Świąteczne lektury

Jak już pisałam przy okazji pierniczenia, lubię rytuały. Mam takie książki, które kojarzą mi się ze świętami i w każde Boże Narodzenie muszę ich przeczytać kawałek, choćby stroniczkę, żeby poczuć się w pełni świątecznie.

Zamiłowanie do rytuałów jest zresztą czymś normalnym i wytłumaczalnym biologicznie. Piękną historię na ten temat, która pozwala mi się usprawiedliwić, można znaleźć u cytowanego już przeze mnie Konrada Lorenza. To opowieść o gąsce Martinie, która nauczyła się sypiać w sypialni swojego opiekuna. Zawsze przed wieczornym wejściem do sypialni na piętrze, które wymagało od niej sporo odwagi, wyglądała przez chwilę, najwyraźniej po to, żeby zebrać siły psychiczne, przez okno na parterze.

Dopiero potem wkraczała na schody. Kiedy badacz zapomniał pewnego wieczoru wpuścić ją do domu i biedaczka długo czekała przed drzwiami, pobiegła bez namysłu prosto na schody. Ale już po kilku krokach naszły ją wątpliwości. Zbiegła, zrobiła kółko w kierunku okna i, już uspokojona, pobiegła na górę. Co oznacza, że zamiłowanie do rytuałów jest naszym biologicznym wyposażeniem.

Ale wracając do książek, to wstyd się przyznać, ale w święta wracam do lektur z dzieciństwa albo wieku nastoletniego. Czytam więc „Kubę znad Morza Emskiego” Natalii Rolleczek, konkretnie piękną historię o kupowaniu choinki. No i czasem poprawiam jeszcze kawałeńkiem książki Małgorzaty Musierowicz „Noelka”.

Oczywiście wystarczy mi przeczytanie kilku stron i już mogę spokojnie podreptać do sypialni. Pewnie są osoby, które sięgają w tym okresie po „Opowieść wigilijną” Dickensa albo inne tytuły. Chętnie dowiemy się, jakie. Może niektóre z nich stałyby się i naszymi lekturami świątecznymi.