Upalne odkrycia

Niezwykłe upały, szaleństwa przyrody (czego doświadczyliśmy na naszej wsi: 30 zwalonych wielkich drzew w lesie-ogrodzie i 2 słupy elektryczne poza płotem) mają być naszą normą w następnych latach. I pewnie nawet najstaranniejsze segregowanie śmieci czy chodzenie zamiast jeżdżenia samochodem nie uratują nas przed przykrymi kawałami, które nie śmieszą nikogo.

Każdy kto urodził się jeszcze w XX wieku zna chłodne, delikatne lata, susze bez upałów, a także „deszczowe lipce” (info dla młodszych: to tytuł filmu Leonarda Buczkowskiego sprzed 70 niemal lat). Wszyscy powtarzają, że musimy się do zmian klimatycznych przyzwyczaić. Jednak nie sposób chyba przyzwyczaić się do padających gigantów sosnowych i brzozowych, grożących domowi, mieniu, bezpieczeństwu i wygodzie. Zresztą brak prądu po huraganie to nawet nie niewygoda. Od prądu w gniazdku zależy w domach niemal wszystko.

Ale dość biadolenia, patrzmy na to optymistycznie. Te furie przyrody są wynikiem wzrostu temperatury, a cóż może być milszego niż śródziemnomorskie ciepełko. Chociaż od razu nasuwa się złośliwa uwaga. Dobroczynne ciepło każe nam ubierać się skąpo, oszczędnie gospodarować tkaninami i odkrywać to, co jeszcze wiosną było zakryte . Ludzie! Jak bardzo nabraliśmy ciała w pandemii! Czy więcej jedzenia, czy mniej ruchu, w każdym razie spowodowało to przybór niezwykły. Wystarczy przejść się po ulicy, aby natknąć się na tak wiele osób, którym wyszłaby na dobre natychmiastowa kuracja odchudzająca, a doraźnie także mniejsza oszczędność tkanin i odzież zakrywająca sporą część widoków. Szczególnie uderza, powiedzmy, tężyzna, u młodych dziewcząt, dzieci, choć i chłopcy nie pozostają w tyle. Po prostu mamy wiele do zrzucenia. Dla zdrowia i estetyki.

Blogowicze o dłuższym stażu pewnie pamiętają, że Piotr nie miał estymy dla diet. Nie lubił ich, uważał, że są ograniczeniami bezsensownymi, podczas kiedy wystarczy jeść umiarkowanie choć dobrze i smakowicie, widział w jedzeniu nie walor biologiczny lecz kulturowy. Nie wiem, czy pokowidowym grubasom wystarczy stosowanie mniejszych porcji. Może na początek, ale osobom szczególnie dbałym o wygląd pewnie wyjściem z sytuacji wyda się tylko drakońska dieta, pozwalająca osiągnąć powrót do punktu wyjścia relatywnie szybko.

Kapryśne lato oferuje nam bogactwo warzyw i owoców. Nie będziemy tu rozprawiać o cenach, bo to byłby zbyt duży ładunek marudzenia. Już pisałam, jak pyszne były i są w tym sezonie truskawki. Ostatnim moim odkryciem są malinowe pomidory, które aczkolwiek na pewno nie z gruntu, mają już posmak i aromat lata.

Mili Czytelnicy, nawet jeśli nie macie powodu, aby się odchudzać, na pewno i tak skorzystacie z dobrodziejstw letniej oferty warzyw. Dlatego polecam jako kolacyjne lub obiadowe danie przepysznie gęstą zupę pomidorową po nowemu, wedle pomysłu włoskiego. Dla szczupłych i tych niezupełnie odchudzonych.

Zupa pomidorowa

Około 70-80 dag dojrzałych pomidorów malinowych, 2 łyżki oliwy extra virgine, 3 szalotki, 3 ząbki czosnku, 4 szklanki bulionu drobiowego (może być z kostki), listki bazylii, sól, pieprz

Najpierw rozgrzewamy oliwę i na niej szklimy posiekaną szalotkę i czosnek, po czym dodajemy obrane ze skórki, wyciśnięte z soku oraz pokrojone w kostkę pomidory. Dusimy 5 minut i wlewamy bulion. Gotujemy dalsze 25-30 minut, doprawiamy solą, pieprzem, posypujemy porwanymi listkami bazylii.

Możemy także przygotować chrupiące grzanki, co uczyni z naszej zupy solidne, choć przecież nie tuczące danie obiadowe: chleb kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na chrupko w łyżce rozgrzanej mocno dobrej oliwy. Pycha!