Worek z prezentami
Jak przebiegał Zjazd, opowiedzą i pokażą zapewne jego uczestnicy. Z odprysków rozmów podsłuchanych na mojej werandzie wydaje się, że był niezwykle udany. Podobnie jak herbaciano-kawowe spotkanie, które miało miejsce w sobotę po południu pod moim domem.
Po piątku całym spowitym w deszczu wydawało się, że naburzańskie spotkanie będzie mokre, zimne i nieprzyjemne. Tymczasem w sobotę od samego rana zza chmur wyszło słońce i temperatura podniosła się prawie do 20 st. C. To był znak, że przyroda sprzyja zjazdowiczom.
Nawiasem mówiąc, pierwsze spotkania miały już miejsce w piątek. U Danuśki przy stolę całkiem niespodziewanie zasiedli goście zza Atlantyku (Alicja i Jerzor), a na moim parkingu pojawił się ciężki automobil z rejestracją szczecińska, z którego wysiadła posiadaczka ogrodu z ponad 100 gatunkami róż, czyli Nisia. Obie grupy niezależnie od siebie rozpoczęły nieformalne rozmowy zjazdowe, które przedłużyły się do następnego poranka.
Dzięki wizycie ze Szczecina na moim stole pojawiły się nadzwyczajne smakołyki: wędzony łosoś i tuńczyk zdjęte z haków wędzarniczych pod Szczecinem i kozi ser z ziołami z certyfikatami europejskimi, wydawanymi produktom regionalnym najwyższej klasy. Jak łatwo się domyślić, służyły one doskonale podtrzymywaniu rozmowy. A dzioby się wszystkim nie zamykały także z tego powodu, że spotkania oko w oko odbywają się raz do roku. Potem zaś przenoszą się do blogosfery.
W sobotnie popołudnie zrobiło się gęsto na moim parkingu, a z aut wysypali się nadzwyczajni goście. Z Żabich Błot dotarła aż do Puszczy Białej Stara Żaba, dźwigając ze sobą słoiki słynnej konfitury morelowej (z zaznaczeniem na etykietce, że są one najlepsze do lodów) i z „żabiobłotną jarzębiną do mięs, wykonaną z niezwykłą starannością z jarzębiny zbieranej w okolicach Lubochni”. Haneczka dostarczyła (niestety bez etykietek, więc dopiero po otwarciu słoiczków rozpoznamy, co wewnątrz) też dwa pojemniki konfitur i wielki słoik z marynowaną cukinią. Do sączenia w zimowe wieczory służyć będzie nalewka z aronii z datą produkcji 2013, nadesłana – jak podejrzewam – ze spiżarni Pyry.
Na koniec dwa słowa o fantastycznym prezencie od Misia Kurpiowskiego. Przywiózł on dwa niezwykłej urody kubeczki z pokrywkami (mogące służyć do parzenia i picia ziółek) z fajansu malowanego w niebieskie wzory, czyli dokładnie pasujące do naszej kolekcji. My zaś zamiast ziółek będziemy w nich pijać zieloną herbatę.
Oprócz wymienionych już osób wśród gości byli: Danuśka z kuzynką Magdą, Nisia, Alicja z Jerzorem i Krystyna z Przybocznym (których w realu zobaczyliśmy po raz pierwszy i mamy nadzieję, że nie po raz ostatni).
Dwie godziny przy herbacie, kawie, winie i słodyczach minęły jak z bicza strzelił. Goście wrócili nad Bug, gdzie obradowali znów do samego świtu. Na koniec nakreślono plany jubileuszowego, 10. zjazdu, który ma się odbyć w Poznaniu. Co zaś działo się podczas obrad – muszą opowiedzieć delegaci.
Komentarze
dzień dobry ….
Zjazd jak zwykle bardzo udany …. i nawet pogoda sprzyjała … 🙂
Małgosiu pomachanko … 🙂
Dzień dobry bardzo!!!
Wszyscy zjazdowicze po niezwykle udanym pobycie w domu Gospodarza rozkoszowali się rozmowami przy ognisku i rozgwieżdżonym niebie. Jedynie egzaminu ze śpiewu nie zdaliśmy.
Honor ratował Alain grając na gitarze i harmonijce. Przyrzekamy sedecznie, że się poprawimy i następnym razem zaśpiewamy głosem dojrzałych marynarzy 🙂
jedli, pili, łasowali
dary różne spożywali
przy rozmowach i przy winku
nikt nie myślał o spoczynku
a ci co w domach zostali
zazdrościli, żałowali
że przyczyny różne i wciórności
pozbawiły ich takiej przyjemności
Misiu – a co zaciągasz się pod żagle?
w ramach odtrutki na niemożliwość uczestnictwa, w piekarniku dochodzą mufinki jagodowe!
Nie była to moja nalewka, niestety. Ja nie robię nalewek z aronii, żeruję w tym smaku na innych. Po drugie, moje nalewki wypili złodzieje, a tegoroczne, owszem są, tylko nie było mnie, żeby wysłać. Zachłannie czatowałam na sprawozdania i smętnie oglądałam mapę Polski – daleko, cholera jasna, daleko.
A że zjazd udany?” Nie może być inny z takim towarzystwem. Niech żyje Blog i jego Gospodarz!
Echidno
Soli morskiej z wakacji przywiozłem duży worek, teraz muszę kupić sporą ilość rumu i zacząć ćwiczyć. Jeszcze nie wiem jak to się robi by mieć głos starego marynarza ale zadzwonię do specjalistów, może coś podpowiedzą 🙂
Z nalewek najbardziej smakuje mi właśnie aroniowa. Mam zwykłą i taką z dodatkiem pomarańczy i cytryn, a w tym roku z niewielkiej ilości owoców z mojego własnego krzaczka chciałabym zrobić nalewkę z dodatkiem liści wiśniowych. Podobno jest bardzo smaczna i dość prosta w wykonaniu. Czytam przepisy, a różnią się one ilością cukru, liści, wody, w której gotuje się owoce z liśćmi. I bądź tu człowieku mądry. Coś będę musiała wybrać, ale może macie już doświadczenie z taką nalewką. Chętnie skorzystam z podpowiedzi.
Dzien dobry!
Jestesmy na trasie S8 za Studziankami, w Karczmie, Jerzor wlasnie wykoncza miche flakow, ja tez sie pozywilam i stwierdzam, ze sa (byly) znakomite.
Coraz bardziej mi sie podoba ta Polska w ruinie i zgliszczach, a mam prawo porownywac, bywajac tu i tam (zwlaszcza tam).
Zabieram sie za schabowego, bylismy na tyle przytomni, ze zamowilismy jedna miche zurku i jednego schabowego, zdjecia beda. Ten schabowy ledwie sie miescil na polmisku
Z trasy – jechalismy z godzine w korku, ale wiadomo, roboty drogowe!
Juz Jerzoru powiedzialam, ze nie musi mnie przekonywac, wrocimy do tych zgliszcz i ruin!
Kaczka wypchana jabłkami siedzi w piekarniku od 2 godzin. Za 30 minut rozetnę torbę i wyglazujuję ptaszydło jakimś dżemem – wiśniowego nie mam, coś tam jednak w lodówce stoi. Na koniec natjrudniejsza operacja – zlanie tłuszczu. Ten tłuszcz z bólem serca będę musiała wyrzucić, bo moje dzieci pomorskie hołdują mitom dietetycznym. Głupie to i tyle. Kapusty nie gotują, bigosu nie gotują, pasztetów nie pieką (ale ode mnie foremkę sobie chwalą). Nie będę wiozła pół słoiczka kaczego tłuszczu do Poznania; tylko wyrzucić żal.
errata – oczywiście kaczkę będę glazurowała, nie to dziwne, które mi się napisało
Pyro, zlej tluszcz do sloika i zabierz do domu.
Ja też,tak jak Krystyna,bardzo lubię aroniówkę,a ostatnio miałam okazję skosztować właśnie tej z dodatkiem liści wiśni i rzeczywiście przyznaję,że była rewelacyjna.
Osoba,która częstowała nas tą nalewką dostała ją w prezencie zatem żadnych detali związanych z przygotowaniem nie znam.Potwierdzam jedynie,że naprawdę warto ją
w ten właśnie sposób wzmocnić smakowo.
Pyro-Twoja kaczka w sam raz na tę jesienną pogodę.
U nas pozostałości pozjazdowe,a jest w czym wybierać 🙂
Rozumiem, że Pyra piekła kaczkę w rękawie foliowym. I rzeczywiście , w tym wypadku trudno jest zlać tłuszcz. Ja piekę w głębokiej brytfance, więc tłuszcz zbieram na końcu, już po zjedzeniu mięsa. Powinnam napisać, że piekłam, bo właśnie z powodu tych smakowitych resztek/ szkieletu, tłuszczu/, które szkoda było wyrzucić, przestawiłam się na kawałki kaczki, czyli udka i piersi. Choć wydaje mi się, że ptak pieczony w całości jest smaczniejszy. Te smaczne resztki wykorzystywałam do bigosu.
Piersi kacze smażone tak, aby mięso było różowe w środku, jakoś nie mogą się przebić w warunkach domowych.
Danusiu, prosiłaś więc masz. To przepis z „W kuchni babci i wnuczki”. Zachwyca nas od wielu lat. Smacznego!
Wytworne ciasto czekoladowe
2 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady, 10 łyżek cukru, 6 jaj,
1 kostka masła, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, 2 łyżki kawy rozpuszczalnej, 1 łyżka masła do wysmarowani a formy, 1 łyżka bułki tartej.
1. Mikserem utrzeć żółtka z cukrem na puszystą masę.
2. Czekoladę roztopić w rondelku z masłem i 2 łyżeczkami kawy.
3. Ostudzoną czekoladę połączyć z mąką i utartymi żółtkami.
4. Dodać ubite białka i delikatnie wymieszać. Wlać do wysmarowanej i posypanej tartą bułką tortownicy.
5. Piec ok. 1 godz. w temperaturze 180’C.
6. Udekorować polewą kakaową i połówkami orzechów.
mam wspaniały przepis na kaczkę po pekińsku. Szkopuł polega na tym, że musi powisieć sobie czas jakiś w przewiewnym miejscu. Pogoda odpowiednia (raczej zimno niż chłodno) mogłaby sobie powisieć w garażu. Mogłaby lecz absolutnie niewskazane – mrówki z całego osiedla natychmiast zainteresowały by się smakowitym kąskiem. Towarzystwo zdecydowanie niechciane. Pozostaje tylko obyć się smakiem.
Oj Piotrze – ślinka cieknie…
Z przyjemnością „załapię” się na wytworne ciasto
Piotrze-dziękuję bardzo.Jestem pewna,że to ciasto znakomicie poprawia humor podczas długich jesiennych wieczorów,które już za chwilę przed nami.
Echidno-wypróbuj koniecznie,ciasto jest w smaku wilgotne i bardzo wytrawne.
Do aromatycznej kawy,czy herbaty znakomite 🙂
Haneczka doniosła mi rano jak to wyprowadzali nocą Nisię przez Gniezno na Chodzież, z miesiąc temu moja córka też się zaplątała nocą w Gnieźnie i Jurek musiał ją ratować. Ja się urwałam ze Zjazdu wcześniej i minęło mnie ranne śniadanie i południowy obiad, po których Haneczka jeszcze oblizuje się i mlaszcze (ale po Krysiade z Przybocznym), i drogami autostradowo-ekspresowymi-zwykłymi zdążyłam jeszcze spotkać zmienniczki pilnujące obejścia. W czasie Zjazdu była pogoda wręcz wymarzona, a w Żabich lało potężnie, wręcz mówiono o oberwniu chmury i to dwukrotnym. Podejrzewam, że te ulewy były skutkiem zbyt gorących modlitw mojej córki o deszcz na maliny.
Nisia dowiozła wędzone ryby i krewetki, o serach nie wspomnę, i ja się do tych krewetek na kolację (jak pojechaliśmy do Gospodarzy, to Alain został i przygotowywał kolację, nakrywał stoły, układał na półmiskach, i te krewetki wyglądały przepięknie jako czerwony wieniec naokoło tuńczyka i łososia, a wszystko posypane zieloną pietruszką), no więc, ja się do tych krewetek tak przypięłam, że zjadłam ich chyba połowę sądząc z ilości pancerzyków na moim talerzu.
Drożdżowe ciasto Misia genialne, różne ptifiurki z francuskiego ciasta Kuzynki Magdy, takoż ratatui… i czegoż to jeszcze nie było!
Pewnie będą zdjęcia, bo trudno wyrazić słowami urok kosza z darami jesieni i gotowanymi jajami.
Danusiu, wielkie dzięki za organizację, Magdzie i Alain’owi też!!!
Misiu –
po soli suszy
może rum ruszy
by znikło pragnienie
lecz to ma swe cienie
po rumie też suszy
głową człek nie ruszy
bo w niej kamienie
a w gardle rzemienie
i miast szanty śpiewać
będziesz dzionek cały ziewać
Kaczka w 3/4 zjedzona, został jeden filet i mnóstwo kawałków, bo się omal nie rozpadła. Dobre to, bardzo dobre. Matros zjadł nóżkę – nie całą, ale jak na niego sporo. Teraz pokombinuję co zrobić z resztą. Rodzina pognała na kolejny spacer, Ryba piecze szarlotkę, ja się byczę bezwstydnie. Czytam o wrażeniach ze zjazdu i tylko staranna wychowanie narzuca mi powściągliwość reakcji. A bodaj, że!
Pierwsze migawki zjazdowe poniżej,kolejne na pewno zamieści Alicja.
Od razu biję się w piersi,bo zapomniałam zabrać aparat na wizytę do Gospodarzostwa,
ale Alicja sprzęt miała(bo aparat nosi i przy pogodzie) i fotoreportaż z całą pewnością przygotuje.https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6191808248482491377
Małgosiu-czekamy niecierpliwie na Twoje powakacyjne wrażenia.
Danuśka,
ładne zdjęcia, a wszystko takie znajome. Żaba w pozycji horyzontalnej, początkowo w ogóle jej nie zauważyłam. Tuje sporo podrosły.
A Nisia nam wysubtelniała, że hej! Jak ona to zrobiła? Trzy lata temu było więcej Nisi, znacznie więcej. I Marek taki profesjonal przy odsmażaniu pierogów. I zwierz śliczny. Czekam na c.d. i na Małgosię też.
Jaki sympatyczny fotoreportaż, a i relacje Uczestników świadczą jak dobrze Wam było. Aż żal serce ściska…
Krystyno-tuje rzeczywiście podrosły,bo Alain je dopieszcza jak może.No cóż,one nie były moim wymarzonym pomysłem na żywopłot,ale skoro już są,to niech rosną.
Pyro-a gdybyś tak mogła spróbować to profesjonalne,misiowe ciasto drożdżowe.
Czysta poezja!
A propos poezji zapomniałam wspomnieć o chlebie kuzynki Magdy,który towarzyszył zjazdowym daniom.Koleżanki Warszawianki już znają jego znakomity smak.U nas będzie jeszcze na jutrzejsze śniadanie 🙂
Z rozpędu nie napisałam nic o przepięknym koszu darów lata, aż oko rwie.
Mam nadzieję, że za rok posmakuję sławnych chlebów :Magdy i Małgosi.
Jutro też robię obiad i powoli zbieram swoje lary i penaty do wyjazdu. Chcę już być w domu i panicznie boję się podróży. I kto by to pomyślał? Małam „na rozkładzie” tysiące kilometrów i bardzo lubiłam jeździć, a dzisiaj fatalnie znoszę podróże.
Ryba od teściów dostała wiadro aronii i produkuje nalewkę – z liśćmi wiśni, 2 opakowaniami kwasku cytrynowego i cukrem. Jutro będzie rozlewała w butelki.
Dobry na wieczor z Krakowa 🙂
Czy ja juz pisalam, ze chetnie do tych ruin i zgliszcz wroce na tak zwana starosc…
Zrobilismy kawal drogi, spotkalismy sie z creme de la creme Polakami, bylo nie bylo, nie narzekali, ze kraj w ruinie. Na trasie Warszawa-Krakow zauwazylismy jedna ruine, jakis domek pietrowy rzeczywiscie zruinowany i opuszczony. Druga ruina w Krakowie, jakis wysokosciowiec (dlatego te ruine latwo wyczaic), chyba inwestorowi zabraklo mamony na wykonczenie.
Bardzo pilnie sledzilam na prawo most na lewo most i te ruiny. I dalej bede sledzic!
Piekna jest Poska, trzeba zeby ci, ktorzy feruja takie opinie wyszli (wyjechali) poza swoj oplotek i zobaczyli, jak to wyglada.
Jutro do Basi (siostra) pod Krakow i Lanckorona koniecznie, a potem z powrotem na (z)Ddolny Slask.
Bardzo dziekujemy Gospodarzom tegorocznego Zjazdu za doskonale przygotowanie calej imprezy, a Zjazdowiczom za atmosfere, no ale czyz mozna sie po blogowiczach spodziewac sie czegos innego… Dziekujemy wszystkim!
Ide spac, niedlugo polnoc.