zalania tej części ogrodu przez płynącą ulicą wodę podczas zeszłorocznej ulewy. 🙁
Zdrowie Ryby!
http://thelittlehermitage.tumblr.com/post/83356776819
Faktycznie piękne zdjęcia sowy, sowa też piękna. 🙂 Nie jestem żadnym znawcą ale nie widziałam w Polsce nigdy podobnej.
Wiem, ze te sowy migruja wzdluz Zachodniego Wybrzeza. Przypuszczam, ze rowniez zyja w innych miejscach, ale dokladnie nie wiem gdzie.
Orzech wloski to tez historia. Okoliczne wiewiorki zakopuja na zime orzechy wloskie do doniczek z kwiatami. Wiosna w doniczkach wyrastaja mlode sadzonki orzechow wloskich.
Krystyna przypomniala mi o zdjeciu I zaleglych pozdrowieniach od moich zab dla naszej blogowej Zaby.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/Zabki?authkey=Gv1sRgCPPwjPvGv-TU4gE#6011787186018936178
Dwie zabki siedza w doniczce z ziolami I pozdrawiaja Stara Zabe. W nocy nasz zabi chor spiewa na czesc blogowej Zaby.
Wyjątkowo będę adwokatem Żaby, bo ona nie dość, że połamana/połatana, to bezinternetowa jak na razie. Wszystko jednak przekaże uczciwie – jak nie ja, to Eska. Żabie wczoraj zdjęli szwy i teraz tylko te trzy wewnętrzne, metalowe klamry nogę trzymają. Żaba odzyskała sporo wigoru i wyłożyła mi telefonicznie najbliższe plany. „Teraz jest Baska /siostra/ gdzieś do pierwszego Potem przyjedzie na 4 dni Haneczka z Panem Mężem, a on zamontuje poręcz przy schodach zewnętrznych, potem na tydzień przyjadą Inka z Lucjanem i zrobią resztę, a potem już będę zdrowa”.
„Na misce ti nesu třešně.” 😉
https://www.youtube.com/watch?v=VMatkVRc4FU
Zobaczcie, można podglądać gniazdo takich sówek w Anglii:
http://www.somersetwildlife.org/barn_owl_web_cam.html
Troche sie speszylam, ze watek juz odbiegl od „tancow latynowskich” i ponownie sie speszylam, kiedy uswiadomilam sobie jaka to puszkowa jest kuchnia amerykanska, ale co tam, podam taki zwyczajny moj przepis na zupe chili. Oczywiscie mozna to dowoli modyfikowac, to nie suflet, a i dlatego sa konkursy na najlepsza.
1 kg mielonej wolowiny
3 puszku 15 uncjowe, czyli 425g fasoli czarnej, a najlepiej czerwonej (red kidney beans)
2 puszki przecieru pomodorowego
1 kostka rosolowa rozpuszczona w w szklance wody.
3 lodygi selera naciowego.
1 duza cebula. mozna tez dodac ostra papryke jalopeno, czy jakakolwiek
3 lyzeczki zmielonego chili, to samo co pieprz cayenne
1 lyzeczka cumin
1 butelka piwa
przesmarzyc mielone, „odcedzic” tluszcz, podsmarzyc cebule, wrzucic wszystko do duzego rondla, dodac odcedzona fasole, chociaz mozna tez troche plynu dodac, przecier, pokrajane pory. Dusic ok. godziny dosmaczajac na ostro dowolnie ( papryka, pieprzem) na koniec wlac piwo. Potrawa ma b yc gesta, zeby „lyzka stala”.
Troche tego duzo wyjdzie, ale ja rozdaje dzieciom. Sprobujcie, jadalne, a dla mnie to nawet smaczne i…. bardzo proste.
Zyto2003,
Nie należy się przejmować, wątki oboczne to tutaj rzecz normalna.
Te dzieci, które zostają obdarowane Twoim daniem, to chyba już dorosłe, skoro nie utyskują na 3 łyżeczki cayenne i jalapeno jednocześnie?
Krzychu,
bardzo dziękuję 🙂
Był czas, że bardzo się interesowałam buddyzmem. Głównie Zen i Wadżrajaną. To bardzo mądra filozofia/religia. Sądzę, że fakt zainteresowania się religiami Wschodu przez „dzieci kwiaty” bardzo korzystnie wpłynął na świat. Na łagodzenie jego kantów 😉
Szczęśliwie udało mi się być w klasztorze Shaolin. Pomijam jego komercyjny aspekt 👿 Zależało mi bardzo na zobaczeniu starej sali ćwiczeń. Chciałam osobiście zobaczyć dołki wyżłobione w kamiennej posadzce przez bose stopy mnichów. Wyżłobione przez nieskończoną ilość powtórzeń tego samego ruchu w dążeniu do perfekcji. Robi to niesamowite wrażenie.
Dużym przeżyciem było dla mnie przebywanie na terenie stup. Pierwsze zdjęcie:
https://www.google.pl/search?q=klasztor+shaolin&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=3sZ-U-jBF6mV7Qbxr4GIBQ&sqi=2&ved=0CEEQsAQ&biw=1280&bih=603
Moim zdaniem, wciąż jesteśmy jeszcze zbyt europocentryczni, ze szkodą dla siebie samych. A nawet wtedy, kiedy próbujemy wychodzić poza nasze europejskie opłotki, z trudem przedostajemy się przez massmedialne klisze i kalki 🙁
Orco,
piękna opowieść. Być może znasz książkę Vilhelma Moberga „Emigranci”. Jest tam wspaniała historia o wiezionych przez burzliwy, niebezpieczny ocean pestek jabłoni ze szwedzkiego sadu. Pieczołowite hodowanie sadzonek. Pielęgnacja drzewka. Wzruszająca opowieść 🙂
Zyta,
dziękuje za przepis. Nigdy nie pokusiłam się o zrobienie czegokolwiek z kuchni meksykańskiej, ale ten przepis mnie przekonał 😎
Zastanawia mnie jedno. Jak w upalnym klimacie można jeść tak ostre potrawy? 😯 🙄
Szaraku,
czy można wiedzieć z jakiej części globu aktualnie się wyzłośliwiasz? 😉
Miłego dnia wszystkim 😆
Mój wpis czeka na moderację! Coś nie tak? Jakieś słowo zabronione? 😉
Jagoda, a curry w Indiach? A w Tajlandii? A na Mauritiusie?
Cejrowski bodajże z Meksyku właśnie powiedział, żeby żywić się jak miejscowi. Jeżeli autochton je mięsko na ostro, znaczy wie, co robi.
Wie, że najbliższa lodówka jest o 3 wioski dalej i należy wypalić produkty procesów gnilnych 🙂