Sztuka gotowania na gazie

Uwielbiam historię i to tę, która dotyczy codzienności. A lektury, które ukazują przeszłość, będącą udziałem zwykłych ludzi, w codziennych sytuacjach, a nie czyny i myśli historycznych bohaterów, dają mi więcej radości niż wszystkie inne książki. Dlatego zachwyciłam się cytowaną już książką Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Dwudziestolecie od kuchni”.
I oto znalazłam w niej rozdział o początkach rewolucji w gotowaniu nowymi sposobami, kiedy w użycie w okresie międzywojennym wchodziły gaz i elektryczność. Najpierw obie te nowe energie służyły do oświetlania. Potem powoli, nie bez trudności, zwłaszcza w okresie międzywojennym, zaczęto propagować gotowanie na prądzie i gazie. Dotychczas w kuchni trzeba było zmieścić zarówno rozłożysty piec do gotowania posiłków a także saganów wody do mycia i zmywania, jak i drewno lub węgiel na opał. A czyszczenie pieca – to cała zakurzona przygoda – brud, jakiego dziś za nic nie chciało by się mieć w domu.
Ile czasu wymagało ugotowanie śniadania dla dzieci zanim wyjdą do szkoły. Nierealne było, choćby z tego tylko powodu, łączenie zajęć domowych i pracy zawodowej, nawet najbardziej pragnącej tego kobiety – gospodyni. I oto nadchodzi pierwsza wojna, która przemeblowuje dotychczasowe układy. Kobiety nie tylko chcą, ale i muszą zastąpić w pracy mężczyzn, którzy albo są w wojsku, albo zginęli w boju.
Na szczęście technika przychodzi z pomocą. Na razie z oczywistych względów jedynie w miastach, ponieważ tylko tu obie nowinki są dostępne. Pojawiają się kuchnie gazowe, elektryczne czajniki i kuchenki, które nie dość, że są „czyste”, to jeszcze i bardzo szybko gotują. Ba, ale jest problem. Zupełnie inaczej niż dotąd nie ma od kogo czerpać wiedzy na ten temat, bo starsze krewniaczki nie umieją na „tym” gotować. Tego trzeba się po prostu samodzielnie nauczyć. Ważne są też instrukcje bezpieczeństwa, wiedza o tym, że zarówno prąd jak gaz niewłaściwie używane mogą stać się niebezpieczne. Dlatego ludzie biznesu wprowadzający te nowinki, organizują liczne kursy. Na razie dla „pań”, których zadaniem jest pouczać służbę, a potem także dla służby. Kiedy już nauczono się gotować na gazie i kupiono tę, w sumie niezbyt drogą w eksploatacji nowinkę, gazową kuchnię, trzeba było kupić gazowy piecyk do łazienki, aby mieć na zawołanie ciepłą wodę. Czy można sobie wyobrazić większą rozkosz niż ciepła woda w wannie? A potem jeszcze mały gazowy piecyk nad zlewem w kuchni, aby zmywać, jak się jeszcze przed wojną mówiło „hygjenicznie”, w ciepłej wodzie pod kranem.
To była ogromna rewolucja, która zmieniła wiele. Jak twierdzili malkontenci – nawet smak potraw. No bo oczywiście smak rosołu ugotowanego w metalowym garnku w ciągu dwóch godzin na gazie był inny, niż ugotowanego na brzegu gorącej kuchni, przez wiele godzin, w glinianym garnku. Bo jeszcze i garnki musiały się zmienić. Drutowane gliniane garnki odeszły do lamusa, wyparły je metalowe. I kiedy patrzę na mój elektryczny cud techniki, który przygotowuje zupy, gotuje na parze i wyrabia ciasto, myślę sobie, że i tak tamte czasy były bardziej rewolucyjne dla kuchni. Bo przecież poziom, z którego startowała tamta, gazowo-elektryczna rewolucja był zupełnie inny.