Co widać zza białej sutanny

Przeczytałem tę książkę błyskawicznie i wracam natychmiast do ponownej lektury. Boję się bowiem, że zbyt szybkie czytanie mogło mnie pozbawić wielu przyjemności kryjących się w cieniu białej sutanny.

John Thavis zaś przez te ponad trzydzieści lat pobytu w Watykanie wie o jego tajemnicach i zakulisowych gierkach chyba wszystko. Ma przy tym wyjątkowy talent pisarski i jego książkę, która jest przecież dziełem dokumentalnym, czyta się jak sensacyjną powieść.

W swojej karierze dziennikarza, a potem nawet szefa amerykańskiej agencji Catholic News Service odbył setki (a może wręcz tysiące) nieformalnych rozmów z dostojnikami zza Żelaznej Bramy i zatrudnionymi tam szeregowymi pracownikami, takimi np. jak dzwonnik Kaplicy Sykstyńskiej Giuseppe Fiorucci.

Mógł dzięki temu opisać okoliczności wyboru Benedykta XVI i przyczyny spóźnionego uruchomienia dzwonów, co obok białego (choć trudno zauważalnego) dymu zwiastowało światu tę nowinę.

Równie fascynujące są zrelacjonowane w „Dzienniku Watykańskim” relacje z podróży z Janem Pawłem II i Benedyktem XVI do ponad 60 krajów świata. Ale najbardziej zafascynowały mnie opowieści o mechanizmach funkcjonowania kurii rzymskiej, jej finansach i związanych z bankami przekrętach, a także rozwianie mitu o watykańskiej dyskrecji. Travis twierdzi bowiem – dokumentując to licznymi dowodami – że wszelkie tajemnice Watykanu wylatują szybciej niż gołębie pocztowe, przy pomocy których dawniej przekazywano zaszyfrowane wiadomości.

Amerykański dziennikarz wyraźnie sympatyzuje z polskim papieżem, a znacznie mniej lubi kostycznego Niemca, który był następcą Jana Pawła II. Niestety ani jeden, ani drugi papież nie jest przedstawiony od strony stołu. A przecież obydwaj jadali nie tylko samotnie czy w gronie zaufanych kardynałów. Thavis jednak do jadła nie przywiązywał widocznie większego znaczenia. Z trudem więc znalazłem jedną scenę z lunchu zjedzonego przez papieża Benedykta i towarzyszących mu dziennikarzy w samolocie lecącym do Azji.

Z obowiązku wynikającego z mojej roli, czyli gospodarza bloga kulinarnego, przytoczę tę opowiastkę, zachęcając wszystkich do lektury książki wydanej przez krakowską oficynę „Znak”. Chcę też podkreślić doskonałą pracę tłumaczki Urszuli Gardner, która wraz z redaktorką Katarzyną Mach sprawiła, że książkę czyta się z wypiekami na twarzy.OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gdy stewardesy zaczęły rozwozić lunch (lasagne z karczochami i miętą, turbot z rusztu w migdałach i oliwkach taggiasca), dziennikarze zaczęli prowadzić ożywione dyskusje. Część z nas wiedziała, że prawo kanoniczne, ów kodeks regulujący wewnętrzne sprawy Kościoła, nakłada ekskomunikę na każdego bezpośrednio zaangażowanego w aborcję, lecz nie na ustawodawcę, który ją umożliwił. Benedykt XVI, jeden z watykańskich strażników doktryny, musiał być tego świadomy. Musiał też zdawać sobie sprawę, że watykańscy eksperci uznaliby ekskomunikę nałożoną na polityków opowiadających się za aborcją za niewłaściwe zastosowanie – zgoła nadużycie – prawa kanonicznego.

Przy deserze (miniaturowe tarty malinowe i krem bawarski z białej czekolady) ksiądz Lombardi wrócił z nową porcją amunicji. Papież nie powiedział wcale, że nałożono ekskomunikę na polityków opowiadających się za aborcją, ale że swymi czynami politycy owi sami wykluczyli się z Eucharystii. Innymi słowy, nie powinni przystępować do komunii świętej. Coś takiego oczywiście znacznie się rożni od ekskomuniki. Być może wyczuwając sceptycyzm dziennikarz). Lombardi dodał, że został „upoważniony” do dokonania tego rozróżnienia – mówiąc inaczej, że jego słowa pochodziły od papieża. Reporterzy kontaktujący się ze swymi agencjami na bieżąco niechętnie odłożyli krem bawarski i sięgnęli po laptopy. Sprawa właśnie urzędowo się zaciemniła.

Jak widać, lasagne z karczochami i malinowa tarta nie są w stanie odwrócić uwagi reportera od spraw, którymi pasjonuje się cały świat.