Słodko

Słodycze tuczą. To niezbyt odkrywcze stwierdzenie. Ale ja jestem przekonana, że złe słodycze tuczą bardziej. I w dodatku nie dostarczają takiej przyjemności jak dobre domowe ciasto.

Jedyną wadą ciasta domowego jest to, że stanowi pokusę. Innych stron ujemnych nie widzę. Nawet trud przygotowania nie powinien być przeszkodą, żeby zabierać się za domowe wypieki. Od lat nie jestem w stanie jadać kupnych ciast. Zbyt dużo zapachów i zbyt doskonała konsystencja dają mi do myślenia. W pewnym sklepie piekarniczym spostrzegłam niedawno cudnej urody placek drożdżowy, który miał lśniące, elastyczne ciasto, obfitą kruszonkę i w ogóle wyglądał jak klasyczny babciny drożdżowiec. Kupiłam plasterek, ale zjadłam zaledwie okruszek, bo pachniał landrynkami i miał wyraźnie chemiczny posmak.

Podczas kolejnej wizyty w sklepie spytałam, dlaczego ciasto miało dziwny smak. „Bo, proszę pani, jak upieczemy zwykłe ciasto, to klientom się nie podoba. Upieczone z gotowej mieszanki ciasto ma wygląd imponujący, jak na zdjęciach w kobiecych pismach, i szybko się sprzedaje”.

Od wielu lat jestem wielką zwolenniczką szybkiego gotowania, spędzania w kuchni tylko jak najkrótszego czasu potrzebnego do przygotowania posiłku. Mam za sobą wydaną w wielu (pomińmy milczeniem, ilu) egzemplarzach książkę „Gotuj z głową”, w której dowodziłam, że przy dobrej organizacji pracy i doborze dań obiad z trzech dań można przygotować w pół godziny. Kolekcjonuję przepisy na szybkie, a efektowne potrawy, wśród których oczywiście prym wiedzie „włoszczyzna”. Spaghetti z grzybami czy risotto z gruszką i gorgonzolą można przygotować w pół godziny. Doskonały schabowy także mieści się w tym limicie czasu, razem z sałatą i ziemniakami.

Trochę gorzej wygląda sprawa ciast na deser. Ale mam na to dość prostą radę. W dniu, kiedy mam więcej czasu, zagniatam ciasto, które nazywam uniwersalnym (pewnie je znacie: z 3 szklanek mąki, szklanki śmietany i kostki masła). Odkładam je w plastikowym woreczku do lodówki. Wyjmuję po sporym kawałku, który w kilka minut rozwałkowuję i dzielę na kwadraty o wymiarach 5×5 cm. Nadziewam każdy kwadrat kawałkiem jabłka lub odrobiną dżemu czy konfitury, zbieram na czubku w węzełek i umieszczam w piekarniku na papierze pergaminowym. Piekę w temperaturze 180 stopni C.

Są gotowe dokładnie w momencie, kiedy kończę przygotowywać obiad. Trzeba je tylko dla urody posypać odrobiną cukru pudru i jeszcze ciepłe podawać. Ręczę, że jest to smaczniejsze, tańsze i szybsze wyjście niż wyprawa do sklepu po byle jaką porcję słodyczy.