Letnia niedziela w mieście

Od wielu (o rany ilu!) lat w każdą niedzielę wyjeżdżałam do ukochanej wiejskiej chałupy. W tym tygodniu, bez żadnych szczególnych powodów, spróbowałam zostać w Warszawie na cały weekend. Po pierwsze przekonałam się, że życie w mieście w ciepłą, letnią, niehandlową niedzielę istnieje. Wolne miejsce po handlowej niedzieli zajęły udatnie niedzielne jarmarki, targi i inne imprezy, w czasie których nie mają głównego znaczenia towary, lecz możliwość połażenia wśród nich, pomiędzy stoiskami, pogadanie na luzie ze sprzedawcami. Zauważone w ostatnią niedzielę przeze mnie na „moim” targu stoisko z prawdziwymi serami włoskimi i oliwą, gdzie sprzedawał mówiący po swojemu Włoch było dla mnie szczególnie miłe.
Pełno tu bywa dzieci z młodymi rodzicami, psów, którym nikt tu nie zabrania wstępu ani wdychania pysznych zapachów. Nadal mnie zadziwia, że nie niszczy się trawników, mimo, że całe rodziny obok targu rozkładają na nich kocyki.
Weekend w Warszawie to były dla mnie również sobotnie wycieczki po różnych mokotowskich sklepikach. Pewnie znacie mokotowski sklep rybny, skąd nie sposób wyjść bez pysznych, choć nietanich, zakupów. Tuż obok, już kilka miesięcy, istnieje nieduży sklep hiszpański, prowadzony przez rodowitego Hiszpana. Nieco dalej, na Puławskiej mamy duży, wypełniony po brzegi pysznościami, także hiszpański, sklep; w innym miejscu tejże ulicy – sklep włoski. Coraz liczniejsze gruzińskie piekarnie można tu także znaleźć. No i oczywiście chińskie knajpeczki, włoskie lody, kebebownie. Można powiedzieć, że letni weekend w Warszawie, na Mokotowie, to „streszczenie” kilku turystycznych wypraw, które trzebaby odbywać w skwarze. A u nas chwilowo pogoda jak marzenie, daje się spacerować bez zmęczenia.