Ptaki, dziki i szczypiorek

Ostatni felieton Piotra z cyklu Za stołem. Kiedy przysyłał go do redakcji, mieliśmy jeszcze nadzieję, że to po prostu kolejny…

Moja wiejska okolica aż tętni od życia. Ptaki, wprawdzie w nieco dalszej okolicy niż zwykle, już od paru tygodni śpiewają jak opętane. A ja czuję się osierocony.

Przed czterema laty wywiesiłem na kilku drzewach budki lęgowe dla ptaków. Zrobiłem wszystko zgodnie z zaleceniami prof. Jana Sokołowskiego, nieżyjącego już wybitnego polskiego ornitologa. Domki są z drewna brzozowego i sosnowego, wiszą w odpowiedniej odległości od siebie, a otwory wejściowe są na tyle małe, by drapieżniki (ptaki i ssaki) miały utrudniony wstęp, a właściwi lokatorzy – wprost przeciwnie.

Przez pierwsze lata budził nas radosny świergot, co dodawało uroku wiejskiemu życiu. I nagle nastała cisza. Wszystkie budki opustoszały. Nikt w nich nie mieszka. To bardzo przykre.

Moje obserwacje wykazały, że wcale nie przybyło ani łasiczek, ani kotów w sąsiedztwie, ani sójek czy srok, które by wyjadały jaja lub pisklęta. Kury, też przecież ptaki, niosą się coraz lepiej. Rozmnożyły się wielce bażanty i kuropatwy, o które bardzo się martwiłem, że są w całej okolicy bliskie wyginięcia.

Prawdę mówiąc, liczba dzikich kuraków to był znacznie większy problem niż moje puste budki. No, ale teraz, gdy znów zaczęło ich przybywać, problem śpiewającego sąsiedztwa znów zaczął mnie nurtować. Nikt przecież nie lubi sieroctwa.

Zagęściło się też na rzecznych rozlewiskach. Gęsi wracają na nadbiebrzańskie bagna, przelatując nad moim dachem, a liczne gatunki kaczek, łysek i łabędzi buszują w odradzających się trzcinowiskach, żeby znaleźć odpowiednio osłonięte kępy na swoje wielkie i ruchome gniazda. Życie wraca w moje okolice. Nie powinienem zatem narzekać, lecz się cieszyć, ale człek jest tak samolubny…

Brak prof. Jana Sokołowskiego jest dość dotkliwy. Nie mogę znaleźć żadnego innego autorytetu, który by mi pomógł w ponownym zasiedleniu ptasiego osiedla. Choć przeczytałem niedawno, że chyba sam sobie jestem winien. Podczas ostatnich niezwykle upalnych lat poobcinałem uschłe gałęzie (zwłaszcza sosen), które stwarzały pozory cienia wokół budek, teraz wystawionych na ciągłą operację słoneczną, od świtu do późnego popołudnia. Wyobrażam więc sobie, jak wewnątrz budek musi być upalnie. A klimatyzacji brak.

Piszę te słowa, żeby zdać sprawę z własnej obłudy. Tęsknię do pulsującego życiem i śpiewającego lasu, uwielbiam podglądać i potem opisywać jego życie, a równocześnie zajadam się i zachwycam smakiem dziczyzny. Oglądam bażanty, dzikie kaczki czy udźce jelenie w postaci zamrożonych i całkowicie przygotowanych do kuchennej obróbki kawałków mięsa, które za chwilę znajdą się na moim i moich gości talerzach. A że nabyłem wiele wprawy w tej kucharskiej robocie, są to rzeczywiście smakołyki. Tymczasem jeszcze przed nieodległym czasem były to żywe i piękne stworzenia, o których z takim rozrzewnieniem pisuję.

A więc koniec fałszu i obłudy. Nie będzie dziczyzny na moim stole. Nie znaczy to, że przechodzę na wegetarianizm. To tylko pierwszy krok w tę stronę. A państwu proponuję czysto wegetariański przepis. Posmakuje także ptakom, jeśli tylko coś po daniu zostanie.

***

Pierogi gryczane ze szczypiorem
2 szklanki mąki gryczanej, 2 jaja, 200 ml wody, pęczek szczypioru, 4 łyżki masła, sól

1. Z mąki, wody i jaj (trochę białka zostawić do zlepiania brzegów pierogów) zagnieść gęste ciasto, wyciskać krążki i brzegi smarować białkiem.
2. Na środek kłaść po łyżeczce posiekanego szczypioru, lekko wcześniej podsmażonego.
3. Brzegi zacisnąć. Gotować około 10 min w osolonej wodzie. Podawać gorące, polane masłem lub posypane resztą podsmażonego albo świeżego szczypioru.