Prosto z wody
Oprócz klusek, o miłości do których pisałem wczoraj, mam i drugą namiętność. To ryby. Coraz częściej stwierdzam, że nic mi tak nie smakuje jak te pływające stwory. Mówię o tym często, piszę także z entuzjazmem i oczywiście chętnie przyrządzam. W książkach poświęcam i rybom, i owocom morza także bardzo dużo miejsca.
W wieku XVII francuski podróżnik, kartograf Guillaume Beauplan pisał o Polakach, że „świetnie […] rozumieją się na przyrządzaniu ryb, które – już same przez się bardzo smaczne – przyprawiają tak znakomicie, że dodają apetytu najbardziej wybrednemu smakoszowi. W sztuce tej przewyższają Polacy – nie tylko moim zdaniem, lecz wedle opinii wszystkich moich krajanów tudzież i obcych, którzy mieli sposobność gościć w tym kraju – wszystkie inne narody”.
Istotnie, wielka była dawnymi czasy obfitość ryb i wiele ich zawsze jadano w Polsce. Liczne posty powodowały, że ryby często pojawiały się na naszych stołach i to poczynając od najzwyklejszego śledzia, poprzez rozmaite ryby słodkowodne aż do sprowadzanych ryb morskich, ostryg, homarów itd. Tu dodajmy, że w okresie międzywojennym wprowadzono zakaz przywozu soli, turbotów, langust, ostryg, homarów i innych skorupiaków jako artykułów zbytku. Nie przestrzegano jednak tych zakazów!
Na przełomie XIX i XX w. obok tradycyjnych ryb rzecznych, takich jak szczupaki, leszcze, sandacze, liny, karaski, sumy, płocie, okonie, w ciągłej sprzedaży były, zwłaszcza na terenie zaboru rosyjskiego, ryby sprowadzane z Rosji – jesiotry, sterlety, koruszki, łososie, a także kawior, które trafiały na bogatsze stoły.
Do popularnych ryb należały m.in. doskonałe sielawy augustowskie, niezbyt kosztowne były wówczas raki. Jedną z najstarszych ryb na polskich stołach był karp. Choć tradycja hodowli karpia w Polsce sięga XIII w., to na szerszą skalę hodowla ryb słodkowodnych rozwinęła się dopiero w końcu XIX w. Niektóre przepisy od stuleci istniejące w polskich książkach kucharskich świadczą o wzajemnych wpływach sztuki kulinarnej różnych kultur. Np. karp w galarecie wziął się z przemieszania tradycji polskiej i żydowskiej.
Coraz częściej na polskich stolach pojawiają się ryby i owoce morza przyrządzane wg. przepisów włoskich, francuskich, hiszpańskich, norweskich. A wszystko to dzięki otwarciu granic i idącym za tym faktem otwarcia naszych rodaków na obce smaki.
Komentarze
Odrobina wiosenki na co dzień (dobry)! 😎
Czy prosto z wody? – ‚Lesz oczywiście; cały czas w wodzie (uzupełnianej, bo żłopią jak te smoki waw) 😀
Nb, ryby w ostatnich tygodniach mogłabym codziennie, jem prawie codziennie… organizm wie, co dobre 🙂
O, jak pysznie. Dzięki! 🙂 Wczoraj kluchy, dzisiaj rybki. Jeśli jutro będą nugaty lub semifreddo… 😀
Uwielbiam ryby, robię je na różne sposoby, zazdroszczę świeżutkich tym, którzy mieszkają nad wodami. Nie wiem, czy wolę słodkowodne, czy morskie, wszystkie wolę. Ale rybka musi do mnie trafić w stanie przygotowanym do obróbki, żadne tam żywe stwory, ani martwa natura z zawartością wewnątrz. Jeszcze tylko szepnę, że niektórzy znajomi przed odwiedzinami zawsze zamawiają, by na stole pojawiła się gefilte fisz. A znajoma robi najlepsze na świecie śledzie na słodko, ale nie aż tak słodko, jak w Szwecji. Ciekawa jestem Waszych specjalizacji w tym zakresie.
Wrrrrrrrr….. -12C
Mam tego dosyć!!!
Śledzie wytrawne dla mnie tylko. Idę juki…
p.s
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/09.RYBY_etc/Gefilte_fisz_Heleny.html
Mieszkam nad duza woda i jadam dosyc czesto ryby. W niedziele zrobilam sole z pomidorkami i oliwkami a dzisiaj kupilam po bardzo przystepnej cenie duza zabnice. Zrobie jutro. Ta sole to przygotowalam wedlug przepisu Gospodarza z przed kilku lat. Jest pyszna.
Alicjo, zerknęłam.
Robię ze szczupaka, jesiotra, karpia, co mam, byle było białe mięso i ze słodkiej wody. Cebula, warzywa, jajka (żółtka osobno, białka ubite na sztywniaka) i zmielona maca łączą się rozdrobnionym mięsem ryby, oczywiście sól, cukier, biały pieprz, odrobineczka gałki. Pomalutku pyrka w płaskim rondlu, niemal nie gotując się, nie może ostro wrzeć. W przepisie zamieszczonym przez Ciebie słuszna uwaga, by nie dawać żelatyny, ale i nie spotkałam się, by ktoś dawał. Doskonała i na ciepło i na zimno. Z ćwikłą z chrzanem najlepiej smakuje i wygląda.
Wspomnienia portugalskie-rozdział „Ryby i owoce morza”
Włócząc się trochę po świecie widzieliśmy już niejedno stoisko z rybami,ale to co ujrzeliśmy w portugalskim supermarkecie przeszło nasze najśmielsze oczekiwania:
30-40?doprawdy nie wiem,ile dokładnie wielkich zamrażarek z owocami morza.
Samych krewetek chyba z 20 rodzajów,kraby,ośmiornice,rybie głowy.Oprócz tego oczywiście stoisko ze świeżymi rybami oraz kilkanaście rodzajów suszonego dorsza,ryby kochanej w Portugalii ponad wszystko,a sprowadzanej z Norwegii i Islandii.Dorsza jedliśmy na trzy sposoby-z patelni z cebulą (lub bez,chłe,chłe),
w postaci mielonych paluszków,ale nie były to paluszki”Kapitana Iglo” 😉 oraz ciekawego dania składającego się z przesmażonych, utartych ziemniaków z tymże dorszem wymieszanych.Na talerzu całość stanowiła mało atrakcyjną papkę,ale było smaczne.
Bajaderko-a kawa portugalska rzeczywiście znakomita 🙂
a cappello-w Warszawie forsycje mają zaledwie małe pączki,ale już widać,że szykują się do wiosny 😀
Danusiu, na pewno jadłaś stek z tuńczyka 🙂 Pyszny w SEgres, na krańcu świata, a przynajmniej starego świata. Ale dla mnie najciekawsze kamienne wioski na północy, w górach.
Tutaj trochę kulinarnych wspomnień z tamtych miejsc, oczywiście z rybami na poczesnym miejscu, a w kolejnym po kulinarnym wpisie te kamienne wioski.
Ciekawa jestem Twoich zdjęć, tam już wiosna.
Link z tym jedzeniem się zbuntował i nie wskoczył, no to tak: http://bajarkowe.blogspot.com/2014/02/archiwalia-marzec-2010-powysep.html
Bajaderko-steków z tuńczyka nie zdążyliśmy spróbować.Na pewno jeszcze kiedyś je zamówimy,bo do zwiedzana została nam jeszcze północna oraz południowa część Portugalii.A co do bocianów,to też się zastanawialiśmy,czy one aby nasze 😉
Lubię oglądać Twoje zdjęcia.
Wspomnień cd-rozdział „Muzyka”
Wczoraj,a właściwie dzisiaj nad ranem Nowy fajnie opowiadał o Amerykanach i święcie Św.Patryka.A wiecie,gdzie my spędziliśmy ostatni portugalski wieczór?
W irlandzkim pubie,był na parterze kamienicy,w której mieszkaliśmy.
Zachęciła nas słyszana przez okno muzyka,chłopaki śpiewali sympatyczne ballady z patrykowej okazji.Pub maleńki,ludzi mnóstwo,sami Anglicy,a może Irlandczycy też.Wszyscy gadali ze wszystkimi,bardzo luźna atmosfera.Dokładnie tak,jak sprawozdawał Nowy.Szklanka Guinessa w każdej dłoni,w naszych oczywiście też 🙂
Natomiast pierwszy wieczór w Lizbonie,a właściwie nie wieczór tylko praktycznie całą noc,bo do 3 nad ranem,słuchaliśmy fado.Kochani,co za koncert!!!To była noc z tych, które zapamiętuje się na całe życie.Klub poleciła nam pani z recepcji-niewielki,wystrój typu bar mleczny,miejsce,gdzie wpadają okoliczni mieszkańcy oraz przyjaciele i znajomi królika.Śpiewacy śpiewali swoje kawałki,gawędzili ze znajomymi przy stolikach,wchodzili,wychodzili,zmieniali się prawie co pół godziny.A chłopcy od gitar trwali na posterunku cały czas.My też samiutkiego do końca,zauroczeni muzyką i atmosferą.
Danusiu, a kawę przywiozłaś? Myśmy zasięgali dokładnie języka, jaką należy kupić, kupiliśmy, a już w domu tak nie smakowała 🙁 Może to kwestia parzenia? Ale parzę w maszynce, sposobem, który nauczyli mnie Sycylijczycy, zresztą prości pasterze owiec – u nich w szałasie, dokąd nas zaprosili, kawa też była rewelacyjna. Jestem chora na pyszną, mocną, gęstą, gorzką kawę, espresso. A tu najlepsza jest Illy, niezła, ale wciąż szukam ideału znad mórz południowych (i nie chcę kopi luwak 😉 ).
A może jest tak, że to, co smakowało w nadzwyczajnych okolicznościach, już w zwykłych zwyczajnieje? Podobnie, jak z kawą bywa z winami…
Dzień dobry.
U mnie drugi dzień festiwalu nawiedzeń – dzisiaj znacznie sympatyczniejszy, niż wczoraj, kiedy to w sprawach spadkowych odwiedził nas mój brat cioteczny, zagorzały i głośny wyznawca A.Macierewicza. Wizyta była absolutną pomyłką, bo ani ja nie wiem, żeby jakakolwiek scheda została po naszym wspólnym Dziadku – przeciwnie, ostatnie lata swoje spędził na utrzymaniu młodszej córki – ani nie byłam w stanie zupełnie spokojnie wysłuchiwać na żywo radia Maryja.
W rezultacie kąsałam po kostkach kogo się dało. Przeszło mi, bo przecież zdarza się, że ktoś w rodzinie jest ułomny. Dzisiaj pogadałam z Żabą, przyjechał Synuś na godzinkę i Inka wpadła na kawę. Obiad dzisiaj luksusowy o tej porze roku, bo udało mi się kupić 4 papryki za 8 zł, czyli za bezdurno. Jak z powyższego wynika, zjemy faszerowaną paprykę w sosie prowansalskim.
Ryba pieczona z pomidorkami i czarnymi oliwkami wg weneckiego przepisu Gospodarza, zjawia się u nas na stole kilka razy w roku. To bardzo udany przepis.
Specjlność domu z ryb? Sporo udanych rybich występów : grek, biała ryba w sosie cytrynowym, pstrąg albo łosoś w migdałach, sielawa pieczona w boczku ryba w sosie Nemo (biały sos z zielonym pieprzem i brandy) no i śledzie na wiele sposobów.
Jedną z wersji śledzi na słodko są śledzie przez jednych zwane ” po kaszubsku” przez drugich ” po żydowsku”. Słodycz pochodzi z rodzynek uduszonych wraz z cebulą i przecierem pomidorowym.
Przy okazji warto przypomnieć śledzie według Irka – z różnymi przyprawami. Smakowaliśmy je na zjazdach.
W sobotę jedliśmy w domu pstrągi pieczone w folii, z masłem, pietruszką , koperkiem , solą i pieprzem. Nic więcej nie było trzeba dla tak świeżych ryb. Kupione zostały w sąsiedniej miejscowości, gdzie są stawy rybne.
Na pierwszym ze zdjęć Gospodarz pokazał polędwicę z dorsza. To rzeczywiście delikates, ale jadłam prostą wersję bez boczku.
Siedzę na dworcu…
nie w Kansas City, tylko w Syracuse. I nie jadę do Cheetaway. Sprawdzam, jak ten internet działa, już raz mi się był wyłączył.
Z Portugalii wspominam wielkie sardyny smażone, które jadłyśmy z Krysią o jakiejś nieprzyzwoitej godzinie około 23-ciej na ryneczku w starej Alfamie, dla tubylców była to właśnie godzina na posiłek, „ogródek restauracyjny pełny, a i całe sąsiedztwo wyszło z domów.
W dzień temperatury przekraczały 40C o kilka stopni, w nocy trzydzieści parę 😉
Ryby to je to – zauważyłam, że z wiekiem (chyba?) ryby wypierają mięso zdecydowanie w naszym menu. Szkoda tylko, że u mnie na wsi nie ma zbyt wielkiego wyboru 🙁
Bajaderko-kawy nie przywiozłam,bo z nas bardzo marni kawiarze.Kawa przywieziona z ubiegłorocznych podróży nadal w domowych zapasach.Kawę najczęściej pijam albo
„na mieście”albo… w podróżach,jak Krystyna 🙂
Lubię romantyzm dworców kolejowych, w powietrzu wisi oczekiwanie nieznanego i zapowiedź przygody.
Poprawka mała, w poprzednim z pośpiechu zamiast „którego” napisałam „który”.
Nieraz jeżdżę po kraju, zwykle w drodze chciałabym zjeść rybkę. No i klops. W tzw. Polsce powiatowej bardzo trudno trafić na dobrą rybę, jeśli już, to w karcie jakieś mrożone wodniste truchła wyciapane w wielkiej ilości buły i wysmażone na oleju. Albo „rybka na szpinaku” – podobna, tyle, że ułożona na katafalku z zielonej brei i bez buły.
W miarę możliwe ryby można czasem zjeść w Kórniku, duże solidne porcje, niezły wybór, ale olej wielokrotnego użytku psuje wszystko, jeśli się nie ma szczęścia trafić na świeżą porcję. W Świnoujściu w porcie rybackim poza sezonem. Dla kotolubów premia dodatkowa. We Władysławowie. W Miliczu chyba jadłam najlepsze karpie poza domem.
Zastanawiam się, gdzie jeszcze? Nie piszę o ekskluzywnych miejscach, a o skromnych, bez fajerwerków, takich dla zwykłych ludzi. Kilka razy dostałam karpia surowego w środku, raz śmierdzącego łososia, za to umajone toto było kwiatkami z marchwi i pomarańczy.
Znacie polskie dobre rybne knajpki?
Dostałem wielką, rybią wątrobę. Jakie sugestie? Złowiłem w życiu setki ryb, ale nigdy takiej wielkiej, chociaż jest stary człowiek i morze…
Zapraszam na spacer po Pike Place Market. Eva47 i ROMek mile wspominaja to miejsce.
Pike Place Market jest polozony na pagorkach, nad zatoka Puget Sound w centrum Seattle. Jest to kilka poziomow straganow ryb i wszystkiego, co zyje w oceanie. Oprocz ryb jest duzo warzyw, owocow i miejscowych wyrobow. Na przyklad rozne wyroby z pylu wulkanicznego Mount St. Helens, sloiki z miodem z miejscowych pszczelarni i przetwory owocowe.
Na rynku wystepuje wielu ulicznych artystow i muzykow. Miesci sie tam oryginalny Starbucks, producent serow Beechers, francuska kawiarenka Le Panier i wiele innych miejsc, gdzie mozna cos zjesc.
https://picasaweb.google.com/110753834661547908902/PikePlaceMarket?noredirect=1#5272042164773130498
Weterani blogu „Gotuj sie” juz widzieli te zdjecia.
Danuśka – czy Alan nawrócił się na herbatę? To ja się piszę na gościową kawę.
Obejrzałam Portugalię Bejotki, poczytałam Danuśkę i podobało mi się wszystko. I nie zazdroszczę Wam, Dziewczyny, bo te rozrywki nie dla mnie. W czasie, kiedy nader chętnie bym skorzystała, nie miałam takiej możliwości. Niezbyt logicznie zazdroszczę zawsze i wszystkim wysp na Mare Nostrum, Kaukazu, Krymu, Azji Środkowej, południowej Ukrainy i Szkocji. Nielogicznie, bo i tak bym nie pojechała, ale całe życie chciałam. Tropiki, choćby najbardziej kolorowe nie ciągną mnie zupełnie (te pająki i inne smoki miniaturowe). I Nowy Świat nie za bardzo. Fotografujcie, a ja sobie pooglądam.
Bejotko – pogadam z Młodszą i z Marialką, jutro Ci podam adresy dobrych restauracji rybnych w Poznaniu. Ryba zachwala rybny bar _Chieff w Świnoujściu. No, owszem – jadłam u niego sandacza z jajkiem po polsku. Tam wszystko o wszystkim wie Nisia i o barze w Starym Warpnie i gdzie najlepsze ryby wędzone.
Tera jade sprawdzac kuchnie zachodniej Kaszubii. Ahoooooj.
Dzięki Pyro, nie wiem, kiedy będę w Poznaniu, ale zanotuję. To Nowe Warpno z rybami też kiedyś zaliczyłam, miasteczko z dziwnym klimatem, jakby zatrzymane w czasie.
Krymu zazdrościsz… może to niepolitycznie, co napiszę teraz, ale on był rzeczywiście rosyjski. Byłam tam ze dwa tygodnie, to całkiem inny kraj, niż Ukraina, bogatszy, bardziej krzykliwy, jaskrawy i ostentacyjny. Piękna przyroda, mało zdeptane góry i jakaś specyficzna atmosfera. Mieszanka kultury w przewadze rosyjskiej, z domieszką tatarskiej, nieco żydowskiej, a ukraińskiej jakby najmniej. Pani pilnująca obrazów Ajwazowskiego w jego muzeum w Teodozji rozdarła się na mnie (dosłownie), gdy do swojego towarzysza powiedziałam, że był Ormianinem z pochodzenia. Ci Rosjanie tam mieszkający chcieli do Rosji, a jeszcze bardziej, by wrócił ZSRR, podkreślali to wciąż, wcale nie pytani.
Pyszne jedzenie, choć tatarskie zbyt tłuste, jak na moje upodobania.
Ja to wiem, Bejotko i oni mają o tyle rację, że zdobyli Krym, bronili go ponad 200 lat i inwestowali tam (z krzywdą Tatarów rzecz jasna, ale może to odwet za Ordę i 400 lat?). Gdyby przy rozpadzie ZSRR uparli się, że Chruszczow rozporządził się cudzą własnością, nie byłoby dzisiejszej awantury. Chodzi dzisiaj o zasadę – granice w Europie są święte, jeżeli nie chcemy III światówki i o międzynarodowe gwarancje jakie dostała Ukraina, kiedy zrzekła się broni jądowej. A Kosowo będzie jeszcze się nam dłuuugo odbijało czkawką. Najpoważniejszy błąd Zachodu.
Nikt nie doradził, to usmażyłem jak zwykłą wątrobę. Klasycznie z cebulką. Ryba oceaniczna, to i na soli zaoszczędziłem. Cracoviensis sum!
Cicchalu – a smakuje? Jak wątróbka, czy jak ryba?
Pyro. Pyszne. Smakuje jak rybia wątróbka 🙂 Serio, smakuje jak wątróbka z bardzo lekkim rybim zapachem zabitym zresztą przez cebulę. Nic nie dodawałem.
Wszyscy na rybach?
http://youtu.be/dFttaXuC0BM
Eh Cichalu, skoro już zjadłeś to co się jeszcze pytasz?
Po mojemu: duża wątroba, to duża ryba, to długi łańcuch żywieniowy, to organy i te rzeczy. Poprawiłeś sobie pewno znacznie Twój bilans rtęciowy, a i inne bilansy. Nieznaczne w sumie, jeśli smakowało.
Poza rybą mam pytanie takie: Miałem bakłażany (tu zwane auberginiami) które po przekrojeniu były zaciemnione (coś jak u bananów) w strefie nasiennej. Nie mam wielu doświadczeń z tym owocem jako wykonawca ale pamiętam, że przekrój tych owoców był zawsze biały. Wykroiłem więc ciemne miejsca i użyłem tylko powłok. Zapytałem dwu osób jak to z tym jest i dowiedziałem się w jednym wypadku: że właśnie zaciemnienie w strefie nasiennej świadczy o dojrzałości i wybitnej przydatności (Chorwat), a pytając kucharkę ostatniej kolacji (wdowa po Palestyńczyku, która spędziła wiele lat na bliskim wschodzie), która w ogóle przypomniała mi znowu o tym warzywie i której sposób przygotowania zastosować chciałem, że przekrój raczej biały. Ku jasności, Chorwat nie jest kucharzem a ona owszem – niezla.
Macie zdanie na ten temat?
Chorwat ma rację. Oberżyna – polska nazwa. Przed wojną dość popularne.
Pepe – Twoje oberżyny trochę za długo były w chłodni. One na przekroju są jasne (nie białe) Osobiście lubię je na zimno albo w ratatui , ale nie jest to moje ulubione warzywo.
Dobry wieczor,
Pyro,
A probowalas baklazanow pieczonych z cukinia, cebula, papryka i czosnkiem? Pycha :).
To jeszcze raz rybka
http://youtu.be/VGOfAZGdueg
Jolly – takie coś piekę, a po upieczeniu jest z tego pasta typu „Kawior z bakłażana” – i ja to jadam na zimno.
Na cieplo tez calkiem, calkiem, oliwa przed pieczeniem, sol i pieprz i oczywiscie oregano.
Zanęcony tematem staram się coś złowić (jestem na łódce)
Niestety nie wziąłem wędkarskiej skrzynki i nie mam mniejszego haczyka. Drobiazg obżera przynętę i psinco. Nie będzie ryby na kolację, ale są przecież gnocchi w ilościach!
Cichal-Osobisty Wędkarz zazdraszcza tej łódki i tej wędki,nawet bez odpowiedniego haczyka 🙂
Wspomnienia portugalskie-rozdział „Wędkowanie”
Osobisty Wędkarz zabrał oczywiście do walizki niewielkie ilości wędkarskiego sprzętu.
Dwa poranki spędził na rybach,to znaczy nie tyle na rybach,co mocząc wędkę w oceanicznych falach.Za każdym razem spotykał tego samego kompana wędkarza-portugalskiego policjanta.Policjant przychodził łowić ośmiornice,znał się na rzeczy i po
wyłowieniu jednej,porządnej sztuki wracał do domu.Kompan policjant był uprzejmy uprzedzić Alaina,że w Portugalii na łowienie ryb w morzu potrzebne jest pozwolenie
(w większości krajów Europy papier potrzebny jest jedynie do połowów słodkowodnych natomiast nad morzem każdy może sobie posiedzieć z wędką).
Policjant zeznał,że sam łowi bez karty wędkarskiej,bo to zawracanie głowy i że należy jedynie uważać na morską policję,bo z nimi nie sposób się dogadać.Po czym wyznał szczerze i otwarcie,że on osobiście bardzo ich nie lubi(sam był z policji drogowej).
W ten sposób uznaliśmy,że mentalność Portugalczyków jest jakby trochę nam znana
i cokolwiek podobna do tej w kraju nad Wisłą 😉
Pyro-Alain bardzo nam się spolonizował 🙂 Na śniadanie pije kawę rozpuszczalną,
a wieczorem różne herbaty ziołowe.W lecie zamiast herbat piwo.
Cichalu, jak zlapiesz jakas wieksza sztuke, moze byc tez mniejsza, to polecam przepis naszych filipnskich zalogantow-kroja w kostke, taplaja w occie, jak nie ma octu to w napoju Sprite(i o dziwo pyszne), mieszaja z drobno pokrojonym chili i imbirem, wersja z innej prowincji zawiera tez swiezego ogorka. Naywa sie to kinilao w jezytku Tagalog i pod zimne piwko jest przepyszne.
Nie, zebymy mial tu teraz piwo czy ajkikolwiek alkohola, ale z doswiadczenia mowie 😉
Mozna tez wymieszac z mlekiem kokosowym ten ocet, jest jeszcze lepsze.
Zwykle jak przychodze rano do pracy, to czeka na mnie w lodowce porcyjka z nocnego polowu, bo wiedza, ze lubie.
Hej Danuśka! Życie jest proste. Zróbcie to, co 4 lata temu (nawet nie znaliśmy się wcześniej) Alicja z Jerzorem. Życie jest proste…
To już rzeczywiście Polonus pełną gębą. Kawa rozpuszczalna? Uj, uj, paskudztwo. Jednak za te liny, to ja mu wszystko odpuszczam, a nawet może być pewny butelki nalewki z dzikiej róży na miodzie. Kieliszek przed snem doskonale działa na krążenie. Wiem coś o tym; dlatego nie ma już śladu po tej nalewce.
Pyro, u nas w domu ta sama metoda znikla orzechowka na koniaku(no dobra, na brandy;) )
Codziennie kogos bolal brzuch i tak do wyczerpanai zapasow..
Krzychu – zależy ile tej nalewki miałeś. Mojej było 2 l, z tego jedną butelkę wydałam w dobre ręce; zostało 1,5 l, tj 30 kieliszków po 50 ml. Niewiele. Orzechówki robimy ok 2,70 – 3 l. Musi wystarczyć do września.
Nie byle tego duzo, bo wtedy mieszkalismy w Irlandii, gdzie zarowno o spirytus, jak i orzechy wloskie trudno. Spirytus przywieziony z Polski musial starczyc na wszystkie nalewkowe fanaberie, a orzechy kradlem o 5 rano w Norwich, spod gospody, w ktorej spalismy na wycieczce.
Kradlismy to z przymruzeniem oka, oberzysta poprzedniego dnia wyrazil zgode.
A ze nie wspomnialem, iz zerwiemy wiaderko, a nie garsc…
Czy moje ryby są z wody? Mają z wodą coś wspólnego. Ja uwielbiam ryby robione na parze, specjalnie po to kupiłem parowar.
Buenos nochas!
Wreszcie jakas przyzwoita temperatura, na czucie +25C o 23-ciej. Zacumowalismy w San Jose. Chcialam napisac cos z Atlanty, bo mielismy tam 3 godziny postoju, ale internet chodzil jak krowa. Tutaj tez nie lepiej, a w dodatku moja dell-a ledwie dycha i korzystam z Jerzorowego, stad brak diakrytykow, ktorych Jerzor nigdy nie zainstalowal.
Dzien byl meczacy, caly czas w podrozy z czekaniem, czekaniem i czekaniem. Chwala Bogu, juz od dosc dawna poszlismy po rozum do glowy i podrozujemy jedynie z bagazem podrecznym, odpada czekanie na bagaz.
Dotarlismy na miejsce o 20:30, ciemno, wulkanom przyjrzymy sie jutro. I roznym innym rzeczom po drodze, bo rano pozyczamy samochod i w droge do Monteverde. Marne 150 km. ale zahaczymy o to i owo.
Kulinarnie nieciekawie, ale zdazylam sprawdzic piwo lokalne Imperial, bardzo przyzwoite.
Knajpa w naszym hotelu (amerykanska siec Best Western) dosyc droga jak na taki kraj.
Tyle na zrazie, trzeba sie wyspac, dobranoc i dzien dobry!
Danuśko, (a cappello-w Warszawie forsycje mają zaledwie małe pączki,ale już widać,że szykują się do wiosny) — moje były po(d)pędzone dwie doby pod dachem; dziś w pełnej glorii, tylko słonka nie ma, by gloria została podkreślona barwą szczerozłotą…
Aliści… skoro już o wiosnach wczesnych i bardzo – w erze cyfrowego sprawozdawania życia (lub niektórych jego okruchów) były w Polsce co najmniej dwie takie: 2007 i 2008. I dokładnie z 19.3 (czyli z „dziś”) mam fotkę forsycji totalnie rozwiniętej napowietrznie:
https://picasaweb.google.com/basia.acappella/UOwczarkaPodhalaSkiego#5180078489523650402 —
— Wielka Środa 2008… Zaś dzień później Panią Red. Szwarcman i mnie przegoniła z zakrzówkowego spaceru zamiecia, która w godzinę dosypała z 15 i więcej cm śniegu*… – ot, wszystko z wody… prosto bądź prawie 😀
_____
*por. ujęcie poprzednie do zalinkowanego
PS, Danuśka powrócona i nawet ze sprawozdaniami tudzież obietnicami śródziemnomorsko-oceanicznych błękitów… a widział ktoś ostatnio Małgosię? Czytam nieregularnie i czasem pośpiesznie, mogłam przegapić…
A Cappello – Małgosia zaginęła jakiś tydzień temu, a i Danuśka nie po raz ostatni w tym roku nad Atlantykiem. Doszły mnie bowiem słuchy, że grupa wędkujących Blogowiczów wybiera się w czerwcu na połowy atlantyckie.
Małgosia zaginęła, bo tydzień temu zmarła moja Mama. Wczoraj był pogrzeb …
Małgosiu-przyjmij z serca płynące kondolencje.
Małgosiu, niech siły, wsparcie Bliskich a zwłaszcza ciepło dobrych wspomnień będą z Tobą…
Malgosiu W,
wiem co czujesz… I wiem, ze to do zniesienia. Musi byc!
Poczekaj jakis czas.Oswoisz sie z ta trauma, a Mama juz jest szczesliwa.
Pamietasz jaka byla? Nie mogla sie odnalezc?
Tak byc musi, jesli nie ma innego wyjcia w tej strasznej chorobie.
Ja teraz modle sie, abym nigdy tego nie doswiadczyla