Warszawa jest zbyt blisko
Jeszcze niedawno cieszyłem się, że mój stołeczny dom jest tak blisko wsi, w której spędzam wiosenno-letnio-jesienne miesiące.
65 kilometrów – zwłaszcza po wybudowaniu obwodnicy Serocka – pokonuję zwykle w godzinę. Najwięcej czasu zajmuje wyjazd z Mokotowa na Most Północny. Nie jeżdżę też w tzw. godzinach szczytu, kiedy warszawiacy dojeżdżają do pracy i z niej wracają. Podróże na wieś nie są więc uciążliwe.
W tym roku przekonałem się jednak, że ta odległość może być uciążliwa. Moi pracodawcy bowiem zapamiętali, iż mogę być na każde wezwanie. Korzystają więc z tego i „zapraszają” mnie na różne godziny – to do studia radia TOK FM, to do redakcji POLITYKI, to na plan telewizyjny. Przecież wystarczy godzina z kwadransem i już jestem na miejscu.
Czasem takie wezwania (zwykle nie do odrzucenia) rujnują cały plan pracy misternie utkany na cały dzień, a czasem i na tydzień.
Z tego też powodu właśnie w lecie zdarzają mi się wpadki takie jak dziś. Nie zdążyłem wymyślić i napisać tematu wpisu wtorkowego. Czasem taka nieobecność wprawia przyjaciół blogowych – znajomych od lat – w popłoch: nie ma nowego tekstu, nawalił czy coś się stało?Tym razem nic się nie stało. Po prostu wczoraj niespodziewanie pognałem do Warszawy i wróciłem na tyle późno, że nie miałem już sił na kontakt z komputerem. No to do jutra!
Komentarze
dzień dobry jeszcze raz …
wszyscy podziwiamy Twoją pracowitość Piotrze … 🙂 …
Gospodarzu,
zdecydowanie „czy coś się stało?”…
Danuśko – spóźnionen serdeczności 🙂
Zapraszam do Mdiny
http://www.eryniawtrasie.eu/17595
Podziwiam, ale nie pochwalam. I to nie dlatego, że niepokój i troska, a dlatego, że uważam takie postępowanie pracodawców za bałaganiarstwo i brak szacunku.
Jeszcze raz dziękuję za życzenia,ciepłe sowa,pierogi i piosenki.To był bardzo miły dzień 😀
A z tymi dojazdami z/do Warszawy różnie bywa,odległość niby nie taka wielka,ale są „wąskie
gardła” i podróż potrafi się czasem nieźle wydłużyć.
Pesto z jarmużu, pesto z rzodkiewki, o których wspominacie w poprzednich wpisach, to jakieś tajemnicze dla mnie byty kulinarne 🙂 Kilka tygodni temu wypróbowałam pesto z bazylii – fantastyczny smak. Może trzeba będzie się przyjrzeć tym pozostałym.
Dojazdów do/z pracy raczej nie lubię i staram się ograniczać te odległości jak najbardziej, na ile to możliwe. Regularne dojazdy do rodziny, domu na wsi itp. po dłuższym czasie zamieniają się dla mnie w uciążliwy obowiązek. Rozwiązaniem byłoby mieszkać w przyjemnym i atrakcyjnym miejscu, mieć przyjaciół i rodzinę w pobliżu, pracę również i wyjeżdżać tylko w celach turystycznych lub rozrywkowych 🙂 Ech, świecie idealny – gdzie jesteś?
Idealny świat? Też masz zachcianki, Linku 🙄
Chłodnawo było z rana, ale słońce zrobiło swoje. Miałam „lecieć w miasto”, ale ostatni dzień podróży prawie zawsze dla mnie jest leniwy, już nic mi się nie chce. Pakowanie zostawiam na jutro rano.
Muszę przede wszystkim zapakować porcelanę, którą będę miała przy sobie – nie ryzykowałam wysyłki, a bagaż podręczny to już moja odpowiedzialność.
Na obiad będzie ryba, Jerzor zakupił filety z dorsza, upieczemy z porem. Do tego mizeria i ziemniaki tłuczone.
Moje flaki się gotują, już w nich większość przypraw i warzyw. Potem jeszcze imbir, śmietana, czosnek i majeranek ew pieprz, gdyby było mało,
Zbieram ingrediencje do brzoskwiniowo śliwkowo – jabłkowego chutney,a – miałam robić jutro ale chyba dopiero w czwartek zabioę się za gotowanie.
Dla Koleżanek warszawianek, odkryłam coś takiego
http://ranozebrano.pl
Małgosiu – mądra inicjatywa, rolnicy i przetwórcy zarobią, jeżeli utrzymają standardy. Rozbawiły mnie te śledzie w oleju zbierane o świcie i śliwki węgierki włoskie.
Cześć Linku! Spróbuj pesto rzodkiewkowe. Technologia identyczna z bazyliowym. Obecność łodyżek rozpłynnia całość. Zagęszczam nasionami Chia (dostałęm torbiszcze w prezencie)
Zaletą rzodkiewkowego jest cena. Używasz tego co inni wyrzucają, więc masz za darmo! Znam się na tym, bo jestem centuś krakowski 🙂
Piotrze. Mnie tak dwukrotnie wzywano na nagrania Zwierzyńca. Było to lato a ja cały sezon pracowałem w Bułgarii, kawałek za Burgas! I się jechało…
Pyro z tymi węgierkami jest coś na rzeczy. U mnie nazywają się „prunes italiano” a są to nastajaszcze węgierki!
Cichalu – to jak z orzechami włoskimi u nas, kaukaskimi we Włoszech, a nie wiem, jak na Kaukazie,
Małgosiu 🙂 bardzo pożyteczna inicjatywa, szczególnie dla zabieganych, zapracowanych no i ceniących sobie jakośc produktów.
Gospodarzu, rozpieściłeś nas punktualnością wpisów, to teraz lekkie wahnięcie wprawia w niepokój 🙂
Pyro,
O ile mnie pamięć nie myli na Kaukazie orzechy są greckie 😉
Małgosiu, bardzo ciekawa informacja, przekaże dalej.
zdrowie ….
http://dieta.mp.pl/aktualnosci/show.html?id=127659#.VgEA2VkjNqA.twitter
Krystyno comyślisz o tym … ma szanse? ….
http://www.tvp.info/21736075/11-minut-skolimowskiego-polskim-kandydatem-do-oscara-portretuje-pustke-wspolczesnego-swiata
Jolinku,
wydaje mi się, że komisja kwalifikacyjna nie miała zbyt wielkiego wyboru. Skoro film ” Body/ciało” został wycofany, to najlepszym kandydatem jest właśnie ” 11 minut”. Obejrzałam go z dużym zainteresowaniem i chętnie zobaczyłabym jeszcze raz, bo film ma bardzo szybkie tempo i trochę szczegółów mi umknęło. Czy ma szanse na Oscara , ale najpierw na nominację do finałowej piątki ? – może do tej piątki tak, ale dalej już chyba nie. Nie wiemy, jakie inne filmy będą ubiegały się o nominację. A poza tym ja jestem tylko zwykłym widzem o określonym guście. W każdym razie ” 11 minut” może się podobać. Słuchałam radiowej dyskusji na temat ostatniego festiwalu, w której uczestniczyli dziennikarze zajmujący się na co dzień inną tematyką. I każdy z nich miał inne zdanie na temat tego filmu, od zachwytu po rozczarowanie.
Ameryka wita Papieża. Franciszek jak zwykle na luzie, bardziej niż Obama. Entuzjazm wielki. Na wszystkich kanałach tylko Papież! Tutaj też Go kochają i to nie tylko Latynosi.
Danusiu – serdeczności!!!
Wczoraj pojechałam do pasmanterii zakupić zamki, nici i wstążki na obszycie koca, i wracając zajechałam na pastwisko sprawdzić pastucha. Pastuch był w porządku natomiast zawracając odkryłam w młodziutkich osikach (takie małe, że samochodem po nich jeżdżę, nigdy nie wyrastają większe, bo albo się je skosi, albo zwierzyna zje) zgromadzenie młodych kozaków – tych z czerwonymi główkami i tych z ciemnymi. Zebrałam cały karton po pomidorach, po posiekaniu była tego pełna patelnia od Pepegora. Wysmażyłam ile się dało, doprawiłam dyżurnymi, zieloną pietruszką i śmietaną, pychotka. Potem się wzięłam za szycie – obszyłam koc (dostałam zrzut koców na psie posłanka i uznałam, że jeden, bardzo gruby i czystowełniany, jeszcze mi się przyda), hi, hi, koc jest z jednej strony ciemnobrązowy w wyblakłopomarańczowy wzorek, a z drugiej strony odwrotnie, okazało się, że w sklepie jest tylko 10 metrów brązowej wstążki, a potrzeba było dwa razy po siedem metrów i jeszcze troszkę, więc wzięłam jeszcze pomarańczową, tej było siedem metrów i ciutek, zabrakło z 10 cm żeby obszyć w koło. Maszyna świeżo odebrana z naprawy szyje wspaniale, po prostu przyjemność nią pracować. Z zachwytu nad samą sobą i maszyną obrębiłam jeszcze portugalski wojskowy koc, który kupiłam przez Internet i bardzo się rozczarowałam jakością, wygląda na to, że portugalscy dostawcy robią własną armię w konia, koc miał mieć 75% wełny i pewnie miał, ale to chyba była wełna z wielokrotnego recyklingu – po praniu wylazły z niego kłęby króciutkiej wełny a sam koc „schudł” o połowę. Lamówka też chciała się miejscami oderwać. Co prawda kolor (ciemne khaki), którym mnie uwiódł i rozmiar pozostały bez zmian, więc skończy jako klasyka gatunku, czyli koc pod wojskowe siodło.
Wzięłam taki rozpęd, że jeszcze z drugiego koca uszyłam pokrowiec na psie spanko (to w pokoju) i nie zdążyłam już przełożyć toru.
Za to dzisiaj wyrzucając pod modrzewie obierki wczorajszych grzybów znalazłam całą gromadkę młodziutkich maślaków, więc za tort wzięłam się dopiero jak je usmażyłam (wstępnie i zamroziłam). Masy połączyłam obie razem i jeszcze trochę rozmnożyłam, i wzmocniłam dawką Amaretto, tak, że starczyło nie tylko na przełożenie. Do przybrania użyłam – w końcu tort dla dorosłych – wiśnie z likieru (wiśnie z nalewki zalewam syropem i robi się likier, a wisienki są bardziej zjadliwe).
A potem wyłożyłam się na kanapę pod obszytym kocem (z pomarańczowej strony pomarańczowe lamowanie, z brązowej brązowe) i czekałam na dziecko, które nie przyjechało, ale obiecało być jutro rano.
Dżem brzoskwiniowy zagęszcza się powoli na powidełko, w końcu muszę go wsadzić w słoiki, a tu małych brak…
Dobranoc!
Dzień dobry,
wstało mi się o tej porze i już nie zasnę, żeby nie budzić domowników, zasiadam przy maszynie, pakowanie łupów w juki zostawiam na później.
Wczoraj był dzień leniwy dla mnie, Jerzor trochę polatał po mieście. Po południu przyszła Patrycja, która zrobiła porządek z moimi włosami, szkoda, że nie na początku naszego pobytu, bo teraz wyglądam jak gwiazda filmowa, trzy kolory we włosach („kwiaty we włosach potargał wiatr…”) i bardzo ładnie podcięte.
Łupy mam przezacne, większość popłynie oceanem, ale obrus i porcelana ze mną poleci. Oprócz prezentu od Marka-Misia i Gosi (kuma) zakupiłam malutkiego Klimta.
Malutkiego, 2 filiżaneczki z podstawkami i łyżeczkami.
Cały serwis „Pocałunku” wygląda przepysznie, ale nie będę się wygłupiać i targać tego przez ocean.
Frakcja poznańska w ilości sztuk jeden jest już spakowana i rusza do Warszawy, teraz dla Marleny rozpocznie się przygoda kanadyjska.