Dwie krótkie zapowiedzi lektur tyleż ciekawych, ile nudnawych
Są książki, których nie potrafię czytać ciurkiem i to każdą z osobna. Właśnie teraz mam taki moment. Czytam systematycznie, zmieniając tomy, dwa dzieła: pierwsze to książka wybitnego holendersko-amerykańskiego uczonego Fransa de Waala, prymatologa z Atlanty, który poświęcił swe naukowe życie i badania szympansom, wyróżniając zwłaszcza bonobo.
Książka zatytułowana jest „Bonobo i ateista. W poszukiwaniu humanizmu wśród naczelnych”. Sięgnął on po ten temat by, lepiej zrozumieć funkcję religii we współczesnym świecie. Zestawiając ateistę z małpką bonobo, autor przygląda się dyskusji na temat biologicznych podstaw moralności i religii oraz domniemanie wojnie miedzy tymi dwiema postawami. Książka znalazła się na liście dziesięciu najlepszych dzieł naukowych czasopisma „New Scientist” w 2013 roku. Natomiast magazyn „Time” uznał go za jedną ze stu osób, które kształtują nasz świat.
Dość precyzyjne opisanie tematyki książki wyjaśnia chyba wystarczająco, dlaczego nie daje się jej czytać jednym ciągiem. Choć miejscami bywa pasjonująca i… zagadkowa.
Zupełnie inaczej traktuję książkę chyba najgłośniejszego obecnie pisarza francuskiego Michela Houelbecqa, który wzbudza nad Sekwaną wiele sporów. Ma swoich zagorzałych wielbicieli i ci uważają, że powinien zostać członkiem Akademii Francuskiej. Tymczasem przeciwnicy uważają go (jedni za islamofoba, drudzy za frankofoba) i do tego szacownego gremium trafił Alain Finkielkraut (polski Żyd urodzony już we Francji), wzbudzający równie wiele co autor „Uległości” namiętności, bo jest urodzonym prowokatorem. W bieżącym numerze POLITYKI bardzo ciekawy artykuł o tej sprawie napisał Marek Ostrowski. Radzę go przeczytać.
Natomiast sama książka – myślę o „Uległości” – irytuje mnie. Ale mało jest francuskich książek, które czytam dziś z wielka frajdą. U nas w domu mawia się o nich, że zawierają po prostu za dużo słów.
Komentarze
Gospodarz mi wlasnie uswiadimil dlaczego odkad siebie pamietam chetniej czytalam literature angielska (oraz amerykanska i kanadtjska) od francuskiej. Francuska zawioera za duzo slow.
Pelna zgoda.
Pyra musi być nieźle rozkojarzona: nie złożyła życzeń imieninowych Małgosi (toast po powrocie) i nie zamówiła płytki albumowej u Marka. Ta płytka może być dodatkowym prezentem na X Zjeździe (kombinuję pamiątkowe znaczki posrebrzane; warsztat jest i to dobry). Od dzisiaj zbieram repertuary spektakli, koncertów , zawodów sportowych na dni 19 – 21 sierpnia, aby zaproponować pt Zjazdowiczom dodatkowe atrakcje do wyboru. Program będę mogła zaproponować w początkach przyszłego tygodnia, bo jednak moje leczenie przeszkadza w organizacji. Spokojnie, zdążymy ze wszystkim.
Ja też nie przepadam za współczesną prozą francuską, wolę Helwetów i Anglosasów, a prymatolodzy ostatnio zasypują nas informacjami, jak to człowiek stał się człowiekiem i co dziedziczymy po naszych przodkach, co udało nam się zepsuć i co zbudować na tym rusztowaniu. Mam czasem wrażenie, że rozpaczliwie poszukujemy odpowiedzi na pytania nie tyle o przeszłość, co o przyszłość gatunku.
” Uległość ” leży na półce od ostatnich świąt i czeka na swoją kolej. I jakoś nie śpieszy mi się do tej lektury.
W ramach zajęć zjazdowych proponuję spacer wokół jeziora Malta, w Pyrowej okolicy. Widoki są bardzo ładne, a po drodze można zatrzymać się tu i ówdzie, np. na kawę.
Można na kawę, można na stok narciarski i saneczkowy, na baseny z cieplicami i na najlepsze szaszłyki p. Kwietniaka. Tuż obok nowe ZOO, park linowy i kolejka „Maltanka”
Poznań to ciekawe miasto i na pewno nie będziemy się nudzić, że już nie wspomnę o samych Zjazdowiczach, za którymi człowiek tęskni cały rok 🙂 i cieszy się na te wszystkie spotkania oraz długie Polaków rozmowy.
Zawsze bronię jak lew francuskiej kultury i obyczajów 😉 ale dzisiaj przyznam się od razu, że też czytam więcej literatury anglosaskiej.
Danusko, mowimy tylko o literaturze. Croissantow to nawet najepsi diabetolodzy nuie byli mi w stanie odebrac. I nie odbiora chocbym zdechla.
Houelbecqa nie lubie a cenie Finkielkraut. Ten ostatni za bardzo skrecil w prawo ale trudno nie przyznac mu racji w sprawie islamu . Tez wole literature anglosaska i nie moge powiedziec abym miala ulubionego francuskiego pisarza.
Na obiad omega 3 czyli makrela z jarzynami.
Heleno, ostatnio ogladalam program na temat rogalikow we Francji . 80 % rogalikow jest przygotowane przemyslowo i nawet te sprzedawane w niektorych piekarniach . Wszystkie hotele, bary czy supermerkaty to przemyslowka.
Elapo, myslisz, ze nie wiem? Oczywoscie, ze przemyslowo, jak wiekszosc pieczywa dzis. Ale zycie jest lepsze nawet z przemyslowymi croissantami niz bez nich.
Mimo chęci nie mogę dzisiaj pisać , bo mi wszystko w rękach drga i lata. Żaba mnie „pocieszyła”, że gdybym miała np parkinsona, to jeszcze musiałabym nosić śliniaczek. Na szczęście nic z tych rzeczy – tylko herbatę muszę sobie nalewać do połowy kubeczka, bo nachlapię.
Dzień dobry.
„Uległość” przeczytałam, a raczej przenudziłam. Nie wzbudziła we mnie żadnych emocji poza zniecierpliwieniem.
Teraz kończę, z przyjemnością, ale bez rewelacji, „Kiedy byliśmy sierotami” Ishiguro. Czeka „Święto nieistotności” Kundery. Mam fazę na rzeczy lżejsze, bo wcześniejsze lektury dosyć mnie sponiewierały.
Wczoraj kino i „Zupełnie Nowy Testament”. No! Tego było mi trzeba!
Za croissanta do porannej kawy, chocby nawet najbardziej przemyslowego, dalabym sie pokroic!
Pyro, odpowiadam na Twoje pytanie dotyczace Swieta Kotow: otoz prezentem specjalnym byl filet z indyka dla Maine Coonow i kotow sasiada, a dla mojego dachowca wolowina. Wszystko wedle upodoban.
I teraz juz wiem, co mnie drazni w literaturze francuskiej, nie umialam wczesniej tego sama tak precyzyjnie nazwac.
Nieprzemysłowe croissanty od prawdziwego piekarza 🙂
https://brunchclub.files.wordpress.com/2010/02/croissant-au-beurre.jpg
Skoro Haneczka wspomniała o filmie/ też go widziałam/ – obejrzałam w niedzielę ” Barany, islandzką opowieść”. Lubię islandzkie klimaty i proste z pozoru opowieści, więc mnie film bardzo się podobał. Do obejrzenia chyba tylko w kinach studyjnych.
Obiadowo – schabowe panierowane i marchewka.
No właśnie, te croissanty są maślane. Ostatnio bezskutecznie szukam maślanego ciasta francuskiego. Bywało kiedyś w Lidlu. Teraz jest tylko to z olejem palmowym.
Danusko, moje croissanty kupowane naprzciwko wygladaja identycznie jak na Twoim zdjeciu. Czasami zalamuje sie i kupuje z nadzieniem frangipanowym badz czekoladowym (pain au chocolat) .
I wtedy czuje, ze zycie jest moze byc.
Wierze mojemu piekarzowi, ze to on robi croissanty i pain au chocolat . Lubie szczegolnie pain au chocolat. Od czasu do czasu kupuje i tez mi to poprawia humor.
W ramach obiadu przedostatni słoik świątecznego bigosu. Miał być ostatni, ale okazało się, że jest jeszcze jeden. I tak nie zjadłyśmy wszystkiego, bo Młodsza zrobiła ten bigos w proporcji 1:2 – przy czym to 1 to kapusta, reszta mięsiwa. A że chore na anginę Dziecko miało chęć na „coś słodkiego” upiekła „karpatkę, wykorzystując mała blachę. Tym sposobem upiekła „pamirkę”, a może nawet i „Himalaje”. Nie wiem kto i w jaki sposób da radę taki deser zjeść.
Mam całkiem odmienne odczucia na temat „Uległości”. Nie wszystko odbieram z przyjemnością. Irytuje mnie na przykład zbędny naturalizm erotyki. Nie rozmawiam o takich rzeczach nawet z najbliższymi przyjaciółmi, nie lubię też czytać. Wiąże się to niejako z tematem sprzed kilku dni, gdy była mowa o schamieniu. Jednak dowcipy o pierdzeniu są dla mnie strawniejsza niż opisy doznań erotycznych na poważnie. Już żarty są znacznie strawniejsze.
Podziwiam u Houellbeqca przenikliwość. To, co było politykofikcją w powieści, prawie dokładnie ziściło się w naszym kraju. Ocena niefrasobliwości społeczeństwa, przekonania, że nie warto chodzić na wybory i nadziei, że nurty ekstremalne po dojściu do władzy nie zrobią niczego niestosownego. Nie tylko mnie te analogie przychodzą do głowy. Są oczywiście różnice, ale bractwo muzułmańskie w houellbeqcowskim wydaniu bardzo mi przypomina inne bractwo, któremu kłamstwo i radykalność działania przyświecają równie mocno. A wyznawana religia nie ma tu nic do rzeczy, bo jest traktowana tu i tam całkowicie instrumentalnie.
Co do ordynarnych słów, nie lubię ich. Jednak czasem dopuszczam w dowcipach. W literaturze, jak słusznie zauważyła Helena, też bywają zabiegiem dającym porządany efekt. Mnie ostatnio przypomniał się dowcip, w którym myśliwy po powrocie z Afryki opowiada, jak to strzelał kolejno do bawoła i zebry. Musiał tłumaczyć co to takiego, czyli taki koń, tylko gruby i z rogami, potem taki koń w pasiastej piżamie. Gdy zastrzelił zebrę, nawinął mu się pyton. Pyton to też taki koń, tylko za h… nie podobny. I to mi pasuje. Minister rolnictwa wymeinił właśnie dyrektorów stadnin koni w Janowie i w Michałowie. Jednego na pszczelarza. I wtedy właśnie tak pomyślałem, że pszczoła to też taki koń, tylko za h. nie podobny.
Stanisławie, pyszne!
A od mniej radosnej strony – żal koni i ludzi.
Moj przyjaciel i byly szef Gienek S. uwaza. ze te konie z arabow nalezy przemianowac w narodowe.
Staszku, ja Cie uwoielbiam, czy wiesz?
No, jeżeli Stanisław…. to ja sobie pozwolę na przedruk „Toastu Hrabiego” (Knajpy Lwowa” Winnyczuka, s 296 – 297)
…Jesienią 1883r lwowska arystokracja urządziła bankiet na rzecz namiestnika Alfreda Potockiego, którego pełnomocnictwo właśnie dobiegło końca. Na pożegnalnym przyjęciu vis-a-vis łańcuckiego ordynata siedział hrabia Włodzimierz Russocki, który z uwagi na wiek, pełnił zaszczytny obowiązek przewodniczącego wieczoru.. Ze wzruszeniem czekał zatem na moment, kiedy wreszcie szampan zaiskrzy się w kieliszkach, a on wygłosi swoje przemówienie. Gdy nadszedł ów uroczysty moment, Jego Ekscelencja podniósł się, zadzwonił w kieliszek i przemówił :
– Wasze Ekscelencje! Panowie!
Pan Alfred ze znudzonym, lecz grzecznym uśmiechem już przygotował się do wysłuchania długiej oracji, gdy niespodziewanie rozległo się dzwonienie w inny kieliszek. Oczy wszystkich skierowały się na hrabiego Antoniego Golejewskiego, znanego z dość frywolnego sposobu życia i pieprznego humoru. Hrabia Antoni podniósł się w swym krześle i z wielkim wzruszeniem rozpoczął :
– Proszę Państwa o wybaczenie ale jest jeden formalny problem. W chwili bowiem, gdy tak wielce poważana przez wszystkich osoba, Jego Ekscelencja Hrabia Włodzimierz Russocki pije za zdrowie , tak dostojnego i tak przez wszystkich szanowanego, JE Alfreda Potockiego pozwolę sobie wnieść oficjalna propozycję, by dla jeszcze większego uczczenia tego uroczystego momentu, pan Hrabia Russocki zechciał schować kutasa do pantalonów.
Ogólne osłupienie… Pan Alfred wybuchając homeryckim śmiechem mało nie wywrócił się wraz z krzesłem. A pan Włodzio, zbity z tropu rzuca okiem na swoje pantalony i o zgrozo! Z przerażeniem odkrywa, że w poruszeniu wepchnął sobie róg serwetki między guziki spodni i gdy stał, huśtając się przy tem w oratorski sposób, ta dzielnie sterczała nad stołem. Uroczysty nastrój i cały podniosły klimat prysły w oka mgnieniu. O zakończeniu oracji nie było już mowy.
ps Okazuje się, że i nadmiar grzecznościowej tytulatury, może uchodzić za mowę pocieszną.
Ha ha ha!
Wracam do koni janowickich i tu wcale mi nie do śmiechu:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19667207,nowy-prezes-stadniny-w-janowie-przyznaje-ze-nie-mial-bliskiej.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta
😯 😯 😯
Polecam komentarz pod tym artykułem napisany przez – e-komentarz.
U Żaby pewno telefon rozgrzany do czerwoności.
Ciekawa jestem, gdzie i co jeszcze można popsuć…?
Całe szczęście, że państwowego niezbyt wiele, bo p. Wojciech do śmierci może zarabiać na szlagwordzie „Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?”
Z Żabą się nie pogada, bo ma chrypę, jak stary baca. Misiek dostał ogromną budę z tarasem i tak ciężką, że jej nie wytarga. Efekt – obydwa psy leżały dzisiaj przed budą i wyraźnie jej pilnowały.
Oczywiście ta buda to letnisko – Misiek na łańcuch nie pójdzie. Chodzi o to, żeby nie leżał w deszczu na gołej ziemi, co często uskutecznia, a potem przychodzi mokry do domu i otrzepuje się z wody na Żabine posadzki.
„Uległość”, jak sądzę, warta przeczytania. Jeszcze tego nie zrobiłam, przymierzam się. A na półce czeka „Stryjeńska”, wiele sobie po tej lekturze obiecuję. Następna w kolejce chyba „Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”.
A ja wrócę do Umberto Eco – tylu mądrych ludzi odeszło, żal, choć biologia ma swoje wymagania. Pisał dużo i nie było w tym za dużo słów…
„Imię róży” bardzo lubię. Zdarzyło się też sięgnąć po „Zapiski na pudełku od zapałek”. Warto by poszerzyć znajomość U. Eco…
Dziękuję za komplementa. Imię Róży też na czasie, nie tylko ze względu na odejscie autora. Akcja nie przypadkowo umieszczona w tym czasie, a nie cokolwiek wcześniej. Rozumowanie przyczynowo-skutkowe, z którym tam mamy do czynienia, było wówczas nowością. Przedtem może i dostrzegano jakieś związki, ale w zasadzie kazde zdarzenie było objawieniem woli Boga i dociekanie przyczyn czegokolwiek nie wydawało się celowe. Nie dlatego, że nie było takie dociekanie zgodne z wiara, ale po prostu nie przychodziło do głowy. Może z wyjątkiem paru mędrców. Teraz koło się zatoczyło i u nas coraz trudniej będzie dostrzegac jakieś związki przyczynowo-skutkowe, jak się obawiam
Ja ostatnio sypiam z komisarzem Kurtem Wallanderem z Ystad, mam 5 kryminałów Mankella i lecę jeden po drugim. Takiej lektury mi teraz potrzeba, zawiłych zagadek, i żebym jeszcze na końcu się zadziwiła, kto był mordercą. A Mankell potrafi nagmatwać!
Oczywiście te książki już kiedyś przeczytałam, ale to nic nie szkodzi, po przeczytaniu zapominam, i to cała uroda tych książek 🙂
Chętnie oglądaliśmy seriale tv wg Mankella. Wcześniej przeczytałem kilka kryminałów z Wallanderem, które otrzyałem od Pana Piotra. Kryminogenny prom Świnoujście – Ystad dodatkowo wzbudzał zainteresowanie. W ogóle skandynawskie seriale kryminalne (i kryminalno – polityczne) dają się jakościowo porównywać nawet z dobrymi angielskimi. Amerykańskie na tym tle praktycznie nie do oglądania z paroma wyjątkami, jak np. pierwsza seria Detektywów. Najgorzej, gdy Amerykanie nakręcą swoją wersję serialu angielskiego. Np. Stan gry – angielski doskonały, amerykański do bani. Ale jest wyjątek. Hause of Cards. Angielski fantastyczny. Po wielokrotnym oglądaniu trochę płowieje, ale to chyba normalne. Wersja amerykańska w pierwszym odcinku złościła, ale to dlatego, że amerykański jest w zupełnie innej konwencji, na poważnie. Przyzwyczaiwszy się do innej konwencji można było oglądać z dużym zainteresowaniem. Zastanawia, na ile ta fikcja odpowiada politycznej rzeczywistości. Obawiam się, że, niestety, coraz bardziej. I to już jest coś gorszego niż chamienie społeczeństwa. Ale korzenie są wspólne – coraz powszechniejsze przyzwolenie na łajdactwo. Przyzwala się sobie, coraz trudniej nie przyzwalać innym. Było coś takiego i w mojej młodości. Gdy ktoś na piedestale okazywał się pijakiem i złodziejem, część ludzi mówiła „jest, jaki jest, ale to swój chłop”.