Wielka klucha w talerzu zupy rybnej
Skandynawską specjalnością są kluseczki rybne – fiskeboller. Od dawna już należą one do domowej kuchni Szwedów i Norwegów, mimo że są z Danii.
Podaje się je z sosem z białego wina wzbogaconym kaparami, co stanowi naprawdę wyborną kombinację. Mogą być też dodatkiem do zupy rybnej. Wtedy też smakują wspaniale. Jadłem te kluseczki (chyba lepiej nazywać je kluchami, bo są olbrzymie, co chyba widać na zdjęciu) w portowej restauracji w Bergen.
W Skandynawii kluseczki te podawane są zarówno jako dodatek do zup, jak i oddzielne danie serwowane z sosem. Często jest to sos chrzanowy, przyrządzany na bazie jedwabistego veloute, ale często również sosy: pomidorowy, paprykowy, pietruszkowy lub koperkowy. Popularnym dodatkiem są na ogół ziemniaki.
Innym wariantem bywają smażone fiskeboller z sosem pomidorowym lub po prostu z masłem. Warto te oba warianty wypróbować we własnej kuchni.
Knedle rybne – fiskeboller
375 ml sosu z białego wina, 500 g filetów z ryby (dorsz albo plamiak), sól, świeżo zmielony pieprz, 2 łyżki masła, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, 1 jajko, 1/4 l schłodzonej śmietany, sok z cytryny, zalewa z kaparów, 1 łyżka kaparów
1. Filety z ryb pokroić w paseczki, lekko posolić i popieprzyć. Wstawić na 30 min do lodówki pod przykryciem.
2. Masło rozbić na pianę i dodać mąkę ziemniaczaną.
3. Filety zmielić w maszynce (sitko z dużymi dziurkami) z dodatkiem masła. Schłodzić i jeszcze raz zmielić.
4. Masę włożyć do miseczki, dodać jajo i śmietanę, doprawić solą i pieprzem. (Na próbę ugotować 1 kulkę z tej masy w osolonej wodzie, jeżeli okaże się za miękka, dodać ew. odrobinę mąki ziemniaczanej).
5. Ręce zwilżyć zimną wodą i formować kluski o średnicy 4-5 cm. Delikatnie włożyć do wrzącej osolonej wody i gotować na małym ogniu 8-12 min.
6. Zagotować sos z białego wina, doprawić sokiem z cytryny i zalewą z kaparów. Zdjąć z gazu. Zmiksować i podgrzać w nim kapary.
7. Kluski wyjąć czerpakiem zwody i odcedzić. Ułożyć na podgrzanych talerzach i polać sosem. Można też podawać fiskeboller w zupie rybnej.
PS Wczoraj rzecz jasna był wpis primaaprilisowy. Żart nie dotyczył jednak kuchni i wiosny!
Komentarze
dzień dobry …
takie klopsiki rybne mogą być ale wolę kotlety rybne … dawno nie robiłam to pora przyszła … klopsiki, knedle czy kotlety można robić z mrożonej ryby i smak jest też dobry .. ja dodaje ostatnio do kotletów szpinak i do rybnych też pasuje ….
Alicjo bardzo ładny zestaw na wyjazd … kolory mi bardzo pasuję … 🙂
Na dzień dobry 🙂
https://www.youtube.com/embed/OfEw44cVJvY
Danuśka, 😀
Przypomniało mi się moje dzieciństwo i czarny kudłaty pies, który „przygarnął” dwa osierocone kurczaki. Kwoka, która je wysiedziała, uznała, że dla dwóch piskląt nie będzie się męczyć i odeszły ją matczyne instynkty. Kurczątka zaś uznały ciepły, kosmaty brzuch leżącego kundelka za znakomity przytułek i chowały się tam przed chłodem i niebezpieczeństwem. Pies wywiązywał się sumiennie z obowiązku, choć był rodzaju męskiego, i wylizywał tak dokładnie kurczacze „futerka”, że jako podrostki chodziły z mokrymi piórkami i trochę łysawe, ale wyrosły z nich dwie piękne i bardzo ludziom przyjazne kury rasy suss-ex 😉 Bardzo lubiły być głaskane.
Witaj Witoldzie i przysiadaj się do stołu częściej. Zapraszamy.
Danuska, nemo, sliczne dzien dobry .
Alicjo, bardzo ladne skarpetki a rocznik swetra, ktory pozna Japonie, bardzo bliski memu sercu, najlepszy z najlepszych .
Zycze Wam udanych Swiat Wielkanocnych.
🙂
Nowe logowanie, doszla kropka 🙂
Nad Poznaniem śnieżyca, więc nie wiem, czy „dzień dobry” jest właściwym powitaniem. Pies musiał być dokładnie wycierany po powrocie – nie tylko łapy ale i całość. Te płatki śniegu dokładnie przylepiały się do ciepłego futerka i potem topniały z wolna, zalewając okolice. Żabiny cwibak i orzechowe makagigi nie doczekają pewno świąt. Taki los XIX wiecznych domowych słodyczy. Żabie udzielamy odpustu wieczystego. Ród Pyry musiał mieć kiedyś w totemie zwierzę zapadające w sen zimowy. Ja się do śniegu po prostu nie nadaję (do upałó też nie) Co pozostaje? Baleary albo Kanary – klimat dla mnie właściwy, a wiatr kocham miłością pierwszą i żeglarską.
Alicjo a możesz pokazać cały sweter bo bardzo mi się podoba zestaw kolorów i chyba mam takie włóczki …
Alinko Tobie też udanych Świat życzę i dziekuję … 🙂
Witold miło nam … 🙂
Też z radością witam Witolda. Mam stały niedosyt męskiego żywiołu na Blogu. Wszyscy oanowie się z czasem zajęli wyłącznie swoimi kłopotami, zupełnie nie zdając sobie sprawy z terapeutycznej roli naszego saloniku. Ludzie! Godzina dziennie przy naszym stole i można wyrzucić antydepresanty do kosza! Wierzcie mi!
no nie …. człowiek sobie wyświetla stronę o jedzeniu a ty reklama Ojca z Torunia … protestuję i się buntuję …
Zamiast skandynawskich kluseczek skandynawska wiosna:
https://www.youtube.com/watch?v=oMPKxt3AUJQ
Kolorowa wiosna, żeby rozpędzić tę dzisiejszą szarość:
https://www.youtube.com/watch?v=e5K19LKJibo
Poszłam do sklepu po różne produkty wcześniej zamówione i wyszłam sfrustrowana : gdzież ta deflacja? Gdzie ten koszyk najtańszy od 9 lat? Prawda, że tym co kupiłam do tej pory, mogłabym wykarmić lekko 5 osób w święta, ale zawsze się kupuje tak, żeby jeszcze tych specjałów na trochę po świętach było. Przed chwilą dzwoniła Ryba – ich też niby dwoje, ale kiełbasy robi z 4 kg mięsa – podzieli się z mamą Teresą i sąsiadce da na śniadanie; pasztet też piekła z 3 kg. Piecze trzy ciasta i robi andruty z kajmakiem (to właśnie kajmak musiała z Pyrą obgadać). Do tego dwie szynki pieczone (z tzw orzecha po m/w kilogramie) i dwa rodzaje rolad wołowych (Matros lubi) jedne zwyczajne z ogórkiem, boczkiem i cebulą, drugie z kaszą i grzybami. Też lekko licząc przeżyją na tym ze dwa tygodnie, bo przecież na śniadanie idą do Teresy. Zaniosą w darze kiełbasę białą i 1 szyneczkę pieczoną, a z pustymi siatkami ich Teresa nie wypuści.
W każdym domu to samo. Pogadałam z Żabą i z Eską, ale to już opiszę za trochę, bo pora spocząć po obiedzie i dotychczasowych zajęciach.
Zapowiedzieli się mili goście przelotem. Na piątek.
Zaprosiłam innych miłych gości, zgodnie z zasadą psa pasterskiego, że miłych ludzi należy spędzać do kupy.
Od wczoraj przygotowuję smakołyczki, bigos itd.
Własnie zagniotłam maszyną kruche wg Żaby, kiedy goście zadzwonili.
Jadą, minęli Koszalin.
Okazało się, że zapowiedzieli się na czwartek, tylko ja jestem gapa nad gapy.
Przełożyłam mityng na dzisiejszy wieczór.
Mam bigos, bardzo dobry choć dopiero od wczoraj gotowany, zupę rybną odmrożoną (post jest!), kiełbasę siwuchę od Bohuna (fajne wędlinki robią), zrobię półmisek wędlin (szynki dwie różne – plasterki, oczywiście, nie całe, kiełbasę z pata negra, wędzony łosoś), jajka na twardo faszerowane tuńczykiem, sos tatarski i sos wiśniowy z porto.
Ciasta Wawa kupił u Sowy…
O, to Nisia już dzisiaj będzie świętowała z miłymi ludźmi. Też jestem zwolenniczką psów pasterskich, chociaż z duszy, serca podziwiam gospodynię – Nisiu, gdyby tak do mnie, to głodnych nie wypuszczę ale takiego bankietu jednak nie zdążyłabym przygotować.
A teraz wieści spod Połczyna.
Eska gości swoje Dzieci irlandzkie z wnukiem. Malec ma 7 miesięcy i Dziadkowie widzą go pierwszy raz. Zakochani zw maleństwie nieprzytomnie, a szczególnie Leszek, bo doczekał się spadkobiercy rodu (poprzednio mieli dwie dziewczynki w rodzinie). Trochę pechowo wypadło, bo chłopaczek właśnie ząbkuje, co jak wiadomo, do rozrywek rodzinnych nie należy. Poza tym jest duży, żywy i uśmiechnięty. Znana Zjazdowiczom wnuczka „domowa” Eski, Renatka jest uczennicą drugiej klasy i jako „dorosła” panna ma wyznaczone domowe obowiązki (sprząta swój pokój) a poza tym jest przez Babcię „zatrudniona” do drobnych posług, za co otrzymuje tygodniowo 5 złotych pensji. Właśnie kiedy rozmawiałyśmy, Renata domagała się „zadań”. Eska przyjmie w święta w sumie kilkanaście osób i jak ją znam, będzie pięknie udekorowany stół, załamujący się niemal pod górami jadła.
Żaba doszła do wniosku, że kobyłka Sylwii była silnie odwodniona i nieco zagłodzona. Szybko wraca do formy. Sama Żaba mówi, że będzie udawała, że jej w domu nie ma. Chce mieć święty spokój. Dzisiaj w Połczynie kupiła kurze korpusy, kości i odpady mięsne dla psów na cały okres świąteczny, zamrażarki ma pełne, cwibaki i orzechowce popieczone, jajka ugotuje i ma wszystko w nosie. Pod koniec świąt upiecze wielki tort urodzinowi dla Wawrzyńca bo tak się składa, że Zięć ma urodziny razem z Żabą (8 kwietnia)
Ja już tylko we własnym imieniu powiem, że i cwibak i orzechowiec przechrzcony na makagigę, są pyszne, kaloryczne, słodkie i bardzo, bardzo smaczne.
Tak kolorowo jak na filmach od Asi, niestety, jeszcze nie jest, ale dziś było i nadal jest bardzo słonecznie. Forsycja jednak chyba nie rozkwitnie do świąt. Ale posadziłam bratki w jednej skrzynce, więc trochę wiosny już mam.
Pyro,
Ryba chyba uwielbia gotować, bo jak inaczej wytłumaczyć ten kulinarny zapał. Po latach doświadczeń potrafię wreszcie samoograniczać się, choć nikt głodny by ode mnie nie wyszedł.
Dzisiejsze śledzie, a w zasadzie śledziki, bo niewielkich rozmiarów, wyszły bardzo smaczne. Na jutro przygotowałam śledzie w śmietanie. A do nich będą ziemniaki w mundurkach.
Krystyna – tak, Ryba bardzo lubi gotować. Wszystkie baby z mojej rodziny lubiły, a ona wżeniła się też w kucharzącą familię. Z tym, że ona nie musi robić tego codziennie. Dwa tygodnie w miesiącu mężuś jada w pracy (Ryba wtedy nie gotuje codziennie) a nakarmienie Matrosa na co dzień jest proste, by nie rzec prostackie : kotlet schabowy albo filet z kurczaka + surówka albo ogórek. Finał. Bardziej urozmaicone bywają kolacje, ale zup nie je, ryb nie je, galaret mięsnych, śledzi itp nie je i żadnych warzyw gotowanych ani smażonych.
Ha,ha,wystarczy z Rybą trochę pokonwersować o kuchni i już wszystko wiadomo 🙂 Konwersowałam podczas jakiegoś zjazdu pomorskiego i to była niezwykle smakowita rozmowa.
U nas dzisiaj na obiad ratatuja z pokrojoną w kostki białą kiełbasą.Naczelny Kucharz znalazł kiełbasę w lodówce i uznał,że w sam raz się nada.Owszem danie było bardzo smaczne,ale biała czekała w lodówce na niedzielne śniadanie….
Jutro pójdziemy kupić białą kiełbasę po raz drugi.
Jakbym ja zaczęła takie przygotowania do świąt, to by mnie chyba tutejsi wysłali na psychoterapię 🙄 😉
Na dworze ulewa i wichura, jak się jutro rzeczywiście uspokoi, to pójdziemy na narty.
Zrobiłam małe zakupy, bo jutro wszystko pozamykane, ale resztę niezbędnych sprawunków zrobi się w sobotę.
Na początek nabyliśmy też 20 jaj od chłopa, może później zabiorę się za colombę. Farbować będziemy w sobotę.
W zamrażarce mam szynkę od wiadomej świnki, żabnicę z zakupów we Francji (tydzień temu), kacze piersi i udka, kawał jagnięcego udźca… Nie ma się co stresować.
W niedzielę przybędzie teściowa, szwagier i Młodzi, prosto na obiad (12:00), więc śniadania pewnie nawet nie zdążę zjeść 😉
Nie wiem, jak będzie z szukaniem jajeczek w lesie, przy tej aurze…
Przed laty, kiedy też tak lało, pojechaliśmy w góry i szukali jajeczek w metrowym śniegu, przy pomocy różdżki z miedzianego drutu 😎
Część tych czekoladowych smakołyków znajdowali grotołazi jeszcze przez kilka miesięcy na swojej ścieżce do pewnej jaskini 😉
Nemo – dla mnie wielką frajdą jest planowanie i przygotowania. Za świętami jako takimi nie przepadam.
Pyro,
dla mnie odwrotnie. Święta tutaj to cztery wolne dni. Nikt ich nie przeznacza na siedzenie za stołem i niekończące pielgrzymki po rodzinie. Wiele osób wyjeżdża na wakacje, bo są też ferie wiosenne (od jutra do 19. kwietnia) Kto zostaje w domu, a pogoda i kondycja mu sprzyja, wędruje, spaceruje, jeździ na nartach, a gości zaprasza na wieczór.
Moja teściowa niechętnie wraca wieczorem do domu, dlatego ten świąteczny obiad.
Jak czytam wpisy przed Bozym Narodzeniem lub Wielkanoca to mam kompleksy. Nie wiem czy jestem zla zona i matka, czy zla gospodynia. Nie myje okien ( pada ) nie zmieniam firanek i nie szykuje duzo jedzenia Tym razem jest nas tylko dwoje i na swieta jest zabnica. Kupilam tez wedzonego lososia. Upieke ciasto tylko nie wiem jeszcze jakie. Och bedzie jeszcze salata i ser. To wszystko.
Elapa, 😉
nie przejmuj się, ja też tak mam.
Okna umyłam, bo świeciło słońce, a teraz i tak nie widać, że umyte, bo leje i po oknach spływa…
Wędzonego łososia też mam, ponadto szparagi zielone z USA, może Osobistemu zechce się w sobotę (jak będzie lało) zrobić sałatkę jarzynową, to nie będę się sprzeciwiać 😉
Oczywiście, że każdy świętuje po swojemu. Tak jest dobrze. Ja też nie siedzę za stołem cały dzień. Lubię mieć jednak tradycyjne święta – z jajkami, kiełbasą, babą drożdżową i mazurkiem. Czułabym się jakoś okradziona, gdybym tego nie miała, ale nie mam nic przeciwko tym, którzy biorą w chlebak dwie kanapki i termos z herbatą i wyruszają w trasę.
W moich wspomnieniach z dzieciństwa Wielkanoc kojarzy mi się z chłodem. Najpierw marsz na rezurekcję, wczesnym rankiem, w nowym płaszczyku wiosennym, cienkich rajstopach i wiosennych pantofelkach. Potem śniadanie – wszystkie potrawy zimne, gorąca tylko herbata. Nie było zwyczaju podawania żurków ani gorących kiełbas. W kuchni chłód, bo w pierwszy dzień świąt nie wypadało gotować, najwyżej bigos się podgrzało. Dom też jakiś taki wiosennie wyziębiony, wybłyszczony…
Potem korowód wyfiokowanych ciotek i wujków w drodze do domu dziadka, ani się pobawić na dworze, tylko się grzecznie dawać obściskiwać 🙄
Lany Poniedziałek już był lepszy, czasem nawet regularna bitwa na sikawki i pompki z wodą, a potem z ulgą witało się dzień powszedni. Sczerstwiałe plastry babki nabierały smaku po obsmażeniu w mieszance mleka i jajek, a baranek wielkanocny czekał na taką samą procedurę. Mazurków nigdy nie polubiłam 🙁
Jolinku,
sweter jest taki, a zrobiłam go, poznakomiwszy i zachwyciwszy się niejakim Kaffe Fassetem (polecam wygooglać!), który mnie niejako zmusił do poszukania swojej drogi, stąd mój pomysł tych płaszczy „na lewą stronę). Kot Mordechaj powinien znać tego pana, bo to pierwsza gwiazda drutów i niesłychanie inspirująca postać, spotkałam się z nim dwa razy w Toronto, miał „odczyt” i pokaz swoich swetrów w Museum of Textiles, pogadaliśmy. Niestety, na mój pokaz (też miałam, a co!) to już nie przyleciał 🙁
On się zresztą bardzorozmnożył na innych polach, tak zwany Quilting, czyli „zeszywanki” ze skrawków przeróżnych materiałów, trochę wyszywanek i nawet tapicerki do foteli. wyszywane krzyżykowo i inaczej, przepiękne rzeczy, potem interesował się także projektowaniem wnętrz. Człowiek o niezwykłym spojrzeniu na rzeczy martwe, które w jego projektach nabierały życia. Poniższy sweter jest jak mozaika, tutaj można sobie poimprowizować, nic nie musi być „co do oczka”. Wystarczy wybrać bazę (u mnie różne szarości, ale czarności-granaty byłyby dramatyczne, albo odcienie bieli i ecru) i zgrupować różne kolory. Ja to zrobiłam w lila-róż-niebieskościach, okazyjnie zielenie ciemne, które pasowały itd. Grupowanie różnych kolorów tak wygląda, że wyrzucasz wszystkie kolory na podłogę i odkładasz te, które Cię w oczy kłują w tym zestawie. Sukces zapewniony! No to zabieraj się do roboty 🙂
http://bartniki.noip.me/news/IMG_6196.JPG
Pyra już w skrócie doniosła o moich zakupach, ale rzeczywiście śmiesznie to wyglądało, jak w jednym z lepszych (najlepszym?) połczyńskich sklepów panie odbierały zamówione wymyślne wędliny a ja: poproszę zamówienie świąteczne – i ekspedientka taszczy z zaplecza paczki z porcjami rosołowymi, pyta co jeszcze, a ja, że jeszcze dwa kilo kości poproszę i jeszcze mi zaproponowała jakieś kawałki (przełyki?), też wzięłam wszystko co zalegało, czyli też ze dwa kilo. Psy to będą miały święta! Ale zoczyłam mąkę gryczaną, więc jutro usmażę bliny (bez kawioru) 🙂
Prababcia Misia miała jamniczkę, która z braku własnych szczeniąt, kradła kaczce kaczęta i chowała je pod kredensem chcąc karmić suczą piersią, trzeba było je jej zabierać, ale była recydywistką 🙂
Idę do koni.
A te rybne kulki w białym sosie to było moje pierwsze „mięsne” jedzenie, jako że niemowlęciem mieszkałam w Norwegii. Stąd chyba moje zamiłowanie do samotności i do ryb morskich.
A, te kulki w puszkach były malutkie, może jak śliwki, puszki też malutkie.
Pogooglałam i dowiedziałam się, że Kaffe zajmuje się ostatnio wzornictwem, projektuje tkaniny. I znowu to, co typowe dla niego, feeria kolorów, on tak ma – żadnych spokojnych sweterków, żadnych niewyrazistych materiałów. Z wzorów materiałowych można wykombinować całkiem niezły wzór na sweter…Bardzo polecam obejrzenie galerii swetrów, do którego też muszą być jakieś sznureczki, a tu podaję materiały.
Fantastyczny Fasset 🙂
http://www.kaffefassett.com/Fabrics.html
Jasne,niech każdy świętuje jak lubi 🙂
Ja też praktycznie nigdy nie myję okien o tej porze roku,bo uważam,że przy ciągle zmieniającej się pogodzie to nie ma sensu.Lubię jednak nasze wielkanocne tradycje-te pisanki,żurki,kiełbasy,baby i mazurki.Nie chodzi o obżarstwo ani o to,by przesiadywać godzinami przy stole,ale by jednak było wiadomo,że to Wielkanoc. Chciałabym,by to było też ważne dla mojej Latorośli i od wielu lat staram się,by te zwyczaje polubił Osobisty Wędkarz.Wszystko wskazuje na to,że polubił i że podoba mu się polska Wielkanoc,która w przeciwieństwie do tej francuskiej nie sprowadza się jedynie do szukania czekoladowych jajek w ogrodzie.
Rybne klopsiki z puszki też znam z Norwegii. Były różnej wielkości.
A w sklepach można było też kupić smażone rybne placuszki, coś jak cienkie frykadelki czy mielone, ale o bardzo zwięzłej strukturze.
Opowiadałam tu kiedyś o suczce, która dziewicą jeszcze będąc odchowała nam kocięta pozbawione matki. Kocięta były jeszcze ślepe, suczka je przygarnęła i tak się zaangażowała emocjonalnie, że zaczęła produkować mleko.
Pisanki robi się też tutaj, ale nie ma żadnych święconek ani bab.
Moja tradycja wielkanocna od tego miejsca
Większość jego swetrów robiłam w latach 80-90, zatrudniłam się naonczas u takiej jednej prof.geolog, której zamarzyłsię sklep z wełną z prawdziwego zdarzenia. Pojechała na urlop do „swoich korzeni”, czyli UK i tam jej wpadła w oko bodaj pierwsza książka Fasseta „Glourious Knitting”. No i wzięłyśmy się do roboty, bo ja w niektórych kręgach byłam już znana z mało różowych sweterków. Ja byłam siłą roboczą, a Mable „dyrechtorem”. Sprowadzała wełnę z UK, potwornie drogą, ale przepiękną, bo głównym projektantem firmy ROWAN był oczywiście Kaffe. To była wełna, którą można malować, wszelkie tweedy i takie stopniowane kolory-zielenie, granaty, brązy, żółcie, czerwienie itd. Cud piękności, powiadam wam.
Zaprzyjaźniłyśmy się też z kanadyjską firmą „Briggs@Little” z Nowego Brunszwiku i zaczęłam od robienia dla publiki sdwetrów Kaffe, nie bardzo wierząc w sukces, bo ceny pod niebo, a wieś stosunkowo mała. Ceny pod niebo musiały być, bo wełna droga, a Mable szybko mi uświadomiła, że nie jestem nudzącą się babcią i mój czas kosztuje. Niestety, wbrew moim niedowierzaniem odniosłyśmy sukces i przez dobre parę lat byłam dosłownie zawalona zamówieniami.
To była cholernie ciekawa robota, nie mogłam się doczekać, kiedy skończę i będę miała całość przed oczami. Potem sama już projektowałam i to dopiero była zabawa! W ten niewinny sposób spaprałam sobie rączki, majtając drutami po 10-14 godzin dziennie. Wygrywając kilka konkursów, a jurorem był’nie kto inny, tylko Kaffe, już szłam własną drogą, tą „na lewo” i opowiedziałam Mistrzowi, co mnie do tego doprowadziło. Bo „na prawo” to właściwie wszystko da się zrobić, a na lewo nikt jeszcze nie robił. Kto powiedział, że dzierganie jest nudne?
http://www.ebay.ca/sch/i.html?_nkw=kaffe%20fassett%20knitting%20patterns&_sacat=0&clk_rvr_id=807937653850&adpos=1t2&MT_ID=16&crlp=45852348516_2425666&device=c&geo_id=34636&keyword=kaffe+fassett+knitting+patterns&crdt=0
– „u” w glorious
@Krysiade@Pyra
Dziekuje za zaproszenie. Słuchanie Was, bo ja to słyszę to prawdziwa przyjemność i terapia. Jak ja lubię taką Polskę.
P.S. O gotowaniu nie mam zielonego pora. 🙂
Witold,
nic się nie martw, tutaj niejeden nauczył się gotowania przez osmozę 😉
Alicjo bardzo dziękuję … sweter jeszcze ciekawszy niż złożony …kiedyś też robiłam na drutach zarobkowo i na potrzeby rodziny … zawsze lubiłam wyzwania jak mi np. wełny brakowało na całość to pokombiniwać trzeba było …. do Twojego kunsztu nigdy nawet się nie zbliżyłam … po 90 roku przestałam drutować bo wszystko można było kupiś za tanie pieniądze a jednoczesnie zachciało mi się studiować i karierę robić w pracy … zaczęłam robić na drutach znowu kilka lat temu ale niestety jest w tym feler bo robię jakiś wzór dochodzę do prawie końca i wpada mi jakis pomysł nowy to odkładam robotę starą a potem mi się odwidzi ta stara to pruję i tak zrobiłam pewnie ze 100 swetrów tylko żaden nie został skończony …. korzyść z tej roboty taka, że ćwiczyłam cały czas głowę przy liczeniu oczek …. 🙂
Ja szczerze podziwiam – nawet nie tyle robotę, bo tę jestem w stanie zrozumieć, tylko wyobraźnię, która decyduje o artyzmie. Czapka z głów – dla mnie to niedostępne, ale docenić potrafię.
Kiedy wspominam święta wielkanocne w moim domu rodzinnym, a potem w domu mojej Teściowej, to żadnych chłodów nie widzę. W moim domu było kwietnie, zielono (mama wstawiała wcześnie gałęzie kasztana, wierzby i forsycji – potem na nich wieszało się malowane wydmuszki po pieczeniu bab. Mimo, że ja zwykle wykazywałam się wielką inwencją w miganiu się od zajęć domowych, to przed świętami nie trzeba mnie było naganiać. Ulubione zajęcie to mycie i pucowane szkła i porcelany z kredensu (przy okazji dokładny przegląd zapasów bakalii Janeczki). I przy pieczeniu ciast i mięs też cała nasza trójka uczestniczyła nader chętnie. W Poznaniu nigdy nie było zupełnie zimnego śniadania, bo – co prawda – nie żurek, ale gar wielki barszczyku gotowanego na kości i okrawkach z szynki, służył jako podstawowy napój przy posiłkach. Oprócz jajek na twardo, zimnych, w skład wielkopolskiego śniadania wchodzą obowiązkowo gorące jajka moletki, na gorąco też podawane są kiełbasy , z reguły 2-3 rodzaje. Baranki z masła też były robione 2-3, żeby codziennie cały baranek był podawany do jajek. Mięsa na zimno i galarety uzupełniały wielki, owalny stół. Rzecz jasna nikt by potem nie jadł obiadu ale Mama stawiała po śniadaniu, szukaniu zajączka itd, wielki dzbanek kawy i jadło się ciasta. W pierwsze święto nie było gości, chyba, że zjechała rodzina ze Śląska. Goście byli w drugi dzień i to niemal cały dzień. Ciotka z Wujkiem i Dziadkiem, Dwaj wujowie ze swoimi rodzinami. W sumie zbierało się 9 dzieci, z których ja byłam najstarsza. Bardzo lubiłam te doroczne zgromadzenia rodzinne. Inna rzecz, że mnie nikt na rezurekcję nie wysyłał. Jeżeli szedł ktoś dorosły, to po powrocie była mleczna kawa i babka. Nie pamiętam, czy mnie w ogóle Mama do kościoła wysyłała; pewnie tak, póki nie byłam starsza i się nie zbuntowałam. A wtedy już Ojciec zakazał Mamie „kierowniczej roli”.
cd
Kiedy teraz o tym myślę – dlaczego co roku, właśnie u nas te spędy, to dochodzę do wniosku, że mieliśmy największe mieszkanie, duży ogród i – najwięcej jedzenia. Nie, żeby reszta rodziny biedowała, ale mój antyklerykalny Hiniutek był wariatem tradycji i geniuszem organizacji. Już na kilka tygodni wcześniej ściągał do domu różne dobra, a Janeczka nie na darmo kończyła „szkołę dla narzeczonych”.
U mojej Teściowej było dużo skromniej, bo i mieszkanie małe i cała rodzina w sąsiednich, identycznych mieszkankach. Jednak kanon był podobny : barszczyk, gorące moletki i kiełbaski, talerz szynki i wędlin, zimne nóżki, ozory, itd. Mniej ale m/w to samo.
Szapy basy dla wszystkich utalentowanych manualnie i artystycznie !
I jeszcze o przyjaźni między zwierzętami 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=y39bsDDAHJc
Wróciłem z zakupów w ostrołęckim Lidlu. Niestety kolejny raz mnie poniosło gdy zobaczyłem 4- 5 letnie wyrośnięte dziecko rozwalone w koszu przeznaczonym na zakupy. Niestety babcia dziecka na moją uwagę , że nie wolno przewozić w ten sposób dzieci, odwróciła głowę i jakby nigdy nic dalej robiła zakupy. Poproszone ekspedientki o zwrócenie uwagi poszły sobie w drugą stronę. Ręce i nogi się uginają. Może potrzebna kolejna kontrola Sanepidu, która kolejny raz wykryje na wózkach bakterie e-coli. Lidl mówi ,że regularnie myje wózki, tylko co z tego, gdy pracownicy mają w nosie zasady higieny.
http://info.elblag.pl/31,33028,Wozki-sklepowe-do-przewozu-dzieci-czy-zakupow.html
z dzieciństwa pamietam słabo świeta u Babci na wsi a potem u teściowej bo było dużo dobrego domowego jedzenia … od kilku lat chodzę na śniadanie w pierwszy dzień świąt do teściowej mojej córki gdzie jest zawsze smacznie i też dużo jedzenia … i niestety ale na każde takie przyjęcia od kilku lat chodzę ze strachem bo mimo starań zawsze wracam przejedzona i źle się potem czuję … dlatego jak czytam ile Pyra planuje jedzenia to jestem przerażona … Pyro nie bierz tego dosłownie do siebie to ze mną jest coś nie tak …
No to ja jestem Heniutek, tradycja musi być!
I będzie, tylko w zmniejszonym stanie osobowym. Na święta obowiązkowo przyjeżdżali Dziadkowie-Józefowie z Bielawy, Mama nie wypychała do kościoła, ale same leciałyśmy te 1.5km, bo ksiądz potem rugał na religii i nie było zmiłuj, nasza rodzina „centralskich gołębiarzy” i tak była podejrzana, bo nieobecna w kościele poza mną i Baśką. Nie chodziłybyśmy, gdyby nie presja społeczna, że tak powiem. Wypisałam się z zajęć sama w siódmej klasie („Szatan z siódmej klasy” – pamiętacie?), kiedy ksiądz K. na religii pobił dwóch chłopaków oraz „z nerw” połamał stary, poniemiecki, dębowy rozkładany stół.
Święconka w sobotę przed południem i już można było wszystko jeść wieczorem i biesiadować. W piątek post ścisły i w ogóle Wielki Piątek był postny – śledzie, ziemniaki bez okrasy itd. Te posty nie były głupie, tak modne teraz „oczyszczanie organizmu ze złogów”, ha ha ha.
Misiu – myślę, że i personel woli, kiedy kilkulatki są w wózku, a nie wyciągają co łapki mogą z półek. Niedawno widziałam co 4-latek zrobił z regałem jakichś puszek. Widziałam już wózki dwu-dzielne – przedział na malucha z nogami na zewnątrz i przedział na zakupy.
Marek wózki stoją na dworze i są brudne z natury …. nie popieram takiego wożenia ale chyba nie masz innych zmartwień …
Jolinku – toż ja to robię, a nie zjadam. Nie powiem żebym jadła tak malutko, jak Matros (największa tajemnica świata – jak to, co on je, używi taki kawał chłopa) Zjem jajko, żurek w filiżance, kiełbaskę i plaster mięsa albo szynki. Wystarczy mi do popołudnia.
Raz wybrałyśmy się na wielkanocną mszę główną (chyba o 10-tej) – ja nawet z ochotą (czwarta klasa szkoły podstawowej), bo Mama zamówiła mi z katalogu (katalog wysyłkowy!) w Łodzi przepiękny płaszczyk wiosenny z odpowiednim kapelusikiem, ciemna niebieskość. Płaszczyk miał z tyłu kontrafałdę, kapelusik miał taki mniej więcej rybacki fason.
Półbuciki pod kolor, a do tego założyłam skarpetki z przędzy perłowej, pamięta ktoś? Ażurowe takie. Niestety, kapelusik okazał się nad wyraz dziwactwem i usłyszałam wiele niepochlebnych uwag. Ale wytrzymałam i obnosiłam się, a co!
Po powrocie z owej mszy dostałyśmy ścierą od Mamy, bo poszłyśmy z gołymi nogami i mogłyśmy się przeziębić! 😯
W dodatku Babcia Janina nie zdążyła sprawdzić, czy pod sukienkami mamy barchany, nasz odwieczny prezent świąteczny na wszystkie święta 🙄
Witoldzie,
Za Alicja powtorze- sztuczki i kruczki kuchenne na Blogu poznane sa dla wszystkich.
Sam z zamilowaniem w garach siedze, gdy mam czas, ale tutejsze wspolne biesiadowanie ma inny wymiar, ten o ktorym mowisz wlasnie- terapeutyczny 🙂
I <3 rock&roll i Griega allegro moderato molto e marcato
Alicjo te barchany to każda z nas pewnie miała pod sufitem … do 11 roku życia latałam po wsi i mieście bez i byłam zdrowa jak ryba … potem zawitałam do Warszawy i dbano bym nosiła wszystko jak trzeba i chorowałam ciągle bez powodu … 😉
Krzychu Nowy się zameldował na blogu jako prawie niegotujacy a teraz nawet przepisy nam podaje … 🙂
Oj, Placku – u mnie nie słychać. Sama chciałam dzisiaj przesłać „Święto wiosny” Strawińskiego, ale przy tej pogodzie?
Podsłuch w Różanej … to tam byliśmy na Zjazdowym obiedzie? ….
u mnie słychać ale słabo nawet na full …
Jolinek, masz złe podejście robótkowe. Chodzi właśnie o to, żeby zobaczyć dzieło końcowe!!!
Kaffe ma pomysły, ale dzierga fatalnie i sam nigdy niczego nie dokończył, tylko „rzucał pomysł”, podziergał co-nieco i potem zlecał dzierganie. To jest facet od pomysłów, a niekoniecznie od roboty. Kiedy Ci się znudzi, a przyjdzie do głowy inny pomysł, odłóż na chwilę i zacznij to „nowe”.
Jolinku,
jak jesteś Babcią wnukom, to rób malutkie projekty, sweterki, skarpetki i inne takie, to się robi biegiem i nie wypada nie skończyć 🙂
No właśnie, Nowy!
Się bożył, że on nigdy nic, a kilka razy miałam okazję z Cichalami u Nowego jeść, i nie mówię o Magdzie, właścicielce domu, w którym Nowy wynajmował Piwniczną izbę, bo ona była mistrzynią od przyjęć. Nowy niestety, gotuje świetnie 🙂
Owszem, haftowałam – bluzki sobie i dziewczynkom, kamizelki, a raz nawet nogawki spodni. Nigdy tak dokładnie i równo, jak moja Synowa, a potem Ryba, ale skutecznie i znam wiele technik hafciarskich. Jednak talentów manualnych nie mam za grosz, to dziedziczę po Hiniutku. On się uczył wbijać gwoździe w ścianę naprawdę długo.
Alicjo też tak myślałam, że na Amelce mi wyjdzie ale ona ma tyle ciuchów a ciocia z Anglii przebija całą rodzine w tym zakresie …
dobra już nie marudzę …
Sluchajcie, Malzonka doniosla, ze doszla pierwsza partia drzwi, od naszych zdobywanych na szrocie perlowych mebli. Doszla do Polski, przy wysylce zadeklarowalismy wartosc 100 USD(w rzeczywistosci kosztowaly mniej, ale niech ta).
Do tesciow przyszlo zawiadomienie, zeby odebrac w urzedzie celnym. Tam czekalo pismo, ze wartosc nadana 1500 USD i zaczeli sie zastanawiac czy nie antyk.
Tesc kochany wykazal sie refleksem i opowiedzial, jak to corka na szrocie w Korei( rzecz sie dzieje na Slasku, tam celnicy rozumieja, co to szrot) rupieci nakupowala i do domu wysyla i ze te 1500 USD to pomylka o jedno zero.
Celnik kazal deklaracje wypelnic, ze omylkowa wartosc i ze meble kupione z drugiej reki(czyli potwierdzic stan faktyczny, w Sotheby’s ich nie kupowalismy).
Szlak przetarty, wysylamy reszte 🙂 Ale tez moze po kawaleczku, zeby nas o hurt nie posadzili. A przeciez Malzonka chce tylko miec ladna sypialnie 😉
Krzychu – a jak to pakowałeś?
Pyro
Wszystkie wózki są przystosowane do wożenia dzieci . Problem w tym że dziewczynka była na tyle duża, że zajmowała znaczną część kosza a buciki nie były zbyt czyste.
Obawiam się niestety, że proces edukacji potrwa na Kurpiach tak jak na Podhalu sporo czasu. Nie na darmo ksiądz Józef Stolarczyk z Zakopanego, w połowie XIX wieku grzmiał z ambony na górali: z was będą ludzie za sto lat… Obawiam się, że pomylił się o kolejną setkę.
Adam Chętnik w latach dwudziestych opisywał historię która przydarzyła się chłopu który wrócił z Ameryki i zbudował drewnianą sławojkę. Następnego dnia sąsiedzi przenieśli ją o trzy wiorsty. Sam pamiętam z dzieciństwa, że na wsi drewniany wychodek był w co drugim gospodarstwie. Reszta chodziła w jałowce lub za stodołę…
Kiedyś po obejrzeniu Konopielki zapytałem się dziadka, który ze mną mieszkał, czym kosiło się zboże? Sierpem, kosa była do sianokosów. Pierwsze maszyny pojawiły się na Kurpiach w latach 50. W większości były to maszyny z szabru na Mazurach.
Posiadanie najnowszego Audi czy BMW nie nauczy ani kultury ani nie świadczy o dobrym wychowaniu.
Pyro,
Standardowo- dwie pary drzwi, zdobieniami do siebie, pomiedzy nimi dwie warstwy kartonu, obwiazane na sztywno(przydaja sie marynarskie wezly), zeby sie wzgledem siebie nie przemieszczaly. Na na to od zewnatrz na krawedzie narozniki z kartonu, calosc opakowana w jeszcze jedna warstwe. Kartonu.
Karton zwyczajny, z pobliskiego sklepu. Ubieglem zbieraczy, bo przychodza przed zamknieciem sklepu. Na poczte donioslem(razem 14 kg) na ramieniu, wpinajac w oplatajacy od zewnatrz sznurek-pasek od torby sportowej. Kolejne trzeba bedzie dostarczyc do Seulu, bo na poczcie EMS wysyla przesylki do 150 cm dlugosci, a w rosyjskojezycznej dzielnicy EMS juz nie ma takich problemow. A pozostale 8 par drzwi ma po 160 cm…
Krzychu – no i widzisz „Z mężczyznami wielka bieda, lecz bez mężczyzn żyć się nie da”. Co by ta Oleńka sama zrobiła ?
Marek – nie złość się. Jeszcze jedne 100 lat i będzie San Francisco.
Pyro,
Malzonka drzwi balkonowe, przesuwne, wyjela z futryny, majac do pomocy mikrego wzrostu starszego Koreanczyka, ktory mebel przywiozl i przez okno dzwigiem dostarczal. Sam probowalem potem tej sztuki i mimo, zem nie ulomek- nie bylo latwo.
Wiec jak znam zycie, to pozyczylaby gdzie w okolicy jakie taczki i tez by na poczte dojechala.
Tylko po co, jak mozna potem mezowi powiedziec jaki to on dzielny i silny. W Wonju wszedzie jest pod albo z gorki. Na poczte akurat bylo pod. Wiec pochwaly i kostka cukru nalezaly mi sie jak chlopu ziemia 😉
Krzychu – też bym pochwaliła. Ja już tu kiedyś pisałam, że Mama mnie nauczyła Prawidłowej Technologii Wychowywania Męża – pochwalić co najmniej raz na godzinę.
W międzyczasie Żaba mi podesłała przepis na „makagigę babci Misi” i kilka fotek Ali na Californi. O Ali już nie wypada pisać „mała Ala”, bo panienka wyrosła; Konik do zeżarcia słodki.
Przepisu od Żaby nie publikuję, bo drogie diabelstwo jak kto nie ma swoich orzechów – na dużą tortownicę albo średnią blachę pół kilograma trzeba. Jajka, tarta nułka i cukier, to już grosze.
Pyro,
Maz swoj rozum ma, Chmielewskiej podreczniki wychowywania mezczyzny czytal(zasmiewajac sie przy tym do lez), wiec na cogodzinne lanie miodu nabrac by sie nie dal. Techniki zarzadzania personelem na zasadzie pochwal tez nie sa mu obce, a na stosowanie ich w stosunku do siebie samego- ma alergie.
Niemniej jednak na rozsadnie dawkowane pochwaly łasy jest jak kazdy chlop.
Pyro,
Mama moja ma pod domem drzewo orzechowe, rodzi takie duze orzechy w cienkich skorupkach. Rozdaje je po calej rodzinie. Poprosze wiec o ten przepis, jesli mozna.
Pol kilo to podprazone u Niej na salate idzie 😉
Pyro
Żebyś widziała jak ja się złoszczę sam na siebie. Dzisiejsza złość związana z wózkiem na zakupy to nic przy mojej złości na moją znikomą kulturę techniczną. Niby wkręcić kołek w ścianę potrafię, niby coś przyciąć i złożyć do kupy też potrafię, ale proste czynności z naprawieniem czegokolwiek z elektrycznością i mechaniką czarna magia i padół łez. Matoł do kwadratu.
Pocieszam się , że bywają gorsi ode mnie. Ostatnio tłumaczyłem magistrowi inżynierowi po warszawskiej politechnice zasadę korzystania z bidetu. Żona postanowiła być trendy i zrobiła łazienkę Hi End, znaczy wszystko jak w żurnalu za kilkadziesiąt tysięcy . Tylko nie mogli zrozumieć , że nie siada się tyłem do wylewki. Pół godziny tłumaczyłem, że odwrotnie. Dopiero internet ich przekonał. Ja wcale.
Pyro, podaj proszę przepis 🙂
Kochani Blogowicze – ponieważ jutro przemieszczam się z mojej rubieży do Warszawy ,a od soboty zacznie się zwariowane lotnisko i nie będę miała dostępu do komputera, to już dzisiaj życzę wszystkim: wspaniałych, radosnych i smacznych Świąt, mokrego dyngusa i bogatych zajączków.
U mnie w planie na Święta pieczone piersi gęsi, 3 mazurki: czekoladowy, kajmakowy i orzechowy, sernik, baba drożdżowa, biała kiełbasa, żurek i wędliny, do tego mój chleb.
I nawzajem, Pyro, chciałoby się powiedzieć bez kobiet ani-ani. Równowaga w przyrodzie musi być 🙂
Ja wymyślam wycieczki, a Jerzor finansuje
Nisia mnie niestety, namawia na złe, Darowe drogi, już przemyśliwałam, czy się da, ale chyba nie za bardzo.
Po pierwsze primo, za chwilę do Japonii, skąd (Nagasaki) pomachamy do Aleksandry Krzycha. Będę zdawała po drodze sprawy, Jerz właśnie ustawił komputr – dellę, co by nie odcinali mnie stamtąd, jak to było ostatnim razem.
Darowe drogi podaruję sobie w tym roku, bo mi się po prostu nie zmieści wszystko. Czerwiec na Zachód do Młodych, koniec sierpnia i wrzesień do Polski, potem przybywa Poznań, a listopad..mam parę pomysłów, na przykład nie byliśmy nigdy na Kubie (chłe, chłe, oglądanie „Buena Vista Social Club” to robi człowiekowi), chciałabym tę Kubę Fidela, za chwilę to się zmieni, bo już sobie z Amerykanami pogadują i bardzo dobrze, ale jak ta Ameryka tam wejdzie, to już będzie Kuba amerykańska, a nie ta z Buena Vista.
Drugi pomysł – Ekwador do Eli od książek, a potem Peru, Lima i Arequipa (MałgosiaW czai Białe Miasto u podnuża wulkanu Misti – jedyne miasto na świecie, do którego bym na starość..)
Krysiade – i Tobie i Przybocznemu i Rodzinie – wzajemnie
Małgosiu – frykasy pikuś ale ten chleb!!!
„Arequipa has also 300 days of sunshine a year on average. Throughout the year, temperatures do not exceed 25 °C (77 °F) and rarely drop below 10 °C (50 °F).”
Trzysta dni słonecznych na rok i temperatura nie wyżej niż +25c, i nie mniej, niż poniżej 10c.
Żyć, nie umierać! A miasto jest urocze.
Nisia ma piosenki indiańskie z Arequipy 🙂
Makagiga cz I
Przepis oryginalny:
50 dkg mielonych orzechów włoskich
42 dkg cukru
4 całe jaja
dwie łyżki miodu
Jaja ubić na pianę i utrzeć z cukrem na lukier, dodać orzechy, miód zrumienić i ostudzić, można dolać dwie łyżki wody, wszystko razem dobrze wymieszać
Tyle przepis Babci Misi
Przepis oryginalny:
50 dkg mielonych orzechów włoskich
42 dkg cukru
4 całe jaja
dwie łyżki miodu
Jaja ubić na pianę i utrzeć z cukrem na lukier, dodać orzechy, miód zrumienić i ostudzić, można dolać dwie łyżki wody, wszystko razem dobrze wymieszać
Tyle przepis Babci Misi
Przepis oryginalny:
50 dkg mielonych orzechów włoskich
42 dkg cukru
4 całe jaja
dwie łyżki miodu
Jaja ubić na pianę i utrzeć z cukrem na lukier, dodać orzechy, miód zrumienić i ostudzić, można dolać dwie łyżki wody, wszystko razem dobrze wymieszać
Tyle przepis Babci Misi
Co za idiotyzm 3 x początek zamiast II części
W modyfikacji żabiobłotnej:
50 dkg mielonych orzechów włoskich
42 dkg cukru
12,5 dkg bułki tartej (dobrego gatunku, a najlepiej z herbatników albo słodkiej bułki)
5 całych jaj – oddzielić żółtka od białek
dwie łyżki miodu – około 8 – 10 dkg(dobry jest gryczany) i dwie duże łyżki wody
Miód zrumienić na patelni, dodać wodę, rozmieszać.
Białka ubić z cukrem możliwie sztywno, dodać żółtka, jeszcze trochę ubić, żeby się połączyły. Wsypywać po trochę orzechy pomieszane z tartą bułką i mieszać, na końcu wlać miód. Dokładnie wymieszać
Wlać do formy wysypanej tartą bułką, albo wyłożoną papierem do pieczenia.
Powinno być masy na tortownicę 24 cm średnicy i małą keksówkę, lub blaszkę około 600 cm2, lub na tortownicę 27 cm średnicy
Piec w temperaturze 150 oC około godziny. Gdyby się za szybko rumieniło to po 45 minutach zmniejszyć temperaturę do 140 oC, albo przykryć. W małej keksówce wystarczy 50 minut. Bez termoobiegu. Sprawdzać patyczkiem po środku tortownicy, czy już upieczona.
Wyjąć i poczekać aż dobrze wystygnie.
Okropnie się stęskniłam za Białym Miastem. Wybrałam trochę zdjęć, klikać trza, i „nózie” podnóżki. To jest miasto bajka, jedyne, gdzie bym się przeprowadziła. Mam ogromny sentyment do Ameryki Południowej, a do Arequipy wyjątkowy i wielgi. Nawet zaczynam się powoli habla espanol, a co!
Byliśmy tam 2 dni i mieszkaliśmy w hotelu na rynku (Plaza du Armes 😉 ), opisywałam wam.
http://bartniki.noip.me/news/Arequipa/
Pustynię Atacama wrzuciłam, przejechaliśmy całą. Nie, pustynia nie jest nudna, jest kolorowa. Uwielbiam te okoliczności przyrody!
Della
14 marca o godz. 4:08
Arequipa, Peru.
Wieczór. Wróciliśmy że szlajania się po arequipskim rynku ? cudo! Wieczorem kipi życiem. Uwieczniłam.
Kulinarnie ? poszliśmy do restauracji na Plaza des Armas (każde miasto ma tu Plaza des Armas ? taki rynek). Poprosiliśmy kelnera, żeby nam wybrał sam coś ekstra i koniecznie peruwiańskiego.
Przyniósł znakomitą zupę z robakami morskimi ? spróbowałam, omijając robaki, smak zupy jako takiej doskonały.
Mnie trafił się stek z lamy (?lamę będziesz jadła?!?). Bardzo dobra ta lama, ja mam słabość do wełnianych zwierzów, bo baraninę też bardzo lubię. Wypiliśmy po lokalnym piwie ?Aquipena?, a w drodze powrotnej zakupiliśmy peruwiańskie wina dwa, z których pierwsze właśnie pijemy. Dodam, że kolacja była na balkonie wychodzącym na rynek, tam była cała sieć restauracji. Przygrywali Indianie typową peruwiańską muzykę, ale przemieszczali sie po tym dłuuuugim balkonie, żeby nie przynudzać jednym stolikom za długo. Nisiu, pozdrowiłam ich od Ciebie i wrzuciłam stosowną ilość kasy do kapelusza, grali naprawdę pięknie.
Potem zjawiło się dwóch takich wcale nie Indian, jeden z gitarą, drugi z jakimś bębenkiem i w stanie mocno wskazującym wykonywali jakies duo, fałszując okropnie, co nawet Jerzor ? drewniane ucho wyczuł. Na szczęście zostali wyproszeni.
Nowy,
znowu pomyślałam o Tobie i zakupiłam wcale nie tani tutaj malbec syrah(w przeliczeniu na nasze ok.15$), ale co sobie będziemy żałować. Peruwiańczycy robią mało wina (ale po drodze widziałam winnice w szczerej pustynii )
Popijamy ten malbec i Jerzor stwierdził ? o, dobre wino, co mu się rzadko zdarza. Mnie też smakuje.
Dzisiejszy dzień obfitował w przygody. Dobrzy ludzie tak po chilijskiej, jak i argentyńskiej stronie (zwłaszcza!).
cdn.
Della
14 marca o godz. 6:39
Chile i Argentyna ? kraje sporych kontrastów, ale idzie ku lepszemu, ?na oko? widząc, sporo się buduje, a najwięcej to widać na drogach, coś niesamowitego. Taki wielki kraj, a drogi?sami zobaczycie na zdjęciach. Zastanawiam się, dlaczego o wiele mniejsza Polska nie ma porządnych dróg ? to znaczy, ma ich za mało, i to na terenie prawie płaskim, a w Chile buduje się piękne drogi w górach wysokich, nie do wyobrażenia po prostu.
Peru?zupełnie inna sprawa. Zupełnie inny świat. Niestety, bardzo biedny, chociaż na pewno są tacy, co to ho-ho. Na razie mam tylko wrażenia z tych kilkuset km. które przebyliśmy dzisiaj autobusem (znowu byłam w mylnym błędzie ? góry chmury i doliny, oraz przepaście 🙄 ).
Ludziska są wspaniali, a zwłaszcza Peruwiańczycy, bo to, co działa w Chile i Argentynie, w Peru działa na zasadzie domyślności i samopomocy chłopskiej. Co pisze na rozkladzie jazdy autobusów to pisze, a kierowca, który przed chwilą twierdził, że jedzie do Araquipy zmienia zdanie. Nie jedzie 😯
Byliśmy jedyni nie miejscowi, więc ludzie podpowiadali, co, jak i gdzie. Personel obsługujący dworzec autobusowy poza sprzedaniem biletów wprowadzał nas w błąd, panienka, która nam te bilety sprzedała. Atmosfera jak z Felliniego ? tu ma być nasz autobus, panienka wytipsowanym (zgrane kolory z ubraniem i oprawkami okularów ? fiolet) paluszkiem nam go wskazuje. Wchodzę do autobusu ? nikogo?na zewnątrz ten kierowca o dość groźnym spojrzeniu indiańskim i takiejż urodzie (urodny był!). Miał jechać, ale nie jedzie 😯
Tłumaczę sobie, że jego firma skreśliła ten kurs, bo było za mało ludzi, nikogo oprócz nas chętnych. Na dworcu w Kansas City ( 😉 ) nie ma nic pewnego, nawet księżyca. Nagle staliśmy się centrum zainteresowania dobrych ludzi, którzy podpowiadali.
Bardzo duzo zaznaliśmy życzliwości bezinteresownej od zwykłych ludzi ? taksówkarze to wspaniali przewodnicy i pomocni bardzo.
Gdyby ktoś chciał wtrącić uwagę, że za pieniadze to wszystko sie da ? jasne, że tak.
Ale kto zna Jerzora i jego gadulstwo? Z tym gringo każdy się szybko dogadał, bo oni też gaduły.
O, a przy okazji muszę wam opowiedzieć okoliczności przekraczania granicy Chile-Peru. Jerzor wszystko sprawdził i wiedział, a jednak nie wiedział. Dobrzy ludzie pomogli głupiemu gringo 🙂
Ehum?to może zgaszę światło, bo już jest dzisiaj 🙄
Della
14 marca o godz. 17:23
Po porannym piwie o 10-tej (Jerzor zaprosił 😯 )
Nie chcę was denerwować, ale celsjusze są tu znaczne. Miasto dopiero dzisiaj z rana zobaczyliśmy ? HA!
Idę pakować szmaty, o 15-tej wyjezdżamy, ale za chwile musimy opuścić hotel. Opowiem więcej z kafejki internetowej na dworcu, będzie trochę czekania.
Śniadaniowo byłam rozczarowana omletem z szynką (cieniutki i malutki), ale za to szklanka (!) z herbatą prezentowała się znakomicie 🙂
Herbata torebkowa, peruwiańska ? Te Negro Puro, produkt peruwiański. Aromat i smak całkiem niczego.
Della
15 marca o godz. 14:40
Buenos dias z Limy ? upału nie ma, ale jest ciepło i będzie cieplej, bo tu dopiero rano, 7 godzin za Polską.
Wczoraj po południu wyjechaliśmy z uroczej Arequipy i dzisiaj rano przyjechalismy do Limy. Tym razem w luksusach, tzn. kupiliśmy autobusowe bilety 1 klasy ? na parterze, z siedzeniami rozkładanymi i można się było przespać. Kolację podano jak w samolocie ? gorący posiłek. Niestety, nie podali wina 🙁
Mielismy własne, ale w autobusach nie spozywa sie alkoholu.
Torlin pyta, co mi sie najbardziej podobało ? Argentyna czy Chile.
Jedno i drugie, chociaż Argentyny ledwo liznęliśmy, Chile już więcej, no a teraz 6 dni w Limie i okolicach, zobaczymy, jak to będzie i co zaplanujemy. Na razie mamy zaplanowany zaprzyjaźniony ślub jutro u starych znajomych, zawiadomili nas tuż przed wyjazdem, że będzie taka uroczystość.
Wracając do pytania Torlina, jak na razie bardzo mi sie podoba Peru, tutaj wprawdzie bieda i wiele rzeczy nie działa, jak powinno, ale za to na każdym kroku prawdziwy folklor, prawdziwi Inkowie jak z obrazka, w tradycyjnych strojach i kapeluszach. Stare kobiety ze splecionymi po pas czarnymi warkoczami, kolorowe ubiory, spódnice i zazwyczaj wielkie toboły na plecach, jakieś dobra zawiniete w tradycyjnie tkane, kolorowe pasiaki.
Kulinarnie Peru zaskoczyło mnie zupami. Jerzor zjadł wczoraj aż dwie, jedną po drugiej ? a dają tu zupy w słusznych talerzach. Są znakomite, doprawia się je zwykle limonką i ostrym sosem ? pastą na bazie papryki ostrej, popytam moją znajomą o szczegóły tych przypraw. I w ogóle o kuchnię, bo znajoma jest tutejsza.
Jeszcze Limy jako takiej nie widziałam (zaraz jedziemy do hotelu ? za wcześnie przyjechaliśmy), ale Arequipa to piękne miasto ? mówię o starym centrum, bo dalej typowo, coraz biedniej, aż do kompletnych slumsów. Chętnie bym została dzień dłużej, ale jutro ten ślub.
Pepegor,
-9C w nocy zapowiadaja na dzisiaj w Kingston. Mam nadzieję, że ta zima minie do czasu, aż wrócimy, ale to bardzo ostrożna nadzieja.
Pozdrawiamy wszystkich!
Gospodarzowi i Jego Małżonce Barbarze wszystkiego najlepszego z okazji Złotych Godów 🙂