Nieodwołalny koniec lata

Kiedy na drzewach kiwają się ostatnie liście, kiedy na grządkach jeszcze gdzieniegdzie zostały resztki kwiatów czy warzyw, wreszcie kiedy w lesie znaleźć można jeszcze resztki grzybów – koniec lata jeszcze nie nastąpił.

Dziś jednak obejrzałam grządki: ani jednej marchwi z naszych ekologicznych upraw, ani marnej dyni, a w lesie znalazłam jedną tylko zieloną gąskę i jednego objedzonego przez zające podgrzybka. Mogę powiedzieć ze smutkiem, że sezon na wiejskie przyjemności się skończył. Tym bardziej że nastąpił czas harcowania myszy w drewutni i w ogóle zrobiło się jakoś tak nostalgicznie. A przecież jeszcze kilkanaście dni temu prawie nie czuło się nadchodzącej późnej jesieni, a tym bardziej zimy. Tak jakoś w tym roku schyłkowe nastroje zakradły się nagle.

Kiedy wróciłam z wyprawy po wiejskie jajka i jak się okazało po jedną, urodziwą zieloną gąskę, pomyślałam sobie, że czymś trzeba tę chandrę przegnać. A czym najłatwiej? Oczywiście „włoszczyzną”. Ponieważ oberwałam część gałązek z rosnącego na wsi od kilku lat krzaczka szałwii, przypomniałam sobie, że w książce „Najlepsze przepisy najlepszych restauracji” znalazłam przepis Agnieszki Kręglickiej na prościutkie danie (a tylko takie ostatnio mi smakują) z użyciem właśnie szałwiowych listków. To gnocchi z masłem szałwiowym.

Jak się robi gnocchi? Najpierw gotuje się 40 dag ziemniaków w mundurkach, potem przeciska się je przez praskę lub dokładnie ugniata, po czym dodaje do nich pół szklanki mąki pszennej (odsypując łyżkę do podsypywania później), 3 łyżki mąki ziemniaczanej oraz żółtko, wsypuje się troszkę soli, startą gałkę muszkatołową do smaku i chwilę wyrabia, do momentu, kiedy ciasto przestaje się kleić do rąk.

Trwa to, jak twierdzi Agnieszka, około 8 minut, ja robiłam to nieco krócej. W plastikowym woreczku wkłada się ciasto na co najmniej 15 minut do lodówki, po czym podsypując pozostawioną mąkę, formuje z ziemniaczanego ciasta wałek, obsypuje lekko pozostałą mąką i kroi w romby lub walce. Teraz nastawiamy na kuchence osoloną do smaku wodę i kiedy zawrze – wrzucamy gnocchi. Gotują się 3-4 minuty i wyjmujemy je łyżką cedzakową. Kolejny etap gotowania to rozgrzanie na średnim ogniu masła na patelni, wrzucenie do niego 10-20 listków szałwii, a kiedy się usmaży na chrupko, polanie nim klusek. Ach, i jeszcze warto sowicie posypać danie startym parmezanem.

Nigdy nie byłam amatorką kopytek, toteż cieszę się, że można je obecnie nazywać po włosku. Od razu inaczej smakują. Przynajmniej ja stałam się ich wielbicielką. Zwłaszcza dziś, kiedy stały się doskonałym lekarstwem na moją sezonową melancholię. Dziękuję, Agnieszko.