Dunaj – rzeka wielu smaków
To druga po Wołdze najdłuższa rzeka Europy. Płynie przez 2888 km, od źródeł wypływających w niemieckim Szwarcwaldzie do delty na pograniczu Rumunii i Ukrainy, by wreszcie wlać swoje wody do Morza Czarnego.
Źródło znajduje się w południowo-zachodnich Niemczech, w górach Schwarzwaldu, 6 km na północny-zachód od centrum miejscowości Furtwangen im Schwarzwald, gdzie swój początek ma rzeka Breg. Można tam znaleźć kamień z przymocowaną metalową tablicą, informującą, że jest to źródło Dunaju.
Jest jednak i inna informacja o tej pięknej rzece. Za początek biegu Dunaju uważana jest miejscowość Donaueschingen, w której łączą się trzy rzeki: Breg, Brigach i właśnie Dunaj. Tu, w parku pałacowym, zbudowano kamienną fontannę, która symbolizuje początek Dunaju. Gdyby liczyć od tego miejsca, długość Dunaju skraca się o 43 km.
Dunaj przepływa przez 10 krajów europejskich: Niemcy, Austrię, Słowację, Węgry, Chorwację, Serbię, Bułgarię, Rumunię, Mołdawię i Ukrainę (Chorwacja, Bułgaria, Mołdawia i Ukraina mają dostęp tylko do jednego brzegu. W delcie, która jest dawną zatoką wypełnioną osadami rzecznymi, Dunaj dzieli się na trzy główne ramiona: Kilia, Sulina i Sfântu Gheorghe.
Wędrówka z nurtem Dunaju jest nadzwyczaj atrakcyjna. I to pod wieloma względami: krajobrazowymi, klimatycznymi, zasobów roślinnych i fauny, a także – co dla nas, łasuchów, najważniejsze – zróżnicowania kulinarnego.
Zacznijmy więc naszą podróż od źródeł.
W szwarcwaldzkiej lokalnej kuchni, tak jak w większości górskich regionów, pojawiają się pstrągi podawane na wiele sposobów. Z biegiem rzeki pstrągi wypierane są przez maultaschen, czyli duże, prostokątne i nadziane mięsem mielonym ze szpinakiem ravioli.
Szynka szwarcwaldzka robiona z udźca wieprzowego jest wędzona na zimno, a charakterystyczny smak zawdzięcza dymowi uzyskanemu z szyszek i wiórek świerkowych. Czas jej dojrzewania wynosi 3-4 tygodnie.
Najsłynniejszym daniem tego regionu jest tort szwarcwaldzki z ciasta czekoladowego, bitej śmietany i wiśni.
Zanim Dunaj przekroczy granicę Niemiec i stanie się rzeką austriacką, w miarę subtelną kuchnię Badenii-Wirtembergii zastąpi solidna i – co tu ukrywać – ciężkawa kuchnia Bawarii.
Kuchnia ta charakteryzuje się silnym upodobaniem do potraw mięsnych i mącznych. Na stole królują przetwory z wieprzowiny, baraniny, wołowiny i drobiu. Sztandarowym daniem spożywanym do południa jest weiswurst, niezwykle delikatna biała kiełbaska, parzona i podawana na gorąco z dodatkiem słodkiej musztardy lub chrzanu i popijana pszenicznym piwem. Popularne są też: pieczeń wieprzowa ze skórą zwana krustebraten, rolada z boczku w sosie pieczeniowym czy zapiekany pasztet wątrobiany, wypiekany w tych samych formach, w których piecze się chleb.Najsłynniejszym tutejszym daniem jest jednak pieczona golonka, której porcje przekraczają na ogół możliwości i apetyty przyjezdnych, co niezmiennie dziwi Bawarczyków.
Tradycyjne dania podaje się najczęściej z dodatkiem knedli i kapusty.
Po takim posiłku trzeba odpocząć, zanim na falach Dunaju dopłyniemy do Wiednia.
Komentarze
dzień dobry …
byłam w 3 miejscach nad Dunajem w Austrii i na Węgrzech …. na Węgrzech nawet płynęłam statkiem cały dzień … jedzenia nie pamiętam jakoś specjalnie …
ciężkawa kuchnia Bawarii.
[…] charakteryzuje się silnym upodobaniem do potraw mięsnych i mącznych. Na stole królują przetwory z wieprzowiny, baraniny, wołowiny i drobiu. Sztandarowym daniem spożywanym do południa jest weiswurst, niezwykle delikatna biała kiełbaska, parzona i podawana na gorąco z dodatkiem słodkiej musztardy lub chrzanu i popijana pszenicznym piwem. Popularne są też: pieczeń wieprzowa ze skórą zwana krustebraten, rolada z boczku w sosie pieczeniowym czy zapiekany pasztet wątrobiany, wypiekany w tych samych formach, w których piecze się chleb.
Najsłynniejszym tutejszym daniem jest jednak pieczona golonka, której porcje przekraczają na ogół możliwości i apetyty przyjezdnych, co niezmiennie dziwi Bawarczyków.
Tradycyjne dania podaje się najczęściej z dodatkiem knedli i kapusty . […]
Kurrrczę (pieczone), jak ja przetrwałam te dwa lata w Monachium?!
I to wchodząc bardzo mocno w życie rodzinne młodych „studentów” i dorosłych konwersantów, nawet pomieszkując u nich (w sumie ok. 10 tygodni)… — nic, tylko powtarzali, że są najdalej na północ wysuniętym miastem włoskim, maszynami kawowymi się popisywali, cieniutko krojonymi szyneczkami włoskimi, pesto i… dziczyzną („już trzeci raz pod rząd ją częstujemy, Barbara jeszcze pomyśli, że okrągły rok jemy dziczyznę, a my tylko w okolicach Adwentu”).
Weisswurst zaserwowano mi tylko raz… Na wyraźne życzenie moje i towarzyszącego Polaka, czyli w http://www.hofbraeuhaus.de/ …bo nawet na Oktoberfest towarzystwo bawarskie i innoniemieckie miało łaknienia niestereotypowe. Czyli… normalne 😀
W tymże Monachium, już w polskim kręgu, kobitka spuentowała „zamówiony” dwugodzinny wykład, jak naprawdę jest w Londynie: „a ja i tak nie chcę tam pojechać, bo mają dwa kurki i z jednego leci tylko wrzątek, a poza tym stale jest mgła” 😀
A, stereotypy Bawarii tłustojedzącej i obficie piwem popłukującej sprawdzały się w niedzielę nad Izarą — Jak młody tatuś wiozący rowerem dwójkę maluchów (po stromym, wertepiastym, nabrzeżnie nadrzecznym…) mógł sobie pozwolić na największy kufel alkoholowego paulanera? Ano chyba tylko tłustością obiadową, wysportowaniem i ogólnie mocną głową.
To było półtorej dekady temu – teraz mogli wprowadzić obostrzenia, gdy im przyjechały i rekreacjo(no)wać się zaczęły bardziej rachityczne osobniki… 🙄
Bo generalnie… niebezpieczna rzecz… 😉
Lubię golonkę i lubię pesto. W moim pojęciu to się wcale nie wyklucza, białe kiełbaski na gorąco z chrzanem, też nie do pogardzenia. Byle z umiarem, w dobrym towarzystwie i przy dobrym nastroju, bo inaczej i miód z ambrozją mogą zaszkodzić.
Wypiję kawę i wreszcie pojadę po głośniki, a przy okazji różne inne potrzebne drobiazgi.
Cichalu, wiesz, że takiego mleka do owsianki jak w Żabich nigdzie nie znajdziesz 🙂
Danuśku, wpisuję Cię na listę oczekujących na konfitury morelowe.
Zajrzałam na te „M… + 55 pierników” o znalazłam marmoladę z dzikiej róży. Mozna ją robić z całych owoców, gotowanych i przecieranych, ale jednak zdecydowanie lepsza jest z odpestkowanych. Dla ułatwienia należy wydłubać pestki z jeszcze twardych owocków a potem dopiero zamrozić. Ja daję tyle cukru co na klasyczne konfitury i nic więcej, kwaśne sa dostatecznie. Używam do przekładania kruchych ciastek.
Umówmy się, że moja makagiga jest czymś innym niż makagigi. Ciasto jest tylko z orzechów, wlewa się je do tortownicy, albo innej formy i piecze jak placki do tortu. Po upieczeniu i pokrojeniu można ją pomylić – na wygląd – z piernikiem. Leżeć też może bez końca, jak piernik.
We wczesnym dzieciństwie byłam karmiona kaszką z dodatkiem proszku z dzikiej róży. Norwedzy na dziką różę mówili wtedy, że to są ich pomarańcze, chodziło o wysoką zawartość witaminy C.
Za nieboszczki komuny też w polskich sklepach był proszek z dzikiej róży w takich torebkach jak teraz przyprawy, ale chyba były nie bardzo szczelne, bo wilgotniał i się zlepiał. Można go było odgryzać po kawałeczku, pyszota. Kwaśny prawie jak kwasek cytrynowy i ciemnobrązowy.
Bezczelnie naciągnęłam Haneczkę na ostatni słoik jej marynowanej papryki (i wcale się swojego czynu nie wstydzę). Ależ to dobre. Skutek będzie we wrześniu – też sobie zrobię z tego przepisu, chociaż tylko z połowy proporcji, czyli z 2,5 kg papryki.
A na robienie marmolady z róży nikt mnie nie namówi – raz w życiu drylowałam małą ilość (chyba ze 30 dkg) a drapałam się 3 dni. Nigdy więcej!
Żabo-dzięki 🙂
A w sprawie dzikiej róży to z braku proszku możesz kupić wino 😉
Z zawartością witaminy C w tej butelce może być jednak ciężko.
http://www.euro-wino.pl/wino-ekologiczne-z-dzikiej-rozy-p-3718.html
Pyro, teraz są rękawiczki jednorazowe w wielu rodzajach. Znakomicie ułatwiają pracę.
Żeby nie było,że temat zaproponowany przez Gospodarza został zignorowany 😉
https://www.youtube.com/watch?v=DXHpeSVMklA
Tradycyjna bawarska świńska woda i czerwone wino z koperkiem.
Pyro – ja też się rozkoszuję papryką wg Haneczki. Tylko moja jest z octem jabłkowym z Kauflandu. Kosztuje 4-5 zł. za litr.Opisuję ocet dokładnie, żeby nie stosować octów z małych butelek, bo to nie jest to samo.
Od źródeł do delty
Ja, in Bavaria! Gdzie drzewa są z prawdziwego drewna 😎 😆
Hasło „kuchnia bawarska” wujcio, czy może raczej Onkel Gugel, obrazuje tak (wygląda smacznie i zasobnie):
https://www.google.pl/search?q=www+bayerische+kueche+bayern+de&biw=1152&bih=578&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=SL3QVObUB4G9UduvgMAO&ved=0CAYQ_AUoAQ
Nemo-piękna wyprawa!
Mam nadzieję, że nie tylko dla Pyry … 🙂
KAMBODŻA
Kolejny dzień to długa podróż, najpierw autokarem , przejazd 75 km zajął nam ponad 3 godziny, potem łodzią. Dojeżdżamy do portu nad Mekongiem oczywiście. Na targu kupujemy różne owoce, dość długo to trwa bo ananasy i papaje są obierane i krojone. Patrzyłam na to z pewną dozą niepewności, ale o dziwo nikt z nas nie miał żadnych sensacji żołądkowych. Wsiadamy do niedużej, ale szybkiej łodzi i po mniej więcej godzinie przekraczamy granicę kambodżańską. Powoli to idzie bo wszędzie trzeba wypełniać wnioski wizowe, dwuczęściowe i jedna z nich musi zostać w paszporcie aż do wyjazdu. Po kolejnych pięciu godzinach cumujemy w Phnom Penh. Na horyzoncie czarne chmury, na szczęście zaczyna lać jak już jesteśmy w hotelu. Ulica zamienia się w rzekę. Z powodu pogody mikrobusiki zawożą nas kolację , kolejny specjał o intrygującej nazwie amok, okazał się czymś w rodzaju gulaszu z kurczakiem curry, w innej wersji z owocami morza. Przestało padać, więc jeszcze wieczorny spacer pod ładnie oświetlony pałac królewski, nocny bazar i powrót tuk-tukami do hotelu.
Rano obserwujemy wyjazd króla z pałacu, dopiero potem zwiedzamy go w środku. Tak naprawdę niewielka jego część jest udostępniona dla turystów. Najciekawszym obiektem jest srebrna pagoda, jej podłoga jest wyłożona pięcioma tysiącami srebrnych płytek, chodzi się oczywiście boso, po dywanach.
Kolejny punkt zwiedzania to koszmarne więzienie Czerwonych Khmerów w szkole, znane jako S-21. Trudno mi o tym pisać, bo tego nie rozumiem. W tym budynku torturowano i zabito około 16 tysięcy osób, przeżyło podobno tylko kilkunastu więźniów. W całym kraju Czerwoni Khmerzy zaplanowali radykalną transformację maoistowską i marksistowsko-leninowską prowadzącą do ustanowienia wiejskiej, agrarnej utopii. Opętani ideologią przywódcy wszędzie widzieli wroga. Ofiarami byli intelektualiści, urzędnicy, nauczyciele, lekarze, mieszkańcy miast, mniejszości etniczne. Okulary stanowiły wyrok śmierci. Z powodu głodu, przepracowania, braku opieki medycznej i egzekucji zmarło 1,7 mln obywateli. Z oprawcami się nie rozliczono, mało tego nadal są we władzach.
Tego dnia jeszcze długa, ośmiogodzinna podróż wygodnym autobusem, ale po okropnej drodze, bitej, bez asfaltu do Siem Reap. Wieczorem obiad w restauracji z pokazem tańców ludowych i buszowanie po nocnym targu.
Wielki dzień, zwiedzanie Ankor Wat. Niedługi dojazd, robią nam zdjęcia i dostajemy bilety. Wodę przed główna świątynią niestety marszczy lekki wiaterek. Długi dzień, mnóstwo wrażeń , niezwykłe widoki, niesamowite miejsce. Mieliśmy niestety tylko jeden dzień, przemknęliśmy więc przez największe atrakcje. Ten wielki kompleks świątynno-miejski z różnorodnymi zbiornikami wodnymi o powierzchni ponad 400 km kw. powstawał w IX-XIV wieku w okresie złotej epoki Khmerów. Zapoczątkował go Surjawarman II, rozbudowywał Angkor Thom Dżajawarman VII. W okresie rozkwitu mieszkało tam około miliona osób.
Zmęczeni po całodziennym wędrowaniu, fundujemy sobie wieczorem masaż. Robiąca go pani podeszła do niego z taką energią, że myślałam, że połamie mi żebra, ale o dziwo wyszłam żywa i następnego dnia nie było żadnych reperkusji. 😀
Trochę zdjęć
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6108788478879072817
Nie jestem wielką miłośniczką golonki, ale próbuję zwykle lokalne specjały, więc w Berlinie skusiliśmy kiedyś na taki obiad. Na stół wjechało pięć monstrualnych golonek, wielkości sporej kaczki. Biorąc pod uwagę niezłe apetyty dwóch panów gdybyśmy zamówili dwie takie sztuki to i tak byłoby to trudno zjeść. Z kuchnią bawarską spotkałam się w Austrii, rożne knedle, pieczone wędzone szynki. Wakacyjnie zmogę, na co dzień to nie dla mnie.
Małgosiu a na słoniu to Ty? …. gdzie zdjecia z masażu? …. 😉 …
Kupiłam głośniki; Młodsza wróci wieczorem to powpycha wtyczki. Kupowałam wg patentu Grodzieńskiej „na staruszkę”. Najpierw podejście do informacji (Media Markt to wielka hala) z uśmiechniętym „dzień dobry”, potem wyłuszczenie, że potrzebne mi głośniki komputerowe średniej klasy i że mam kłopoty z chodzeniem, to może by ktoś podał do kasy? Pani w infromacji powiedziała, że pracownik działu nie może zejść ze stanowiska, ale dokładnie wskazała drogę i pozwoliła, żeby Pyra poszła z pełnym wózkiem zakupów z „reala”. No, to poszłam oparta o wózek i już przy czwartym biurku okazało się, że dobrze trafiłam. Ogromnie sympatyczny i kompetentny młodzian wysłuchał mnie, dokładnie wypytał o wykorzystywanie głośników, poinformował, że musi wiedzieć, czy chcę wydać 20, 200 czy 2 tys złotych, ze zrozumieniem przyjął nieśmiały pisk, że ok 50 i tyle, po czym wygłosił 15 minutowy instruktaż, nalepił na pudełko swoją metkę, jeszcze udzielił nauki co mogło stać się z poprzednimi (tymi od Nisi) i wskazał drogę do kasy w labiryncie sklepowym. Ufff. W „realu” nabyła 4 książeczki – bajka+ kolorowanka+ puzzle. boczek pieczony wielkiej urody, kurczaka z rożna (dzisiaj nie gotuję) ładny schab, 60 dkg szpondra i kilogram tuszek śledzia bałtyckiego. Jestem zadowolona i zmęczona, ale popłynęłam z Nemo i nałykałam, się ślinki przy „zajawce” Nisi. Teraz chyba walnę się na drzemkę – jeżeli mi pies pozwoli.
Jolinku nie, ja dzielnie pieszo, na zwierzątkach nigdy nie jeżdżę 😀
A ja się jest masowanym to trudno robić zdjęcia 🙁
A jak się …
Małgosiu – dziękuję i już wiem, że raczej nie jest to region Azji wabiący mnie ku sobie. Kompleks Angkor znany z filmów i albumów jest ogromnie przytłaczający poprzez nagromadzenie, nawarstwienie, detalu architektonicznego. Kiedy patrzy się na ludzi – potomków Khmerów, na tych drobnych, żylastych mężczyzn trudno uwierzyć w moc sprawczą tego ludu. A jednak. I jeszcze coś – ich władcy wcale nie traktowali ich lepiej, niż Pol Pot. Złego władcę, suszę i powodzie po prostu trzeba przeczekać.
Małgosiu-akurat dwa dni temu oglądałam program o Kambodży.Pokazano między innymi bardzo niebezpieczne polowanie na tarantule.Potem pająki ciach na szaszłyk,nad ognisko i na kolację.Brrr!!! Chociaż może,gdyby nic innego nie było do jedzenia….
Na mnie robią wrażenie te drzewa oplatające mury i budowle. Przyroda zacierająca ślady ludzkiej cywilizacji, regenerująca się i zasypująca piaskiem, zarastająca trawą, zalewająca wodą i rozsadzająca korzeniami…
Pyro,
tam jest przynajmniej ciepło 😉
Danuśka! Dobraś Ty dziewczyna z kościamy! Będę meldował swoje terminy pobytu w Polsce, to się jakoś spikniemy.
Żabo, co prawda to prawda. Mleczny jestem i znam się na mleku. Przed każdym sądem zeznam, że najlepsze mleko na tej planecie jest w Żabich!
Przez dwa tygodnie byłem Nim pojony, a ja, zamiast wdzięczności, podbierałem Żabine nalewki. Na obronę dodam, że towarzyszył mi w tym Jej brat, to chociaż połowa została w rodzinie.
Ad rem. W tamtym roku dostałem w Bawarskiej Restauracji w Miami taką wielka golonę, że się obęckałem jak chomik, a resztę w domu jedliśmy przez dwa dni!
Ale najlepszą w życiu to jadłem u Pyry! Niebo w gębie!
Nemo, świątynia Ta Prohm z drzewami jest rzeczywiście niesamowita.
Tam rzeczywiście jest ciepło, mokro, ryż udaje się znakomicie, jest duża bieda, ale nie ma wielkiego głodu. Ludzie są uśmiechnięci.
Pieczone/smażone tarantule niektórzy chrupali, ale ja się nie dałam namówić 🙁
Malgosiu, czytam z duza przyjemnoscia Twoje notatki z podrozy i ogladam piekne zdjecia. Gratuluje!
Alino 😀 dziękuję
Małgosiu – dziękuję za wspaniałą wyprawę. Taką turystykę lubię.
MałgosiuW,
Podgladam Twoje zdjecia i podczytuje relacje z Azji.
Swietnie sie to czyta, a jeszcze lepiej oglada i czyta jednoczesnie.
Dziekuje bardzo za relacje!
Krzychu, polecam, masz troszkę bliżej niż ja. Nie mam sama porównania, ale nasz przewodnik, który bywa tam od kilku lat dość często, mówił, że zmiany są bardzo duże. Uwolniona energia ludzka po latach jedynego słusznego systemu spowodowała wybuch drobnych interesów, coś się sprzedaje, chociażby z roweru, z ręki. Rzeki pędzących motorowerów, często zamienionych w mobilne sklepiki.
Z dużą przyjemnością i ciekawością podglądam Wasz blog. Nie wiem jak duże widzisz różnice między tymi rejonami Azji? Korea Południowa jest pewnie znacznie bogatszym krajem.
Małgosiu,
powtórzę za Krzychem – dziękuję za bardzo ciekawą relację.
Z równą przyjemnością obejrzałam naddunajskie obrazki, chyba jednak bliższe mojej naturze.
Danuśka,
dziękuję za noclegową propozycję. Przyjmuję ją z radością.
Zamawiając golonkę, zawsze lepiej upewnić się co do jej wielkości. Szkoda potem zostawiać takie smakołyki, a opychać się na siłę nie warto. W domu przygotowuję ją 2-3 razy w roku i to w zupełności wystarczy. A i tak jedna duża jest dzielona na dwoje . Ta na zdjęciu zamieszczonym przez Gospodarza ma bardzo chrupką skórkę . Ja wolę bardziej miękką.
Małgosiu, a może zaczęłabyś takie notki jak ➡ MałgosiaW 3 lutego o godz. 13:40 wrzucać na wordpressa lub inną platformę? Plus dwa-trzy obrazki, plus linki do zdjęć. Zacząć można od ostatniej podróży, potem w miarę czasu (ochoty) da się uzupełnić wstecznie, co zechcesz, uznasz za ważne.
Skorzystałoby znacznie więcej osób, a ci, którzy „wiedzą” lecz tu nie zaglądają regularnie, mogliby łatwo nadrobić braki w chwili wolnego czasu 😎
Jak dla Ciebie, takie założenie blogu to już nawet nie minuta osiem, ale pół minuty bez piętnastu sekund 😎
To samo tyczy się Nemo, ona o tym wie od ca 2010, teraz zachęta znów zabrzmi neutralnie-przychylnie, nie zestrajając się niezgrabnie z chórem niechętnych nakłuwaczy „załóż swój jak ci się nie podoba” 😀
A Capello to bardzo miłe, ale moje podróże są raczej sporadyczne i fakt, że ogląda je grupa osób z tego Blogu jest dla mnie chyba wystarczająca. Zastanowię się. Nie mam takiej swobody językowej jak Ty, fotografem profesjonalnym też nie jestem. Po prostu lubię oglądać trochę inny świat i cieszę się, że mam takie możliwości.
Nikt mnie do reportazowych zdjęć Nemo, Danuśki, Ewy z Witkiem, czy Cichala i Nowego zachęcać nie musi, oglądam z przyjemnością, podobnie, jak prace Nisi i Marka, Pepegora i innych naszych Komentatorów.
Przeczytałam dowcip, który mi się spodobał:
Do sklepu masarskiego wchodzi klient, rozgląda się, wreszcie mówi:
– Poproszę tej (wskazuje) szynki.
– Czy mam pokroić?
– Niech Pani kroi.
Kobieta dłuższą chwilę operuje krajalnicą wreszcie przerywa i pyta:
– Wystarczy już?
– Nie, jeszcze troszkę.
Kobieta kroi i nagle klient przerywa ciszę i woła :
O ten, ten plasterek szynki poproszę!
-19c, przydało się trochę azjatyckiego ciepła, choćby wirtualnego 🙂
Lubię golonkę, zwłaszcza w wydaniu Pyry. Dzisiaj byłaby w sam raz na obiad. Będą placki ziemniaczane.
Wracam do zajęć.
Po wczorajszej zawierusze:
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5989.JPG
Komu zimy brakuje – służę, brać do woli! Ale minusami ujemnymi 😉
*ale Z minusami ujemnymi 🙄
Alicja – zaproś Żabę z Miśkiem. On kocha śnieg (podobnie, jak większość psów) a miał do dyspozycji tylko jedną, niską zaspę, kąpał się w niej tak energicznie, że ją rozwalił i teraz na spacerach szuka śniegu.
Alicjo ładny ten Wasz domek po odnowie …. 🙂
Małgosiu a plany na ten rok jakie są? ….
Alicjo, piękna zima.
Jolinku, w tym roku Europa.
To jeszcze nie wszystko, znowu pada. Zaproszeni są wszyscy 🙂
Zima jak zeszłoroczna, mam (nikłą) nadzieję, że będzie krótsza.
Jolinku, nic nie odnawiałam – właśnie sobie pomyślałam, że warto by zmienić kolor na jakiś inny, bo na bieli widać wszystko i praktycznie co roku należałoby na wiosnę umyć chałupę. Na zdjęciach tego nie widać, ale z bliska i owszem.
Ta myśl przyszła mi do głowy między innymi dlatego, że ostatnio widziałam program o Nowej Funlandii i fragment reportażu pokazywał część jakiegoś miasteczka, gdzie podobne domy były pomalowane na różne kolory, jaskrawo czerwone, niebieskie, pomarańczowe, zielone… Pięknie to wyglądało. Nie wybierałabym nic jaskrawego, coś stonowanego raczej.
Małgosiu – Wunderbar 🙂
To, że król Kambodży na powitanie Małgosi wyjechał wcale mnie nie dziwi.
Ośnieżone tuk tuki.
Alicjo pomaluj na niebiesko … będziesz się czuła jak w Grecji …
Małgosiu, masz świetny dar opowiadania, za mało go na blogu używasz! A jeszcze zdjęcia! Dzięki za bardzo ciekawy reportaż. 🙂
Jedna wielka zaspa
Idealna pogoda na makagigi. Poza tym prababcia Żaby, mimo wielu imion (także Zuzanna) i nazwisk dożyła setki. Prawie.
Prababcia + Makagigi = 98
Dzięki temu przysmakowi mąż prababci miał siły na to by bratu Franciszka Józefa linię kolejową zbudować.
W Bawarii owszem, aż roi się od bogatych studentów z maszynami do kawy i pijanych aczkolwiek wysportowanych rowerzystów, ale co tu ukrywać – Bawaria to dla Bawarczyków Bawaria, a dla przyjezdnych już trochę mniej. Jestem pewien, że bawarski amok jest pyszny.
„Zabić drozda” Harper Lee to moja ulubiona książka … ciekawe czy ta kontynuacja po 55 latach będzie udana ….
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,17353924,Autorka__Zabic_drozda__po_55_latach_wyda_nowa_powiesc_.html
Zabawna okładka bieżącego numeru „Angory” – poseł Godson w typowej „beretce z antenką” z komórką przy uchu „Słuchajcie no Piechociński, kiedy się u was sadzi banany?”
Była Haneczka? Była, co znaczy, że Pyra ma co czytać. „Historię życia prywatnego” czytam od miesiąca i nie wiem, kiedy skończę I tom, a tu dostałam ulubionego z niegłupich lektur GBilla Brysona „W domu” czyli krótka historia rzeczy codziennego użycia. Wiem, że blogowi mądrale pewnie dawno przeczytali (wydał „Zysk i Ska” w 2010r). To się czyta!