Wszystko rośnie, bo deszcz pada

Przed paroma miesiącami, gdy sadzono na moim piasku drzewa owocowe i różne krzewy (agrest, borówkę amerykańska i porzeczki) oraz groszek, dynie i truskawki, nie wierzyłem, że coś z tego wyrośnie.

Piach jak na bałtyckiej plaży, a jeszcze wokół sosny, modrzewie, buki i brzozy (jest też parę dębów, które zwykle zagłuszają wszystko wokół). Słowem: najgorsze warunki z możliwych dla wszelkiej pożytecznej roślinności. Tymczasem…

Piach został na jesieni zaorany i dobrze nawożony obornikiem. Na wiosnę wszystko zasadzono. Mimo codziennego podlewania w najgorętsze słoneczne dni i drzewa, i pozostałe zasadzone rośliny ledwo dyszały.

Dopiero padające od tygodnie obfite deszcze zmieniły piaszczysty spłacheć ziemi w zieloną oazę. Groszek dojrzewa obficie i codziennie jest zbierany. Borówek amerykańskich nie jesteśmy w stanie sami zjeść, więc wozimy je do Warszawy dla reszty rodziny. Najbardziej rozpleniły się dynie i kabaczki. Już widać spore ich owoce, a olbrzymie liście rozpełzły się po całej okolicy.

Krajobraz zmienił się zasadniczo. I choć nie mam w sobie zacięcia ogrodnika, a ten niewielki sad należy do młodszego pokolenia, z coraz większą przyjemnością patrzę, jak to wszystko pięknie rośnie.

PS Wczorajszą anegdotę lekarską opowiedziałem, uważając, że jest zabawna. Pisząc, że nie jestem hipochondrykiem, nie myślałem o badaniach kontrolnych, bo zwykle są one niezbędne. Chodziło mi o stałe zaglądanie do wnętrza organizmu i publiczne zdawanie sprawy ze stanu swego zdrowia. Widzę, że całkiem nierozważnie podrzuciłem ten temat.

Martwiących się o stan mojej garderoby i otyłość uspokajam: kuracja piwna jest przewidziana na pięć dni i już dobiega końca. Nie utyłem i nie muszę nadwerężać portfela, kupując nowe portki. Ale dziękuję za troskę.