Jak kaleczyć mowę polską

Wszystko zaczęło się w szkole. Nasza wnuczka mająca niezwykłe wyczucie językowe bez przerwy wchodziła w konflikty z nauczycielkami, bo bez ogródek poprawiała ich błędy językowe: gramatyczne, stylistyczne i przede wszystkim błędy wymowy.

Do dobrej, poprawnej polszczyzny nasi potomkowie – moim zdaniem – doszli dzięki dobremu słuchowi muzycznemu i doskonałej pamięci. Po prostu osłuchali się językowo, uczestnicząc w rozmowach rodzinnych i rozmawiając z naszymi przyjaciółmi, wśród których wszyscy to ludzie kulturalni. Miała też swój wpływ i literatura. A należały do wyjątkowo dużo czytających.

Doskonale rozumieliśmy oburzenie profesorek, bo taki smarkacz może być bardzo dokuczliwy, zwłaszcza gdy się upiera przy swoim i obniża autorytet pedagoga wobec całej klasy.

Jednocześnie nie chcieliśmy całkowicie jej tego zakazać, zwłaszcza motywując zakaz nakłaniając dziewczynkę do oportunizmu. Tłumaczyliśmy więc, że nie należy tego robić bez przerwy i do tego arogancko.

Szkoła na szczęście nie trwa zbyt długo i udało się ją mimo tych przeszkód ukończyć.

Po maturze okazało się, że poprawna wymowa to nie był tylko „konik” uczennicy. Poszła ona bowiem na studia logopedyczne prowadzone wspólnie przez Uniwersytet Medyczny i Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Od tej pory to i my musimy uważać na swój sposób mówienia. Ale nie martwimy się o przyszłość wnuczki. Będzie miała dużo zajęć. Jesteśmy tego pewni, słuchając wystąpień polityków, którzy robiom i mówiom, a także dziennikarzy radiowych, którzy dla odmiany gadajo i śpiewajo.

Tyle tylko, że studentkę najbardziej pasjonuje praca z dziećmi mającymi wrodzone wady, jak np. jąkanie. Boimy się natomiast wspólnych wypadów do restauracji, w których przy sąsiednich stolikach można usłyszeć nie tylko, że wszystko to lypa.