Już nigdy mandarynki nie będą miały takiego smaku

Trafiłam w dawnej prasie na przepis na danie z morszczuka i łza mi się w oku zakręciła. Przypomniały mi się produkty i dania z minionej epoki, która obecnie wydaje się coraz przyjemniejsza. I w dodatku nie tak całkiem miniona.

Morszczuk nie zapisał się najlepiej w mojej pamięci. Od dawna nie widziałam go w sklepach, więc nie miałam okazji się przekonać, czy winna była sama ryba, czy raczej nie umiano jej przechowywać i sprzedawać. W każdym razie po rozmrożeniu nie wyglądał apetycznie i pomimo talentu kulinarnego mojej mamy Barbary nie powalał.

Morszczuk żywi się krylem. I my także mieliśmy jadać kryla. Te małe, ale bardzo liczne skorupiaki miały stanowić nowe źródło białka. Stworzono projekty wielkich przetwórni, zapowiadano, że to pożywienie przyszłości. Te śmiałe plany nie zostały jednak w pełni zrealizowane. Choć był sprzedawany w puszeczkach i miał zastępować krewetki w wykwintnych daniach.

Mój kolega pod koniec lat 80. w ramach oszczędności jadał wymię. Jestem wielką miłośniczką wszelkich podrobów. Uwielbiam wątróbkę, żołądki, serca, cynaderki, grasice, ale jedzenie wymienia było dla mnie zbyt trudne. Większość jego masy stanowi miękki tłuszcz. Dania przygotowane z wymienia, a przynajmniej przyrządzany przez kolegę pasztet, miały nieprzyjemną, wodnistą konsystencję.

Jadaliśmy też rozmaite wyroby czekoladopodobne. Już wtedy wydawały mi się ohydne i zdumieniem napawał mnie fakt, że urodzony i wychowany we Francji syn przyjaciela rodziców ponawiał prośby, żeby przywieźć mu je z Polski.

Dopiero teraz, kiedy piszę te słowa, zdałam sobie sprawę, jak bardzo zmieniła się przez ostatnie dwadzieścia kilka lat nasza kuchnia. W moim rodzinnym domu zawsze dbało się o to, co się je. Pamiętam, że pojawiały się potrawy z dwóch świetnych książek kucharskich: „Potrawy z różnych stron świata” i „Domowa kuchnia francuska”. Ale rodzice, choć oboje świetni kucharze, gotowali z tego, co było do zdobycia. W stanie wojennym można było kupić nielegalnie pół cielaka i przywieźć do miasta, ale o awokado, świeżym imbirze czy przyprawach, które dziś wydają się niezbędne, nawet nie marzyliśmy.

Te niedostatki miały jednak nie tylko złe strony. Jakże można się było wtedy cieszyć czymś smacznym, oryginalnym, na przykład pochodzącym z zagranicy! Kiedy długo wyczekiwane cytrusy dopłynęły już do nas na święta, miały niezrównany smak.

Te radości nie są już dostępne dla młodszych pokoleń. Kiedy moje dzieci były małe, czyli na początku obecnego wieku, postanowiłam zaserwować im mój przysmak z dzieciństwa – kogel-mogel. Zamiast spodziewanego zachwytu wywołał spore zdumienie. Dostęp do najrozmaitszych słodyczy zmanierował dziecięce kubki smakowe.