Nie wszystkie zachcianki są do spełnienia

Przez całe lato jadłem dania kuchni polskiej. Po pierwsze, bo miałem na nie ochotę. Po drugie, bo wszystkie składniki, i to najlepszej jakości, były w zasięgu ręki.

Okoliczne targowiska, a także małe wiejskie sklepiki i miejskie markety dostarczały mi wszystkiego, o czym tylko zamarzyłem.

Co jakiś czas robiłem przerwy w tym polskim jadłospisie, by zachwycić się francuskimi serami czy hiszpańską wędliną, ale to były drobne incydenty przekąskowe. Podstawa i śniadań, i drugich śniadań (nie używam określenia lunch), a także obiadów (kolacji nie jadam, bo pora obiadowa wypada u nas zwykle między godz. 17 a 18) przez wiele miesięcy była zdecydowanie rodzima.

Zrozumiałe więc, że po tylu tygodniach nabrałem ochoty na odrobinę egzotyki.

Chwaliłem mój ukochany Pułtusk, a także i sąsiednie miasteczka – Serock, Wyszków, Różan – za doskonałe i wszechstronne zaopatrzenie w produkty spożywcze, które jeszcze przed paroma były tu nieznane, no i oczywiście niedostępne. Byłem więc przekonany, że mój apetyt na chińszczyznę zostanie łatwo zaspokojony. A nabrałem ochoty na pierożki gotowane na parze faszerowane warzywami lub krewetkami. To proste i podstawowe danie chińskie.

Objechałem więc wszystkie markety (Lidl, Biedronka, Tesco, Intermarche) i ze zdumieniem odjeżdżałem zewsząd z pustymi rękami. Na pytanie o pierożki ekspedientki robiły duże oczy i twierdziły, że nigdy o nich nie słyszały.

Mój apetyt rósł wprost proporcjonalnie do przebytych kilometrów między sklepami. Po zwiedzeniu marketów w całej okolicy wpadłem na pomysł odwiedzenia chińskiego baru. W Pułtusku – jak kiedyś pisałem – jest przecież spora grupa Chińczyków, którzy, jak byłem przekonany, bez pierożków nie mogą żyć. Ale i tu przeżyłem rozczarowanie. W uznawanym za najlepsze miejsce z chińską kuchnią barze azjatyckim przy szosie prowadzącej do Ostrołęki też pierożków won-ton nie było.

Miałem nawet kłopoty w dogadaniu się z młodą Chinką, która nie rozumiała, o co mi chodzi, gdy mówiłem, że chciałbym kupić won-ton na wynos. Na szczęście z kuchni wychynął właściciel lokalu i dobrą polszczyzną wyjaśnił mi, że moje wymarzone pierożki nie są ulubionym daniem mieszkańców Pułtuska, więc robią je w niewielkich ilościach i właśnie się skończyły. A pułtuscy Chińczycy na własne potrzeby won-ton robią sobie w domach. I wtedy to są prawdziwe smakołyki.

Ochota na won-ton wcale mi nie przeszła. Tylko musiałem odłożyć realizację w czasie. Jadę bowiem wkrótce na kilkanaście godzin do Warszawy i tam zrobię sobie zapas na resztę lata, a apetyt zaspokoję w najlepszej knajpce chińskiej w stolicy, czyli w China Town przy alei Lotników.