Oliwkobranie

W zeszłym roku na początku grudnia wybrałam się wraz z przyjaciółką do jej francuskiej rodziny o polskich korzeniach. Osiemdziesięcioletnia ciotka Marie ma sad oliwny w Langwedocji, godzinę drogi na północ od Montpellier. Oficjalna wersja na temat celu tych corocznych, głównie babskich, wypraw jest taka, że trzeba jej pomóc.

Czas na wyprawę do Francji nie był najlepszy – nie minął jeszcze miesiąc od serii zamachów w stolicy. Na południu na szczęście życie płynęło prawie normalnie, jeśli nie liczyć patroli w pobliżu dworców i innych strategicznych punktów. Rozmowy dotyczyły raczej zbiorów oliwek niż sytuacji w kraju.

Jadąc tam, wiedziałam wprawdzie, że oliwki zbiera się na siatki, ale na tym moja wiedza się kończyła. Na szczęście miejscowy kuzyn Jacques, a przede wszystkim jego żona Kathy, wiedzieli wszystko, co trzeba. Zawstydzali nas, wstając o wschodzie słońca i od razu ruszając do pracy. Nie było to może wielkie osiągnięcie, bo o tej porze roku słońce wschodzi tam po 8.00. Ale jednak.

Ranki były rześkie. Potem w ciągu dnia robiło się naprawdę ciepło, tak że jedliśmy południowy posiłek (lunch/dejeuner) na tarasie, rozbierając się do bluzek z krótkimi rękawkami. Wieczorem znów się ochładzało. Okazało się, że naszymi najważniejszymi narzędziami pracy będą profesjonalne kwadratowe plastikowe siatki z dość drobnymi oczkami z rozcięciem od połowy jednego brzegu do środka.

fot. archiwum rodzinne

fot. archiwum rodzinne

Rozkładało się ją na ziemi wokół pnia. Potem braliśmy się za mniej poważnie wyglądający sprzęt. Nie jestem pewna, czy były to po prostu dziecięce grabki do piasku, czy może sprzęt przeznaczony specjalnie do zbierania oliwek, a tylko wyglądający jak zabawka. Tymi grabkami czesało się gałęzie oliwek, a owoce spadały na siatkę. Z niektórych drzew strząsało się oliwki, a jeśli na danym drzewku owoców było niedużo, zbierałyśmy je ręcznie.

Potem trzeba było sprawnie zebrać oliwki na siatce w jedno miejsce, a następnie przesypać do skrzynki. Na koniec powybierać listki. Kiedy potem zawieźliśmy oliwki do młyna, żeby wycisnąć z nich oliwę, poczuliśmy satysfakcję, że nasze są takie czyste. Zaraz po nas przyjechał facet, którego skrzynki były wprost zielone od liści!

Po kilku godzinach pracy bolały ręce i szyja od zadzierania głowy. Ale za to jaki niezwykły wpływ na skórę dłoni ma ta praca. To lepsze niż wszelkie spa dla dłoni.

No i ta satysfakcja, że oliwa, której używam, pochodzi ze znajomych oliwek. Wiem, gdzie rosły. A oto jak wyglądał sad.

fot. archiwum rodzinne

fot. archiwum rodzinne