Życie z mrożonki

Wbrew pozorom nie będą to uwagi dotyczące towarzyszącej nam jeszcze dwa dni temu pogody. Odwiedziliśmy w listopadzie kolegę, który od niedawna pracuje w Paryżu. Rodzina została w Polsce i jedynie wpada do niego, więc mieszka przez większość czasu sam, czyli prowadzi kawalerskie gospodarstwo. Nie, nic z tych rzeczy, brudne skarpetki nie walają się po podłodze. Ale pozostaje problem gotowania. Nie żeby nie umiał, tylko gotowanie dla jednej osoby jest frustrujące. Zwyczajnie się nie chce. Stołówka dla studentów i pracowników naukowych okazała się równie tania, co niesmaczna.

Szukając jakiegoś rozwiązania, trafił do sklepów sieci Picard. Ten sklep wygląda jak ucieleśnienie marzeń kuchennego lenia. To nie zwykła lada chłodnicza z kilkudziesięcioma rodzajami mrożonek. To cały supermarket, w którym można kupić wszelkie możliwe dania, przyrządzone i zamrożone. Oprócz tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, czyli mrożonych ryb, owoców morza czy warzyw i owoców, można tam kupić całe mnóstwo gotowych potraw. Wybór jest naprawdę ogromny. Reklamują się, że w każdym sklepie jest 1000 produktów, że co roku pojawia się 200 nowości.

Ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony wiem, że mrożenie jest dość zdrową formą konserwowania żywności. Groszek zamrożony tuż po zerwaniu zawiera na pewno więcej potrzebnych substancji odżywczych niż groszek z puszki, a nawet „świeżego”, zbyt długo przetrzymywanego w sklepie. Zamrażanie świeżych produktów pozwala uniknąć dodawania konserwantów. Z drugiej strony te wszystkie dania gotowe na pewno zawierają dużo ulepszaczy i wzmacniaczy smaku. No i, jak się łatwo domyślić, nie są zbyt smaczne.

Niestety to pewnie i nasza przyszłość. Już teraz coraz więcej można kupić dań gotowych. Choć posiłek prosto z fabryki brzmi moim zdaniem wyjątkowo mało apetycznie, n’est-ce pas?